-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel15
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik264
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Biblioteczka
2017-02-14
2022-07-09
W skrócie: Panie Sanderson, co Pan ćpie
Może słyszeliście – Hilary Putnam, amerykański filozof, teoria mózgu w naczyniu. W skrócie: nasze mózgi leżą w naczyniach, są podpięte do technologii, która to doprowadza do nich symulacje.
Sanderson bazuje na tym pomyśle tworząc wylegujące się w słojach mózgi i dostarczane im symulacje światów, planet i królestw, w których człowiek może robić co mu się żywnie podoba. To jak gra VR albo Matrix. Z dodatkowym komentarzem politycznym i wytknięciem absurdów ludzkich działań.
I w takich okolicznościach funkcjonuje główny bohater, żyjący od setek lat i zmagający się ze swym arcywrogiem cesarz, który przez 80 stron ten krótkiej nowelki będzie próbował zrozumieć, że świat, w którym egzystuje, jest tylko iluzją.
Pomysł jest świetny, ale myślę, że realizacja wypadłaby lepiej, gdyby była to dłuższa historia. Nie mówię o kilkutomowej serii, do jakich przyzwyczaił nas Sanderson, ale chociażby 200-300 stron, zamiast tych 80. Dzięki temu mielibyśmy więcej czasu, by zrozumieć zasady panujące światem, by spróbować bardziej filozoficznie i metaforycznie przeanalizować słowa poszczególnych postaci – tymczasem jesteśmy wrzuceni w wir akcji i zanim zdążymy zrozumieć co i dlaczego, nowelka się już kończy. Jednak nadal wyobraźnia Sandersona to coś, czego mój umysł pojąć nie potrafi.
W skrócie: Panie Sanderson, co Pan ćpie
Może słyszeliście – Hilary Putnam, amerykański filozof, teoria mózgu w naczyniu. W skrócie: nasze mózgi leżą w naczyniach, są podpięte do technologii, która to doprowadza do nich symulacje.
Sanderson bazuje na tym pomyśle tworząc wylegujące się w słojach mózgi i dostarczane im symulacje światów, planet i królestw, w których człowiek...
2017-09-23
Pamiętacie filmy na YT z moimi osobowościami - https://youtu.be/FBRtUNYQQUs - ? Cieszę się, że nie tylko ja mam taki problem :)
Gdy tylko przeczytałam opis "Legionu", pomyślałam WOOOOAH, TO JEST TO! Nie mogłam się nadziwić, że tak genialny pomysł, który mógłby stanowić olbrzymie, rozwinięte uniwersum i wielotomową serię, został spisany na 200 stronach. JAK?! Przecież to tyle dobra!
Naszym głównym bohaterem jest Stephen. Koleś koło trzydziestki specjalizujący się w rozwiązywaniu spraw, które są nie do rozwiązania. On ma łatwiej. Ma mądre halucynacje. W mgnieniu oka zdobywa wiedzę, "przechowując" ją w swoich niewidzialnych przyjaciołach. Czasem też z nimi rozmawia. Więc ludzie nie chcą spędzać zbyt dużo czasu z takim psychicznym człowiekiem. Ale przynajmniej jest mądry.
Oczywiście pomysł na fabułę uważam za genialny. Halucynacje Stephena zbierające wiedzę z różnych dziedzin są jak inna forma pałacu myśli Sherlocka. Nawet znalazłam podobny cytat, który zawsze kojarzony jest z Holmesem. Tym bardziej żałuję, że powstała z tego krótka książeczka, w dodatku w formie opowiadań, zamiast długiej, rozbudowanej - chociażby - trylogii. Tym czasem poznaliśmy pewne odkrycia, ale nie wiemy, jak sprawy zostały zakończone. Chciałabym poznać dalszą część tych historii.
Mam też pewne zastrzeżenie dotyczące halucynacji samych w sobie. Początkowo traktowałam je jako wytwór wyobraźni, jako pewną metaforę psychiki głównego bohatera. Jako kolejnego pokoje w jego Pałacu Myśli. Potem jednak robiły coś bardziej namacalnego i powiązanego nie tyle z psychologią postaci, co z fantastyką. Tak, jakby były duchami czy istotami z krainy fantasy. Chociaż w sumie... psychika ludzka jest niezgłębionym labiryntem...
Podsumowując - jestem bardzo zadowolona z tej lektury. Ale byłabym bardziej zadowolona, gdyby był to tylko wstęp lub pierwszy tom. Bo pomysł jest genialny.
Pamiętacie filmy na YT z moimi osobowościami - https://youtu.be/FBRtUNYQQUs - ? Cieszę się, że nie tylko ja mam taki problem :)
Gdy tylko przeczytałam opis "Legionu", pomyślałam WOOOOAH, TO JEST TO! Nie mogłam się nadziwić, że tak genialny pomysł, który mógłby stanowić olbrzymie, rozwinięte uniwersum i wielotomową serię, został spisany na 200 stronach. JAK?! Przecież to...
2015-12
Dziś kilka słów o serii, która bezapelacyjnie podbiła moje serce, do której będę wracać i której nie zamierzam wyrzucić z pamięci. Dziś o serii Zatraceni Rachel Van Dyken, czyli o Utracie, Toxic i Wstydzie wydanych przez wydawnictwo Feeria Young oraz o nowelce Fearless, tomie 2.5, który nie ukazał się w Polsce.
Nasza przygoda rozpoczyna się od spotkania z bogatym Westonem, opiekunem roku na studiach, oraz uczennicą Kierstin. Dochodzi do oczywistego romansu i nie ma co ukrywać, większość wydarzeń jest dość przesłodzona. A jednak - już dawno żadnej książce nie dałam oceny 10/10. W tej części poznamy również Gabe'a i Lisę, którzy staną się głównymi bohaterami kolejnych tomów. I o ile Utrata była dość słodka i wzruszająca w taki romantyczny sposób, tak kolejne części fundują nam więcej mroku, tragedii życiowych, dramatów i destrukcji, po których długo nie będziemy mogli dojść do siebie.
Ciąg dalszy: http://secret-books.blogspot.com/2015/12/zatraceni-od-rachel-van-dyken.html
Dziś kilka słów o serii, która bezapelacyjnie podbiła moje serce, do której będę wracać i której nie zamierzam wyrzucić z pamięci. Dziś o serii Zatraceni Rachel Van Dyken, czyli o Utracie, Toxic i Wstydzie wydanych przez wydawnictwo Feeria Young oraz o nowelce Fearless, tomie 2.5, który nie ukazał się w Polsce.
Nasza przygoda rozpoczyna się od spotkania z bogatym Westonem,...
2015-09
http://secret-books.blogspot.com/2015/10/in-inglisz-fearless-rachel-van-dyken.html
RECENZJA NIE ZAWIERA SPOILERÓW POPRZEDNICH TOMÓW!
Czasem zdarza się, że kończymy jakąś serię i czegoś nam w niej brakuje. Że potrzebujemy więcej i dalej, a przewrócenie ostatniej strony sprawia nam ból. Autorzy czasami chcą nam pomóc w niedoli i dopisują kilka rozdziałów. Co Wy czuliście po zakończeniu serii Zatraceni Rachel Van Dyken? A dokładniej – po zakończeniu jej dwóch tomów?
Fearless to tom 2,5 serii, którą znamy w Polsce jako Zatraceni i to właśnie wtedy proponuję po nią sięgnąć – po zakończeniu Utraty i Toxic i przed rozpoczęciem Wstydu. Jako że dwie pierwsze części kończą się w dość otwarty sposób, tu mamy okazję poznać dalszy przebieg niektórych wydarzeń. Wrócimy do historii Wesa i Kierstin, których pokochałam w Utracie, wspomnimy o Gabe i Taylor z Toxic, a także otrzymamy drobny, a zarazem tajemniczy wstęp do Wstydu, który z pewnością zachęci nas do sięgnięcia po zakończenie tej trylogii.
Ciąg dalszy:
http://secret-books.blogspot.com/2015/10/in-inglisz-fearless-rachel-van-dyken.html
http://secret-books.blogspot.com/2015/10/in-inglisz-fearless-rachel-van-dyken.html
RECENZJA NIE ZAWIERA SPOILERÓW POPRZEDNICH TOMÓW!
Czasem zdarza się, że kończymy jakąś serię i czegoś nam w niej brakuje. Że potrzebujemy więcej i dalej, a przewrócenie ostatniej strony sprawia nam ból. Autorzy czasami chcą nam pomóc w niedoli i dopisują kilka rozdziałów. Co Wy czuliście po...
Gwoli wyjaśnienia - musicie wiedzieć, że nigdy nie byłam fanką typowych fantasy. Tolkien czy nawet Eragon to nie moja bajka, nie przepadałam za średniowiecznymi historiami o królestwach, smokach i magach walczących z ogrami na tle problemów politycznych. I przyznam, że właśnie czegoś takiego oczekiwałam po Sandersonie. A dostałam zupełnie inny świat.
Kiedy zaczęłam czytać Z mgły zrodzonego towarzyszyło mi kilka sprzecznych myśli. Znalazłam się w obcym sobie miejscu, przepełnionym hierarchią, Inkwizytorami rządzącymi i wręcz poniewierającymi skaa, wraz z grupką złodziejaszków planującą jakiś niemożliwy z pozoru skok. Z jednej strony zapowiadało się interesująco, z drugiej nie mogłam poradzić sobie z przyswojeniem wszystkich nazw i zasad panujących światem, do którego jesteśmy wrzuceni. Nie pomagała temu także duża liczba bohaterów. Okazało się jednak, że Brandon Sanderson potrafi w jakiś niewytłumaczalny sposób ułożyć nam wszystko w głowie, zasypując kolejnymi informacjami. Mimo, że nie wyjaśnia niczego wprost, nie podaje całych rozdziałów z historią krain, jesteśmy w stanie wszystko wywnioskować z dialogów. Podobnie pomiędzy rozdziałami otrzymujemy krótkie wpisy, których autora nie znamy i dopiero w połowie powieści możemy dojść do tego, kto je zapisywał. Podziwiam Brandona Sandersona za to, jak skomplikowany i oryginalny świat stworzył, za pomysł ze spalaniem w swoim organizmie różnych rodzai metali, co prowadzi nadludzkich mocy. To też ułatwia w pewnych momentach sprawę i jeśli ktoś zada sobie pytanie - dlaczego nie pokonał go swoją niesamowitą siłą?, zawsze znajdzie się odpowiedź - skończył mu się metal do spalania.
Spodobało mi się to, że w Z mgły zrodzonym pojawia się wiele bohaterów, z czego każdy z nich jest nieco inny. Bardzo polubiłam Breeza, Spooka i Elenda i żałuję, że tak rzadko mogliśmy im się przyglądać, że pojawili się jedynie na kilka stron, czy tylko po to, by powiedzieć dwa zdania w dialogach. Kolejnym plusem jest fakt, że między głównymi bohaterami nie pojawia się żaden romans, jak w większości powieści dla młodzieży. Zarówno Kelsier jak i Vin są po przejściach, jest między nimi spora różnica wieku, dzięki czemu zachowują się bardziej jak rodzeństwo lub tak, jakby łączyła ich rodzicielska więź. To wspaniały powiew świeżości, chociaż romans jako taki gdzieś też pojawić się musiał i nie do końca zachwycona jestem, jak szybko do niego doszło.
Element, który wywołał we mnie sprzeczne emocje w tej serii, to akcja. Początkowo wrzucenie mnie w wir akcji sprawiało problemy w przyswojeniu faktów, o czym wspominałam wcześniej. Z czasem pędząca akcja, ciągłe plany, bijatyki i ucieczki sprawiły, że nie miałam czasu się nudzić i pożerałam kolejne strony. Jednak pod koniec tomu stwierdziłam, że w tym wszystkim pojawia się pewna powtarzalność, że ciągle podsłuchujemy, włamujemy się, bijemy i zdrowiejemy - może w innym miejscu, może w innym składzie, ale motyw ciągle ten sam. Ta powtarzalność sprawiła, że znowu pojawiło się uczucie nudy, bo przecież wiem, że za moment ponownie wdadzą się w walkę, a opisy "skoczył, uderzył, Popchnął" wymieszają się w tekście tak, że w żaden sposób nie będę ogarniała, co się dzieje. Za to wiele wynagrodziło zakończenie, które nie dość, że wyjaśniło wreszcie wszystko, co działo się do tej pory, to jeszcze było bez wątpienia zaskakujące. Do przewrócenia ostatniej strony nie wierzyłam, że Brandon Sanderson na to się zdecydował i wierzyłam, że zaraz coś odwróci, że wszystko okaże się kolejną dobrze zaplanowaną grą. Serduszko cierpi, jednak dla odbioru książki zabieg ten był wielkim plusem.
Z mgły zrodzony okazał się miłym zaskoczeniem. Sprawił jednocześnie, że trochę zwątpiłam w moją ukochaną Leigh Bardugo, ponieważ jej Szóstka Wron, wydana niemal 10 lat po Sandersonie, jest do tej powieści wyjątkowo podobna. Wciąż jednak podoba mi się nieco bardziej, być może przez sentyment i fakt, że to najpierw z nią się zapoznałam, a może przez to, że w dziele Brandona jest jednak znacznie więcej fantasy i polityki - więc wszystko zależy od tego, czego szukamy w danej książce. Kaca książkowego nie odczuwam i piać z zachwytu nie będę, jednak z całą pewnością sięgnę po kolejne tomy, a także inne książki tego autora.
http://secret-books.blogspot.com/2017/02/pokneam-jakis-metal-z-mgy-zrodzony.html
Gwoli wyjaśnienia - musicie wiedzieć, że nigdy nie byłam fanką typowych fantasy. Tolkien czy nawet Eragon to nie moja bajka, nie przepadałam za średniowiecznymi historiami o królestwach, smokach i magach walczących z ogrami na tle problemów politycznych. I przyznam, że właśnie czegoś takiego oczekiwałam po Sandersonie. A dostałam zupełnie inny świat.
więcej Pokaż mimo toKiedy zaczęłam...