-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński3
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1158
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać413
-
ArtykułyLubisz czytać? A ile wiesz o literackich nagrodach? [QUIZ]Konrad Wrzesiński23
Biblioteczka
2023-01-26
2022-10-19
2019-02-01
2013-12
2013-05-09
2013-02-01
2013-03-18
2013-04-11
2013-04-13
2013-04-14
2013-06-21
Być może to co teraz stwierdzę będzie niepopularną opinią (na pewno tak jest.), ale muszę to powiedzieć: to jedyna z książek z serii, którą mogę spokojnie dodać do mojej półki „Ulubionych”. Dlaczego? Aby to uzasadnić przełączmy się na...
SPOILER
Cała reszta tej recenzji to jeden wielki SPOILER, podkreślam jeszcze raz, aby nie było zgrzytania zębów ze złości.
Zacznijmy od ustalenia co jest esencją, podstawą tej części. Czy trójkątny romans pomiędzy główną bohaterką, Katniss i jej przyjacielem z dzieciństwa, Gale'm oraz jej towarzyszem z areny, Peet'ą? Nie. (Tego ostatniego to nawet niewiele [a zarazem dużo we wzmiankach] jest na stronach powieści.) Akcja powieści zaplata się wokół wciąż obolałej duszy „Girl on Fire” oraz jej wciągnięciu w wielką politykę (być może teraz niechcący nadałam książce aż nadmierną głębię). Dla nastolatków i -latek pewnie i tak będzie to smutna historia o walce z „tym złym prezydentem”+romans, ale jako ciut starsza czytelniczka patrzyłam na to inaczej.
Pozwolę sobie zauważyć z pewnym smutkiem, że niestety autorka nie zgłębiła np. wątku ujawnionego przez Finnicka systemu „sprzedaży” zwycięzców igrzysk (każdy starszy czytelnik skojarzy od razu o co chodzi). Rozumiem doskonale czemu autorka zaledwie napomknęła o tym i innych relacjach między mieszkańcami Kapitolu, wymagała tego narracja z punktu widzenia Katniss, która się akurat w tym momencie historii psychicznie złamała i nie reagowała za dobrze na otoczenie a do tego nigdy nie interesowała się polityką oraz target czytelniczy, do którego miała treść książki trafić.
Kolejną ważną uwagą jest to, że po raz pierwszy w historii serii „Igrzyska Śmierci” lubiłam (przez cały czas) jej główną bohaterkę oraz co chyba najważniejsze rozumiałam i popierałam jej decyzje. Panna Everdeen była dla mnie dosyć ciężkostrawna w poprzednich częściach, tak więc to co właśnie napisałam jest znaczącym osiągnięciem ze strony Susanne Collins. Najbardziej chyba podobało mi się to, że nauczyła się nie ufać nikomu ślepo, co w realiach Panemu (jak chyba w każdym świecie) jest niebezpieczne. Potrafiła sprzeciwić się nawet swojemu wieloletniemu przyjacielowi, gdy zauważyła niekorzystną zmianę jego osobowości. Skoro więc już przy tym jesteśmy ujawnię swoją sympatię ostatecznie: podobało mi się jak stopniowo Katniss odkrywała swoje uczucia; najpierw cierpiała, nie wiedząc czy Peeta żyje (potem czy jest bezpieczny) a na koniec uświadamiając sobie, że on może już nigdy nie wrócić. Końcówka zaś jej historii była dosyć realistyczna. I to chyba wszystko, co może najlepiej ją określić (nie chodzi mi tu o epilog, który chyba miał na celu wlać trochę otuchy w fanów/ki i brzmiał jednak trochę jak z fanfiction.), po prostu przez ostatni rozdział jedyne co miałam w głowie: to żywy trup, uśpijcie ją czy coś, niech się nie męczy. Bohaterka, której nie lubiłam przez dwie książki, sprawiła że moje serce bolało.
Plusem jest też to, że wreszcie oprócz buziaków z drugiej książki i trochę nudnego wstępu o polowaniu z pierwszej mamy szansę zrozumieć głębiej dlaczego relacja z Gale'm jest dla Katniss tak ważna ORAZ zaobserwować dlaczego jest równie niezdrowa. Poznajemy dokładniej jego tok myślenia jako rebelianta, a wszystko to przy równoczesnym przedstawieniu dalszych charakterystyk pozostałych przy życiu wiktorów.
Mrok historii był tym czego się w sumie nie spodziewałam po książce dla nastolatków. Brak hamulców w tej kwestii u autorki utwierdziła we mnie scena zabicia przez rebeliantów (?) małej kapitolińskiej dziewczynki w żółtym płaszczyku. Ten fragment dobitnie ukazał mi, że autorka nie ma zamiaru oszczędzać swoich bohaterów kosztem prawdziwości przedstawionego świata.
Zwroty akcji były. I to wszystko, co tu napiszę, aby jednak ktoś przez pomyłkę nie wyczytał ich za wcześnie. Niektóre były przewidywalne, inne nie, ale były.
Co prawda nie za bardzo rozumiem sens akcji „Oddziału Gwiazd” w Kapitolu, ale okej, najwyraźniej tak przedstawiło się to wszystko w głowie pisarki.
Kolejny „Zmierzch” to to zdecydowanie nie jest i serdecznie polecam! Na koniec dodam tylko, że „łyknęłam” tą książkę w jedną nockę (od 23 do 4) i wywołała ona we mnie chęć do wakacyjnego powrotu do całej serii.
Być może to co teraz stwierdzę będzie niepopularną opinią (na pewno tak jest.), ale muszę to powiedzieć: to jedyna z książek z serii, którą mogę spokojnie dodać do mojej półki „Ulubionych”. Dlaczego? Aby to uzasadnić przełączmy się na...
SPOILER
Cała reszta tej recenzji to jeden wielki SPOILER, podkreślam jeszcze raz, aby nie było zgrzytania zębów ze złości.
Zacznijmy...
2008-07
Ocena dobra tylko przez wzgląd na wspomnienia.
Ocena dobra tylko przez wzgląd na wspomnienia.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-04-17
2013-12-27
2013-08-02
Książka w sam raz na letnią podróż. Zaskoczył mnie pozytywnie styl pisania autora (byłam nastawiona na prymitywny poziom przemyśleń faceta od aut).
Książka w sam raz na letnią podróż. Zaskoczył mnie pozytywnie styl pisania autora (byłam nastawiona na prymitywny poziom przemyśleń faceta od aut).
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-11-24
Długo szukałam tej pozycji zarówno na półkach bibliotek, jak i księgarń, wreszcie w październiku przydybałam ją na jakimś wyprzedażowym regale. (Od razu podkreślę, że wersja, którą czytałam była angielska, tak więc cytaty zawarte w tej recenzji będą z tego wydania.)
Podejrzewam, że podstawy tej historii są ogólnie znane, lecz mimo to powtórzę zarys powieści: ludzie związani zawodowo ze sztuką są znani ze swojej przesądności, nic więc dziwnego, że artyści Opery Paryskiej wszelkie dziwne i niewyjaśnione sytuacje łączą z postacią Upiora Opery (w książce używano jego "inicjałów" O.G. [-Opera Ghost]). Otóż Upiór ten rzeczywiście żyje w podziemiach gmachu i co więcej okazuje się, że znalazł nawet swoją ulubienicę wśród artystek, Christine Daeé. W tajemnicy przed wszystkimi, w tym swoją opiekunką Madame Valérius, Christine pobiera od Upiora, którego nazywa Aniołem Muzyki, lekcje śpiewu. W międzyczasie do Paryża powraca z jednej ze swych wypraw młody wicehrabia Raoul de Chagny, który kiedyś jako nastolatek był towarzyszem zabaw panny Daeé. Gdy zobaczył ją na scenie, jego dawne uczucia odżyły i podejmuje się odnowienia znajomości. W miarę jak młodzi kochankowie na nowo się do siebie zbliżają, staje się jasnym, że Upiór również kocha Christine i zamierza porwać ją do swego domu.
Choć nadal zachwycona jestem musicalem Andrew Lloyd Weber'a, to muszę przyznać jedno... nie przypomina on w NICZYM tej książki. Już od samego prologu dostajemy przedsmak stylu, w jakim została ona napisana. Narrator, będący autorem, próbuje przekonać czytelnika już od pierwszych słów, że Upiór istniał naprawdę:
"The Opera ghost really existed. He was not, as was long believed, a creature of the imagination of the artists, the superstition of the managers, or a product of the absurd and impressionable brains of the young ladies of the balet, theirs mothers, the box-keepers, the cloak-room attendants or the concierge. Yes, he existed in flesh and blood, although he assumed the complete appearance of a real phantom; that is to say, of a spectra shade."
Potem otrzymujemy dokładny opis trudności, z jakimi musiał zmierzyć się narrator celem dostania się do archiwum Narodowej Akademii Muzycznej albo skontaktowania się z żyjącymi świadkami wydarzeń. Podobny opis zawiera też epilog powieści stanowiący zarazem uzupełnienie przed-paryskiej historii Upiora-Erika.
Długo szukałam tej pozycji zarówno na półkach bibliotek, jak i księgarń, wreszcie w październiku przydybałam ją na jakimś wyprzedażowym regale. (Od razu podkreślę, że wersja, którą czytałam była angielska, tak więc cytaty zawarte w tej recenzji będą z tego wydania.)
Podejrzewam, że podstawy tej historii są ogólnie znane, lecz mimo to powtórzę zarys powieści: ludzie...
2013-08-21
2011-07-29
Jest to miła i (co ważniejsze przy tak kiepskiej pogodzie)wesoła jedno-popołudniowa powtórka lektury z podstawówki (czytałam wtedy cały ówczesny cykl Jeżycjady). Obecnie książka okazała się jeszcze przyjemniejsza i przetrwała próbę czasu.
Tytułowa "Szósta klepka" to według rodziny Żaków szósty zmysł, który posiada każdy (lub prawie każdy) człowiek, czyli POCZUCIE HUMORU. I to właśnie jest klucz do wszystkiego: brać codzienne problemy z lekkim dystansem, przymrużeniem oka. Bez względu na to czy jest się szesnastoletnią uczennicą liceum, która ma "za grube łydki", cy też zapracowanym Żaczkiem, w którego domu z dnia na dzień zamieszkuje ciężarna przyjaciółka jednej z córek..
Na pewno tak pozytywny odbiór tej książki ułatwił mi bijący z niej rodzinny charakter i takie charakterystyczne ciepło, cytując za bohaterką: " [...] Powietrze domu, nagrzane, pachnące kurzem, jakąś spalenizną, perfumami Julii, kiszoną kapustą i jeszcze CZYMŚ, nieuchwytnym, charakterystycznym i miłym, ogarnęło znękaną Cesię jak przyjazne ramiona. Było swojsko, dobrze i przytulnie." Kto z czytelników nie odniósł tego wrażenia?
Bohaterowie są po prostu świetni. Mają wady i zalety--nie są odmalowani monotonnie. W imię prawdy z "Bajki dla dorosłych" pt. "Zgadywanka" (scenariusz Marii Czubaszek): kochamy przecież głównie za wady...
Dla mnie każda scena z Bobciem to majstersztyk i powód do chichotu, wyróżnię tylko kilka przykładów: przyjazd pogotowia, pisanki, no i ostatnia strona: "Pomyślał, że na pewno będzie kupa śmiechu.
I pomyślał też, że życie jest piękne.
Li i jedynie."
Jest to miła i (co ważniejsze przy tak kiepskiej pogodzie)wesoła jedno-popołudniowa powtórka lektury z podstawówki (czytałam wtedy cały ówczesny cykl Jeżycjady). Obecnie książka okazała się jeszcze przyjemniejsza i przetrwała próbę czasu.
Tytułowa "Szósta klepka" to według rodziny Żaków szósty zmysł, który posiada każdy (lub prawie każdy) człowiek, czyli POCZUCIE HUMORU. I...
2013-02-21
Ogólnie na początku książka wydaje się ciekawa, lecz gdzieś w okolicach rozdziału o Chinach (i ich rozpadu) straciłam przekonanie, co do prawdopodobności wywodów autora. A już ostatnie rozdziały o koalicji japońsko-tureckiej i III WŚ wertowałam.
Ogólnie na początku książka wydaje się ciekawa, lecz gdzieś w okolicach rozdziału o Chinach (i ich rozpadu) straciłam przekonanie, co do prawdopodobności wywodów autora. A już ostatnie rozdziały o koalicji japońsko-tureckiej i III WŚ wertowałam.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Do czytania "Perswazji" powróciłam po rocznym okresie przerwy od romansów i p. Austen. Pamiętam, że swego czasu zrobiły na mnie mniejsze wrażenie niż ogólnie znana "Duma i uprzedzenie". Dopiero teraz zrozumiałam pełen urok tej powieści.
Historia uczuć łączących 27-letnią (czyli w XVIII-wiecznej Anglii starą pannę) Annę Elliot i kapitana Fryderyka Wentwortha nie jest historią prostą. Zaręczyli się młodo, lecz tytułowe "perswazje" przyjaciółki głównej bohaterki przekonały ją do słuszności rozstania. Po 8 latach mają okazję spotkać się na nowo i na nowo (w przypadku jego) się pokochać.
Relacja ta stanowi również tło dla ukazania próżności osiadłej na wsi arystokracji, z którą kontrastuje obraz pnących się poprzez służbę wojskową po drabinie społecznej marynarzy. Właśnie ten wątek oraz subtelnie wplecione opisy konwenansów społecznych relacji, na równi z ledwie zauważalnymi gestami afektu ze strony kpt. Wentwortha, wywołują we mnie dodatkową przyjemność czytania..
Do czytania "Perswazji" powróciłam po rocznym okresie przerwy od romansów i p. Austen. Pamiętam, że swego czasu zrobiły na mnie mniejsze wrażenie niż ogólnie znana "Duma i uprzedzenie". Dopiero teraz zrozumiałam pełen urok tej powieści.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toHistoria uczuć łączących 27-letnią (czyli w XVIII-wiecznej Anglii starą pannę) Annę Elliot i kapitana Fryderyka Wentwortha nie jest...