-
ArtykułyKulisy fuzji i strategii biznesowych wielkich wydawców z USAIza Sadowska5
-
Artykuły„Rok szarańczy” Terry’ego Hayesa wypływa poza gatunkowe ramy. Rozmowa z autoremRemigiusz Koziński1
-
Artykuły„Nie ma bardziej zagadkowego stworzenia niż człowiek” – mówi Anna NiemczynowBarbaraDorosz4
-
ArtykułyNie jesteś sama. Rozmawiamy z Kathleen Glasgow, autorką „Girl in Pieces”Zofia Karaszewska2
Biblioteczka
2014-04-19
2013-11-12
2012-08-17
2012-09-20
2012-11-08
2019-04-19
2014-02-02
2021-10-06
Chyba podobnie jak większość czytelników tej książki, zainteresowałam się nią ze względu na przeogromny sentyment jaki mam do serialu. Przed „Zmierzchem” była „Buffy” i niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nie kochał Spike’a (bo Angel był ciepłą kluską, wiadomo!).
Akcja książki dzieje się w Irlandii już po zakończeniu akcji „Buffy”, choć w niewielkim od tego odstępie czasu. Nina i jej siostra Artemis mieszkają w siedzibie Obserwatorów, gdzie jedna z nich zajmuje się medycyną, a druga – po oblaniu testu na Obserwatorkę – jest trochę dziewczyną do wszystkiego i szkoli się na asystentkę Obserwatora kolejnej pogromczyni. Okazuje się, że tą zostaje właśnie Nina, a jej nowe siły manifestują się podczas incydentu z Piekielnym Psem. Od tej pory wszystko wydaje się stanąć na głowie, a nastolatka będzie musiała zmierzyć się z nową dla siebie sytuacją w skład w której wejdą jej matka, inne pogromczynie, supermarket z naturalną żywnością i demon zakochany w Coldplay. To tak w skrócie.
Książka utrzymana jest bardzo mocno w stylistyce serialu i jest to zarówno jej zaleta, jak i wada. Bo z jednej strony mamy humor i trochę pastiszowy klimat z którego serial słynął, ale z drugiej Nina jest trochę kalką samej Buffy. I choć ona sama co kilka zdań mówi, że „przecież nie jest Buffy” to – co z czasem zauważa – zachowuje się identycznie jak ona, ma dokładnie te same przemyślenia, a zakończenie książki sugeruje, że przypomina słynną pogromczynię w czymś jeszcze.
To literatura mocno młodzieżowa, ale przeznaczona dla tych, którzy znają uniwersum Buffy. Autorka nie wyjaśnia bowiem meandrów pogromczyń i młody czytelnik zagłębiający się w lekturze, a nieznający serialu, będzie mocno skonfundowany próbując domyślić się, o co może w tej historii chodzić. Z drugiej strony, czytelnik taki jak ja – znający serial, mający do niego sentyment, ale i zbliżający się do trzydziestki będzie zmęczony typowo młodzieżową narracją i nastoletnią bohaterką zachowującą się jak typowa nastoletnia bohaterka właśnie. Na zasadzie, świat się kończy, ale ja chcę się przytulić do chłopaka, a tak w ogóle to moje włosy wyglądają strasznie.
Oceniam tę książkę słabo, bo choć całkiem fajnie się na niej bawiłam, to jednak uważam, że swoją formą najmocniej przypomina ona fan ficka i nie broni się jako samoistny, książkowy twór. Pewnie sięgnę po kolejną część, jeśli wydana zostanie ona po polsku, ale nie względu na historię opisaną w tomie pierwszym, ale po to, bo liczę na kolejne serialowe smaczki.
Chyba podobnie jak większość czytelników tej książki, zainteresowałam się nią ze względu na przeogromny sentyment jaki mam do serialu. Przed „Zmierzchem” była „Buffy” i niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nie kochał Spike’a (bo Angel był ciepłą kluską, wiadomo!).
Akcja książki dzieje się w Irlandii już po zakończeniu akcji „Buffy”, choć w niewielkim od tego odstępie...
2023-04-02
Jeżeli ktoś z Was zdążył już dostać zawału po zobaczeniu, na ile gwiazdek oceniłam tę książkę, proszony jest o natychmiastowe odżycie i doczytanie tej recenzji do końca.
„Król wojny i krwi” to nic innego, jak kolejna sztampowa powieść fantasy z licznymi wątkami erotycznymi dedykowana starszej młodzieży i szeroko pojętej grupie młodych dorosłych. Główną bohaterką, z perspektywy której poznajemy całą historię, jest Isolde. Dziewczyna, a zasadniczo młoda kobieta, bo w momencie, gdy zaczyna się ta opowieść, ma ona już 26 lat, jest księżniczką jednego z królestw pewnej fantastycznej krainy, które to właśnie poddaje się mrożącemu krew w żyłach Krwawemu Królowi, wampirowi Adrianowi.
W następstwie pewnych wydarzeń Isolde i Adrian zostają małżeństwem. Nie jest to żaden spoiler, bo dowiadujemy się tego już z opisu na okładce, do pierwszego spotkania bohaterów (połączonego z lizaniem biustu Isolde) dochodzi na pierwszych stronach książki, a tak w ogóle to mówimy o serii, która nazywa się ADRIAN X ISOLDE, wiec wiecie…
Jeśli teraz macie w głowie jakikolwiek wątek poruszany w tego typu książkach, to mogę Was zapewnić, że w tej najprawdopodobniej też on się znalazł. Harda bohaterka (bez oleju w głowie), niebezpieczny mężczyzna, która okazuje się mieć miękkie wnętrze i być troskliwym i dobrym królem, przepowiednia, zdrady na dworze, lizanie się bohaterów po różnych częściach ciała, w różnych tychże ciał konfiguracjach, w różnych miejscach, jęki, krzyki, malinki, sterczące brodawki… Luz, wszystko, o czym Sarah J. Maas nam pisała w Dworach… tu również jest, więc jeśli macie jakiś syndrom odstawienia związany z tamtymi książkami, to „Król wojny i krwi” jest absolutnie dla Was.
Jeśli ktoś z Was trochę moich recenzji przeczytał, to pewnie wiecie, że książki tak bardzo schematyczne, z tak głupią fabułą i bohaterami hejtuję z góry na dół. A tu bang – tyle gwiazdek. Już się tłumaczę. Otóż –
Sięgając po tę książkę, życzyłam sobie odmóżdżenia, leciutkiego jak wata fantasy, przystojnych mężczyzn i nieskomplikowanej fabuły. Słowem, chciałam dobrej zabawy. Rozrywki, która pozwoli mi się zrelaksować i odpocząć od innych lektur. Poza tym, czytanie ostatnio niemrawo mi idzie, wiec to, co zaczęłam w „dobrym momencie” teraz nie wchodzi mi kompletnie. Książka Scarlett St. Clair wbiła się natomiast w mój zastój czytelniczy jak w mięciutkie masełko. Dobrze się bawiłam, irytowałam na główną bohaterkę (serio, faktycznie jest tak irytująca, głupia i słabo napisana jak inni mówią), czasem przewróciłam oczami… Ale zadanie książka spełniła, więc – choć obiektywnie jest naprawdę słaba – nie będę wylewać na nią hejtu.
Natomiast dla wydawnictwa MAG bura! Korekty to to chyba żadnej nie przeszło. Powtórzenia, brak logiki w szyku zdania, literówki i tym podobne i tak dalej. Też tłumaczeniowo czasem gryzły mi się w tym rzeczy. No trochę wstyd!
Jeżeli ktoś z Was zdążył już dostać zawału po zobaczeniu, na ile gwiazdek oceniłam tę książkę, proszony jest o natychmiastowe odżycie i doczytanie tej recenzji do końca.
„Król wojny i krwi” to nic innego, jak kolejna sztampowa powieść fantasy z licznymi wątkami erotycznymi dedykowana starszej młodzieży i szeroko pojętej grupie młodych dorosłych. Główną bohaterką, z...
2023-11-05
Świat „Innych”, który wykreowała Anne Bishop, już od lat ma specjalne miejsce w moim serduszku, a Simon Wilcza Straż jest jednym z moich książkowych mężów. Lekturę „Jeziora Ciszy” bardzo mocno odkładałam jednak w czasie. Po pierwsze dlatego, że jest to osobna historia z tego uniwersum i wiedziałam, że mojego ulubieńca tutaj nie znajdę, a po drugie jest to niestety ostatni wydany w Polsce tom „Innych”, bo choć za granicą są jeszcze inne części, to u nas Wydawnictwo Initium zdecydowało się jej nie kontynuować. Pęka mi serce za każdym razem, jak o tym myślę. *przerwa w pisaniu na szloch*
Tak się jednak złożyło, że w listopadzie miałam trochę wolnego, aura za oknem była iście jesienna i jesieniarskie świeczki zapachowe mogły pójść w ruch. Uznałam wtedy, że to doskonały moment na lekturę i ponowne wejście do jednego z moich ulubionych książkowych światów. Tym razem Anne Bishop zaprasza nas do miasteczka Sprężynowo…
Vicki DeVine jest krótko po paskudnym rozwodzie. Jest toksyczny mąż, który zniszczył w kobiecie jakiekolwiek poczucie własnej wartości, z wielką łaską zostawił jej Kłębowisko, czyli stary i zniszczony ośrodek wypoczynkowy w sąsiedztwie Jeziora Ciszy. Vicki dziarsko bierze się do pracy i z optymizmem patrzy w przyszłoś – do czasu. Pewnego ranka bowiem zauważa, że jej pierwsza lokatorka, młoda Aggie, przyrządza sobie śniadanie w mikrofalówce. Co ma w miseczce? Mleko na płatki, owsiankę, obiad z wczorajszego dnia? Cóż, znajduje się w niej…ludzka gałka oczna.
Tak rozpoczyna się historia, która zetknie ze sobą nieśmiałą, zakompleksioną Vicki z okolicznymi terra indigena, w tym rządzącymi okolicą wampirami, czyli rodziną Sanguinantich. W tle tajemnicze stowarzyszenie, przeraźliwe Żywioły zamieszkujące okolicę oraz gra w pewną planszówkę i spinki do krawatów.
Pierwsze cztery tomy cyklu oceniałam bardzo wysoko. Piąty był moim sporym rozczarowaniem i na Lubimy Czytać dostał ode mnie raptem cztery gwiazdki na dziesięć. A gdzie plasuje się „Jezioro Ciszy”? Cóż, jest gdzieś w środku. Bo na pewno nie zachwyciła mnie ta książka, niemniej jednak też nie rozczarowała jak „Zapisane w kartach”. Zacznijmy od plusów.
Mamy tu do czynienia z zamkniętą historią. Fabuła stopniowo się rozwija, akcja zagęszcza i wreszcie dostajemy moment kulminacyjny, który spaja nam wszystkie wątki. Niczego nie musimy się domyślać, a autorka serwuje nam bardzo przyzwoite zakończenie. Bardzo krytykowałam piąty tom „Innych” za brak akcji. Tutaj jest jej dokładnie tyle, ile być powinno, nie brakuje również charakterystycznych dla Bishop zabawnych scenek i dialogów.
Druga rzecz na plus to ukazanie nowego miejsca. Sprężynowo to zupełnie inne miasteczko niż tak dobrze nam znane Lakeside. Mniej poznajemy co prawda jego mieszkańców (na Lakeside mieliśmy wszak pięć tomów!), ale ci, których nam się przedstawia, są „jacyś”. Vicki jest ciekawą bohaterką. Poznajemy ją jako pulchną, ślamazarną, nieśmiałą osóbkę z dużą traumą po toksycznym związku. Autorka nie robi z niej na siłę heroski z pierwszego szeregu. Vicki się boi, ucieka i nie próbuje szarżować. Jest bardzo naturalna. To miła odmiana po Meg, która – choć głupiuteńka jak mój lewy trampek – cały czas próbowała zgrywać wielką Bohaterkę, którą nie była i którą wciąż trzeba było ratować.
Na minus narracja. Nie do końca pasowało mi to, że perspektywę Vicki mieliśmy z pierwszej osoby liczby pojedynczej, zaś wszystkich pozostałych bohaterów już z trzeciej. Rozdziały pierwszoosobowe bardzo wybijały mnie z rytmu, zwłaszcza że przemyślenia Vicki były raczej płytkie. Sporo negatywnych myśli przeplatało się z zachwytami nad urodą jej wampirzego prawnika, co wychodziło jakoś dziwnie i nienaturalnie. O, a skoro o tym mowa…
Bardzo brakowało mi tu wątku romantycznego. Ja wiem, że w tym cyklu autorka w ogóle nie stawia na romanse pośród bohaterów, ale taki choć jeden mały całus bardzo by mnie tu usatysfakcjonował. Nie jest to oczywiście wada książki. Ot, moje widzimisię i na pewno nie będę przez to obniżać mojej oceny.
Podsumowując, to dobra historia z uniwersum „Innych”. Nie jest najlepsza z całej serii, ale ma sporo do zaoferowania. Niby można ją czytać bez znajomości pozostałych tomów, ale moim zdaniem warto wcześniej sięgnąć po poprzednie tomy. Mamy tam lepiej wyjaśnioną mechanikę działa tego świata, plus mamy tu trochę spoilerów odnośnie do tego, co działo się w Lakeside i na całym świecie, co może Wam trochę zepsuć lekturę, kiedy zdecydujecie się sięgnąć po „Pisane szkarłatem” i kolejne części cyklu.
Bardzo mnie boli, że wydawnictwo nie zdecydowało się wydać kolejnych tomów. Bardzo już wsiąknęłam w czytanie tych książek po polsku (swoją drogą, tłumaczenie jest świetne! Absolutnie dopieszczone na maksa, bardzo fajnie przetłumaczone wszelkie „dziwne” nazwy), a poza tym nie widzi mi się zamawianie powieści anglojęzycznych po wyższych cenach. No cóż, pozostaje mi wciąż mieć nadzieję…
A Wam polecam. Obvi. Całą serię!
Świat „Innych”, który wykreowała Anne Bishop, już od lat ma specjalne miejsce w moim serduszku, a Simon Wilcza Straż jest jednym z moich książkowych mężów. Lekturę „Jeziora Ciszy” bardzo mocno odkładałam jednak w czasie. Po pierwsze dlatego, że jest to osobna historia z tego uniwersum i wiedziałam, że mojego ulubieńca tutaj nie znajdę, a po drugie jest to niestety ostatni...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-22
Okej, chyba możemy już powoli oficjalnie ogłaszać renesans wampirów w światowej beletrystyce. Po kilku dłuższych latach przerwy znów zaczynają pojawiać się książki, w których grają one pierwszoplanowe role. Od czasów ”Zmierzchu” dostaliśmy już nowy podgatunek, jakim jest r o m a n t a s y, dzięki czemu romantyczne wampiry doczekały się w końcu swojego poczesnego miejsca w literaturze.
Carissa Broadbent proponuje nam opowieść o Królestwie Nyaxii, gdzie rywalizujące ze sobą klany wampirów mieszkają w obłędnych zamkach, a wokół ich eleganckich miast znajdują się slumsy zamieszkiwane przez ludzi, którzy to notorycznie muszą mieć baczenie na wszelkie niebezpieczeństwo, które czeka na nich po zmroku.
W takim świecie przyszło żyć dwudziestokilkuletniej dziewczynie o imieniu Oraya. Jest człowiekiem, ale od dzieciństwa mieszka na zamku. Jej rodzina prawdopodobnie nie przeżyła straszliwego ataku na miasto, gdy Oraya była malutka, a jej wychowaniem nieoczekiwanie zajął się….Vincent, król wampirów Zrodzonych z Nocy. Dziewczyna stale musi jednak walczyć o swoją pozycję i bezpieczeństwo na dworze, a teraz wreszcie ma okazję na poprawę swojego statusu. Bogini Nyaxiia zaprasza bowiem ponownie do turnieju Kejari, który ma stanowić upamiętnienie jej własnej historii. Wygrany może być tylko jeden, a Nyaxiia zobowiązuje się do spełnienia życzenia zwycięzcy, jakie by ono nie było.
Oraya wie, że nie będzie jej łatwo, ale zgłasza swoją kandydaturę. Wśród jej przeciwników najgroźniejszy zdaje się niejaki (obłędnie przystojny i z ciałem jak z okładki) Raihn…
Autorka ogrywa w tej historii dobrze poznane już schematy, ale – w porównaniu choćby do fatalnego ”Czwartego skrzydła” – robi to dobrze i przemyca do opowieści parę pomysłów. Przede wszystkim jednak tak powieść jest doskonale świadoma tego, czym jest i nie aspiruje do bycia czymś więcej. To lekka opowieść fantasy o ludzkiej dziewczynie i wampirzym chłopaku, którzy czują wobec siebie pożądanie i przyjaźń, może miłość, ale sposób, w jaki zostało to przedstawione, nie jest ckliwy. Ba! W pewnym momencie główna bohaterka, dowiadując się, że czeka ją współpraca z rzeczonym Raihnem, mówi pod nosem coś w stylu „no ba, któż inny miał to być, jak nie on”.
Zakończenie książki przypominało mi motyw z innej młodzieżówki fantasy (specjalnie nie wymieniam tytułu, bo myślę, że szybko domyślilibyście się, co mam na myśli i groziłby Wam poważny spoiler) i jestem bardzo ciekawa, w którym kierunku autorka zdecyduje się dalej poprowadzić ten wątek.
Bardzo podobała mi się relacja, która łączy Orayę i jej przybranego ojca. Jest tam bardzo wyraźnie zarysowana miłość, ale jednocześnie w żadnym momencie nie spuszczamy z tonu, król jest królem zawsze, również dla swojej córki. Pod koniec dowiadujemy się mniej więcej, co stało za decyzją tego, że zdecydował się on uratować dziewczynę, co jest super, bo dobrze racjonalizuje nam to tę relację i Oraya przestaje być klasycznym przykładem IT GIRL z książki, która – biedna i krucha – miała (nie)szczęście być w określonym miejscu i czasie.
Podsumowując, dla mnie to świetna rozrywka. Spodziewałam się bubla, a dostałam naprawdę porządną opowieść, której autorka była doskonale świadoma tego, co tworzy i nie próbuje ona wmówić czytelnikom, że ” Żmija i skrzydła nocy” są czymś więcej niż okej powieścią romantasy. Ode mnie polecajka. I jak drugi tom wyjdzie na rynku polskim, to na bank się za niego zabiorę.
Okej, chyba możemy już powoli oficjalnie ogłaszać renesans wampirów w światowej beletrystyce. Po kilku dłuższych latach przerwy znów zaczynają pojawiać się książki, w których grają one pierwszoplanowe role. Od czasów ”Zmierzchu” dostaliśmy już nowy podgatunek, jakim jest r o m a n t a s y, dzięki czemu romantyczne wampiry doczekały się w końcu swojego poczesnego miejsca w...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-21
pełna recenzja tutaj: https://rysava-czyta.blogspot.com/2024/04/recenzja-12-carmilla-joseph-sheridan-le.html
~
Moje małe odkrycie tego roku. Świetna książka, która kompletnie się nie zestarzała, mimo że od premiery noweli minęło już 150 lat.
Intrygująca historia, niepozbawiona aury tajemniczości i atmosfery grozy. Wyrazista tytułowa bohaterka, na którą czeka się od początku, a później wyczekuje wszystkich scen, w których ona występują.
Niebanalna, zajmująca opowieść, nowatorska w swoim gatunku.
Polecam!
pełna recenzja tutaj: https://rysava-czyta.blogspot.com/2024/04/recenzja-12-carmilla-joseph-sheridan-le.html
~
Moje małe odkrycie tego roku. Świetna książka, która kompletnie się nie zestarzała, mimo że od premiery noweli minęło już 150 lat.
Intrygująca historia, niepozbawiona aury tajemniczości i atmosfery grozy. Wyrazista tytułowa bohaterka, na którą czeka się od...
Po 10% e-booka robię dnf. Totalnie nie czuję tej historii, nuży mnie i niczym nie zachęca do tego, aby sięgać po nią dalej. Mam za dużo książek na liście, aby męczyć się z czymś, co daje mi zero funu.
Ale serial pewnie kiedyś obejrzę.
Po 10% e-booka robię dnf. Totalnie nie czuję tej historii, nuży mnie i niczym nie zachęca do tego, aby sięgać po nią dalej. Mam za dużo książek na liście, aby męczyć się z czymś, co daje mi zero funu.
Ale serial pewnie kiedyś obejrzę.
2023-01-07
Pierwsza lektura 2023 roku za mną! Nieźle się złożyło, bo „Wampirze cesarstwo” to pierwszy tom nowego cyklu Jaya Kristoffa, a w tym miesiącu redakcja w ramach książkowego wyzwania zaproponowała nam sięgnięcie po początek serii właśnie. Mam nadzieję, że ten udany start będzie zapowiedzią tego, że tegoroczne wyzwanie pójdzie mi na tyle dobrze, że zmyje moją małą hańbę z roku ubiegłego ; )
„Wampirze cesarstwo” gatunkowo można zaklasyfikować jako high fantasy / dark fantasy. To brutalna, wielowątkowa powieść o świecie rządzonym przez wampiry. Pewnie brzmi to mocno wtórnie, ale uwierzcie mi, że Jay Kristoff temat wampira ugryzł (he he) od kompletnie innej strony niż przez ostatnie dwadzieścia lat zdążyliśmy przywyknąć.
Fascynująca jest już sama konstrukcja powieści Kristoffa. Zaczynamy od celi w mrocznym zamczysku, gdzie Gabriel de Leon – ostatni srebroświęty, zabójca wampirów – czeka na egzekucję. Zanim to jednak nastąpi, mroczna cesarzowa wampirów zleca swojemu historykowi wysłuchanie historii życia Gabriela i przelanie jej na papier. Wiemy zatem już na początku, że Gabriel przegrał swoją walkę. Ale o tym, co się wydarzyło, co doprowadziło go do tego momentu będziemy się dopiero dowiadywać. Wiele informacji rzuca się nam już jednak zaraz na początku, kiedy markiz Jean-Francois z Krwi Chastain, czyli historyk cesarzowej, rozpoczyna rozmowę z Gabrielem od przywołania jego zasług i nazw największych bitew, w których srebroświęty brał udział. Ba, historyk mówi nam tam nawet o tym, jaką znamienną wampirzą personę Gabriel zabił. Ale znowu – wiemy, co się wydarzyło, ale nie znamy całego kontekstu, motywacji srebroświetego. Na tym będziemy się skupiać w książce, a w zasadzie to w książkach, bo – choć liczy sobie dobrze ponad 800 stron – to „Wampirze cesarstwo” daje nam raptem ułamek odpowiedzi na pytanie, jaką osobą jest Gabriel de Leon.
Opowieść srebroświetego nie jest jednak prowadzona do końca chronologicznie. Bo choć rozpoczyna on historię od wzmianek o swoim dzieciństwie oraz o swoich początkach w zakonie San Michon, to szybko zaczyna swoją historię przeplatać z wydarzeniami sprzed raptem kilku lat, kiedy to trafił na ślad Świętego Graala, ostatniej nadziei ludzkości mogącej powstrzymać ciągłą noc i unicestwić wampiry. A te ostatnie w tej powieści to prawdziwe bestie. Zapomnijcie o świecącym diamentowym blaskiem Edwardzie, przystojnym jak sam diabeł Ericu Northmanie, czy chodzących w skórach wampirach kręcących się koło Buffy. „Wampirze cesarstwo” ukazuje wampira w dwójnasób – albo jako bezmyślne, nadgniłe dzikie zwierzęta ukierunkowane wyłącznie na zabijanie, albo jako tak zwanych szlachetnokrwistych, czyli wyrafinowanych zabójców, lubujących się w jak najbardziej bestialskich mordach na jak największą skalę.
Ponad ośmiuset stronicową cegłę czytałam dobrze ponad miesiąc, choć ostatnie 500 stron połknęłam już w przeciągu raptem kilku dni, zaraz na początku stycznia. Wiązało się to z tym, że ciężko było mi „wejść” w tę historię w dość intensywnym dla mnie okresie jakim był grudzień. Napięcia w pracy, potem krótkie chorobowe, wyjazdowe święta – nie miałam za bardzo przestrzeni w głowie, żeby skupić się na książce, a „Wampirze cesarstwo” skupienia zdecydowanie wymaga, bo próg wejścia w tę historię jest wbrew pozorom dość wysoki. Do bohaterów również trzeba się przyzwyczaić. Nasza główna postać, czyli Gabriel de Leon to szalenie wręcz antypatyczna osoba, która jedynie okazjonalnie ukazuje nam trochę bardziej łagodną stronę swojej natury. Kwestią przyzwyczajenia jest też brutalność, która w powieści występuje. Język jest bardzo mięsisty, a krew i posoka leje się gęsto co kilka stron. A że autor zdaje się lubować w obrazowym opisywaniu scen ucinanych kończyn, to co wrażliwsi mogą nie udźwignąć kilkuset stron nieustannej jatki.
Jednak po pierwszym szoku, kiedy historia zaczyna wciągać, oderwanie się od niej staje się już praktycznie niemożliwe. Kiedy napięcie osiągać się już zdaje zenitu, to Gabriel daje prztyczka w nos i nam, czytelnikom i samemu wampirzemu historykowi (który to szalenie się na te przeskoki czasowe frustruje, a my momentami razem z nim) i zabiera nas w jakiś kompletnie inny moment swojego życia. A kiedy i tu z napięcia chcemy gryźć własne kapcie…tak, wiecie już co się dzieje.
Kreacja bohaterów jest fantastyczna. Nie ma tu krystalicznych postaci, które swoim pięknem/intelektem/łagodnością/czymkolwiek wysuwają się na pierwszy plan jako anioły w ludzkich skórach. Każdy człowiek ukazany w tej powieści ma swoją mroczną stroną, u innych jest ona wyraźniejsza, u innych trochę mniej, ale wszyscy są zwyczajnie ludzcy. Smucą się, denerwują, zazdroszczą, pożądają, a czasem kłamią, kradną i mordują. To brutalny świat, który zwyczajnie zjada jednostki zbyt dobre, czy zbyt łagodne.
Tak jak wspominałam, książka nie daje nam choćby części odpowiedzi. Ba! Wydaje się, że pytań jest przynajmniej dwa razy więcej aniżeli na początku. To na pewno nie jedna z tych powieści, które w cyklu stanowią jakąś tam zamkniętą całość. Kontynuowanie opowieści Gabriela będzie na pewno fascynującą przygodą, tylko…kiedy ona będzie !?
Ode mnie bardzo mocne polecenie dla każdego miłośnika fantastyki, który kreację świata i bohatera oraz zawiłą fabułę ceni bardziej niż wątki miłosne i banalne odpowiedzi na jeszcze banalniejsze pytania. Tu jest krew, pot, łzy – i krwawe łzy. Kawał naprawdę doskonałej literatury!
Pierwsza lektura 2023 roku za mną! Nieźle się złożyło, bo „Wampirze cesarstwo” to pierwszy tom nowego cyklu Jaya Kristoffa, a w tym miesiącu redakcja w ramach książkowego wyzwania zaproponowała nam sięgnięcie po początek serii właśnie. Mam nadzieję, że ten udany start będzie zapowiedzią tego, że tegoroczne wyzwanie pójdzie mi na tyle dobrze, że zmyje moją małą hańbę z roku...
więcej mniej Pokaż mimo to
Ostatni tom z serii o Sookie po który sięgnęłam - więcej już nie dałam rady. Nie wiem, czy autorce bardziej chodziło o to, żeby było śmiesznie, czy żeby było smutno. Może produkowała jakiś "Zmierzch" dla dorosłych?
Każdy tom, który przeczytałam, był taki sam jak ten pierwszy - nic specjalnego.
Ostatni tom z serii o Sookie po który sięgnęłam - więcej już nie dałam rady. Nie wiem, czy autorce bardziej chodziło o to, żeby było śmiesznie, czy żeby było smutno. Może produkowała jakiś "Zmierzch" dla dorosłych?
Pokaż mimo toKażdy tom, który przeczytałam, był taki sam jak ten pierwszy - nic specjalnego.