-
ArtykułyCi bohaterowie nie powinni trafić na ekrany? O nie zawsze udanych wcieleniach postaci z książekAnna Sierant4
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 24 maja 2024LubimyCzytać376
-
Artykuły„Zabójcza koniunkcja”, czyli Krzysztof Beśka i Stanisław Berg razem po raz siódmyRemigiusz Koziński1
-
ArtykułyCzy to może być zabawna historia?Dominika0
Biblioteczka
2017-12-03
2020-01-31
Dla osób lubiących szydełkowanie lub robienie na drutach ciekawostka. Jako że akurat rękodzieło jest jednym z moich relaksacyjnych hobby, cieszę się że mam tę książkę- pięknie wydaną, z wzorami przeróżnych kwiatów (a nawet kilku warzyw) w formie przestrzennej, które można wykorzystać, tworząc to, co tylko przyjdzie nam do głowy. Ostatnio jestem na etapie tworzenia małych form na szydełku, kwiaty może niespecjalnie pasują zimą do ozdabiania nimi torebek, kosmetyczek czy- dla odważnych- elementów ubrania, jednak samo robienie ich satysfakcjonuje, a pomysł, gdzie je wykorzystać, przychodzi sam (u mnie jest to poduszka, wyszywania strukturalnymi bratkami w odcieniach niebieskiego i fioletu). Na pewno książka ta jeszcze nie raz się przyda- już myślę o zrobieniu dla moich siostrzenic marchewki z natką, rzodkiewek i szparagów :-).
Dla osób lubiących szydełkowanie lub robienie na drutach ciekawostka. Jako że akurat rękodzieło jest jednym z moich relaksacyjnych hobby, cieszę się że mam tę książkę- pięknie wydaną, z wzorami przeróżnych kwiatów (a nawet kilku warzyw) w formie przestrzennej, które można wykorzystać, tworząc to, co tylko przyjdzie nam do głowy. Ostatnio jestem na etapie tworzenia małych...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-05-31
"Nie chroni nas państwo, Ojczyzna nasza jest zdeptana, jest biedna- może dlatego tak strasznie ją kochamy..."
"Krata" to cienka książka, którą myślałam że przeczytam w dwa dni- myliłam się. Ładunek emocjonalny zawarty na kartkach tej krótkiej- niespełna dwustu stronicowej powieści- nie pozwalał mi na przeczytanie jej "jednym tchem".
Czas akcji: II Wojna Światowa, miejsce: damski areszt śledczy, tzw. Serbia, Warszawa. I w ten sposób cienka książeczka stała się wypełnioną tragiczną treścią historią niezliczonej ilości kobiet, które przewinęły się przez kartki książki. Historii przejmujących do bólu, opisujących doskonale zagubienie człowieka w wojennym chaosie. Takie książki trzeba czytać. Dla mnie była to lektura tym cenniejsza, że interesuje mnie temat II WŚ, a szczególnie historii mojego miasta w tych dniach. Nie mogę ocenić wartości historycznej "Kraty"- zbyt mało dotąd znałam szczegółów nt. Pawiaka i przylegającego aresztu śledczego dla kobiet, jednak znając już pióro Pani Gojawiczyńskiej choćby z "Dziewcząt z Nowolipek", wiem iż jest to Autorka, która świetnie znała dawną Warszawę.
W "Kracie" nie ma jednej, głównej bohaterki. Z początku myślałam że będzie nią Anna, jednak książka opisuje historię wielu innych kobiet, a każda z nich jest inna. Ukazany wojenny świat przeraża- ludzie cieszą się na wieść pójścia do obozu (zamiast alternatywnej kary śmierci przez rozstrzelanie). Jak straszny to musiał być czas, w którym więźniarka, której udało się uciec z odbitego transportu, wiozącego osadzonych na przesłuchanie w Aleji Szucha, sama zgłasza się na Pawiak? Tłumaczy to tym, że nie chciałaby nikogo narażać swoją obecnością, a jednak- nie mieć gdzie iść, tylko w paszczę wroga?
Tę zapomnianą książkę (ja mam wydanie z 1974 roku) wspaniałej polskiej Autorki gorąco polecam.
"Nie chroni nas państwo, Ojczyzna nasza jest zdeptana, jest biedna- może dlatego tak strasznie ją kochamy..."
"Krata" to cienka książka, którą myślałam że przeczytam w dwa dni- myliłam się. Ładunek emocjonalny zawarty na kartkach tej krótkiej- niespełna dwustu stronicowej powieści- nie pozwalał mi na przeczytanie jej "jednym tchem".
Czas akcji: II Wojna Światowa, miejsce:...
2016-02-19
"Igrzyska śmierci" od samego początku przeniosły mnie do świata wykreowanego przez S. Collins, świata niebezpiecznego, którego realia są osadzone w Panem, państwie powstałym na resztkach dawnego terytorium Ameryki Północnej, znacznie mniejszej po powodziach i innych kataklizmach. Życie w Panem jest pełne niebezpieczeństw, jedynie mieszkańcy Kapitolu mają pełne brzuchy i wszelkie możliwe luksusy. Kapitol jest siedzibą władz Panem, które to usiłują wprowadzić maksymalną kontrolę w poszczególnych dwunastu dystryktach, a najokrutniejszą tradycją, mającą przypomnieć kto rządzi, odbywającą się co roku, jest udział dwojga tzw trybutów- dzieci pomiędzy 12 a 18 rokiem życia wybieranych z każdego dystryktu, w Głodowych Igrzyskach. Główna bohaterka i jednocześnie narratorka- Katniss, bierze udział w igrzyskach zamiast swej młodszej, ukochanej siostrzyczki- wie, że Prim nie miałaby żadnych szans na arenie. Jak potoczą się igrzyska- tego nie zdradzę, przeczytajcie sami, gdyż ta książka jest po prostu genialna.
Pomysł na fabułę- nowatorski, świetny, dla mnie- majstersztyk. Czytając tę opowieść, pochłaniałam stronę za stroną, zarwałam niejedną noc, gdy w dzień nie miałam czasu na czytanie. Niezliczoną ilość razy zadawałam sobie pytanie- jak Suzanne Collins udało się stworzyć coś tak poruszającego? Czułam, jakby wszystkie inne książki przy tej jednej były przewidywalne, a ta jedna jedyna- wyjątkowa, genialna w swojej odmienności. Z taką historią, bohaterami, klimatem i akcją mknącą niczym roller-coaster, "Igrzyska..." robią niesamowite wrażenie. Bohaterowie są z jednej strony wyjątkowi, a z drugiej- bardzo ludzcy (troszkę nie rozumiem tutaj- w niektórych opiniach, pisania, że Katniss przedstawiono jako ideał- w żadnym wypadku nie jest to postać "płaska", czy na wskroś dobra. Nie jest przecież pewna swoich uczuć, a konsekwentnie gra, chcąc przeżyć i jednocześnie zachować własne ideały w tym starciu z władzami Kapitolu (Snowem), jakim naprawdę okażą się głodowe igrzyska. Katniss ponadto jest sprytna i szybko się uczy, jest honorowa i przy tym wszystkim- w pewien dziewczęcy sposób nieśmiała w kontaktach damsko-męskich (trochę tego jej podejścia nie rozumiem, bo ona sama nawet nie wie, czy kocha Gale'a, czy jest tylko jej przyjacielem- a jeśli się nie wie... Jeśli chodzi o Peetę, sytuacja jest bardziej skomplikowana. W postaci Katniss nie podobało mi się też to, że dziewczyna lubi polować- ale to już moje własne poglądy się tutaj wtrąciły. Ogólnie uważam, że ta dziewczyna ma w sobie wielką siłę i za pewne jeszcze będzie o niej głośno- w końcu nie jest tajemnicą, że "Igrzyska śmierci" są trylogią.
Książka ta, z jej bohaterami, niesamowicie szybką akcją, i tematyką stanowi coś w stylu koktajlu Mołotowa. Albo się ją odłoży po kilku stronach na półkę, albo pokocha.
Gdybym miała wybrać jedną scenę, która zrobiła na mnie najsilniejsze wrażenie, bez wątpienia byłaby to chwila tuż przed zakończeniem Igrzysk- spotkanie ze zmiechami. Ich opis sprawił, że przeszły mnie ciarki. Oczywiście pojawia się pytanie- jak powstały? I mam wielką nadzieję, że dowiem się tego z następnych części. Mam pewną teorię, ale czy chociaż trochę przybliżyłam się do prawdy? Opis zmiechów był na tyle sugestywny, że pierwszy raz od sama nie wiem kiedy, autentycznie poczułam strach, wstręt, obrzydzenie i jakąś niezdrową ciekawość (jakże ułomną istotą jest człowiek...).
Czy polecam "Igrzyska śmierci"? Tak, jak najbardziej, ale tym, którzy wiedzą, czego się spodziewać, przynajmniej z notki na okładce. Niby jest to "młodzieżówka", a dotyka problemów o wiele za poważnych jak na literaturę tego typu, dlatego i starsi czytelnicy poczują się zaintrygowani życiem w Panem. Jak dla mnie- bezwględne 10/10.
"Igrzyska śmierci" od samego początku przeniosły mnie do świata wykreowanego przez S. Collins, świata niebezpiecznego, którego realia są osadzone w Panem, państwie powstałym na resztkach dawnego terytorium Ameryki Północnej, znacznie mniejszej po powodziach i innych kataklizmach. Życie w Panem jest pełne niebezpieczeństw, jedynie mieszkańcy Kapitolu mają pełne brzuchy i...
więcej mniej Pokaż mimo to1988-08
Pierwsza książka Chmielewskiej, czytana w wieku lat m/w 9-ciu, pochłonęła mnie do tego stopnia, że- a były to wakacje- wolałam siedzieć w domu i śledzić losy przebojowego rodzeństwa, niż z moimi rówiesnikami spędzać czas na podwórku (dygresja: tak,to były jeszcze te szczęśliwe czasy, kiedy dzieci wychodziły pobawić się razem na podwórko, czego ostatnio niestety nie miałam okazji zaobserwować).
Kiedy pożyczyłam od cioci "Wielkie zasługi", książka pochłonęła mnie całkowicie. Z wypiekami na twarzy czytałam o przygodach rodzeństwa- Janeczki i Pawełka, z pasją do rozwiązywania zagadek i pakowania się w rozmaite kłopoty. Janeczce zazdrościłam znajomości geografii, obojgu rodzeństwa- mądrego, wręcz genialnego psa Chabra, i wszystkim Chabrowskim- bycia rodziną, o jakiej się marzy. Chmielewska z resztą umie wykreować takie miłe, domowe klimaty (potrafi także stworzyc "rodzinkę z piekła rodem"- ale to nie tutaj, nie ta seria). Do dziś cykl pięciu powieści o Janeczce i Pawełku- fantastycznych dzieciakach- należy do moich ulubionych.
Pierwsza książka Chmielewskiej, czytana w wieku lat m/w 9-ciu, pochłonęła mnie do tego stopnia, że- a były to wakacje- wolałam siedzieć w domu i śledzić losy przebojowego rodzeństwa, niż z moimi rówiesnikami spędzać czas na podwórku (dygresja: tak,to były jeszcze te szczęśliwe czasy, kiedy dzieci wychodziły pobawić się razem na podwórko, czego ostatnio niestety nie miałam...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-04-05
Pani Dorota kocha zwierzęta i pięknie o nich pisze. Tylko ci, którzy również kochają naszych Braci Mniejszych, zrozumieją to, ile musiała kosztować Autorkę ta podróż w przeszłość- pisanie nie tylko o bliskich ludziach, którzy odeszli, ale także o każdym zwierzęciu, jakie było w Jej domu- a nie było ich mało. Dzięki tej książce po raz drugi miałam okazję poznać niesamowitą kobietę, jaką jest pani Dorota Sumińska. Chciałabym poznać Ją w realu. "Autobiografia..." to książka opisująca losy pani Dorotyn i jej najbliższych- tych ludzkich, i nie tylko. Mam taki sam stosunek do zwierząt jak Autorka, więc czytanie o wszystkich psach, kotach a także przedstawicielach innych gatunków było dla mnie samą przyjemnością. Zdumiewające jest to, jak wiele o nas mówią nasi Bracia Mniejsi. W książce tej, oprócz wielu historii o ludziach i zwierzętach, Autorka zawarła także wiele życiowych prawd, pięknie ujęła pewne- zdawałoby się- oczywiste rzeczy. Oczywiste w tym sensie, że takie być powinny, niestety rzeczywistość często pokazuje, że jest inaczej...
"Moim zdaniem, Bóg dał nam zwierzęta jako sprawdzian człowieczeństwa. Skoro dane nam było dowiedzieć się, co jest dobre, a co złe, możemy wybierać."
Ciężko jest nie zgodzić się z tym cytatem.
Miłośnicy zwierząt przeczytają tę książkę delektując się nią.
Muszę jednak dodać, że młodsza siostra "Autobiografii..." zrobiła na mnie jeszcze większe wrażenie (co nie znaczy że jest lepsza- po prostu czytałam ją podczas gdy moja ukochana suczka ciężko chorowała, a słowa Pani Doroty działały na moje serce kojąco).
Pani Dorota kocha zwierzęta i pięknie o nich pisze. Tylko ci, którzy również kochają naszych Braci Mniejszych, zrozumieją to, ile musiała kosztować Autorkę ta podróż w przeszłość- pisanie nie tylko o bliskich ludziach, którzy odeszli, ale także o każdym zwierzęciu, jakie było w Jej domu- a nie było ich mało. Dzięki tej książce po raz drugi miałam okazję poznać niesamowitą...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-02-16
Książka ta jest zbiorem krótszych form literackich, których ja osobiście jakoś specjalnie nie darzę sympatią, być może dlatego tak długo zajęło mi czytanie- z kilkoma przerwami i jednym "zacięciem"- tej książki. Faktem jest, że dawno już nie czytałam Kinga i musiałam na nowo "poczuć" klimat jego opowieści- opowiadania po "Billy'm Blokada"- na którym to zacięłam się z powodu niezrozumiałej dla mnie tematyki baseballu, ostatecznie jednak na plan pierwszy wypłynął czynnik ludzki i uratował zarówno opowiadanie, jak i całą książkę- w moich oczach oczywiście. A później było tylko lepiej. Nie będę jednak opisywać moich wrażeń związanych z każdym opowiadaniem osobno- jest ich zbyt dużo, gdyż "Bazar..." to gruby, porządny zbiór histori z dreszczykiem. Nie sposób jednak nie wspomnieć o kilku. Najbardziej chyba zadziwiło i urzekło mnie opowiadanie "Zielony bożek cierpienia". Dla osób z bujną wyobraźnią pozostawia duże pole do popisu, zawiera też pewien morał- co u dość Kinga niezwykłe. I wd mnie było jednym ze straszniejszych opowiadań... Kolejne, które wzbudziło we mnie jakiś dziwny lęk, zatytułowane "Letni grom", zawiera opis świata postapokaliptycznego. Od czasu kiedy byłam mała i piłam w przedszkolu płyn Lugola, świadomie i podświadomie boję się efektów promieniowania, opisów skażenia itp. Tutaj jest to tylko tło, jednak niezwykle sugestywne- głównym bohaterem jest człowiek. Warto dobrnąć do końca- gdyż jest to ostatnie opowiadanie- by przeczytać ten króciutki kawałek prozy. Ponadto, kilka innych opowiadań zwróciło szczególnie moją uwagę: "Wredny dzieciak", w którym odnalazłam "starego, dobrego Kinga"- opowiadanie z pazurem i pewną mistyką. Znalazłam tutaj też zupełnie inne "smaczki". "Życie po życiu" dało mi do myślenia, gdyż zawsze zastanawiałam się jak wygląda czyściec czy raj. Podobnie "Pan Ciacho"- gdzie Autor także porusza temat starości i śmierci- czyżby ostatnio właśnie tego typu myśli chodziły Stephenowi Kingowi po głowie? Smutno mi się zrobiło, skłoniło mnie to do wielu refleksji. I w końcu: "Ur". Chyba- obok "Wrednego dzieciaka"- najlepsze opowiadanie z tego zbioru. Dla fanów cyklu "Mroczna wieża" niespodzianką będzie nawiązanie do niego, warto też przeczytać o okolicznościach, w jakich powstał ten utwór. "Ur" to nowela, w której towarzyszy nam nieustające napięcie. Ciekawy pomysł sprawia, że jest naprawdę wyjątkowe.
To tylko kilka z ponad dwudziestu zamieszczonych w tym zbiorze opowiadań. Jedne mają zaledwie po kilka stron, inne- niemal sto (co jednak nie przekłada się na ich wartość). Nie warto spieszyć się z czytaniem. Nie ma tutaj przypadkowych tekstów (wybranie każdego jest uzasadnienie opisem samego Autora). Choć długo zajęło mi czytanie "Bazaru złych snów", najbardziej zadowolona jestem, że znów odnalazłam Kinga takiego, jakiego lubię. Różnorodność tematyczna noweli sprawi, że chyba każdy znajdzie tutaj coś dla siebie. Ze swojej strony mogę polecić (szczególnie fanom pisarza), choć osobiście mam większych faworytów wśród książek S. Kinga.
Książka ta jest zbiorem krótszych form literackich, których ja osobiście jakoś specjalnie nie darzę sympatią, być może dlatego tak długo zajęło mi czytanie- z kilkoma przerwami i jednym "zacięciem"- tej książki. Faktem jest, że dawno już nie czytałam Kinga i musiałam na nowo "poczuć" klimat jego opowieści- opowiadania po "Billy'm Blokada"- na którym to zacięłam się z powodu...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-01-17
Jakiś czas temu czytałam już inną książkę pani Gerritsen, lecz nie był to thiller ani żadna część cyklu Rizzolli/Isles, utwór, przy tworzeniu którego Autorka mogła wykorzystać swoje medyczne wykształcenie. W przypadku "Chirurga" od pierwszych stron książka mnie pochłonęła. Wielokrotnie czytałam pełne zachwytów opinie Czytelników tego cyklu i teraz cieszę się, że w końcu mogłam osobiście poznać Autorkę od tej strony.
O samej książce napiszę króciutko, gdyż już wiele osób świetnie ją opisało i skomentowało. Akcja wartka, nie ma czasu na nudę. Zagadka- pierwszorzędna, a jako bonusik dostajemy jeszcze "coś"- choć nie wiem, czy podążam dobrym tropem- zagadkową czarnowłosą kobietę u której Chirurg miał swoją "pracownię"- czy przeczucie dobrze mi podpowiada, że ta postać jeszcze zagości w następnych częściach cyklu? Zaintrygowało mnie to. Czy może była to kolejna ofiara, o której Autorka zapomniała wspomnieć? Jak na razie nie wiem i cieszy mnie to- jeszcze bardziej rozbudza ciekawość.
Troszkę zdziwiła mnie tutaj nieobecność doktor Isles- ponoć ona i Jane Rizzolli stworzą dobrany duet, ale widocznie stanie się to później. To kolejna rzecz, na jaką czekam z przyjemnością.
Doktor Cordwell , ocalała ofiara chirurga, zaimponowała tutaj swoją zaradnością- ale w końu przecież- jakby nie było, to córka wojskowego. Historia romansu jej i Moore'a dodaje smaczku książce, bez zbędnego lukru. Choć muszę przyznać, że szkoda mi było Jane Rizzoli...
Myślę że ten cykl, a "Chirurg" wraz z nim, nie potrzebuje polecania, gdyż chyba nie znam osoby zawiedzionej tą książką. Niemniej przyłączam się do grona zwolenników cyklu Rizzoli/Isles i oczywiście zamierzam kontynuować cykl.
Jakiś czas temu czytałam już inną książkę pani Gerritsen, lecz nie był to thiller ani żadna część cyklu Rizzolli/Isles, utwór, przy tworzeniu którego Autorka mogła wykorzystać swoje medyczne wykształcenie. W przypadku "Chirurga" od pierwszych stron książka mnie pochłonęła. Wielokrotnie czytałam pełne zachwytów opinie Czytelników tego cyklu i teraz cieszę się, że w końcu...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-09-07
Moje pierwsze spotkanie z Bernardem Minierem. Od dawna chciałam przeczytać mocny, wciągający kryminał lub thriller- niestety, wszystko, po co sięgałam, nie potrafiło mnie zaskoczyć, wciągnąć, nie wspominając już o przewidywalności. Zaczęłam się poddawać i... wtedy trafiłam na "Nie gaś światła", która to książka już kilka miesięcy stała na moim regale.
Dawno, naprawdę dawno nie byłam tak wciągnięta w akcję książki (szczególnie wśród moich ulubionych książek z gatunku- nazwijmy to ogólnie- powieści grozy i thrillerów). Prawie do samego końca Minier wodzi Czytelnika za nos, nawet kiedy już się domyślimy, kto stoi za piekłem zgotowanym głównej bohaterce- Christiane, ma dla nas jeszcze kilka niespodzianek. Dla mnie książka ta to prawdziwy fenomen.
Jak bardzo można manipulować inną osobą? Okazuje się, że są ludzie chorzy, tzw stalkerzy, dla których psychiczne dręczenie stanowi środek do celu i obsesję. Każdemu przeciwnikowi czy rywalowi zgotują piekło na ziemi, posuwając się do wyalienowania dręczonej osoby, utraty przez nią poczucia bezpieczeństwa, sprawienia, że osoba taka straci wszystko- przyjaciół, bliskich (którzy się od niej odsuną), utraty pracy (zaaranżanuje jakąś aferę), poczucia utraty zdrowych zmysłów (poprzez ciągłe, systematyzne dręczenie pozornie niewiele znaczącymi czynami- podsyłaniem korespodencji, włamaniami na pocztę elektronizną i wysyłaniem obraźliwych e-maili z adresu dręczonej osoby, wchodzeniem o różnych porach do mieszkania ofiary i zostawiania śladów swojego pobytu). Jeżeli komuś mało, to taki prześladowca jest w stanie skrzywdzić zwierzę ofiary, zniszczyć jej związek, a jeżeli ofiara ciągle się trzyma- prześladowca ma swoich pomagierów, którzy są w stanie zgotować człowiekowi najgorszy koszmar. Taką ofiarą jest w książce Christine. Ją spotkał los o wiele gorszy niż "zwykłe" ofiary stalkerów- bo i ten,kto ją dręczył, nie był normalną osobą... Christiane przeżyła prawdziwą gehennę.
Czytając, zastanawiałam się, co popycha stalkerów do znęcania się (bywa, że z wielkim okrucieństwem) na swoich ofiarach. Czy czerpią z tego przyjemność? W większości są to ludzie chorzy psychicznie. Drugim moim spostrzeżeniem było to, że często padamy ofiarami stalkingu, w pracy, w kontaktach ze znajomymi (oczywiście nie na taką skalę jak jest to przedstawione w "Nie gaś światła"). Uderzyło mnie to, jak łatwo możemy stać się ofiarami czyjejś manipulacji. Książka, oprócz tego, że jest rewelacyjna sama w sobie, daje także do myślenia...
Klimat w "Nie gaś światła" jest niesamowity. Mroczny, a jednocześnie opisane wydarzenia wydają się tak rzeczywiste, jakby to wszystko było opisem prawdziwej sytuacji. Minier świetnie wykreował postaci- zarówno te pozytywne, jak i prawdziwe kanalie- a bohaterów, pierwszo-, drugoplanowych i pozostałych mamy tutaj całkiem sporo. Autor musi być dobrym psychologiem, jeśli tak łatwo potrafi np opisywać działanie zdeprawowanego do granic możliwości Marcusa czy szalonej Mili, z drugiej strony tworząc tak ludzką i moralnie stabilną postać, jaką jest detektyw Martin Servaz. Przybliżanie się do rozwikłania zagadki w tej powieści było prawdziwą przyjemnością i obfitowało w wiele niespodzianek.
Pozostaje mi jedynie gorąco Was namówić do lektury, której z pewnością nie pożałujecie.
Moje pierwsze spotkanie z Bernardem Minierem. Od dawna chciałam przeczytać mocny, wciągający kryminał lub thriller- niestety, wszystko, po co sięgałam, nie potrafiło mnie zaskoczyć, wciągnąć, nie wspominając już o przewidywalności. Zaczęłam się poddawać i... wtedy trafiłam na "Nie gaś światła", która to książka już kilka miesięcy stała na moim regale.
Dawno, naprawdę dawno...
2013-10
2016-12-10
Książka ta jest właściwie zbiorem opowiadań o ludziach, których łączy jedno- wielka miłość do zwierząt. Należy do nich również sama Autorka, która w jednym rozdziale pisze o sobie, i o tym, jak pomaga naszym braciom mniejszym. Pozwala to sobie wyrobić zdanie, kiedy jeździ na rozmowy z bohaterami innych rozdziałów- a każdy z nich jest postacią nietuzinkową. Mamy tutaj np prokuratora, opiekującego się kotami (w tym także kotem człowieka, którego skazał na wyrok więzienia), pana, który zawsze chciał pracować w zoo i opiekuje się działem "ssaków mniejszych" (to właśnie w tym rozdziale możemy przeczytać o tym, "jak kochają lemury"), człowieka który miał w życiu doczesnym- że tak się wyrażę- wszystko- a wybrał powrót do Polski i swoje pieniądze zainwestował w budowę prywatnego zoo, oraz wiele innych ludzi, których życie podporządkowane jest zwierzętom. Przyznam, że bardzo lubię tego typu literaturę, gdyż po raz kolejny mam dowód na to, że są ludzie gotowi zrobić dla zwierząt bardzo dużo (jak np pani Edyta z rozdziału "Fiś").
Ciężko jest mi odnieść się do tej książki obiektywnie, gdyż porusza we mnie jedną z najbardziej czułych "strun"- przyznaję, że kocham zwierzęta, i wyrzucam sobie, że teraz już nie robię dla tych w potrzebie tyle co kiedyś. Autorka niewątpliwie napisała tę książkę z potrzeby serca- to gdzieś tam między wierszami "wyziera" (i za pewne dlatego też napisała krótko o sobie). Do każdego ze spotkań przygotowywała się rzetelnie, jednocześnie pisząc o swoich odczuciach.
Dla wszystkich, którzy interesują się zwierzętami, będzie to książka którą połkną jednym tchem, choć polecam ją każdemu- może dzięki niej ludzie zrozumieją, ile jesteśmy w stanie zrobić dla zwierzaków, i jak one odwdzięczają się nam na swój sposób (nie mówiąc o psach czy kotach, weźmy np oswojonę kawkę Autorki o imieniu Czesiek, która co jakiś czas przewija się w treści książki).
Książka ta jest właściwie zbiorem opowiadań o ludziach, których łączy jedno- wielka miłość do zwierząt. Należy do nich również sama Autorka, która w jednym rozdziale pisze o sobie, i o tym, jak pomaga naszym braciom mniejszym. Pozwala to sobie wyrobić zdanie, kiedy jeździ na rozmowy z bohaterami innych rozdziałów- a każdy z nich jest postacią nietuzinkową. Mamy tutaj np...
więcej mniej Pokaż mimo to1991
Niezwykle ciepło wspominam czasy, gdy czytałam tę książkę, mając lat 10, może 11. Nie jest to jednak absolutnie książka dla dzieci- po prostu od dziecka zwierzęta ogromnie mnie interesowały i dużo czytałam na ich temat.
Autorka opisuje swoje losy podczas wojny, gdy opiekowała się grupką żółwi, nie raz ratowanych w tragicznych okolicznościach. Oczywiście oprócz perypetii związanych z pupilami w książce znajdziemy także swoisty pamiętnik Polki, która musiała żyć pod niemiecką okupacją i jak to bywa w literaturze związanej z tym strasznym okresem, tutaj także mamy nakreślone tło historyczne (na które, jako dziecko, zwracałam mniejszą uwagę niż robiłabym to teraz). Książka o tyle nietypowa, że nie o wojnie, a jednak wojna jest wszechobecna- nawet jeśli chodzi o żółwie, którym Autorka właściwie poświęciła życie, to i one przeżywają tę wojnę na swój sposób- jest zagrożenie bombardowniem- żółwie nie wyjdą na skwerek i tego dnia (znów) nic nie zjedzą... Szczególnie pamiętam historię żółwia który miał pęknięty karapaks (wszystkie zwierzęta były ratowane z różnych opresji, wtedy nie było luksusu posiadania żółwia jako pupila- najczęściej sprzedawane były na zupę).
Zamierzam jeszcze raz przeczytać tę książkę, tym bardziej, że dzięki znajomym z portalu mam ją w swojej biblioteczce. Gorąco ją polecam wszystkim miłośnikom zwierząt.
Niezwykle ciepło wspominam czasy, gdy czytałam tę książkę, mając lat 10, może 11. Nie jest to jednak absolutnie książka dla dzieci- po prostu od dziecka zwierzęta ogromnie mnie interesowały i dużo czytałam na ich temat.
Autorka opisuje swoje losy podczas wojny, gdy opiekowała się grupką żółwi, nie raz ratowanych w tragicznych okolicznościach. Oczywiście oprócz perypetii...
Nie wiem co takiego Katarzyna Grochola ma w sobie, że jej książki zawsze poprawiają mi samopoczucie. Może chodzi tutaj o podejście do życia? Nie chodzi mi o humor na zasadzie "ale było śmiesznie", ale o humor sytuacyjny, który poprawia nastrój.
W "Trochę większym poniedziałku" mamy zbiór felietonów Autorki, które były publikowane na łamach czasopisma "Uroda" pod koniec lat 90-tych i na początku obecnego wieku. Z czytaniem nie spieszyłam się. Codziennie czytałam maksymalnie trzy felietony, aby pozostawić sobie czas na refleksję. A tych miałam sporo. Katarzyna Grochola pisze o swoim życiu, dzień po dniu, tydzień po tygodniu, miesiąc po miesiącu itd. Uwielbiam tę kobietę- jawi mi się jako osoba niesamowicie pozytywna, ciepła, serdeczna, kochająca zwierzęta i życie w każdym aspekcie, umiejącą cieszyć się małymi rzeczami- a to wielka sztuka. Z drugiej strony jest do siebie bardzo zdyntansowana- bez żadnych oporów opisuje kobiece dylematy, które wszystkie znamy, jednak przedstawione w odpowiedni sposób są zabawne. Smaku lekturze dodawał właśnie ten styl, tak charakterystyczny dla Grocholi.
Nie wiem co takiego Katarzyna Grochola ma w sobie, że jej książki zawsze poprawiają mi samopoczucie. Może chodzi tutaj o podejście do życia? Nie chodzi mi o humor na zasadzie "ale było śmiesznie", ale o humor sytuacyjny, który poprawia nastrój.
więcej Pokaż mimo toW "Trochę większym poniedziałku" mamy zbiór felietonów Autorki, które były publikowane na łamach czasopisma "Uroda" pod koniec lat...