-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik243
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant17
Biblioteczka
"Królowa polskiego kryminału" nie zawodzi oczekiwań - po słabym "Pochłaniaczu" powstał mniej więcej taki sam "Okularnik".
Rozdęta jest ta fabuła do granic niemożności. Ten tu, tamta tam, oni wtedy, ale większość od dawna i cały czas. Ciężko się połapać, kto kogo i dlaczego, co jest potęgowane tym, że na końcu i tak niewiele się wyjaśnia - albo wyjaśnia się w taki sposób, że trudno coś zrozumieć.
Maniera polskiej powieści popularnej, czyli cięty, ironiczny, trochę wulgarny język przetykany mądrze brzmiącymi słowami jest sztuczny, niezgrabny i źle zastosowany. Ciężko zawiesić niewiarę, kiedy bohaterowie dokładnie w trakcie porwania przeprowadzają rozmowę na tematy ponadczasowe, wymieniają się opiniami itd. Nie mówiąc już o tym, że czasem zamiast rozmowy prowadzą konwersację albo, o zgrozo, dyskurs.
Autorce należy się jakaś nagroda za najgorszy, najbardziej ordynarny i nieuzasadniony cliff-hanger, jaki spotkałem w książce, filmie czy grach komputerowych.
Przeczytałem (właściwie przesłuchałem) tylko dlatego, że muszę coś robić w drodze do pracy; przesłucham też "Lampiony", ale głównie po to, żeby mieć to za sobą.
"Królowa polskiego kryminału" nie zawodzi oczekiwań - po słabym "Pochłaniaczu" powstał mniej więcej taki sam "Okularnik".
Rozdęta jest ta fabuła do granic niemożności. Ten tu, tamta tam, oni wtedy, ale większość od dawna i cały czas. Ciężko się połapać, kto kogo i dlaczego, co jest potęgowane tym, że na końcu i tak niewiele się wyjaśnia - albo wyjaśnia się w taki sposób,...
Rety, jeśli takie powieści dostają nagrodę Wielkiego Kalibru, to z polskim kryminałem jednak nie jest wcale tak dobrze.
Głównym grzechem Guzowskiej jest, jak mi się wydaje, to, że za silnie chce zrobić wrażenie na czytelniku. A to cynizmem bohatera, a to jego ciętym jęzorkiem, a to naukowymi terminami, a to atmosferą, a to dystansem do własnej narracji... Prawie zawsze wychodzi to groteskowo.
Mario pyskuje każdemu, kto się nawinie, z ironicznym humorem godnym czternastolatka. Przez przesadę jego aspołeczność jest zupełnie nieprawdopodobna.
Naukowość wykopalisk nie wytrzymuje krytycyzmu: Guzowska próbuje własną wiedzę zdobytą dzięki doświadczeniu rozdzielić między różne postacie, żeby nikt nie wiedział wszystkiego - okazuje się, że profesjonalistom w stopniu profesorów trzeba tłumaczyć najprostsze koncepty, co ma taki dodatkowy efekt, że czytelnik też się czuje traktowany jak dziecko.
Fragmenty, w których autorka "puszcza oko do czytelnika" (w rodzaju "Było ciemno jak... gdzieś, gdzie jest bardzo ciemno") wyszły bardzo sztucznie i niezręcznie. Styl jest ogólnie dziurawy, nieumiejętnie miesza słowa z różnych poziomów języka, korzysta z wulgaryzmów bez potrzeby.
Atmosfera jest może jedynym elementem, który w miarę satysfakcjonuje. Jak jest gorąco, to jest piekielnie gorąco. Troja spalona letnim upałem jest faktycznie męcząca, obskurne bary i sklepy niegościnne, ruiny nudne. To pomaga uwierzyć trochę w fabułę, która jednak poza tym nie jest zbyt wiarygodna. Postaci mają dziwaczne motywacje, tok rozumowania szwankuje. Schematyczna intryga z odkryciem trupa na początku i nie wiadomo skąd wziętą sceną akcji na końcu uwiera podczas czytania z powodu nienaturalnych powiązań między scenami ("O nie, muszę biec ją zobaczyć, bo tak się stęskniłem przez ostatnie dwie strony"!).
W sumie można, jak kto nie ma co robić, ale lepiej wybrać coś innego.
Rety, jeśli takie powieści dostają nagrodę Wielkiego Kalibru, to z polskim kryminałem jednak nie jest wcale tak dobrze.
Głównym grzechem Guzowskiej jest, jak mi się wydaje, to, że za silnie chce zrobić wrażenie na czytelniku. A to cynizmem bohatera, a to jego ciętym jęzorkiem, a to naukowymi terminami, a to atmosferą, a to dystansem do własnej narracji... Prawie zawsze...
Czemu właściwie są dwa hasła dla "Ogniem i mieczem"? No dobra, po prostu napiszę to samo co przy pierwszym tomie.
Bardzo dobrze sobie po latach odświeżyć Trylogię. Wydaje mi się, że dla czytelników końca XIX wieku "Ogniem i mieczem" odgrywało podobną rolę co dla mojego pokolenia Sapkowski, i może to już było ponad sto lat temu, ale Sienkiewicza wciąż można czytać z wypiekami na twarzy, język przekazuje odpowiednie emocje, iskrzy się humorem, a chociaż zakończenie wszyscy znają, to i tak się na nie czeka.
Polecam powtórkę. A jeśli ktoś, broń Boże, nie czytał, to polecam ten pierwszy raz.
Czemu właściwie są dwa hasła dla "Ogniem i mieczem"? No dobra, po prostu napiszę to samo co przy pierwszym tomie.
Bardzo dobrze sobie po latach odświeżyć Trylogię. Wydaje mi się, że dla czytelników końca XIX wieku "Ogniem i mieczem" odgrywało podobną rolę co dla mojego pokolenia Sapkowski, i może to już było ponad sto lat temu, ale Sienkiewicza wciąż można czytać z...
Bardzo dobrze sobie po latach odświeżyć Trylogię. Wydaje mi się, że dla czytelników końca XIX wieku "Ogniem i mieczem" odgrywało podobną rolę co dla mojego pokolenia Sapkowski, i może to już było ponad sto lat temu, ale Sienkiewicza wciąż można czytać z wypiekami na twarzy, język przekazuje odpowiednie emocje, iskrzy się humorem, a chociaż zakończenie wszyscy znają, to i tak się na nie czeka.
Polecam powtórkę. A jeśli ktoś, broń Boże, nie czytał, to polecam ten pierwszy raz.
Bardzo dobrze sobie po latach odświeżyć Trylogię. Wydaje mi się, że dla czytelników końca XIX wieku "Ogniem i mieczem" odgrywało podobną rolę co dla mojego pokolenia Sapkowski, i może to już było ponad sto lat temu, ale Sienkiewicza wciąż można czytać z wypiekami na twarzy, język przekazuje odpowiednie emocje, iskrzy się humorem, a chociaż zakończenie wszyscy znają, to i...
więcej mniej Pokaż mimo to
Nie wiem, czy ta książka jest kryminałem - nie ma w niej właściwie zagadek, dochodzeń, tajemnic i tym podobnych "wciągaczy". Ale na pewno jest noir i na pewno jest wciągająca.
Czyta się to naprawdę dobrze. Atmosfera ciąży i dusi, realizm przytłacza. Historie bohaterów są przedstawione za pomocą kilku szczegółów lub zdarzeń, które robią większe wrażenie niż długa opowieść o zmiennych kolejach losów.
Z konkretnymi i przekonującymi opisami kolejnych szemranych barów sąsiadują uwagi narratora o znacznie większym potencjale metafizycznym, które jednak nie są nadto wydumane.
Niewiele tu można powiedzieć o fabule - jest jej tylko tyle, ile konieczne, znacznie więcej dzieje się na polu charakteru i relacji. Właściwie osobnym bohaterem jest też mijający czas.
Lektura jest angażująca, ale niezbyt wymagająca, ciężka w nastroju, ale lekka w bagażu, świetny przerywnik od dłuższych, ale mniej treściwych książek.
Nie wiem, czy ta książka jest kryminałem - nie ma w niej właściwie zagadek, dochodzeń, tajemnic i tym podobnych "wciągaczy". Ale na pewno jest noir i na pewno jest wciągająca.
Czyta się to naprawdę dobrze. Atmosfera ciąży i dusi, realizm przytłacza. Historie bohaterów są przedstawione za pomocą kilku szczegółów lub zdarzeń, które robią większe wrażenie niż długa opowieść...
Polecam, przednia zabawa! Dużo ładnych zdjęć! Epicka akcja rozciągnięta na eony i całą galaktykę!
Polecam, przednia zabawa! Dużo ładnych zdjęć! Epicka akcja rozciągnięta na eony i całą galaktykę!
Pokaż mimo toChyba czego innego spodziewałem się po książce, która została wybrana najlepszym kryminałem wszechczasów. Nie ma tu za wiele jeśli chodzi o intrygę - raczej badanie interesów stron i eliminacja podejrzanych. Przez całą książkę wiadomo, że coś się nie zgadza, a na końcu robią tak, że się zgadza. Jeśli chodzi o akcję - główny bohater w którymś momencie może usiąść i patrzeć w ścianę zamiast w sufit. To wszystko. Mimo to książka jest miło, wartko napisana, a historyczne nieporozumienie naprawdę wciągające. Dla mnie nauka była podwójna, bo dowiedziałem się zarówno tego, jaką Ryszard III ma reputację, jak i tego, że jest niezasłużona. Przyjemne pare dni z panią Tey, ale chyba nie wrócę do jej innych dzieł za szybko. Rozumiem, dlaczego kryminał mógł zostać obwołany największym w historii przez czytelników anglojęzycznych, wychowanych na bajkach o krwiożerczym królu - i jestem przekonany, że gdyby taka lista powstała gdziekolwiek indziej, to "Córka czasu" (właściwie dalej nie wiem, do czego odnosi się tytuł) nie znalazłaby się w pierwszej setce.
Chyba czego innego spodziewałem się po książce, która została wybrana najlepszym kryminałem wszechczasów. Nie ma tu za wiele jeśli chodzi o intrygę - raczej badanie interesów stron i eliminacja podejrzanych. Przez całą książkę wiadomo, że coś się nie zgadza, a na końcu robią tak, że się zgadza. Jeśli chodzi o akcję - główny bohater w którymś momencie może usiąść i patrzeć w...
więcej mniej Pokaż mimo to
Jestem pod wielkim wrażeniem tej książki. Autorka jest moją rówieśniczką i kiedy mówi o latach naszego wczesnego dzieciństwa, naprawdę mogę się w tym odnaleźć, choć nie mieszkałem na Śląsku (który ma tu dość ważną rolę do odegrania).
Tak naprawdę jednak chwyta mnie nie nostalgia za realiami Polski lat 90., ale za związanym z wiekiem sposobem widzenia świata: jako magicznego, ogromnego, nieodkrytego i za każdym rogiem egzotycznego. Zarówno opowieści dziadka, jakby wzięte z "Kaczych opowieści", jak i sam bliski świat osiedli, bloków i autostrad wciągają, pozwalają się zagubić i zapomnieć. Jednocześnie zawsze towarzyszy temu gorzki podtekst: wiemy doskonale, a autorka przypomina, że to nieprawda. Jednak co to ma za znaczenie?
Słowik umie połączyć w języku dziecięce zadziwienie z bardzo dorosłą dosadnością. Czasem z kolei dziecięcy jest konkret, historyjka, ale dorosłe i często niechciane są wnioski. To rozdwojenie silnie gra w postaci narratorki i Anny, dziadka i babci.
Jest w powieści poczucie, że dokądś zmierza, chociaż struktura fabularna jest bardzo luźna i wydaje się raczej pretekstem; historie nie są przecież o bohaterach - tylko bohaterowie charakteryzują się przez historie, które opowiadają. Mimo wszystko jeszcze na przedostatniej stronie czekałem na rozwiązanie i nie byłem rozczarowany.
Nie zwykłem czytać współczesnej literatury, nawet polskiej - "Atlas: Doppelganger" przekonuje mnie, że czasem warto.
Jestem pod wielkim wrażeniem tej książki. Autorka jest moją rówieśniczką i kiedy mówi o latach naszego wczesnego dzieciństwa, naprawdę mogę się w tym odnaleźć, choć nie mieszkałem na Śląsku (który ma tu dość ważną rolę do odegrania).
Tak naprawdę jednak chwyta mnie nie nostalgia za realiami Polski lat 90., ale za związanym z wiekiem sposobem widzenia świata: jako...
Zabieram się do trzech książek de Waala wydanych przez CCP i ta jest pierwsza. To świetna pozycja, żeby na poważnie zacząć temat moralności u zwierząt. De Waal ma dość jaskrawe stanowisko - jest zwolennikiem dość daleko posuniętej antropomorfizacji, a postrzeganie reakcji zwierząt jako podobnych do naszych argumentuje podobieństwami w budowie ewolucyjnej.
Sam wykład de Waala nie jest długi i zajmuje może pół książki. Bardzo ciekawe są następujące po nim komentarze badaczy o odmiennych poglądach - krytykują oni niektóre wnioski de Waala, nieraz bardzo przekonująco. Autor ma szansę odpowiedzieć w posłowiu.
Książka nie jest taka łatwa do czytania - pojawia się sporo terminów specjalistycznych, abstrakcyjnych sytuacji, ale przy pewnej dozie skupienia jest dostępna dla każdego. Jeśli ktoś interesuje się zwierzętami, a zwłaszcza naczelnymi, to bardzo warto.
Spory minus za oprawę edytorską - taka piękna okładka, ładny papier, a tu tyle błędów, baboli, literówek, i jeszcze te obrzydliwe wytłuszczenia - pani odpowiedzialna za adiustację i korektę nie odrobiła pracy domowej.
Zabieram się do trzech książek de Waala wydanych przez CCP i ta jest pierwsza. To świetna pozycja, żeby na poważnie zacząć temat moralności u zwierząt. De Waal ma dość jaskrawe stanowisko - jest zwolennikiem dość daleko posuniętej antropomorfizacji, a postrzeganie reakcji zwierząt jako podobnych do naszych argumentuje podobieństwami w budowie ewolucyjnej.
Sam wykład de...
Niby nic - trzydzieści stron czy coś koło tego, z czego połowa jest powtórzona, dialogów nie ma, a "fabuła" jest częściowo zdradzona przez Jodorowskiego w przedmowie. Niby nic, a jednak po zamknięciu książki oczy miałem jeszcze przez jakiś czas szeroko otwarte z wrażenia.
Niby nic - trzydzieści stron czy coś koło tego, z czego połowa jest powtórzona, dialogów nie ma, a "fabuła" jest częściowo zdradzona przez Jodorowskiego w przedmowie. Niby nic, a jednak po zamknięciu książki oczy miałem jeszcze przez jakiś czas szeroko otwarte z wrażenia.
Pokaż mimo toPrzeczytałem jednym tchem z poprzednią częścią, więc zlewa mi się w jedno - ale jedna gwiazdka mniej, bo: nagle, ze strony na stronę, bohater przestaje mówić po rosyjsku; rozwój wątku z wiedunją jest dla mnie dziwaczny i groteskowy.
Przeczytałem jednym tchem z poprzednią częścią, więc zlewa mi się w jedno - ale jedna gwiazdka mniej, bo: nagle, ze strony na stronę, bohater przestaje mówić po rosyjsku; rozwój wątku z wiedunją jest dla mnie dziwaczny i groteskowy.
Pokaż mimo to
Komiks Ryszkiewicza jest nieźle napisany, wciąga i robi wrażenie swoją mrocznością i brutalnością. Tu kilka stron bez tekstu, rysunki same opowiadają historię - tam dłuższa wypowiedź po rosyjsku, ale napisana tak, że da się zrozumieć i bez znajomości języka. Postaci mają swoje głosy. Historia jest wiarygodna, ale nie oczywista. Z drugiej strony wiele wątków, momentów i możliwości pozostaje niewykorzystanych, ledwie zarysowanych.
Większy problem mam z rysunkami Strychowskiej. Niby mi się podobają - naprawdę dobrze oddają atmosferę, cenię odwagę, żeby nieraz zostawić nawet całą stronę czarną. Z drugiej strony są wyjątkowo kanciaste tam, gdzie według mnie nie powinny - na twarzach, dłoniach. Opowiadanie obrazem z panelu na panel też nie zachodzi tak jak powinno - tu bohater trzyma butelkę tak, na następnym rysunku już odwrotnie.
W sumie jestem troszeczkę rozczarowany - niby mi się podobało, ale jednak ciężko mi z czystym sumieniem powiedzieć, że komiks jest "dobry" - raczej pozostanę na "niezły".
Komiks Ryszkiewicza jest nieźle napisany, wciąga i robi wrażenie swoją mrocznością i brutalnością. Tu kilka stron bez tekstu, rysunki same opowiadają historię - tam dłuższa wypowiedź po rosyjsku, ale napisana tak, że da się zrozumieć i bez znajomości języka. Postaci mają swoje głosy. Historia jest wiarygodna, ale nie oczywista. Z drugiej strony wiele wątków, momentów i...
więcej mniej Pokaż mimo toLe Carre jest chyba mistrzem powieści szpiegowskiej. Doskonale potrafi wyważyć nacisk na indywidualne motywacje i przeżycia bohaterów oraz systemową czy międzynarodową konieczność, dehumanizującą tych złapanych w jej sidła. Intryga jest jak zawsze szeroko zakrojona, trudna do ogarnięcia ze względu na mnogość nazw, nazwisk i motywacji, ale jednocześnie przedstawiana jest w taki sposób i w takim tempie, że możliwe jest połapanie się w niej. Niestety, powieść w którymś momencie staje się dość przewidywalna ze względu na to, jak dobrze oddaje zwykły styl Le Carrego. Mimo to wciągająca rozrywka na wysokim poziomie.
Le Carre jest chyba mistrzem powieści szpiegowskiej. Doskonale potrafi wyważyć nacisk na indywidualne motywacje i przeżycia bohaterów oraz systemową czy międzynarodową konieczność, dehumanizującą tych złapanych w jej sidła. Intryga jest jak zawsze szeroko zakrojona, trudna do ogarnięcia ze względu na mnogość nazw, nazwisk i motywacji, ale jednocześnie przedstawiana jest w...
więcej mniej Pokaż mimo to
Modelowo napisana popularnonauka. Dostarcza wiedzy, ale nie zadręcza nadmierną ilością faktów. Stawia na zrozumienie, koncentrując się na opowieści. Autor rozumie, że znacznie więcej mogę się dowiedzieć o epoce, jeśli uczyni bohaterów historii bliższymi, odsłoni ich motywacje i charakter, osadzi całość w wiarygodnym i zrozumiałym świecie. Czyta się to jak powieść, ale to przecież ewidentnie nie jest powieść - to prawdziwa książka historyczna i historycznoliteracka.
Mankamentem jest polska wersja podtytułu. "How the World Became Modern" oddaje główną myśl książki, pokazującej ogromny wpływ Lukrecjusza, ale przede wszystkim jego zupełną obcość wobec łacińskiego średniowiecza i dominującego światopoglądu. "Jak zaczął się Renesans" z kolei po prostu wprowadza w błąd - Greenblatt nic nie mówi na ten temat. Czasy Poggia to już dość dojrzały renesans, kilkadziesiąt lat po Petrarce, ponad sto po Dantem. Odnalezienie Lukrecjusza jest jednym z ważniejszych osiągnięć tej epoki, ale jednocześnie jej owocem.
Oprócz tego nie pasuje mi sposób przedstawienia średniowiecza jako okresu ciemnoty, braku kultury i powszechnego barbarzyństwa. To przekonanie długo pokutowało i w tej publikacji wciąż przebija. Nie umniejszając dokonań renesansowych humanistów, można też było sprawiedliwiej potraktować tych co bardziej światłych poprzedników.
Poza błędem w tytule książka jest świetnie przetłumaczona, a do tego bardzo ładnie wydana, naprawdę nie wygląda jakby opublikował ją Albatros. Przypisy są na końcu książki, czego zazwyczaj nie lubię, ale tutaj byłem zadowolony, że nie przerywały mi płynnej lektury. Bibliografia jest niesamowicie bogata.
Tak powinno się pisać o historii (przynajmniej dla nas, maluczkich, którzy nie mamy kompetencji, by wgłębiać się w jej zawiłości).
Modelowo napisana popularnonauka. Dostarcza wiedzy, ale nie zadręcza nadmierną ilością faktów. Stawia na zrozumienie, koncentrując się na opowieści. Autor rozumie, że znacznie więcej mogę się dowiedzieć o epoce, jeśli uczyni bohaterów historii bliższymi, odsłoni ich motywacje i charakter, osadzi całość w wiarygodnym i zrozumiałym świecie. Czyta się to jak powieść, ale to...
więcej mniej Pokaż mimo toTo wspaniała książka, towarzyszka dzieciństwa, która tak naprawdę zachwyciła mnie, kiedy odkryłem ją ponownie po latach w czasie świątecznego sprzątania. Wielkim atutem są przepiękne ilustracje.
To wspaniała książka, towarzyszka dzieciństwa, która tak naprawdę zachwyciła mnie, kiedy odkryłem ją ponownie po latach w czasie świątecznego sprzątania. Wielkim atutem są przepiękne ilustracje.
Pokaż mimo to
"Fundacja" to raczej powieść o historii niż konkretnym człowieku. Mimo epickiego rozmachu opowieści, książka jest dość kameralna: składa się z kilku rozbudowanych epizodów, przedstawiających dzieje ludzkiej cywilizacji w momentach kolejnych kryzysów. Asimov szczędzi słów, nie rozpisuje się o motywach, brakuje tu scen walki; mamy tylko rozrysowaną planszę i przedstawionych zawodników kolejnych rozdań. Nie wszystko rozumiemy od razu - czasem dopiero następny rozdział wyjaśnia nam, co się stało. Jednocześnie jest wątpliwe, że późniejsze pokolenia bohaterów będą to rozumieć tak jak my.
"Fundacja" to wielkie science-fiction, porównywalne tematem i przenikliwością do "Diuny" - dla mnie atrakcyjniejsze od niej, bo nie tak pełne patosu i rozmachu, wątków, których nie potrzebuję.
"Fundacja" to raczej powieść o historii niż konkretnym człowieku. Mimo epickiego rozmachu opowieści, książka jest dość kameralna: składa się z kilku rozbudowanych epizodów, przedstawiających dzieje ludzkiej cywilizacji w momentach kolejnych kryzysów. Asimov szczędzi słów, nie rozpisuje się o motywach, brakuje tu scen walki; mamy tylko rozrysowaną planszę i przedstawionych...
więcej mniej Pokaż mimo toBardzo przyjemna lektura, świetnie napisana, lekka, zabawna i wciągająca. Wielce potrzebna chwila wytchnienia w literaturze zalanej niskich lotów psychologią, wątkami przemocy i śmierci - tutaj tylko wyborny pastisz klasycznego kryminału.
Bardzo przyjemna lektura, świetnie napisana, lekka, zabawna i wciągająca. Wielce potrzebna chwila wytchnienia w literaturze zalanej niskich lotów psychologią, wątkami przemocy i śmierci - tutaj tylko wyborny pastisz klasycznego kryminału.
Pokaż mimo toDrugi tom daje radę utrzymać zainteresowanie czytelnika, nie jest ani trochę słabszy od pierwszego. Właściwie to samo można o nim powiedzieć co o "Drodze królów" - epicka opowieść, pełna patosu, ale taka, do której można się zbliżyć.
Drugi tom daje radę utrzymać zainteresowanie czytelnika, nie jest ani trochę słabszy od pierwszego. Właściwie to samo można o nim powiedzieć co o "Drodze królów" - epicka opowieść, pełna patosu, ale taka, do której można się zbliżyć.
Pokaż mimo to
Na pewno w swoim gatunku jest to świetna powieść - high fantasy, wielkie potęgi, losy świata, miecze, moce, namiętności... Jest to też wzór tego, jak budować świat od nowa - jeżeli ktoś koniecznie chce, bo nie wydaje mi się, żeby naszemu czegoś brakowało.
Faktycznie, spreny, które długo mnie denerwowały jako bezsensowny wymysł wprowadzony na siłę dla udziwnienia świata, okazały się mieć swoje precyzyjnie wyznaczone miejsce w rzeczywistości. Zwierzęta czy rośliny, które całkowicie się różnią od tego, co znamy, różnią się nieprzypadkowo - zostały ukształtowane przez prawa swojego uniwersum.
Co mnie raziło już w pierwszej scenie, bijatyki na bankiecie, to opisywanie asasyna, jakby był bohaterem gry komputerowej: ma dwie czy trzy supermoce; jak naciśnie jeden guzik, to chodzi po ścianach, a jak inny, to zadaje większe obrażenia. Niby jest to jakoś tam wytłumaczone, ale sprawia wrażenie schematyczności i sztuczności.
Bohaterowie są wiarygodni i ciekawi, można się do nich przywiązać. Elementy humoru pomagają przyswoić rozmach tej książki.
Męczący był dla mnie patos i rozmiar opowieści, ale trudno mi to nazwać wadą, bo to raczej osobiste preferencje. Chociaż byłem sceptyczny z początku, książka naprawdę mnie wciągnęła i raczej przekonała do siebie.
Jeśli ktoś lubi epickie fantasy w rodzaju "Koła czasu", koniecznie. Jeśli patos go irytuje albo nie ma ochoty wiązać się na kilkanaście lat (bo tyle zajmie dokończenie cyklu, jeśli kiedyś to nastąpi), niech sięgnie po coś lżejszego.
Na pewno w swoim gatunku jest to świetna powieść - high fantasy, wielkie potęgi, losy świata, miecze, moce, namiętności... Jest to też wzór tego, jak budować świat od nowa - jeżeli ktoś koniecznie chce, bo nie wydaje mi się, żeby naszemu czegoś brakowało.
Faktycznie, spreny, które długo mnie denerwowały jako bezsensowny wymysł wprowadzony na siłę dla udziwnienia świata,...
Zafascynowała mnie ta książka. Autor przedstawia życie drzew jako skomplikowany, ale precyzyjnie zbudowany system, a jednocześnie wciągającą opowieść o niepewności i śmierci. Uzyskuje ten efekt przez częste porównywanie lasu do społeczności ludzkiej; mamy więc fragmenty o języku, zmysłach, wychowaniu dzieci, pomocy społecznej, a nawet budownictwie socjalnym. Książka może się przez to narazić na zarzuty zbytniej antropomorfizacji "bohaterów", ale Wohlleben przy każdym takim porównaniu jest ostrożny, przyznaje, że jest to tylko jeden ze sposobów traktowania zjawiska, a do tego opatruje każdą informację przypisem wskazującym źródło - zazwyczaj są to publikacje naukowe. To sprawia, że narracja brzmi wiarygodnie. W każdym razie przez ostatni czas co chwila opowiadam każdemu, kto się nawinie, skąd zgrubienia na pniach i jak powstają dziuple.
Zafascynowała mnie ta książka. Autor przedstawia życie drzew jako skomplikowany, ale precyzyjnie zbudowany system, a jednocześnie wciągającą opowieść o niepewności i śmierci. Uzyskuje ten efekt przez częste porównywanie lasu do społeczności ludzkiej; mamy więc fragmenty o języku, zmysłach, wychowaniu dzieci, pomocy społecznej, a nawet budownictwie socjalnym. Książka może...
więcej Pokaż mimo to