-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać245
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik14
-
ArtykułyMamy dla was książki. Wygraj egzemplarz „Zaginionego sztetla” Maxa GrossaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2019-10-28
2019-10-28
Ważne i mądre apele poparte skandalicznie słabą argumentacją (bolącą szczególnie, bo autor jest naukowcem i doświadczonym wykładowcą uniwersyteckim). No nie jestem w stanie uwierzyć w wiarygodność ekologa i miłośnika zwierząt, który powołuje się na informacje pozyskane od PETA (która jest znana z eutanazji zdrowych zwierząt, odebranych właścicielom w oparciu o szemrane dowody, a także defraudacji pieniędzy z darowizn, a także i mniejszych głupot, jak promowanie wegańskiego jedzenia dla kotów). Nie jestem w stanie uwierzyć w wiarygodność biologa, który opisuje zwierzęta niczym nawiedzony mnich buddyjski i próbuje wmówić czytelnikowi, że są z natury dobre (natura nie jest ani dobra, ani zła - jest po prostu naturą... a panu autorowi polecam poczytać nieco więcej o często przytaczanych przez siebie delfinach, z naciskiem na zbiorowe gwałty i morderstwa dla zabawy). Nie jestem w stanie polecić książki, której autor świadomie manipuluje statystyką tak, żeby zszokować czytelnika (tutaj wyróżnia się fragment o zwierzętach laboratoryjnych - najpierw szczegółowy opis okrucieństw i nadużyć, a potem przytoczone liczby ogólne: do jednego worka wrzucono laboratoria stosujące okrutne praktyki i całą resztę, czy muszę wspominać, że jako laboratoria liczą się też placówki badawcze działające przy uwielbianych przez autora azylach?). Już nie wspomnę o chamskim polecaniu poprzednich książek i książek znajomków, sformułowane tak, że żeby poszerzyć jakąś kwestię, trzeba po nie sięgnąć dodatkowo. W wielu kwestiach zgadzam się z autorem, a mimo to bardzo mnie to wszystko razi. Co w takim razie z osobami nieprzekonanymi i przeciwnikami, do których autor kieruje ten wywód? Nie wydaje mi się, żeby manifest wykładający się na podstawach był w stanie ich przekonać.
Ważne i mądre apele poparte skandalicznie słabą argumentacją (bolącą szczególnie, bo autor jest naukowcem i doświadczonym wykładowcą uniwersyteckim). No nie jestem w stanie uwierzyć w wiarygodność ekologa i miłośnika zwierząt, który powołuje się na informacje pozyskane od PETA (która jest znana z eutanazji zdrowych zwierząt, odebranych właścicielom w oparciu o szemrane...
więcej mniej Pokaż mimo to
Ta książka byłaby nawet w porządku, gdyby nie jedna, zasadnicza wada autorki - nie potrafi się powstrzymać od pisania o sobie i swoich znajomych. W zasadzie nie mam nic przeciwko obecności autora w tekście, nawet tym naukowym - ba, tego się de facto nie da uniknąć - ale kiedy sięgam po książkę o ptakach, to interesują mnie ptaki, a nie dieta autorki, nazwa kościoła, do którego należy, wygląd jej przyjaciółek, ile pijawek jej powłaziło w spodnie jak chodziła po buszu i inne tym podobne anegdotki o dupie Maryni. Ponadto obraz autorki jaki się z tego wyłania jest, delikatnie mówiąc, niezbyt zachęcający do lektury. Pani Montgomery jest wegetarianką i to do tego stopnia, że nie może patrzeć jak ktoś w jej obecności je mięso (nawet widok drapieżnego ptaka w akcji przychodzi jej z trudem), ALE nie przeszkadza jej to:
- chwalić się trzymaniem stadnych papug samotnie,
- podzielić się historyjką jak jedna jej nierozłączka oderwała łepek drugiej i skwitować to beztroskim stwierdzeniem, że no przecież ludzie też się kłócą (a papugi, choć bywają względem siebie agresywne, to w miażdżącej większości wynika to ze złych warunków zapewnionych przez właściciela),
- zupełnie nie przejąć się i nie wyciągnąć wniosków, kiedy jej papuga długowiecznego gatunku padła po 3 latach u niej (i rozpaczać, że szkoda, bo tak ładnie hihi tańczyła),
- oburzać się, że wspomniane już nierozłączki nie zwracały na nią uwagi, tylko zajmowały się sobą.
Obrzydliwe, hipokrytyczne babsko.
Sama część o ptaszkach po prostu w porządku. Jedne rozdziały są całkiem w porządku, inne (papugi, wrony) - tragiczne. Są na rynku znacznie lepsze pozycje, nie warto inwestować w ego autorki.
Ta książka byłaby nawet w porządku, gdyby nie jedna, zasadnicza wada autorki - nie potrafi się powstrzymać od pisania o sobie i swoich znajomych. W zasadzie nie mam nic przeciwko obecności autora w tekście, nawet tym naukowym - ba, tego się de facto nie da uniknąć - ale kiedy sięgam po książkę o ptakach, to interesują mnie ptaki, a nie dieta autorki, nazwa kościoła, do...
więcej mniej Pokaż mimo to
Bardzo mało jest książek o gwiazdozbiorach w ujęciu historycznym i kulturowym, a jeszcze mniej tych dobrych. "Historia naturalna gwiazdozbiorów" szczególnie zła nie jest, ale do wartej uwagi pozycji również jej daleko.
Książka podzielona jest na dwie części - samą część historyczną i katalog gwiazdozbiorów z powrzucanymi ciekawostkami, na które brakowało już miejsca w poprzednich rozdziałach. Ta pierwsza jest zdecydowanie lepsza, chociaż po prostu diabelnie nudna. Jest napisana stylem ledwo poprawnym, informacje są powtarzane co krok i podane tak topornie, że aż poczułam się traktowana jak idiotka, odsyłanie do innych rozdziałów po szczegóły (po co?! to nie słownik, czytelnik i tak tam dotrze), wreszcie niedociągnięcia, błędy logiczne (zdaniem autorów Tarcza Sobieskiego straciła podwójny człon ze względu na nakaz zachowania nazw pojedynczych... tylko jakim cudem w takim razie uchowały się Psy Gończe, Warkocz Bereniki czy obie Niedźwiedzice? - tego już nam nie przybliżono) oraz niestety błędy historyczne, zwłaszcza związane z gloryfikacją Sobieskiego... Jest tu jednak dużo informacji na tyle ciekawych, unikatowych i wartościowych, że warto chociażby przeskanować wzrokiem - tyle, że z zachowaniem pewnej dozy ostrożności i krytycyzmu.
Katalog gwiazdozbiorów natomiast jest po prostu zbędny. Dodatkowych ciekawostek zachowało się niewiele, większość tych minirozdzialików jest po prostu - kolejnym! - powtórzeniem informacji. Masa gwiazdozbiorów jest też zapchana danymi stricte astrofizycznymi, a trochę nie po to ta książka powstała? Brakuje tu też po prostu unikatowości - poza rozdziałem o Andromedzie, całą resztę bez problemu sobie znajdziecie na Wikipedii.
Podsumowując, pozycja raczej nudna i przestarzała niż po prostu zła. Nada się dla fanów podobnej tematyki, gotowych przecierpieć wiele dla poszerzenia wiedzy, ale do ciastek i kawy... Nie, zdecydowanie odradzam.
Bardzo mało jest książek o gwiazdozbiorach w ujęciu historycznym i kulturowym, a jeszcze mniej tych dobrych. "Historia naturalna gwiazdozbiorów" szczególnie zła nie jest, ale do wartej uwagi pozycji również jej daleko.
Książka podzielona jest na dwie części - samą część historyczną i katalog gwiazdozbiorów z powrzucanymi ciekawostkami, na które brakowało już miejsca w...
Przyjemne, prosto napisane wyłożenie podstawowych zagadnień z zakresu życia na zamku w późnym średniowieczu. Tytuł - a zwłaszcza opis od wydawcy - sugeruje tematykę znacznie szerszą, niż faktycznie oferują nam autorzy. Ci są jednak uczciwi i skrupulatni, we wstępie sami określają zakres zainteresowań (którym jest Anglia i częściowo Francja od XIw. wzwyż) i faktycznie trzymają się ich w kolejnych rozdziałach. Osobiście czuję lekki informacyjny niedosyt, ale dla absolutnego laika albo kogoś szukającego prostego a treściwego kompendium wiedzy - np. w celu napisania własnego dzieła fantasy - myślę, że książka jest wystarczająca.
Przyjemne, prosto napisane wyłożenie podstawowych zagadnień z zakresu życia na zamku w późnym średniowieczu. Tytuł - a zwłaszcza opis od wydawcy - sugeruje tematykę znacznie szerszą, niż faktycznie oferują nam autorzy. Ci są jednak uczciwi i skrupulatni, we wstępie sami określają zakres zainteresowań (którym jest Anglia i częściowo Francja od XIw. wzwyż) i faktycznie...
więcej mniej Pokaż mimo to
Wypatrzyłam tę książkę w zapowiedziach wydawnictwa Marginesy i z miejsca zakochałam się w okładce i tytule. Do tego materiały promocyjne zapowiadały niezłą literacką ucztę, książkę z pogranicza gatunków i bardziej kulturowo-hobbystyczną niż biologiczną. Przyznam, że dałam się skutecznie omotać reklamie i dla "Plamki mazurka" złamałam nawet żelazną zasadę nie kupowania nowych książek przed sesją. Cóż, tym większe było moje rozczarowanie.
Autor jest całkiem znanym i poczytnym (około 1700 obserwujących fanpage) blogerem, popularyzatorem ornitologii i ekologii. Spodziewałam się, że - nomen omen - pióro będzie miał co najmniej znośne. Problem w tym, że ciężko było mi to sprawdzić... Fragmentów, w których autor jest naturalny jest bardzo mało. Tam, gdzie nie cytuje (a cytuje sporo, o tym później), często sili się na upiększanie tekstu: archaizowana składnia, nieśmieszne anegdotki - zabite "wyszukanym" doborem słownictwa - przeklęte wielokropki, użyte zawsze, ZAWSZE, tam, gdzie autor chciał podzielić się jakimś zaskakującym fakcikiem. Do tego zamiast skupić się na ptakach, o których faktycznie ma pojęcie i materiały, z których mógłby czerpać, pan Pióro marnuje miejsce na takie, o których potrafi jedynie przytoczyć kilka faktów rodem z Wikipedii i wspomnieć, że gatunek jest w Polsce na wymarciu. W ten sposób na przykład nie dowiemy się słowa o gołębiu skalnym, grzywaczu czy sierpówce, ale za to pojawia się rozdział (na szczęście, jest to ten z lepszych) o turkawce. Nie pojawia się też m.in. bażant.
Jak na książkę, która ma nas zachęcić do obserwacji ptaków i zachwycić nas ich pięknem, jest tu sporo makabrycznych opisów. Większość, na szczęście, to stosunkowo niewielki kaliber - ot, powtarzane chyba w każdym rozdziale westchnięcie, że zniszczyliśmy przyrodę - ale są i takie kwiatki, jak anegdotka z terenu, której bohaterowie - przesądni rolnicy - nabili na druciane ogrodzenie żywe, młode sowy. Tak, ekologia jest diablo ważna, a sku*wysynów należy piętnować - ale ważne jest też wyczucie momentu, zarzucanie makabryczną, mroczną historią pomiędzy luźnymi faktami do kawy i ciastka jest po prostu niesmaczne.
A już nie wspomnę o tym, że n-te niemal identyczne wspomnienie o tym, że człowiek przyczynił się do eliminowania kolejnych gatunków chamsko przypomina sztuczne napychanie tekstu. Płatne od słowa, czy jak?
Najgorsze są jednak wszechobecne cytaty. Autor upodobał sobie dwóch innych, klasycznych ornitologów - Jana Sokołowskiego i (zwłaszcza) Władysława Taczanowskiego - i przytacza ich na potęgę. Dosłownie. Często zamiast trudzić się samodzielnym opisem warunków bytowych czy zachowań, autor częstuje nas kawałkiem cudzego tekstu. Chociaż powinnam powiedzieć: blokiem. Są rozdziały, w których są cytaty długie na pół strony. Są rozdziały, w których cytaty stanowią większość tekstu (rekordziści to głuszec i słonka - cytaty stanowiły tam odpowiednio 75 i 70 procent linijek tekstu). W KAŻDYM rozdziale jest jakiś cytat. Zaczęłam się zastanawiać, czy to aby na pewno zgodne z prawem autorskim... Mnie tak napisanej pracy na studiach by nie przyjęto.
Jest ciekawie tam, gdzie autor jest sobą i ma o czym powiedzieć. Bardzo dobre są rozdziały m.in. o bocianie, jaskółce, wróblu, krukowatych. Zachwyciły mnie przytaczane informacje o symbolice świeckiej i religijnej, ludowych zwyczajach związanych z ptakami, przysłowiach, blok o św. Franciszku, materiały etnograficzne. Gdyby redaktor bardziej capnął autora za karczek i kazał mu się skupić właśnie na tym, w czym jest dobry, wyszłaby z tego naprawdę dobra literatura popornitologiczna.
Wydanie jest przepiękne - oprócz zdobionej (od zewnątrz i środka) mazurkami okładki, mamy też urocze ryciny przedstawiające bohaterów kolejnych rozdziałów. Dobrej jakości kremowy papier, bardzo dobra do czytania czcionka, jedynie jedna literówka na całą książkę - innymi słowy technicznie tekst przygotowany do perfekcji. Tylko ta treść... Ech, wyrzucone w błoto pieniądze i popsuty humor na święta. Pióru pana Pióro już dziękujemy.
Wypatrzyłam tę książkę w zapowiedziach wydawnictwa Marginesy i z miejsca zakochałam się w okładce i tytule. Do tego materiały promocyjne zapowiadały niezłą literacką ucztę, książkę z pogranicza gatunków i bardziej kulturowo-hobbystyczną niż biologiczną. Przyznam, że dałam się skutecznie omotać reklamie i dla "Plamki mazurka" złamałam nawet żelazną zasadę nie kupowania...
więcej mniej Pokaż mimo to"Kosmos" drażnił mnie pseudofilozoficznymi przekłamaniami, "Błękitna kropka" - chaotyczną narracją i nieumiejętnością przekazania ogromu wiedzy. Sagan to jeden z pionierów popularyzacji nauki, dlatego dziwi mnie, że to akurat warsztat zawiódł. Męczyłam się z "Kropką" ponad miesiąc, jakoś dobrnęłam do końca, bardziej zniesmaczona i zmęczona niż usatysfakcjonowana nabytą wiedzą, i zdecydowałam, że mam dość jakichkolwiek dzieł tego pana, nieważne jak bardzo są kultowe. No cóż, nie polubiliśmy się.
"Kosmos" drażnił mnie pseudofilozoficznymi przekłamaniami, "Błękitna kropka" - chaotyczną narracją i nieumiejętnością przekazania ogromu wiedzy. Sagan to jeden z pionierów popularyzacji nauki, dlatego dziwi mnie, że to akurat warsztat zawiódł. Męczyłam się z "Kropką" ponad miesiąc, jakoś dobrnęłam do końca, bardziej zniesmaczona i zmęczona niż usatysfakcjonowana nabytą...
więcej mniej Pokaż mimo to
Oj, paskudnie się ta książka zestarzała.
W zasadzie nigdy nie lubiłam "Mitologii" od Parandowskiego, a zetknęłam się z nią już gdzieś przed szkolnym obowiązkiem. Dopiero teraz, znając mity dość dobrze z różnych źródeł, w tym antycznych, zaczęłam rozumieć dlaczego.
Nienawidzę wyświechtanego pojęcia "polityczna poprawność", ale gdybym miała podać przykład dzieła je spełniającego, bez wahania podałabym tę książkę. Jest bezpłciowo bezpieczna, ostrożna, autor bez mrugnięcia okiem pozbywa się każdej, nawet najdelikatniejszej kontrowersji. Romanse są wspomniane jakby półgębkiem i jakby szybko zamiecione pod dywanik. Nie dowiemy się kto był - i w jaki sposób się nim stał - ojcem Tezeusza, Perseusza, Dioskurów i Heleny i wielu innych kluczowych postaci zrodzonych z boskich romansów. Homoseksualne wątki? Oba najbardziej słynne i oczywiste całkowicie wyrugowane aż do absurdu. Pazyfae i jej afera z bykiem? Leda z łabędziem? Ocenzurowane. Co bardziej krwawe wątki? Większość słynnych gwałtów i morderstw? Gładko przyklepane narracją.
Rozumiem cel i sens lekkiego przypudrowania tego i owego, zwłaszcza jeśli książka ma trafić do młodszego odbiorcy, ale cenzurowanie u Parandowskiego ma tak daleko idące konsekwencje, że zaciera się sens symboliczny czy fabularny, traci się wręcz sporo materiału koniecznego do zrozumienia wątków powielanych w kulturze - a przecież po to sięga się w szkołach po mity. Nawet z czysto fabularnego punktu widzenia da się zrozumieć postępowanie niektórych postaci (bardzo uderzyło mnie to przy Heraklesie i historii Medei) tylko jeśli ma się odniesienie do innych książek. Bez tego wsparcia wiele wątków wydaje się pustych, a bohaterowie potrafią wyjść na skończonych idiotów.
No i mizogonia. Tyle rzeczy autor wyrzucił, ale z seksizmem nie bardzo umiał sobie poradzić. Nie chcę dorabiać teorii spiskowych, bo być może ma to mocny związek z usunięciem co okrutniejszych wątków, ale Parandowski naprawdę niemal każdą jedną kobietę - czy to boginię, czy śmiertelniczkę - przedstawia albo jako głupią, albo próżną, albo mściwą, albo wszystko na raz. I nie, nie wynika to z tego, jak kultura grecka traktowała kobiety i kobiecość. To robi obiektywna narracja, tu i ówdzie dosłownie wyrywa się komentarz o głupocie czy słabości. Fujka mocno.
Na plus - piękny, a zarazem prosty język, bardzo dobry balans między baśniowością a naukowymi informacjami, przejrzyste uporządkowanie wątków. Jak na książkę wydaną po raz pierwszy w 1924 - poza wyżej skomentowanymi babolami - naprawdę daje radę. Jednak mimo wszystko proponowałabym odłożenie Parandowskiego na zasłużony odpoczynek.
Oj, paskudnie się ta książka zestarzała.
W zasadzie nigdy nie lubiłam "Mitologii" od Parandowskiego, a zetknęłam się z nią już gdzieś przed szkolnym obowiązkiem. Dopiero teraz, znając mity dość dobrze z różnych źródeł, w tym antycznych, zaczęłam rozumieć dlaczego.
Nienawidzę wyświechtanego pojęcia "polityczna poprawność", ale gdybym miała podać przykład dzieła je...
Monografia całkiem w porządku (mimo, że autorka momentami przesadza ze swoją sympatią do psów, co rzutuje na interpretację faktów), ale strasznie irytujący jest brak ilustracji. I to mimo ogromu omawianych przedstawień artystycznych. Trzeba przerywać lekturę dosłownie co chwilę i wspomagać się Wujaszkiem, inaczej zwyczajnie nie ma się pojęcia o co chodzi autorce.
Monografia całkiem w porządku (mimo, że autorka momentami przesadza ze swoją sympatią do psów, co rzutuje na interpretację faktów), ale strasznie irytujący jest brak ilustracji. I to mimo ogromu omawianych przedstawień artystycznych. Trzeba przerywać lekturę dosłownie co chwilę i wspomagać się Wujaszkiem, inaczej zwyczajnie nie ma się pojęcia o co chodzi autorce.
Pokaż mimo to
Autorka książki nie ma zielonego pojęcia o czym pisze. Tudzież nie potrafi napisać niczego aspirującego do pracy naukowej.
Drugą możliwość raczej odrzucam, bo pani Tomaszewska-Bolałek jednak trochę nagród zebrała - ale za prace ze swojej dziedziny, to jest antropologii jedzenia i pól okolicznych. Skąd nagle u niej książka o astrologii? Nie mam zielonego pojęcia.
Nie żebym spodziewała się petardy - po szumnym tytule "... w kulturze Japonii" wprost oczekiwałam raczej zbioru ciekawostek od Sasa do Lasa niż rzetelnej, wyczerpującej monografii. Ale już we wstępie "Od Autorki" i w rozdziale o japońskim kalendarzu zapaliło mi się trochę alarmowych lampek. Identyfikację zodiaku z tylko i wyłącznie niebiańskimi zwierzętami jeszcze jakoś przełknęłam, ale po rewelacji, że chińska astrologia bazuje na mezopotamskiej, bo też jest w niej 12 znaków zodiaku (xD), to mi kapcie spadły i wycięły oberka. No ale dobrze, może pani Tomaszewska-Bolałek po prostu bazowała na czyjejś teorii, to wcale aż tak niemożliwa nie jest, niech no sprawdzę źró... Zaraz, a gdzie są źródła? Ni ma. Null. Zero. Przypisy to odautorskie komentarze, te za długie na wepchnięcie w nawias, albo oddawanie prawom autorskim co autorskie przy tłumaczeniach. Owszem, jest z tyłu bibliografia (a raczej: Wybrane pozycje bibliograficzne), ale skąd ma czytelnik wiedzieć która rewelacja czy teoria jest z której książki? Równie dobrze autorka mogła sobie z horoskopu wyssać albo spisać z Wikipedii.
A tak swoją drogą, to chwilę potem sama sobie mezopotamską teorię obaliła, trafnie zauważając, że 12 w zodiaku chińskim wynika z obserwacji na ekliptyce ruchu Jowisza a nie Słońca - jak w zodiaku mezopotamsko-greckim - ale najwyraźniej w ogóle tego nie zauważyła, trzepiąc kolejny bezużyteczny fakt za bezużytecznym faktem.
Praca nie stawia żadnej tezy, nie idzie za nią żadna myśl czy chociażby logiczna synteza faktów. Większą część książki zajmują streszczenia (!) wybranych historii, w których występują zwierzęta powiązane ze zodiakiem. Występują to trochę za mocne słowo - czasem wzmiankowane są raz (!!) i ich obecność nijak nie wpływa na fabułę czy symbolizm (!!!). Chociaż może i symbolicznie mają znaczenie - ale skąd mam to wiedzieć, skoro autorka nie kwapi się, żeby przytoczone teksty omówić? Jak mam zrozumieć rolę Zodiaku w kulturze Japonii, skoro autorka tego nie przekazuje? To trochę tak, jakby napisać książkę "Społeczność żydowska w kulturze chrześcijańskiej Europy", wziąć Biblię, pokazać palcem dowolnie wyrwane fragmenty, dodać komentarz "O, tutaj występuje Żyd, a tu Żyd-rabin, a tu pani Żydówka" i zamknąć temat. Plus rzucić parę ciekawostek o kabale czy innych wycinkach z kultury żydowskiej. I o Hello Kitty, bo kurde czemu nie?
Tak, w rozdziale o Zodiaku w sztuce jest całkiem pokaźny akapit o Hello Kitty. Jest też cały rozdział o japońskich przesądach, są zoologiczne suche informacje o omawianych zwierzętach i randomowe słówka ze złodziejskiego żargonu, które pokrywają się akurat z nazwami zodiaku. Aha i cały rozdział o kocie, którego w japońskim zodiaku próżno szukać. Co to wszystko tu robi? Przestałam sobie tym zawracać głowę gdzieś na wysokości Wołu, bo i autorka nie zawróciła sobie głowy wyjaśnieniem kulturowych zależności, doboru tekstów czy swoich własnych decyzji.
Redakcja leży i kwiczy. Niektóre fragmenty powtarzają się i to z użyciem takich samych słów (cały początek rozdziału o Szczurze), zdjęcia są powrzucane bez ładu, składu i powiązania z aktualnie omawianą kwestią. Niektóre są tak słabej jakości (str. 35 i 36), że aż rozmazane. Mimo szczegółowo opisanych zasad zapisu japońskich słów, zasady te hasają sobie po książce jak chcą. Raz jest kursywą, raz nie, raz dużą literą, raz nie. Trochę mnie to nie dziwi, bo za redakcję odpowiada Radosław Bolałek, bodaj najgorszy językowo tłumacz jakiego wypluł polski rynek mangowy i miłośnik czcionek, od których krwawią oczy.
Mam nadzieję, że te nagradzane prace pani Tomaszewskiej-Bolałek stoją na co najmniej przyzwoitym poziomie, bo inaczej to wstyd, syf i poruta na cały świat. "Zwierzęta zodiaku" odradzam z całego serca.
Autorka książki nie ma zielonego pojęcia o czym pisze. Tudzież nie potrafi napisać niczego aspirującego do pracy naukowej.
Drugą możliwość raczej odrzucam, bo pani Tomaszewska-Bolałek jednak trochę nagród zebrała - ale za prace ze swojej dziedziny, to jest antropologii jedzenia i pól okolicznych. Skąd nagle u niej książka o astrologii? Nie mam zielonego pojęcia.
Nie żebym...
Kocham archeologię, ale z całą moją miłością do niej muszę stwierdzić, że nie jest to nauka, o której pisze się lekkim piórem. Ta książka to wyjątek od zasady. Owszem, miejscami się zdezaktualizowała, padają tu określenia, których współcześnie po prostu już nie wypada używać, autor powiela pewne głupawe mity, ale... Ale w zasadzie to niczemu nie przeszkadza. Bo nie padają tu śmiałe tezy, ani edukacyjne gadki i nikt tu nie aspiruje do stworzenia podręcznika. "Bogów" czyta się jak skrzyżowanie reportażu z filmem akcji w stylu Indiany Jonesa, a w centrum uwagi nie jest nauka, ale historia jej tworzenia. I to przedstawiona tak, że aż człowiek chce się zrywać i zobaczyć te cuda samemu. Osobiście zatęskniłam za British Museum i odświeżyłam plany obwąchania wszystkich okolicznych muzeów archeo. Ech, tylko czasu i pieniędzy coraz mniej - a było iść studiować archeologię ;)
Kocham archeologię, ale z całą moją miłością do niej muszę stwierdzić, że nie jest to nauka, o której pisze się lekkim piórem. Ta książka to wyjątek od zasady. Owszem, miejscami się zdezaktualizowała, padają tu określenia, których współcześnie po prostu już nie wypada używać, autor powiela pewne głupawe mity, ale... Ale w zasadzie to niczemu nie przeszkadza. Bo nie padają...
więcej mniej Pokaż mimo to
Znakomita merytorycznie, a zarazem wyjątkowo przyjemna książka na granicy pozycji akademickiej i popularnonaukowej. Dla laika - moim zdaniem laika ;) - może być trochę przyciężkawa, ale reporterski wręcz styl pani Ackerman rekompensuje wiele. Jedna z najlepszych okołoornitologicznych pozycji na polskim rynku.
Znakomita merytorycznie, a zarazem wyjątkowo przyjemna książka na granicy pozycji akademickiej i popularnonaukowej. Dla laika - moim zdaniem laika ;) - może być trochę przyciężkawa, ale reporterski wręcz styl pani Ackerman rekompensuje wiele. Jedna z najlepszych okołoornitologicznych pozycji na polskim rynku.
Pokaż mimo to