-
ArtykułyHłasko, powrót Malcolma, produkcja dla miłośników „Bridgertonów” i nie tylkoAnna Sierant1
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Cud w Dolinie Poskoków“ Ante TomiciaLubimyCzytać1
-
Artykuły„Paradoks łosia”: Steve Carell i matematyczny chaos Anttiego TuomainenaSonia Miniewicz2
-
ArtykułyBrak kolorowych autorów na liście. Prestiżowy festiwal w ogniu krytykiKonrad Wrzesiński13
Biblioteczka
2011-05-31
2016-07-15
2017-03-03
2020-05-22
„Królowa niczego” musiała chwilę odczekać swoje na mojej półce. Sama nie wiem, czemu tak długo zwlekałam z jej lekturą, skoro zarówno pierwszy jak i drugi tom połknęłam w zasadzie zaraz po ich premierze. Może bałam się tego, że to już naprawdę ostatnia część cyklu, który – choć nie idealny – umościł dla siebie mieszkanko w moim sercu. Nie mogłam jednak odkładać lektury w nieskończoność, bo już naprawdę mocno chciałam dowiedzieć się, jak potoczą się dalsze losy Jude i Cardana.
Jude, choć poślubiona Najwyższemu Królowi i mianowana przez niego Królową, pędzi życie na wygnaniu. Zabija czas przed telewizorem i wykonuje pomniejsze zlecenia od elfów zamieszkujących ludzki świat. Nie ma pojęcia, co dzieje się w Krainie Elfów. Niecierpliwie czeka, aż Cardan wybaczy jej to, co zrobiła kilka miesięcy wcześniej i wezwie ją z powrotem do swego świata. Kiedy wydaje się już, że nigdy to nie nastąpi, w mieszkaniu jej, Vivi i Dęba zjawia się pewien niespodziewany gość. Jude będzie musiała wrócić do swojego starego domu i uratować nie tylko swojego króla, ale i całą krainę. Cena, którą przyjdzie jej za to zapłacić, może się jednak okazać zbyt wysoka.
Brzmi ciekawie? A jakże! Zakończenie „Złego króla” w ogóle zostawia czytelnika w takim miejscu, że nic tylko gryźć i drapać. Niestety, jeśli liczycie na fajerwerki, to muszę szybko sprowadzić Was na ziemię. Choć trzeci tom nie jest zły – moim zdaniem jest nawet lepszy niż drugi, choć do pierwszego się nie umywa – to wydaje się mocno niedopracowany. Przede wszystkim, mnóstwo rzeczy można przewidzieć. Autorka wrzuca bowiem w słowa i myśli głównej bohaterki takie słowa, które pozwalają nam przewidzieć, co będzie się działo dalej. A kiedy brak elementu zaskoczenia, to umyka i ogrom frajdy z czytania. W ogóle pani Black mocno zdaje się iść na łatwiznę, bo wiele z wydarzeń ważnych dla fabuły dzieje się jakby poza sceną i dowiadujemy się o nich jedynie z krótkich wypowiedzi co poszczególnych bohaterów. Co więcej, momentami wydają się być oni wszechwiedzący. W tym uniwersum klątwy „nie do złamania” łamane są w dwa-trzy dni, zaś najprostsze zagadki są nie do rozwiązania przez kilka(naście) rozdziałów. Wygląda to tak, jakby autorka założyła sobie, jak ma się skończyć trylogia, ale kompletnie nie miała pomysłu co do tego, jak do satysfakcjonującego ją zakończenia doprowadzić. Całość jest niestety upstrzona mało logicznymi kwiatkami.
Dalej, kompletnie nie jestem w stanie uwierzyć w uczucie, które łączy Jude i Cardana. To uczucie szyte jest nicią grubą jak kość udowa. W ogóle go nie czuć, a chemia, którą chce się nam ukazać, jest kompletnie nie do uwierzenia. Wszelkie pocałunki i inne sceny czułości wychodzą przez to kosmicznie karykaturalnie.
Samo zakończenie mi się podobało, choć – jak już wspominałam – droga do niego niekoniecznie. Niemniej jednak cieszę się, że całość zakończyła się w ten, a nie inny sposób, choć ciekawiej byłoby przeczytać epilog dziejący się z perspektywy większego odstępu czasu, ale okej. Nie było źle, gdzieś tam nawet zamaślaniły mi się oczy, a mnie nie zdarza się to specjalnie często.
Podsumowując, było okej. Ani nie bardzo źle, ani nie bardzo dobrze. Na pewno jeszcze kiedyś powrócę do tej historii i tego świata.
„Królowa niczego” musiała chwilę odczekać swoje na mojej półce. Sama nie wiem, czemu tak długo zwlekałam z jej lekturą, skoro zarówno pierwszy jak i drugi tom połknęłam w zasadzie zaraz po ich premierze. Może bałam się tego, że to już naprawdę ostatnia część cyklu, który – choć nie idealny – umościł dla siebie mieszkanko w moim sercu. Nie mogłam jednak odkładać lektury w...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-12-09
Po przeczytaniu „Hera moja miłość” rzutem na taśmę zabrałam się za kolejny tom z cyklu o Komecie i Jacku. Byłam ciekawa, jak potoczą się dalsze losy bohaterów, a i chciałam sprawdzić, czy z zagadnieniem sekty autorka poradzi sobie lepiej niż z ukazaniem uzależnień (co jej nie wyszło, nie ma żadnej wiedzy odnośnie tego, jak ludzie reagują na różnego rodzaju używki). I tak oto poszłam latać z Kometą (wiem, nie wyszedł mi ten tekst).
Kometa i Jacek są po odwyku. Nie utrzymują ze sobą kontaktu. Każde z nich próbuje krok po kroku odbudowywać swoje życie. Ona mieszka z rodzicami, jej siostra wyjechała do Hiszpanii na studia. Wsparciem dla niej w czasie wychodzenia z nałogu okazała się Rodzina, tajemnicze ugrupowanie religijne. Jacek w tym czasie zamieszkał z ojcem i psem w niewielkim mieszkaniu. Kamil przestał pić i stara się odbudowywać pozycję w firmie, sam Jacek zaczął studia. Traf sprawia, że chłopak ponownie trafia na Kometę – czy też Alę, jak teraz chcę by ją nazywano – i na nowo zaczynają się spotykać. Na drodze do ich szczęścia staje jednak Rodzina, której Kometa jest „dzielnym żołnierzykiem”. Jacek zrobi wszystko, by wyrwać swoją ukochaną z ich szponów.
Tyle jeżeli chodzi o fabułę. Akcja trzyma w napięciu mniej niż w pierwszym tomie, a i do większej liczby rzeczy przyczepić się można. Widać wyraźnie, że o sektach też za wiele autorka nie wie. Wydaje się, jakby wiedzę czerpała z artykułów z „Pani Domu” i nie weryfikowała swojej wiedzy w naukowych źródłach. Jest sekta, a zatem wyciągają kasę od ludzi. Wciskają swoje książki zagubionym, które mają przeciągnąć ich na „ciemną stronę mocy”. I nie dadzą się wykiwać! A. No i oczywiście jak sekta, to i seks. Naprawdę uważam, że można było fenomenalnie poprowadzić ten wątek i szkoda, że Onichimowska nie przyłożyła się bardziej.
Rodzice tak Jacka, jak i Komety to jakiś dramat. Nic nie widzą, a jeśli już, to z niczym sobie nie radzą. Ich dzieci nie mają w nich żadnego wsparcia. Matka Komety ciągle tylko płacze i lata do kościoła klepać zdrowaśki. Rodzice Jacka – podobnie jak w tomie pierwszym – są oderwani od rzeczywistości. Już na początku książki dowiadujemy się, że jego matka również należy do sekty i pogrąża się w niej jeszcze bardziej aniżeli nastoletnia Kometa. Jacek – choć świeżo po odwyku od ciężkich narkotyków – wydaje się być najdojrzalszy z całej rodziny.
Słaba książka. Już widzę, o co autorce w serii o Komecie chodziło. To miała być taka przestroga. Na przełomie XX i XXI wieku sporo mówiło się o sektach i o tym, że te „piorą mózgi” młodym ludziom. Domyślam się zatem, że „Lot Komety” miał uświadamiać dzieciakom, że jak dają Ci do ręki religijną książkę, która nie jest Biblią to znak, że trzeba uciekać. Przeczytam trzeci tom już chyba z czystej frajdy, żeby pośmiać się trochę nad tym, przed czym znowu autorka będzie próbowała nieudolnie przestrzegać.
Po przeczytaniu „Hera moja miłość” rzutem na taśmę zabrałam się za kolejny tom z cyklu o Komecie i Jacku. Byłam ciekawa, jak potoczą się dalsze losy bohaterów, a i chciałam sprawdzić, czy z zagadnieniem sekty autorka poradzi sobie lepiej niż z ukazaniem uzależnień (co jej nie wyszło, nie ma żadnej wiedzy odnośnie tego, jak ludzie reagują na różnego rodzaju używki). I tak...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-11-05
Świat „Innych”, który wykreowała Anne Bishop, już od lat ma specjalne miejsce w moim serduszku, a Simon Wilcza Straż jest jednym z moich książkowych mężów. Lekturę „Jeziora Ciszy” bardzo mocno odkładałam jednak w czasie. Po pierwsze dlatego, że jest to osobna historia z tego uniwersum i wiedziałam, że mojego ulubieńca tutaj nie znajdę, a po drugie jest to niestety ostatni wydany w Polsce tom „Innych”, bo choć za granicą są jeszcze inne części, to u nas Wydawnictwo Initium zdecydowało się jej nie kontynuować. Pęka mi serce za każdym razem, jak o tym myślę. *przerwa w pisaniu na szloch*
Tak się jednak złożyło, że w listopadzie miałam trochę wolnego, aura za oknem była iście jesienna i jesieniarskie świeczki zapachowe mogły pójść w ruch. Uznałam wtedy, że to doskonały moment na lekturę i ponowne wejście do jednego z moich ulubionych książkowych światów. Tym razem Anne Bishop zaprasza nas do miasteczka Sprężynowo…
Vicki DeVine jest krótko po paskudnym rozwodzie. Jest toksyczny mąż, który zniszczył w kobiecie jakiekolwiek poczucie własnej wartości, z wielką łaską zostawił jej Kłębowisko, czyli stary i zniszczony ośrodek wypoczynkowy w sąsiedztwie Jeziora Ciszy. Vicki dziarsko bierze się do pracy i z optymizmem patrzy w przyszłoś – do czasu. Pewnego ranka bowiem zauważa, że jej pierwsza lokatorka, młoda Aggie, przyrządza sobie śniadanie w mikrofalówce. Co ma w miseczce? Mleko na płatki, owsiankę, obiad z wczorajszego dnia? Cóż, znajduje się w niej…ludzka gałka oczna.
Tak rozpoczyna się historia, która zetknie ze sobą nieśmiałą, zakompleksioną Vicki z okolicznymi terra indigena, w tym rządzącymi okolicą wampirami, czyli rodziną Sanguinantich. W tle tajemnicze stowarzyszenie, przeraźliwe Żywioły zamieszkujące okolicę oraz gra w pewną planszówkę i spinki do krawatów.
Pierwsze cztery tomy cyklu oceniałam bardzo wysoko. Piąty był moim sporym rozczarowaniem i na Lubimy Czytać dostał ode mnie raptem cztery gwiazdki na dziesięć. A gdzie plasuje się „Jezioro Ciszy”? Cóż, jest gdzieś w środku. Bo na pewno nie zachwyciła mnie ta książka, niemniej jednak też nie rozczarowała jak „Zapisane w kartach”. Zacznijmy od plusów.
Mamy tu do czynienia z zamkniętą historią. Fabuła stopniowo się rozwija, akcja zagęszcza i wreszcie dostajemy moment kulminacyjny, który spaja nam wszystkie wątki. Niczego nie musimy się domyślać, a autorka serwuje nam bardzo przyzwoite zakończenie. Bardzo krytykowałam piąty tom „Innych” za brak akcji. Tutaj jest jej dokładnie tyle, ile być powinno, nie brakuje również charakterystycznych dla Bishop zabawnych scenek i dialogów.
Druga rzecz na plus to ukazanie nowego miejsca. Sprężynowo to zupełnie inne miasteczko niż tak dobrze nam znane Lakeside. Mniej poznajemy co prawda jego mieszkańców (na Lakeside mieliśmy wszak pięć tomów!), ale ci, których nam się przedstawia, są „jacyś”. Vicki jest ciekawą bohaterką. Poznajemy ją jako pulchną, ślamazarną, nieśmiałą osóbkę z dużą traumą po toksycznym związku. Autorka nie robi z niej na siłę heroski z pierwszego szeregu. Vicki się boi, ucieka i nie próbuje szarżować. Jest bardzo naturalna. To miła odmiana po Meg, która – choć głupiuteńka jak mój lewy trampek – cały czas próbowała zgrywać wielką Bohaterkę, którą nie była i którą wciąż trzeba było ratować.
Na minus narracja. Nie do końca pasowało mi to, że perspektywę Vicki mieliśmy z pierwszej osoby liczby pojedynczej, zaś wszystkich pozostałych bohaterów już z trzeciej. Rozdziały pierwszoosobowe bardzo wybijały mnie z rytmu, zwłaszcza że przemyślenia Vicki były raczej płytkie. Sporo negatywnych myśli przeplatało się z zachwytami nad urodą jej wampirzego prawnika, co wychodziło jakoś dziwnie i nienaturalnie. O, a skoro o tym mowa…
Bardzo brakowało mi tu wątku romantycznego. Ja wiem, że w tym cyklu autorka w ogóle nie stawia na romanse pośród bohaterów, ale taki choć jeden mały całus bardzo by mnie tu usatysfakcjonował. Nie jest to oczywiście wada książki. Ot, moje widzimisię i na pewno nie będę przez to obniżać mojej oceny.
Podsumowując, to dobra historia z uniwersum „Innych”. Nie jest najlepsza z całej serii, ale ma sporo do zaoferowania. Niby można ją czytać bez znajomości pozostałych tomów, ale moim zdaniem warto wcześniej sięgnąć po poprzednie tomy. Mamy tam lepiej wyjaśnioną mechanikę działa tego świata, plus mamy tu trochę spoilerów odnośnie do tego, co działo się w Lakeside i na całym świecie, co może Wam trochę zepsuć lekturę, kiedy zdecydujecie się sięgnąć po „Pisane szkarłatem” i kolejne części cyklu.
Bardzo mnie boli, że wydawnictwo nie zdecydowało się wydać kolejnych tomów. Bardzo już wsiąknęłam w czytanie tych książek po polsku (swoją drogą, tłumaczenie jest świetne! Absolutnie dopieszczone na maksa, bardzo fajnie przetłumaczone wszelkie „dziwne” nazwy), a poza tym nie widzi mi się zamawianie powieści anglojęzycznych po wyższych cenach. No cóż, pozostaje mi wciąż mieć nadzieję…
A Wam polecam. Obvi. Całą serię!
Świat „Innych”, który wykreowała Anne Bishop, już od lat ma specjalne miejsce w moim serduszku, a Simon Wilcza Straż jest jednym z moich książkowych mężów. Lekturę „Jeziora Ciszy” bardzo mocno odkładałam jednak w czasie. Po pierwsze dlatego, że jest to osobna historia z tego uniwersum i wiedziałam, że mojego ulubieńca tutaj nie znajdę, a po drugie jest to niestety ostatni...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-12-30
recenzja całego cyklu tu - https://rysava-czyta.blogspot.com/2024/01/jednym-ciagiem-1-wojna-makowa-rebecca-f.html
Zakończenie serii jest naprawdę dobre, przemyślane i jest logicznym wynikiem tego, co działo się przez cały cykl. Bardzo ucieszyło mnie, że autorka nie zdecydowała się popłynąć w cukierkowe meandry fantazji. Ukazana w końcówce twarda rzeczywistość państwa dotkniętego wojną i ludzi nią skażonych jest czymś realnym i namacalnym, w co czytelnik jest w stanie uwierzyć i co może sobie łatwo, choć z bólem, wyobrazić. Jednym moim zarzutem do trzeciego tomu jest rozwiązanie pewnych wątków na górze. Nie chcę tu mówić za dużo, nie chcę wchodzić w spoilery, ale jeśli jesteście już po lekturze, to myślę, że dobrze wiece, które sceny mam tu na myśli. Było to dla mnie trochę niezrozumiałe. To trochę tak, jakby Rebecca F. Kuang przędła nić i nagle ot tak postanowiła ją przerwać, a następnie porzucić gdzieś w zakurzonym kącie.
recenzja całego cyklu tu - https://rysava-czyta.blogspot.com/2024/01/jednym-ciagiem-1-wojna-makowa-rebecca-f.html
Zakończenie serii jest naprawdę dobre, przemyślane i jest logicznym wynikiem tego, co działo się przez cały cykl. Bardzo ucieszyło mnie, że autorka nie zdecydowała się popłynąć w cukierkowe meandry fantazji. Ukazana w końcówce twarda rzeczywistość państwa...
Któż z nas nie zna Forresta? Nie trzeba być wielkim kinomanem, żeby nie kojarzyć obrazu z Tomem Hanksem w roli głównej. Mnóstwo przezabawnych scen, cytaty i teksty, które wryły się na stałe do głowy (z "Run Forrest, run!" wypowiadanym w myślach na widok ludzi biegnących do tramwaju czy autobusu na pierwszym miejscu). Musiałam chwycić po książkę, nie było innej możliwości.
Podobała mi się szalenie, aczkolwiek więcej bym z niej wyciągnęła i bardziej "chłonęła" tę historię, gdybym wcześniej nie znała filmu (co było niemożliwe - pierwszy raz obejrzałam film wówczas, gdy jeszcze nie umiałam nawet czytać). Miła, zabawna, ciepła. Postać Forresta zachwyca nie tylko na ekranie, ale i na stronach powieści.
Któż z nas nie zna Forresta? Nie trzeba być wielkim kinomanem, żeby nie kojarzyć obrazu z Tomem Hanksem w roli głównej. Mnóstwo przezabawnych scen, cytaty i teksty, które wryły się na stałe do głowy (z "Run Forrest, run!" wypowiadanym w myślach na widok ludzi biegnących do tramwaju czy autobusu na pierwszym miejscu). Musiałam chwycić po książkę, nie było innej...
więcej Pokaż mimo to