-
ArtykułyAntti Tuomainen: Tworzę poważne historie, które ukrywam pod absurdalnym humoremAnna Sierant2
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Dziecka: znajdź idealny prezent. Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
Artykuły„Zaginiony sztetl”: dalsze dzieje Macondo, a może alternatywna historia Goraja?Remigiusz Koziński3
-
Artykuły„Zależy mi na tym, aby moje książki miały kilka warstw” – wywiad ze Stefanem DardąMarcin Waincetel2
Biblioteczka
2023-12-01
2023-09-02
“Niech Pan popatrzy na te winnice. Natura ubrała się w swoje najpiękniejsze stroje”
To ostatnia pozycja mojego wakacyjnego maratonu czytelniczego. Trzydziesta licząc od początku wakacji, a sześćdziesiąta szósta od początku roku. Intensywne czytanie latem to moja tradycja kultywowana od dekad. Dwa miesiące robią statystykę pięciu. Ale tak mój rok wygląda. Od ćwierćwiecza (w tym tygodniu przypadł jubileusz 25-lecia mojej pracy zawodowej) dysponuję dwoma (prawie) miesiącami, które mogę wypełnić niemal w całości tylko przyjemnościami. Jedną z priorytetowych pozostaje od lat czytanie.
Więc na koniec wakacji zanurzyłam się w klimat prowansalskiej prowincji widziany oczami Petera Mayle’a, Anglika, który wraz z małżonką porzucił kraj i osiadł tamże na stałe. Fascynacja urokami krajobrazu tej części Francji, ciepłym klimatem, jakże odmiennym od angielskiego i zauroczenie, niemal miłość od pierwszego wejrzenia, pewnym dwustuletnim kamiennym domem zrobiły swoje. Angielski dom nie wygrał konkurencji i został sprzedany.
“Dom stał ponad gościńcem, biegnącym pomiędzy dwiema pamiętającymi średniowiecze, położonymi na wzgórzach wioskami Ménerbes i Bonnieux, na końcu polnej drogi wśród winnic i sadów czereśniowych". Czegóż chcieć więcej?
Razem z małżonkami Mayle (a także google maps) poruszałam się po prowansalskich miasteczkach i wsiach, zaglądałam do restauracji i karczm, na stragany kupieckie, do piekarni, tłoczni oliwy, sklepów rzeźników i handlarzy starociami. Przysłuchiwałam się wykładom francuskich rzemieślników wykonujących niekończące się z ich winy, bo ciągle odkładane, ku irytacji właścicieli, prace remontowe i instalacyjne. Towarzyszyłam polowaniu, winobraniu i ceremonii przyjęcia do bractwa producentów win.
Prowansalczykom trochę się dostało, ale mimo wszystko opisani zostali z dużą dozą dowcipu i życzliwej ironii. Biurokracja, nieterminowość fachowców i różne dziwactwa sąsiadów, a także nieustające wizyty znajomych z Anglii i konieczność ich goszczenia nie wpłynęły wcale na zmianę decyzji. Piękno krajobrazu, słoneczne dni, lokalne atrakcje turystyczne i gastronomiczne rozkochały w sobie przybyszów na dobre.
Całość napisana lekko i subtelnie, polana obficie winem i skropiona oliwą.
Idealna na lato czytelnicza wycieczka.
“Niech Pan popatrzy na te winnice. Natura ubrała się w swoje najpiękniejsze stroje”
To ostatnia pozycja mojego wakacyjnego maratonu czytelniczego. Trzydziesta licząc od początku wakacji, a sześćdziesiąta szósta od początku roku. Intensywne czytanie latem to moja tradycja kultywowana od dekad. Dwa miesiące robią statystykę pięciu. Ale tak mój rok wygląda. Od ćwierćwiecza...
2023-08-14
Toskania – magiczna kraina pełna wzgórz usianych winnicami, gajami oliwnymi, polami, stawami i wijącymi się, pomiędzy starymi domami i cyprysami, zakurzonymi drogami. Na jednym z tych wzgórz, w okolicy miasteczka Montepulciano znalazł swoje miejsce autor – pisarz węgierskiego pochodzenia z żoną malarką.
Pod koniec lat osiemdziesiątych Candace i Ferenc Máté opuścili Nowy Jork, aby osiedlić się w starym gospodarstwie na wzgórzach Toskanii. Swą życiową przygodę rozpoczęli bez znajomości języka włoskiego, mając zaledwie cztery tygodnie na znalezienie wymarzonego domu. Z dnia na dzień dwójka śmiałków coraz więcej dowiaduje się o Toskanii - o wzgórzach, słońcu, sztuce, jedzeniu i winie oraz, co najważniejsze, o zwykłych, pełnych pasji i rozkochanych w życiu ludziach. Niemal wbrew sobie Candace i Ferenc uczą się cieszyć z życia tak jak Toskańczycy, a na dokładkę na nowo odkrywają siebie nawzajem i nowe życie w zaczarowanej i malowniczej Toskanii.
Powieść oparta na osobistych przeżyciach pełna jest zauroczenia tamtymi krajobrazami, architekturą i ludźmi. Impuls do intensywnego poszukiwania domu na toskańskich wzgórzach przyniosły włoskie wakacje i chęć zakotwiczenia w tej cudownej krainie na stałe po wielu latach w ciągłych podróżach. Wspomnienia napisane są barwnie i plastycznie, nie ma suchych , encyklopedycznych faktów, nie ma przepisów kulinarnych (tych znajdziecie naprawdę sporo w powieści Frances Moyes “Pod słońcem Toskanii) a oparcie tekstu na własnych doświadczeniach czyni tę pozycję bardzo wiarygodną i emocjonalną.
Perypetie związane z poszukiwaniem i kupnem domu spowodowały, że w trakcie czytania błądziłam palcem po mapie, szłam uliczkami odwiedzanych przez małżonków miasteczek, oglądałam średniowieczne kościoły, podziwiałam panoramy ( po co są w końcu google maps i google street?), aż w końcu zawędrowałam do ich nowego domu – La Marinaia.
Ferenc i Candace z wielkim pietyzmem wyposażają i upiększają dom, rozkoszują się leniwym życiem prowincji, zgodnie z dewizą Toskańczyków: piano, piano, con calma, chłoną piękno miejscowych zabytków, poznają coraz to inne smaki, zapachy, a przy okazji uczą się intensywnie języka włoskiego i odkrywają, z pomocą sąsiadów, tajniki produkcji wina. Z miesiąca na miesiąc stają się częścią miejscowej społeczności, żyją zgodnie z rytmem przyrody i kalendarzem prac gospodarskich.
Wbrew pozorom książka mnie nie znudziła. Okazała się pasjonującym zamiennikiem realnej podroży w tamte miejsca, które, ilekroć oglądam, powodują mój niekłamany zachwyt i szybsze bicie serca.
Imponujący ładunek włoskiego klimatu, słońca i temperamentu w sam raz na wakacje.
Toskania – magiczna kraina pełna wzgórz usianych winnicami, gajami oliwnymi, polami, stawami i wijącymi się, pomiędzy starymi domami i cyprysami, zakurzonymi drogami. Na jednym z tych wzgórz, w okolicy miasteczka Montepulciano znalazł swoje miejsce autor – pisarz węgierskiego pochodzenia z żoną malarką.
Pod koniec lat osiemdziesiątych Candace i Ferenc Máté opuścili Nowy...
2014
2016-12-27
"Miałem wielu sąsiadów w Radomiu. Byli wśród nich sklepikarze, nauczyciele, żebracy i rzemieślnicy - niektórych wciąż wyraźnie pamiętam. Jak wszyscy mieli marzenia i ambicje, ale nie doczekali ich realizacji. Nazizm położył kres ich życiu. Czasami widuję ich w snach, czasami słyszę ich głosy. Jakby to wszystko zdarzyło się wczoraj". Takimi słowami wprowadza czytelników do swoich opowiadań Radomianin o polsko-żydowskich korzeniach, zmarły niedawno Bernard Gotfryd (rocznik 1924). Już sama okładka ukazująca rodzinną ulicę autora tonącą we mgle, tworzy niepowtarzalny klimat tek pozycji. Klimat przedwojennego, przemysłowego, żydowskiego Radomia. Razem z autorem poruszamy się po kilku radomskich ulicach, których nazwy do dziś mają niezmienne brzmienia, ale jakże inną atmosferę. Odwiedzamy dawne fabryczki np. cukierków Minzberga na ulicy Wąskiej 8, czy drukarnię Zabnera przy ul. Żeromskiego 25. Zaglądamy na tętniące życiem podwórka radomskich kamienic, gdzie dzieci grają w klasy lub psocą strzelając z procy. Poznajemy kilka wyrazistych portretów krewnych, sąsiadów, znajomych i kolegów, których autor z sobie tylko wiadomych powodów szczególnie ocalił od zapomnienia. Teksty opowiadań (łącznie 11) nie są długie, ale bardzo sugestywne i osobiste, niekiedy wręcz dramatyczne. Autor nie unika zdarzeń opisujących trudne relacje polsko - żydowskie i tragiczne lata okupacji. Wartość książki podnosi doskonałe wydanie, dwujęzyczność (każde opowiadanie jest w języku polskim i angielskim) oraz klimatyczne zdjęcia ulic Radomia opisywanych w tekście. Pozycja, obok niewątpliwej wartości historycznej, dostarcza naprawdę wielu wzruszeń. Gorąco polecam!
"Miałem wielu sąsiadów w Radomiu. Byli wśród nich sklepikarze, nauczyciele, żebracy i rzemieślnicy - niektórych wciąż wyraźnie pamiętam. Jak wszyscy mieli marzenia i ambicje, ale nie doczekali ich realizacji. Nazizm położył kres ich życiu. Czasami widuję ich w snach, czasami słyszę ich głosy. Jakby to wszystko zdarzyło się wczoraj". Takimi słowami wprowadza czytelników do...
więcej mniej Pokaż mimo to2013
Piękne, autentyczne wspomnienia z okupacyjnego Krakowa. Bardzo plastyczne obrazy wojennej rzeczywistości, życia w getcie i poza nim. Do dziś widzę główną bohaterkę jako małą dziewczynkę na strychu z matką uciekające przed odgłosem wojskowych, niemieckich butów i ściskające w rękach cyjanek. Widzę gestapowca patrzącego w czarne oczy żydowskiego dziecka, choć przecież zrobionego na blond. Także opis życia przedwojennego Krakowa na tle stosunków narodowościowych jest bardzo autentyczny. Zawsze polecam tę książkę moim uczniom, bo jak niewiele innych jest fantastyczną lekcją historii.
Piękne, autentyczne wspomnienia z okupacyjnego Krakowa. Bardzo plastyczne obrazy wojennej rzeczywistości, życia w getcie i poza nim. Do dziś widzę główną bohaterkę jako małą dziewczynkę na strychu z matką uciekające przed odgłosem wojskowych, niemieckich butów i ściskające w rękach cyjanek. Widzę gestapowca patrzącego w czarne oczy żydowskiego dziecka, choć przecież...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-12-20
Świetna lektura, mocno wciągająca. 260 stron drukowanych dużą czcionką i opatrzonych sporą ilością rodzinnych fotografii połknęłam w 3 godziny. Nie wiedziałam, że Krzesimir Dębski równie dobrze operuje piórem jak nutami. Wstrząsające świadectwo rzezi wołyńskiej opisane oczami jego rodziców, dziadków i znajomych z małego Kisielina naprawdę robi wrażenie. Obok wspomnień rzezi autor zawiera tu także wiele perypetii dotyczących powojennych, zawikłanych losów swojej rodziny. W ostatnich rozdziałach przedstawia własne osobiste refleksje nad obecnym stanem stosunków polsko - ukraińskich, z krytycznym spojrzeniem na działania władz obu krajów, a z którymi zgadzam się w stu procentach. "Ze względu na przyszłość nie zapominajmy o trudnej przeszłości" pisze w ostatnim zdaniu. Na ile walką o niepodległość Ukrainy banderowcy z UPA, uwielbiani przez wielu ukraińskich polityków, publicystów, historyków i zwykłych obywateli, mogli wytłumaczyć śmierć niemowląt nawlekanych na sztachety w płocie i ciężarnych mordowanych siekierą lub kosą? Nie mogli i nie chcieli, nawet po dziś dzień. Naprawdę warto przeczytać!
Świetna lektura, mocno wciągająca. 260 stron drukowanych dużą czcionką i opatrzonych sporą ilością rodzinnych fotografii połknęłam w 3 godziny. Nie wiedziałam, że Krzesimir Dębski równie dobrze operuje piórem jak nutami. Wstrząsające świadectwo rzezi wołyńskiej opisane oczami jego rodziców, dziadków i znajomych z małego Kisielina naprawdę robi wrażenie. Obok wspomnień rzezi...
więcej mniej Pokaż mimo to
Dziewięć opowiadań Marii Szczepowskiej zawartych w tym tomiku to jedynie niewielka część dorobku literackiego autorki. Ten znany był bardziej wąskiemu gronu jej krewnych i przyjaciół. Pierwsze, nieliczne, utwory publikowała już w latach pięćdziesiątych na łamach znanych czasopism “Twórczość” i “Nowe sygnały”.
Wydanie książkowe, o którym piszę, pod tytułem “Sosenka i inne opowiadania” wydane nakładem Spółdzielni Wydawniczej “Czytelnik” w 1989 roku, ze znakomitym przedsłowiem Anny Tatarkiewicz, to w zasadzie pośmiertny debiut literacki autorki. Komunistyczna władza, jak widać, do samego swego końca wzbraniała się przed ujawnieniem prawdy.
Nigdy nie było mi dane poznać jej twórczości, aż do minionego tygodnia.
Maria Szczepowska, córka Wacława i Janiny z Mianowskich, urodziła się w 1919 roku w Wilnie, zmarła w 1985 roku w Warszawie. Dzieciństwo spędziła w majątku Sołowin na Wołyniu, potem w Lublinie. Przed wojną zaczęła studia dziennikarskie w Warszawie. W kwietniu 1940 razem z rodzicami i siostrą wywieziona do Kazachstanu nad Irtysz. Pracowała w stepie wypasając owce i barany, potem w Pawłodarze w radiostacji dla Polaków. Wiosną 1943 roku aresztowana za odmowę wpisania do dowodu obywatelstwa radzieckiego więziona w Pawłodarze, a następnie w łagrach w Karagandzie i na Kaukazie. Amnestia uwolniła ją 20 października 1944 roku. Już w Polsce związała swe losy z Lublinem, a potem Warszawą. Do końca życia nie odzyskała równowagi psychicznej, a to niestety nie pozwoliło jej na rozwinięcie literackich skrzydeł.
Opowiadania są wstrząsającym pokłosiem wojennych, obozowych przeżyć. A chociaż nie doszukacie się w nich samej bohaterki, to obraz tamtego życia, relacji międzyludzkich, tamtego cierpienia i zwykłej bezsilności jest bardzo sugestywny i oparty na własnych doświadczeniach i obserwacjach.
Bohaterowie opowiadań Marii Szczepowskiej, z których jedne liczą kilka, a inne kilkanaście stron urzekają realizmem, a miejscami naturalizmem i bardzo dokładnym, psychologicznym obrazem bohaterów, mimo szczupłości miejsca. Znakomite kreacje obnażające ludzi uwikłanych w bolesne i bezduszne tryby totalitaryzmu. Smutne i przygnebiające historie obnażające ludzkie cierpienie, krzywdę i niemoc. Nie ma tu jednak jedynie ludzi biernych, pogodzonych z losem, są i tacy, którzy kombinują, by przeżyć.
Autorka na przykładzie bardzo szczegółowych historii obnaża machinę totalitarnego państwa, wyraża protest przeciw przemocy i zniewoleniu, obłudzie, kłamstwu i niszczeniu dobra w ludziach.
To lektura absolutnie angażująca emocjonalnie, której nie da rady czytać bez złości, dojrzała warsztatowo i do bólu autentyczna.
Pozostaje tylko żal, że duża moc twórcza Marii Szczepowskiej została uszczuplona przez tragiczne koleje życia.
Dziewięć opowiadań Marii Szczepowskiej zawartych w tym tomiku to jedynie niewielka część dorobku literackiego autorki. Ten znany był bardziej wąskiemu gronu jej krewnych i przyjaciół. Pierwsze, nieliczne, utwory publikowała już w latach pięćdziesiątych na łamach znanych czasopism “Twórczość” i “Nowe sygnały”.
więcej Pokaż mimo toWydanie książkowe, o którym piszę, pod tytułem “Sosenka i inne...