-
ArtykułyHłasko, powrót Malcolma, produkcja dla miłośników „Bridgertonów” i nie tylkoAnna Sierant1
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Cud w Dolinie Poskoków“ Ante TomiciaLubimyCzytać1
-
Artykuły„Paradoks łosia”: Steve Carell i matematyczny chaos Anttiego TuomainenaSonia Miniewicz2
-
ArtykułyBrak kolorowych autorów na liście. Prestiżowy festiwal w ogniu krytykiKonrad Wrzesiński13
Biblioteczka
2023-10-30
Twórczość Marty Kisiel kocham od czasów pierwszego wydania Dożywocia i miłość ta jedynie rośnie. W ciemno kupuję każdą książkę, dla mnie Marta mogłaby napisać instrukcję pralkosuszarki, a i tak pochłonęłabym jak dzika.
Wtem denat to godny następca Nagle trupa. Obsada co prawda nie jest dokładnie ta sama, ale zbiór bohaterów okazał się równie... barwny i wyjątkowy, jak w każdej książce Ałtorki. Na tym polu Marta Kisiel nigdy nie zawodzi, jej postacie zawsze się wyróżniają i wzbudzają emocje, nie da się przejść obojętnie dosłownie obok żadnego z nich.
Ta książka jest dla mnie podwójnie zabawna - jako dla czytelnika kochającego twórczość autorki (no też mi odkrycie) i jako dla osoby pracującej od kilku lat w wydawnictwie. Ale nie, nie napiszę, że drodzy Państwo, tak, to prawda!, ani też nie napiszę, że to konfabulacja.
Zastanawiajcie się dalej, moi mili :D
Twórczość Marty Kisiel kocham od czasów pierwszego wydania Dożywocia i miłość ta jedynie rośnie. W ciemno kupuję każdą książkę, dla mnie Marta mogłaby napisać instrukcję pralkosuszarki, a i tak pochłonęłabym jak dzika.
Wtem denat to godny następca Nagle trupa. Obsada co prawda nie jest dokładnie ta sama, ale zbiór bohaterów okazał się równie... barwny i wyjątkowy, jak w...
Romans z pumpkin spice late w tle - czyli to, co jesieniara lubi i poleci z gwizdem. Tylko czy faktycznie warto było rzucać się tak?
Przypadkowo Amy to naprawdę przyjemna i lekka lektura. Dobra na chłodny jesienny wieczór pod kocykiem i niestety tylko tyle. Tak szybko jak wchodzi, tak szybko z głowy wietrzeje, bo - ku mojemu rozczarowaniu - niczym szczególnym się nie wyróżnia.
Sympatyczni bohaterowie zarówno pierwszo, jak i drugoplanowi, na dalszym planie również koty, co oczywiście dodaje smaczku, ale to nie wystarczyło, by książka zapadła w serduszko.
Jako przerywnik do lektur wymagających lub obszerniejszych - jak najbardziej. Tak właśnie ją czytałam, aby odpocząć od pracy, i do tego nadaje się idealnie.
Sama Amy-Izzy może i nie taka schematyczna, bo bohaterek tego typu ze świecą szukać, a Blake uroczy, zadziorny i męski. Ale to tyle, Drodzy Państwo ;) nic tu nie zaskoczy romansowych wyjadaczy, niestety, bo Pan Zły Numer Lynn Pantier to był sztos i liczyłam na powtórkę.
Romans z pumpkin spice late w tle - czyli to, co jesieniara lubi i poleci z gwizdem. Tylko czy faktycznie warto było rzucać się tak?
Przypadkowo Amy to naprawdę przyjemna i lekka lektura. Dobra na chłodny jesienny wieczór pod kocykiem i niestety tylko tyle. Tak szybko jak wchodzi, tak szybko z głowy wietrzeje, bo - ku mojemu rozczarowaniu - niczym szczególnym się nie...
Istnieją książki, które muszą dojrzeć w człowieku. Najpierw wzbudzają zaciekawienie, zaintrygowanie, chęć poznania historii, ale nie pochłaniają bez granic i pamięci. Natomiast wraz z postępem lektury niepostrzeżenie zapuszczają w sercu czytelnika korzenie. Opowieść się kończy, książka ląduje na półce, a w człowieku zaczyna się dziać TA magia.
Studium zatracenia nie pochłonęło mnie od pierwszego słowa. Zauroczył mnie język tej historii, sposób prowadzenia narracji, ale zanim stwierdziłam, że losy Effie i Prestona to jest coś, co kocham, musiało minąć trochę czasu. Musiało to we mnie dojrzeć. Rozkwitnąć i zaowocować jak jarząb górski porastający okolice dworu Hiraeth.
Tak, ta historia zdecydowanie stoi językiem, słowem, melodią i rytmem opowieści, a nie akcją. Sięgając po nią, trzeba się nastawić na klimat dusznej biblioteki, rozpadającego się dworu, zapachu wilgoci i szumu morskich fal uderzających o klify. To typowo jesienna książka, dość leniwa, lecz mająca w sobie ogrom magii i uroku, choć samej fantastyki będzie trzeba troszkę poszukać. Ona jest, ale ukryta, tak jak Król Baśni, czający się w cieniach i zaułkach.
Nie wiadomo, czy to, co się widzi, to, o czym się czyta, jest prawdą, czy jedynie senną marą.
Studium zatracenia wymyka się schematom i gatunkowi. Nie włożę go w żadne ramki, bo każda byłaby krzywdząca. To inna książka, trzeba do niej podejść z otwartą głową i sercem, wtedy doceni się piękno płynące z zawartej w niej słów.
Istnieją książki, które muszą dojrzeć w człowieku. Najpierw wzbudzają zaciekawienie, zaintrygowanie, chęć poznania historii, ale nie pochłaniają bez granic i pamięci. Natomiast wraz z postępem lektury niepostrzeżenie zapuszczają w sercu czytelnika korzenie. Opowieść się kończy, książka ląduje na półce, a w człowieku zaczyna się dziać TA magia.
Studium zatracenia nie...
2023-01-02
To surowa w przekazie i klimacie splamiona krwią historia o sile miłości, uczuć i przywiązania.
Zaczyna się niepozornie, wręcz dziko, pośród spowitych śniegiem lasów północy. W tych okolicznościach przyrody przychodzi czytelnikowi poznać Rankę - wiedźmę krwi, z która przyjdzie mu przejść przez karty książki, odkrywając zagadki przeszłości i teraźniejszości czarnoszponej dziewczyny.
Sama historia z początku wydaje się jak wiele. Czytelnik może mieć wrażenie, że wszystko jest tu czarne lub białe, oczywiste. Nic bardziej mylnego. Im dalej w ten zagadkowy las, tym odcieni szarości więcej, nic nie jest takie, jakie wydawało się na wstępie.
Z każdą minioną stroną historia wciąga bardziej, a jej macki ściślej owijają umysł i serce, by na koniec spróbować je wyrwać i zmiażdżyć.
Choć nie warto nastawiać się na porywy namiętności - romanse i wielkie emocje dzieją się tu między wierszami, więcej jest gestów i zagadkowych spojrzeń niż szału uniesień. I chyba właśnie w tym tkwi największy urok tej powieści.
To surowa w przekazie i klimacie splamiona krwią historia o sile miłości, uczuć i przywiązania.
Zaczyna się niepozornie, wręcz dziko, pośród spowitych śniegiem lasów północy. W tych okolicznościach przyrody przychodzi czytelnikowi poznać Rankę - wiedźmę krwi, z która przyjdzie mu przejść przez karty książki, odkrywając zagadki przeszłości i teraźniejszości czarnoszponej...
Wyobraźcie sobie, że Shrek i Osioł są dwójką młodych mężczyzn i zakładają razem firmę.
Intrygująca wizja, prawda?
W książce Spółka Antymagiczna Gabrieli Bramskiej mamy do czynienia z Alfaenem i Darkinsem, którzy swoim sposobem bycia właśnie wspomnianą wyżej dwójkę przypominają mi niemożliwie bardzo. Oczywiście są różni od dwójki przyjaciół z animacji, ale mają ten specyficzny "shrekowy" vibe, zresztą tak samo jak cała książka, co czyni ją idealną lekturą dla młodszej i starszej młodzieży. Młodzieży 30+ takoż.
Spółka Antymagiczna to także trzymający w napięciu kryminał, z zagadką, złolem i mrokiem w tle. Mimo że książka teoretycznie kierowana do młodszych czytelników, to mnie dreszczyk niepokoju przebiegł po plecach nie raz i nie dwa. Klimacik lekkiej grozy jak nic!
Ta historia wpasowała się idealnie w moją potrzebę na coś lekkiego, wyjątkowo inteligentnego i zadziornego, a jednocześnie mającego pewną głębię. Nie jest skomplikowana, co to to nie, tylko wciągająca i zajmująca głowę do granic możliwości.
W książce spotkamy też plejadę bohaterów. Od tej szalonej dwójki młodych mężczyzn, którzy się czubią, ale kochają jak bracia, po czarnoksiężnika, który najbardziej na świecie kocha się smucić. A dzień bez żalu jest dniem straconym, w czym jest irracjonalnie przekomiczny.
Na kartach powieści spotkać też można przesympatyczne smoki, kobiety o silnych charakterach, wuja mającego wampiryczny sznyt (ja mu nie wierzę!) i bardzo złolskiego złola.
Powiem Wam, że gdybym nie wiedziała, że Autorka jest debiutantką, to za nic na świecie nie postawiłabym na to, że jest to właśnie pierwsza jej publikacja.
Książka jest genialna. Lekka i przyjemna, ale zarazem dopracowana w każdym aspekcie, przepełniona inteligentnym humorem i intrygującymi zagadkami.
A do tego końcówka powala na kolana. I wiecie co? Chciałabym drugi tom. I trzeci. A najlepiej z dziesięć, by jak najszybciej i na jak najdłużej powrócić do Burzowa i znów pobyć z tymi zakręconymi podrywaczami!
Wyobraźcie sobie, że Shrek i Osioł są dwójką młodych mężczyzn i zakładają razem firmę.
Intrygująca wizja, prawda?
W książce Spółka Antymagiczna Gabrieli Bramskiej mamy do czynienia z Alfaenem i Darkinsem, którzy swoim sposobem bycia właśnie wspomnianą wyżej dwójkę przypominają mi niemożliwie bardzo. Oczywiście są różni od dwójki przyjaciół z animacji, ale mają ten...
Każda przygoda kiedyś się kończy.
A może właśnie najlepszym w przygodzie jest powrót do domu?
Od wydania Srebrzystych Węży minęła chwila, emocje opadły, czytelnicy uzbroili się w cierpliwość po bombie, jaką zrzuciła na nich autorka w finale.
I co robi ta sama autorka w początkach Bestii z brązu? Rzuca czytelnika w to samo miejsce, w którym skończyła się poprzednia część.
Dla kogoś, kto czyta ciurkiem - szał. Dla mnie, czytającej na bieżąco, dezorientacja :D Ale minęło kilka chwil, upłynęło kilkanaście stron i wciągnęłam się na nowo.
Wciągnęłam się tak, że nie mogłam się oderwać.
Severin jak zawsze ma plan, choć wiele sznurków wysunęło mu się z rąk. Na szczęście jest dobrym improwizatorem i planistą, da radę. Przynajmniej ja wierzyłam w niego od początku.
Niebezpieczeństwa się mnożą, zagadki takoż, a czas płynie… Dni mijają, uciekają liczby na pierścieniu Laili… wydarzenia pędzą, losy ekipy się ważą...
Czy wrócą w komplecie do Edenu?
Bałam się o nich. Bałam się o wszystkich i o każdego z osobna.
Czy słusznie? Nie powiem Wam. Ale możecie czytać spokojnie, pytania nie zostaną bez odpowiedzi, zagadki znajdą rozwiązanie.
Trylogia jako całość jest genialna. Nie idealna, ale zapewnia rozrywkę na najwyższym poziomie.
Każda przygoda kiedyś się kończy.
A może właśnie najlepszym w przygodzie jest powrót do domu?
Od wydania Srebrzystych Węży minęła chwila, emocje opadły, czytelnicy uzbroili się w cierpliwość po bombie, jaką zrzuciła na nich autorka w finale.
I co robi ta sama autorka w początkach Bestii z brązu? Rzuca czytelnika w to samo miejsce, w którym skończyła się poprzednia...
Tristan Strong jest teoretycznie zwykłym dzieciakiem. Chodzi do szkoły, uprawia sport, ma pełną rodzinę. Ale… W jego życiu niekoniecznie wszystko jest takie zwyczajne.
Jego przyjaciel, właściwie brat z wyboru, zginął, a chłopak nie może sobie z tym poradzić, przez co zawala bardzo ważną dla jego dziadka i ojca walkę bokserską.
Dla dobra chłopaka, aby oderwać jego myśli, zahartować, cokolwiek, ale sam Tristan nie jest zachwycony wizją spędzenia wakacji na farmie.
Nie oszukujmy się, kto by był! I to jeszcze z wizją dokończenia projektu do szkoły. W wakacje!
Pozornie koszmarne wakacje przeradzają się już pierwszej nocy w przygodę życia młodego, gdy przyłapuje dziwną postać na próbie kradzieży dziennika Eddiego…
I zaczyna się jazda.
Nie przepadam za alternatywnymi światami istniejącymi równolegle do naszego. O mitologii afrykańskiej i afroamerykańskiej nie wiem nic i nigdy mnie nie interesowała. Książki dla dzieci lubię mocno wybiórczo.
Brzmi, jakbym miała marudzić :D a ja powiem… Tristan Strong wybija dziurę w niebie to książka, która jest tak odświeżająca, tak inna i dobra, że warto było zniknąć między jej kartkami na kilka godzin.
Nieznajomość legend i postaci z nich pochodzących spowodowało, że każda opowieść, którą snuje autor ustami bohaterów, była dla mnie powiewem nowości. Nawiązania do historii ludu Afryki… Miód. Czytając o kajdanowcach, miałam ciarki na plecach.
Nie wiem, czy to stwory z prawdziwych ich mitów, czy wymysł autora, ale działa na czytelnika bardzo. Będę się tą nowością długo zachwycać, bo trafić na książkę z w większości kompletnie nieznanymi motywami, czymś, czego się nie zna, to nie jest prosta sprawa. A tu właśnie mi się to udało.
Wisienką na tym torcie jest to, że nikt, ale to nikt, mnie tu nie irytował. Tristan ma lat 12, ale jest wyjątkowo dojrzały jak na swój wiek. Gumowa Mała, czyli kauczukowa laleczka z potencjałem to wywoływania piany na pysku - była wkurzająco urocza. Inni bohaterowie, jeśli nawet niekoniecznie nadawali się do polubienia, byli na tyle intrygujący, że nie chciałabym, aby autor cokolwiek w nich zmieniał.
To naprawdę dobra książka dla dzieci. W końcu dobra książka dla dzieci charakteryzuje się tym, że i dorosły spędzi przy niej miło czas. I tu dokładnie tak jest.
Tristan Strong jest teoretycznie zwykłym dzieciakiem. Chodzi do szkoły, uprawia sport, ma pełną rodzinę. Ale… W jego życiu niekoniecznie wszystko jest takie zwyczajne.
Jego przyjaciel, właściwie brat z wyboru, zginął, a chłopak nie może sobie z tym poradzić, przez co zawala bardzo ważną dla jego dziadka i ojca walkę bokserską.
Dla dobra chłopaka, aby oderwać jego myśli,...
Książek o wiedźmach nie ma na naszym książkowym firmamencie zbyt wiele, a dobrych książek o wiedźmach jest jeszcze mniej. Adam Faber postanowił dołożyć swoją gwiazdkę do tej plejady, pytanie tylko, jak jasno ona świeci? Czy to będzie hit?
Nie będę ukrywać, że zakochałam się w tej książce od pierwszego wejrzenia. Okładka powiedziała “pójdź w me ramiona” treść tylko upewniła mnie, że chcę zostać na dłużej.
Uwielbiam każdego z Biesów z osobna i wszystkich Biesów razem. Od dość nieporadnego Sata, przez buntowniczkę Dragę, aż po tajemniczą i ciepłą Tamarę.
Tylko czemu nie wspominam w wyliczance o Argei?
Ano bo ona nie Bies, tylko Dytko i jednocześnie zajmuje specjalne miejsce w moim serduszku. Jak dorosnę, chcę być jak Argea. Zadziorna, pewna siebie i tak uroczo… Egoistyczna :D
Argea to dla mnie siła napędowa tej historii. Nie ma jej za wiele (choć dla mnie nigdy nie byłoby zbyt wiele), to pojawia się co jakiś czas i za każdym razem wchodzi cała na… Czarno.
I skoro zaczęłam już o treści, mówiąc, że chciałam zostać na dłużej, to powiem więcej - z zakątków Krakowa oraz z magicznej krainy Jaaru najchętniej wcale bym nie wychodziła. Mało mi przygód, mało mi wartkiej akcji i mało mi magii, choć w Raz wiedźmie śmierć jest tego dokładnie w sam raz.
Adam Faber zaserwował idealnie wymierzoną mieszankę z odpowiednimi dawkami lekkości, czarów, zagadek i niesztampowych charakterów.
Każdy z jego bohaterów jest inny, a razem tworzą niepowtarzalną całość, dopełniają się, niejednokrotnie będąc swoimi przeciwieństwami.
Nie braknie też charakterów czarnych, chcących namieszać w spokojnym życiu Biesów, ale czy myślicie, że nasza rodzinka sobie nie poradzi?
Jedyne, co może się kłaść cieniem, to fakt, że książka jest ewidentnie pierwszym tomem całości. Otwiera wiele wątków, wiele wyjątkowo wciągających wątków, ale na ich zamknięcie przyjdzie czytelnikowi poczekać do kontynuacji. A przecież chciałoby się wiedzieć najlepiej już!
Ale mimo tego - czytajcie. Czytajcie i się zachwycajcie, to książka idealna na nadchodzące jesienne wieczory. Magiczna, urocza i z zagadką w tle i lekkim dreszczykiem jako dodatkową przyprawą;)
Książek o wiedźmach nie ma na naszym książkowym firmamencie zbyt wiele, a dobrych książek o wiedźmach jest jeszcze mniej. Adam Faber postanowił dołożyć swoją gwiazdkę do tej plejady, pytanie tylko, jak jasno ona świeci? Czy to będzie hit?
Nie będę ukrywać, że zakochałam się w tej książce od pierwszego wejrzenia. Okładka powiedziała “pójdź w me ramiona” treść tylko upewniła...
A gdyby tak większa część ludzkości wyginęła, a reszta została “dla własnego dobra” zamknięta w otoczonym murami mieście, pod czułą opieką aniołów?
Gdzie czuła opieka oznacza igrzyska ku ich uciesze, pozwalanie swoim sługusom-wampirom na pożywianie się na człowieku, gdzie jest on po prostu traktowany jak śmieć. Co wtedy?
Wtedy… Potrzebny byłby obrońca ludzkości. Ktoś sprawiedliwy.
Bo przecież nie da się żyć w takim świecie, prawda?
Wybuchnie rebelia.
Wojna domowa.
Nikt nie pozwoliłby na takie traktowanie.
Prawda?
A co jeśli za murami Gniazda czeka jeszcze większe niebezpieczeństwo? Co jeśli zabić niczego niespodziewającego się człowieka może nawet kwiat? Co jeśli niemal za każdym drzewem czai się bestia?
Wtedy wybór - rebelia czy grzeczne pozostawanie pod jakże ciężkim jarzmem opieki aniołów, nie jest już taki oczywisty.
Wielu ludzi decyduje się na znanego diabła, na znany trudny los, ale są tacy, którzy się zbuntują. I to właśnie historia o buncie. O walce o wolność, walce czasem z samym sobą, walce o lepsze jutro.
Walce ramię w ramię z nieoczekiwanym sojusznikiem i przeciwko niejednokrotnie nieznanemu, i też nieoczekiwanemu wrogowi.
Czytając Krew Nowych Bogów nie spodziewałam się niczego, spodziewając się zarazem wszystkiego, a na koniec i tak zbierałam szczękę z podłogi, a mózg ze ścian. Tak! Od plot twistów może wybuchnąć głowa. I jestem pewna, dam sobie obciąć włosy (a to przecież ważna część!), że nie wpadniecie na wszystko, co naszykowała dla czytelnika Autorka.
Książka stoi akcją i zagadką, wiadomo. Ale stoi też bohaterami. Całą plejadą różnorodnych charakterów, postaci barwnych i niejednoznacznych. Nikt tu nie jest sztampowy, nikt nie jest jednoznaczny. Nie ma bieli i czerni, są odcienie szarości i to jest piękne.
Słabość potrafi okazać się siłą, a nie każdy czarny charakter będzie nim faktycznie.
Tak, oczywiście, że można pokochać Drake’a i to na całego, ale on też nie jest tak kryształowo dobry. Ma swoje mroczne tajemnice, na odkrycie których przyjdzie nam poczekać do kolejnego tomu. Ale rąbek tajemnicy już uchylony! Na zaostrzenie apetytu ;)
Jest też Moon, którą poznajemy jako jeszcze dziecko, niepozorna Moon… Kolejna postać mająca tajemnice. Zresztą mam wrażenie, że w KNB nie ma bohatera bez tajemnic, przeszłości i niekiedy brudnych sekrecików.
Jest też wątek miłosny, choć mocno dalekoplanowo. Liczę, że szczęśliwy, ale tu… Chyba nie należy robić sobie nadziei. Choć wątek jest piękny, a miłość silniejsza niż śmierć.
Jasne, mogłabym polecieć frazesami, mogłabym napisać też konkrety. Ale powiem tak:
Krew Nowych Bogów to fantastyka klasy światowej. Widać ogrom serca włożonego w tę książkę, widać, jak bardzo Kasia Wycisk przysiadła nad samym światem i oczywiście bohaterami.
Świat Alaris to kompletnie nam nieznany kontynent. Z pewnością zauważycie jakieś inspiracje, ale poczujecie też powiew świeżości. Niejednokrotnie ;)
Czekam na drugi tom, czekam z utęsknieniem, a na tę chwilę pozostały mi re-ready. Liczne, bo czuję, że czytając po raz kolejny i kolejny, za każdym odkryję coś nowego.
A gdyby tak większa część ludzkości wyginęła, a reszta została “dla własnego dobra” zamknięta w otoczonym murami mieście, pod czułą opieką aniołów?
Gdzie czuła opieka oznacza igrzyska ku ich uciesze, pozwalanie swoim sługusom-wampirom na pożywianie się na człowieku, gdzie jest on po prostu traktowany jak śmieć. Co wtedy?
Wtedy… Potrzebny byłby obrońca ludzkości. Ktoś...
2021-07-09
Najbardziej wyczekiwany finał najbardziej wyczekiwanej serii za mną.
Oczekiwania miałam ogromne, zakończeń alternatywnych, teorii spiskowych i założeń wcale nie mniej. A to wszystko podkręcane przez rozmowy i dyskusje z innymi fanami serii, czekającymi na Echa nad światem równie mocno, co ja.
Doczekałam się. Przeczytałam. I…
Znów mam niedosyt. Ale czy da się nasycić serią, która pochłania, porywa i wyrywa z rzeczywistości niemal całkowicie, a gdy się kończy, pozostaje… pustka?
Ofelia i Thorn w końcu są razem. W końcu się odnaleźli i działają zespołowo. Na to czekałam, nie ukrywam ;) Ale Ofelia nie byłaby sobą, gdyby nie wpakowała się w kolejne kłopoty. Po uszy. Kilka razy z rzędu.
Co dla mnie najważniejsze i najpiękniejsze w tej książce, to państwo Thorn. Ich… jedność, jednomyślność zakładająca wyłącznie dobro tej drugiej osoby. To, jak potrafią zrobić dla siebie wszystko, pójść za sobą w ogień, do piekła i poświęcić cząstkę duszy. To miłość burząca mury i budująca nowy porządek. Miłość, o jaką nigdy bym ich nie podejrzewała, a bardzo chciałam, by była ich udziałem.
Miłość w gestach i między słowami, miłość wyrażana byciem obok wbrew logice, rozsądkowi i losowi.
To najmocniejszy aspekt tej książki i dla samej ich relacji warto czytać.
Przejdźmy teraz do aspektu, który spowodował u mnie bezsenność i ból głowy z nadmiaru myślenia :D
Wiadomości o Rozdarciu, Bogu, Innym, rozpadzie Arek i echach były nam dotąd dawkowane. Powoli, stopniowo podawane, by łatwo przyswoić ogrom wiedzy, ale pozornie wiedzy dość prostej, bo co może być skomplikowanego w tym układzie?
Może.
Całe mnóstwo.
W końcu, gdy wszystko odwraca się do góry nogami i w negatywie… Łatwo nie jest.
Autorka tworzy własną fizykę, własną naukę. W Echach nad światem dostajemy masę naukowych informacji, masę filozofii i metafizyki. Chwilami czułam się jak na wykładzie z fizyki elementarnej i kwantowej w jednym. Pierwszy strzał jest trudny, odczułam go, jakbym dostała obuchem w łeb. Z czasem informacje się systematyzują, wiedza stabilizuje i co nieco dociera.
Podziwiam Autorkę, że tak to przemyślała i wytłumaczyła, choć troszkę skomplikowała sobie i czytelnikowi, nie da się ukryć :P
Jest też jedna rzecz. Spoilerowa, więc powiem bardzo ogólnikowo.
Są takie momenty, których autorowi się nie wybacza. Albo bardzo trudno to zrobić, bo się wcale nie chce przyjąć do wiadomości, że to tak, a nie inaczej.
Mam to odnośnie do Ech nad światem. Nie wiem, jak z tym żyć i bardzo chciałabym, żeby Autorka zdecydowała się coś jeszcze w temacie dodać :D
Czy finał satysfakcjonuje?
Tak.
Ale… Mam to ale ;) mam jeszcze parę pytań, parę wątków, których rozwinięcie chętnie bym przeczytała.
A teraz pozostaje mi tęsknić za Ofelią i Thornem, wyczekując okazji, by powtórzyć całą Lustrzannę, by pobyć z nimi dłużej, a przy okazji poszukać tropów już na początku przygody.
Najbardziej wyczekiwany finał najbardziej wyczekiwanej serii za mną.
Oczekiwania miałam ogromne, zakończeń alternatywnych, teorii spiskowych i założeń wcale nie mniej. A to wszystko podkręcane przez rozmowy i dyskusje z innymi fanami serii, czekającymi na Echa nad światem równie mocno, co ja.
Doczekałam się. Przeczytałam. I…
Znów mam niedosyt. Ale czy da się nasycić serią,...
Kocham Urban Fantasy. Akta Harry’ego Dresdena łypały na mnie od dłuższego czasu, kusząc byciem właśnie reprezentantem tegoż gatunku, mając maga za głównego bohatera i obietnicą śledztw magicznych.
Łypały, łypały i dołypały.
Z jakim skutkiem?
Dobrym, czyli… W sumie to mi czterech liter nie urwało, ale nie da się ukryć, że urbanfantastycznie zaspokoiło.
Harry jest bohaterem nie do zakochania. Do polubienia, do tolerowania owszem, miło czyta się o jego przygodach, ale jego chwilami dość.... sztywne jak pal Azji poczucie humoru zabija. No suchary takie, że je trzeba przepijać.
Sama zagadka też dość łatwa do ogarnięcia, choć miła dla fantastycznej duszy spragnionej gatunkowego kryminałku, choć magii samej w sobie za wiele nie było.
Właśnie, bohater mag, a magii jak na lekarstwo
Wiem, jęczę, jakby książka wcale mi się nie podobała, jakbym była mocno nie usatysfakcjonowana lekturą, ale nie! Jest zupełnie przeciwnie.
Lekkość narracji, pewien oldschoolowy urok i Bob, duch-erotoman mieszkający w czaszce powodują, że Front burzowy wchodzi naprawdę lekko i miło.
A może ja po prostu stęskniłam się za starym, dobrym Urban Fantasy ;) Jim Butcher je serwuje, może nie w restauracji z gwiazdką Michelina, aleeee… Przecież prosto, przaśnie i czasem lekko sucho też może być całkiem miło :D
Kocham Urban Fantasy. Akta Harry’ego Dresdena łypały na mnie od dłuższego czasu, kusząc byciem właśnie reprezentantem tegoż gatunku, mając maga za głównego bohatera i obietnicą śledztw magicznych.
Łypały, łypały i dołypały.
Z jakim skutkiem?
Dobrym, czyli… W sumie to mi czterech liter nie urwało, ale nie da się ukryć, że urbanfantastycznie zaspokoiło.
Harry jest bohaterem...
Książka, której magia przyciąga od samego patrzenia na okładkę.
Magia tak silna, że aż można dostrzec jej obłoczek unoszący się nad domem Kapeluszniczki Kordelii i wołająca: czytaj, przypomnij sobie, jak to było mieć tylko kilka lat.
Kapelusznicy, to historia małej dziewczynki o bardzo wielkim odważnym sercu, która potrafi patrzeć właśnie sercem, za nic mając rozsądne rady starszych. Na pewno się domyślacie, że odważne serce wie lepiej niż strachliwy rozum ;)
W każdym z nas tkwi dziecko, nieważne, ile mamy lat, nieważne, że nierzadko metryka twierdzi coś zupełnie innego.
Metryka potrafi się mylić! A książki takie jak Kapelusznicy doskonale to pokazują, zamieniając czytelnika w małolata, zanurzającego się w płynącej historii.
Powiem Wam, że przepadłam od pierwszych stron, i to tak po uszy. Historyczny Londyn, specyficzny świat specjalistów wytwarzających różne części garderoby (każda rodzina inny, żeby nie było!) i w tym wszystkim szalony król, dla którego szaty są przyczyną i katalizatorem zdarzeń.
Ach te szaty, a raczej przyodziewek - sam proces wytwarzania kapelusza był nieziemsko ciekawy, tylko to było mi dane ciut poznać, a fascynuje mnie, jak powstawała reszta ;)
Nie dziwię się więc wcale Kordelii, którą do wytworzenia pierwszej ozdoby głowy aż świerzbią ręce, sama chętnie poznałabym osobiście tajniki powstawania nakrycia - dane mi było tylko przeczytać o tym, a to zdecydowanie za mało!
Świat powieści jest jakby nam znany, w końcu książek o Londynie realnym i magicznym nie brakuje, a jednak autorce udało się stworzyć coś nowego, zaszczepić w dobrze znanych miejscach i uliczkach własną magię.
Magię! Ona naprawdę przesiąka ze słów książki do serca czytelnika i uzależnia ;) z ogromną przyjemnością przeczytałabym Kapeluszników jeszcze raz, tylko dla samej rozkoszy przebywania w tym pełnym, bogatym i wyjątkowym domu cechu kapeluszników.
Książka, której magia przyciąga od samego patrzenia na okładkę.
Magia tak silna, że aż można dostrzec jej obłoczek unoszący się nad domem Kapeluszniczki Kordelii i wołająca: czytaj, przypomnij sobie, jak to było mieć tylko kilka lat.
Kapelusznicy, to historia małej dziewczynki o bardzo wielkim odważnym sercu, która potrafi patrzeć właśnie sercem, za nic mając rozsądne rady...
2021-05-11
Są książki, które pozostawiają czytelnika w osłupieniu. Są książki, o których nie wiadomo, co myśleć i ich znaczenie musi się uleżeć w głowie. Są książki pozornie nie wiadomo o czym i jednocześnie tak pełne treści i sensu.
Zimne wody Wenisany to jedna z takich książek. Zaczynasz ją czytać i kompletnie nie wiesz, czego się możesz spodziewać. Ba, czytasz i nadal nie wiesz, o co w tym wszystkim chodzi, aż zamykasz na ostatniej stronie i… Ojej.
Dziwność i prostota, prostota i pogmatwanie, i odrobina magii.
To książka dla dzieci o dziecku, pisana narracją wręcz infantylną, lecz tak przejmującą w swojej prostocie, że nie sposób przejść obok niej obojętnie. To książka dziwna i chwilami zastanawiałam się, jak to się stało, że została zakwalifikowana jako powieść dla dzieci, bo porusza naprawdę szeroki przekrój trudnych tematów, zawiera w sobie dość mocne sceny i porusza.
Mrok wylewający się z jej kart przesiąka czytelnika, który doskonale czuje samotność i zagubienie małej Agaty, jej nadzieję i potem beznadzieję sytuacji, w których dziewczynka się znajduje. Mrok i oniryczność, tak określiłabym klimat tej jakże krótkiej opowieści.
Nie jest to książka dla każdego. Ba, wątpię, czy nada się dla każdego dorosłego, nie mówiąc o dzieciach, ale jeśli poświęcić jej chwilę uwagi, odrobinę swoich myśli, czasu i serca, może się w nas zagnieździć. W końcu proste słowa niosą czasem najważniejszy przekaz.
Są książki, które pozostawiają czytelnika w osłupieniu. Są książki, o których nie wiadomo, co myśleć i ich znaczenie musi się uleżeć w głowie. Są książki pozornie nie wiadomo o czym i jednocześnie tak pełne treści i sensu.
Zimne wody Wenisany to jedna z takich książek. Zaczynasz ją czytać i kompletnie nie wiesz, czego się możesz spodziewać. Ba, czytasz i nadal nie wiesz, o...
Nie od dziś wiadomo, że lecę na okładki, to nie tajemnica i niech pierwszy rzuci kamieniem… I tak dalej. Niewłaściwy Facet skusił mnie jednak nie okładką. Nawet nie blurbem ;) Tak wyszło, że przeznaczenie chciało, abym tę książkę przeczytała. I powiem Wam, że czasem warto jest słuchać przeznaczenia, bo wie, co robi.
Historia Blue i Sky jest nieoczywista, niesztampowa, inna i wręcz kontrowersyjna.
Próżno szukać podobnej relacji w romansie i z pewnością dla wielu osób ta relacja będzie niewłaściwa. Ale jaka może być, gdy facet jest niewłaściwy?
Ale co jeśli ten niewłaściwy jest tym najwłaściwszym na świecie? ;)
Autorka serwuje nam naprawdę rollecoaster emocji. Zaczyna się niepozornie, wydarzenia z początku mylą tropy i kompletnie nie zapowiadają wybuchu mieszanki emocji, która czai się tuż za rogiem.
A naprawdę za tym rogiem się dzieje… Ba, gdy już fabuła wybucha, to robi to na całego i trzyma w napięciu do ostatniej…
Hm :D Po ostatniej stronie też :D co ja tu będę bajerować, drugi tom Niewłaściwego Faceta, to jedna z bardziej wyczekiwanych jeśli nie naj, książek tego roku ;)
A wiecie, za co jeszcze kocham tę historię? To, że za niespodziewane zwroty akcji już wiecie, że za nieprzewidywalność ogólną - wiecie. A że za humor? Za jego lekkość i niewymuszoną melodię, w rytm której bohaterowie nas bawią. Wkurzają, owszem, ale i bawią, wsączają się do serca i głowy powoli, z każdą przewróconą stroną mocniej i wcale już nie chcą wyjść.
Żyją pełnią życia.
Serio, dawno tak nie papierowych bohaterów nie miałam okazji poznać, a stworzenie postaci dających uczucie, że oni gdzieś tam na świecie, na drugiej półkuli, żyją i mają się świetnie, to naprawdę nie lada talent.
Lubię romanse. Lubię niesztampową fabułę. Lubię odrobinę sensacji i lubię być zaskakiwana. I od Niewłaściwego faceta dostałam to wszystko. Nie raz miałam ochotę zabić Sky albo Blue (ale nie Jaya, nigdy <3), a mimo tego ich kocham. Uwielbiam w tej książce nawet to, jak mnie wkurzają bohaterowie.
Lubię też powieści dające mi znać, już od pierwszej strony, takie wiecie, puszczenie oczka, że: “ej, ty, chodź tu! Będziemy się świetnie razem bawić!”
Także kto nie czyta ten trąba!
Nie od dziś wiadomo, że lecę na okładki, to nie tajemnica i niech pierwszy rzuci kamieniem… I tak dalej. Niewłaściwy Facet skusił mnie jednak nie okładką. Nawet nie blurbem ;) Tak wyszło, że przeznaczenie chciało, abym tę książkę przeczytała. I powiem Wam, że czasem warto jest słuchać przeznaczenia, bo wie, co robi.
Historia Blue i Sky jest nieoczywista, niesztampowa, inna...
2021-01-05
Wieloświat skusił mnie okładką. Estetyczne, atrakcyjne wydania to coś, co lubię. Ale to nie było najważniejszym i największym magnesem. Wabik na mnie to Urban Fantasy. Kocham ten podgatunek fantastyki, więc nie mogłam przejść obojętnie obok tej książki.
Nie znałam ani jednej książki z tego uniwersum, więc ten zbiór opowiadań był dla mnie totalnie nową przygodą. Obawiałam się troszkę faktu, że to opowiadania ze świata, którego nie znam, 4 tom serii, ale niejednokrotnie rzuciło mi się w oczy, że można go czytać osobno.
Z mojego punktu widzenia jednak lepiej czytać serię po kolei ;) Autorka wrzuca czytelnika do świata, według niej już mu znajomego i mimo naprawdę dobrego przedstawienia, mam wrażenie, że jednak pewne niuanse uciekają. Przez to też myślę, że nie byłam w stanie docenić pełni jego uroku i nie doceniam w pełni tej książki, nie tak, jak na to zasługuje.
A świat… Powiem Wam, że oby nie był nam bliski, ale brzmi znajomo - przyszłość po globalnej pandemii, lata 40 XXI wieku, jednocześnie powrót do korzeni i współczesność do granic.
Anna Sokalska świetnie łączy właśnie te demony, wierzenia słowiańskie i resztę potwornej zgrai z futurystycznymi realiami.
To naprawdę godne podziwu, zaraz obok świetnego języka, którym operuje autorka.
Natomiast… Bohaterowie.
Tu się jednak ciut zawiodłam. Spora grupa “tych głównych”, podzielona uwaga, która w tym wypadku zadziałała kompletnie na niekorzyść odbioru.
Nie lubię, gdy postacie są mi obojętne.
Planowałam kiedyś zaliczyć Wiedźmę, czyli tom pierwszy, ale teraz sama nie wiem. Może za troszkę, gdy przygoda nabierze znów znamion nowości?
Wieloświat skusił mnie okładką. Estetyczne, atrakcyjne wydania to coś, co lubię. Ale to nie było najważniejszym i największym magnesem. Wabik na mnie to Urban Fantasy. Kocham ten podgatunek fantastyki, więc nie mogłam przejść obojętnie obok tej książki.
Nie znałam ani jednej książki z tego uniwersum, więc ten zbiór opowiadań był dla mnie totalnie nową przygodą. Obawiałam...
2020-12-10
W tym roku udało mi się w końcu książkę świąteczną zaliczyć, zanim nastały święta :D
I to była naprawdę dobra decyzja, bo po poprzedniej książce kac gigant nastał, a Świąteczne nieporozumienie jest lekturą lekką, prostą i niewymagającą.
Ma w sobie wszystko, co książka na odprężenie powinna mieć. Sympatycznych bohaterów, nienachalne sceny erotyczne, miłą chemię, drobne kłopoty, w które autorka pakuje bohaterów, problem natury związkowej, szczyptę humoru i klimat świąteczny w tle.
Akcja zaczyna się jeszcze w listopadzie, ale wraz z Ruby, przyjaciółką Harper, czyli głównej bohaterki, czujemy magię świąt od początku.
Harper nastawienie do świąt ma dość... anty, jest zadeklarowaną pracoholiczką, marzącą o awansie.
Ze spotkania Holdena - swojego nowego przypadkowego współlokatora nie cieszy się ani trochę, więc można pokusić się o stwierdzenie, że książka ma w sobie motyw hate-love. Delikatny i szybko jest to hate-friendship-love, ale miłośnicy subtelnego darcia kotów narzekać nie powinni.
Książka ma dość sztampową fabułę, kilka znanych nam klisz i zabiegów, rozpisana jest właściwie na czwórkę bohaterów z reszty robiąc tło, choć całkiem umiejętnie, postaci - pachołków tłumnie nie doświadczymy.
Mimo całej sympatii do Harper i Holdena, mimo tego jak urocza jest ich historia i jak miło mi z nimi było, obawiam się, że nie minie tydzień, a ja zapomnę, o czym czytałam ;) to dokładnie tego typu książka. Ale to nie znaczy, że nie jest warta uwagi. Na wieczór pod kocykiem jest jak znalazł ;)
W tym roku udało mi się w końcu książkę świąteczną zaliczyć, zanim nastały święta :D
I to była naprawdę dobra decyzja, bo po poprzedniej książce kac gigant nastał, a Świąteczne nieporozumienie jest lekturą lekką, prostą i niewymagającą.
Ma w sobie wszystko, co książka na odprężenie powinna mieć. Sympatycznych bohaterów, nienachalne sceny erotyczne, miłą chemię, drobne...
2020-12-08
Czekałam, tęskniłam. Miałam syndrom odstawienia i braki w wiedzy po Zaginionych z Księżycowa, którzy zostawili mnie rozedrganą w obawie o losy bohaterów. Ze znakiem zapytania w zaskoczonych oczach.
I oto jest. Pamięć Babel, wyczekana, wytęskniona. Pół roku minęło jak jeden dzień, a jednocześnie jak dwa lata i siedem miesięcy. A czymże jest moje pół roku, wobec dwóch lat i siedmiu miesięcy Ofelii?
Thorn przepadł. Czytaczka została odesłana na rodzinną Arkę i strzeżona jak więzień. Archibaldowi odebrano urząd i moc, Berenilda została sama z dzieckiem, a wiecie-o-kim mowa dąży do sobie tylko znanego celu.
Nic nie jest takie jak powinno.
Tylko że tym razem Ofelia nie poddaje się rozkazowi Nestorek. Tym razem serce i rozum są w stanie przekrzyczeć strach i popchnąć dziewczynę do działania.
Powiem Wam, że Ofelia mnie zaskoczyła. Dojrzała, nabrała odwagi i własnej woli. Ma dla kogo walczyć, ktoś się dla niej liczy. Nie siedzi i nie czeka, aż wszystko wokół niej stanie się samo, tylko chwyta się z życiem za bary i działa, za broń mając tylko umysł i talent.
Nie wszystko jest jej zasługą, bo niejednokrotnie los, przypadek, siła wyższa pomaga jej poprzez innych napotkanych bohaterów, ale to nie tak, że dziewczyna jest czyjąś marionetką. Wykorzystuje pomoc, ale plan ma własny i trzyma się go, nie zbacza z obranej ścieżki, mając jeden cel. Odzyskać ukochanego.
A pan Thorn…
Każe czekać na siebie naprawdę długo! Pojawia się ciągle w myślach Ofelii, ale osobiście… No musiał mieć wielkie wejście, wielkie jak on sam.
I jak już wszedł, to mnie tak wkurzył! Ale tak, że aż przestałam go poznawać. No, bo jak to tak? Mój pan Thorn?!
Ale, ale… On też nie wypadł przecież sroce spod ogona i jak to on, zawsze ma plan, zawsze działa w jakimś, sobie tylko znanym, celu. I bez obaw. Wkurzenie na niego przeszło mi dzięki jednemu wypowiedzianemu przez niego zdaniu. Jakiemu? Na pewno się zorientujecie, gdy już do niego dotrzecie ;)
Każdy tom Lustrzanny jest inny. Pamięć Babel nie przypomina swoich poprzedniczek ani w rytmie, ani w konstrukcji, ani nawet tak bardzo w bohaterach, bo ci nam już znani zmieniają się przez lata dzielące wydarzenia drugiej i trzeciej części. Jedyne, co pozostaje takie samo, to moc zauroczenia czytelnika. Moc wciągnięcia w ten świat, własna grawitacja i urok, jaki rzuca. Ta historia powoli wsiąka w czytelnicze serce i nie daje się usunąć, jeszcze na długo po lekturze każąc zastanawiać się, co będzie dalej.
A będzie, to pewne. Pytań bez odpowiedzi nadal jest mnóstwo. Jasne, część zagadek zyskuje swoje rozwiązanie, ale w to miejsce pojawiają się nowe. I nowe kłopoty, z których bohaterowie będą musieli znaleźć wyjście.
Nie mogę się już doczekać, kiedy poznam zakończenie tej historii, a jestem pewna, że będzie co poznawać.
Czekałam, tęskniłam. Miałam syndrom odstawienia i braki w wiedzy po Zaginionych z Księżycowa, którzy zostawili mnie rozedrganą w obawie o losy bohaterów. Ze znakiem zapytania w zaskoczonych oczach.
I oto jest. Pamięć Babel, wyczekana, wytęskniona. Pół roku minęło jak jeden dzień, a jednocześnie jak dwa lata i siedem miesięcy. A czymże jest moje pół roku, wobec dwóch lat i...
Przejadła Wam się mafia? Sportowcy? Milionerzy? Seksmaszyny? Nie zdziwię się, jeśli powiecie, że tak. I lekiem na ten przesyt może być właśnie Uratuj mnie Anny Bellon.
To historia dwójki młodych ludzi, niemal dzieciaków, u progu dorosłego życia. Ludzi już skrzywdzonych przez los, mających problemy, które w tak młodym wieku nie powinny toczyć umysłów. Ale wszystko się zmienia, gdy się spotykają. Zaczynają być dla siebie najpierw odskocznią, potem powoli podporą, by w końcu być oazą od świata.
Uratuj mnie to książka zdecydowanie nie w duchu Sinnersów czy innych tytułów o muzykach, gdzie wartością nadrzędną jest kotłowanina. To opowieść o emocjach, o przywiązaniu i młodzieńczej miłości, która zaskakująco dojrzała mimo wszystko jest.
To książka napisana przez młodą autorkę, dla młodych czytelników - to naprawdę widać ;) ale jak na debiut napisana naprawdę dobrze i sensownie, choć momentami ciut naiwnie. Wiadomo - amerykanizacja książki weszła mocno, ale tylko umownie. Dla mnie troszkę właśnie tak naiwnie, dziecięco przebiegła ta próba nadania klimatu.
Uratuj mnie to taki cukiereczek, powstały, jak myślę, z miłości do romansów YA zza wielkiej wody. Szansa na przeżycie wielkiej miłości z amerykańskiego snu, sławy, spełnienia marzeń, choć zdecydowanie na plus nie przesłodzona, bo odrobiną soli jest trauma bohaterów.
Dla mnie było to formą restartu, odmianą od książek czytanych na co dzień. Trzydziestka jednak na karku, gdyby było o dychę mniej, byłabym zakochana.
Przejadła Wam się mafia? Sportowcy? Milionerzy? Seksmaszyny? Nie zdziwię się, jeśli powiecie, że tak. I lekiem na ten przesyt może być właśnie Uratuj mnie Anny Bellon.
To historia dwójki młodych ludzi, niemal dzieciaków, u progu dorosłego życia. Ludzi już skrzywdzonych przez los, mających problemy, które w tak młodym wieku nie powinny toczyć umysłów. Ale wszystko się...
Tak, wiem. Znów Dom i znów z łącznikiem. Znów Fae i znów książę i dziewczyna z ludu. Ale nie dajcie się zwieść pozorom, bo te prowadzą na manowce, to nie jest kolejne tak sztampowe fantasy.
Jasne. Fallon ma skłonności do bycia zaślepioną z miłości pipą, ale przy tym jest autentyczna i przechodzi przemianę.
Książę jest bubkiem, może i początkowo dobrze się kryje (tak, prawie udało mu się mnie oszukać!), ale z czasem wychodzi, że to narośl na męskim członku. I nie, to żaden spoiler, no proszę Was.
Jest też pewien mroczny on, choć na tym etapie każde słowo na temat tajemniczego jegomościa byłoby zwyczajnym spoilerem. On JEST. I to intensywnie! Całym swoim jestestwem, majestatem i mrokiem. Poznacie władcę serc czytelniczek, gdy przyjdzie na to czas :D
Książka reklamowana jest jako romantasy. I mimo że nie zgadzam się tak do końca z tą romantysowatością, tak rozumiem, skąd się ona bierze. Wszelkie kroki Fallon determinuje miłość. Dziewczyna bardzo chce połączyć się z ukochanym, dzięki czemu, i w wyniku usłyszanej przepowiedni, rusza w drogę, by odnaleźć pięć żelaznych wron i je uwolnić.
Cokolwiek to znaczy, jest gotowa na wszystko, by stać się królową.
A gdy piszę “wszystko”, naprawdę dzieje się… “Wszystko” :D
Początek Domu trzepoczących skrzydeł był dla mnie dość spokojny, romansowy, choć od pierwszego zdania czułam, że w Fallon siedzi coś więcej. Natomiast w chwili, gdy nasza pół-Fae uwolniła pierwszą z wron Lore’a… Wydarzyła się magia. Opowieść wbiła we mnie szpony i nie puściła do ostatniej strony, przeciągając przez siebie brutalnie, wręcz bezlitośnie. Zostawiła mnie w stanie zawieszenia i pragnienia natychmiastowego powrotu do bohaterów zarówno pierwszoplanowych (Ach, Panie Mroczny i Tajemniczy!), jak i drugoplanowych (Pheebs, uwielbiam Cię!).
Z pozoru książka może się wydać czymś, co było już grane wielokrotnie i na każdą melodię, ale… to pozory ;) znane i lubiane motywy są podane inaczej, świeżo, porywają i sycą, a jednak zostawiają w niedosycie. Cieszmy się więc, że drugi tom już dostępny, a trzeci… Trzeci miejmy nadzieję, że też niedługo wpadnie w chciwe czytelnicze rączki.
Tak, wiem. Znów Dom i znów z łącznikiem. Znów Fae i znów książę i dziewczyna z ludu. Ale nie dajcie się zwieść pozorom, bo te prowadzą na manowce, to nie jest kolejne tak sztampowe fantasy.
więcej Pokaż mimo toJasne. Fallon ma skłonności do bycia zaślepioną z miłości pipą, ale przy tym jest autentyczna i przechodzi przemianę.
Książę jest bubkiem, może i początkowo dobrze się kryje (tak,...