-
ArtykułyKsiążki o przyrodzie: daj się ponieść pięknu i sile natury podczas lektury!Anna Sierant5
-
ArtykułyTu streszczenia nie wystarczą. Sprawdź swoją znajomość lektur [QUIZ]Konrad Wrzesiński37
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 10 maja 2024LubimyCzytać422
-
Artykuły„Lepiej skupić się na tym, żeby swoją historię dobrze opowiedzieć”: wywiad z Anną KańtochSonia Miniewicz2
Biblioteczka
2019-04-30
2018-04-02
Jedna z ciekawszych, choć zapewne mało znanych, pozycji w dziedzinie beletrystyki historycznej, której fabuła osadzona została w realiach starożytnego Rzymu, w czasach panowania Gajusza Juliusza Cezara Augusta Germanika, zwanego niekoniecznie, choć zapewne także, dla oszczędności czasu Kaligulą.
Nieco ponad 1981 lat temu, 18 marca 37 r. n.e., w wieku 25 lat Gajusz wstąpił na tron cesarski w atmosferze wielkich nadziei, obiecujących perspektyw i powszechnej radości, które podzielali zarówno przedstawiciele arystokracji, jak też zwykli obywatele z niższych warstw społecznych. W międzyczasie ktoś najwyraźniej zmienił zdanie, gdyż niespełna cztery lata później, w wyniku spisku, został zamordowany.
Nakreślony przez autora portret cesarza Kaliguli bliższy jest orientacji akademickiej, aniżeli romantycznym, filmowym i literackim, przedstawieniom tej postaci, w której twórcy dostrzegali przede wszystkim szalonego potwora opętanego przez śmierć, okrucieństwo i cierpienie. Zaprezentowane przez Alana Massie ujęcie Gajusza jest znacznie bardziej zrównoważone i umiarkowane, wolne od fascynacji destruktywnymi skłonnościami cesarza, tak często determinującymi oraz przekłamującymi jego wizerunek, zwłaszcza wśród współczesnych.
Oczywiście autor nie przeczy zbrodniom popełnianym przez Kaligulę na arystokracji, a także nie neguje jego kapryśnej, zaburzonej natury, widocznej zwłaszcza w sardonicznym poczuciu humoru, która przydawała mu pewne odium niepoczytalności wśród senatorów i ekwitów. Z drugiej strony dostrzega w Gajuszu osobę nieszczęśliwą, zagubioną, samotną, pełną dobrych chęci, zapału do realizacji różnych twórczych, lub ambitnych przedsięwzięć architektonicznych, czy militarnych, jakkolwiek chwiejną i chimeryczną, niejednokrotnie działającą pod wpływem strachu. Równocześnie znane stereotypy, na których ukonsytuowana została swoista mitologia cesarza-potwora, cesarza-tyrana, prezentuje w dużej części, jako obiegowe opinie, bądź rezultaty nieuświadomionych błędów Gajusza, tak ochoczo powielane, przywoływane i wyolbrzymiane przez politycznych oponentów władcy, bądź osoby, z różnych powodów, wyczujące w nim zagrożenie.
W wizji tej, dalekiej od naiwnej apologetyki, nie brak pozytywnych aspektów rządów Kaliguli, korzystnych przede wszystkim dla zwykłych obywateli cesarstwa, którzy widzieli w tym cesarzu nie despotę i degenerata, lecz hojnego przyjaciela ludu, dobroczyńcę, mecenasa i budowniczego. W rzeczywistości opresywne posunięcia Gajusza, ukazane przez autora, wymierzone były wyłącznie w urzędową arystokrację i niejednokrotnie okraszone tym prowokacyjnym poczuciem humoru, które wyeksponowane zostało przez późniejszych biografów i historyków rzymskich.
Odpowiedź na pytanie o miejsce Kaliguli w historii cesarstwa rzymskiego, a w szerszej perspektywie w kulturze popularnej oraz historii powszechnej, nie jest tak proste i łatwe, ani też autor nie formułuje jednoznacznej opinii w tej materii. Bez wątpienia osiągnięcia Gajusza nie przewyższają dokonań oraz czynów jego poprzedników i późniejszych cesarzy, ani też jego zbrodnie nie dorównują okrucieństwem ludobójstwom i bestialstwom, popełnionym przykładowo przez Juliusza Cezara na mieszkańcach ówczesnej Galii, a już szczególnie przez współczesne władze systemów totalitarnych i zamordystycznych kacyków. Dla jednych zapewne na zawsze Kaligula pozostanie opętanym przez demona zniszczenia władcą nieprawości w tak długim korowodzie bogów i potworów, drudzy, być może odnajdą w tym człowieku nieszczęśliwą i poniekąd tragiczną duszę, którą przerosły czasy i okoliczności, pragnienia i słabości. Ocena należy do czytelnika, a ja gorąco polecam tę książkę.
Jedna z ciekawszych, choć zapewne mało znanych, pozycji w dziedzinie beletrystyki historycznej, której fabuła osadzona została w realiach starożytnego Rzymu, w czasach panowania Gajusza Juliusza Cezara Augusta Germanika, zwanego niekoniecznie, choć zapewne także, dla oszczędności czasu Kaligulą.
Nieco ponad 1981 lat temu, 18 marca 37 r. n.e., w wieku 25 lat Gajusz wstąpił...
2015-07-17
Okres letni sprzyja lekturze książek lekkich, relaksujących, nieskomplikowanych, lecz natchnionych pozytywnym, optymistycznym przekazem, do których zaliczam właśnie powieść "W osiemdziesiąt dni dookoła świata". Oczywiście treść tejże opowieści jest już z dawna zdezaktualizowana w scjentystycznej, czy merytorycznej warstwie, wszelako najistotniejszy jej aspekt stanowi, moim zdaniem, intencja autora, nadająca temu dziełu szczególnie konstruktywną i wysoką jakość.
Znane wszystkim pasjonatom twórczości pana Juliusza Verne'a są jego fascynacja rozmaitymi dyscyplinami nauk, a także entuzjazm wobec szerokich możliwości ludzkich działań, determinowanych rozwojem ówczesnych technologii. Charakterystyczny zachwyt badawczy, wszelako wolny od pychy scjentyzmu, występuje we wszystkich utworach tego pisarza. Każde dzieło pana Verne'a stanowi odrębny przegląd wynalazków i hipotez naukowych, które zajmowały najznamienitsze umysły współczesnych mu uczonych i eksperymentatorów. Juliusz Verne z zapałem studiował wszystkie dostępne materiały z dziedzin matematyki, geografii, biologii, prowadził prenumeraty licznych periodyków naukowych, a nawet stworzył szczegółową kartotekę złożoną z dwudziestu tysięcy haseł. Podczas pracy nad kolejnymi opowieściami niejednokrotnie zasięgał konsultacji u specjalistów, zaś wszelkie nierozpoznane dotychczas pola wiedzy wypełniał niepowtarzalną fantazją i przebogatą wyobraźnią.
Pomysłowość i polot pana Verne'a implikują w niniejszej powieści także barwną i porywającą akcję, wpisaną w fascynującą linię fabularną, zespoloną ze zjawiskowym i bardzo zabawnym poczuciem humoru autora, dlatego "W osiemdziesiąt dni dookoła świata" nie wykazuje żadnych atrybutów opowiadania nudnego, przewidywalnego, czy nieudanego, zaś stanowi, w mojej ocenie, najzabawniejszy jego utwór. Wyklarowana w niniejszej opowieści jakość literacka doceniona została także przez przedstawicieli ówczesnych kompanii morskich, którzy zabiegali o wzmianki reprezentowanych przez nich linii w opisach podróży głównego protagonisty, tym samym powieść "W osiemdziesiąt dni dookoła świata" stanowi niejako prekursorski przykład ponadprzeciętnie subtelnego i nadzwyczaj bezpretensjonalnego "lokowania produktu".
Błędem byłby, wszakże osąd pana Verne'a, jako "pisarza na dorobku", wedle dzisiejszych standardów. Meritum misji twórczej tegoż autora polegało na popularyzacji nauki poprzez ekspozycję dobroczynnych skutków jej progresji, wsparciu wzbudzających jego szacunek walk narodowo-wyzwoleńczych, a także promocji szlachetnego liberalizmu, scalonego z wiarą w nieograniczone możliwości ludzkiego rozumu. Kwestia zasadności ostatniego poglądu wzbudza w określonych przypadkach słuszną polemikę, wszak odruchy rozumu bywają skutecznie tłumione przez rozmaite namiętności oraz gorący temperament, zaś korporalne jednostki nie zawsze dorównują konsekwencją postaw i motywacji postaciom fikcyjnym. Nie mniej pozytywne i nieskazitelne etycznie przekonania pana Verne'a, generujące intencję twórczą dzieła "W osiemdziesiąt dni dookoła świata" są godne pochwały i artykulacji. Dla bohaterów powołanych przez Juliusza Verne'a świat stoi otworem, a powoduje nimi dobro ogółu, zatem chwalebny i cenny przymiot poczucia odpowiedzialności za bliźnich.
Z tychże, tak silnie afirmowanych przez pana Verne'a cech osobowych wyrosła również postać Fileasa Fogga - głównego protagonisty niniejszej opowieści.
Ów dżentelmen przedstawiony został, jako szacowny bogacz, jeden z najznamienitszych członków ekskluzywnego klubu "Reforma", afiliacja do którego stanowiła kto jest kim wśród londyńskiej socjety. Pomimo przyrodzonych urody i wytworności oraz elitarnej pozycji społecznej osnuwa go nimb nieprzeniknionej tajemnicy. Unika on rozgłosu, nie odwiedza ruchliwych miejsc, które ogniskują innych obywateli, jak banki, kantory, czy giełda. Autor nie czyni żadnej wzmianki o jego pracy, lub innych źródłach dochodów, jednak jest osobnikiem niezmiernie zamożnym, biegłym w kartografii, przy czym wiodącym bardzo osobliwy modus vivendi.
W każdym calu Anglik o zimnej krwi, lecz daleki od archetypu przeciętnego londyńczyka, introwertyczny flegmatyk i domator stanowi personifikację stałości oraz kompulsywnej pedantyczności. Działa wedle ściśle zinternalizowanego reżimu matematycznych zasad, których dotrzymuje z żelazną precyzją - spożywa obiady o stałej porze przy niezmiennym stoliku, a nawet bierze kąpiel w wodzie o dokładnie określonej temperaturze.
W hermetycznym świecie pana Fogga istnieją zaledwie dwa miejsca - dom przy ulicy Saville Row w dzielnicy Mayfair i siedziba klubu "Reforma", nawiedzana przezeń każdego dnia. Nie lubi on ruchu, ani przesadnej fatygi, natomiast większość czasu poświęca lekturze prasy oraz grze w ulubionego wista.
Z bogatą w zagadki personą pana Fogga kontrastuje charakter innego bohatera tej uroczej powieści, którego introdukcja następuje rychle po intrygującej charakterystyce niezwykłego Anglika. Nowy lokaj Fileasa Fogga, imieniem Jan Obieżyświat, stanowi kompletną antytezę osobliwego pracodawcy. Wyposażony został przez pisarza w łagodną i poczciwą naturę, potwierdzoną miłą fizjonomią i przyjacielską aparycją. Młodość spędził on na włóczędze, próbował najróżniejszych profesji, zaś obecnie poszukuje stałości oraz spokoju pod dachem dobrze ułożonego chlebodawcy. Znany z przewidywalności oraz równowagi pan Fogg spełnia wszystkie nadzieje Obieżyświata. Nie przewiduje on zupełnie jak szalone przygody przeżyje wraz z bezprzykładnie systematycznym pryncypałem.
W trakcie kolejnej wizyty w klubie "Reforma" zacny pan Fogg partycypuje w dyskusji równie szanownych dżentelmentów na temat kradzieży pięćdziesięciu tysięcy funtów z Banku Anglii przez złodzieja o nie mniej dżentelmeńskiej powierzchowności, o dziwo nie bankiera! Gdy pada supozycja o jego ucieczce zagranicę wraz ze zrabowaną krwawicą dialog schodzi na kwestię rozwoju środków transportu i malejącego w efekcie świata. W toku ożywionej debaty pan Fogg konsekwentnie optuje za możliwością podróży dookoła globu w ciągu zaledwie osiemdziesięciu dni, lecz inni klubowicze nie podzielają tej opinii. W rezultacie dochodzi do zakładu o ogromną sumę dwudziestu tysięcy funtów między Fileasem Foggiem, a inżynierem Andrew Stuartem, który pchnie pana Fogga w niezwykłą, pełną niebezpieczeństw, zwariowanych zdarzeń i fantastycznych doświadczeń wyprawę aż do niespodziewanego końca, zaskakującego zwłaszcza dla głównego bohatera.
Konstrukcja osobowości enigmatycznego pana Fogga jest bardzo błyskotliwym zabiegiem autora. Z jednej strony stanowi on postać typiczną, odrealnioną, ukonstytuowaną na powszechnych stereotypach o Anglikach - flegmatyczności, powściągliwości, elegancji oraz szyku, z drugiej - wykazuje wiele paradoksów: nie wierzy w czynniki nieprzewidywalne, choć bez wahania stawia na szali zakładu cały majątek, aby dowieść osobistych racji; pomimo afirmacji spokojnego modus vivendi wyrusza w pełną przygód podróż dookoła świata, jakkolwiek nigdy nie był niczego ciekaw; wreszcie ujawnia męstwo i odwagę, skłonność do rycerskich czynów i bezinteresowne miłosierdzie, gdy naraża życie podczas bohaterskiego ratunku pani Audy i poświęca mienie, spiesząc z pomocą przyjacielowi Obieżyświatowi oraz inspektorowi Fixowi. Obdarzony został przez pana Verne'a wielką, choć prostą duszą, jaką zapewne najbardziej doceniał w ludziach.
O wielkości talentu literackiego i wyobraźni pana Verne'a uwypuklonych w tym dziele świadczą również różnorodność postaci, zwłaszcza ich reakcji na zastane trudności, zwłaszcza rozpięość ich charakterów. Jakkolwiek Fileas Fogg uczyniony został głównym protagonistą, częstokroć schodzi on w cień, zaś na pierwszy plan wstępują inni bohaterowie. Niejednokrotnie śledzimy brawurowe, innym razem slapstickowe wyczyny świetnego Obieżyświata, bóle i nadzieje oraz przebiegłe zakusy cwanego Fixa, czy miłosierne i pełne dobroci uczynki wrażliwej pani Audy. Utwór ten jest tak bardzo interesujący, ze względu na wielostronność perspektyw opisu ludzkich przeżyć, bowiem każda postać wnosi coś wyjątkowego i niepowtarzalnego.
Przygody pana Fogga są również kanałem ekspresji verne'owskiej fascynacji morzem, odległymi krajami oraz ludźmi, wpisanej w rozbudowane deskrypcje rejsów, architektury i historii miast, autochtonicznych mieszkańców oraz ich kultur. Z tymi opisami koresponduje refleksja autora, wyrażająca krytykę kolonializmu angielskiego, zwłaszcza w ustępach o sprzedaży opium i krzywdzie ludzkiej determinowanej handlem narkotykami.
Powieść "W osiemiedziesiąt dni dookoła świata" stanowi równocześnie klasykę gatunku literatury drogi opartą na wyraźnie uwypuklonym toposie wędrówki. W trakcie spektakularnej podróży, m.in. przez Paryż, Turyn, Suez, Bombaj, Kalkutę, Singapur, Hongkong, Jokohamę, San Francisco i Nowy Jork, pan Fogg oraz jego fascynujący towarzysze płynęli parowcami, jechali koleją, sunęli saniami, dosiadali słonia i żeglowali jachtem. Wielokrotnie rzuceni zostali przez los w nietypowe sytuacje i wyjątkowe okoliczności, w których dokazywali męstwa, odwagi oraz licznych walorów umysłowych. Szczególnie w przypadku Fileasa Fogga obserwujemy znakomicie zaplanowaną przez pana Verne'a konfrontację stereotypowych przywar i nawyków tej postaci ze zdarzeniami, wymagającymi niekonwencjonalnych działań ponad wypracowane w Anglii schematy. Na końcu nie zaszła w nim metanoia, nie utracił żadnego ze specyficznie anglosaskich przymiotów, jednak dowiódł zdolności do iście romantycznego heroizmu, bezinteresownego poświęcenia i wielkiego ryzyka ku pomocy przyjaciołom, przemierzył świat w niezłomnej wierności zasadzie "transcire bene faciendo", co się wykłada "iść przez życie dobrze czyniąc", wreszcie na krańcu globu odnalazł miłość wnoszącą najlepszą jakość do jego żywota.
Oczywiście powieść pana Verne'a wykazuje pewne ujemne strony. Wymiar wyprawy pana Fogga został nader wyolbrzymiony, bowiem wieść o zakładzie trafia na nagłówki gazet, stanowi przedmiot ogólnokrajowych debat, następnie przechodzi w akcje na giełdzie, jakkolwiek już na początku jesteśmy poinformowani o prawdopodobieństwie takiego wyczynu. Ponadto w niektórych momentach autor koncentruje uwagę czytelnika na stricte "kartograficznym" przebiegu ekspedycji, niczym przejazd palcem po mapie. Z drugiej strony, te drobne minusy wynagradza nam wciągającą narracją w formie lekkiej, humorystycznej gawędy z bezpośrednimi zwrotami do czytelników.
Zawrotny postęp nauki oraz technologii spowodował dyspersję wizjonerskiej warstwy dzieła Juliusza Verne'a, jednakże zanik ów nie ma żadnego znaczenia. Fenomen twórczości pana Verne'a polega, moim zdaniem, na jego znajomości ponadczasowych młodzieńczych marzeń, jak też zachęcie do identyfikacji z osobowościami, które wykazują męstwo, odwagę, miłosierdzie, dobroć i upór w dążeniu do celu. W opowieści o panu Foggu uczy nas Juliusz Verne: "każdy może zostać bohaterem, będąc sobą", dlatego polecam wszystkim tę książkę.
Okres letni sprzyja lekturze książek lekkich, relaksujących, nieskomplikowanych, lecz natchnionych pozytywnym, optymistycznym przekazem, do których zaliczam właśnie powieść "W osiemdziesiąt dni dookoła świata". Oczywiście treść tejże opowieści jest już z dawna zdezaktualizowana w scjentystycznej, czy merytorycznej warstwie, wszelako najistotniejszy jej aspekt stanowi, moim...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2005-01
Im bliżej Mordoru, tym mroczniej, zwłaszcza w sercach protagonistów. Moc pierścienia coraz bardziej przejmuje kontrolę nad Frodem, zaś powołana w Rivendell drużyna ulega erozji, niczym Drugi Filar.
Powieść "Dwie Wieże" stanowi zdecydowanie najbardziej ponurą część Trylogii Tolkiena. Lektura tej książki niechybnie zamieni Czytelnika w bardzo atrakcyjnego społecznie emo-orka, jeżeli nie dostrzeże optymistycznego przesłania w tej posępnej, jak toaleta na stacji benzynowej, linii fabularnej. Pomimo klęsk i rozpadu grupy przetrwała przyjaźń i braterska więź wszystkich uczestników wyprawy. Siła owej solidarności rodzi pojednanie pomiędzy reprezentantami zwaśnionych ras, Lcholizem, znaczy Legolasem, oraz Gimlim, a także poczucie odpowiedzialności za los wziętych do niewoli hobbitów, Pippina i Merry'ego.
W drugim tomie "Władcy Pierścieni" rozwlekła, niczym wywód krytyka filmowego na temat ostatniej odsłony "American Pie", akcja powieści nabiera tempa. Wiele z podjętych w poprzednim epizodzie wątków zostało wyjaśnionych i rozbudowanych. Również opisy przeżyć wewnętrznych bohaterów na tle ich epickich, przedstawionych ze zjawiskowym patosem przygód, których kulminację stanowi oblężenie Helmowego Jaru, zachwycają empatią i biegłością literacką pisarza. W tej mrocznej powieści fantasy z elementami eposu nie brak cennych elementów tyrtejskich, dotyczących wartości braterstwa, solidarności oraz wierności przyjaciołom. Zdecydowanie polecam!
Im bliżej Mordoru, tym mroczniej, zwłaszcza w sercach protagonistów. Moc pierścienia coraz bardziej przejmuje kontrolę nad Frodem, zaś powołana w Rivendell drużyna ulega erozji, niczym Drugi Filar.
Powieść "Dwie Wieże" stanowi zdecydowanie najbardziej ponurą część Trylogii Tolkiena. Lektura tej książki niechybnie zamieni Czytelnika w bardzo atrakcyjnego społecznie emo-orka,...
2014-12-23
Jeżeli zaprezentowana przez Corneille idea rycerskości rzeczywiście stanowiła wykładnię tego etosu w XVII-wiecznej Francji, to zupełnie nie dziwi druzgocący upadek monarchii oraz arystokracji - potomków niegdysiejszych rycerzy, w następstwie przyszłej Rewolucji Francuskiej z lat 1789-1799.
Po tragikomedię "Cyd" sięgnąłem pod wpływem fascynacji postacią Rodriga Diaz de Vivar (ok. 1043 - 1099), kastylijskiego rycerza epoki rekonkwisty, narodowego bohatera Hiszpanii. Niestety historia owianego legendą "Cyda" w utworze Corneille'a jest równie bliska rzeczywistości, jak koronkowy kołnierz fajtłapowatego szlachcica z XVII wieku do pełnej zbroi płytowej jego brodatego przodka sprzed co najmniej pięciu stuleci. Oprócz tak dalekiego dysonansu między faktografią, a fikcją wykazuje "Cyd" jeszcze więcej ujemnych aspektów.
Wbrew pozorom, historycznej kanwy dramatu Corneille'a nie stanowi walka chrześcijańskiego rycerstwa z Maurami o kontrolę nad półwyspem Iberyjskim w XI stuleciu. Właściwym źródłem inspiracji autora jest klimat polityczny Francji w XVII wieku, ergo czasów współczesnych pisarzowi. Nie istnieje chyba nudniejszy i bardziej komiczny motyw opowieści od intryg i spisków zblazowanych nobilów w skórzanych baginsach i aksamitnych podkolanówkach, stąd zapewne Corneille przetransponował charakterystyczne zjawiska tegoż okresu na średniowieczne realia.
Sztuka "Cyd" skomponowana została zgodnie z paradygmatem klasycyzmu, najdobitniej wyświetlonym w doktrynce Kartezjusza, który postulował przede wszystkim posłuszeństwo imperatywom rozumu. Twórcy epoki ogniskowali treść utworów na umysłowości ludzkiej, sferze psychologicznej człowieka, przy czym wszelkie uczucia i emocje poddawane były przez nich niepotrzebnej psychoanalizie, zupełnie różnej od biegłej introspekcji, niezabarwionej subiektywnymi interpretacjami.
Istota ludzka stanowiła w klasycznej optyce syntezę rozumu, zalet obywatelskich i przymiotów towarzyskich, docenianych w systemie feudalnym, osobliwie na dworze królewskim. W tychże atrybutach spostrzegali artyści pewien uniwersalny ideał, któremu przydawali większe znaczenie, niż indywidualizmowi. Tak dalece posunięte zainteresowanie cechami wspólnymi wszystkich ludzi nie sprzyjało, jednakże eksploracji przebogatego spectrum ich zupełnie wyjątkowych i niepowtarzalnych konfiguracji postaw i własności. Afirmacja rozumu przed duchowością, właściwa epoce klasycyzmu zupełnie wyklucza, moim zdaniem, jakąkolwiek wiarygodność adaptacji rycerskiego etosu do światopoglądu tamtej epoki.
Po pierwsze, Corneille dochowuje wierności racjonalizmowi XVII-wiecznemu. Meritum jego tragikomedii polega na kulcie swoistej "woli mocy", owej energii, która powoduje jednostkami uporczywie dążącymi do dyktowanych przez rozum celów. Niestety zbyt naiwnie wierzy on w naturę ludzką oraz wartość człowieczego czynu. Wyposażona w silną wolę i konsekwentną motywację osoba, wedle poglądów Corneille'a, wypełnia najwyższe obowiązki, realizuje upragnione cele, choćby przez wielki wysiłek, czy rezygnację z personalnego szczęścia. Tymczasem bez Boga, dającego męstwo, odwagę, nadzieję, siłę i mądrość, nie istnieją niezłomna wola oraz wielkie osiągnięcia. Przeciwnie, takowe atrybuty są naówczas efemeryczne i chwiejne. Taką prawidłowość znakomicie ilustrują choćby zapominane, naturalnie wskutek ciężkiej pracy ku chwale rozumu, obietnice wyborcze współczesnych, wybitnych i wspaniałomyślnych mężów stanu.
Ufność w moc umysłu oraz zdolność do niezwykłych dokonań, jako przymiotów łączących wszystkie istoty ludzkie, wedle paradygmatu klasycznego, przeczy zresztą trzeźwej percepcji rzeczywistości. Jeśli Corneille, wraz z innymi poszukiwaczami uniwersalnych atrybutów ludzkich, spostrzegliby choćby w rozlanym po fotelu Ferdku Kiepskim, czy Paździochu jednostki wybitne, to chyba zbyt dużo czasu spędzali z piórami w dłoniach, a nader rzadko opuszczali domowe pielesze. W rezultacie bohaterowie korneliańskiego dramatu stanowią bardziej utopijne fantazje nerdowatego poety, aniżeli użyteczne wzorce moralne. Rozumem wychodzą ze skomplikowanych okoliczności oraz najtrudniejszych komplikacji, tymczasem nie wiem czy kiedykolwiek rozum uratował kogoś przed niezapowiedzianą biegunką w trakcie zjazdu narciarskiego.
Analogiczna naiwność występuje w korneliańskiej wizji wolności, zdefiniowanej, jako dobro najwyższe, antyteza niewolnictwa personalnym słabościom. Każda osoba wykazuje pewne ujemne strony, wpisane w niedoskonałą naturę ludzką, tak wyidealizowaną w dobie klasycyzmu. Jeżeli jednostka poświęca życie walce z pejoratywnymi przymiotami, wówczas będzie podporządkowana tymże zmaganiom, które dobiegają końca dopiero poza empiryczną rzeczywistością. Tylko tam istnieje prawdziwa Wolność. W świecie doczesnym oznacza ona jedynie dobrowolny wybór Dobra przed złem, posłuszeństwo Bogu, jak wielcy rycerze, odwrót od wszelkiej nieprawości, która zniewala człowieka - od żądzy cielesnej, pokus władzy, prestiżu, a nawet od szczęścia związanego tylko z ziemskim wymiarem egzystencji.
Po drugie, rozczarowuje również interpretacja etosu rycerskiego w sztuce francuskiego dramaturga. Przy konstrukcji głównego bohatera Corneille nie sięgnął po średniowieczny ideał rycerza, lecz wykreował postać epoki XVII-wiecznej Francji pod rządami króla Ludwika XIII, okresu rozpasanego kultu rozumu oraz afirmacji woli. W rezultacie pominięte zostało przez pisarza obszerne i bogate spectrum profundalnych wartości duchowych, które konstytuują przymioty stricte ludzkie, tak hołubione w jego twórczości. Wzorce dla Corneille'a stanowili ludzie o wielkich ambicjach, przebiegli, zaangażowani w rozmaite spiski polityczne, zainteresowani personalnymi karierami, stanowiskami oraz zaszczytami. Znajdywał również inspirację w dziejach Rzymian, obfitych w postacie personifikujące odwagę i siłę. Tymczasem kardynalna zasada rycerskości polegała na wierności Bogu, później Ojczyźnie i ziemskiemu władcy, nigdy egoistycznym pragnieniom. Wprawdzie występowało weń pojęcie ambicji, jednakże realizacja celów wynikała przede wszystkim z Łaski Bożej, nie osobistych zasług. Analogicznie Bóg jest źródłem odwagi, męstwa, dla unikających tchórzliwości rycerzy. Kontradykcyjnie w tragikomedii Corneille'a owe walory warunkuje zaledwie wola, wszelako wyabstrahowana od pokory. Oczywiście taki pogląd jest naiwny, bowiem człowiek bez Boga zupełnie traci odporność przed strachem i lękiem, jego wola wysycha, umysł płowieje. Rycerz upatruje personalnych siły, konsekwencji, czy odwagi w Mocy i Łasce Boga, zachowuje posłuszeństwo wobec Stwórcy, który dysponujące Potęgą najwyższą. Umacnia On człowieka w dobru i szlachetności. Jeżeli charakterystyki te wynikają z biegłej psychoanalizy, to K-POP jest muzyką dla inteligentnych, aspirujących filozofów. W rezultacie tak elementarnych aberracji od etosu rycerskiego powołani przez pisarza szlachcice jedynie rywalizują o zaszczyty i stanowiska, a król naprawia po nich błędy.
Oryginalną opowieść o Rodrigu Diaz de Vivar, znaną przede wszystkim z XII-wiecznego eposu rycerskiego, zatytułowanego "Poemat o moim Cydzie", czy "Poematu o Rodrigu" z XIV stulecia, a także z dużej ilości krótszych utworów liryczno-epickich, poddał autor licznym modyfikacjom. Niejednokrotnie usuwał z niej rozmaite szczegóły, a wprowadzał wątki zupełnie fikcyjne. W konsekwencji tych intencjonalnych zabiegów legenda Cyda przetransponowana została na kanony determinujące sztukę wieku XVII, w którym autentyczne ideały rycerskości przemijały, zaś ludzie wariowali pod wpływem pychy rozumu. Modna wówczas aksjologia przeczyła średniowiecznej mentalności. Koincydentalnie zainteresowanie opowieściami o czynach wielkich bohaterów i ważnych epizodach historii ustępowało fascynacji ludzką umysłowością, osobliwie racjonalizmem. Nieprzypadkowo akcję utworu rozgrywa autor na płaszczyźnie psychologicznej. Wszelkie zdarzenia zewnętrzne stanowią jedynie elementy prezentacji immanentnych konfliktów bohaterów. Postacie tegoż dramatu wykazują nadmierną egzaltację, przy czym nie przeżywają spontanicznie osobistych namiętności, lecz dokonują ich chronicznej psychoanalizy. Głównymi determinantami ich działań są racje rozumowe, nie zaś duchowe. Powodują nimi stricte materialne, czy trywialne motywy, natomiast mniejszą wartość przydają ideom, bądź sprawom metafizycznym. Z tychże powodów specyficznie średniowieczny temat zupełnie nie przystaje do XVII-wiecznych wzorów kultury, zaś jego prezentacja w takowym kontekście dziejowym nie wyczerpuje nawet wymogów interesującej linii fabularnej, zachwyciłaby jedynie zdesperowanych maniaków racjonalnej eksplikacji wszystkiego. Naturalnie Corneille nie ustaje w pochwałach dla ludzkich wielkości oraz szlachetności, jednakże błędnie identyfikuje ich źródła.
Sztuka "Cyd" napisana została aleksandrynem, czyli dwunastozgłoskowcem ze średniówką po szóstej sylabie, który koresponduje ze stylem tragicznym - być może nawet dosłownie, adekwatnym do utworów dramatycznych, czy epopei. Maniera ta, wszelako, czyni utwór zbyt sztywnym i pompatycznym ku zaangażowaniu emocjonalnemu ze strony czytelnika, ponieważ bazuje na żelaznych regułach precyzji, patosu, wyrażonych w kompulsywnym niemal dążeniu do logicznego porządku treści. W efekcie akcja jest tak wartka i dynamiczna, jakby zaprojektowana została przez agenta ubezpieczeniowego. Corneille nie wyprowadził z historii Rodriga Diaz de Vivar najciekawszego aspektu, o który, nieświadomie zapewne, zahaczył, a mianowicie wyboru między posłuszeństwem Bożemu Prawu, zgodnemu z etyką rycerską, a postępowaniem specyficznie ludzkim, niejednokrotnie brzemiennym w straty. Powstała z refleksji nad tymże dylematem opowieść rodziłaby liczne walory filozoficzne, duchowe, a nawet dydaktyczne. Niestety czytelnik otrzymuje jedynie pean wobec wspaniałości rozumu, akcentowanej również dziś - w dobie niezliczonych i żałosnych absurdów pokrętnie definiowanego "postępu". Znacznie lepszą perspektywę dziejów legendarnego i bohaterskiego "Cyda" oferuje film o tymże tytule z udziałem Charltona Hestona, który zdecydowanie polecam.
Jeżeli zaprezentowana przez Corneille idea rycerskości rzeczywiście stanowiła wykładnię tego etosu w XVII-wiecznej Francji, to zupełnie nie dziwi druzgocący upadek monarchii oraz arystokracji - potomków niegdysiejszych rycerzy, w następstwie przyszłej Rewolucji Francuskiej z lat 1789-1799.
Po tragikomedię "Cyd" sięgnąłem pod wpływem fascynacji postacią Rodriga Diaz de Vivar...
2014-11-21
Na samym wstępie serdecznie dziękuję Ani za tę pożyczoną mi, piękną książkę, a także wciągającą wymianę refleksji nad jej treścią :)
Historia danego miejsca - wsi, miasta, czy regionu - powstaje w dwoistym procesie. Z jednej strony ukształtowana zostaje przez wielkie wydarzenia, determinujące losy szerokich zbiorowości, czy grup społecznych, z drugiej zaś - wpływają nań przeżycia i doświadczenia jednostek, osadzone głęboko w klimacie ich rdzennego środowiska. Te fakty, ujęte w porywające opowieści, konstytuują znakomitą perspektywę poznawczą zarówno w aspekcie historiograficznym, jak też na płaszczyźnie etnograficznej, ze względu na szczegółowy i precyzyjny opis danego mikrokosmosu zjawisk politycznych, społecznych, egzystencjalnych, bądź obyczajowych o unikalnej specyfice.
Relacja Marii Rydlowej jest wyjątkowa i niepowtarzalna, na skutek bardzo osobistej, gawędziarskiej, bogatej w anegdoty narracji. Opiewa dzieje Krakowa oraz wsi Bronowice Małe przez pryzmat losów autochtonicznej mieszkanki tego regionu na tle wielkiej, choć dramatycznej, bolesnej historii naszej Ojczyzny i całego narodu polskiego.
Tę autentyczną i swobodną retrospekcję zróżnicowałbym na trzy zasadnicze poziomy: deskrypcję personalnych dziejów autorki, a równocześnie głównej bohaterki opowieści, komemoracje rodziny, bliskich, przyjaciół i znajomych Marii Rydlowej z czasów dzieciństwa, młodości, a także dojrzałego życia, wreszcie rekonstrukcję obrazów Krakowa i Bronowic Małych z minionego świata.
Temat główny tej niezwykłej publikacji stanowią naturalnie fascynujące i wielokrotnie zaskakujące wątki biograficzne Marii Rydlowej, jednakże dużo uwagi, zwłaszcza w początkowych rozdziałach, poświęca autorka również wspomnieniom Bronowic Małych, które wzbudziły u mnie szczególne zainteresowanie. Wieś ta, jeszcze z lat 20. i 30. ubiegłego stulecia, zapamiętana została przez Marię Rydlową, jako rodzina i bezpieczny dom. Tak bliski stosunek do tegoż miejsca, lokalnych mieszkańców, wyrażony w powyższych określeniach, znamionuje bardzo silną identyfikację autorki ze rdzennym środowiskiem. Komemoracje Marii Rydlowej z rzeczonego okresu, bardzo detaliczne, zróżnicowane, zaprezentowane niejako obrazowo, kreują fascynującą opowieść, w której każdy szczegół i epizod wykazują odrębny urok.
Zasadniczne filary mikrostruktury społecznej Bronowic Małych stanowiły kościół i karczma. Ogniskowały one najsilniej zajęcia ludzi, stąd każde z tychże miejsc wzbudza mnóstwo wspomnień w pamięci autorki. Jakkolwiek mieszkańcy jej rodzinnych stron uczęszczali na nabożeństwa do oo. Reformatów w Bronowicach Wielkich i oo. Misjonarzy na Czarnej Wsi, ze względu na brak świątyni w Bronowicach Małych, wpływ kościoła na autochtoniczną społeczność pozostawał bardzo wyrazisty, zaś polegał przede wszystkim na religijnym wychowaniu, zarówno w domu, jak też w szkole. W dobie barbaryzacji systemu oświaty, prymitywnej, laickiej seks-edukacji jakże wielką tęsknotę za dawnymi obyczajami wzbudzają te komemoracje.
W 1867 roku na terenie rodzinnej wsi Marii Rydlowej wzniósł niejaki Jakub Susuł, wyorawszy w polu garnek dukatów, skromną kapliczkę, jakkolwiek ilość pieniędzy wystarczała na budowę okazałego kościółka. Być może taki czyn Susuła zapobiegłby uciążliwej, z racji rozluźnionej relacji do wiary, laicyzacji wsi, determinowanej brakiem miejscowej świątyni, nie mniej przywołuje autorka bardzo piękne obrazy młodzieży dekorującej tę kapliczkę, a także dzieci z kromkami chleba, zdążających na wieczorne nabożeństwa w tym przybytku, spędziwszy bydło i gęsi do obór.
Sporą dozę humoru zawierają barwne i ciekawe retrospekcje Marii Rydlowej związane z karczmą. Ponieważ na terenie Bronowic Małych nie istniał dawniej żaden kościół, znacznie częściej zaglądali mężczyźni właśnie do owej gospody. Tutaj balował kulawy Błażej, stąd Marszałek Polski i Francji, Field Marshall Wielkiej Brytanii Ferdinand Foch zajumał solniczkę ku ogromnemu bulwersowi karczmarza Stanisława Konarskiego. Wspomnienia te czytałem z uśmiechem i szczerym ubawem, jakkolwiek podobnych, pełnych humoru anegdot, np. o komentarzu francuskiego oficera do sukni Jadwigi Rydlowej: "O la la, piękna sunia", czy też o "bosym urzędniku" Antonim o wyjątkowo urzękającej optyce biurokracji, który spał z roboczą teczką na przykopie, znajdzie czytelnik w tej wciągającej książeczce znacznie więcej.
Na nieco niższym poziomie społecznej struktury Bronowic z dzieciństwa i młodości Marii Rydlowej stały dom i szkoła. Rodzinne ognisko domowe zapamiętała Autorka, jako dobrze zagospodarowane, podporządkowane ścisłym regułom oraz ustalonej hierarchii wartości. Bardzo istotny aspekt reminiscencji Rydlowej w tej sferze stanowią relacje z bliskimi, osobliwie z babcią, matką i ojcem. Szczególnie wspomnienia babci są, w mojej opinii, wzruszające. Babcia nauczyła małą Marię miłości do ludzi oraz zwierząt, zawsze stawała w obronie wnuczków, mimo powikłanych stosunków z matką Rydlowej. Bez wątpienia osoby babci dotyczą najczulsze wspomnienia autorki.
Od wczesnego dzieciństwa Maria i reszta rodzeństwa uczone były dojrzałej i odpowiedzialnej samodzielności, tak bardzo zaniedbywanej w dzisiejszych czasach, gdy młodzi "wychowują się sami" na bezmyślnych grach komputerowych i plotkarskich portalach internetowych. Ojciec, wykształcony, zaangażowany w politykę i działalność samorządową, rzadko bywał w domu. W konsekwencji dzieci przejmowały dużą frakcję obowiązków domowych, pomagały też w zagrodzie. Dyscypliny wśród potomstwa pilnowała matka, bardzo zapracowana, lecz kochająca, która często miewała pretensje do męża o jego nieobecność. Ich osobowości były zupełnie przeciwstawne - on wyrozumiały, ona - stanowcza. On pochodził z uboższej rodziny, ona była córką bogatych gospodarzy. Mimo ich sporów, Rydlowa uważa rodzinny dom za ciepły, przyjazny, mily i zadbany. W bardzo ciekawych retrospekcjach przedstawia ojca szyjącego dzieciom buty, bądź wyłączonego przy lekturze "Chłopów", niby nastolatek przed konsolą, standardowe metody wychowawcze matki - tzw. kandziarkę, a także rodzinne zwierzę - konia Dorkę, bardzo mądrą, pracowitą, przywiązaną do ludzi oraz ziemi, którą orała długimi godzinami. W refleksji autorki nad domem zachwyca i wzrusza najbardziej jedność między ludźmi, a ich małą Ojczyzną. Maria Rydlowa należy do autochtonicznej społeczności regionu obejmującego Bronowice i Kraków, toteż jej relacja jest znacznie ciekawsza od opisu badacza zewnętrznego, podejmującego próbę rozumienia tego mikrokosmosu.
O edukacji dzieci decydował ojciec, przeto w rodzinie panowała większa troska o wykształcenie chłopców. Dziewczęta utrzymywali, natomiast ich mężowie. Dziś również występuje podobny model nauki, przy czym decydują o nim dzieci, a nie rodzice. Przypadek Rydlowej był nieco odmienny, dlatego obdarza ona czytelnika wieloma interesującymi, a niejednokrotnie bardzo zabawnymi retrospekcjami z czasów uczniowsko-studenckich. Barwne i wciągające są wspomnienia szkoły powszechnej w Bronowicach Małych oraz gimnazjum i liceum im. Józefa Joteyko przy ul. Podwale 6 w Krakowie.
Dywagacje Marii Rydlowej w tym temacie są bardzo ciekawe, ze względu na niezwykły opis placówki dydaktycznej w jej rodzinnej wsi, która znacząco odbiega od dzisiejszej koncepcji tej instytucji. Szkoła powszechna w Bronowicach Małych usytuowana była w kamiennym budyneczku, jakże różnym od współczesnych, betonowych molochów oświatowych z kratami w oknach, kamerami CCTV i żelaznymi płotami, jeszcze chwilowo bez elektronicznych zamków, niby małe więzienia. Była ona dostępna literalnie dla wszystkich, wszak w pustych izbach sypiali regularnie rozmaici włóczędzy, budzeni znienacka przez młodzież. Szkolne przygody, uczniowskie wygłupy odtwarza autorka z niezwykłą dynamiką, nieskrępowanie wzmiankuje również temat kontrowersyjny w obecnych czasach pedagogiki bezstresowej, wdrażanej w poprawnych politycznie instytucjach oświatowych, a mianowicie kary fizyczne stosowane przez nauczycieli, wymierzane m.in. linijką, czy też piórnikiem. Bardzo istotny aspekt programu edukacyjnego stanowiła także nauka Kościoła. Reminiscencje takich imponderabiliów, pozornych drobiazgów dobitnie uzmysławiają czytelnikowi rozmach różnic między współczesnością, a okresem młodości Rydlowej.
Retrospekcja autorki dotyczy w największej części czasów II Rzeczypospolitej, zaprezentowanych niezwykle urzekająco. Styl narracji Rydlowej rozbudza fascynację i podziw dla tejże epoki naszej historii, jest wyjątkowy, z racji silnego oddziaływania na wyobraźnię czytelnika poprzez obrazy literackie, tak mnogo wprowadzane przez autorkę. Widzi ona chłopów w niebieskich kaftanach i obdartych sukmanach, pracujących na dawnych polach, słyszy ich gwarę, spory, które rozstrzygał jej ojciec - przewodniczący Komisji Rozjemczej, dostrzega kobiety w kolorowych chustach siedzące przed chatami. Uniwersum dziecięcych reminiscencji, chwilowych impresji, drobnych zdarzeń, malowniczych pejzaży, zabaw i obowiązków, radości oraz smutków uchwyconych na zawsze w pamięci odtwarza Rydlowa z werystyczną precyzją, a równolegle zestawia z teraźniejszością - chwastami porastającymi niegdysiejsze uprawy, jeśli nie trwają nań inwestycje deweloperskie. W sercu zachowała ona Bronowice i Kraków doby II Rzeczypospolitej, lecz dookoła dostrzega już współczesność. Już na wstępie poddaje krytyce wpływ nowoczesnych technologii na rozpad interpersonalnych relacji. Ich dezintegracja poprzedza dyspersję klimatu międzyludzkich więzi właściwego dawnym Bronowicom.
Najdłuższy rozdział tej poruszającej opowieści poświęcony został rodzinie autorki. Opisuje ona szczegółowo losy bliskich, rodziców i rodzeństwa, także na tle ważnych wydarzeń historycznych, które znacząco ukierunkowały przyszłość każdej z przywoływanych osób. Jej reminiscencje znakomicie oddają nastroje oraz klimat psychologiczny ludzi w powikłanych momentach dziejowych Polski, m.in. w początkowym okresie komuny. Mimo bardzo osobistych wspomnień stanowiących największą część treści książki, niejednokrotnie poszerza Rydlowa perspektywę narracji na deskrypcje makrospołecznych zjawisk, istotnych zdarzeń, czy generalnych charakterystyk danych epok.
Swoistą cezurą, wyznaczającą granicę między światami dzieciństwa i dojrzałości Marii Rydlowej jest wrzesień 1939 roku. Tragiczne i bolesne wydarzenia związane z tą przełomową datą relacjonuje autorka przez pryzmat personalnych doświadczeń, podawanych w prostej, dosłownej manierze narracyjnej - dramatycznej, lecz pozbawionej patetycznych ozdobników i górnolotnych zwrotów. Te przeżycia, wyświetlone w pierwszoosobowej perspektywie, bardzo mocno uzmysławiają ogrom rozpaczy, bólu, trudu i okrucieństwa owych czasów.
Z tego okresu pochodzi jedno z najpiękniejszych, moim zdaniem, wspomnień Rydlowej, a mianowicie dzień przysięgi w Armii Krajowej, zapamiętany zresztą przez autorkę, jako jeden z najpiękniejszych w jej życiu. Wstąpiwszy do AK została wcielona do zgrupowania "Żelbet", w którym służyła jako łączniczka. Mimo ponurego pesymizmu spowijającego lata 1939-1945 nie utraciła Rydlowa młodzieńczych fantazji oraz energii. Dla niej ów czas stanowił okres walki, odwagi oraz nadziei. Wszystkie zadania Rydlowej w AK zostały opisane wartko i dokładnie, zaś działalność wojskowa autorki dobiegła końca z dekonspiracją we wczesnym PRL.
Osobiste dzieje Rydlowej są dramatem w miniaturze skomplikowanego i niejednoznacznego procesu przejścia przemijającego świata do zupełnie nowej, niezrozumiałej i obcej rzeczywistości komuny - ubeckich prześladowań, aresztów i zsyłek. Pomimo tak poważnych niebezpieczeństw nie ustało zaangażowanie autorki w obronę żołnierzy Armii Krajowej już na płaszczyźnie zawodowej, przed paszkwilami czerwonych.
Jakkolwiek zbiór wspomnień autorki zatytułowany został "Moje Bronowice Mój Kraków" opisy tychże miejsc stanowią zaledwie tło dla biograficznych komemoracji Rydlowej, które zdecydowanie dominują w treści książki. Mimo takich proporcji dzieje Bronowic Małych i Krakowa nie zostały wcale zaniedbane, zaś są świetnie skorelowane z historią nakreśloną przez autorkę. Równocześnie jej retrospekcje nie podlegają porządkowi chronologicznemu. Wydarzenia z lat 20. i 30. minionego wieku przeplata epizodami z epoki PRL, unikając równocześnie pułapki monografii historycznej. W bardzo wzruszającej opowieści Marii Rydlowej występują też liczni bohaterowie, których wspomina zawsze od najbardziej ludzkiej strony - ich przeżyć, postaw, wzajemnych relacji z nimi w różnych momentach życia.
Wśród tychże osób na szczególne wzmianki zasługują panie Helena Rydlowa i Teresa Kulczyńska. Pierwsza z tych kobiet, teściowa autorki o bardzo wysokim autorytecie pomiędzy żołnierzami Armii Krajowej oraz członkami mikołajczykowskiego PSL, wzruszyła mnie niezwykłą syntezą weredycznego charakteru i dobrego serca, ofiarności oraz wrażliwości, litością dla potrzebujących i predylekcją do bezkompromisowej artykulacji nawet bolesnej prawdy. Jej mąż, Zdzisław Rydel, wierny bonapartysta, biegły w Kodeksie Napoleona oraz monografiach persony oraz epoki cesarza Francuzów, bardzo przypomina mi wspaniałego Ignacego Rzeckiego, bohatera noweli "Lalka" Bolesława Prusa.
Druga z wymienionych kobiet, Teresa Kulczyńska, wybitna pielęgniarka, współtwórczyni nowoczesnego pielęgniarstwa wraz z Hanną Chrzanowską, była dla Marii Rydlowej niejako "przyszywaną" babcią. O ich silnej więzi świadczą przede wszystkim tęsknota autorki za jej radą, obecnością i aprobatą, a także komemoracje licznych drobnych, a istotnych chwil. W Teresie Kulczyńskiej podziwia Rydlowa skromność, empatię, uczciwość, a także religijność, która dziś stanowiłaby bardzo użyteczny wzorzec. Broniła ona prawdy i niosła pomoc pokrzywdzonym, nawet wśród wrogów, ze zjawiskową tolerancją. Niezmiernie inteligentna władała biegle językami angielskim, niemieckim i francuskim, imponowała znajomością dzieł polskich pisarzy oraz literatury zagranicznej. Dyskusje z Teresą Kulczyńską kojarzy Rydlowa ze znakomitymi ćwiczeniami intelektualnymi. W dzisiejszych czasach bardzo potrzebujemy takich osobowości, jak panie Helena Rydlowa i Teresa Kulczyńska.
Na kartach książki Marii Rydlowej wielokrotnie występują dygresje do "Wesela" Stanisława Wyspiańskiego. Wynikają one z personalnej fascynacji Młodą Polską po stronie autorki, wyrażoną również w wyborze pseudonimu "Maja" (od hinduskiej bogini ułudy) na czas służby w Armii Krajowej, jak też z bliskiego związku z rodziną Rydlów, przede wszystkim małżeństwa z Jackiem Rydlem, wnukiem Lucjana Rydla, czyli słynnego Poety z dramatu wielkiego twórcy polskiego. Bardzo atrakcyjne są reminiscencje "piątków u Rydlów", polegających na debatach kulturalnych, społecznych i politycznych, które wspominał z sentymentem Stanisław Wyspiański. Mi nasunęły asocjacje z obiadkami czwartkowymi w warszawskim Pałacu na Wodzie w Łazienkach Królewskich.
Udana twórczość biograficzna, retrospekcyjna stanowi duże wyzwanie, które wymaga określonych predyspozycji psychologicznych autora. Zbiór wspomnień Marii Rydlowej, znakomicie dopełniony ciekawym posłowiem autorstwa jej syna, Jana Rydla, przypomina bardziej swobodną opowieść o wartkiej akcji, licznych punktach zwrotnych, wątkach zarówno wzruszających i dramatycznych, jak też rozbrajających i humorystycznych. Styl narracji Marii Rydlowej oddziałuje na czytelnika w całej gamie emocji. Niektóre retrospekcje autorki, zwłaszcza z czasów młodości, czytałem z nostalgią i śmiechem, inne z powagą i drżącymi dłońmi.
Najistotniejsze w jej historii są drobiazgi, subtelności egzystencji Bronowiczan i Krakusów, przykładowo piękne wspomnienia wspólnych świąt. Te detale - nazwiska ludzi, nazwy miejsc, obyczaje i pejzaże z rodzinnych stron odtwarza autorka z niezwykłą starannością i dokładnością, a przecież dotyczą one bardzo odległej przeszłości. Równocześnie jej narracja jest niezmiernie impresyjna - bogata w iście liryczne obrazy, jak wiejski gwar i zabawy dzieci w Bronowicach Małych, rechot żab wśród nieistniejących już stawów, widoki chat porozrzucanych po pagórkach.
Przyznam szczerze - przed lekturą tej książki wiedziałem o Bronowicach Małych tyle, co o wiosce kanibali w głębokim Paragwaju, nie znałem nawet lokalizacji tej wsi na mapie, lecz opowieść Marii Rydlowej wzbudziła we mnie niezwykłe wrażenie afiliacji do fantastycznej i czarującej społeczności Bronowiczan, a także ochoczy zamiar wizyty w tym miejscu. Poprzez tak osobistą i barwną manierę literacką Marii Rydlowej nie tylko czytelnik obserwuje jej prywatny świat "przez dziurkę od klucza", lecz otwiera ona drzwi na oścież i radośnie zaprasza wszystkich do środka.
Na samym wstępie serdecznie dziękuję Ani za tę pożyczoną mi, piękną książkę, a także wciągającą wymianę refleksji nad jej treścią :)
Historia danego miejsca - wsi, miasta, czy regionu - powstaje w dwoistym procesie. Z jednej strony ukształtowana zostaje przez wielkie wydarzenia, determinujące losy szerokich zbiorowości, czy grup społecznych, z drugiej zaś - wpływają nań...
2011-12-09
Niezależnie od natury ustroju politycznego obywatele nigdy nie doznają pełnej wolności. W każdej chwili podlegają oni rozmaitym sankcjom, są osaczeni przez normy. Charakter reżimu sprowadza się, zatem do stopnia intensyfikacji restrykcji państwa, jako praworządnego instrumentarium przymusu, bądź też zbrodniczego ucisku, wobec wszystkich podmiotów. Takowa perspektywa analizy metod politycznych rodzi pytania o istnienie świata, który wykreowany został przez Orwella, w naszych czasach oraz o realny zasięg ludzkiej swobody.
Retro-futurystyczna powieść angielskiego pisarza stanowi jedną z najznamienitszych egzamplifikacji gatunku antyutopii. Owa jakość w literaturze wykrystalizowana została wraz z pierwszą rewolucją przemysłową, u schyłku XIX wieku, zwanego również fin de siecle. Epokę ową charakteryzowała szczególnego rodzaju atmosfera rozczarowań, wątpliwości, bezradności, zagubienia i rozpaczy. Hektyczny entuzjazm i frenetyczna euforia, wywołane przez dynamiczny rozwój gospodarczy oraz zdumiewającą progresję naukowo-technologiczną, ustępowały wraz z eskalacją trudności, zamahowań i powikłań. Uprzednia satysfakcja z dostępnych bezpośredniej obserwacji efektów ekonomicznych i społecznych rychło przeszła w pluralistyczne obawy o kondycję świata przyszłości. Świadkowie przewartościowań społeczno-polityczno-ekonomicznych na przełomie dziejów wyrażali przekonania o zagrożeniu istniejącego ładu, głosili hasła "fin de siecle", czy nawet "fin du monde". Ów katastrofizm, wypływający z nagłego postępu na płaszczyznach nauki oraz techniki, dał początek konceptualizacji antyutopii. Przedstawione zostają w niej zazwyczaj zmechanizowane, stechnicyzowane superpaństwa, które odbierają ludziom ich wolność w sensie per se, włączając ich siłą w ramy wielkich skupisk urbanistycznych, całkowicie wyabstrahowanych od natury i tradycji przodków.
Znakomitym poprzednikiem Orwella w owej domenie literatury był Herbert George Wells, niestety równie wielki eugenik. Science-fiction Wellsa przyjmuje formy utopii negatywnej, lub czarnej utopii, a zatem wizji opiewającej obraz świata z naszych najgorszych koszmarów, bądź też antyutopii, czy też kontrutopii, w której poddane negacji zostały zasadnicze założenia, formuły i cele utopijności. Zarówno casus twórczości Wellsa, jak i utwór Orwella stanowią metaforyczne dyskursy o ludzkiej naturze, ukazanej przez pryzmat ewolucji. W obydwu przypadkach również pryncypialną przyczyną ludzkich krzywd, cierpień i wynaturzeń świata uczyniona została nauka.
Kontrutopijna filozofia jawi się niejako odpowiedzią na bardzo długą historię utopii, począwszy od "Państwa" Platona, w którym każdy człowiek zajmuje współmierną do jego cnót, duszy, statusu i predyspozycji psychosomatycznych pozycję, przez wizję Morusa, "Nową Atlantydę" Bacona, aż do konceptualizacji Hegla. Wielkie dzieło Orwella ukonstytuowane zostało przede wszystkim na krytyce dialektyk platońskiej oraz heglowskiej, będących we współczesnym czasie podstawą ideologii Nowego Porządku Świata, która postuluje niezbywalną, wszechobecną i nieprzerwaną hegemonię państwa nad jednostką. W antyutopii świat, mówiąc prościej, przedstawiony został, jako kloaka. W tym obrzydliwym, abominacyjnym ulu ludzka godność upada w ściek, z którym uchodzi do Piekła, na dno ciemności. Ludność jest tu poddana kompletnej reifikacji. Zredukowana została do poziomu trybików wielkiego molocha administracyjno-biurokratyczno-industrialnego.
"Rok 1984" stanowi zarówno czarną utopię, jak i antyutopię. Zilustrowana została w tejże powieści perwersja pewnej idei socjo-politycznej, której konceptualizacją jest Angsoc - ustrój totalitarny panujący w fikcyjnej Oceanii. Monopol władzy utrzymuje w tymże państwie niezmiennie jedna Partia, zaś narzucone społeczeństwu zostały przezeń ściśle zdefiniowane i rygorystyczne tryb życia oraz reżim biurokratyczny, których strzeże przy pomocy Policji Myśli. Stratyfikacja przybiera kształ piramidy. Na samym szczycie jest Wielki Brat, poniżej odnajdujemy kręgi wewnętrzne i zewnętrzne Partii. Podstawę tworzą Prole. W każdej ludzkiej utopii ukryty jest zalążek zwyrodnienia, ponieważ z samej swej natury nie uwzględnia ona niedoskonałości człowieka, zła oraz nieprzewidywalności świata. Pierwszą niejako utopię stanowił Eden, zaś w owym ogrodzie rozkoszy i dostatku człowiek został zwiedziony przez węża. W miarę procesu poprawy struktur państwa oraz implementacji zmian społecznych narasta pokusa chronicznego pościgu za nieosiągalną, niedostępną precyzyjnej definicji perfekcją, który wiedzie wprost ku ambicji władzy absolutnej oraz pragnieniu autoapoteozy. Takowa idealistyczna, bukoliczna wizja jest oczywista, lecz niewyczerpana i niekompletna, ergo niemożliwa ku realizacji. Kontrutopie stanowią, przeto antytezę wyidealizowanej, a zatem wyabstrahowanej od racjonalnych uwarunkowań koncepcji organizacji społeczeństwa, czy konstrukcji ładu globalnego, a także wyświetlają prawdę, od której uciekają ludzie - obraz ich samych: słabości, strachu, zła, apatii, będących ich udziałem, choć powołani zostali do wielkich osiągnięć, do odwagi, a nie bojaźni, do Dobra, a nie egoizmu i bezsensownej przemocy. Świat od samego początku jawi się antyutopią, nawet nie z racji ułomności każdego człowieka, lecz na skutek niemożności jej akceptacji, braku zrozumienia dla niejednoznacznej natury rzeczywistości, odwrotu od solidarności ku zróżnicowanym odcieniom supremacji - światopoglądowej, ideologicznej, intelektualnej, społecznej, militarnej, ekonomicznej, politycznej, technologicznej, a także pragnień dominacji, kontroli oraz niezaspokojonej żądzy władzy, która dowartościowuje ułomne jednostki, determinuje ich samozwańcze apoteozy - metanoie w doskonałych bożków, będących w rzeczywistości opanowanymi przez nienawiść demonami. Idea państwa doskonałego nie stanowi żadnej szlachetnej emanacji prometejskiej myśli, lecz wykorzystana zostaje, jako instrument socjotechniczny, absurdalna fasada w wyrachowanym wodewilu, którego meritum polega na grze o sumie zerowej, wiodącej zwycięzców do legitymizacji swoich skumulowanych przewag, czy rutynizacji charyzmy, zaś przegranych do piekła zorganizowanego na ziemi. Autorzy kontrutopii, zatem dokonują demaskacji obłąkańczych snów, będących miazmatycznymi konstytuantami rzeczywistości socjo-polityczno-ekonomicznej, albowiem z blaskiem postępu, gorejącym złotem, przyszła ciemność, która spowiła świat i ludzkie dusze, a fałszywe twierdzenia, w które uwierzyły społeczeństwa na zawsze odmieniły ich los.
Zgubne implikacje inżynierii społecznej ukazane zostały przez pryzmat angsocjalistycznego reżimu, wszelako ustrój stanowi jedynie emanację i wyraz mroku duszy, który rodzi zarówno okrucieństwo podmiotów władzy, jak też alternacja oraz oportunizm poszczególnych obywateli. Wszystkie takowe postawy, po stronach rządu i społeczeństwa, są miazmatami rzeczywistości społeczno-politycznej, a także różnymi odcieniami zbrodni przeciwko człowieczeństwu, zakorzenionemu na zawsze w wolności.
Wykładnię krytycyzmu establishmentu stanowi w "Roku 1984" dzieło Emmanuela Goldsteina, niegdysiejszego wysokiego członka Partii, obecnie dysydenta i największego wroga publicznego w Oceanii, które opatrzone zostało tytułem "Teoria i praktyka oligarchicznego kolektywizmu". W trzech rozdziałach tejże księgi, odpowiadających zasadniczym hasłom reżimu umieszczonym na budynku Ministerstwa Prawdy, zawarł autor wyczerpującą analizę działań rządu oraz meritum Angsocu.
Pierwszy fragment zatytułowany został "Ignorancja to siła". Nędza egzystencji w anglosocjalistycznych realiach ukonstytuowana jest na ambiwalentnym zabiegu psychologicznym, zwanym "dwójmyśleniem". Polega ono na odwrocie od uświadomionego i prawdziwego status quo, a następnie substytucji tegoż poprzez urojoną i fałszywą wizję rzeczywistości, która koresponduje z retoryką Partii. Władza, dysponując szerokim instrumentarium propagandy, utrzymuje nieprzerwanie monopol na kreację prawdy. Ignorancja społeczeństwa, bezkrytyczna afirmacja dialektyki rządowej, na skutek zduszonej obywatelskiej inicjatywy ku analizie podawanych faktów, amplifikują potęgę państwa, pogłębiają marazm i niewolę. Prawda stanowi światło, które pada na ścieżkę życia. Dopóki rozjaśnia grunt pod naszymi stopami jest on twardy, stabilny i przewidywalny. Gdy ten blask zgaśnie, wtedy nasza droga osnuta zostanie ciemnością. Podłoże, tak pewne i solidne jeszcze przed chwilą, nagle jest śliskie i grząskie, a my z trwogą antycypujemy upadek. Wtenczas przychodzą nam z pomocą fałszywi przewodnicy, którzy chętnie powiodą nas ku niewolnictwu. Partia chronicznie podtrzymuje ignorancję obywateli. Wszelkie dążenia ku ekspozycji prawdy zastąpione zostały rytuałem rządowym, swoistym zabiegiem kontroli umysłu, nazwanym "Dwie minuty nienawiści". Polega on na codziennej emisji filmów propagandowych, podczas której widzowie ogarnięci są przez skrajne, frenetyczne i niekontrolowane emocje obrzydzenia, pogardy i gniewu. Cel takowego programu stanowi deprecjacja nieprawomyślnych ideałów oraz upust frustracji mieszkańców Oceanii. Później wyświetlone zostają trzy pryncypialne hasła Partii, usytuowane na gmachu Ministerstwa Prawdy.
Tytuł drugiego rozdziału brzmi "Wolność to niewola". Wraz z kompletnym drenażem swobód obywatelskich Partia zyskała możność ingerencji we wszystkie aspekty życia społecznego. Każdemu obywatelowi wyznaczone zostają przez Państwo arbitralne ramifikacje działania - rola w strukturze społeczeństwa, a także zintegrowany z nią, ściśle zdefiniowany model życia. W konsekwencji dehumanizacji oraz dezindywidualizacji mieszkańcy Oceanii nie mają prawa do własnych poglądów, swobody refutacji dialektyki rządowej, obrony własnych racji. Wszelkie sfery egzystencji jednostki poddane zostały absolutystycznej kontroli władz. Powszechna bieda, której ekwiwalentem w naszych czasach jest gargantuiczny dług, będący konstytuantą systemu monetarnego, uniemożliwia krystalizację zorganizowanej opozycji. Rząd skonstruował nawet nowomowę, która oddziałuje silnie na mentalność obywateli. Na tym zabiegu erystycznym ugrunotowane zostało dwójmyślenie. Dostrzegamy tutaj istotę heglowskiego paradygmatu utopii, który uwypuklony jest w koncepcji "beehive", ergo kraju-ulu o arbitralnie ukonstytuowanej przez wąską elitę strukturze społecznej.
Ostatni rozdział opatrzony jest nazwą "Wojna to pokój". W kontrutopijnej wizji świata Orwella konfliktowi zbrojnemu przydane zostało niezwykle znamienne, ważne i specyficzne znaczenie, albowiem stanowi on niezbywalny czynnik petryfikacji immantentnego status quo Państwa. Z pozoru bezsensowna wojna trwa od bardzo długiego czasu. Nikt już nie pamięta jej przyczyn. Poniektórzy snują supozycje o jej źródłach w manipulacji samej Partii, która bombarduje własny kraj dla stabilizacji pożądanego ładu politycznego, jako iż konflikt zbrojny konsoliduje społeczeństwo, a także wzmacnia posłuszeństwo wobec podmiotów władzy. Wojna, ponad to jawi się inhibitorem progresji technologicznej, abstrahując od techniki militarnej. W jej konsekwencji społeczeństwo żyje w biedzie, zatem niemożliwa jest krystalizacja niezależnej i antagonistycznej, względem rządu opozycji. Jedynym beneficjentem takowego porządku rzeczy będzie oczywiście wyodrębniona elita władzy. Ów zabieg społeczno-polityczny stanowi jądro filozofii Hegla, w której postęp zdefiniowany został, jako implikacja konfliktu. Paradygmat ten znamy pod nazwami "tezy, antytezy i syntezy", lub "problemu, reakcji, rozwiązania".
W "Roku 1984" dokonana została inwersja semantyki uniwersalnych pojęć. Ministerstwo Pokoju prowadzi wojnę, Ministerstwo Prawdy animuje machinę fałszywej propagandy, zaś Ministerstwo Aprowizacji podtrzymuje głód i niedostatek. W dzisiejszych czasach podmioty decyzyjne na poziomach krajowym i międzynarodowym konstruują ramifikacje tyranii wedle analogicznych zasad. Ku kreacji podstaw totalitaryzmu, synonimami którego są całkowita inwigilacja oraz kompletna kontrola obywateli, zaangażowane zostały zróżnicowane instrumenty socjotechniczne, które dotyczą działań poprzez środki masowego przekazu, system wychowawczy, porządek prawny, organy nadzoru oraz bezpośrednie użycie władzy. Aplikacje tychże narzędzi manipulacji zorientowane są na realizację pryncypialnego celu inżynierii społecznej, który stanowi implementacja biurokratycznego modelu państwa feudalnego, wedle założeń dialektyki heglowskiej utopii, opartej na holistycznym i niezbywalnym związku jednostki z państwem.
Transgresji władzy, od metody demokratycznej do jawnej tyranii, sprzyjają postawy obywatelskich apatii, nieświadomości oraz oportunizmu. Trzy hasła Angsocu zogniskowane są na amplifikacji trendów bierności oraz ignorancji dla rutynizacji niewoli. Rządy niejednokrotnie podają społeczeństwom wizje państwa zagrożonego przez heterogeniczne grupy terrorystyczne, powiązane z macierzystymi służbami specjalnymi, kryzysy ekonomiczne, społeczne, polityczne ku akceptacji przez, uwarunkowanych do pochwały stabilizacji oraz bezczynności, mieszkańców redukcji swobód obywatelskich i eskalacji prerogatyw potężnej administracji. Szczególnie skutecznym instrumentem wymiany wolności za bezpieczeństwo i opiekę władz jest socjalizm. U jego podstaw leży znamienne założenie o głupocie, bezmyślności, okrucieństwie i podłości ludzi, którzy unicestwią siebie, jeżeli państwo odstąpi od ich kontroli. W konsekwencji szerokiego zasięgu społecznego nadzoru, a także obszernego spectrum norm i sankcji wpisanych w ustrój socjalistyczny, stanowi on najlepszą metodę inwigilacji oraz manipulacji społeczeństwem. Trafną i zrozumiałą ilustracją dla kondycji współczesnej sfery obywatelskiej jest metafora zabawy. Świat jawi się ludziom, jako nieustanna impreza, w której bardziej pociągają role balangowiczów, aniżeli barmanów, będących słuchaczami oraz służbą. W efekcie zostają nimi manipulatorzy, pozorujący służalczość i zainteresowanie. Wedle własnych interesów i partykularnych celów animują oni zabawę. W rzeczywistości nie swobody obywatelskie, lecz społeczna apatia, brak inicjatywy oraz osobistego zaangażowania w sferę władzy i polityki stanowią determinantę zła, jako iż sprzyjają bezkarności reżimowych urzędników.
Warunkiem sine qua non sprawnego, sprawiedliwego i zrównoważonego ustroju jest skonsolidowane, odważne, świadome, zaangażowane i czujne społeczeństwo, które utrzymuje aktywny nadzór nad centrami władzy. Wśród takich obywateli zachodzi rekrutacja rozsądnych, zdyscyplinowanych i uczciwych polityków. Rozprężenie obywatelskie, społeczna atomizacja, słabość więzi sąsiedzkich, regionalnych i narodowych rodzą przeświadczenie o bezkarności wśród urzędników, którzy jawnie kpią ze skłóconych, gnuśnych, zatraconych w uniwersum płytkiej rozrywki i pseudokultury ludzi. W konsekwencji obywatele tracą zdolność kontroli swoich reprezentantów w parlamentach, a w dalszej kolejności zostają pozbawieni przez nich, dzięki socjotechnice oraz dezinformacji, możności rejestracji rzeczywistych zjawisk, stanowiących podstawę nadzoru. Silny, odważny i rozsądny obywatel samodzielnie pielęgnuje własne los i bezpieczeństwo, natomiast apogeum społecznego marazmu polega na wezwaniu władz do implementacji państwa opiekuńczego, które popchnie populację w ciemność i barbarzyństwo - inwigilację, eugenikę, terroryzm, szaleńczą inżynierię społeczną, legitymizowane "racją stanu", "bezpieczeństwem narodowym". Zaangażowanie i aktywność stanowią aksjomaty społeczeństwa obywatelskiego. Niestety w dzisiejszych czasach władze zniechęcają ludzi do kontroli administracji oraz czynnego sprzeciwu wobec szkodliwych dla tkanki społecznej decyzji. Podsunięty zostaje nam Symulakr - fałszywy substytut rzeczywistości, reklamy, show-business, spectrum wirtualne, które nie dają nam żadnych informacji o socjo-politycznym stanie państwa, gdy pętla na szyjach obywateli jest zaciskana jeszcze mocniej.
Personifikacją obywatelskiego buntu jest Winston Smith, główny protagonista powieści. Bez wątpienia zasługuje on na miano bohatera, który działa wbrew rozsądkowi podpowiadającemu subordynację i normom zintegrowanym z najostrzejszymi sankcjami, przeciwko nieludzkiemu porządkowi świata. Postać ta jest everymanem, a zatem każdym z nas, lecz synchronicznie - zwycięzcą absurdalnym, niczym Syzyf w rozumieniu Camusa, jako że podjęta została przez niego walka o ocalenie ukochanej i samego siebie, pomimo nieuniknionej klęski. Jeden obywatel nie wystarczy do zmiany zdegenerowanego anglosocjalistycznego reżimu, jednakowoż w osobistej rewolcie Winstona, owym irracjonalnym triumfie ukryty jest pewien tyrtejski pierwiastek, gdyż dążenie do wolności zawsze dodaje sił, nadziei oraz odwagi, choćby jedyny jego skutek stanowiła porażka.
Brutalny ucisk i chroniczna opresja rodzą reaktancję. Winston Smith uosabia społeczeństwo wolne, autonomiczne, niezależne, gotowe do walki przeciwko tyranii, odrzucające niewolę, któremu przeciwstawiona została opozycyjna, destruktywna i bezwzględna siła symbolizowana przez O'Briena. On również jest everymanem, nie znamy nawet jego imienia, przy czym reprezentuje frakcję zbiorowości, elitę, która konstytuuje, podtrzymuje i wspomaga totalitarny reżim. O'Brien jest głównym antybohaterem utworu, członkiem wewnętrznego kręgu Partii, który schwytał Winstona, a następnie poddał okrutnemu przesłuchaniu i straszliwym torturom. Stanowi on również kanał instrospekcji Smitha. Ostatnie słowa O'Briena: "Jeśli chcesz wiedzieć jaka będzie przyszłość, wyobraź sobie but depczący ludzką twarz, wiecznie!" są ponurą ekstrapolacją losu ludzkości, jeżeli obywatele wyrzekną się wolności oraz własnej inicjatywy ku kontroli władz.
"Rok 1984", jako antyutopia ukazuje koniec czystego etapu w dziejach człowieka, po którym wstępuje on w zatrutą mgłę. Niegdyś ukonstytuowane, jako fundament organizacji społeczeństwa, obywatelskich jedności oraz tożsamości państwo zmodyfikowane zostało w totalitarne, opresywne, zbiurokratyzowane monstrum, które wyniszcza własnych mieszkańców. Sprzeniewierzona misja władz sprzężona jest z upadkiem nauki, którą odwrót od hipostazy altruizmu, dążeń ku poprawie poziomu życia zamienił w instrument terroru, inwigiliacji oraz destrukcji. Nieprzypadkowo miazmatycznym ustrojem panującym w Oceanii jest socjalizm, lub Angsoc, albowiem procedura takowa najlepiej sprzyja kontroli populacji. Konflikt dwóch everymanów - Winstona Smitha i O'Briena wyraża walkę dwóch spolaryzowanych sił - podstawy i szczytu piramidy społecznej, obywatelskiej wolności oraz tyranii państwa. Pozornie wygrana przypadła reżimowi, lecz w rzeczywistości wzbogacają ludzkość takie jednostki, które pomnażają jej swobody i wzmacniają kondycję. Zwycięstwo należy, zatem do Smitha.
Odchodzi w cień wizja świata, jako hedonistycznej utopii. Wraz z dyspersją kolejnych swobód obywatelskich na skutek coraz to nowszych kryzysów - epidemiologicznych, cybernetycznych, ekonomicznych i politycznych obserwujemy dramatyczną materializację orwellowskiej konceptualizacji państwa. Sam pisarz nie tylko formułuje memento przed progresją tendencji totalitarystycznych, lecz otwarcie, ustami O'Briena, antycypuje samozagładę człowieka, który wybrał tę drogę.
Niezależnie od natury ustroju politycznego obywatele nigdy nie doznają pełnej wolności. W każdej chwili podlegają oni rozmaitym sankcjom, są osaczeni przez normy. Charakter reżimu sprowadza się, zatem do stopnia intensyfikacji restrykcji państwa, jako praworządnego instrumentarium przymusu, bądź też zbrodniczego ucisku, wobec wszystkich podmiotów. Takowa perspektywa analizy...
więcej mniej Pokaż mimo to2011-12-11
Niejednokrotnie padają zarzuty o niezgodność antyutopijnej koncepcji państwa Orwella ze współczesnymi realiami społeczno-politycznymi, a także o bliższej dzisiejszym czasom kontrutopii Huxleya. No tak, w końcu Huxley, jako wolnomularz, dysponował znacznie większą wiedzą o planach stowarzyszeń i zrzeszeń, znanych dziś pod pojęciem "globalistycznej elity", wobec inżynierii społecznej, tak precyzyjnie i konsekwetnie dziś przeprowadzanej. Nie imputowałbym, jednak pomyłki Orwellowi. Nie żyjemy w czasach, które tak ponuro zostały przezeń opisane na kartach jego najsłynniejszej, retro-futurystycznej powieści. "Rok 1984" stanowi zarówno satyrę na okres głębokiego stalinizmu w 1948 roku, jak i memento przed powrotem tak przerażającego i niszczycielskiego ustroju w przyszłości. Komunizm upadł, jednak miejsce tego systemu zajęła jeszcze bardziej radykalna ideologia Nowej Lewicy, która znacznie silniej zmodyfikowała myśli Marksa i Engelsa w kierunku najbardziej profundalnej negacji wszystkich zasadniczych aspektów rzeczywistości. Współczesność, jaką znamy jest zaledwie antycypacją orwellowskiej Oceanii, jeżeli ludzie nie podejmą solidarnego sprzeciwu dopóki mają jeszcze czas. Symptom tego przebudzenia stanowi być może rating owej antyutopii w serwisie Amazon. Żyjemy obecnie w ciekawej epoce niejako "totalitarnego liberalizmu". Z jednej strony władze wraz z luminarzami kultury promują modus vivendi wedle zasady "róbta co chceta" i usypiają czujność obywateli, z drugiej natomiast ludzie osaczani są przez wciąż rozwijane środki kontroli społecznej i podatki. Najczęstszym uzasadnieniem tego stanu rzeczy jest naturalnie "bezpieczeństwo". W tych zjawiskach głośno wybrzmiewają dwa zasadnicze hasła Orwella, usytuowane na gmachu Ministerstwa Prawdy: "Wolność to niewola", "Ignorancja to siła".
Niejednokrotnie padają zarzuty o niezgodność antyutopijnej koncepcji państwa Orwella ze współczesnymi realiami społeczno-politycznymi, a także o bliższej dzisiejszym czasom kontrutopii Huxleya. No tak, w końcu Huxley, jako wolnomularz, dysponował znacznie większą wiedzą o planach stowarzyszeń i zrzeszeń, znanych dziś pod pojęciem "globalistycznej elity", wobec inżynierii...
więcej mniej Pokaż mimo to2011-09-26
Książka ta stanowi rekapitulację słynnego Eksperymentu Stanfordzkiego, którego echa rozbrzmiały donośnie w 2005 roku zza krat irackiego więzienia Abu Grahib, gdy ujawnione zostały daleko posunięte i przerażające nadużycia strażników z rezerwy armii Stanów Zjednoczonych na zatrzymanych weń Irakijczykach. Przeprowadzony w roku 1971 eksperyment więzienny, którego animatorem był Zimbardo, jest podstawą wywodu autora, wniesiony w którym został wielce istotny wkład zarówno w dziedzinę psychologii społecznej, jak i w ogólną dialektykę Dobra i Zła.
Zło, zdaniem Zimbardo, oznacza gorsze postępowanie, pomimo lepszej wiedzy, które, jak peroruje, polega na egzekucji władzy poprzez intencjonalne krzywdy psychologiczne (harm) oraz opresję fizyczną (hurt) wobec ofiary, ku jej duchowej, bądź somatycznej destrukcji. Kontradykcyjnie wobec, przykładowo Dostojewskiego, widzącego w Złu konsekwencję wolnego wyboru, dla Zimbardo, który poddaje analizie zmienne psychologiczne i systemowe, jawi się ono skutkiem instytucjonalnych i organizacyjnych czynników, oddziałujących na psyche ludzką ku stymulacji patologicznych skłonności.
Zasadniczy problem, będący axis rozważań badacza, podjęty został w postaci Zła administracyjnego, czyli legalnych, występujących w normatywnych ramifikacjach prawnych, działań publicznych i prywatnych organizacji, które generują cierpienie, utratę zdrowia, a nawet śmierć, wskutek leżących u ich podstaw bezwzględnych, racjonalnych, pragmatycznych zasad realizacji celów, strategii rynkowych, kalkulacji zysków i strat, dyspozycji taktycznych warunkujących sukces. Z jednej strony nadużycia stanowią epifenomen fascynacji złem, jako metodą demonstracji siły, kontroli oraz dominacji, bądź kreatywną i absolutystyczną hegemonią nad ludźmi, czy naturą, z drugiej zaś wynikają z legitymizacji "wszelkich dostępnych środków" osiągnięcia korzyści, które osnute zostały nimbem tajności. Zło administracyjne, zatem przyjmuje różne oblicza - niehumanitarnych regulacji wojskowych, lecz także impersonalnych i bezlitosnych korporacji. We współczesnym świecie spostrzegamy coraz więcej paradoksów, wynaturzeń, zwyrodnień, które są jego konsekwencjami.
Zaproponowane przez Zimbardo zostały trzy ujęcia dynamiki tranzycji zmian przeciętnego człowieka w opanowanego przez Zło demona: dyspozycyjne, czyli personalne dysfunkcje aktorów, predylekcje sadystyczne; sytuacyjne, ergo behawioralna demoralizacja przez temporalny układ sił; systemowe, a zatem rozumienie holistycznych uwarunkowań danego wydarzenia, determinant ekonomicznych, politycznych i społecznych sensu largo chwilowego położenia jednostki.
Perspektywa psychologii społecznej, w opinii autora, oferuje odpowiedź na pytanie o etiologię przemiany dobrego człowieka w pana Hyde'a, pozbawionego wszelkich zahamowań, w środowisku pozaintoksykacyjnym. Przełożony został weń akcent na rolę społeczną, czyli zestaw scenariuszy behawioralnych, która rodzi postępowanie dysfunkcyjne.
Książka Zimbardo stanowi równocześnie zachętę do postawy heroicznej, jedynej słusznej reakcji wobec Zła. Nie wystarczy tylko opór werbalny, lecz najistotniejsze jest działanie. Ponieważ w okoliczności kontaktu ze Złem wstępujemy niejednokrotnie nagle, niespodziewanie, zaskoczeni i nieprzygotowani, heroizm wymaga szybkich i stanowczych decyzji, zdecydowanych wyborów oraz konsekwentnego i niezłomnego, aktywnego sprzeciwu. Ludzie, na których spadło odium przyzwolenia Zła, najczęściej ulegli apatii, w kluczowej sytuacji wyboru pomiędzy słabością, a siłą wykazali bierność i spolegliwość. Jest również ta praca bardzo wymownym i jednoznacznym ostrzeżeniem przed ekspansją prerogatyw państwa wraz z dyspersją swobód obywatelskich ludzi, w myśl znamiennego twierdzenia Lorda Actona "władza deprawuje, władza absolutna deprawuje absolutnie". Zniewolone przez żądzę władzy, pragnienie kontroli, a także bezwarunkowej dominacji podmioty, w sprzyjających okolicznościach zewnętrznych i makrouwarunkowaniach formalno-prawnych, czynią zło bezmyślnie, nie ukierunkowawszy swych działań na żaden konkretny cel, po prostu "bo mogą".
Wszystkim zainteresowanym wykładami prof. Zimbardo, jak również ciekawym problematyki Dobra i Zła w ujęciu psychologii społecznej polecam tę książkę, a także dobry suplement dla niej w postaci filmu "Cicha Furia".
Książka ta stanowi rekapitulację słynnego Eksperymentu Stanfordzkiego, którego echa rozbrzmiały donośnie w 2005 roku zza krat irackiego więzienia Abu Grahib, gdy ujawnione zostały daleko posunięte i przerażające nadużycia strażników z rezerwy armii Stanów Zjednoczonych na zatrzymanych weń Irakijczykach. Przeprowadzony w roku 1971 eksperyment więzienny, którego animatorem...
więcej mniej Pokaż mimo to2011-10-26
Żyjemy w niezmiernie szalonej epoce, która stanowi kulminację rozwoju dziejowego ludzkości. W tym niezwykłym stadium naszej historii akcenty rozłożone zostały na indywidualizm, odrębność, wszechobecną konkurencję, samodoskonalenie zarówno w wymiarze intelektualnym, jak i na płaszczyźnie somatycznej. Jesteśmy dziś orędownikami wielkich idei oświecenia, powszechnego dobrobytu, bezpieczeństwa i stabilizacji, kulturowego relatywizmu, równych szans i egalitarnego dostępu do dóbr, państwowych, regionalnych i globalnych tezauryzacji oraz kumulacji wszelkich pozamonetarnych przewag, wreszcie wieloaspektowego postępu cywilizacyjnego - w sferach społecznej, technologicznej, informatycznej, czy gospodarczej. Wewnątrz tychże chwalebnych i wzniosłych wartości, aksjomatów teraźniejszej epoki, które tak ochoczo postulujemy na różnych forach publicznej debaty, niczym chmury burzowe na krańcu słonecznego i błękitnego jeszcze nieba, narasta coraz gęstszy cień. W głąb tegoż nieprzeniknionego mroku zabiera nas Dostojewski w wybitnej, choć zaledwie jednej spośród kilku wielkich w jego dorobku, powieści "Zbrodnia i kara".
Oto natchniony bezkrytyczną afirmacją indywidualizmu i rywalizacji, brzemiennej w przeświadczenie o własnej supremacji nad innymi jednostkami, zadufany we własnych możliwościach i pomny uprzywilejowanej pozycji w łańcuchu pokarmowym człowiek wypowiedział walkę wierze i miłości, która tak ponuro znamionuje dzisiejsze czasy. Z dramatu zatracenia w dialektyce powszechnego dobrobytu, jakiego spirytus movens jawi się wyłącznie pojedyńczy geniusz i zbawca ludzkości, zrodzony został Mesjasz samozwańczy, będący tylko błądzącym, nacechowanym licznymi wadami everymanem. Dostojewski poszukuje, zatem odpowiedzi na pytanie o zbrodnicze predylekcje, jako jedyne wyznaczniki wielkości człowieka przez pryzmat problemów ceny realizacji wielkich ideałów i zasięgu degeneracji natury ludzkiej w dążeniu do ich urzeczywistnienia.
Głównym bohaterem powieści uczynił pisarz człowieka dotkniętego stygmatem nędzy. Raskolnikow jest nihilistą, upatrującym w zabójstwie dowodu swej jakości, jako istoty ludzkiej. W rezultacie rozmaitych pomyślnych koincydencji spostrzega w zbrodni swoje przeznaczenie - wyrok, który został nań wydany przez nieznane siły. Analogiczna postawa dotyczy wielu dzisiejszych piewców cywilizacyjnego rozwoju oraz megalomańskich podmiotów społecznej inżynierii, wskazującym ludziom reguły życia w niemoralnym świecie. Idee, które zdefiniowane zostały przez nich, jako istota ich posłannictwa nie zawsze, a raczej bardzo rzadko generują bezpośrednie korzyści dla wszystkich jednostek. Raskolnikow konstatuje skłonność do zbrodni u wszystkich wybrańców, albowiem stanowi ona jedyną drogę ucieczki od przeciętności oraz słabości. W swoim artykule "O przestępstwie" wyraża on pogląd na dywergencję rodzaju ludzkiego, z której powstały stworzenia niższe oraz istoty właściwe, obdarzone charyzmatem przywództwa w swoich środowiskach. W tymże peanie na cześć ekstraordynaryjnych charakterystyk oraz roli geniusza w społeczeństwie ukazana została ponadczasowa prawda o mentalności liderów, politycznych, jak również ekonomicznych, którzy spoglądają na swój lud z pogardą, czyniąc pojęcia "elektorat", "populacja" synonimami "bydła". U Hieronima Boscha wynaturzone demony stanowią reprezentacje zbrodni, w przypadku Dostojewskiego są nimi konsekwencje przestępczych czynów.
Ostateczne zwycięstwo należy, jednakże do oczyszczającej mocy wiary i miłości, wbrew destruktywnej kontaminacji złem i zróżnicowanym miazmatom ludzkich intencji. Nowe życie, wszelako kosztuje bardzo drogo. Raskolnikow ulega przemianie dopiero na samym końcu powieści, uwięziony na Syberii, zaś Swidrygajłow, najbardziej tragiczna postać utworu, nie sprostał rezultatom immanentnej zmiany. Przytłoczony świadomością swoich win popełnił samobójstwo. Metamorfoza głównej postaci stanowi dwoisty dowód - z jednej strony na rachityczne podstawy retoryki fałszywego mesjanizmu, z drugiej zaś na twórczą moc miłości, jako siły ludzi dobrych, podejmujących wysiłek i trud poprawy.
Rozwój postaci Rodiona, osobliwie jego relacji z Sonią, nieuchronnie prowadzi ku metanoi tego bohatera, której źródło leży w bezinteresownej i wiernej miłości zakochanej w nim dziewczyny. To uczucie stanowi jedyny klucz do rozumienia istoty nienawiści, bowiem najlepiej uzmysławia jej nędzę.
Losy głównego protagonisty równie dobrze stanowiłyby trafną metaforę dzisiejszych czasów. Przesiąknięty demoralizacją, dysharmonią, przemocą, afirmacją dominacji świat społeczny osacza jednostkę kulturą śmierci, narzuca sprzeczne z ludzkimi wrażliwością i dobrocią wzorce behawioralne, style działań - pychę samosądów, pretensje do władzy nad życiem drugiego, wykolejony prometeizm - w "Zbrodni i karze" zabójstwo pro publico bono, fałszywe pojęcie siły, ukonstytuowane na bezmyślnej nienawiści, zamiast na twórczej miłości. Mimo tychże pokus każdy człowiek otrzymał od Pana Boga wspaniały dar - wolność, jako zdolność dobrowolnego wyboru.
Nikt nie dał Raskolnikowowi prawa do decyzji o śmierci Lichwiarki, zaś morderstwo nie stanowiło jedynej opcji. Posłyszane dywagacje oficera i studenta nie wzbudziły w nim sprzeciwu, bowiem dotyczyły obcej, znanej wyłącznie z negatywnych osądów persony, jednakże Rodion byłby wstrząśnięty, gdyby perorowali o zabójstwie kogoś dlań bliskiego. Ucieczka od miłości do bliźniego najbardziej sprzyja obojętności, alienacji, relatywizmowi fundamentalnego prawa do życia, nienawiści, aprobacie morderczych ideologii, jako iż pustkę po tym uczuciu wypełniają stereotyp, przekleństwo i samotność. Takie też mamy czasy, w których społeczeństwo przypomina samotny tłum, stanowi zbiorowość wyobcowanych, zatomizowanych jednostek pozbawionych więzi emocjonalnych, połączonych zewnętrznymi imperatywami, bądź recepcją identycznych przekazów audiowizualnych. W tychże okolicznościach osobiste poglądy ukonstytuowane są niejednokrotnie na subiektywnych spekulacjach, apriorycznych opiniach przedstawicieli mediów, pełnych przemocy i agresji programach. Autentyczne i szczere relacje interpersonalne, które zaspokajają przyrodzone potrzeby miłości, bliskości oraz akceptacji, substytuowane zostały przez kulturę dominacji, nienawiści oraz pychy.
Ten świat zaoferował Rodionowi jedynie "wolność od" - od moralności, zasad, etosu, przy czym zniewolił go manią wyższości, a później strachem przed karą, implikującą powrót do rzeczywistości. Bóg, który jest Miłością daje jeszcze wspanialszą "wolność do" - do wyboru między Dobrem, a złem, siłą, a słabością, odwagą, a tchórzostwem, prawdą, a kłamstwem, między Miłością, a nienawiścią.
Pycha właściwa Raskolnikowowi stanowi antytezę miłosiernej miłości, silniejszej od samolubnego egotyzmu. Zniewoleni przez megalomanię ludzie, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, najbardziej potrzebują miłości, wolnej od kalkulacji, pozorów i manii zasług. Pycha, posunięta nawet do pogardy bliźnimi, substytuuje niezaspokojoną potrzebę takowego afektu, nie od społeczeństwa, bo wtedy oznaczałby tylko próżne podziw i poklask, lecz od konkretnej osoby, przez którą działa Bóg.
Nikt nie pojmie bezinteresownej miłości bez refleksji nad Bożą Łaską. Ludzie nie są do niej zdolni samoistnie, szczególnie w dobie łatwizny, hedonistycznego materializmu, pościgu za sławą. Zły duch również podsuwa, skądinąd wypaczoną ideę miłości, ukonstytuowaną na egocentryzmie, czy szybkiej przyjemności bez żadnego wysiłku, które wiodą ostatecznie do krzywd, cierpienia, rozmaitych dramatów i rozczarowań. Nienawiść istotowo jest zupełnie bezsensowna, nie generuje żadnych korzyści. Jej udział w człowieczym losie polega wyłącznie na przemianie zła w Dobro mocą Bożego Miłosierdzia.
Taksonomia "Zbrodni i kary" jest bardzo złożona. Dostrzegamy w niej pierwiastki powieści realistycznej, psychologicznej, sensacyjnej, polifonicznej oraz socjodramy. Analiza typologiczna ma, wszakże drugorzędne znaczenie, jako iż wystarczy ekspozycja jej warstwy interpretacyjnej, w której skrzyżowane zostały wszystkie właściwości jakościowe. Bohaterami utworu są postaci w różny sposób skonfliktowane ze społeczeństwem, poszukujące własnej wyjątkowości oraz niepowtarzalności, postępujące inaczej od ogółu społeczeństwa, rozdarte rozterkami, czy też odepchnięte na margines. Takowy zabieg autora uwypuklony został już w imieniu Raskolnikowa, od "raskolnik", czyli odszczepieniec, którego określenie przydawane było uczestnikom XVII-wiecznego ruchu religijnego w Rosji. Casus głównego protagonisty polega, wszakże na piętnie zbrodni, które amplifikuje dystans od wspólnoty oraz poczucie własnej obcości. Zmagania z wyrzutami sumienia rzutują na samoostracyzm, jako iż stanowią determinantę substytucji miłości nienawiścią, będącej rezultatem braku przebaczenia.
Nakreślony został w powieści także przejmujący, naturalistyczny pejzaż urbanistyczno-socjologiczny Petersburga, który Swidrygajłow nazywa miastem obłąkańców, zaś Mickiewicz w Ustępie do III części Dziadów opisuje takimi ponurymi słowy: "W głąb ciekłych piasków i błotnych zatopów, rozkazał car wpędzić sto tysięcy palów i wdeptać ciała stu tysięcy chłopów". Współcześni Dostojewskiemu literaci częstokrotnie osadzali swe utwory w Petersburgu, wszelako akcja "Zbrodni i kary" nie została usytuowana tamże przypadkowo. W połowie XIX wieku Stolica Północna stanowiła charakterystyczne dla Rosji uniwersum kontrastów. Takowe makrostrukturalne dysonanse odzwierciedlają antynomiczne poglądy oraz idee, które wyświetlone i skonfrontowane ze sobą zostały na kartach tego dzieła.
Pomimo klarownie wyodrębnionego głównego bohatera "Zbrodnia i kara" nie jest powieścią jednej postaci. Dostojewski zastosował tu zabieg stylistyczny zwany polifonią, poprzez który różnicuje poglądy i przekonania, punkty widzenia, personifikowane przez odmiennych bohaterów. W konsekwencji wszystkie postacie, pierwszo-, drugo- i trzecioplanowe mówią własnymi głosami, zaś ich losy zaprezentowane zostały kazuistycznie. Zaskakuje również szerokie instrumentarium introspekcji oraz psychoanalizy, które wprowadzone zostało przez autora. Rozważa on motywacje animowanych bohaterów nie tylko w wymianie zdań pomiędzy nimi, lecz również w monologach i dialogach intrapersonalnych.
„Zbrodnia i kara” nie utraciła waloru aktualności, kontradykcyjnie, nieprzerwanie konstatujemy o trafności tegoż dzieła, choćby z obserwacji coraz bardziej samowolnych, nieuzgadnianych ze społeczeństwem działań przedstawicieli władz, którzy arbitralnie orzekają o naszym szczęściu i dobrobycie, synchronicznie dystansując coraz bardziej lud. Dostojewski również poszukuje zrównoważonej i użytecznej filozofii, jednak podpowiada nam niezbywalne wartości wiary oraz solidarności w ludzkim postępowaniu. Każdy orędownik wielkiej misji, jeżeli właściwe są mu pogarda i nienawiść, ostatecznie napisze swoim modus procedendi panegiryk ku czci tyranii, albowiem w jądrze ciemności, we wzbierającym mroku obłędu samozwańczego mesjanizmu umiera ludzka dusza.
Żyjemy w niezmiernie szalonej epoce, która stanowi kulminację rozwoju dziejowego ludzkości. W tym niezwykłym stadium naszej historii akcenty rozłożone zostały na indywidualizm, odrębność, wszechobecną konkurencję, samodoskonalenie zarówno w wymiarze intelektualnym, jak i na płaszczyźnie somatycznej. Jesteśmy dziś orędownikami wielkich idei oświecenia, powszechnego...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-12-23
Niezwykle poruszająca powieść o stale aktualnym znaczeniu, zwłaszcza przez pryzmat współczesnego konsumpcjonizmu i powszechnego wyścigu o prestiż, ukonstytuowany na kumulacji dóbr materialnych, być może jeszcze bardziej hektycznych i kompulsywnych, niż kiedykolwiek wcześniej. Akcja utworu osadzona została w Londynie, ówczesnej stolicy wielkiego mocarstwa pod rządami królowej Wiktorii Hanowerskiej. Na przestrzeni XIX wieku Imperium Brytyjskie osiągnęło apogeum potęgi ekonomiczno-politycznej. Pomimo dynamicznego rozwoju kapitalistycznego ustroju, tezauryzacji klas wyższej oraz średniej zjawisko ubóstwa uległo dalekosiężnej marginalizacji. Niespełna dwa stulecia później globalizacja kolonialna przekształcona została w niezwykle frenetyczną ekspansję korporacji, której sprzyjały m.in. liberalizacja handlu przy coraz silniejszych związkach inwestycyjno-kontraktowych pluralistycznych gospodarek, integracja uprzednio niezależnych rynków krajowych, produkcja światowa, globalny marketing oraz internacjonalizacja branż i sektorów działalności przedsiębiorstw. Firmy te w krótkim czasie wygenerowały zupełnie różny od skąpstwa Scrooge'a paradygmat chciwości - nieokiełznany konsumeryzm, lub hedonistyczny materializm, zintegrowany z przebiegłą propagandą sukcesu oraz wygodnymi systemami kredytowymi. Wielkie zmiany nastąpiły dla kontynuacji starego status quo. Zniewolona przez libido habendi, demona pychy ludzkość tonie w długach i szaleństwie zakupów.
Mnogą w dysonanse i nierówności społeczne panoramę epoki wiktoriańskiej znakomicie nakreślił Dickens na kartach "Opowieści wigilijnej". Wśród gwarnych ulic okazałego miasta współwystępują spolaryzowane warstwy bogaczy zatroskanych wyłącznie o personalne dochody, skupionych wokół giełdy, bądź zaszytych w kantorach i majętnych rezydencjach oraz biedaków i nędzarzy, poddanych społecznej ekskluzji, zamieszkałych w ciasnych domkach przy wąskich i brudnych zaułkach, którzy dysponują znikomymi środkami egzystencjalnymi nawet dla godziwej celebracji Świąt Bożego Narodzenia. Tutaj, pomiędzy gnuśnym dobrobytem, a dramatem ubóstwa, na granicy świata empirycznego i wymiaru nadprzyrodzonego, niespokojną, wigilijną nocą trwa wzruszające misterium nawrócenia czarnego serca mocą Dobra i Miłosierdzia, które kruszą pęta pychy.
W bardzo krótkim, podzielonym na pięć strofek, utworze dokonał angielski pisarz profundalnej oraz błyskotliwej syntezy trzech ważnych motywów: socjologicznego - dokładnej deskrypcji stratyfikacji społecznej ludności Londynu; religijnego - refleksji nad Świętami Bożego Narodzenia, jako okresem miłości, przebaczenia, a także solidarności z bliskimi oraz potrzebującymi; psychologicznego - analizy przemiany wewnętrznej nieprzejednanego sknery i kutwy, Ebenezera Scrooge'a w kordialnego, wesołego i współczującego przyjaciela zwykłych ludzi.
Tegoż podstarzałego kupca i gracza giełdowego poznaje czytelnik w niezbyt sympatycznych okolicznościach. Wpierw Scrooge arogancko odrzuca prośbę o datek na biednych, następnie szydzi z zaproszenia na Wigilię od swojego, młodego i życzliwego siostrzeńca Freda, a nawet odprawia z niewdzięcznością ubogiego kancelistę, Boba Cratchitta, który z trudem utrzymuje rodzinę ciężką pracą w zimnej i małej klitce domu handlowego "Scrooge & Marley". Upojone żądzą zysku, zatrute jadem pychy serce Scrooge'a bije w buchalteryjnej samotności nieczułe na udręki oraz dobroć innych. Unika on rodziny, gardzi biednymi, nawet wśród bogaczy nie ma żadnych przyjaciół, zaś święta Bożego Narodzenia wzbudzają weń odrazę i kpiny, gdyż nie przysparzają żadnych materialnych profitów. W przeszłości tego bohatera skrył, wszakże autor pewne smutne i przygnębiające tajemnice, które ujawnia etapowo dla głębszej refleksji nad jego losami.
Pomimo istotnych walorów tej postaci, zwłaszcza inteligencji, pracowitości, uporu oraz konsekwencji w dążeniu do celu, początkowe postępowanie Scrooge'a znamionuje kompulsywne skąpstwo, które determinuje niemal ascetyczny kierat, brak litości dla niezamożnych ludzi, głęboką pustkę emocjonalną oraz bezwzględność - przejmujący chłód wyrachowanej kalkulacji. Odrazę wzbudza jego prymitywna relacja do świata, uwypuklona nade wszystko w cyniźmie, pochopnych i niesprawiedliwych sądach, obojętności oraz niedostępności dla wszelkiego dobra. Pomimo gromadzonego latami bogactwa Scrooge był duchowym bankrutem, żywym trupem, bowiem nad pustkowiem jego duszy zapanowała niepodzielnie pycha.
Zuchwała arogancja niezmiernie odmieniła oblicze tego wrażliwego i przystojnego niegdyś młodzieńca. Ostre rysy twarzy, długi nos, repulsywne zmarszczki, czerwone powieki, wąskie usta i lodowaty wzrok znakomicie odzwierciedlają immanentne atrybuty kupca. Niczym ponura fizys zastygła w grymasie gniewu, tak przygasł w nim duch dobroci. Czuły, jak Dracula dziadek przypomina upiora, zarówno z wyglądu, jak też zachowania.
W stanie moralnej upadłości starego Scrooge'a, który po dwunastu stopniach pychy schodzi dobrowolnie do piekła, przychodzi doń niespodziewany gość. Duch Marleya, zmarłego wspólnika Ebenezera przestrzega go przed wieczną udręką, jeżeli życie starca nie ulegnie zmianie. Jego obecność stanowi równocześnie źródło nadziei ratunku dla uzależnionego od zysków, zaślepionego przez pieniądz kupca. W podniosłym dialogu oznajmia on Ebenezerowi nieuchronne manifestacje z trzech kolejnych zjaw. Powściągliwy i racjonalistyczny Scrooge nie podejrzewa nawet niezwykłej, egzystencjalnej podróży przez czas, która na zawsze odmieni jego los i ocali przed niechybną zgubą.
Rychle po dyspersji widma Marleya odwiedza bohatera Duch Wigilijnej Przeszłości. Przerażony Ebenezer przeniesiony zostaje przez zjawę do starej, podniszczonej szkoły. W opustoszałej sali dostrzega siebie - samotnego chłopca, który spędza wigilię na lekturze pięknych książek, zapomniany przez opiekunów i równieśników. Następna reminiscencja ukazuje przyjazd ukochanej siostry Fan, zawsze zatroskanej o starszego braciszka, z zaproszeniem naŚwięta Bożego Narodzenia w rodzinnym domu. Wzruszonego komemoracjami dawnych dziejów Scrooge'a zabiera niezwykła istota do mieszkania małżeństwa Fezzwigów, jego niegdysiejszych pracodawców. W wypełnionej gośćmi sali trwają właśnie huczne, radosne i żywiołowe zabawy przedwigilijne, które uwielbiał w młodzieńczym wieku. Pod wpływem obserwacji tańców i gier animowanych przez starego Fezzwiga odżywają w Scrooge'u stopniowo życzliwość oraz zapał wobec ludycznych rozrywek wśród ludzi. Chętnie pozostałby dłużej pośród uciesznego grona, wraz z przyjacielem Dickiem Wilkinsem, lecz duch wyświetla przed nim kolejną, bolesną retrospekcję. Oto słucha Ebenezer dramatycznej rozmowy między młodym Scroogem, a jego narzeczoną, Bellą. Coraz bardziej cierpkie i sardoniczne słowa mężczyzny wobec ukochanej wywołują w Scrooge'u ogromne wyrzuty sumienia. Zapewne powściągnąłby młokosa przed artykulacją tak obmierzłych, aroganckich, deprecjonujących szczerą miłość dziewczyny oskarżeń, lecz czas przeminął bezpowrotnie, zaś on utracił możność naprawy krzywdy. Spotkanie z Duchem Wigilijnej Przeszłości wieńczy wizyta w domu szczęśliwej rodziny Belli.
Konsekutywnie po tych wydarzeniach Scrooge poznaje Ducha Tegorocznych Świąt. Wesoły olbrzym zabiera starca w nadprzyrodzoną ekskursję. Wspólnie wstępują do nędznej chatki górników na rubieżach stolicy, obserwują marynarzy na niespokojnym morzu, zwiedzają okazałe bulwary Londynu, rozświetlone świątecznymi wystawami sklepowymi, uczestniczą w przebojowych zabawach w lokalu Freda wraz jego żoną i przyjaciółmi, wreszcie kroczą wąskimi, zapuszczonymi uliczkami ubogiej dzielnicy, w której mieszka skromny i dobroduszny Bob Cratchitt. Podczas wizyty w domu kancelisty Scrooge poznaje rozliczne troski rodziny ciemiężonego pracownika. Pomimo poważnego niedostatku oraz choroby najmłodszego synka, Cratchittowie wraz z dziećmi bardzo pogodnie przeżywają Wigilię Bożego Narodzenia. Zdumiony miłością, bezinteresowną dobrocią, radością z prostych spraw, przede wszystkim szczęściem opartym na bliskości ukochanych osób, podczas przygotowań do kolacji, w których uczestniczą wszyscy domownicy, doznaje Scrooge bolesnego żalu za oschłość wobec pokornego kancelisty oraz niesprawiedliwe i bezmyślne sądy o jego rodzinie.
Misterium odnowy serca Ebenezera dopełnia interwencja ostatniej zjawy - Ducha Przyszłych Wigilii. Widmo to jest najbardziej ponurą, oprócz głównego protagonisty, postacią utworu. Odziany w czarną szatę skrywającą oblicze stanowi zwiastun przerażających wydarzeń, gdyby nauka odebrana przez starca została zaprzepaszczona. Enigmatyczna zjawia prowadzi przedsiębiorcę wpierw na giełdę londyńskiego City, w której podsłuchuje beznamiętną konwersację gromadki kupców o śmierci pewnego handlowca i planowanym pogrzebie. Zaintrygowany tym zdarzeniem Scrooge podąża za duchem do obskurnej rudery w brudnym dystrykcie miasta. Wizja podziału przedmiotów skradzionych z domu nieboszczyka przez szydzących z jego skąpstwa oraz zachłanności dłużników i służbę przejmująco kontrastuje z konsekutywnym opisem żałoby rodziny Cratchittów po utracie Maleńkiego Tima, najmłodszego z rodzeństwa, którego opłakują bliscy ze wzruszającą miłością oraz wielkim szacunkiem. U kresu nadprzyrodzonych przygód powiedziony przez ostatnie widmo został starzec na cmenatrz. Tamże poznaje tożsamość wzmiankowanego z obojętnym sarkazmem wśród giełdowych graczy, wyśmiewanego przez grabieżców mężczyzny.
Przed nagrobkiem Ebenezera Scrooge'a dobiega końca fascynująca wędrówka przez życie, w której czas fantastyczny przenika upływ ziemskich godzin. Podczas owej mistycznej peregrynacji przeżywa starzec autentyczne katharsis i dojrzewa pięknej metanoi. Radośnie wita Święta Bożego Narodzenia, nawiązuje życzliwą i bliską relację z siostrzeńcem, rozdaje pieniądze ubogim, podwyższa pensję biednemu kanceliście, a jego malutkiego synka traktuje, niczym własne dziecko. Najważniejsze symptomy przemiany Scrooge'a stanowią głęboki szacunek do Świąt, wielka przyjaźń dla ludzi oraz częste akty miłosierdzia i dobroci, wykraczające dalece poza stricte materialną pomoc.
W "Opowieści wigilijnej" sięgnął Charles Dickens po znany topos duchowej włóczęgi, bliski poniekąd "Boskiej Komedii" Dantego Alighieri. Interakcje głównego protagonisty z widmami oraz ludźmi stanowią zarówno kanał jego introspekcji, jak też studium ludzkiej pychy, któremu poświęcona została znaczna część tej pięknej noweli.
Powikłane losy Ebenezera, opisane szczegółowo w strofce drugiej, ilustrują jego stopniowy upadek w nieprawość. Wbrew trudnemu dzieciństwu w ubogiej rodzinie, przytłaczającej samotności czasów szkolnych, duszonej eskapizmem w literaturę, skromnym zarobkom i żmudnej pracy, wytrwal w pragnieniu lepszego życia. Targany bólem dźwigał ciężar przeszkód i konsekwentnie dążył do celu.
Okupiony wielkimi wysiłkami sukces przeobraził charakter Scrooge'a. Zgasły weń młodzieńcze wrażliwość, wesołość, a także głębokie uczucie do narzeczonej, zaś jego postępowanie zdominowane zostało przez egoizm, obojętność oraz bezwzględność dla innych. W dążeniu do społecznego awansu sprzeniewierzył cenne talenty, które rodziłyby duchowe korzyści oraz szczęście z bliskimi. Pościg za bogactwem nie uwolnił Ebenezera od doczesnych trosk, lecz doprowadził go wyłącznie do samotności, pustki oraz wieloletniego marazmu, bowiem dumą, niesprawiedliwością oraz fałszywym poczuciem godności, opartym na manii zasług i niewdzięczności za miłość innych, skutecznie unicestwił wszelkie wartościowe relacje, zwłaszcza z ukochaną. Odeszli wszyscy, bo nikomu nie dał dobra.
Egzystencjalny błąd głównego bohatera, skądinąd proksymalny postępowaniu zwierzchnika celników Zacheusza z Ewangelii św. Łukasza, zanim spotkał Zbawiciela, względnie wyborom bogacza wykreowanego przez Orsona Wellsa w filmie "Obywatel Kane", polegał na nadmiernym zainteresowaniu sprawami przyziemnymi, osobliwie wzrostem dochodów i prestiżu, zamiast kumulacją użytecznej samowiedzy w życzliwych relacjach interpersonalnych. Ponieważ nie rozpoznawał immanentnych pragnień, duchowych potrzeb, przede wszystkim własnej nędzy, pozostała mu tylko bezprzykładna chciwość. Każdy, dobrowolny krok w niewolę żądzy zysku, wyższości, próżności, zarozumiałości, ambicji powodował coraz większe straty ku zupełnej separacji od rzeczywistości. Pycha Scrooge'a zabiła miłość Belli, choć nie czuł on żadnej winy, a później zatruła jego umysł nienawiścią, odrazą i oskarżycielstwem wobec ludzi. Na tym etapie zepsucia Ebenezera, wyobcowanego, mizantropijnego, opuszczonego, następuje interwencja duchów, jako ostatnia szansa ratunku przed tranzycją w bezwolnego manekina, podporządkowanego działaniu siły zupełnie innej od Dobra. Wskutek nauki odebranej od zjaw ocalony został od egzystencji w stanie bliskim demonom - w nienasyceniu i skrajnej rozpaczy - bo pożądają absolutności, lecz nie mają nic.
Tragiczną ofiarą pychy jest zmarły wspólnik kupca, Jakub Marley, którego duch skazany został na tułaczkę bez możliwości spoczynku za grzechy chciwości oraz bierności wobec cierpień bliźnich. Łańcuch niesiony przez zjawę symbolizuje niewolę nieprawości. Wolność wyznacza rdzeń człowieczej natury, bowiem ofiarowana została przez Boga. Ludzkie działania dotyczą tylko politycznej suwerenności, ekonomicznej niezależności, czy też egzystencjalnej samodzielności, wszelako wieczna swoboda bytu pochodzi jedynie od Stwórcy. Obydwaj przedsiębiorcy odrzucili dobrowolnie ten cudowny dar, nagminnie go unikali. Ich wolność zniweczyła pycha, brzemienna w nałóg multiplikacji majątku. Dopiero narodziny Chrystusa w kamiennym sercu Scrooge'a wyzwoliły jego duszę.
Jakkolwiek w utworze dominuje narracja trzecioosobowa, niejednokrotnie wszechwiedzący komentator stosuje bezpośrednie zwroty do czytelnika, a nawet prowadzi gawędę, która momentami niepotrzebnie wydłuża niektóre wątki. Rozmaite pochwały oraz nagany narratora narzucają niejako czytelnikowi optykę poszczególnych postaci, czy też wydarzeń. W konsekwencji autor podważa niezależność ocen i konkluzji odbiorców. Znamienny atrybut "Opowieści wigilijnej" stanowi krytyka kapitalizmu, uwypuklona w kilku istotnych wątkach. Pensja Boba Cratchitta wynosiła 15 szylingów i najprawdopodobniej odpowiadała wartości wykonywanej przezeń pracy, której nie popierał Charles Dickens. Dziś również występują orędownicy podwyżek płac, zamiast likwidacji podatku dochodowego, czy też rozmaitych mechanizmów interwencjonistycznych. Pokoik kancelisty wypełniał chłód, jednakże Scrooge nie ogrzewał również własnej izby. Zachłanność protagonisty polegała na skrupulatnej oszczędności, która uszłaby za walor we współczesnych okolicznościach biedy oraz finansowej zapaści, determinowanej nieograniczonym niemal drukiem pieniądza fiducjarnego. Antytezą gospodarności Ebenezera jest niepowetowanie żarłoczna konsumpcja, będąca podstawą globalnego ustroju ekonomicznego naszych czasów. W zarządach korporacji opracowane zostały nowe metody oraz instrumenty maksymalizacji zysków, zogniskowane na stymulacji popytu i sprzedaży, zamiast ilościowego wzrostu produkcji, skądinąd kosztownej, lecz sprzyjającej proliferacji miejsc pracy. Twórcy strategii biznesowych potrzebowali tylko dobrego narzędzia manipulacji konsumentami w bezmyślną rozrzutność, która dostarczyłaby oczekiwanych dochodów. Była nim Marka.
Dzisiejsze reklamy są zdecydowanie prospektywne - skierowane do przyszłych, a nie bieżących klientów. Propagowany przez korporacje marketing polega wyłącznie na promocji marek, kreacji iluzorycznych wizji szczęścia, miraży sukcesu związanych z ich emocjonalnie odczuwanym prestiżem, bez jakichkolwiek użytecznych informacji o częstokroć nietrwałych produktach, wytwarzanych przez nisko opłacanych robotników. Obecne firmy stanowią zaledwie emanacje znaczeń spopularyzowanych marek, natomiast substytutem bogactwa uczyniony został kredyt. Beneficjentami takiego systemu są międzynarodowe koncerny i banki, natomiast dyspersji ulega mała, lokalna przedsiębiorczość. Znaczenie zgromadzonego kapitału maleje, ponieważ wielkość konsumpcji determinuje pozycję społeczną.
"Opowieść wigilijna" Dickensa została niezmiernie spłycona we współczesnej kulturze popularnej do cukierkowej bajeczki o pociesznym dziadku i dobrych duszkach, umknął zaś bardzo głęboki przekaz ideowy tego arcydzieła, który znakomicie wyświetla również prymitywizm dzisiejszego świata - rezygnację z miłości oraz poszukiwań szczęścia w bezinteresownie dobrych uczynkach i codziennych aktach szlachetności, w celu absurdalnego marnotrawstwa szans rozwoju duchowego, czasu i pieniędzy w "świątyniach konsumpcji" dla fałszywego awansu społecznego, lekkomyślnego samozachwytu oraz iluzji prestiżu.
Być może najlepszą metaforę zagrożeń pychy stanowi ukazany przez widmo Marleya mistyczny pochód korowodu pokutujących duchów, których wielka udręka polega na niemożności pomocy ludziom, mimo palących pragnień, bo nie wykorzystały danych im czasu i łask. Rychle odbył Scrooge podobną wędrówkę do szczęśliwego życia. Refleksja nad błędami przeszłości, grzechami teraźniejszości oraz konsekwencjami w przyszłości doprowadziła starca do odkrycia prawdziwej istoty człowieczeństwa - radosnego współistnienia z ludźmi, pożyteczności dla innych w altruiźmie i miłosierdziu, będących powinnościami nas wszystkich.
Wbrew wszelkim wadom stanowi "Opowieść wigilijna" wspaniałe arcydzieło literatury. Rzadko w krótkich utworach występują tak liczne, piękne i wzruszające wersy oraz niezwykle wciągające wątki o poważnym znaczeniu, które pobudzają wyobraźnię, dlatego czytajcie tę książeczkę i polecajcie ją innym. Niech każdy czytelnik zaczerpnie z bogatej skarbnicy myśli tego wybitnego pisarza.
Niezwykle poruszająca powieść o stale aktualnym znaczeniu, zwłaszcza przez pryzmat współczesnego konsumpcjonizmu i powszechnego wyścigu o prestiż, ukonstytuowany na kumulacji dóbr materialnych, być może jeszcze bardziej hektycznych i kompulsywnych, niż kiedykolwiek wcześniej. Akcja utworu osadzona została w Londynie, ówczesnej stolicy wielkiego mocarstwa pod rządami...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-02-21
Krótki, lecz bardzo treściwy esej, który zapoczątkował moje zainteresowanie problematyką wolnego rynku, osobliwie Szkołą Austriacką ekonomii. Na zaledwie pięćdziesięciu pięciu stronach miażdży autor doktrynę interwencjonizmu państwowego.
Charakterystyczną cechą dialektycznej maniery Bastiata jest zabieg reductio ad absurdum. Poprzez ironiczną trawestację rozmaitych sofizmatów interwencjonistycznych do całkowitych farmazonów, błyskotliwie i przejrzyście, tym samym druzgocąco demaskuje autor nonsens w pozornie przekonywających i koherentnych propozycjach programowych przeciwników wolnego rynku. Najpopularniejszy przykład niedorzeczności logiki interwencjonistycznej u Bastiata stanowi "Petycja producentów świec", której twórcy żądają embarga na wszystkie niefrancuskie produkty konkurujące z rodzimymi świecami, ostatecznie nawet na światło słoneczne. Skala absurdalności takiego postulatu przypomina zakaz oddechu jakimkolwiek powietrzem oprócz krajowego, bądź nakaz emisji wyłącznie polskich tasiemców, zamiast szlachetnych dobrodziejstw zagranicznych - "Drużyny A", "McGyvera", od biedy nawet "Mody na sukces". Strach się bać.
Bardzo zabawną i miażdżącą ironię łączy Bastiat z niebywałą we współczesnych czasach kulturą dyskursu. Nie polemizuje on z ludźmi, nie wysuwa żadnej krytyki na poziomie personalnym, lecz refutuje wyłącznie argumentację ekonomiczną, dopuszczającą wydatki na cele interwencjonistyczne z pieniędzy podatników poprzez identyfikację negatywnych i niezamierzonych skutków ich realizacji. Kontrola gospodarki przez państwo nie prowadzi, zdaniem Bastiata, do wzrostu ogółu zasobów materialnych obywateli, lecz powoduje zaledwie redystrybucję wytworzonych dóbr.
Analizę niefortunnych konsekwencji praktyk interwencjonistycznych wyprowadza autor z krótkiej refleksji nad dwoistością skutków praw, zwyczajów i działań instytucji w sferze ekonomii. Te rezultaty dzieli on na dwie kategorie: natychmiastowe, stąd łatwo obserwowalne oraz stopniowe, przeto niewidoczne, chociaż przewidywalne. Kiepski ekonomista rozpoznaje wyłącznie efekty bezpośrednie, natomiast dobry antycypuje następstwa dalekosiężne, przy czym bliskie wyniki zawsze są różne od odległych. W konsekwencji niegospodarny ekonomista wartościuje drobne profity nad większe szkody, zaś dobry dąży do trwałych i długofalowych korzyści, mimo ryzyka temporalnych strat.
Meritum analizy efektów interwencjonizmu, tytułowego "Co widać i czego nie widać" wyświetlone zostało przez Bastiata w słynnej metaforze rozbitej szyby. Stłuczone okno mieszczanina dostarcza zarobku szklarzowi (lub jego synowi). Wstawia on nową szybę i pobiera opłatę za wykonaną pracę. Wysoka częstotliwość takich szkód nasunęłaby konstatację o użyteczności rozbijanych okien, bowiem nakręcałyby obieg pieniądza, aczkolwiek, jak peroruje Bastiat, ów widoczny efekt jest zupełnie fałszywy. Za pieniądze wydane na nową szybę nieszczęsny filister nie nabędzie innych, być może potrzebniejszych, dóbr - nie zmieni zużytych butów, ani nie kupi nowej, uwznioślającej książki. W konsekwencji równowartość zarobku szklarza (lub jego syna) nie przypadnie szewcowi, bądź księgarzowi, którzy pozostaną bez zajęć. Ten przykład rozpatruje następnie autor przez pryzmat holistycznej gospodarki. Szklarz (lub jego syn) otrzymał zapłatę, to widać. Gdyby wypadek nie nastąpił, to pieniądze mieszczanina trafiłyby do zupełnie innej gałęzi przemysłu - tego nie widać. Z wywodu autora wypływa prosty wniosek, a mianowicie rozbita szyba nie ma żadnego znaczenia dla całościowej ekonomii. Filister wydał pieniądze na jej wymianę i nie ma nic więcej. Jeśli nie zostałaby uszkodzona, to nabyłby nowe buty, lub uwznioślającą książkę (niekoniecznie kultową), czerpiąc podwójną satysfakcję z udanych zakupów i nietkniętego okna. W konsekwencji całe społeczeństwo, którego część stanowi, straciło wartość szyby. Bastiat idzie dalej i podsuwa następującą, logiczną konkluzję: bezmyślna destrukcja dowolnej rzeczy oznacza marnotrawstwo, gdyż nie generuje korzyści dla gospodarki. Naprawa okna spowodowała zaledwie powrót do pierwotnego status quo, natomiast zaoszczędzone na wymianie szyby pieniądze umożliwiłyby inwestycje i rozwój.
W przedstawionej przez autora paraboli występują trzy bardzo ważne postacie - mieszczanin, czyli konsument ponoszący szkody; szklarz (lub jego syn), jako reprezentant producentów, czerpiących zyski z takich wypadków; szewc i księgarz, którzy odnotowują wprost proporcjonalne straty z niedokonanych transakcji. Oni pozostają niewidoczni, jako iż odczuwają dalekosiężne efekty erratycznych działań.
Metaforę rozbitej szyby, dowód na absurdalność identyfikacji szkód z zyskiem transponuje Bastiat na zróżnicowane aspekty gospodarki, m.in. podatki, dotacje na sztukę, roboty publiczne, automatyzację produkcji, kredyty, oszczędności oraz zbytek, czy też prawa do pracy i zysku, które rozpatruje przez pryzmat transparentnych i niewidocznych nominalnie, zaś aktualnych obecnie, efektów ingerencji państwa w rynek.
Szczególnie interesujące, moim zdaniem, są refleksje autora nad ciężarem fiskalnym, pożyczkami oraz racjonalnymi wydatkami.
W kwestii podatków Bastiat wyraźnie optuje za liberalną polityką państwa, które nie ingeruje w przedsięwzięcia gospodarcze obywateli. Skuteczna realizacja potrzeb mieszkańców, w retoryce autora, wynika wyłącznie z ich działań, bowiem zwykli ludzie generują bogactwo. Ilekroć urzędnik wydaje, powiedzmy o 100 złotych więcej, identyczna kwota ubywa podatnikowi. Usługi świadczone obywatelom przez funkcjonariuszy publicznych implikują uczciwą wymianę, jeżeli wykazana zostanie ich użyteczność, przeto warunek sine qua non kreacji nowego stanowiska biurokratycznego dotyczy przydatności tego etatu, bowiem służba urzędnika zasługuje na zapłatę, przyznawaną również z majątku społeczeństwa, gdy wydaje wymierne korzyści.
Interwencjoniści dostrzegają wyłącznie sponsorowaną przedsiębiorczość, przeto Bastiat stawia im zarzut chęci inkluzji wszystkich sfer aktywności obywateli do systemu fiskalnego. Szczęśliwie dla kreatywnych czytelników-recenzentów podatek VAT nie objął jeszcze wytworów ich szlachetnych umysłów, choć fani piszący, naturalnie zawsze przezacne, opinie prowadzą pewną usługę wobec zainteresowanych odbiorców.
Przyrost ciężaru fiskalnego paradoksalnie determinuje spadek dochodów państwa, wskutek bankructw mniejszych przedsiębiorstw, odpływu kapitału oraz środków produkcji do bananowych republik wraz z likwidacją dotychczasowych posad, wyższego bezrobocia. Fabryki ulegają dyspersji, następuje ekspansja sektora usługowego. Ostatecznie dawniej bogaty, zindustrializowany kraj ulega transformacji w rynek zbytu dla silniejszych ekonomicznie państw.
Problem podatków jest ściśle powiązany z zagadnieniem podaży pracy. Fiskus, w optyce Bastiata, dokonuje drenażu zarobków u jednych i przyznaje płace drugim. Regularną legitymizację tego mechanizmu stanowi walka z bezrobociem, tymczasem samodzielny przedsiębiorca zatrudniłby odpowiednią liczbę pracowników z funduszy spłacanych państwu, ale wtedy urzędnicy nie pobiorą pensji oraz premii, jak stąd do Hondurasu, za rozdawnictwo cudzych pieniędzy.
Ilość etatów i zysku wytworzonych ze składek skarbowych kompensuje brak dochodów z pracy dostarczonej przez właścicieli prywatnych firm, gdyby pieniądze z należności fiskalnych pozostały u nich. W rezultacie podatki przemieszczają zarówno populację, jak też pracę. Dopóki pieniądze należą do obywateli, którzy zamieszkują wszystkie regiony kraju, dopóty środki te zasilają holistyczną gospodarkę i równomiernie ogarniają ogół robotników. Gdy państwo odbiera pieniądze obywatelom i umieszcza ten majątek w konkretnym sektorze przemysłu, to kreuje, wprawdzie proporcjonalną ilość etatów, przy czym znikają równocześnie posady w innych branżach.
Niejednokrotnie zasoby finansowe zaczerpnięte z wpływów fiskalnych zainwestowane zostają w gałęzie gospodarki, które nie przynoszą zysków, przykładowo przez brak popytu na wytwarzane w nich dobra. Wsparcie władz publicznych, nie wyeliminuje strat, przeto producenci dokonujący złych wyborów działalności biznesowej są sofistami, gdy wymagają od rządu implementacji podatków na dotacje dla ich pomylonych firm. Taka polityka przypomina żądanie zwrotu pieniędzy od solenizanta za nieudany prezent urodzinowy.
Istotę pożyczki wyświetlił francuski ekonomista przez identyfikację podwójnego błędu zakorzenionego w systemie kredytowym. Po pierwsze, pieniądz pomylony jest z towarem. Po drugie, papierowy banknot erratycznie przyjęty został za pieniądz. Rzeczywisty przedmiot pożyczki stanowią rozmaite dobra dostępne zakupom za równowartość zaciągniętego długu. Pieniądze ułatwiają jedynie wymianę między właścicielami tych towarów, a konsumentami, natomiast ilość dóbr w transakcjach nie przekracza całkowitej podaży produktów, np. domów, samochodów, telewizorów, której nie zwiększają instytucje kredytowe.
Politycy chętnie rozdają nowe lokale poprzez państwowe gwarancje dla pożyczek. Te zabezpieczenia polegają na spłatach długów z majątku podatników. Bastiat objaśnia ów mechanizm poprzez parabolę pługu. Jan jest pracowity, ma dobrą reputację, a zatem wykazuje wiarygodność finansową. Jakub nie wzbudza równego zaufania, lecz dysponuje gwarancją zwrotu pożyczki przez państwo. W konsekwencji pług otrzyma nieudacznik, zaś kompetentny klient pozostanie z niczym. Takowa polityka determinuje dwoistą niesprawiedliwość. Uczciwi konsumenci zostają oszukani, natomiast podatnicy spłacają długi, które ich nie dotyczą. Naturalnie taki model kredytowy nagradza przede wszystkim lenistwo. Interwencje polityków zwiększają zaledwie liczbę pożyczkobiorców, lecz nie powodują wzrostu podaży kredytów, bo realny kapitał generują zwykli obywatele.
Bardzo często pojęcie "oszczędność" przywołuje asocjacje z pieniędzmi ukrytymi w pojemnikach z mąką, czy cukrem, albo zakopanymi w ogródku za domem. Utuczona latami świnka-skarbonka przerobiona została na soczyste plasterki plastiku, które śmigają w sklepowych czytnikach, niby rącze mustangi na amerykańskich szosach, bo prerie, analogicznie do zaskórniaków, są już "passé". Remedium na zadyszkę stanowi debet, dlatego uciechom nie ma końca.
Dysertacja Fryderyka Bastiata znakomicie uwypukla zarówno bezsens hedonistycznego materializmu epoki współczesnej, jak też absurdalność kryjówek na oszczędności. Rozrzutne wydatki ustawicznie maleją, tymczasem kapitał lokowany w banku, czy też inwestowany w ziemię, papiery wartościowe, fakultatywnie we własny biznes, stopniowo wzrasta. Racjonalnie zagospodarowane pieniądze zarówno zasilają gospodarkę, jak też sprzyjają kumulacji majątku, zaś środki bezmyślnie przetracane w "świątyniach konsumpcji" topnieją aż do zera.
Książeczka "Co widać i czego nie widać" stanowi niezmiernie użyteczną prolegomenę do nauki o ekonomii, nawet na poziomie licealnym, przede wszystkim motywującą zachętę do rozwoju osobistej przedsiębiorczości, zamiast entuzjastycznej afirmacji socjalu i politycznego protekcjonizmu. Fryderyk Bastiat pokładał wiarę w ludzi, a nie w rozdawniczą elitkę, toteż treść tegoż eseju, mimo ponurej ekspozycji aktualnych problemów społecznych, cechuje niepowetowany optymizm, który skłania do refleksji oraz działania. Polecam tę broszurę wszystkim czytelnikom zainteresowanym ekonomią wolnorynkową, jak też szeroką sferą spraw publicznych.
Krótki, lecz bardzo treściwy esej, który zapoczątkował moje zainteresowanie problematyką wolnego rynku, osobliwie Szkołą Austriacką ekonomii. Na zaledwie pięćdziesięciu pięciu stronach miażdży autor doktrynę interwencjonizmu państwowego.
Charakterystyczną cechą dialektycznej maniery Bastiata jest zabieg reductio ad absurdum. Poprzez ironiczną trawestację rozmaitych...
2011-12-15
"Lśnienie" stanowi jedno z najsłynniejszych i najbardziej znanych dzieł Stephena Kinga. Popularności owej książki wśród wielu pokoleń czytelników zawdzięcza on niepowetowanie poczesne miejsce na Parnasie światowej literatury.
Utwór Kinga przewartościował moje poglądy dotyczące gatunku horroru. Dalece wykracza "Lśnienie" poza utarte i symplicystyczne schematy popkulturowych "krzykaczy", wskutek głębokiej i znakomicie przemyślanej eksploracji subtelności ludzkiej psyche. King wirtuozersko konstruuje atmosferę grozy poprzez ekspozycję oryginalnego i realistycznego procesu przemiany osobowości jednego z głównego bohaterów, Jacka Torrance.
W Panoramie mieszkają trzy postacie, których reakcje na rozmaite zdarzenia, a także interakcje z innymi osobami są autentyczne, koherentne i zrozumiałe, a przede wszystkim pozbawione jakichkolwiek idiotycznych odruchów "What The Fawk?!", burzących spoistość fabuły oraz realizm bohaterów, przy czym uwaga autora skupiona została w największym stopniu na ojcu Danny'ego i mężu Wendy.
Od samego początku pisarz wyświetla nam skomplikowaną charakterystykę Jacka Torrance. Dostrzegamy w nim rozliczne słabości - inklinacje do nadużyć alkoholu oraz przemocy, frenetyczne usposobienie, brak kontroli nad własnymi zachowaniami w powikłanych, lub groźnych okolicznościach, lecz symultanicznie King ujawnia pewne jego dodatnie przymioty - przywiązanie do syna, czy determinację w abstynencji oraz walce z nałogiem. Kontrast obydwu oblicz tego bohatera czyni go realistycznym, wiarygodnym, bliskim czytelnikom i niejednoznacznym, a w konsekwencji interesującym.
Stopniowy upadek Jacka stanowi główną axis powieści. Napięcie i groza ulegają intensyfikacji wraz z kolejnymi, wpierw ledwie niepokojącymi, zaś później coraz bardziej niebezpiecznymi jego czynami. Odczuwamy wpierw głód alkoholowy i dekoncentrację Torrance'a, które w sposób zrozumiały i spójny przechodzą w narastającą frustrację i częstsze wybuchy gniewu aż do ostatecznego obłędu i zniewolenia przez demona. W tej dramatycznej metamorfozie King przeprowadza znakomitą grę pozorów, ukazując prawdziwą naturę metafizycznego zła.
Właściwą siłą sprawczą wszelkich wypadków w powieści jest Hotel, który sukcesywnie przejmuje kontrolę nad jaźnią Jacka na drodze głębokiej i utajonej manipulacji jego predylekcjami, wszelako uwaga czytelników ukierunkowana przez autora została na działania ojca Danny'ego, zaś Panorama jawi się niejako aktorem drugoplanowym, ukrytym i mistycznym, sterującym nieprzerwanie każdym ruchem Torrance'a z cienia. W naszym odczuciu Jack jest winowajcą wszelkich nieszczęść rodziny, jakkolwiek Panorama uczyniła go nieświadomym narzędziem własnych zbrodniczych zamiarów wobec Danny'ego, który dysponuje niezwykłymi zdolnościami telepatycznymi, amplifikującymi moc demona starego Hotelu.
Przez dłuższy czas zło pozostaje utajone, natomiast postępowanie Jacka wykazuje wszelkie symptomy paranoidalnego delirium, wyabstrahowanego od jakichkolwiek metafizycznych ingerencji. Zachowanie dozorcy wzbudza jeszcze większą grozę, aniżeli straszliwa historia obiektu. Dopiero u kresu powieści poznajemy w krótkim opisie postać skrytego demona, gdy Panorama ginie w pożodze, zaś w ostatnim ludzkim odruchu Jack ratuje syna i dokonuje własnego odkupienia.
Oto pewne misterium iniquitatis, wyświetlone przez Kinga w iście mistrzowskim stylu organizacji fabuły. Do samego końca zło oszukuje nas, jakoby wcale nie istniało, a wszelkie przesłanki jego aktywnej obecności oraz oddziaływania na psyche człowieka wywołują jedynie sceptyczny śmiech. Ujawnia własne oblicze dopiero, dopełniwszy dzieła zniszczenia, choć zwyciężone zostało w ostatnim odruchu miłości ojca do syna.
Dokonana została przez Kinga równocześnie unikalna transpozycja gotyckiego horroru Edgara Allana Poe na realia współczesne. Z pełnych grozy, zatopionych w ciemnościach zamków, lub zabytkowych, nawiedzonych przez tajemnicze duchy, wiktoriańskich rezydencji przenosi akcję do epokowego hotelu, który obciążony jest przerażającą i nieustannie żywą przeszłością. Z precyzją analogiczną do romantycznego pisarza opisuje bogatą i złożoną sferę przeżyć wewnętrznych głównych bohaterów, czerpie z maniery Poego niepowtarzalną zdolność kreacji klimatu starcia zjawisk ziemskich z siłami, czy procesami metafizycznymi, gdy normatywne stany świadomości przechodzą stopniowo w szał i furię. Maniery narracyjne obydwu twórców umożliwiają rozumienie zarówno rozwoju wszystkich zdarzeń, jak i sfer emocjonalnych poszczególnych postaci. Polecam wszystkim tę wciągającą i niezwykłą książkę.
"Lśnienie" stanowi jedno z najsłynniejszych i najbardziej znanych dzieł Stephena Kinga. Popularności owej książki wśród wielu pokoleń czytelników zawdzięcza on niepowetowanie poczesne miejsce na Parnasie światowej literatury.
Utwór Kinga przewartościował moje poglądy dotyczące gatunku horroru. Dalece wykracza "Lśnienie" poza utarte i symplicystyczne schematy popkulturowych...
2010-06-07
W zasadniczych formułach i celach był program polityczny Heroda II bardzo prosty. Dążył on do władzy, a gdy została przez niego osiągnięta, umacniał ją przy każdej sprzyjającej okazji. W tymże klarownym i oczywistym modus operanti uwypuklone zostały, jednakowoż przebiegłość oraz niezwykły talent przywódczy króla Judei, który nieustannie lawirował pomiędzy podejrzliwym i chciwym złota Rzymem, a nieprzejednanym i ortodoksyjnym ludem żydowskim, tak zapalczywie broniącym własnych tożsamości oraz tradycji. Pomimo simplicystycznych pobudek, Herod był mistrzem dyplomatycznych fluktuacji w skomplikowanych czasach romańskiej wojny domowej po śmierci Juliusza Cezara. Znakomicie wykorzystywał własne wpływy dla realizacji trudnych przedsięwzięć, trafnie antycypował rozwój konfliktu o władzę pomiędzy zwaśnionymi wodzami punickimi II triumwiratu i adekwatnie do tej predykcji zmieniał strony, służąc każdej skutecznie za znaczne korzyści. We własnej domenie wzbudzał strach i posłuch, lecz zyskał również pewną popularność. Konstrukt społeczny został zorganizowany przez niego wyłącznie ku posłuszeństwie głowie państwa. Do końca życia wyznawał, nabytą od ojca, zasadę przymierza z potężnymi oraz pogardy dla słabszych.
Autor biografii Heroda rozłożył akcenty przede wszystkim na jego działalność polityczną oraz wewnętrzne intrygi poszczególnych członków rodziny królewskiej, którzy planowali zabójstwo despotycznego i znienawidzonego satrapy, bądź spiskowali z nieprzyjaciółmi w celu jego detronizacji. Podana przez Krawczuka deskrypcja postępowania władcy Judei w tak zawiłych i niebezpiecznych, a niejednokrotnie bolesnych okolicznościach, oferuje jednocześnie wgląd w jego osobiste przeżycia, cierpienia i zawody. Historia życia Heroda była pełna sukcesów na płaszczyźnie politycznej, lecz niezwykle tragiczna w najbardziej prywatnym wymiarze.
Wstęp do opowieści o judejskim królu poświęcony został postaci jego ojca, Antypatra, którego młody Herod bardzo często naśladował. W reminiscencji politycznych zabiegów Antypatra występuje wiele analogii z modus procedendi dążącego do władzy, a potem panującego z łaski Rzymu, syna. Po raz pierwszy ojciec Heroda, Idumejczyk z pochodzenia, wzmiankowany został, jako doradca Hirkana z hasmonejskiej, królewskiej dynastii Judei, zakorzenionej w okresie powstania Machabeuszy, czyli zbrojnej rebelii przeciwko hegemonii syryjskiego władcy Antiocha Seleucydy. Hirkan uzyskał wpływy w Judei na skutek podbojów punickich w czasach I triumwiratu. Chociaż władzę weń sprawowali Rzymianie, przyznane zostały mu tytuły etnarchy oraz najwyższego kapłana. Wiele zawdzięczał on Antypatrowi, którego talenty dyplomatyczne i polityczne znacznie poprawiały bilateralne stosunki z Pompejuszem. Na skutek doradztwa Antypatra osiągnął Hirkan m.in. większą autonomię dla swojego terytorium. Po śmierci zdobywcy Judei, wchodzi Hirkan, za namową Antypatra w alians z Cezarem, którego beneficjentem znów zostaje ojciec Heroda. Za zasługi w czynnej walce u boku Cezara, przeciwko bratu Kleopatry otrzymał Antypater znaczne przywileje, a mianowicie obywatelstwo rzymskie oraz silną pozycję w strukturze punickiego hegemona. Dalsze sukcesy po stronie Rzymu determinowały nowe łaski oraz eskalację znaczenia Antypatra oraz jego potomstwa. Synowie doradcy Hirkana również zostali Rzymianami.
Pierwszą istotną funkcję, która powierzona została Herodowi stanowiło namiestnictwo Galilei. Miał on podówczas dwadzieścia pięć lat, znakomicie władał włócznią, strzelał z łuku i jeździł konno. Wzorem swojego ojca zawsze współdziałał z Rzymianami, wbrew licznym przewartościowaniom w polityce, wynikającym z burzliwych przemian układu sił wewnątrz Imperium. W tym samym okresie poślubił Mariammę, wnuczkę Hirkana, potomkinię wielkiej dynastii Hasmoneuszy, którą kochał do końca swojego życia. Dalsze losy Heroda, uwieńczone jego intronizacją, autor poddał bardzo wnikliwej analizie.
Hirkan był zwaśniony ze swoim bratem, Arystobulem, dziedzicem Judei. Syn Arystobula, Antygon, wstąpił w sojusz z Partami, najsilniejszymi wrogami Rzymu, w celu detronizacji dotychczasowego władcy oraz unicestwienia Antypatra wraz z jego dziećmi. W konsekwencji tegoż aliansu pojmani zostali sam Hirkan oraz starszy brat Heroda, Fazael, zaś kontrolę nad Judeą przejęli sprzymierzeńcy Antygona. Rozprawa Partów z Hirkanem była okrutna - poddanego torturom i okaleczonego pozbawili godności arcykapłana. Fazel skazany został na samobójstwo. Rozbiwszy swoją głowę o mur nie poniósł jednak śmierci. Zmarł otruty na rozkaz syna Arystobula. Pomny ogromnego zagrożenia Herod podejmuje decyzję o ucieczce wraz z całą ludnością do twierdzy Masada. Fortyfikacje dowodzone przez młodszego brata namiestnika Galilei nie przyjęły, jednakże wszystkich zbiegów, przeto Herod z drużyną zbrojnych podjął wyprawę do Egiptu, uwieńczoną spotkaniem pomiędzy nim, a Kleopatrą oraz paktem z Markiem Antoniuszem.
W rezultacie przegranej Antoniusza w bitwie morskiej pod Akcjum zmianie uległa konfiguracja sił we wschodniej hemisferze Imperium. Pokonany triumwir znalazł schronienie w Aleksandrii. Tamże gromadził resztki swej armii, lecz sprzymierzeni z nim władcy wschodu teraz zrywali dawne sojusze i wiązali swe losy ze zwycięskim Oktawianem, który maszerował na czele legionów w kierunku stolicy Egiptu ku ostatniej konfrontacji z wrogiem. Rozmach klęski Antoniusza był przytłaczający. Herod obawiał się zemsty za lojalność i podległość przegranemu. żywił strach nawet o swoje życie. Przyjaciele Antoniusza, związani przerażeniem konsekwencjami swoich paktów z Antoniuszem zabiegali o łaski Oktawiana, zaś skutki burzliwego okresu wojen dotknęły również Judeę. Od pewnego czasu trwał konflikt z Nabatejczykami, który wzniecił sam Herod z polecenia swego zwierzchnika, nowe niebezpieczeństwo nadchodziło z samego Egiptu, gdyż ufna w triumf swego kochanka Kleopatra wyciągała ręce po domenę Heroda. Dążyła ona do separacji syna Antypatra od rzymskiego łaskawcy. W konsekwencji został przezeń uwikłany w wojnę z Nabatejczykami ku absencji pod Akcjum. Zdrada spadła na Heroda nawet w jego własnym domu. Oto matka Mariamme i córka Hirkana zawiązała spisek na życie zięcia z Nabatejczykami. W konspirację włączony został również Hirkan, pomimo początkowych obiekcji. Najeźdźcy udzielili mu schronienia, skąd powróciłby na czele armii, jako nowy władca Judei. Herod dowiedział się zawczasu o planowanym zamachu, oskarżył Hirkana o niewierność i skazał na śmierć, eliminując równocześnie poważnego rywala do tronu.
W 30 roku przed Chrystusem poznał Oktawiana Augusta, młodego pryncepsa, tworzącego fundamenty pod wielkie Cesarstwo Rzymskie. Wyznawszy synergię z Antoniuszem, złożył przysięgę na wierność i posłuszeństwo nowemu hegemonowi, po której włączony został do grona augustianów. Oktawian bardzo doceniał rezolutność i bystrość, a także odwagę Heroda. Nie należał on do osób mściwych i małostkowych. Świadectwo jego pragmatyzmu stanowi zdolność przebaczenia wielu książętom sprzyjającym rywalowi w Egipcie znacznie dłużej aniżeli Herod. Dzięki protekcji cesarza rzymskiego, a także własnym talentom dyplomatycznym, uporowi oraz walkom z mieczem w ręku, uzyskał potomek Antypatra, de clementi Rzymu, władzę nad Judeą. W tym, jednakże momencie był panem bez ziemi. Oktawian doskonale pojmował geopolitczne subtelności judejskiego regionu. Wiedział o sporach pomiędzy ugrupowaniami religijnymi oraz konfliktach z zewnętrznymi nieprzyjaciółmi. Inkorporacja tych ziem do administracji punickiej, niechybnie groziła wybuchem powstania, toteż Herod jawił się dlań najlepszą alternatywą.
Nominacja Heroda na króla Judei spadła nań nagle, a nawet wbrew jego własnej predykcji. Zapoznani przez namiestnika Galilei z sytuacją polityczną w kraju Hirkana, teraz rządzonego przez Antygona, Rzymianie powzięli decyzję o zbrojnym wyzwoleniu Judei spod panowania wrogich Cesarstwu Partów. Wyklarowana została przy tym kłopotliwa kwestia formalna. Syn Arystobula był pełnoprawnym władcą judejskich ziem, przedstawicielem ponad stuletniej dynastii królewskiej. Jego rodowód stanowił istotny czynnik legitymizacji władzy. Inicjacja wojny zależała, zatem od ingracjacji Heroda do godności równorzędnej Antygonowi, aby walczył on w swoim imieniu. Sam Herod optował za wyborem Arystobula, młodszego brata swej żony, Mariamme. Triumwirowie puniccy ufali, jednakowoż bardziej talentom Heroda, toteż "Roma locuta, causa finita". W chwili proklamacji na króla Judei nie posiadał Herod żadnej ziemi. Samodzielnie wywalczył tron.
Po długotrwałym oblężeniu Jerozolimy przekroczył Herod mury obronne i zdobył miasto. Zwycięstwo, wszakże ociekało krwią niewinnej ludności miasta, której rzezi dokonali wspólnie Rzymianie oraz żołnierze nowego władcy. Aresztowany Antygon został wywieziony do Egiptu i ścięty toporem na rozkaz Antoniusza. Dla Heroda jego śmierć była początkiem okresu świetności, którego nie ujrzeli jego bracia i ojciec.
Krawczuk w sposób interesujący i pogłebiony przedstawia proces eskalacji znaczenia Heroda na rzymskiej arenie politycznej oraz meandry konstytucji jego władzy w samej Judei. W rzeczywistości wielki triumf Heroda stanowił jedynie wstęp do smutnej, tragicznej i pełnej cierpienia egzystencji, której bolesne epizody autor przybliża Czytelnikom z erudycją i pewną dozą empatii.
Najbardziej dramatyczny, moim zdaniem, jest casus małżeństwa Heroda z Mariamme. Stanowi on równocześnie przykład destruktywnego wpływu żądzy władzy na najbardziej osobiste i profundalne uczucia ludzi. Swoją żonę i matkę pięciorga dzieci oskarżył przed radą królewską o próbę zamachu na jego życie. werdyktem tegoż gremium skazana została na śmierć. Mariamme szczerze kochała męża odwzajemnioną miłością, chociaż wielokrotnie ucierpiała od jego wyroków. Winien był on śmierci przynajmniej jej ojca i stryja. Afekty i uwielbienie Heroda dla Mariamme skażone zostały strachem przed zemstą z jej strony. Tej kontaminacji uczuć nie przezwyciężył aż do tragicznego końca.
Przed wyjazdem na Rodos w celu pertraktacji z nowym rzymskim princepsem, antycypował Herod wariant własnej śmierci. Na takową ewentualność polecił swej matce, siostrze Salome oraz młodszemu bratu Ferrorasowi ucieczkę do twierdzy Masada przed możliwą napaścią Rzymian. Mariammę oraz jej matkę, Aleksandrę odesłał do fortyfikacji Aleksandrejon. Komendant tego posterunku przewidywał zabójstwo Heroda, przeto wiązał nadzieje z żoną monarchy, która w tym ważnym momencie zyskałaby bardzo duże znaczenie, jako ostatnia Hasmoneuszka. Za istotne przez pryzmat własnej kariery uznał zabiegi o łaskę Mariamme, przeto została poinformowana przez niego o tajnym rozkazie, wydanym mu osobiście przez jej małżonka. Herod nakazywał w nim morderstwo zarówno Mariamme, jak i jej matki, w przypadku własnej śmierci. Zbrodniczy egoizm męża wypłynął z odrażającą mocą przed zakochaną w nim Mariamme. Po powrocie Heroda z Grecji narastała niechęć do niego po stronie żony, generująca coraz większy gniew i podejrzenia władcy. Prostacką wprost intrygę przeciwko Mariamme uknuła siostra króla Judei. Po jednej z kłótni małżeńskich przysłała bratu przekupionego podczaszego z napojem na restytucję miłości małżonki. Herod suponował truciznę w jego składzie.
Po śmierci żony władca Judei popadł w ciężką chorobę, niemalże brzemienną w jego śmierć. Bardzo przeżywał ten wyrok, a zarazę nękającą podówczas jego ziemie percypował, jako karę za zabójstwo niewinnej kobiety. Przez wiele dni pokutował i cierpiał. Aleksandra, matka Mariamme, wykorzystała fatalny stan zdrowia zięcia ku jego ponownej zdradzie. Tym razem wezwała żołnierzy herodowych do buntu, lecz tylko ich lojalność wobec suwerena ocaliła go przed zagładą. Rozkaz zabójstwa Aleksandry zapoczątkował długi korowód zbrodni Heroda na członkach swojej rodziny. W późniejszym czasie spiskowali przeciw niemu m.in. szwagier, brat i synowie. Pomny licznych zdrad w najbliższym otoczeniu, pełen wyrzutów sumienia po śmierci Mariamme, znienawidzony przez lud z racji idumejskich korzeni, nieufny wobec wszystkich ludzi wygłasza na kartach powieści "Cień Ojca" Dobraczyńskiego znamienne słowa: "Nikt już mnie nie kocha".
Krawczuk przedstawia, jednak zaskakujące, drugie oblicze władcy. Niepowetowanie charakteryzowały Heroda surowość i bezwzględność, wszelako zawsze pamiętał o ukochanych i poważanych osobach. Bywał zdolny do największego okrucieństwa w pragmatycznym dążeniu ku amplifikacji władzy, lecz paralelnie wywyższał rodzinę oraz drogich przyjaciół, a także pielęgnował ich pamięć. Trzy wieże jego pięknej twierdzy Antonia nosiły imiona umiłowanej żony oraz braci. Ponad to wyrażał szczerą troskę o materialny dobrobyt niższych warstw społecznych, zaś jego polityka finansowa niejednokrotnie drażniła arystokrację, na skutek licznych konfiskat.
Pomimo pomyślnego dla Judei okresu jego rządów nie słabła doń niechęć obywateli. Stanowiła ona w dużej mierze efekt despotyzmu oraz brzemiennej w zbrodnie podejrzliwości władcy. Herod korzystał z prężnego aparatu szpiegostwa i denuncjacji. Chociaż działalność polityczna tyrana była dla społeczeństwa Judei oczywistym pierwiastkiem rzeczywistości sui generis, to jego transparentna afiliacja do Rzymu ogniskowała nań szczególną antypatię.
Prawdziwą pasję Heroda stanowiło budownictwo. W czasach wojen wznosił on jedynie majestatycznie i użyteczne dla owych okoliczności historycznych twierdze. Najlepszymi egzamplifikacjami zdolności architektonicznych monarchy są fortyfikacje Aleksandrejon oraz Masada. W północno-zachodniej części Jerozolimy wybudowana została przezeń potężna, impresywna i wspaniała warownia. Skała, będąca fundamentem budowli, pokryta została warstwą kamiennych płyt. Samą twierdzę wzniósł na planie czworoboku i otoczył czterema wieżami. Nazwana została Antonia, ku czci Marka Antoniusza. Tutaj, w późniejszym czasie, mieszkał Poncjusz Piłat i sądzony był Jezus Chrystus.
Wielkie osiągnięcia architektoniczno-urbanistyczne Heroda stanowiły dwa słynne miasta: Samaria i Cezarea. Za panowania Hasmoneuszy Samaria została zburzona, wszakże ludność ocalała. Herod powziął zamiar odbudowy okazałego, wspaniałego i majestatycznego miasta na górze, jako daru dla swoich sojuszników, strategicznej lokacji na skrzyżowaniach ważnych szlaków handlowych, zaś nade wszystko - hołd złożony władcy Imperium Rzymskiego, Oktawianowi. O przeznaczeniu miasta świadczy najlepiej nowa nazwa, nadana temu ośrodkowi urbanistycznemu przez Heroda. Brzmi ona "Sebaste" i stanowi semantyczny odpowiednik łacińskiego "Augustus". Cezarea, olśniewający matecznik handlu morskiego, była przed Herodem zaledwie zapomnianą osadą i ziemią niczyją, której walory lokalizacyjne umykały możnym. Herod wzniósł na jej terenie osiedla z bogatego kamienia amfiteatr, hipodrom i porty, tchnąwszy weń wielką sławę.
Te wszystkie informacje przytacza pisarz, jako dowody na niejednoznaczność Heroda, wbrew wszelkiej antypatii, nazwanego Wielkim. Bez wątpienia był władcą okrutnym i nienawidzonym, lecz panował nad ludem, który pielęgnował własną odrębność i czcił swoją autentyczność, dostrzegając wielkie niebezpieczeństwo w zjawiskach romanizacji oraz hellenizacji. Zdumiewają opisane przez pisarza dyplomatyczne osiągnięcia króla Judei, wytrawnego polityka, który wyjednał swej domenie dużą frakcję suwerenności, zapewnił jej progresję gospodarczą, rozwój architektoniczno-urbanistyczny, a także rewitalizację ziem odzyskanych, wskutek łask Augusta. Krawczuk przestrzega nas przed pochopną oceną tej postaci historycznej, kojarzonej potocznie z biblijną rzezią niewiniątek. Okoliczności herodowych zbrodni nie stanowią o jego apologetyce, lecz ich rozumienie wymaga krytycznej analizy wszystkich subtelności polityczno-dyplomatyczno-społecznych w holistycznej historii Imperium Rzymskiego, którego Judea była zaledwie niewielkim ułamkiem. Narracja Aleksandra Krawczuka oferuje bardzo ciekawy i oryginalny pogląd na życie oraz działalność polityczną Heroda Wielkiego. Nie jest, w mojej ocenie, opowieścią o przemocy i zbrodni, lecz tragiczną historią człowieka, którego przerosła upragniona władza. Polecam tę książkę również czytelnikom zainteresowanym lekturą "Cienia Ojca" autorstwa Jana Dobraczyńskiego, wielokrotnie nawiązującego do postaci legendarnego króla Judei.
W zasadniczych formułach i celach był program polityczny Heroda II bardzo prosty. Dążył on do władzy, a gdy została przez niego osiągnięta, umacniał ją przy każdej sprzyjającej okazji. W tymże klarownym i oczywistym modus operanti uwypuklone zostały, jednakowoż przebiegłość oraz niezwykły talent przywódczy króla Judei, który nieustannie lawirował pomiędzy podejrzliwym i...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-01-01
Prekursorskie dzieło Walpole'a stanowi bardziej romans grozy, aniżeli horror, asocjowany choćby z dziełami Edgara Allana Poe. Autor nie epatuje zjawiskami paranormalnymi, kontradykcyjnie, największy walor i główną axis utworu stanowi biegle skonstruowana intryga, brzemienna w mnóstwo perypetii bohaterów, zarówno przejmujących, jak też komicznych.
Zapoczątkowany przez pisarza na przełomie stuleci XVIII i XIX gatunek literacki stanowi amalgamat enigmatycznej, niekiedy przerażającej maniery narracyjnej, motywów śmierci, szaleństwa, podstępu, a także zadumy nad zagadnieniami fatum, klątwy oraz nadnaturalnymi mocami, które w mistyczny sposób ingerują w ludzkie losy. Te walory jakościowe wpisane zostały w znakomicie odtworzony przez pisarza klimat wieków średnich - powszechnej wiary w transcendencję, nawiedzonych zamków i pełnych cudów legend.
W noweli gotyckiej Walpole'a nie występuje pojedyńczy protagonista, zaś przewodnia akcja zogniskowana została na przeżyciach antytetycznej pary książęcej - upiornego tyrana Manfreda oraz jego dobrodusznej i łagodnej małżonki, księżnej Hipolity. Działania tychże postaci podlegają nieuświadomionemu determinizmowi tajemniczą zbrodnią z przeszłości, ukierunkowującą rozwój linii fabularnej oraz ideowe znaczenie utworu.
Manfred, książę na Otranto, miał dwoje dzieci - piękną Matyldę i młodszego Konrada, którego forytował. Na mocy małżeństwa kontraktowego syn manfredowy wstąpiłby w związek z Izabelą, córką Fryderyka, markiza Vincenzy, jednak ceremonia zaślubin przerwana została przez niesamowite zdarzenie. Oto młodego dziedzica przygniótł gigantyczny hełm rycerski spoza empirycznego świata.
Tragedia ta stanowi pierwsze, jakkolwiek wielce groteskowe, nadprzyrodzone zjawisko, wyznacza też początek przyszłych wydarzeń bardzo ciekawej opowieści. Wstrząśnięty książę z przestrachem lustruje wielki szyszak, zaniedbawszy zupełnie zmiażdżone ciało potomka. Ujmującą wrażliwość okazuje również władca w pogardzie dla szlachetnej córki oraz opryskliwości, względem delikatnej i poczciwej żony, choć obydwie darzą go bezwarunkową miłością.
Już w pierwszym rozdziale krótkiej noweli autor uzmysławia czytelnikowi istotną tajemnicę, której nastrój odczuwają poddani. Pośpiech w organizacji ślubu przypisywali mieszkańcy Otranto trwodze Manfreda przed dawnym proroctwem o powrocie na zamek prawowitego właściciela. Spośród wszystkich uczestników uroczystości tylko jeden człowiek, tajemniczy młodzieniec ze wsi odkrył uderzające podobieństwo gargantuicznego szyszaka do hełmu rycerskiego Alonza Dobrego, ostatniego władcy Otranto uprawnionego do tronu. Wkrótce do zamku dociera wstrząsająca wiadomość. Identyczna przyłbica zniknęła z posągu tegoż suwerena w pobliskim kościele Św. Mikołaja. Również nieznajomy wieśniak bardzo przypomina dawnego pana na Otranto, jednakże wściekły przez resentyment wobec minionych dziejów Manfred wtrąca młodego osobnika do lochu.
Początkowo akcja bardzo szybko nabiera tempa. Aura tajemnicy otacza zaklęty dwór, zaś jego mieszkańcy skrywają zagadkowe historie. Nieczuły na śmierć syna, zainteresowany wyłącznie męskim potomkiem dla kontynuacji linii sukcesyjnej snuje Manfred zamysł małżeństwa z niedoszłą wdową, Izabelą. Przebiegła intryga księcia, na tle makiawelicznej rywalizacji o władzę nad księstwem Otranto i nadchodzącej z zaświatów pomsty za grzechy przodków, którą zwiastują nadnaturalne znaki oraz obecność tajemniczego młodziana, stanowi główny motyw utworu, zgodnie z formułą powieści gotyckiej.
Propozycja ślubu złożona dziewczynie przez Manfreda wywołała weń repulsję. W przystępie gniewu, książę dąży do siłowego przymusu, lecz księżniczka ucieka. Zanim uzurpator przystąpił do pościgu jego uwaga skoncentrowana została na następnym, przerażającym zjawisku. Ze zdobiącego komnatę obrazu zstępuje bezwiednie dziad panującego i wiedzie go w kierunku podziemi, których krużgankami Izabela zbiega do ukrytego pasażu wiodącego ku klasztorowi przy kościele Św. Mikołaja. W ciemnościach piwnicznych spotyka ona po raz pierwszy nieznajomego wieśniaka. Szlachetny młodzieniec z chęcią wspomógł zagubioną damę w potrzebie, wskazawszy drogę do przejścia, lecz rychle po zniknięciu księżniczki wpada nań złowrogi Manfred. Podczas krótkiego dyskursu z księciem wykazuje wieśniak niezwykłe jego stanowi dumę, bystrość oraz odwagę, które zjednują mu chwilowo podziw awanturniczego despoty, wtórnie rozgniewanego przez panikujące sługi, z powodu manifestacji kolejnej zjawy - olbrzyma zakutego w zbroję - na sali rycerskiej. Dialog pana na Otranto z przerażonymi strażnikami stanowi bardzo humorystyczny fragment utworu.
Z rozkazu Manfreda przeniesiony zostaje do komnaty gościnnej na zamku, tuż nad pokojem pięknej Matyldy. Tymczasem córka władcy deliberuje z damą dworu, Bianką, nad przyczyną ucieczki Izabeli. Wskutek przekornych zachęt Bianki nawiązuje Matylda nieśmiały kontakt z nieznajomym. Od tej pory wzrasta uczucie pomiędzy dwojgiem młodych.
Wkrótce przybywa do księcia dobroduszny mnich Hieronim, honorowy oraz wierny przykazaniom Boga. Występuje on w obronie Izabeli, pomny nikczemnych zakusów Manfreda poprzez wpływ na uczucia władcy, zwłaszcza zazdrość o Izabelę, która żywi ukryty afekt do przybysza ze wsi.
W przystępie zawiści Manfred skazuje młodziana na śmierć. Podczas ostatniego przesłuchania przed księciem wieśniak po raz wtóry okazuje iście rycerską odwagę i niezłomną szlachetność. Pomny groźby utraty życia Wyznaje zacietrzewionemu suwerenowi współczucie dla nieszczęśliwej księżniczki oraz pogardę dla jego despotyzmu. Ów dramatyczny dialog podsłuchuje z galerii Matylda, zaś waleczna mowa młodego nieznajomego amplifikuje miłość książęcej córki.
Wstrząśnięty zakonnik podejmuje próbę ratunku śmiałego parobka przed straszliwym wyrokiem. W rezultacie ujawniona zostaje tożsamość tajemniczego więźnia - Teodora syna hrabiego Falconary z Sycylii, którym, ku zdumieniu wszystkich, jest Hieronim. Szczęście dopisało Matyldzie, bowiem uniknęłaby mezaliansu.
Twórca błyskotliwie mnoży zagadki oraz znakomicie rozgrywa działania bohaterów, które nieustannie rodzą nowe komplikacje. Prawdę o rodowodzie młodego szlachcica wykorzystuje chytry Manfred do ultymatywnego szantażu duchownego. Wbrew żądaniom zwrotu ukrytej w klasztorze Izabeli za życie potomka nieświadomy ucieczki księżniczki spod protektoratu mnichów Teodor przyjmuje karę śmierci.
Ku złości księcia Otranto egzekucja młodzieńca zakłócona została przez herolda Fryderyka, który zwiastuje powrót markiza po córkę. Wizyta ojca Izabeli stanowi następny znak kresu rządów tyrana, bowiem poczciwy szlachcic dysponuje jedynym prawem do tronu, zawłaszczonego siłą i podstępem przez ród manfredowy. Pretensje Fryderyka zagrażają zarówno utratą przywództwa, jak też odkryciem zbrodniczej zdrady przodków, przeto snuje satrapa wyrachowany plan obejścia słusznej legitymacji władzy markiza. Pomny wdzięków córki zachęca ojca Izabeli do ślubu z Matyldą, wbrew jej afektom do Teodora. Obłudnie proponuje Fryderykowi wspólne poszukiwanie księżniczki, posłyszawszy wieść o jej zniknięciu z monastyru.
Symultanicznie Izabela znajduje kryjówkę w jaskiniach leśnych. Tam odnaleziona zostaje przez Teodora, zbiegłego z opustoszałego zamczyska. Młodzieniec składa obietnicę obrony dziewczyny przed pościgiem samowładcy. Zaledwie opuścili mroczną jamę napotkał ich rycerz w pełnej zbroi, który został błędnie przyjęty przez heroicznego Teodora za żołdaka Manfreda. Z obawy o bezpieczeństwo damy młody szlachcic wydał nieznajomemu pojedynek. Zrzucony z konia, poraniony wojownik wyznaje imię Fryderyka, ojca Izabeli, przebacza Teodorowi przepełnionemu żalem za błąd i prosi o opiekę nad córką. Ponieważ mężczyzna potrzebuje pomocy medyka, niechętnie księżniczka powraca z rodzicem i Teodorem do siedziby Manfreda.
Zakochana w rycerskim potomku hrabiego Falconary Izabela spotyka w otranckim grodzie Matyldę, lecz unika kontaktu z przyjaciółką, poznawszy prawdę o jej uczuciach, względem Teodora. Dopiero po długim sporze z córką księcia odstępuje od konkurencji o miłość młodzieńca.
Z rozkazu Manfreda młoda dwórka Bianka szpieguje Izabelę. Posłana przez autokratę do komnaty dziecięcia Fryderyka dostrzega przy wielkich schodach fantom olbrzymiego rycerza, który wcześniej przejął histerycznym lękiem sługi władcy.
Niejednokrotnie Walpole dokonuje zręcznej syntezy antynomicznych wątków grozy i humoru. Groteska stanowi wyrazisty pierwiastek utworu, wszelako uwiarygadnia lęki, trwogę oraz niepokoje bohaterów.
Przerażona dziewczyna uchodzi do izby rannego Fryderyka. Zastaje tam również Manfreda, który przekonuje markiza do zgody na jego ślub z Izabelą. Książę indaguje panienkę o przyczyny jej histerii, lecz niemożność artykulacji jakiejkolwiek rzeczowej odpowiedzi u damy dworu powoduje w nim niezmiernie komiczną złość.
Wieść o gargantuicznej zjawie zmusza, początkowo ustępliwego, markiza do rewizji idei ślubu z Matyldą, choć liczy Manfred na ugodę małżeńską ze szlachcicem, w przeświadczeniu o korzystnym werdykcie sporu o władzę nad księstwem przed trybunałem papieskim w Rzymie.
Rozdarty między namiętnością wobec wdzięków Matyldy, niepewnym zamysłem przejęcia władzy, a przestrogą z zaświatów sonduje Fryderyk skłonność obecnej żony despotycznego księcia, Hipolity do rozwodu. Po wystawnej uczcie, która wydana została przez Manfreda ku perswazji markiza do jego warunków poszukuje z nią kontaktu w zamkowej kaplicy, lecz spotyka tam niespodziewaną zjawę. Upiorna manifestacja zapoczątkuje dynamiczny i zaskakujący rozwój zdarzeń aż do katastroficznego i nieprzewidywalnego końca.
Akcja utworu osadzona została w dwóch lokalizacjach - nawiedzonym zamczysku o ponurej historii oraz klasztorze usytuowanym przy kościele Św. Mikołaja, patrona księstwa.
Pośród mrocznych komnat i rycerskich sal trwa nieustanny dramat zbrodni oraz kary, w którym wymiar nadprzyrodzony przenika losy bojaźliwych i wierzących ludzi. Wszyscy bohaterowie powieści, pomimo różnych osobowości, czy odmiennych intencji, traktują poważnie zjawiska nadprzyrodzone, niekiedy groteskowe i rozbuchane, niczym olbrzymi hełm na dziedzińcu warowni, lecz na ogół wiarygodne i ciekawe.
Autor umiejętnie manipuluje linią fabularną nowatorskiego dzieła. Zasadniczy sekret założycielskiego mordu dynastii Manfreda wyprowadza rodzi tajemnice, które otaczają wszelkie wydarzenia aż do wirtuozersko skomponowanego finału. Narasta również coraz bardziej spektakularna aktywność duchów zemsty prześladujących Manfreda. Szczególną pochwałę wzbudza biegłość pisarza w konstrukcji bogatego korowodu zagadkowych, zróżnicowanych i niejednoznacznych postaci. Wskutek pomysłowych komplikacji oraz zawiłości działań protagonistów ziemski wymiar opowieści nie ustępuje nieprzewidywalnością sferze paranomalnych fenomenów, które wynikają ze sprawiedliwej interwencji Niebios.
Oprócz oryginalnych aspektów jakościowych występują w dziele Walpole'a również elementy właściwe innym gatunkom literackim, m.in. motyw hamartii, grzechów ojców, bliski tragedii antycznej. Analogicznie, wątek miłości Matyldy i Teodora koresponduje z mediewiczną legendą o dziejach Tristana i Izoldy.
Naturalnie utwór wykazuje również ujemne atrybuty. Organizacja wydarzeń przypomina niekiedy scenariusz opery mydlanej. Takowe podobieństwo wzmacniają monotonne i przydługie dialogi oraz rozwlekłe opisy intryg. Karykaturalność dotyczy także nadmiernie afektowanych reakcji bohaterów.
Dla czytelników, którzy kojarzą powieść gotycką przeważnie z rozbudowanymi wątkami nadprzyrodzonymi będzie "Zamczysko w Otranto" zapewne rozczarowujące, jednak miłośnicy interesującej literatury klasycznej bez wątpienia odnajdą w lekturze tej książeczki sporo przyjemności.
Prekursorskie dzieło Walpole'a stanowi bardziej romans grozy, aniżeli horror, asocjowany choćby z dziełami Edgara Allana Poe. Autor nie epatuje zjawiskami paranormalnymi, kontradykcyjnie, największy walor i główną axis utworu stanowi biegle skonstruowana intryga, brzemienna w mnóstwo perypetii bohaterów, zarówno przejmujących, jak też komicznych.
Zapoczątkowany przez...
2011-12-01
Moja przygoda z twórczością Edgara Allana Poe rozpoczęta została od edycji Wydawnictwa Literackiego z 1976 roku, w przekładach Bolesława Leśmiana oraz Stanisława Wyrzykowskiego, małego tomiku opowiadań znalezionego przypadkiem na jednej z półek. W późniejszym czasie opublikowane zostały rozmaite nowe wydania, mniej, lub bardziej obszerne, bogatsze w wymiarach wizualnym i typograficznym, ukonstytuowane na nowych, współczesnych translacjach, jednakże nadal ów zbiorek pozostaje mi zdecydowanie najbliższym i stanowi, w mojej opinii, wzorzec dla każdego tłumacza amerykańskiego poete maudit.
Zabrani przez autora zostajemy w osnuty tajemnicą, spowity cieniem, somnambuliczny świat, w mroczną, metafizyczną krainę enigmatycznych zjawisk i miazmatycznych duchów. Wędrówce przez to niesamowite uniwersum zawsze towarzyszą groza i napięcie, jako nocnym spacerom ponurymi uliczkami, które spowite zostały ciężką i gestą, bezkresną jakby mgłą. Efemeryczne porywy rozumu, niczym mętne promienie rachitycznych i matowych blasków ulicznych świateł, rozjaśniają brukowaną ścieżkę wiodącą ku nieznanemu, lecz nieprzenikniona kurtyna bieli okrywa drogę poza zasięgiem naszych rąk, a w zakamarkach pomiędzy ceglanymi, wiktoriańskimi budynkami, za rogami innych traktów, w odmętach paranoidalnego delirium przyczajone są niewyobrażalne lęki oraz abominacyjne koszmary, gdy otchłań żywej ciemności dyfunduje stopniowo na cały świat...
Katatoniczny i halucynacyjny klimat konfrontacji spolaryzowanych wymiarów somatycznego i nadprzyrodzonego, jak również antynomicznych aspektów ludzkiej psyche: przymiotów dianoetycznych - rozsądku i analitycznej percepcji oraz mrocznych miazmatów umysłu - obłędu i urojeń, utrzymany został we wszystkich opowiadaniach. Znamienną cechę kanonu stylistycznego Edgara Allana Poego stanowi sugestywna, retrospektywna narracja, która stymuluje wyobraźnię czytelnika i oddziałuje na jego sferę emocjonalną. Treść dyskursu pisarza jest interaktywna, a także komplementarna z imaginacjami odbiorcy, szeroka płaszczyzna dla których uczyniona została przez liczne niedopowiedzenia, nieukończone wątki oraz niekompletne deskrypcje, jakby szkice nie uzupełnione jeszcze barwami. Lekturę dzieł Poego każdy przeżywa indywidualnie, niepowtarzalnie, ponieważ wyobrażenia oraz impresje wszystkich ludzi są zróżnicowane, oryginalne i heterogeniczne. Niczym Leonardo da Vinci, kreujący na swych obrazach miraże dynamiki niezwykłą techniką sfumato, Poe reżyseruje poruszający, dramatyczny spektakl mrocznych cudów, niezwykłych zjawisk, tragicznych zmagań z siłami ponadnaturalnymi, a także frenetycznymi przeżyciami immanentnymi, które wiodą bohaterów na skraj szaleństwa. Stworzone przez pisarza zostały, wszelako abstrakcyjne zarysy postaci oraz zdarzeń, dostępne dalszym konceptualizacjom przez poszczególnych odbiorców, a zatem stanowiące niezliczone projekty, bezkresne możliwości. Podczas lektury utworów Poego widzimy rozwój wszystkich opowiadanych wypadków w naszej wyobraźni, bardziej niż tylko druk i numery stron na ich kartach.
Specyfika maniery literackiej amerykańskiego neoromantyka, która znakomicie odtworzona została przez Bolesława Leśmiana, polega na inkorporacji poetyckich form, inkluzji lirycznej metaforyki, czy wprost kwiecistych fiorytur do prozy. Anachroniczna kompozycja oraz skomplikowana syntaktyka nie czynią dziełom Poego odium staroświeckości, przeciwnie, archaizmy owe dodają tym opowieściom splendoru, a także znakomicie korespondują z klimatem wyrafinowanej ezoteryki wiktoriańskiej, wysublimowanego i elitarnego okultyzmu, modernistycznego mesmeryzmu. Ukonstytuowany na iście barokowym decorum kanon ekspresyjny pisarza rodzi pewne wyobrażenie o stylistyce epoki, jak również przybliża współczesnym odbiorcom mentalność ówczesnych ludzi. Poetyka nieznanego, którą wzbogacona została maniera narracyjno-fabularna, stanowi kanał ekspozycji zupełnie innej warstwy istnienia, aniżeli dostępnej sensorycznej ekstraspekcji - wymiaru mistycznego, nadprzyrodzonego. Wyświetla nam Poe, niczym Füssli na obrazie "Koszmar nocny" oniryczny pozornie, a bardzo bliski w rzeczywistości kontakt płaszczyzn ontologicznej i metafizycznej, który pociąga i kusi kognitywne umysłowości bohaterów.
Znamiennym atrybutem narracji Poego jest synteza scjentystycznej biegłości oraz romantycznej tęsknoty ku sferom nieodgadnionym i pozamaterialnym. Z jednej strony wpisana została w nie bogata i wieloaspektowa symbolika, występują tu liczne emblematy obłędu i zła, fantomy śmierci - złowróżbne pneumy i potężne upiory, jak również procesy dekompozycji ciała, zombie, czy wątki funeralne. Z drugiej, wszakże spotrzegamy pluralistyczne odniesienia do różnych dziedzin nauk, które dowodzą obszernego spectrum merytorycznej wiedzy oraz interdyscyplinarnej erudycji autora.
Poe optuje, jednakże za fantastyką czystą, aniżeli naukową, której założenia sformułowane zostały m.in. przez Aldousa Huxleya, czy H.G.Wellsa. Jest on piewcą sytuacji ekstremalnych, w których działają zarówno zjawiska, czy procesy ziemskie, jak i siły metafizyczne, kreśli dramatyczny impakt Życia i Śmierci, wizje tragicznego starcia pomiędzy światem korporalnym, a sferą nadprzyrodzoną w warunkach przejmującej dekompozycji rzeczywistości, gdy, na poziomie psychologicznym, stany normatywne przechodzą w szał, pandemonium i obłęd. Narracja autora umożliwia rozumienie zarówno rozwoju egzogennych wypadków, jak i wewnętrznych procesów psychicznych poszczególnych postaci.
Reprezentuje pisarz główne jakości literackie swojej epoki, a zatem inspirację powieścią gotycką, proksymalną manierze jej słynnego przedstawiciela - Waltera Scotta, a także czarny romantyzm, jako sprzeciw wobec, zabarwionego osobistym odium, transcendentalizmu. Swoją domeną uczynił gatunek horroru, który skoncentrowany został na refleksjach funeralnych, fascynacji okultyzmem, magnetyzmem i nekromancją, zainteresowaniu śmiercią, osobliwie przedwczesnym pochówkiem, somatycznymi emblematami zgonu, czy procesami rozkładu. Treść opowiadań amerykańskiego autora znamionuje również elementy hybris wykreowanych bohaterów oraz personalną idiosynkrazję wobec alegorii. Jego utwory są krótkie, konkretne i zogniskowane na jednym temacie przewodnim, zaś wyświetlone zostały w nich uniwersalna prawda o istocie ludzkiej, jej mglistym, chaotycznym, spowitym płomieniami szaleńczych opętań umyśle, zawieszonym w nieustannej konkurencji Dobra ze Złem, a także osobiste poglądy pisarza, wartościujące m.in. na kwestię sztuki, specyficznie jej role w życiu pojedyńczego podmiotu, jak również w holistycznej kulturze. W szczególności istotne są tutaj opowiadania, opatrzone tytułami "Portret owalny" - metafora trendu renesansowej idealizacji, który determinuje dzieła i aspiracje ludzi oraz stanowi substytut rzeczywistości, jak też "Metzengerstein", pierwotnie zamierzony, jako satyra na kulturę popularną.
Twórczość Poego charakteryzuje również ekstraordynaryjna znajomość subtelności ludzkiej psyche, a także zdolność pogłębionej, wiarygodnej, brzemiennej w precyzyjny opis introspekcji. W rezultacie tego zabiegu psychologicznego wprowadzeni zostajemy przez autora w skomplikowaną, bogatą i dynamiczną sferę afektywną postaci literackich, której płynny stan przechodzi od równowagi oraz harmonii do obłędu i paranoi.
Pewne powiedzenie włoskie mówi "Traduttore tradittore", czyli "Tłumacz zdrajcą". Zaiste, w prociesie translacji niektóre wątki zostają zaniedbane, występuje abnegacja pewnych kontekstów, zaś rozmaite, właściwe tylko językowi macierzystemu wyrażenia idiomatyczne są opuszczane, lub modyfikowane w zupełnie niezrozumiałe, lub zabarwione innym sensem sentencje. W konsekwencji utracona zostaje oryginalna wykładnia stylu literackiego autora, z którą umyka także specyficzne oddziaływanie treści na odbiorcę. Przekład Leśmiana jest zupełnie wybastrahowany od tej reguły, stanowi wybitną syntezę znajomości maniery Poego i osobistej biegłości literackiej. Przetłumaczone przez niego dzieła wprost epatują ponadprzeciętnym kunsztem syntaktycznym i talentem słowotwórczym, zachwycają krasomówczym szlifem o prawdziwie inspirującej mocy dla rozwoju własnej wymowy. Wiele spośród opowiadań i poezji amerykańskiego literata, jak również ich leśmianowskich przekładów posłużyłoby za znakomite etiudy dla młodych, początkujących pisarzy.
Moja przygoda z twórczością Edgara Allana Poe rozpoczęta została od edycji Wydawnictwa Literackiego z 1976 roku, w przekładach Bolesława Leśmiana oraz Stanisława Wyrzykowskiego, małego tomiku opowiadań znalezionego przypadkiem na jednej z półek. W późniejszym czasie opublikowane zostały rozmaite nowe wydania, mniej, lub bardziej obszerne, bogatsze w wymiarach wizualnym i...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-10-28
Debiutancka powieść Kinga nie jest zwykłym thrillerem młodzieżowym, choć utrzymana została w uczniowskim klimacie balu maturalnego, pierwszych miłości oraz szkolnych żartów. Już na wstępie do bogatej twórczości wykazuje autor niezwykłą dojrzałość oraz niebywałą inteligencję emocjonalną, przede wszystkim w opisie tragicznych losów głównej protagonistki, które biegle wplata w beztroski okres licealnych zabaw.
Podzielony na trzy części utwór rozpoczyna King od oryginalnego i nietypowego wątku, który wprowadza czytelników w przeżycia tytułowej bohaterki - Carrie. Już na początku powieści doznała ona strasznych szyderstw i upokorzenia. Z tego zdarzenia wyprowadza autor wielowątkową i wciągającą, niczym czarna dziura, albo narkoman, historię o głębokim i niespełnionym pragnieniu osobistego szczęścia wbrew niezliczonym przeciwnościom, zwłaszcza bezsensownym wrogości oraz nienawiści ludzi.
Dzieje Carrie przedstawił King konsekutywnie i spójnie, choć rozłożone zostały na wiele pomniejszych epizodów, które poznajemy zarówno z narracji autora, jak też z fragmentów fikcyjnych materiałów prasowych, książek i studiów naukowych o zjawisku telekinezy.
Margaret White wydała na świat córkę po siedmiu miesiącach ciąży, przy czym poród odebrała samodzielnie w domu. Sąsiadka White'ów wspomina malutką Carrie, jako piękną, miłą dziewczynkę, która została niezmiernie oszpecona przez czarną pedagogikę jej rodzicielki.
Ponieważ ojciec Carrie zginął w katastrofie budowlanej przed jej narodzinami, dorastała ona pod surowym, imperatywnym i brutalnym reżimem wychowawczym samotnej matrony.
Margaret pochodziła ze stosunkowo zamożnej rodziny właścicieli nocnego baru, w którym zastrzelony później został jej ojciec. W wieku trzydziestu lat wstąpiła do sekty fundamentalistów religijnych, zaś jej światopogląd uległ dalekosiężnej radykalizacji. Matka i nowy ojczym nie tolerowali Margaret, bowiem nagminnie oskarżała ich o cudzołóstwo. Po pewnym czasie opuściła rodzinny dom, poznawszy Ralpha White'a na jednym z zebrań doktrynerskiej grupy, do której obydwoje uczęszczali. Najprawdopodobniej rychle zaszła w pierwszą ciążę, lecz poroniła.
Osobiste idiosynkrazje wobec otoczenia Margaret skutecznie narzuca córce, przy czym najczęstszą legitymizację rodzicielskiego terroru stanowi jej fałszywa pobożność. Margaret przydaje bardzo duże znaczenie religijności, wszakże dalece wyabstrahowanej od wiary, miłości oraz nadziei. Nie przyjmuje sakramentów, nie percypuje rzeczywistości, jako tajemnicy Bożego Miłosierdzia, lecz wszędzie, zwłaszcza w swoim dziecku, dostrzega grzech i działanie złego ducha. Fanatyczna bigoteria Margaret znamionuje paranoidalny strach przed otoczeniem. W purytańsko-zelotycznej optyce świata znajduje ona eksplikacje dla wszelkich zjawisk społecznych i relacji interpersonalnych.
Bita, poniżana i zastraszana przez zaborczą matronę Carrie żyje w mizantropii, ignorancji oraz niepokoju. W rezultacie niemal zupełnej izolacji od rówieśników, nieporadności oraz nieśmiałości wzbudza powszechną i prymitywną nienawiść wśród uczniów Szkoły im. Thomasa Ewena w Chamberlain. Trudna i smutna relacja dziewczyny do środowiska licealnego jest niejako analogiczna do alienacji Arniego Cunninghama - głównego bohatera późniejszej noweli Stephena Kinga pod tytułem "Christine", przy czym tamten chłopiec zawsze miał wsparcie najlepszego przyjaciela, Dennisa Guildera, który chronił go przed szczególnie dotkliwą opresją. Kontradykcyjnie, Carrie pozostawała osamotniona wobec wszelkich szykan, chamstwa i okrucieństwa zdemoralizowanej i znieczulonej młodzieży z "dobrych domów", pokroju dzisiejszego Jersey Shore.
W tle powikłanych losów dziewczyny dojrzewa jej niezwykły dar. Telekineza oznacza zdolność translokacji, lub transformacji obiektów w empirycznej przestrzeni bez działania jakąkolwiek siłą mechaniczną, wszelako w utworze Kinga umiejętność ta zaprezentowana została, jako biologiczna predyspozycja ludzkiego mózgu, wynikająca z określonych reakcji elektrochemicznych w sytuacjach skrajnych, bądź chwilach napięcia. Perspektywa takowa bliska jest współczesnej pseudonauce, znanej pod nazwą parapsychologii, której przedmiot stanowią nieznane możliwości centralnego ośrodka nerwowego. Autor objaśnia zjawisko telekinezy przez pryzmat uwarunkowań genetycznych. U kobiet gen TK jest najczęściej recesywny, choć bywa też dominujący, zaś do jego nosicieli należą wyłącznie mężczyźni, m.in. Ralph White. W przypadku Margaret gen TK uległ dyspersji, lecz jej matka, prawdopodobnie niezrównoważona psychicznie, dysponowała zdolnościami telekinetycznymi. Zgodnie z dominująco-recesywnym schematem podanym przez Kinga podobne możliwości wystąpiły u Carrie. Potencjał do relokacji przedmiotów zaobserwowany został u niej bardzo wcześnie, w wieku trzech lat, podczas dziecięcej zabawy. Wtenczas Magaret powzięła bardzo "wielebny" zamysł zabójstwa córki, którego temporalnie poniechała. Nie mniej podejmowała kolejne próby morderstwa swojego dziecka w miarę dojrzałości Carrie, po raz ostatni przed Deszczem Kamieni, wzmiankowanym w świadectwie jej sąsiadki. Otumaniona przez fanatyczną matronę Carrie bezwarunkowo wierzy w bezpieczeństwo domu, choć mieszka pod jednym dachem z niestabilną emocjonalnie, potencjalną morderczynią, która dostrzega w niej śmiertelne zagrożenie.
Początkowy punkt centralny osi fabularnej książki wyznacza pierwszy okres Carrie po zajęciach z wychowania fizycznego. Zdarzenie to ukierunkowuje rozwój dalszych wypadków aż do balu maturalnego poprzedzającego Noc Zagłady. Nieuświadomiona przez matkę o tej kobiecej przypadłości popadła dziewczyna w konsternację i rozpacz. W rezultacie została obrzucona damskimi akcesoriami oraz wulgarnie wykpiona przez inne uczennice, szczególnie Chris Hargensen - drugą po Margaret antagonistkę powieści o zaszczytnym ilorazie inteligencji, wynoszącym zaledwie 83. Ów dramatyczny spektakl bezmyślnej nienawiści przerwała panna Desjardin, która wystąpiła w obronie Carrie, przystawiając do pionu analfabetkę Hargensen. W konsekwencji sardonicznych szyderstw i przemocy wobec koleżanki ukarane zostały dziewczęta dodatkowymi zajęciami z wychowania fizycznego. Niektóre z nich, m.in. Sue Snell, ważna postać w tym utworze, przyjęły tę sankcję pokornie, lecz butna Chris zbojkotowała ćwiczenia, dlatego otrzymała zakaz uczestnictwa w zabawie przedmaturalnej. Od tej pory czuła jeszcze większą zawiść, względem Carrie, która legła u podstaw mściwego i bezrozumnego planu destrukcji balu w odwecie za urażoną dumę.
Jedynie Sue odczuwa żal za wyrządzoną Carrie krzywdę. Z chęci zadośćuczynienia dziewczynie za lata ostracyzmu i upokorzeń Sue prosi swojego faceta, Tommy'ego Rossa o zaproszenie Carrie na bal maturalny - najważniejsze wydarzenie roku szkolnego. Zgoda dziewczyny na propozycję chłopaka Sue stanowiła wyraz ogromnej odwagi oraz niepowetowanej siły, bowiem oznaczała akceptację groźnych implikacji kontaktu z wrogą młodzieżą oraz gniewu fanatycznej matki, która snuje zamysł dzieciobójstwa.
Mimo wszelkich przeciwności oraz niebezpieczeństw przemogło Carrie pragnienie radosnych doświadczeń, walki o prawo do autonomicznego wyboru, wolnego od terroru, strachu i przymusu.
Pewności dodaje dziewczynie uświadomiony potencjał telekinetyczny, odkryty po strasznym zdarzeniu w żeńskiej szatni. Nowe zdolności wzrastają weń bardzo szybko. W krótkim czasie zyskuje Carrie kontrolę nad tymże darem. Początkowo przesuwa tylko drobne przedmioty, potem ciężkie biurko i łóżko. Po paru tygodniach symultanicznie unosi nawet kilka obiektów, a nawet porusza samochód.
King poświęcił telekinezie całkiem sporą frakcję utworu, jednakże najistotniejsze wątki zogniskowane zostały na głębokiej deskrypcji warstwy psychologicznej głównej bohaterki. Autor przeprowadza błyskotliwą i pasjonującą introspekcję Carrie. Fachowo wyświetla jej lęki względem nieprzyjaznego środowiska uczniowskiego, młodzieńczą chęć atrakcyjnego wyglądu dla przystojnego Tommy'ego, początkową powściągliwość, przechodzącą w urzekającą radość z uczestnictwa w zabawie przedmaturalnej, bojaźliwą fascynację tajemniczymi zdolnościami, miłość do matki, pomimo jej fanatycznych wybuchów gniewu oraz wiele innych przeżyć wewnętrznych, które wzbudzają mnóstwo sympatii dla tej postaci, a także jej konsekwentnych zmagań o godność oraz samodzielność, wbrew patologicznej matronie i szyderstwom licealistów. Wykreowana przez Kinga protagonistka jest bardzo przyjazną i wartościową osobą.
Bal maturalny stanowi drugi centralny punkt linii fabularnej. Zaproszenie otrzymane przez Carrie od Tommy'ego wzbudziło powszechny rozgłos w ogólniaku, tymczasem dziewczyna w tajemnicy przed matką szykuje balową suknię. Równolegle do tych przygotowań Chris Hargensen przystępuje do realizacji własnego planu zemsty, w który zaangażowała swojego pantoflarza, gburowatego trepa Billy'ego Nolana. Technika manipulacyjna Hargensen dorównuje prymitywnością jedynie skomplikowanej, jak życiorys jaskiniowca mentalności jej faceta. Wykorzystuje ona własną urodę, jako narzędzie perswazji, lecz w trudnych chwilach wykazuje bezmyślną nieporadność, którą kompensuje pomoc bogatego tatusia. Podporządkowany Hargensen zastawia Nolan straszliwą pułapkę na Carrie.
Szczegóły dramatycznego balu oraz konsekutywnej Nocy Zagłady opisane zostały zarówno przez narratora, jak też wyświetlone w zeznaniach naocznych świadków i fikcyjnych telegramach prasowych. Poniżana i wyśmiewana przez lata Carrie zyskała szansę na normalne życie, bliskie jej rówieśnikom. Pomimo przeczuwanych szyderstw i kpin, a także żalu do jej gnębicieli podjęła próbę uczciwości oraz przebaczenia, lecz krzepiące i miłe chwile spędzone z Tommym przerwała upokarzająca zemsta dwójki zaciekłych nieprzyjaciół. Płytkie i nieroztropne postępowanie Hargensen doprowadziło do wstrząsających konsekwencji.
Rozwój wypadków prezentuje King dwukierunkowo - stosuje żywiołową narrację i dynamiczne dialogi, które dopełniają bardziej stonowane, choć straszne treści wymyślonych dokumentów. Nuda z tym pisarzem jest niemożliwa.
Najbardziej wciągające wątki, m.in. ostatniej konfrontacji Carrie z matką oraz pełnego bólu, cierpienia i rozpaczy spotkania bohaterki z Sue Snell zachowane zostały przez pisarza na zaskakujące zakończenie, w którym konstruowane z umiarem napięcie dojrzewa niespodziewanego i wstrząsającego apogeum, które nie pozostawia czytelnika w obojętności.
Debiutanckie dzieło Kinga wykazuje wiele innowacyjnych cech, m.in. równoczesną prezentację historii głównej protagonistki od początku i końca. Kontrapunkty do prowadzonej przez autora narracji stanowią rozmaite ustępy z gazet, książek oraz dokumentów Komisji Śledczej Stanu Maine, niejako rewersyjne wobec przewodniej osi akcji. Pomimo złożoności struktury fabularnej powieść jest koherentna i bardzo przystępna, zaś wprowadzona przez Kinga maniera wzmacnia jeszcze bardziej zainteresowanie odbiorcy. Dodatkowy atut tego utworu polega na swoistej inwersji funkcji postaci. W thrillerze Kinga antagonistami są pozbawieni jakichkolwiek paranormalnych mocy ludzie, którzy nie rozumieją głównej bohaterki, obdarzonej niezwykłą zdolnością, wyobcowanej i cichej, lecz wrażliwej i delikatnej. Znacznie większy strach od telekinezy, naturalnie z wyjątkiem deskrypcji Nocy Zagłady, wzbudza tutaj bezsensowna, prymitywna nienawiść Chris Hargensen oraz bezwzględny fanatyzm, umotywowany fałszywą i wypaczoną religijnością po stronie Margaret White.
Również fani powieści psychologicznych odnajdą w "Carrie" wiele ciekawych epizodów. Szczególny walor stanowi trudność w ocenie moralnej protagonistki. Początkowym losom sterroryzowanej przez matronę, osaczonej przez bezrozumnie wrogich, zepsutych i płytkich uczniów dziewczynie, która wzbudza współczucie i autentyczną sympatię przeciwstawia autor przerażający opis Nocy Zagłady. Bez wątpienia Carrie nie popadła w hektyczny szał odwetu, ani nie czuła upajającej satysfakcji z własnej mocy, przeciwnie - nieustannie towarzyszył jej lament nad ostateczną klęską, do końca przeżywała udrękę i żal. Pisarz pozostawia nam możliwość wyboru - percepcję Carrie, jako osoby bogatej w pragnienia i nadzieję, zgodnie z przekonaniem Sue Snell, albo potwora, wedle opinii publicznej.
Oprócz niepowetowanych zalet jakościowych - zróżnicowanego spectrum postaci, czy błyskotliwej organizacji wydarzeń teraźniejszych i przyszłych bez przedwczesnej ekspozycji kluczowych zagadnień, nie uniknął King pewnych wpadek. Nielogiczne i dziwne zachowanie Sue podczas Nocy Zagłady, która posiaduje na stopniach pralni samoobsługowej, a potem snuje refleksje o życiu w cieniu sosny rzucanym przez pożar wprost wzrusza do łez... ze śmiechu. Również trzecia część, wypełniona fragmentami listów i materiałów prasowych, stanowiących niejako rekapitulację wszystkich wydarzeń jest zupełnie zbędna, ponieważ nie wnosi właściwie żadnych nowych informacji do poprzednich rozdziałów. Jedynie krótka wzmianka o bardzo wysokim prawdopodobieństwie narodzin kolejnych dzieci z genami TK w artykule "Telekineza: Analiza i wnioski" uszłaby za istotną. Wreszcie nie popieram parapsychologicznego ujęcia zdolności telekinetycznych, które nie wynikają z określonych uwarunkowań genetycznych. Ludzkie mózgi, przynajmniej w większości przypadków, pozostają znakomicie skorelowane z fizycznymi właściwościami świata, skłaniającymi do dyscypliny oraz odpowiedzialnych działań. Wrodzona inteligencja wyposaża człowieka w umiejętność doboru skutecznych rozwiązań dla rozmaitych problemów w nowych sytuacjach. Telekineza w pewnym stopniu zakłócałaby ten stan równowagi. Zapewne stanowiłaby czynnik wzrostu efektywności realizacji pewnych przedsięwzięć, lecz byłaby również źródłem szkód determinowanych nadmierną wygodą, bądź brakiem rozwagi. Ważniejsze od fantastycznych mocy jest wewnętrzne pragnienie poprawy sposobu życia, które żywiła też Carrie. Kluczowe w powieściach Kinga są dramaty bohaterów, obudowane biegłą analizą ich immanentnych przeżyć oraz stanów emocjonalnych, z których wyprowadza autor adekwatne reakcje na nadnaturalne zjawiska. Wątki paranormalne stanowią zaledwie tło dla losu postaci, bowiem ludzkie działania w zasadniczym stopniu uwiarygadniają warstwę fabularną.
Nie mniej thriller Kinga oddziałuje na czytelnika mocniej od filmów przesyconych efektami specjalnymi, przede wszystkim skłania do empatii wobec innych ludzi, zwłaszcza osamotnionych i ostracyzowanych. Zresztą ustami Sue Snell przewidział autor produkcję kinową o Carrie, choć książka jest znacznie ciekawsza.
Debiutancka powieść Kinga nie jest zwykłym thrillerem młodzieżowym, choć utrzymana została w uczniowskim klimacie balu maturalnego, pierwszych miłości oraz szkolnych żartów. Już na wstępie do bogatej twórczości wykazuje autor niezwykłą dojrzałość oraz niebywałą inteligencję emocjonalną, przede wszystkim w opisie tragicznych losów głównej protagonistki, które biegle wplata w...
więcej mniej Pokaż mimo to2011-09-27
Monumentalny fresk Sienkiewicza stanowi wartą uwagi pozycję nie tylko dla miłośnikow literatury, zstępując na niższy poziom abstrakcji - beletrystyki historycznej, badaczy starożytnego Rzymu w apogeum nieokiełznanej, ekspansywnej potęgi, czy też czytelników zainteresowanych dziejami Imperium Romanum, nie tylko na poziomie merytoryki. Skonstruowany przez pisarza został drobiazgowy, pełen ornamentyki, pomimo prostych syntaks, wielowymiarowy pejzaż epoki Nerona, bogaty w odniesienia zarówno do wydarzeń i postaci historycznych, jak też systemu ich wierzeń, obyczajowości oraz osiągnięć. Sienkiewicz sięga do poetyki realizmu, która oscylowała pomiędzy fikcją literacką, a precyzją dysertacji. Poprawność takiego zabiegu gatunkowego podporządkowana została już wcześniej bardzo restrykcyjnym kryteriom: znajomości aspektu geograficznego regionu, zwyczajów ówczesnych ludzi, a także wiedzy na temat subtelności psychoanalizy, warunkującej rozumienie psychicznej egzystencji człowieka, która podlegała determinizmowi kulturowemu otaczającego go habitatu. Swobodzie wyobraźni autora "Quo Vadis" rzucone zostało wyzwanie kognitywnej i merytorycznej adekwatności. Dobrą egzamplifikację rywalizacji wiedzy oraz imaginacji stanowi opis poetycki pożaru Rzymu - punktu kulminacyjnego powieści, w którym losy wszystkich bohaterów zostały bezpowrotnie odmienione. Neron łaknął obserwacji ognia pochłaniającego wieczne miasto, jako wizualizacji poszukiwanej przezeń koncepcji destrukcji Troi dla autorskiego eposu - "Troiki". Wobec największego kataklizmu w dziejach Rzymu nie istniał bardziej małostkowy, płytki i bezsensowny powód. Oto kontekst przyczynowy nadaje jeszcze większego odium grozy i przerażenia temu wydarzeniu historycznemu. Anihilacja Rzymu stanowiła kaprys i zachciankę szalonego potwora, który działał przez swojego consierge - Tygellinusa. W deskrypcji sienkiewiczowskiej pożaru Rzymu dostrzegamy pewien dualistyczny obraz. Równocześnie zaprezentowane zostały czytelnikowi, bowiem zagłada największego ośrodka cywilizacyjnego epoki oraz tragedia jego wielomilionowej, pluralistycznej społeczności. Rzym we frenetycznych płomieniach stanowi piekło na ziemi, ponad którym panuje obłąkany antychryst. Dwubiegunowe podłoże dramatu szaleństwa Zła tamtej, rozświetlonej płomieniami nocy, czyni go jeszcze bardziej przekonującym, oddziałującym nie tylko na wyobraźnię, lecz również sferę emocjonalną odbiorcy. Sienkiewicz, zatem przedstawia nam mnóstwo szczegółów w stopniowym procesie ekspansji pożaru, powoli wprowadza nas w stan przerażenia i grozy, aż do jego apogeum - pieśni Nerona, brzmiącej, niczym sardoniczny śmiech diabła, nad zrujnowanym siedliskiem ludzkim. Ogień Sienkiewicza dość parzy, przy czym wzmiankowana ekspozycja detali została zredukowana do niezbędnego dla wiarygodności treści minimum.
Znamiennym rysem "Quo Vadis" są liczne i pluralistyczne dychotomie, idealizacje i deprecjacje, sublimacje i karykaturalizacje. W powiesci tej napotykamy bardzo wiele opozycji m.in. przemijający świat Petroniusza i świt nowej religii, a wraz z nią nowej cywilizacji Chrystusa; prostolinijność, szlachetność i skromność chrześcijan, uosabiane przez Pomponię Grecynę, Apostołów Piotra i Pawła, Ligię, Ursusa, Glauka, przeciwko dekadencji oraz zwyrodnieniu Rzymu, których personifikacjami byli cesarz Neron i augustianie; piękno, dobroć i niewinność Ligii, mądrość świętych Piotra i Pawła contra szpetota, idiotyzm, szaleństwo i okrucieństwo cezara. W szczególności Neron sportretowany został, od chwili introdukcji, jako błazen, sabaryta, komediant, sadysta, który w późniejszym czasie awansuje na kompletnego, pozbawionego smaku oraz samodzielnego myślenia, kretyna w stadium rozwoju upośledzonego pawiana.
Wreszcie, wyznaczona przez Sienkiewicza została całkiem dobra linia demarkacyjna pomiędzy merytoryką, perspektywą scjentystyczną, a fikcją, jakkolwiek nie uniknął pewnych zakłóceń porządku chronologicznego, przykładowo w datach śmierci św. Piotra i Petroniusza oraz nieścisłości, zwłaszcza w portrecie cesarza Nerona, przypominającego chwilami Kaligulę z dramatu Camusa, i jego znaczeniu w pożarze Rzymu. Pijany Aleksander Wielki nakazał zniszczenie Persepolis, przeto Nero, widziany przez pisarza racjonalnym, niczym Schizofrenik bez leków, prędzej zaproponowałby takową ideę, lub wyraził wobec niej aprobatę. Pożary w Rzymie wybuchały, jednak często, z racji położenia geograficznego. Na domiar złego większa część powierzchni miasta pokryta została drewnianą zabudową. Cesarz, zaś aktywnie partycypował w walce z ogniem (robota wprost paliła mu się w dłoniach), wspierając ludność oraz oddziały straży pożarnej. Neron, zwłaszcza przez współczesnych historyków, zapamiętany został, jako rozsądny pacyfista, orędownik wyzwolenia Grecji, mecenas sztuki, który wypędzał obywateli do teatrów, piewca olimpijskiego paradygmatu zmagań sportowych, zakazujący krwawych igrzysk z udziałem gladiatorów. Zagubiony w sidłach władzy, rozmiłowany w sztuce bardziej niż panowaniu, ulegający wpływom, uciekający w zbrodnie przeciwko swoim wrogom, nie jawi się, jednakże pozbawionym przesłanek racjonalizmu idiotą, zdolnym do tak strasznego aktu szaleństwa. Prześladowania chrześcijan stanowiły raczej rezultat obaw przed instygatorami, którzy oskarżyliby niepopularnego wśród patrycjuszy cesarza o udział w tym pożarze, będącym implikacją obiektywnych i niezależnych od niego czynników.
Mimo wszystko "Quo Vadis" nie traci waloru aktualności, bowiem nadal po świecie panoszą się pełni pychy szaleńcy-komedianci, bezwzględni tyrani, sienkiewiczowscy Neronowie i mnóstwo jest ich ofiar.
Powieść zwieńczona została wzruszającym i krzepiącym zakończeniem, godnym wielkiego pisarza. Wspaniale Sienkiewicz ukazał triumf potęgi Dobra, którą umocniły straszliwe represje, jak również daremne, bezowocne, skazane na klęskę wysiłki upokorzonego zła, personifikowanego przez nikczemnego i prostackiego cesarza.
Monumentalny fresk Sienkiewicza stanowi wartą uwagi pozycję nie tylko dla miłośnikow literatury, zstępując na niższy poziom abstrakcji - beletrystyki historycznej, badaczy starożytnego Rzymu w apogeum nieokiełznanej, ekspansywnej potęgi, czy też czytelników zainteresowanych dziejami Imperium Romanum, nie tylko na poziomie merytoryki. Skonstruowany przez pisarza został...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-10-08
Bardzo pocieszna, lekka i przyjemna w lekturze powieść pikarejska o najsłynniejszym banicie w historii literatury, Robin Hoodzie. Howard Pyle, amerykański pisarz i rysownik, autor dzieł o tematyce folklorystycznej, sięgnął w tym utworze po znany topos szlachetnego łotrzyka, który rabuje bogatych i wspomaga biednych. Legenda o Robin Hoodzie oraz jego drużynie wesołych infamisów już od wielu stuleci stanowi inspirację dla bardów, literatów, etnografów, ostatnimi czasy także dla scenarzystów i producentów filmowych, a nawet twórców gier komputerowych, przeto nie spodziewałem się żadnych szczególnie interesujących, czy nowych motywów w tej książeczce, lecz takowe przypuszczenie było przedwczesne i niesłuszne.
Niepowetowanie powieść Pyle'a wyróżnia błyskotliwa synteza dowcipu i mądrości ludowej. Autor zastosował swobodny i gawędziarski styl narracji, przy czym z humorystycznych opisów zdarzeń zawsze wyprowadza głębszą refleksję o uniwersalnych wartościach dobroci, sprawiedliwości, uczciwości oraz honoru.
Tło historyczne w tej opowieści pozostaje trzeciorzędne. Twórca nie skonkretyzował szczegółowo okresu, w którym osadzona została akcja powieści, ani nie operował datami, które umożliwiałyby identyfikację dokładniejszych ram czasowych czynów Robin Hooda. Nie mniej z kilku wzmiankowanych przezeń informacji, m.in. o udziale Ryszarda I Lwie Serce w wyprawie krzyżowej do Palestyny (zapewne perorował Pyle o III krucjacie w 1190 roku), następnie jego śmierci (w walce z królem Filipem II o posiadłości angielskie we Francji), rządach królewskich braci w Anglii - wpierw Henryka Plantageneta, później niesławnego Jana bez ziemi, spekulatywnie wyznaczyłbym początek działalności bandy z Sherwoodu przed rokiem 1189, natomiast koniec po 1199 roku. Brak sprecyzowanej osnowy dziejowej jest nieszkodliwy, wszak najistotniejszą warstwę utworu stanowią przygody legendarnego banity, opowiedziane przez pisarza dowcipnie i przystępnie, a uwieńczone rzeczowymi konkluzjami, bądź sensownymi przestrogami.
Robin Hood jest u Pyle'a bohaterem romantycznym, poniekąd wręcz byronicznym. Umiłowany przez prosty lud i znienawidzony przez wielmożów nie szczędził wysiłków dla wsparcia cierpiących. Ubogich i ciemiężonych traktował z litością, zaś despotów i pyszałków z sarkazmem i prześmiewczą ironią. Jakkolwiek dumny, porywczy wobec okrutników i mściwy za ogrom ludzkiej krzywdy, zawsze postępuje Robin rycersko, zwłaszcza wobec dam, dochowuje wierności przyjaciołom, brawurowo drwi z wyzyskiwaczy i pokonuje gnębicieli ich słabościami. Kocha on piękne niewiasty i wesołe zabawy, lecz życie poświęca misji sprawiedliwości - pomocy pokrzywdzonym i walce z despotami, przy czym rzadko stosuje przemoc, choć jest wytrawnym wojownikiem. Główne atuty Robin Hooda w zmaganiach z przeciwnikami stanowią inteligencja, dyscyplina i spryt. Podstępem zaprasza próżnych możnowładców i tępawych ciemiężycieli na wystawne uczty w sherwoodzkich borach, za które płacą zabranymi biednym pieniędzmi.
Paradoksalnie Howard Pyle uczynił postać mitycznego wyrzutka, przestępcy w logice prawa, personifikacją średniowiecznego etosu moralnego. Oprócz pogardy dla bogactwa, współczucia i skromności wykazuje Robin Hood ujmującą bezinteresowność oraz bezwarunkowy sprzeciw wobec tyranii króla Henryka, majętnych feudałów uciskających dzierżawców, czy spekulanta, który skupował wszystkie zboża, śrubując głodowe ceny. Na szczególną pochwałę zasługuje uczciwość tego banity. Gani Małego Johna, będącego przecież drugim w całej drużynie, za kradzież złota Szeryfa z Nottinghamu, jednego z głównych antagonistów, chociaż ten nie wyrządził podówczas żadnego zła i zwraca mu zrabowane dobra. Mimo pokaźnego majątku zgromadzonego w sherwoodzkim skarbcu, Robin nigdy nie wydawał tych pieniędzy na przyjemności, zaś częstokroć wspomagał nimi ubogich.
Powieść amerykańskiego literata podzielona została na osiem części. W prologu autor przybliża czytelnikom losy osiemnastoletniego Robina z Locksley, który ucieka do sherwoodzkiego lasu, powodowany wyrzutami sumienia po zabójstwie, skądinąd nikczemnego leśniczego królewskiego i tam gromadzi innych pariasów, jak również ludzi ubogich, odrzuconych, czy też zwykłych poszukiwaczy przygód. Najbardziej wzruszające, a równocześnie satyryczne, moim zdaniem, epizody tej powieści stanowią interwencja Robin Hooda w losy nieszczęśliwych kochanków - utalentowanego minstrela Allana z Doliny oraz pięknej Heleny, która zmuszona została przez łasego na zaszczyty ojca do ślubu ze starym i gburowatym szlachcicem, Lordem Stefanem, a także pomocy banity z Sherwoodu udzielonej strapionemu rycerzowi sir Ryszardowi z Lea, pozbawionemu majątku, wskutek wyrachowanych manipulacji bezdusznych i chciwych wrogów po nieumyślnej śmierci sir Waltera z Lancasteru z ręki jego syna w trakcie pojedynku na kopie. Nie brak w tym dziele również wątków dramatycznych, m.in. ratunku Małego Johna od niedoszłych katów i przejmującej walki między Robin Hoodem, a zwyrodniałym Cudakiem z Gisbourne, który słynął ze strasznych zbrodni oraz barbarzyńskich rozbojów. Był on drugim człowiekiem zabitym przez głównego bohatera. Howard Pyle wieńczy swą opowieść niejako dwoma zakończeniami. Pierwsze, zdecydowanie szczęśliwe dotyczy wizyty króla Ryszarda w borach Sherwoodu po powrocie z krucjaty. Przebrany za dominikańskiego mnicha stoczył on nawet ucieszny pojedynek na pięści z Robin Hoodem, lecz za wstawiennictwem szlachetego sir Ryszarda z Lea przebaczył wyrzutkom ich występki wobec prawa, a następnie przyjął ich przysięgę na wierność, czyniąc królewskimi leśniczymi. Ta część dobiega końca wraz z wyjazdem Ryszarda Lwie Serce w towarzystwie głównego bohatera, Szkarłatnego Willa, a także Allana z Doliny i jego żony do Francji. Podczas tej wyprawy Robin Hood zdobył sławę wielkiego rycerza i został mianowany dowódcą królewskich łuczników. W drugim przybliża narrator ostatnie lata życia słynnego banity. Po śmierci króla Lwie Serce w boju wrócił on do Anglii wraz z wiernymi kompanami. Stęskniony za puszczańskim żywotem wyjednał u nowego władcy, niechlubnego Jana bez ziemi, zgodę na kilkudniowy pobyt w Sherwoodzie, lecz wzruszony wiernością przyjaciół i dawnych towarzyszy odrzucił tytuł Lorda Huntingdonu, poprzysiągłszy wieczysty powrót do lasu. Reaktywowana banda rychle została wyjęta spod prawa przez wściekłego króla, jednak odmieniony latami walk pod dowództwem Ryszarda Lwie Serce nie rozważał już Robin opcji ucieczki oraz ukrycia. Wojskom pościgowym wydał zwycięską, lecz wstrząsającą bitwę w sherwoodzkiej puszczy, uwieńczoną wieloma ofiarami po obydwu stronach. Na skutek tak wielkiego rozlewu krwi zapadł na ciężką chorobę. Nadziei na pomoc upatrywał w kuzynce, przeoryszy klasztoru, której wyświadczył wielkie przysługi przed umiłowanym królem. Niestety zapomniała ona o długu wdzięczności, zaś w obawie przed gniewem nowego władcy i z ufnością w łaski wrogów Robina zawiązała zdradziecki spisek przeciwko niemu. Epilog opowieści Howarda Pyle'a, zwłaszcza opis śmierci Robin Hooda w ramionach najwierniejszego druha, Małego Johna, z łukiem w dłoni, stanowi wzorzec wzruszającego i dramatycznego finału utworu.
W tle przezabawnych przygód sherwoodzkich łotrzyków wyświetla autor rozmaite przywary trzech najważniejszych stanów w średniowiecznym systemie społecznym - pazerność i despotyzm władz, pijaństwo i chciwość rycerstwa, próżność bogatego kleru. Naczelni antybohaterowie tej opowieści - nienawistny król Henryk, niedomyślny i łakomy Szeryf z Nottinghamu, przebiegły i zachłanny Książę Biskup Herefordu, nadęty i wyniosły Lord Stefan, czy chytry przeor Vincent z Emmett - przedstawieni zostali z komizmem i groteską, jako nieporadni tchórze, gapowate tłuściochy, rubaszni złoczyńcy, albo nieokrzesani bufoni. Nie utracił, jednak pisarz obiektywizmu, bowiem w każdej z owych warstw społecznych umieszczał także postacie sprawiedliwe, szlachetne i nieskazitelne, jak mądra królowa Eleonora, dobry rycerz Ryszard z Lea, czy bogobojny, poczciwy i pocieszny braciszek Tuck.
Niezwykle rozbudowana panorama charakterystyk przedstawicieli systemu feudalnego zintegrowana została przez autora z bogatymi deskrypcjami fascynującej, średniowiecznej Anglii - dziewiczych ostępów leśnych, murowanych zamków i drewnianych miast uradowanych hucznymi turniejami rycerskimi oraz ludycznymi jarmarkami. Pomimo prostego, acz porywającego stylu literackiego, humorystycznych dialogów i oddziałującej na wyobraźnię projekcji ówczesnego świata nie uniknął pisarz pewnych mankamentów, m.in. nagłych przeskoków fabuły, niedoboru treści w niektórych wątkach, czy zbyt krótkich opisów interesujących zdarzeń. Bez względu na te drobne słabostki zachęcam wszystkich czytelników do lektury tej wesołej książeczki o rozbrajających przygodach wspaniałego bohatera, Robin Hooda z Sherwoodu.
Bardzo pocieszna, lekka i przyjemna w lekturze powieść pikarejska o najsłynniejszym banicie w historii literatury, Robin Hoodzie. Howard Pyle, amerykański pisarz i rysownik, autor dzieł o tematyce folklorystycznej, sięgnął w tym utworze po znany topos szlachetnego łotrzyka, który rabuje bogatych i wspomaga biednych. Legenda o Robin Hoodzie oraz jego drużynie wesołych...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-08-31
Spośród wszystkich przeczytanych dotychczas powieści Kinga stanowi "Christine" moją ulubioną. Zabawne, zanim poznałem bliżej twórczość tego pisarza dotarła do mnie krótka wzmianka o filmowej adaptacji rzeczonego dzieła w reżyserii sławnego Johna Carpentera. Podówczas pomysł na demoniczny samochód, który samoczynnie jeździ i zabija nastolatków uznałem za cokolwiek debilny. Dopiero pasjonująca i wciągająca lektura tej książki skłoniła mnie do rewizji oraz diametralnej zmiany mojego poglądu, wszak "Christine" nie jest opowieścią o nawiedzonym aucie, lecz o miłości utopionej w obsesji oraz opętaniu wiodącym do śmierci.
Treść utworu wypełnia retrospekcja dorosłego już, dwudziestodwuletniego Dennisa Guildera, który wspomina przyjaciela z czasów szkolnych, Arniego Cunninghama, typowego nerda, uwiedzionego i zniszczonego przez Christine. Ów styl literacki wykorzystany został przez Kinga w kilku innych nowelach, m.in. w "Ręce Mistrza", przy czym tutaj znakomicie wyświetla zarówno ton przestrogi, jak też nastrój żalu za utraconym przyjacielem.
Pierwsza część powieści dotyczy przyjaźni Dennisa z Arniem. Relacja ta jest bardzo bliska, mimo wielu kontrastów pomiędzy dwojgiem bohaterów. Wysportowany i przystojny Guilder uchodzi za ważną osobę w środowisku uczniów szkoły w Libertyville, jako kapitan drużyny futbolowej oraz uczestnik międzystanowych zawodów pływackich, natomiast Cunningham nie wykazuje żadnych szczególnych talentów, ani wyjątkowej fizjonomii, wprost przeciwnie - epatuje rachityczną posturą i nieprzychylną aparycją. Najważniejsze atuty Arniego stanowiły wyłącznie ponadprzeciętna inteligencja, potwierdzona wysokim wynikiem w teście Stanforda Bineta, a także zjawiskowa smykałka do mechaniki.
Chłopcy dorastali blisko od najmłodszego wieku, razem uczęszczali do podstawówki, potem do ogólniaka. Wbrew ogromnym różnicom byli znakomicie zgrani. Arnie nauczył Dennisa gry w szachy, scrabble i pokera, wskazał mu wiele użytecznych informacji o samochodach, natomiast Guilder załatwił mu pierwszą pracę przy robotach drogowych ku poprawie tężyzny fizycznej, nauczył go pływania i podpowiadał dobrą dietę, która sprzyjała rozwojowi mięśni. Z racji wysokiej pozycji Dennisa w uczniowskiej hierarchii nie doznawał Arnie żadnych brutalnych i strasznych szykan od otoczenia, jakkolwiek uważany był za ostracyzowanego nieudacznika i kozła ofiarnego, ponieważ "nie ćpał, nie pił i nie miał żadnych kontaktów z dziewczynami".
Akcja utworu Kinga nabiera tempa od samego początku, gdy Cunningham nabywa za 250 dolców zdezelowanego wraka '58 Plymouth Fury od sędziwego weterana, Rolanda D. LeBaya. Zakup ten natychmiast wzbudza podejrzliwość Dennisa, który wyczuwa podstęp i manipulację emocjami przyjaciela w kuszących zachętach starca. Gani również Guilder postawę bezkrytycznego zachwytu Arniego nad zrujnowanym autem i stanowczo odradza mu tę transakcję. Niestety zauroczony zniszczonym przez czas plymouthem Arnie nie słucha wskazówek kolegi i pieczętuje umowę z LeBayem.
Już na pierwszych kartach powieści samochód Cunnighama osnuwa tajemnica. Christine - imię nadane plymouthowi przez poprzedniego właściciela jest równocześnie piękne i niewinne, jak też pociągające i wyuzdane. Przywodzi asocjacje z czarującą blondynką w różowej mini oraz książkami w ramionach, jednak w surowym stanie przestarzały wrak przypomina bardziej typową "Krystynę" z urzędu. Dopiero po gruntowej rekonstrukcji i konserwacji pojazd odzyskuje olśniewający kolor krwistej czerwieni oraz łagodny, subtelny profil uwieńczony wściekłym i agresywnym wlotem powietrza. Niepowetowanie delikatny, a jednocześnie groźny wygląd '58 Plymouth Fury stanowi znakomitą metaforę dla ponurego sekretu Christine, który już na wstępie wyczuwa czytelnik w wielu dziwnych i niezrozumiałych zachowaniach postaci wobec tej maszyny. Pomimo fatalnej kondycji nadwozia zarówno Cunningham, jak i LeBay traktują samochód z kuriozalnym pietyzmem. Odkąd Arnie zasiadł po raz pierwszy za kółkiem, obdarza Christine specyficznie ludzkimi uczuciami, coraz bardziej percypuje tajemnicze auto, jako żywą i świadomą istotę. Już wewnątrz garażu starego weterana obecność w pobliżu zdezelowanej maszyny rezultuje u Dennisa niewytłumaczalnymi iluzjami umysłu.
Zakup Christine spowodował pierwszą poważną awanturę rodzinną u Cunninghamów. Matka i ojciec Arniego, wykładowcy akademiccy, wyrazili zdecydowany sprzeciw wobec nowej pasji syna. Szczególnie silna i nieprzejednana reakcja niezgody nastąpiła po stronie dominującej Reginy Cunningham, która widziałaby przyszłość Arniego w szeregach studentów Uniwersytetu Horlicks, a nie w kanale pod zrujnowanym wrakiem. Moment ten stanowi pewien precedens w życiu przyjaciela Dennisa. Od tej pory coraz gwałtowniej narastają w nim frustracja, skłonność do niepohamowanej furii oraz kompulsywne pragnienie odnowy nowego nabytku. Oddziaływanie Christine na Arniego przybiera dwie formy. W krótkim czasie od kupna plymoutha dostrzega Guilder dodatnie zmiany zachodzące w wyglądzie najlepszego przyjaciela, choć początkowo nie wiąże ich bezpośrednio z jego nową własnością. Znacznie poważniejsze supozycje wzbudza w nim przemiana wewnętrzna Cunninghama ku zachowaniom zupełnie mu obcym. Pomny tych podejrzeń nawiązuje kontakt z bratem Rolanda LeBay'a, który rzuca światło na osobowość stetryczałego weterana. We wzmiankowanych przez George'a LeBay'a cechach Rolliego - apodyktyczności, agresji, egoizmie, opresywnym stosunku do ludzi, wreszcie zaborczej i obsesyjnej trosce o Christine spostrzega Dennis coraz więcej podobieństw z Arniem, który w napadzie szału pobił nawet szkolnego osiłka Reppertona za szykany wobec odrestaurowanego pojazdu. Takiego czynu nie przewidziałby nikt, a jest to dopiero początek...
Stephen King, z niespotykaną, wręcz magiczną zdolnością, od pierwszej strony wciąga czytelników w porywającą tajemnicę chorego i toksycznego związku Arniego z Christine. Rozbudza niedosyt niezwykłych "zdolności" zagadkowej maszyny, lub bawi się emocjami odbiorców poprzez wirtuozersko podawane deskrypcje paranormalnych zjawisk, zachodzących wokół i wewnątrz samochodu LeBaya, a także stopniowaną grozę opętańczej obsesji Cunninghama, w którym nieznana moc o imieniu "Christine" uwalnia jeszcze więcej agresji, wściekłości, kompulsywnej frustracji oraz gniewu, unicestwiając relacje z jego najbliższymi oraz najcenniejszy dla niego związek z Leigh Cabot.
Najistotniejszy, moim zdaniem, aspekt noweli Kinga - sekret, leżący u podstaw wszystkich zdarzeń - stanowi opętanie, które przybrało pozór obsesyjnej miłości człowieka do martwego przedmiotu. Od momentu zakupu czerwonego '58 Plymouth Fury coraz bardziej przypomina Arnie poprzedniego właściciela nawiedzonego samochodu. Ta przemiana stanowi dowód ingerencji obcej istoty w życie głównego bohatera, więcej - podobne zjawiska są w rzeczywistości symptomami działań upadłych duchów na ludzi. Dodatkowymi przesłankami dla powyższej konkluzji są również dziwne właściwości upiornego pojazdu oraz nienawistna postawa Rolanda LeBay'a. Przeszłość Christine stanowi jedyną tajemnicę, która nigdy nie została wyjaśniona na kartach tej powieści. Zapewne żaden egzorcysta nie wypędza demonów w komisach samochodowych, wszelako istnieją realne przypadki opętanych przedmiotów, które wykorzystywane były do różnych rytuałów, jak wróżby, przekleństwa, czy seanse spirytystyczne. Pewien wątek okultyzmu występuje zresztą w narracji George'a LeBaya, choć King błyskotliwie ukrył tę szczególnie ważną informację w kilku słowach drugorzędnego bohatera, analogicznie do zwięzłej wzmianki o duchu Panoramy przy opisie pożaru tegoż hotelu w "Lśnieniu". Być może taką ponurą historię skrywa nabytek chłopca. Siły kontrolujące takowe obiekty zawsze przechodzą na ich posiadaczy, a przede wszystkim niszczą relacje tych osób z najbliższymi ku ich całkowitej izolacji od nadziei, wsparcia i Dobra. Frenetyczne wybuchy złości Arniego, cynizm, zapalczywość, agresja, przemoc, konflikty z rodzicami oraz kłótnie z przyjacielem i dziewczyną, zawsze wykazują związek z jego obsesyjnym przywiązaniem do Christine. Bez niej odczuwa rozliczne udręki, zaś każdy przejazd tym autem wyzwala w nim stany bliskie intoksykacji, lub ekstazie, niczym trans w ciemności. Iście narkotyczne uzależnienie Cunnighama od Christine stale narasta, bowiem wyłącznie bliskość opętanej maszyny daje mu, skądinąd fałszywe uczucia komfortu i bezpieczeństwa. Kocha on Christine bez żadnego powodu, adoruje ją i nienawidzi, odczuwa wobec niej lęk i uwielbia, potrzebuje jej, chociaż niszczy go i zagraża wszystkim, których miłuje. Wraz z immanentną przemianą Arnie odsuwa się od bliskich - wpierw od rodziców, następnie najlepszego kolegi oraz dziewczyny. Wszyscy też odchodzą od niego. Zupełnie zniewolony przez Christine popada w przytłaczającą samotność. W przebłyskach świadomości dostrzega destruktywne oddziaływanie przeklętego samochodu, lecz pozostaje zupełnie bezradny wobec siły niezidentyfikowanej istoty, która całkowicie przejmuje nad nim kontrolę. Bardzo istotna dla rozumienia tego zjawiska jest również postać Rolanda LeBay'a. W ocenie brata, podpartej wstrząsającymi reminiscencjami przeszłości, żywił on bezwarunkową pogardę oraz bezlitosny gniew wobec wszystkich ludzi, a zatem nienawiść demoniczną, właściwą opętaniu. Moc ukrytego bytu, "Christine", bardzo szybko zniewoliła Rolliego, bowiem był on zły od wczesnej młodości. Identyczne uczucie zaszczepiła też w Arniem, gdy zgasły weń wszelka świadomość oraz przyrodzona dobroć. Im głębiej ten duch wstępuje w życie Cunninghama i zabija kolejne osoby, tym więcej upiornych manifestacji zachodzi wokół niego. Na fotelach Christine zasiadają jej ofiary, podczas ostrej kłótni z Dennisem przemawia Arnie głosem LeBaya, po czym przez kilka chwil zupełnie przybiera jego postać.
Oto moja spekulatywna konstatacja o opętaniu Cunninghama przez demona, który udaje tylko starego sprzedawcę plymoutha i wykorzystuje niezwykłą maszynę. Taka maskarada odwróciła też uwagę bohaterów od największego zagrożenia, które odżywa w epilogu i nie pozostawia w czytelniku żadnych złudzeń o szczęśliwym zakończeniu. Na tym enigmatycznym zjawisku zogniskowane zostały dwa zasadniczne wątki utworu - psychologiczny oraz nadprzyrodzony. Są one w pełni komplementarne i nierozłączne, ponieważ źródłem wszelkich przeżyć wewnętrznych i działań Arniego, a w pewnej części też jego rodziców, czy Dennisa i Leigh, jest mroczny wpływ "Christine".
Dzieło Kinga zaspokaja wszystkie potrzeby fanów horroru, przeto zasługuje na uwagę i wysoką ocenę. Kontradykcyjnie do niektórych, późniejszych prac tego pisarza, holistyczna idea powieści "Christine", a zatem ciąg zdarzeń, ewolucja postaci oraz ich relacji interpersonalnych, zintegrowane ze znakomicie skonstruowanymi wątkami nadprzyrodzonymi, została przemyślana przez niego, jako koherentny proces, od samego początku do końca, zanim jeszcze przystąpił do pracy na maszynie. Brak tu naciąganych punktów zwrotnych, przeciągniętych opisów, niespójnych i bzdurnych sytuacji, pomysłów od czapy, wynikających z mozolnego poszukiwania związku między wstępem, a zakończeniem. Wszystkie niezbędne elementy linii fabularnej, przemiana Arniego, rodzinne kłótnie, prześladowania Cunninghama w szkole, morderstwa Christine, śledztwa detektywa Junkinsa i Guildera, zostały ułożone w logicznym i wiarygodnym porządku, są konsekutywne, spójne i świetnie skorelowane. Każde wydarzenie ma sens i pozostaje w harmonii z innymi, nie istnieją żadne niepotrzebne elementy akcji. Nastrój beztroski, młodzieżowych spraw i lekkich piosenek logicznie ustępuje ponuremu klimatowi zagadek, sekretów i dzikiego rock n' rolla, który kontynuuje autor aż do dramatycznego pojedynku Dennisa i Leigh z Christine o zaskakującym zakończeniu. Również plejada bohaterów występujących w utworze Kinga, głównych protagonistów i postaci drugoplanowych, m.in. lokalnego oszusta i bossa Darnella, uroczej i wrażliwej Leigh Cabot, apodyktycznej Reginy Cunningham i jej męża-pantoflarza, Michaela zachwyca różnorodnością cech osobowych i nieprzewidywalnością postaw.
Spośród wszystkich przeczytanych dotychczas powieści Kinga stanowi "Christine" moją ulubioną. Zabawne, zanim poznałem bliżej twórczość tego pisarza dotarła do mnie krótka wzmianka o filmowej adaptacji rzeczonego dzieła w reżyserii sławnego Johna Carpentera. Podówczas pomysł na demoniczny samochód, który samoczynnie jeździ i zabija nastolatków uznałem za cokolwiek debilny....
więcej mniej Pokaż mimo to
Niezwykle wciągająca książka, której autorzy rozwijają wątki podjęte w publikacji pt. "Kto zabił Kurta Cobaina?". Niedopowiedziane poprzednio zagadnienia i tematy tutaj znalazły dopełnienie, jednak twórcy zaprezentowali również nowe fakty i niepublikowane wcześniej ustalenia, które stanowią rezultaty wieloletniego i wielowątkowego śledztwa dziennikarskiego.
Jakkolwiek osoby przyjmujące tezę o morderstwie Kurta Cobaina bywają uważane za otumanionych przez Chemtrails zwolenników teorii spiskowej, którzy chronią mózgi przed promieniowaniem elektromagnetycznym z sieci 5G zabunkrowani w piwnicach rodziców, to przedstawione przez autorów kwestie omówione zostały wyczerpująco, rzeczowo i logicznie, zaś warstwę merytoryczną książki, jak również przedstawione dowody cechują spójność i konsekwentność, dlatego kupuję tę historię.
W tym roku mijają równo dwie dekady od zagadkowej śmierci Kurta Cobaina. Mimo upływu czasu w rozmaitych serwisach internetowych krążą różne artykuły i filmy poświęcone tej sprawie - owoce pracy dziennikarzy śledczych, jak również fanów Nirvany, Kurta, czy też wszelkich "fotelowych detektywów". Wciąż publikowane w sieci są nowe treści, których twórcy wracają do wydarzeń z dnia 8 kwietnia 1994 roku i późniejszego dochodzenia policji w Seattle. Prace Wallace'a i Halperina oraz nagrania detektywa Toma Granta stanowią dla nich główny materiał źródłowy, wzbudzający zainteresowanie zarówno biografią, jak też tajemniczymi okolicznościami zgonu Kurta Cobaina, w których nie brak sprzeczności, przemilczanych zdarzeń i zaniedbanych wątków.
Niezwykle wciągająca książka, której autorzy rozwijają wątki podjęte w publikacji pt. "Kto zabił Kurta Cobaina?". Niedopowiedziane poprzednio zagadnienia i tematy tutaj znalazły dopełnienie, jednak twórcy zaprezentowali również nowe fakty i niepublikowane wcześniej ustalenia, które stanowią rezultaty wieloletniego i wielowątkowego śledztwa dziennikarskiego.
więcej Pokaż mimo toJakkolwiek osoby...