-
ArtykułyHłasko, powrót Malcolma, produkcja dla miłośników „Bridgertonów” i nie tylkoAnna Sierant1
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Cud w Dolinie Poskoków“ Ante TomiciaLubimyCzytać1
-
Artykuły„Paradoks łosia”: Steve Carell i matematyczny chaos Anttiego TuomainenaSonia Miniewicz2
-
ArtykułyBrak kolorowych autorów na liście. Prestiżowy festiwal w ogniu krytykiKonrad Wrzesiński13
Biblioteczka
1999
2010-12-19
1998-01-01
2011-10-24
2002-01-01
2004-01-01
2013-09-29
2005-01-01
2005-01-01
1996-01-01
1996-01-01
2002-01-01
2006-01-01
2007-01-01
2007-01-01
2007-01-01
2010-01-01
2010-01-01
2011-08-25
2011-07-26
Dan Simmons należy do grona tych pisarzy, którzy od dłuższego czasu zajmują na naszym rynku zaszczytne miejsce na półce z ambitniejszą fantastyką, jakkolwiek różnie można to pojęcie rozumieć. Osławionego cyklu „Hyperion” żadnemu miłośnikowi gatunku przedstawiać nie trzeba, podobnie zbyteczne byłoby wymienianie rozlicznych prestiżowych nagród, które autor otrzymał za swoje kolejne dzieła. Jeśli jednak ktoś jeszcze nie zaznajomił się z twórczością Simmonsa, ma idealną okazję ku temu, by nadrobić braki – i to w dwójnasób. Nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka ukazała się bowiem pozycja złożona z dwóch utworów pisarza, zatytułowana „Wydrążony człowieka. Muza Ognia”. Po jej lekturze nietrudno będzie pojąć, z czego wynika zachwyt fanów „Hyperiona” oraz co sprawia, że Simmons to autor nietuzinkowy i godny uwagi.
„Muzę Ognia”, mikropowieść, czy też może bardziej rozbudowane opowiadanie, zaserwowano czytelnikom niczym deser po głównym daniu. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, by uczynić zeń przystawkę – a ze względu na nieco lżejszy klimat, w jakim utrzymana jest opowieść, będzie to rozsądnym pomysłem zwłaszcza dla tych, którzy z Simmonsem stykają się po raz pierwszy. Ta niewielka rozmiarem space-opera odmalowuje przed oczami czytelnika obraz uniwersum zamieszkałego przez trzy rasy obcych najeźdźców i zniewoloną ludzką społeczność. Głównym bohaterem i narratorem uczyniono członka trupy aktorskiej, która na tytułowym statku kosmicznym przemierza bezkresny wszechświat, co jakiś czas lądując na planetach i wystawiając sztuki Szekspira.
Oś fabularna podporządkowana została odgrywanym spektaklom, zaś poszczególnych bohaterów poznajemy jedynie przez pryzmat ról, w jakie przyszło im się wcielić na deskach teatru. Komedie i tragedie Szekspira, przez wielu odbierane za utwory uniwersalne, posłużyły jako punkt wyjścia do rozważań nad kondycją społeczeństwa i wartością rasy ludzkiej. O przetrwaniu gatunku przyjdzie zadecydować wędrownej trupie, nie zaś żołnierzom, szpiegom czy innym bohaterom typowym dla tegoż literackiego podgatunku. Tylko czy obca rasa, odarta z naszego bagażu kulturalnego i stuleci dorobku, ma szansę pojąć sztuki Barda ze Stratfordu i zachwycić się nimi?
Forma, na którą zdecydował się Simmons, zaskarbi sobie tyle samo zwolenników, co przeciwników; miłośnicy literatury w szerokim tego słowa znaczeniu, a zwłaszcza ci, którym nieobca jest znajomość klasyki i szekspirowskich sztuk, będą zafascynowani tym zabiegiem. Jeśli komuś bliskie są zachwyty nad „Makbetem”, „Hamletem” czy „Królem Learem”, po „Muzę Ognia” powinien sięgnąć koniecznie. Z kolei czytelnicy, dla których intertekstualność nie ma najmniejszego znaczenia, mogą poczuć się zirytowani podobnym posunięciem i ziewać z nudów podczas lektury.
O tym, że Simmons jest pisarzem niezwykle oczytanym i elokwentnym, przekonają się także ci, którzy zatopią się w lekturze „Wydrążonego człowieka”. Już sam tytuł zdradza inspirację wierszem T. S. Eliota „Wydrążeni ludzie”, a nawiązań – tak do tego utworu, jak i innych, choćby „Boskiej komedii” Dantego – jest w powieści dużo więcej.
Simmons to twórca wymagający, oczekuje jednak od czytelnika nie więcej niż od siebie samego. Do pełnego zrozumienia jego dzieła potrzeba nie tylko umiejętności odszukiwania literackich kontekstów, ale także lotnego umysłu, któremu nieobce będą zagadnienia mechaniki kwantowej, teoria chaosu czy koncepcja wszechświatów równoległych. Jeśli ktoś nie ma pojęcia, kim byli Everett i Schrödinger, powinien nadrobić luki w wiedzy przed rozpoczęciem lektury, by móc czerpać z niej maksimum doznań i przyjemności.
Bez obaw jednak – „Wydrążony człowiek” to nie rozprawa naukowa, a rozmowy o mechanice falowej nie zdominowały całej powieści. O wiele bardziej istotny jest aspekt psychologiczny i sylwetka głównego bohatera, matematyka Jeremy’ego Bremena. Bremen to telepata borykający się ze śmiercią żony – jedynej osoby dzielącej z nim ten niezwykły dar. Dar, który oboje doceniali od pierwszego spotkania, a który po stracie ukochanej staje się przekleństwem prowadzącym do załamania psychicznego. Zrozpaczony wdowiec realizuje topos homo viator, przemierzając Stany Zjednoczone ze wschodu na zachód. Podczas swej wędrówki spotyka persony coraz bardziej odrażające, a od ich myśli nie może się odgrodzić. Alienacja głównego bohatera zdaje się zwiększać z każdą kolejną stroną, a jego odporność na kolejne bestialstwa, których wizji doświadcza we własnym umyśle – maleje.
Tak naprawdę „Wydrążony człowiek” obyłby się bez otoczki science-fiction, nie straciłaby na tym wymowa utworu. Załamany śmiercią żony Bremen stacza się na skraj szaleństwa nie jako osoba o mocach nadprzyrodzonych, ale jako zrozpaczony, osamotniony i zagubiony człowiek. Solipsystyczne rozważania i naturalistyczne wizje także bronią się same, nawet gdy nie mówimy o parze telepatów, w związku z czym również osoby nieprzepadające za literaturą fantastyczną z powodzeniem mogą sięgać po tę powieść.
Oba utwory łączy nastrój melancholii i smutku, choć występują w różnym stężeniu. „Muza Ognia” jest mimo wszystko nieco lżejsza w swej wymowie, daje nadzieję. „Wydrążony człowiek” wyzwala zaś momentami emocje skrajnego pesymizmu i rozpaczy, potrafi zaatakować z całą brutalnością i nie ucieka przed scenami odstręczającymi. Nikogo nie pozostawi obojętnym, nie jest to jednak lektura polecana na każdy stan ducha. Lepiej nie sięgać po nią w momentach życiowego zwątpienia, by przypadkiem nie podążyć za głównym bohaterem i bez zastanowienia nie podzielić jego wniosków i losu.
Czy zasadny okazał się zabieg wydania dwóch autonomicznych utworów jako jednej pozycji? I tak, i nie. Każdy z nich potrafi ująć na swój sposób, a dodatkowo stanowi zachętę do sięgnięcia po kolejne książki Simmonsa. Jest jednak spora szansa na to, że czytelnicy zachwyceni jedną z powieści będą rozczarowani drugą – a wtedy poczują się nieco oszukani. Pozostaje mieć nadzieję, że w przyszłości wydawca będzie unikać podobnych zestawień i zamiast tego uraczy nas dwiema oddzielnymi pozycjami.
---
Zarówno tę recenzję, jak i wiele innych tekstów znajdziecie na moim blogu: http://oceansoul.waw.pl/ Serdecznie zapraszam!
Dan Simmons należy do grona tych pisarzy, którzy od dłuższego czasu zajmują na naszym rynku zaszczytne miejsce na półce z ambitniejszą fantastyką, jakkolwiek różnie można to pojęcie rozumieć. Osławionego cyklu „Hyperion” żadnemu miłośnikowi gatunku przedstawiać nie trzeba, podobnie zbyteczne byłoby wymienianie rozlicznych prestiżowych nagród, które autor otrzymał za swoje...
więcej mniej Pokaż mimo to
Wieża stojąca na bezkresnym pustkowiu. Samotny strażnik z amnezją. Mechaniczna istota przemawiająca zagadkami. Przedstawiciele ras o dziwnych nazwach i równie niezwykłej fizjonomii. A na dokładkę świat, o którym równie niewiele wiadomo na początku, jak i na końcu powieści. Tak w skrócie można scharakteryzować „Kamienną Ćmę”, debiutancką powieść Pawła Matuszka.
Trudno powiedzieć o fabule wiele więcej. Głównym bohaterem jest Beddeos, człowiek niepamiętający swojej przeszłości, wiecznie zagubiony, zadający sobie i innym mnóstwo pytań, próbujący zrozumieć otaczającą go rzeczywistość, a przede wszystkim pragnący dowiedzieć się, skąd się wziął w tym przedziwnym miejscu. Krok po kroku zdobywa kolejne elementy układanki, problem jednak w tym, że nie jest w stanie ich ze sobą połączyć w odpowiedni sposób i wciąż błądzi. Podobnie jak czytelnik, którego wiedza wraz z kolejnymi stronicami zwiększa się jedynie pozornie.
Wydaje się, iż Matuszek za punkt honoru obrał sobie spowodowanie kompletnego chaosu myślowego u odbiorcy. Pewne przemyślenia czy sytuacje dają się zgrabnie odczytać według jednego spójnego klucza, ale w przypadku pozostałych sporo wątpliwości zostaje także po zakończeniu lektury. Wieloznaczność, bądź chwilami nawet niezrozumienie, potrafią męczyć, kiedy przewraca się kolejną stronę i nie wiadomo tak właściwie, co autor próbuje przekazać.
Momenty zachwytu przeważają jednak nad zagubieniem. Czytelnik odbywa podróż w głąb siebie wraz z Beddeosem, z nim poznaje tajemniczy i nieprzyjazny świat, oddaje się kolejnym refleksjom, wątpi w sens wszelkiego istnienia. Zrównanie wiedzy – czy też raczej niewiedzy – bohatera i odbiorcy nie jest oczywiście nowatorskim zabiegiem, ale w „Kamiennej Ćmie” sprawdza się świetnie.
Inny atut powieści widoczny jest po pierwszym rzuceniu okiem na książkę – chodzi oczywiście o jej niezwykłe wydanie. Duży format, twarda oprawa, ilustrowana wkładka pomiędzy stronami tekstu, a do tego czcionki o różnym kroju i rozmiarze. Mogłoby się wydawać, że to baśń dla najmłodszych - to jednak mylące odczucie. Trudno oderwać wzrok od tej wydawniczej perełki, co więcej, forma bezpośrednio powiązana jest z treścią – wypowiedzi niektórych postaci zapisywane są inaczej, a opowiastka, którą czyta Beddeos, została zaprezentowana czytelnikowi w pełnej krasie, wraz z ilustracjami. Tym łatwiej dać się porwać temu niezwykłemu światu, tym łatwiej zapomnieć, że nie jest się głównym bohaterem historii i nie bierze się udziału w wędrówce.
„Kamienna Ćma” z pewnością nie jest lekturą, która zachwyci każdego. Choć można ją określić jako powieść science-fiction, więcej w niej rozważań filozoficznych niż akcji. Zdania proste dominują nad wielokrotnie złożonymi, opisy są lakoniczne i rzeczowe, zaś dialogi – zdawkowe i często wyzute z emocji. Wszystko to sprawia, że powieść jawi się jako twór nowatorski, przy tym jednak – nieco pretensjonalny. Trudno pozbyć się wrażenia, iż autor usilnie starał się zmieścić w jednej książce jak najwięcej pomysłów, koncepcji, zabaw stylem i formą, aż do przesytu. Jeśli jednak jest się na to przygotowanym, warto po „Kamienną Ćmę” sięgnąć, zwłaszcza, gdy marzy się o fantastyce niesztampowej i podszytej filozofią.
---
Zarówno tę recenzję, jak i wiele innych tekstów znajdziecie na moim blogu: http://oceansoul.waw.pl/ Serdecznie zapraszam!
Wieża stojąca na bezkresnym pustkowiu. Samotny strażnik z amnezją. Mechaniczna istota przemawiająca zagadkami. Przedstawiciele ras o dziwnych nazwach i równie niezwykłej fizjonomii. A na dokładkę świat, o którym równie niewiele wiadomo na początku, jak i na końcu powieści. Tak w skrócie można scharakteryzować „Kamienną Ćmę”, debiutancką powieść Pawła Matuszka.
więcej Pokaż mimo toTrudno...