-
ArtykułyKsiążka: najlepszy prezent na Dzień Matki. Przegląd ofertLubimyCzytać3
-
ArtykułyAutor „Taśm rodzinnych” wraca z powieścią idealną na nadchodzące lato. Czytamy „Znaki zodiaku”LubimyCzytać1
-
ArtykułyPolski reżyser zekranizuje powieść brytyjskiego laureata Bookera o rosyjskim kompozytorzeAnna Sierant2
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Czartoryska. Historia o marzycielce“ Moniki RaspenLubimyCzytać1
Biblioteczka
2021-03-28
2009
2008
2008
2008
2007
2008
2019-03-17
Film "Niebiańska plaża" spodobał mi się na tyle, że sięgnęłam po książkę, na podstawie której został nakręcony. Film był bardzo dobry i miałam nadzieję, że wersja pisana będzie jeszcze lepsza. Niestety, to jest jeden z tych bardzo niewielu wyjątków, kiedy film jest tak samo dobry, lub nawet lepszy niż książka, bo pozbawiony dłużyzn obecnych w wersji pisanej.
Alex Garland, czyli autor powieści miał tendencje do odpływania w dość daleko idące dygresje, a do tego lubił to robić w momentach akcji, jakby celowo osłabiając napięcie przed jakimś emocjonującym wydarzeniem.
Poza tym to właściwie i książka i film są bardzo podobne. Różnią się tylko kilkoma scenami i innymi nie wpływającymi na ogólną fabułę szczegółami. O ile dobrze pamiętam, największe różnice są na końcu. W książce jest trochę bardziej hardkorowo, ale nie będę tu spoilować.
Znaleźć raj na ziemi
Historia nie jest bardzo skomplikowana. Bohaterem jest młody chłopak, Richard, podróżnik, niebieski ptak, trochę lekkomyślny i egoistyczny, niedojrzały i bez większego celu w życiu, nawet trochę antypatyczny. Ale jest za to oryginalny, a przez to interesujący.
Richard podczas swojej podróży do Tajlandii otrzymuje tajemniczą mapę. Przypadkowo spotkany gość zaznaczył na niej skarb – raj na ziemi, wymarzoną przez większość podróżników plażę. Tylko najpierw trzeba pokonać sporo komplikacji i przeżyć przygodę. Jeśli przetrwasz, otrzymasz nagrodę – życie na rajskiej wyspie.
Na sama tę myśl, serce bije szybciej każdemu, kto ma w sobie żyłkę podróżnika. Mało kto by nie chciał wieść spokojnego, nieskomplikowanego życia na wiecznie ciepłej plaży, w słońcu, mając szum morza i rafy koralowe na co dzień. Ja bym chciała.
Dlatego wypadki, jakie dalej przydarzają się temu młodemu podróżnikowi są takie emocjonujące. Okazuje się, że nasz wymarzony raj, gdzie nie może nie być idealnie, wcale nie jest rajem. Traci się poczucie realizmu, zapomina się o wielu ważnych rzeczach w życiu sycąc hedonizm i egoizm, a na koniec okazuje się, że to wszystko i tak na marne, bo życie tworzy zaskakujące scenariusze.
Raj nie może istnieć, utopia wśród ludzi po prostu nie działa, a my nie jesteśmy ani nieśmiertelni ani idealni. Rządzą nami emocje, żądze, zazdrości. Każdy ma trochę inne potrzeby, a to wywołuje tarcia. Dlatego idealna harmonia w grupie ludzi nie jest możliwa. Niebiańska plaża staje się pułapką.
Każdy z nas o czymś marzy
Książka dała mi impuls do zastanowienia się, jaki jest mój raj? Czego bym chciała dla siebie teraz, za kilka lat i na starość? Jakie właściwie cele chcę osiągnąć i jakie życie mnie usatysfakcjonuje?
Uświadomiłam sobie też, że wszędzie, niezależnie gdzie wyjadę czy ucieknę, wszędzie będą jakieś problemy. Zawsze. Coś. Się. Znajdzie. Rajska plaża może być tylko w pewien sposób przyjemniejsza, ale nawet tam można być głodnym, szczególnie wtedy, gdy pada deszcz i nie da się złowić ryb.
Dlatego przebywanie w raju może być tylko ograniczoną w czasie przygodą, etapem życia przygotowującym do czegoś innego. A właściwego raju na ziemi, o ile w ogóle istnieje, trzeba szukać inaczej, raczej wewnątrz siebie, niż uzależniając poczucie szczęścia od konkretnego miejsca. Bo wszędzie dopadnie nas przewrotne życie.
Film "Niebiańska plaża" spodobał mi się na tyle, że sięgnęłam po książkę, na podstawie której został nakręcony. Film był bardzo dobry i miałam nadzieję, że wersja pisana będzie jeszcze lepsza. Niestety, to jest jeden z tych bardzo niewielu wyjątków, kiedy film jest tak samo dobry, lub nawet lepszy niż książka, bo pozbawiony dłużyzn obecnych w wersji pisanej.
Alex Garland,...
2009
2021-03-14
Księżyc to nie tylko naturalny satelita Ziemi, to także mistyczny symbol. Był inspiracją dla wielu dzieł artystycznych, ale także zbrodni. Ten właśnie motyw wykorzystał James Herbert w swoim thrillerze pt. Księżyc.
Jonathan Childes to nauczyciel informatyki na pewnej niewielkiej wyspie europejskiej. Wcześniej był wziętym administratorem sieci, człowiekiem twardo stąpającym po ziemi, ale po tym, jak jego psychiczne zdolności medium sprowadziły na niego kłopoty, zamieszkał na małej wyspie. Miał nadzieję, że zostanie zapomniany.
W przeszłości pomógł policji w znalezieniu ofiar mordercy, przez co skupił na sobie wzrok ciekawskich ludzi. Ale Childes nie chciał tego daru, uważał go za przekleństwo. I gdy po trzech latach spokoju już myślał, że wszystko wróciło do normy, umiejętności parapsychiczne znów dały o sobie znać… Childes spojrzał w mrok, ale tym razem także mrok spojrzał na Childesa. Morderca również posiadał podobne umiejętności i był w stanie wytropić swojego mimowolnego obserwatora oraz jego najbliższych…
Gra w chowanego
Nie ma się co oszukiwać, książka pt. Księżyc, to nie jest jakieś wybitne arcydzieło. Natomiast spokojnie można ją zaliczyć do bardzo udanych. Przeczytałam ją teraz po raz trzeci i stwierdzam, że jak na książkę napisaną 36 lat temu nie zestarzała się jakoś specjalnie i nadal trzyma w napięciu.
Herbert jest sprawnym pisarzem i umie w budowanie wiarygodnych postaci oraz stopniowe potęgowanie napięcia. Myślę, że Księżyc idealnie nada się jako dobra, choć niespecjalnie wymagająca rozrywka na jeden wieczór.
Księżyc to nie tylko naturalny satelita Ziemi, to także mistyczny symbol. Był inspiracją dla wielu dzieł artystycznych, ale także zbrodni. Ten właśnie motyw wykorzystał James Herbert w swoim thrillerze pt. Księżyc.
Jonathan Childes to nauczyciel informatyki na pewnej niewielkiej wyspie europejskiej. Wcześniej był wziętym administratorem sieci, człowiekiem twardo...
2022-03-06
Film Zjawa stał się pewnym symbolem, ponieważ to właśnie za rolę w nim Leonardo DiCaprio dostał Oscara. Dopiero niedawno dowiedziałam się, że jest także książka o tym samym tyle, a co więcej, cała historia napisana jest na podstawie prawdziwego życia Hugh Glassa.
Świat traperów
Opisywany przez Punkego świat osadzony jest na początku XIX wieku, w czasach pierwszych Europejczyków przemierzających Amerykę Północną, wtedy jeszcze niezbyt dobrze znaną oraz niebezpieczną, bo pełną wrogo nastawionych Indian. Traperzy przecierają szlaki oraz poszukują skór i innych przedmiotów, którymi można handlować.
Glass jest jednym z takich traperów. Jednym z najlepszych. Niestety w trakcie jednego z polowań natyka się na rozwścieczoną niedźwiedzicę, która w obronie młodego poważnie rano bohatera, prawie go skalpując.
Glass ostatecznie zabija niedźwiedzia nożem. Żyje, ale jest tak poszarpany, że trzeba go nieść, co znacznie opóźnia marsz pozostałych. Dodatkowo wszyscy myślą, że i tak umrze. Żeby mu oszczędzić cierpienia w ostatnich chwilach, przywódca oddziału decyduje, że Glass wraz z dwójką “opiekunów” zostanie w lesie. Ci zaś pogrzebią go po jego śmierci.
Long story short, “opiekunowie” porzucają go w lesie i okradają ze wszystkiego, co miał. I tu zaczyna się właściwie książka, a na pewno najciekawsza jej część. Glass nie umiera, wręcz przeciwnie. Gnany żądzą zemsty rusza w pogoń za złodziejami…
Jak zjawa
Dość długo trwało zanim wciągnęłam się w tę opowieść, ale to zapewne tylko dlatego, że nie miałam czasu przysiąść i złapać rytmu autora. Zamiast tego czytałam tylko po parę zdań na raz. Ale jak już wsiąkłam, to na całego. Punke umiejętnie przedstawił niesamowitą chęć zemsty, która dodawała sił traperowi nawet w najtrudniejszych warunkach, np. burzy śnieżnej pośrodku niczego.
Ten moment jest zresztą świetny. Glass w jednym momencie ze zwierzyny łownej przeradza się w drapieżnika i idzie dalej, pomimo śnieżnej zadymki. Bo w ogóle Zjawa jest to książka drogi. Wszyscy ciągle gdzieś idą, a momenty przestoju są jedynie przystankami przed dalszą drogą.
Punke ładnie opisuje przyrodę. Tak w sam raz, nie za dużo, nie za mało. W ogóle opisy w tej książce są plastyczne, począwszy od wyglądu ran Glassa, przez robaki, które się w nich zagnieździły, po właśnie opisy przyrody. Świetny jest moment kiedy traper widzi po raz pierwszy wysokie szczyty gór. Ładny jest opis jakie wrażenie to na nim robi i jak podążają jego myśli.
Fakty a licentia poetica
Ciekawe i miłe jest to, że Punke na końcu książki odnosi się do faktów i wymienia momenty, w których się z nimi mija. Okazuje się, że najważniejszy motyw ranienia przez niedźwiedzicę i późniejszej wędrówki po zemstę jest prawdą… Jest tam nawet bibliografia!
Mega ciekawa, dobrze opisana historia.
Film Zjawa stał się pewnym symbolem, ponieważ to właśnie za rolę w nim Leonardo DiCaprio dostał Oscara. Dopiero niedawno dowiedziałam się, że jest także książka o tym samym tyle, a co więcej, cała historia napisana jest na podstawie prawdziwego życia Hugh Glassa.
Świat traperów
Opisywany przez Punkego świat osadzony jest na początku XIX wieku, w czasach pierwszych...
2020-12-20
Mówi się, że karma wraca. Gdy jest zbrodnia, jest i kara, nawet jeśli nie zawsze przychodzi od razu. Czasami po dłuższym czasie, czasami nieoczywista. Czasami to sami siebie karzemy. Tak było właśnie w przypadku Ilii, głównego bohatera książki Glukhovskiego pt. Tekst.
Ilię spotykamy gdy wychodzi z więzienia po siedmiu latach, które przesiedział za niewinność. Przypadkiem był w złym miejscu, o złym czasie i spotkał złych ludzi. Decyzja podjęta na szybko w imię zasad wpojonych przez matkę, okazała się być bardzo brzemienna w skutkach. Gdy go zamykali ledwo co dostał się na studia. Gdy wychodził, był zdecydowanie bliżej 30, przemielony przez ciężkie warunki w więzieniu, pokonany przez bezsilność, i silnie sfrustrowany, przecież najlepsze lata spędził w zamknięciu, a do tego nie pozostał mu już nikt na tym świecie.
To wszystko sprawia, że właściwie od razu po wyjściu popełnia głupotę i pakuje się w tarapaty. Zdaje sobie sprawę, że tym razem, jeśli w ogóle wsadzą go do więzienia, będzie to w pełni zasłużone. Oczywiście Ilia próbuje jakoś wywinąć się z tej sytuacji, zdecydowany, że więcej nie da się zamknąć. Żeby uniknąć konsekwencji posługuje się smartfonem człowieka, który wsadził go za kratki. W tym małym kawałku plastiku jest całe życie jego wroga, które Ilia przesiewa w poszukiwaniu potrzebnych informacji. W pewnym momencie prawie traci poczucie realności, kto jest kim w tej grze, ale musi przeciągnąć ją tylko kilka dni. Potem już będzie miał nowe życie…
Zbrodnia i kara
Nie czytałam Zbrodni i Kary więc nie od razu skojarzyłam książkę Glukhovskiego z tym klasycznym dziełem. Możliwe, że Glukhovsky czerpał pełnymi garściami z Dostojewskiego, bo większość książki składa się z wewnętrznych rozterek Ilii. Wchodzi mu paranoja, że go zaraz złapią, ma wyrzuty sumienia, rozważa co by było gdyby, a do tego pakuje się w skomplikowaną grę o życie, której główną częścią jest smartfon.
Niestety Ilia i jego rozterki mnie nie przekonują. Chłopak nie jest ani antypatyczny, ani sympatyczny. Jest nijaki. Nie ma w nim nic, co mogłoby mnie zaciekawić. Dlatego właściwie do końca trudno mi było wczuć się w książkę.
Jedyny wątek, który mnie interesował, to był ten ze smartfonem. Zaczęłam się zastanawiać, co by było gdyby ktoś dostał nieograniczony dostęp do mojego telefonu, wiadomości i social mediów. Czy trudno byłoby mu odtworzyć moje życie? Co by o mnie ta osoba pomyślała? Czy może prawdziwe życie, z jego cieniami i smutkami okazałoby się interesujące? Niewątpliwie jednak to, co napisane jest w blurbie, to prawda. Smartfony w ich obecnym kształcie na rok 2020, to są dość wierne kopie naszych osobowości. Nikt nie zna nas lepiej niż elektronika i aplikacje, których używamy.
Czegoś tu brakuje
Ciężko czytało mi się Tekst, ale to nie jest zła książka, chociaż ewidentnie coś mi w niej nie pasuje. Zbyt rozwlekła? Za mało akcji, a przemyślenia są zbyt rozmiękłe i za mało konkretne? Inna rzecz, że zawsze jak czytam książki Glukhovskiego, to mam wrażenie zanurzania się w zimnej wodzie w ciemnej jaskini. Jest strasznie, nieprzyjemnie i chcę stąd wyjść.
Rozterki moralne Ilii i jego decyzje nie wzbudziły we mnie wielkich emocji, a nie tak powinno być. Być może Glukhovsky sądził, że wątek współczesnej technologii wystarczy, niestety według mnie nie wystarczył i książka pozostała na etapie dobrego, ale niewykorzystanego pomysłu.
Mówi się, że karma wraca. Gdy jest zbrodnia, jest i kara, nawet jeśli nie zawsze przychodzi od razu. Czasami po dłuższym czasie, czasami nieoczywista. Czasami to sami siebie karzemy. Tak było właśnie w przypadku Ilii, głównego bohatera książki Glukhovskiego pt. Tekst.
Ilię spotykamy gdy wychodzi z więzienia po siedmiu latach, które przesiedział za niewinność. Przypadkiem...
2020-08-23
Klub Dumas, to trzymający w napięciu thriller, opisujący losy pewnego antykwariusza, który zajmował się zdobywaniem i sprzedażą cennych książek, rękopisów, czy rzadkich wydań. Na nazwisko ma Corso.
Pewnego dnia Corso, od jednego ze swoich bogatych klientów, dostaje zadanie potwierdzenia oryginalności pewnej XVII wiecznej książki pt. Dziewięcioro wrót, w której opisany jest sposób na przywołanie diabła. Zadanie jest z pozoru dość łatwe, ponieważ są tylko trzy oryginalne wydania tej książki, wszystkie w posiadaniu ludzi, którzy mogą swoje egzemplarze udostępnić do porównania. Okazuje się jednak, że ktoś jeszcze jest tymi książkami zainteresowany. Ktoś, kto zostawia za sobą trupy i zgliszcza…
Fabuła, jak fabuła. Trzyma w napięciu cały czas, jest kilka oddzielnych wątków, narracja jest nieoczywista i jest dobrze napisana. Dla mnie to w zupełności wystarczy, żeby mnie książka wciągnęła, choć muszę też przyznać, że marny ze mnie czytelnik kryminałów. Ja po prostu daję się ponieść fabule, nie przewiduję zanadto oraz nie staram się odkryć zawczasu kto zabił. Dlatego właśnie sama fabuła, to nigdy nie jest to, co do mnie przemawia w kryminałach.
O wiele ciekawsze były opisy antykwarycznego fachu Corso, jego podejścia do książek, wręcz niezdrowej fascynacji. Świetnie opisane są momenty, kiedy antykwariusz trafia do biblioteki pełnej cennych wydań i zaczyna mieć fizyczne objawy podniecenia, poci się, napływa mu ślina do ust itp. Ciekawe jest to dla mnie o tyle, że im jestem starsza, tym bardziej potrafię docenić wyjątkowość każdej pozycji, jej smaczki, dedykacje, odręczne notatki, zaznaczenia poprzedniego właściciela, sposób lub nawet czas wydania. Czasem wprawia mnie w zachwyt (przeważnie smutny zachwyt) to, że wpadła mi w ręce ewidentnie książka wartościowa, lecz nigdy nie otworzona i jestem jej pierwszym czytelnikiem – defloratorem.
Ach te wydania kieszonkowe
Jedyne co mnie denerwowało to wydanie kieszonkowe. Ale to jest problem z większością takich małych wydań, których nie czyta się wygodnie. Mała czcionka to jedno, ale bardziej męczący jest fizyczny wysiłek. Żeby otworzyć szeroko książkę i zobaczyć całą treść na stronie, trzeba włożyć sporo siły, niemalże przełamać grzbiet. To przez za wąskie marginesy w środkowej części. Niestety wiele książek tak właśnie ma, nie tylko wydania kieszonkowe. Nie lubię tego.
Na podstawie Klubu Dumas został też nakręcony film Dziewiąte wrota z Johnnym Deppem. Widziałam go dawno temu i prawdę mówiąc pamiętam tylko tyle, że tytułowy wątek Klubu Dumas został zupełnie pominięty. Ale przeważnie jest tak, że książka może sobie pozwolić na większy stopień skomplikowania, który w filmie będzie niepożądany. Tak jest i tu. Tak czy owak Klub Dumas jest książką dobrą, wciągającą, zapewniającą przyzwoity poziom rozrywki na jeden lub dwa wieczory.
Klub Dumas, to trzymający w napięciu thriller, opisujący losy pewnego antykwariusza, który zajmował się zdobywaniem i sprzedażą cennych książek, rękopisów, czy rzadkich wydań. Na nazwisko ma Corso.
Pewnego dnia Corso, od jednego ze swoich bogatych klientów, dostaje zadanie potwierdzenia oryginalności pewnej XVII wiecznej książki pt. Dziewięcioro wrót, w której opisany jest...
2020-08-05
Ring to książka, która również należy do kategorii oryginałów lepszych od ekranizacji. Film oglądałam w kinie ponad 20 lat temu i przeraził mnie do tego stopnia, że nie mogłam później spać. Teraz przeczytałam książkę i zdecydowałam, że od razu przypomnę sobie wersję kinową. Tylko tak w ciągu dnia, w słońcu, żeby nie było strasznie…
No i prawie nie było strasznie, bo znałam już główny plot twist oraz czułam się zawiedziona ilością pominiętych wątków, w tym najważniejszego, czyli sposobu na zdjęcie uroku. Film zupełnie pomija ten wątek, a w książce to właśnie on popycha fabułę do przodu. Zupełnie inni są też bohaterowie oraz inne szczegóły. Tylko główny wątek kasety pozostaje ten sam. Nawet “film” Sadako jest inny – inne są sceny i jego znaczenie, o wiele bardziej skomplikowane…
Pewien reporter, Asakawa, przypadkiem odkrywa połączenie pomiędzy śmiercią jego kuzynki, a nagłą śmiercią innego chłopaka w jej wieku. Obydwie tragedie wydarzyły się w tym samym momencie, co wydało mu się mało przypadkowe. Idąc za intuicją odkrywa, że w tej samej chwili zmarło w sumie czterech nastolatków. Musi trochę pokombinować, żeby znaleźć wspólny trop, który doprowadzi go do niesamowitej historii Shizuko i jej córki Sadako. Wie, że sam nie wygra tej niebezpiecznej gry, więc wciąga w nią też swojego przyjaciela ze szkoły średniej….
Wiele ciekawych wątków
Główny bohater jest trochę antypatyczny. Bywa szowinistyczny i egoistyczny oraz za wszelką cenę chce rozwiązać tę zagadkę. Poświęcił wszystko, a wyrzuty sumienia zaczyna mieć dopiero w momencie, gdy “jego czas” jest już blisko. Ale to właściwie nie przeszkadza, bo prawdę mówiąc wcale nie miałam potrzeby ani go polubić, ani się z nim utożsamiać i wczuwać się przez to dodatkowo w strach przed zbliżającą się szybko śmiercią. A trzeba przyznać, że napięcie trzyma równo przez całą książkę.
Oprócz poczucia niesamowitej atmosfery można także wyłapać w tej książce kilka interesujących uniwersalnych pytań, na które czytelnik musi odpowiedzieć sobie sam. Czy warto podążać za ciekawością? Może się okazać, że coś czyha za rogiem. Coś strasznego, czego nie rozumiemy i co nie mieści się w ramach rozsądnego myślenia. A jeśli już się zaplączemy w jakąś niebezpieczną grę, to czy bylibyśmy zdolni poświęcić rodzinę w imię ratowania ludzkości?
Nie będę mocno spoilować, napiszę tylko, że nie jestem pewna czy mi się podobało zakończenie wersji papierowej. Autor chyba trochę przekombinował i rozmył ostatnie sceny, przez co końcówka wyszła wieloznacznie. W każdym razie, na niektóre pytania czytelnik będzie musiał sobie odpowiedzieć sam.
Ring to książka, która również należy do kategorii oryginałów lepszych od ekranizacji. Film oglądałam w kinie ponad 20 lat temu i przeraził mnie do tego stopnia, że nie mogłam później spać. Teraz przeczytałam książkę i zdecydowałam, że od razu przypomnę sobie wersję kinową. Tylko tak w ciągu dnia, w słońcu, żeby nie było strasznie…
No i prawie nie było strasznie, bo znałam...
2020-06-28
Co za irytująca stara baba! Tak właśnie chciałoby się powiedzieć o głównej bohaterce tej książki, czyli Zofii Wilkońskiej. Jej historie, to zbiór chyba wszystkich historii o wkurzajacych ludziach, poprawiony o anegdotki z piekielnych (piekielni.pl to portal, gdzie ludzie opisywali różne irytujące zachowania, których byli świadkami).
Kółko się pani urwało
Pani Zofia to niemłoda już pani, emerytka, zgorzkniała, zahartowana przez życie, bezczelna i bezlitosna w osądach. Szczera, choć zdecydowanie zbyt szybko wyciągająca wnioski, pewna swojej starczej mądrości. To dla niej nieważne, że najczęściej racji nie ma. I otóż ta starsza Pani zostaje okradziona. Wzywa policję, ale i tak uważa, że wszystko wie lepiej i zrobi lepiej, a do tego jest okrutnie wyszczekana i złośliwa. Przez splot różnych okoliczności związanych z kradzieżą pakuje się w sam środek grubszej afery związanej z czyścicielami kamienic. To powoduje karuzelę wszelkich bardziej i mniej prawdopodobnych sytuacji. Często jest śmiesznie, czasem jest dość absurdalnie, że oczy same się przewracają, bo pani Zofii wszystko się udawało, nawet zabili ją i uciekła!
Kryminały to nie moja bajka
Początek tej książki był dla mnie trudny. Nie przepadam za kryminałami, rzadko je czytam, a komedie kryminalne o wrednych babach, to w ogóle coś z innej bajki. Ale w miarę poznawania pani Zofii i jej krótkich chwil przemyśleń, skruchy i pewnej dozy autorefleksji, jakoś przestałam się aż tak przejmować jej zachowaniem, a zaczęłam zastanawiać, co jeszcze autor ciekawego dla niej wymyśli. Bo pani Zofia, przy okazji brawurowego łapania złodziei ma przemyślenia na różne ważne społecznie tematy, np. niskie emerytury, które ledwo starczają nawet na życie w biedzie, czy też społeczną niewidzialność osób starszych oraz to, że generalnie starzy ludzie, jak wyrzuty sumienia, są niechciani przez społeczeństwo. A pani Zofia jest stara.
Nie przekonałam się do tej kategorii książek, ale lektura (w tym przypadku audiobook) sprawiła mi sporo przyjemności. Szczególnie pod koniec, gdy już mamy za sobą moment przełomowy i już wiemy gdzie są wszystkie klocki układanki, teraz trzeba je tylko zdobyć.
A w ogóle, to ta książka kojarzy mi się z takim świetnym francuskim filmem pt. Paulette (polskie tłumaczenie Babcia Gandzia), w którym również jest element kryminalny oraz dużo bezczelnego humoru. Film jednak podobał mi się bardziej. Może dlatego, że Paulette w swojej złośliwości nawet nie zbliża się do poziomu p. Zofii, a ja mam prawdziwe uczulenie na takie zachowanie. Niezależnie jednak od tego, było to ciekawe doświadczenie czytelnicze. Teraz zastanawiam się, czy ta książka może spodobać się teściowej, też ma na imię Zofia…
Co za irytująca stara baba! Tak właśnie chciałoby się powiedzieć o głównej bohaterce tej książki, czyli Zofii Wilkońskiej. Jej historie, to zbiór chyba wszystkich historii o wkurzajacych ludziach, poprawiony o anegdotki z piekielnych (piekielni.pl to portal, gdzie ludzie opisywali różne irytujące zachowania, których byli świadkami).
Kółko się pani urwało
Pani Zofia to...
2020-06-21
Obcego uwielbiam za wszystko: klimat, pomysł, postać ksenomorfa i jego absolutną śmiercionośność… mogłabym tak wymieniać długo. Dlatego ucieszyłam się jak dziecko, że będę mogła poznać jeszcze jedną nieznaną przygodę z Ripley, zawartą w komiksie na podstawie niezrealizowanego scenariusza do trzeciej części filmu. Jednak radość malała w miarę czytania.
Fabuła kontynuuje wydarzenia tuż po tym jak w drugim filmie Ripley, Nuke i Hicks uciekają z planety zawładniętej przez Obcych. Uciekinierzy nie wiedzą, że ze sobą zabrali jaja obcego, ale wiedzą to korporacje zarządzające przestrzenią kosmiczną. Jedna z nich wchodzi na statek i pobiera próbki oraz wyciąga pasażerów z hibernacji. Jednak Ripley, ze względu na szok, zaraz zostaje znów uśpiona i pozostaje nieprzytomna przez cały komiks. Głównymi bohaterami są więc pracownicy korporacji, którzy toczą między sobą walkę o wykorzystanie Obcego do swoich celów oraz naukowcy ze stacji, na której badane są pobrane wcześniej próbki. Kończy się jak zwykle, Obcy wymykają się spod kontroli i zabijają prawie wszystkich.
Mało Obcego w Obcym
Właściwie to się nie dziwię, że ten scenariusz nie został wykorzystany. Mało w nim Obcych, a więcej ludzkiego knucia i próby wykorzystania ich do własnych celów (poniekąd to, co dostajemy w czwartym filmie). Wprawdzie jest tu kilka ciekawych wątków, które mogłyby być wykorzystane w fajny sposób, ale to wciąż nie robi roboty. Nie czułam się przekonana, ale też pewnie dlatego, że uwielbiam film, w którym Ripley ląduje na planecie – więzieniu, a nie, że jest nieświadoma i cała akcja ją omija.
Nie czułam się przekonana także dlatego, że fabuła jest za skomplikowana, jak na tak krótki komiks. Powinien być przynajmniej dwa razy dłuższy, wtedy byłaby większa szansa na odpowiednie poprowadzenie wątków, bo wiele rzeczy dzieje się równolegle i w różnych miejscach. Trzeba się mocno domyślać, co się aktualnie dzieje i na którym statku jesteśmy. Niby są podpisy, ale one nie są jakieś szczególnie dokładne i łatwo się zgubić.
Nie powiem, żeby to było dzieło złe, ale na pewno nie jest wybitne. Rysunki są dobre, ale nie ratują ogólnego zawodu miałkością fabuły. Raczej ciekawostka dla fanów uniwersum.
Obcego uwielbiam za wszystko: klimat, pomysł, postać ksenomorfa i jego absolutną śmiercionośność… mogłabym tak wymieniać długo. Dlatego ucieszyłam się jak dziecko, że będę mogła poznać jeszcze jedną nieznaną przygodę z Ripley, zawartą w komiksie na podstawie niezrealizowanego scenariusza do trzeciej części filmu. Jednak radość malała w miarę czytania.
Fabuła kontynuuje...
2015-08
2020-03-25
Trudno coś ambitnego napisać na temat komiksu, który nie ma wielkich ambicji poza takimi, żeby zapewnić trochę rozrywki czytelnikowi. Sędzia Dredd Kompletne Akta 17 to zbiorcze wydanie przeróżnych zeszytów z Sędzią Dreddem w roli głównej, który rozwala wszystkich i wszystko dokoła w walce o porządek. Większość z tych mini przygód została narysowana przez różnych ludzi, więc trudno doszukiwać się w tym zbiorze jakiejś stałości jeśli chodzi o kreskę.
Jeśli zaś chodzi o scenariusz, to autorem większości historii jest Garth Ennis. Kilka z nich napisał też twórca postaci, John Wagner. Dredd walczy w nich m.in. z kościołem, który czci go jako boga, z podróżnikami w czasie oraz pospolitymi zbójami. Jednak jest jedna długa historia warta dłuższego wspomnienia. Mega City One oraz wszystkie inne miasta zostały zaatakowane przez zombie. Setki milionów zombie przytłaczają obrońców miast swoją liczebnością. Dredd i jego drużyna, która na tę okazję została wybrana, ruszają na nietypową misję zniszczenia źródła siły ożywiającej zombie. Jak zwykle jest jatka, która kończy się źle dla wrogów sędziów. Fajne!
Jest jednak jedna rzecz, która mi bardzo przeszkadzała w tym komiksie, a były to tłumaczenia. Różne są gusta i guściki jeśli chodzi o język używany w komiksach i książkach, jeden woli ładnie, inny potocznie. Mi nie przeszkadzają obydwa style pod warunkiem, że są dopasowane do historii. Niestety w tym wydaniu nie udało się tego dopasowania osiągnąć, bo umówmy się, wściekły przerażający sędzia, który zabija na prawo i lewo nie mówi “supcio”. Nie mówi i już. I to nie jest jedyna taka scenka. Język całego wydania jest na podobnym poziomie – jakby pisał to siedemnastolatek. Nie wiem jaki był zamysł tłumaczy, ale do mnie zdecydowanie nie przemówił. Wręcz byłam momentami zła, bo wytrącało mnie to z klimatu opowieści.
Jednak poza tym muszę przyznać, że Sędzia Dredd Kompletne Akta 17 to konkretna dawka srogiej akcji. Nie zawiedzie się ten, kto liczy na parę godzin dobrej rozrywki.
Trudno coś ambitnego napisać na temat komiksu, który nie ma wielkich ambicji poza takimi, żeby zapewnić trochę rozrywki czytelnikowi. Sędzia Dredd Kompletne Akta 17 to zbiorcze wydanie przeróżnych zeszytów z Sędzią Dreddem w roli głównej, który rozwala wszystkich i wszystko dokoła w walce o porządek. Większość z tych mini przygód została narysowana przez różnych ludzi, więc...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-03-18
Ta książka, jest wszystkim, co o niej mówi jej tytuł: Rebelia w czasie. Trudno właściwie wyjaśnić główną fabułę bez spoilowania, ale spróbuję.
Pewna tajna amerykańska agencja rządowa zaczyna się zastanawiać, po co pewnemu pułkownikowi armii duże ilości złota. Posiadanie go nie jest nielegalne, ale podejrzane. Szczególnie, że pracuje on przy ściśle tajnym rządowym projekcie. Zagadka komplikuje w momencie kiedy pułkownik znika, zostawiając za sobą trupy bez zacierania dowodów, że to jego sprawka. Dlaczego to zrobił? Dlaczego nie starał się ukryć? Bo wiedział, że go nie złapią.
Dochodzenie w tej sprawie prowadzi młody i zdolny żołnierz, o ciemnym kolorze skóry. Jest to o tyle ważne, że poszukiwany pułkownik jest skrajnym rasistą. Z tego połączenia wychodzi dość interesująca historia, zawierająca elementy science – fiction oraz historii Stanów Zjednoczonych dotyczącej walki o równouprawnienie.
Przygodowo
Książka przygodowa ma spełniać jedno zadanie, ma wciągać w opisaną historię. Pomimo prostoty fabuły Harrison daje radę. To sprawny pisarz, wie jak zaciekawić czytelnika. Mam tylko jedno ale. Autor zdecydował się na dramatyczny ruch głównego bohatera, a ten sam efekt udałoby się osiągnąć o wiele prościej bez tak wielkich poświęceń. Tylko rozumiem, że wtedy książka byłaby o połowę krótsza i nie zawierała najfajniejszej części opowieści. Tak czy owak nie żałuję czasu spędzonego na jej czytaniu, ale nikomu nie rekomenduję. Rebelia w czasie może się podobać, pod warunkiem niezbyt wygórowanych wymagań, ale może się też nie podobać… No i nie oszukujmy się, jest wiele lepszych książek, a nas czas na tym świecie jest ograniczony.
Ta książka, jest wszystkim, co o niej mówi jej tytuł: Rebelia w czasie. Trudno właściwie wyjaśnić główną fabułę bez spoilowania, ale spróbuję.
Pewna tajna amerykańska agencja rządowa zaczyna się zastanawiać, po co pewnemu pułkownikowi armii duże ilości złota. Posiadanie go nie jest nielegalne, ale podejrzane. Szczególnie, że pracuje on przy ściśle tajnym rządowym...
2020-03-04
Czym jest wolność? Chyba dla każdego czymś innym. Dla jednego będzie po prostu możliwością spokojnego życia, nawet pod warunkiem pewnych ustępstw. Dla innych wolność musi być absolutna, żeby każdy mógł robić to, co chce i dla takiej wolności poświęcą swoje życie.
Komiks Sędzia Dredd Ameryka pokazuje różnych ludzi i ich różny pogląd na ideę wolności. Dredd jest jednym z dwóch najsilniejszych i najbardziej skrajnych. Uosabia prawo, porządek, posłuszeństwo, dyscyplinę i bezkompromisowość. Ameryka to z kolei skrajna wolność, w której można właściwie wszystko. Dwa główne wątki. Pomiędzy nimi znajdziemy także kilka innych historii pobocznych, mniej skrajnych. I w każdej z nich wolność jest czymś innym.
Sam Dredd stoi w tej historii właściwie trochę z boku. Na pierwszym planie jest historia chłopaka zakochanego w Ameryce, czyli koleżance z dzieciństwa. Byli nierozłączni, a stała obecność przesadnie surowych i momentami nawet zwyczajnie złośliwych sędziów była częścią ich młodości. Niestety ich losy się rozłączają, ale on nie może o niej zapomnieć. Po wielu latach spotykają się w dziwnych okolicznościach i jego życie zmienia się diametralnie. Ameryka wplątuje go w rebelię, a później wszystko się komplikuje…
Dystopijny świat
Porównuje się ten komiks do V jak Vendetta i faktycznie coś w tym jest. Ale, bo jest ale, Sędzia Dredd Ameryka jest o wiele mniej klimatyczny niż, komiks Moore’a, nie ma tak rozbudowanego uniwersum, żeby wsiąknąć i prawdziwie wczuć w tę historię. A w ogóle to cała historia składa się z trzech zeszytów wydanych po raz pierwszy w latach ‘90. Scenariusze pochodzą od Johna Wagnera, a rysunki od Colina McNeila i pomimo tego, że rysownik jest jeden, to różnią się stylem. Nie zmienia to faktu, że to, co jest, nadal jest wystarczająco ciekawe.
Jedno zdanie z blurba dobrze podsumowuje ten komiks: “Gdzie kończy się prawo a zaczyna tyrania?” A ja dodam od siebie jeszcze drugie: Gdzie kończy się wolność, a zaczyna anarchia? Myślę, że ten komiks próbuje odpowiedzieć na obydwa te pytania.
Czym jest wolność? Chyba dla każdego czymś innym. Dla jednego będzie po prostu możliwością spokojnego życia, nawet pod warunkiem pewnych ustępstw. Dla innych wolność musi być absolutna, żeby każdy mógł robić to, co chce i dla takiej wolności poświęcą swoje życie.
Komiks Sędzia Dredd Ameryka pokazuje różnych ludzi i ich różny pogląd na ideę wolności. Dredd jest jednym z...
Modyfikowany węgiel musiał sporo poczekać na półce, zanim zabiorę się za jego czytanie. Wiele dobrego słyszałam o tej książce i chciałam zostawić ją sobie na jakiś moment, kiedy będę potrzebować dobrej akcji. W końcu się doczekał, a ja się nie zawiodłam. Dwa wieczory spędzone z Takeshi Kovacsem to była czysta przyjemność.
Modyfikowany węgiel to w zasadzie kryminał z elementami science-fiction. Pewien wyspecjalizowany komandos zostaje ściągnięty z przymusowego wygnania, żeby rozwiązać sprawę zagadkowej śmierci. Policja uznała, że to było samobójstwo i zamknęła sprawę. Jednak osoba, której dotyczy śledztwo, przywrócony do życia z kopii zapasowej “samobójca” twierdzi, że to było morderstwo, ponieważ on nie miał żadnych powodów do tak drastycznych czynów.
Kovacs wkracza więc w niebezpieczny świat starej Ziemi – planety, której nie zna – oraz skomplikowanych relacji pomiędzy kastami mieszkańców. Musi odkryć prawdziwą przyczynę tajemniczych wydarzeń, inaczej źle się to dla niego skończy.
Śmierć pokonana
Przywrócenie do życia samobójcy było możliwe, ponieważ akcja dzieje się w czasach, gdy każdy człowiek ma tuż po narodzinach wbudowywany w ciało dysk, przechowujący osobowość. Można ją przenosić z ciała do ciała lub przechowywać w chmurze. Ludzkość pokonała śmierć, choć nie każdego stać na życie wieczne. Pieniądze nadal grają dużą rolę, a zdobycie ich wciąż nie należy do najłatwiejszych rzeczy.
Choć elementy sci-fi są w tej książce znaczące, to nie przytłaczają swoim skomplikowaniem. Ważniejsza jest tu wartka akcja oraz relacje pomiędzy świetnie zbudowanymi bohaterami. Dobrze wykreowane charaktery postaci, ich złożoność i realność to jest to, co najbardziej cenię w tego typu książkach. Zarówno Kovacks jak i Ortega są prawdziwi, mają swoją przeszłość, lęki, marzenia, pragnienia i słabości. Morgan zdecydowanie umie w tworzenie atmosfery, zręcznie buduje napięcie zarówno w poszczególnych akcjach, jak i w scenach seksu.
Podsumowując, Modyfikowany węgiel to kawał dobrego kryminału z elementami sci-fi.
Książka vs serial
Serial powstał na podstawie książki i w stosunku do oryginalnej historii jest dość mocno zmieniony. Niezmieniony pozostał właściwie tylko główny wątek Kovacsa, który został wezwany do rozwiązania zagadki. Niezmieniona (powiedzmy, że nie mocno, oraz poza AI hotelowym, która w serialu zyskała dosłownie nową osobowość) pozostała także reszta bohaterów. Pozostałe wątki mogą nas zaskoczyć.
Muszę jednak przyznać, nawet po lekturze książki, że serial jest na tyle dobry, że nie umiałam sobie wyobrazić Kovacsa innego niż w wersji serialowej. Pomiędzy Ortegą a Emisariuszem była chemia i to ona „robi” ten serial. Ale jednak książka, to jest to.
Modyfikowany węgiel musiał sporo poczekać na półce, zanim zabiorę się za jego czytanie. Wiele dobrego słyszałam o tej książce i chciałam zostawić ją sobie na jakiś moment, kiedy będę potrzebować dobrej akcji. W końcu się doczekał, a ja się nie zawiodłam. Dwa wieczory spędzone z Takeshi Kovacsem to była czysta przyjemność.
więcej Pokaż mimo toModyfikowany węgiel to w zasadzie kryminał z...