-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik19
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński5
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1179
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać421
Biblioteczka
2017-01-15
2017-06-22
Madeline Whittier nie jest zwyczajną osiemnastolatką. Nie może robić tego, co dla jej rówieśników jest normalne, nie może wychodzić z domu i nikt obcy nie może jej odwiedzać. Od siedemnastu lat w jej życiu są tylko i wyłącznie dwie osoby - jej mama oraz Carla, pielęgniarka na cały etat. Maddie choruje bowiem na bardzo rzadką chorobę zwaną SCID, czyli mówiąc krótko - ma ona alergię na dosłownie wszystko. Razem z mamą mieszka w specjalnie przystosowanym dla jej potrzeb domu, gdzie powietrze cały czas jest filtrowane. Uwielbia czytać książki, a te przychodzą do niej szczelnie zamknięte w próżni. Wszystko, co znajduje się na zewnątrz jej domu jest dla niej wyrokiem śmierci. Dotychczas to życie nie sprawiało Maddie zbyt wielkiego problemu - w końcu innego nie znała. Wszystko się zmienia, gdy do domu obok wprowadza się nowa rodzina - mama, tata, córka i syn. I to właśnie ten syn imieniem Olly stał się tym, który wprowadził w jej sterylne i uporządkowane życie tyle zamieszania...
Powiem wam, że dopóki nie usłyszałam o filmie, który powstał na podstawie tej książki, jakoś nie specjalnie zwracałam na nią uwagę. Wydawało mi się, że jest to jakaś zwyczajna historia trochę w stylu Gwiazd naszych wina, dlatego po prostu nie ciągnęło mnie do jej poznania. Ale z dosłownie każdej strony napływały do mnie informacje o tym, jak genialna jest ta powieść, a z racji tego, że chciałam wybrać się na jej ekranizację do kina zdecydowałam, że najpierw muszę poznać jej papierowy pierwowzór. Teraz mogę wam powiedzieć, że Ponad wszystko to jedna z najlepszych książek, jakie czytałam w tym roku, a może i nawet w całym moim czytelniczym życiu!
To, co już na samym początku zwróciło moją uwagę, to te rysunki, których w książce jest pełno. Jak tylko dostałam ją w swoje ręce musiałam pilnować się, żeby za bardzo nie zaglądać do środka, bo nie chciałam robić sobie żadnych spoilerów. Bardzo spodobało mi się to połączenie tekstu z pasującymi do niego ilustracjami autorstwa męża Nicoli Yoon - wyszły mu one po prostu fantastycznie i stały się tym, co na pewno mocno wyróżnia tą pozycję. Nie jest ich za dużo, ale również nie za mało, dzięki czemu nie ma się wrażenia, że czytamy jakąś książkę dla dzieci - to tylko ciekawe uzupełnienie całości, które idealnie pasuje do charakteru Madeline.
Dodatkowo, pod względem wizualnym, również okładka powieści zrobiła na mnie bardzo duże wrażenie. Przez dłuższy czas nie mogłam zdecydować się, która bardziej mi się podoba - czy ta oryginalna biała, czy też ta filmowa. Koniec końców stwierdziłam, że to właśnie ta z powyższego zdjęcia jest po prostu genialna. Dosłownie nie można od niej oderwać wzroku! Także już pod samym aspektem wizualnym książka bardzo mocno kusi przyszłego czytelnika.
Prócz historii zawartej w Ponad wszystko myślę, że to właśnie styl autorki najbardziej zwrócił moją uwagę i sprawił, że zakochałam się w tej powieści. Książkę czytałam z zapartym tchem! Zanim się za nią zabrałam już jakiś czas dręczył mnie książkowy kac po przeczytaniu Bad Mommy, a dzięki Ponad wszystko szybko udało mi się z tego wybrnąć. Nicola Yoon pisze w bardzo charakterystyczny i niespotykany sposób, który mnie urzekł już po kilku stronach. Bardzo spodobało mi się tutaj to, w jaki sposób autorka podzieliła fabułę jeśli chodzi o rozdziały - ci co czytali wiedzą, co mam na myśli. Otóż w większości książek spotykamy się z tradycyjnym podziałem rozdziałów - tj. jest jakiś rozdział i akcja ciągnie się w nim na kilka stron. Tutaj natomiast Nicola Yoon zadziałała tak, że czasem w jakimś rozdziale było zaledwie jedno zdanie! Gdy patrzy się na to z daleka wydaje się być to nieco dziwne, jednakże gdy poznaje się całość ma to jak najbardziej sens. Jestem bardzo ciekawa, czy w swojej kolejnej książce (Słońce też jest gwiazdą) również zastosowała taki zabieg, czy tam już trzymała się tego tradycyjnego sposobu.
Fabuła, która została przedstawiona w książce również jest niesamowita. Spodobało mi się to, że choroba Maddie nie stanowi głównego wątku całej powieści, jest tylko jednym z jej elementów. Tak a prawdę chodzi tutaj o przyjaźń, miłość oraz chwytanie z życia pełnymi garściami - bo życie takie jakie wiodła główna bohaterka, wcale nie można nazwać życiem. Na dłuższą metę człowiek nie jest bowiem żyć w zamknięciu, z dala od innych ludzi, od cudów świata oraz od miłości. Jesteśmy tak skonstruowani, że gdy już raz zaznamy tego prawdziwego życia, to już nigdy nie będziemy chcieli wrócić do tego, co było przedtem, tylko wciąż na nowo doświadczać tych wspaniałych emocji.
Ogromnym plusem powieści jest niewątpliwie jego zakończenie. Niestety nie mogę wam zdradzić, na czym jego wyjątkowość polega, ale uwierzcie mi - czegoś takiego z całą pewnością się nie spodziewaliście.
Podsumowując więc, myślę, że już chyba nie muszę więcej wam udowadniać, jak wspaniała okazała się być książka Ponad wszystko. Słyszałam pogłoski, że ekranizacja nie jest taka wspaniała, jak jej papierowy pierwowzór (sama jeszcze nie mogę tego stwierdzić), więc jeśli zawiedliście się na ekranizacji, a książki jeszcze nie czytaliście zmieńcie to czym prędzej, bo jestem święcie przekonana, że z lektury na pewno będziecie zadowoleni. Ja sama bardzo się cieszę, że poznałam historię Maddie oraz Olly'iego właśnie zaczynając od tej powieści, a nie od filmu.
Mówiąc więc krótko - polecam! I to jak!
Madeline Whittier nie jest zwyczajną osiemnastolatką. Nie może robić tego, co dla jej rówieśników jest normalne, nie może wychodzić z domu i nikt obcy nie może jej odwiedzać. Od siedemnastu lat w jej życiu są tylko i wyłącznie dwie osoby - jej mama oraz Carla, pielęgniarka na cały etat. Maddie choruje bowiem na bardzo rzadką chorobę zwaną SCID, czyli mówiąc krótko - ma ona...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-08-30
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2017/08/186-by-sobie-pies.html
Na poznanie historii przedstawionej w książce Był sobie pies nie miałam ochoty tak naprawdę od razu – od momentu, gdy książka ukazała się w księgarni, a na ekranach kin zagościła jej ekranizacja. Choć prędzej, gdy przypadkowo zapoznałam się z kilkoma stronami powieści doszłam do wniosku, że owszem, to może być ciekawe, to jednak koniec końców nie ciągnęło mnie do niej na tyle, aby akurat w tym momencie chcieć ją przeczytać. Ale jak to często bywa w moim przypadku, gdy przez jakiś czas bronię się przed poznaniem danej książki, to wkrótce okazuje się, że żałuję, że z tym poznaniem tak długo zwlekałam. Tak też było właśnie w przypadku powieści Był sobie pies i teraz, gdy lektura już za mną, niecierpliwie czekam na moment, kiedy będę mogła zapoznać się z filmową adaptacją tej książki – bo jest na co czekać!
Głównym bohaterem tejże powieści jest… pies – i to pies, który przeżywa po kolei kilka wcieleń. Na samym początku poznajemy go jako szczeniaczka, który dopiero co się urodził i razem z matką oraz trójką rodzeństwa zmaga się z życiem „pod mostem”. Niektóre jego „życia” są krótkie, inne natomiast długie i przez ten czas pies ten nazywany różnie – Tobby, Koleżka, Bailey, Ellie, czy też Misiu – stara się zrozumieć, dlaczego wciąż się odradza i jaki jest sens jego życia. Nie chcę za dużo opisywać wam fabuły, bo boję się, że mogłabym powiedzieć za dużo i zdradziłabym wam tak naprawdę całą fabułę.
Powiem wam, że choć początkowo obawiałam się, jak taka książka przedstawiona z perspektywy psa będzie wyglądać, to powiem wam, że wyszło to naprawdę genialnie! Z resztą sam autor pokazał przez to, jak wielki posiada talent. No bo w końcu nie jest sztuką przedstawienie historii z perspektywy człowieka, który rozumie wszystko, co się wokół niego dzieje i może nam o tym powiedzieć, ale zaprezentowanie jej w taki sposób, aby nierozumiejący większości ludzkich zachowań pies mógł przedstawić nam wszystko tak, żeby cała książka miała sens. I autorowi się to jak najbardziej udało! Z pewnością musiała być to dla niego naprawdę ciężka praca, ale wysyłki z pewnością się opłaciły. Sam styl pisarski autora jest naprawdę bardzo wciągający i niesamowicie ciekawy. Na swoim Instagramie przeczytałam komentarz odnośnie tej książki, że dzięki niej możemy lepiej zrozumieć psy i chociaż ja psa nie mam (mam kota, co z pewnością spotkałoby się z dezaprobatą Bailey’a) to jednak sądzę, że wiele z tego, co zostało odnośnie psów w książce przedstawione ma naprawdę spory sens. Dzięki Był sobie pies zyskałam naprawdę świetną możliwość zapoznania się ze światem psów w taki sposób, w jaki nigdy nie było mi to dane – a to naprawdę fantastyczne przeżycie!
Odnośnie samego psiaka, na którego będę może mówić Bailey muszę powiedzieć, że na prawdę bardzo mocno go polubiłam, a śledzenie fabuły z jego perspektywy było na prawdę wielką przyjemnością. Dzięki niemu nie raz, nie dwa się śmiałam, jak i obawiałam tego, co może się zaraz wydarzyć, ale również nie obyło się bez potoków łez, kiedy Bailey (w różnych wcieleniach), musiał pożegnać się z życiem i ze wszystkim co łączyło się na jego dotychczasowe życie. Głównie te momenty były niesamowicie emocjonujące i jeśli między innymi czegoś takiego szukacie w tej książce, śmiało możecie się za nią zabierać! Choć jak mówiłam, niesamowicie pokochałam Bailey'a to jednak nie obyło się bez momentów, w których niesamowicie mnie denerwował - na przykład, gdy tak oceniał wszystkie inne zwierzęta i uważał, że tylko psy (choć głównie on), są najlepszymi zwierzakami na świecie i tylko one powinny towarzyszyć ludziom. Dla mnie, jako typowej kociary, takie traktowanie było niesamowicie krzywdzące, dlatego słysząc te liczne komentarze psiaka pod względem moich ulubionych futrzaków, obrażałam się za wszystkie koty świata! Ale niestety moja złość szybko przechodziła, gdy Bailey znów zrobił coś niezwykle zabawnego, czy uroczego. Także kociaki, przepraszam... chyba nie jestem waszym najlepszych obrońcom...
Z tych ludzkich bohaterów książki, niesamowicie polubiłam również Ethan'a oraz jego mamę i dziadków, Joe'go (mimo jego braku uczuć) oraz Mayę. To właśnie w ich towarzystwie najlepiej spędzało mi się czas i z przyjemnością czytałam o wszystkim tym, co tyczyło się ich życia.
Podsumowując więc uważam, że książka Był sobie pies jest niezwykle emocjonalną i uroczą książką, którą każdy miłośnik psów (i nie tylko) powinien przeczytać! Jak dla mnie jest to typowo familijna powieść i jestem przekonana, że każdemu czytelnikowi (niezależnie od wieku) by się ona spodobała. Przygotujcie się jednak, że nie zawsze historia ta będzie łatwa, lekka i przyjemna, bo mimo wszystko nie braknie w niej smutku i wzruszających momentów. Jednakże jak dla mnie to książka, którą zdecydowanie warto przeczytać! Sama teraz bardzo chcę się zapoznać z jej ekranizacją i mam tylko wielką nadzieję, że chociaż w jakimś stopniu będzie tak dobra, jak jej papierowy pierwowzór. Widziałam, że w rolę nastoletniego Ethana wcielił się KJ Appa (jeden z moich ulubieńców), a w rolę nastoletniej Hannah Britt Robertson (moja kolejna ulubienica), więc jak na razie jestem pozytywnie do tego filmu nastawiona.
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2017/08/186-by-sobie-pies.html
Na poznanie historii przedstawionej w książce Był sobie pies nie miałam ochoty tak naprawdę od razu – od momentu, gdy książka ukazała się w księgarni, a na ekranach kin zagościła jej ekranizacja. Choć prędzej, gdy przypadkowo zapoznałam się z kilkoma stronami powieści...
2017-07-23
Powiem wam, że gdy pierwszy raz dowiedziałam się o tej książce, nie byłam do niej jakoś mocno przekonana. Chociaż fabuła wydała mim się dość ciekawa, wciąż miałam wrażenie, że to może być coś na prawdę przeciętnego. Ale z racji tego, że bardzo lubię ten wątek magiczny w tle, który dotyka tak na prawdę zwykłych ludzi, postanowiłam dać tej pozycji szansę. Czy się nie zawiodłam?
River trafia do nowego miasta i nowej szkoły - w obydwóch tych miejscach niewątpliwe rządzi rodzina Grace'ów. Od samego początku, gdy dziewczyna poznaje wszystkie krążące wokół nich plotki, coś mocno ją do nich ciągnie. Uważa ona bowiem, że tylko oni mogą jej pomóc odnaleźć prawdę o sobie. W jaki sposób? Otóż wszyscy w mieście plotkują o tym, że Grace'owie pałają się magią. Widząc, jak dzieci państwa Grace'ów oddziałują na innych uczniów, jak nic nie robiąc przyciągają ich do siebie, mają nad nimi władzę River zaczyna wierzyć, że plotki mogą być prawdziwe. Postanawia wkraść się w łaski rodzeństwa, aby dzięki znajomości z nimi odkryć samą siebie.
Książka wciąga tak na prawdę już od pierwszych stron. Bardzo spodobało mi się to, że w pierwszym rozdziale autorka postanowiła przedstawić czytelnikowi tytułowych Grace'ów. Wydawać by się to mogło mało przekonujące, jednak wszystkie te historie na temat rodziny opowiada nam główna bohaterka River, która przedstawia wszystko tak, jak opowiadali jej uczniowie nowej szkoły. Dzięki temu czytelnik ma wrażenie, jakby to właśnie on sam był tą główną bohaterką i to jemu wszyscy zdradzali by opowieści o tajemniczych nastolatkach. Mi osobiście na prawdę się to spodobało, bo chociaż dowiedziałam się co nieco o Grace'ach, to jednak były to tylko i wyłącznie plotki i historyjki przekazywane z ust do ust, a jak wiadomo, nie zawsze wszystko w takich historyjkach jest prawdziwe. Z każdym kolejnym rozdziałem, razem z główną bohaterką coraz bardziej poznajemy u źródła mit Grace'ów, powoli zagłębiając się w niego coraz bardziej.
Mówiłam, że książka wciąga od pierwszych stron - i jest to całkowita prawda, jednakże odniosłam wrażenie, że później autorka sama nieco pogubiła się w swojej historii i chyba nie do końca wiedziała, co w danym momencie przedstawić. W środkowej części Uroku Grace'ów jest zwyczajnie trochę za dużo wszystkiego, lecz jednocześnie dzieje się trochę mało, przez co większa część książki na prawdę mocno mi się dłużyła. Historia sama w sobie była spójna, jednakże mało dopracowana. Niektóre fragmenty czytałam, czytałam, czytałam i końca nie było widać. Dopiero tak na prawdę w drugiej części książki (powieść podzielona została na dwie)zaczyna się dziać więcej, nie ma zbędnych fragmentów, czy opisów i zwyczajnie wszystko zaczyna się bardziej rozkręcać. Od drugiej połowy czytanie poszło mi tak na prawdę w mgnieniu oka, gdy tymczasem poznawanie pierwszej było po prostu z lekka nudne. Miejscami nawet zastanawiałam się, czy czasem nie odłożyć tej książki na jakiś czas i wrócić do niej później ponownie. Teraz bardzo się cieszę, że tego nie zrobiłam, bo autorka zaserwowała mi takie zakończenie, jakiego się w ogóle nie spodziewałam.
Jeśli chodzi o Raven, czyli główną bohaterkę książki, to sama tak na prawdę nie wiem, co mam do niej czuć. Przez całą powieść w ogóle nie mogłam jej rozgryźć - nie potrafiłam poprawnie jej zamiarów, cały czas miałam wrażenie, że gra, że jej przyjaźń względem Grace'ów to tylko jeden wielki pic na wodę. I chociaż po części miałam rację, to jednak nadal nie wiem, co tą postacią tak do końca kierowało. Frapuje mnie też jedna rzecz odnośnie Raven, a mianowicie jej imię. Szkoda, że autorka nie przedstawiła nam, jak na prawdę dziewczyna ma na imię, tylko później przedstawiła nam moment, w którym staje się właśnie Raven. Przeszkadzało mi to dość mocno we wczuciu się w nią.
Jeśli chodzi o Grace'ów to tutaj określiłabym ich dwoma słowami - dziwni a za razem intrygujący (i to bardzo). Ja sama byłam ich na prawdę bardzo ciekawa i w równym stopniu, jak Raven chciałam wszystko o nich wiedzieć - a uwierzcie mi skrywają oni na prawdę dużo tajemnic.
O Uroku Grace'ów mogę więc powiedzieć, że z jednej strony książka mi się podobała, a z drugiej lekko nie. Gdyby nie to, że dość mocno nudziłam się w niektórych momentach, oceniłabym tą pozycję o wiele wyżej. Jest to bowiem powieść, która ma na prawdę spory potencjał. Sama Laure Eve pisze w przyjemy sposób, choć jak mówiłam ma tendencje do gubienia się w tym, co sama chce przedstawić. Myślę jednak, że mimo wszystko moje pierwsze spotkanie z tą autorką mogę uznać za udane. Z pewnością będę czekać na kolejne tomy serii, bo już wiem, że na pewno będą niezwykle interesujące. Mam tylko nadzieję, że autorka troszkę popracuje nad swoim stylem i następnym razem będę mogła wypowiedzieć się o niej w samych superlatywach. A Urok Grace'ów polecam wszystkim tym, którzy mają ochotę oderwać się na chwilę od wszystkich tych romantycznych historii i tym, którzy lubią poznawać wszystkie te magiczne tajemnice.
Powiem wam, że gdy pierwszy raz dowiedziałam się o tej książce, nie byłam do niej jakoś mocno przekonana. Chociaż fabuła wydała mim się dość ciekawa, wciąż miałam wrażenie, że to może być coś na prawdę przeciętnego. Ale z racji tego, że bardzo lubię ten wątek magiczny w tle, który dotyka tak na prawdę zwykłych ludzi, postanowiłam dać tej pozycji szansę. Czy się nie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-11-26
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2017/12/197-szczescie-w-miosci.html
W przypadku książek Kasie West zawsze podkreślałam, że nie ważne, o czym dana powieść jest i tak się za nią zabiorę, bo to jest Kasie. Muszę się jednak przyznać, że po przeczytaniu Blisko ciebie (recenzja klik) czułam dość spory niedosyt i mocno przez to ociągałam się z poznaniem kolejnej książki. Zaczęłam sądzić nawet, że może historie Kasie West nie są już dla mnie. W końcu jednak zmobilizowałam się do sięgnięcia po Szczęście w miłości i cieszę się, że nie było tak strasznie, jak myślałam - mogę nawet powiedzieć, że było na prawdę dobrze!
W książce poznajemy historię prawie już osiemnastoletniej Maddie, która wiedzie życie raczej dość przeciętne. W wolnych chwilach pracuje w miejscowym zoo i nieustannie się uczy (co z resztą dało jej tytuł jednej z najmądrzejszych osób w szkole). Jej życie jest dość spokojne, nie licząc jednak problemów rodzinnych z którymi musi się zmagać. To właśnie przez nie dziewczyna nie wiem, co zrobić ze studiami, gdyż uważa, że nie może opuścić swojej rodziny. Od momentu jednak, gdy w dniu swoich osiemnastych urodzin dziewczyna kupuje los na loterii, jej życie zmienia się całkowicie. Jak jednak rozróżnić, komu na prawdę zależy na Maddie, a komu tylko i wyłącznie na pieniądzach?
Pierwsze, co muszę o tej książce powiedzieć to to, że strasznie współczuje Maddie jej rodziny. Rozumiem, że można mieć różne problemu, z którymi trzeba się na co dzień zmagać, ale patrząc z mojej perspektywy, zawsze mogłam liczyć na pomoc i zrozumienie najbliższych. Szczególnie sytuacja dziewczyny dotknęła mnie w dniu jej urodzin, kiedy jej brat całkowicie zbezcześcił ich urodzinową tradycję i jeszcze nie widział w tym żadnego problemu. Cała rodzina twardo pokazała także, że tak na prawdę w ogóle nie znają Maddie, nie wiedzą, co lubi, czym się interesuje. Drugą taką sytuacją było, gdy dziewczyna już wygrała na loterii i było widać, że tak na prawdę oni sami również wykorzystywali ją i jej pieniądze (szczególnie brat). Nie od dziś wiadomo, że pieniądze zmieniają człowieka i nie wiem, jak sama zachowywałabym się w takiej sytuacji, jednakże wydaje mi się że nie tak to powinno wyglądać.
Z resztą nie tylko rodzina Maddie zaczęła ją inaczej postrzegać, gdy wygrała, lecz tak na prawdę wszyscy jej znajomi ze szkoły, z zoo, a nawet dalecy krewni i całkiem obcy ludzie.
Samą Maddie bardzo polubiłam. Na początku zwróciła moją uwagę tym, że była po prostu sobą - nigdy nie starała się nikogo udawać, zawsze robiła wszystko w zgodzie ze swoim sumieniem. Jednak i u niej dało się później zobaczyć, jak wygrane pieniądze zaczynały ją zmieniać. W jej przypadku chodziło bardziej o to, jaki wpływ ma na nią otoczenie, a nie o sam fakt wygranej. Mimo wszystko miło śledziło mi się fabułę z jej perspektywy i życzyłam jej na prawdę dobrze. Polubiłam także Setha, czyli przyjaciela Maddie z zoo i żałuję jedynie, że jego wątek był nieco przygaszony. Było go niestety troszkę mało w całej książce, chociaż jak już się pojawiał to czarował mocno swoją osobowością. Cały czas z resztą kibicowałam jemu i Maddie i miałam wielką nadzieję, że jednak ta dwójka będzie razem.
Jednym z głównych motywów książki jest niewątpliwie relacja pomiędzy Maddie a Sethem, dziewczyną a jej rodzicami i oczywiście przyjaciółkami. Jednakże mnie najbardziej spodobało się to, że Kasie West ukazała nam, jak może wyglądać życie osoby, która nagle bardzo mocno się wzbogaciła, chociażby wygrywając na loterii. Zaciekawiło mnie to, jak autorka pokazała zmianę otoczenia głównej bohaterki, to jak ludzie zaczęli na nią reagować i jak z resztą sama się zaczęła zmieniać. Jak dla mnie było to bardzo realistyczne. Każdy z nas chciałby, aby los się do niego uśmiechnął. Na pewno chociaż raz rozmyślaliście, co byście zrobili, gdybyście wygrali w naszego polskiego lotka - sama miałam pełno pomysłów (jeden z nich to kupno własnej biblioteki!). Jednak czytając Szczęście w miłości spostrzegłam, że nie zawsze ten uśmiech losu może być czymś dobrym. Wtedy jednak możemy dostrzec, kto tak na prawdę jest naszym prawdziwym przyjacielem.
Myślę, że lekturę najnowszej książki Kasie West mogę uznać za na prawdę udaną. Jak zawsze autorka poruszyła z pozoru lekki temat, zbudowała historię, która może spotkać tak na prawdę każdego z nas i dodatkowo nie zapomniała o bardzo fajnych bohaterach. Może nie uznałabym tej pozycji za najlepszą z dorobku autorki, ale zdecydowanie umieściłabym ją gdzieś bardzo blisko podium. Także, jeśli tak jak ja jesteście fanami Kasie West koniecznie zapoznajcie się z tą książką. Jeśli natomiast swoją przygodę z jej twórczością dopiero zaczynacie, myślę, że Szczęście w miłości świetnie nada się na sam początek.
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2017/12/197-szczescie-w-miosci.html
W przypadku książek Kasie West zawsze podkreślałam, że nie ważne, o czym dana powieść jest i tak się za nią zabiorę, bo to jest Kasie. Muszę się jednak przyznać, że po przeczytaniu Blisko ciebie (recenzja klik) czułam dość spory niedosyt i mocno przez to ociągałam...
2017-04-09
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2017/04/156-fobos-tom-2.html
Na drugi tom Fobosa czekałam z naprawdę wielką niecierpliwością. Gdy sięgałam po pierwszy tom nie spodziewałam się, że taka tematyka tak bardzo może mi się spodobać - z reguły sięgam po powieści przedstawiające głównie rzeczywistość, gdyż najzwyczajniej w świecie nie przemawia do mnie idea tych wszystkich fantastycznych elementów. Jednakże, jak wspominałam o tym w recenzji Fobos, autorowi udało się zainteresować mnie w tak wielkim stopniu, że na prawdę bardzo mocno spodobała mi się idea przedstawiona w jego książce. W pierwszym tomie spotkałam się z na prawdę intrygującym zakończeniem, przez co cały ten czas ciekawiło mnie, jak dalej potoczy się akcja. Jednakże teraz, gdy jestem już po lekturze drugiego tomu Fobosa nie jestem do końca pewna, czy to moje wyczekiwanie się opłacało.
Druga część serii zaczyna się w momencie, gdy załoga statku Cupido dowiaduje się, że ich podróż marzeń, to tak na prawdę droga do pewnej śmierci. Cieszę się, że autor zaczął historię w dokładnie tym samym momencie, w którym zakończyła się jej poprzedniczka - nie cierpię, gdy autorzy stosują w swoich powieściach takie przeskoki w fabule, dlatego bardzo mocno cieszę się, że tutaj mnie to nie spotkało. Jednakże początkowe rozdziały, właśnie te, podczas których bohaterowie musieli zadecydować, co się stanie z ich przyszłością, strasznie mi się dłużyły... Niby była to tylko mała część całości, jednakże myślę, że autor zdecydowanie za mocno się na nich skupił, zamiast iść naprzód. Później było już troszkę lepiej, jednakże w książce jest na prawdę dużo takich momentów - zaowocowało to tym, że całość czytało mi się na prawdę długo i chociaż byłam ciekawa, co będzie dalej, koniec końców modliłam się o to, żeby to był już koniec.
Bardzo nie podobały mi się również liczne dialogi, które w książce wykreował autor - a już w szczególności te, w których bierze udział Serena, lub najgorszy ze wszystkich, kiedy trwa ceremonia zaślubin zawodników i prowadzący wszystko duet. Ten ostatni był tak sztuczny, że czytając nie wiedziałam, czy mam się śmiać, czy też wręcz przeciwnie płakać... Gdy podczas czytania przedrzeźnia się wypowiedzi bohatera to znak, że coś z tym wszystkim jest nie tak... Gdy tak teraz sobie myślę, mam ważenie, że autor bardzo mocno obniżył swoje loty... Owszem, w pierwszej części serii również było kilka wad, które dość mocno kuły w oczy, jednakże tutaj przeszedł on sam siebie. Miejscami wydawało mi się, jakby pisał to wszystko wyłącznie pod publikę, a tak na prawdę nie miał pomysłu, co zrobić z tymi momentami, gdzie daje się czytelnikowi odpocząć od głównych wątków.
Wracając jednak na chwilę do samej fabuły, to koniec końców jestem z niej nawet zadowolona - mam tu jednak na myśli te główne wątki dotyczące tylko i wyłącznie tego, co dzieje się na Marsie i co tyczy się głównych bohaterów. Tak, jak w pierwszym tomie jest tutaj jednak bardzo dużo pobocznych elementów, ale niektóre z nich były moim zdaniem mocno przesadzone lub zwyczajnie niepotrzebne. Nie chcę oceniać wszystkiego krytycznie, bo jednak cały czas mam nadzieję, że może w finałowym tomie wszystkie zagadki się rozwikłają, jednak jak na razie myślę, że autor po prostu przedobrzył...
Wydawać by się mogło, że jestem bardzo mocno rozczarowana drugim tomem Fobosa i muszę przyznać, że po części jest to prawda. Jestem zawiedziona tym, w jakim kierunku to wszystko się potoczyło, jednak jak już wspomniałam wcześniej, mam nadzieję, że dalej to wszystko się wyjaśni i że autor troszeczkę się ogarnie i później będę mogła poznać na prawdę dobre zakończenie. Tak więc mimo iż jestem rozczarowana, to cieszę się, że mogłam poznać dalsze losy dwunastki pionierów i z ciekawością będę wyczekiwać kolejnego już tomu serii.
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2017/04/156-fobos-tom-2.html
Na drugi tom Fobosa czekałam z naprawdę wielką niecierpliwością. Gdy sięgałam po pierwszy tom nie spodziewałam się, że taka tematyka tak bardzo może mi się spodobać - z reguły sięgam po powieści przedstawiające głównie rzeczywistość, gdyż najzwyczajniej w świecie nie...
2017-06-05
Osobiście, bardzo rzadko sięgam po jakiekolwiek poradniki, przewodniki i inne tego typu rzeczy. Jeszcze nigdy, jak dotąd nie miałam przed sobą również żadnego przewodnika po filmie. Gdy jednak wciąż byłam w tym ciągu po przeczytaniu scenariusza do filmu Fantastyczne zwierzęta stwierdziłam, że w sumie czemu by tego nie zmienić. Nigdy to takiego przewodnika nie zaglądałam, więc tak na prawdę nie wiedziałam, jakiego typu informacje mogłabym tam znaleźć. Cieszę się, że moją pierwszą książką tego typu był właśnie przewodnik po filmie Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć oraz, że dzięki uprzejmości Wydawnictwa Media Rodzina mogłam się z nim zapoznać, jednakże już teraz wiem, że raczej nie wydałabym na niego te dziewiętnaście złotych ceny okładkowej - zwyczajnie byłaby to dla mnie duża strata pieniędzy.
Co znajdziemy w tym magicznym przewodniku po filmie - w zasadzie wszystko to, co już poznaliśmy za sprawą ekranizacji powieści J.K. Rowling. Choć wiedziałam, że raczej takich, a nie innych informacji mogę się tam spodziewać, to jednak liczyłam na to, że może autor tego przewodnika umieści w nim jakieś dwa, czy trzy kąski, które nie były przedstawione w filmie, a które byłyby tutaj bardzo na miejscu. A tak otrzymałam jedynie takie obrazkowe streszczenie całego filmu.
Cała książka, nie licząc już wstępu, podzielona jest na pięć rozdziałów - postacie, zwierzęta, organizacje, miejsca oraz różdżki i zaklęcia. Chyba najciekawszym z rozdziałów jest ten poświęcony postaciom - wszyscy z tych ważniejszych bohaterów zostali dokładnie opisani (nie obyło się oczywiście bez licznych kadrów z filmu), lecz tak jak już wcześniej to wspomniałam, nie ma tam niczego, o czym nie byłoby mowy w filmie. Trochę jestem tym zawiedziona, bo myślę, że można by tutaj powiedzieć o wielu ciekawych rzeczach, no ale cóż... Najbardziej rozczarowana jestem natomiast rozdziałem poświęconemu zwierzętom, gdyż znajdziemy tam tak na prawdę tyle, co nic... Liczyłam na to, że będą one zaprezentowane mniej więcej w taki sam sposób, jak ludzkie postacie, a nie znalazłam tak praktycznie nic - jedynie kilka prostych ilustracji reprezentujących niektóre zwierzęta oraz jakieś dwa diagramy, które niestety nie zostały przetłumaczone na język polski i patrząc na to, że przewodnik ten miał być skierowany raczej dla młodszych czytelników, jest to moim zdaniem bardzo duży błąd.
Ciekawym pomysłem był rozdział poświęcony miejscom w filmie, jednak tak jak w przypadku postaci i tutaj potencjał nie został w ogóle wykorzystany.
Dużym plusem dla książki jest z całą pewnością jej wydanie. Znajdziemy w niej bardzo dużo kadrów z filmu i czasem też kilka ilustracji, które w jakiś sposób nawiązują do fabuły ekranizacji. Pod względem wizualnym przewodnik bardzo mocno przyciąga wzrok i podczas czytania go, dzięki temu na prawdę miło spędza się z nim czas.
Podsumowując więc uważam, że przewodnik ten to jednak nic specjalnego - nie ma w nim w ogóle informacji, których po obejrzeniu filmu moglibyśmy być jeszcze ciekawi. Dla mnie Magiczny przewodnik po filmie to po prostu jedno wielkie streszczenie samej ekranizacji. Można było go zrobić w o wiele bardzie ciekawy sposób, jednak niestety tego nie zrobiono... Jedynym plusem jest tutaj wizualna strona książki. Sama w życiu nie wydałabym na niego dziewiętnaście złotych. Może jednak pozycja ta spodobałaby się o wiele bardziej o wiele młodszym widzom.
Osobiście, bardzo rzadko sięgam po jakiekolwiek poradniki, przewodniki i inne tego typu rzeczy. Jeszcze nigdy, jak dotąd nie miałam przed sobą również żadnego przewodnika po filmie. Gdy jednak wciąż byłam w tym ciągu po przeczytaniu scenariusza do filmu Fantastyczne zwierzęta stwierdziłam, że w sumie czemu by tego nie zmienić. Nigdy to takiego przewodnika nie zaglądałam,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-05-23
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2017/06/167-barwy-miosci-zatracenie.html
Pamiętam, że gdy czytałam dwie poprzednie części serii Colours of Love, bardzo dobrze spędzało mi się czas w ich towarzystwie. Choć czasem niektóre posunięcia autorki troszkę mnie denerwowały, to jednak myślę, że śmiało mogę uznać lekturę jej powieści za udaną. Gdy więc dowiedziałam się o kolejnej części, jaką jest Barwy miłości. Zatracenie ucieszyłam się, że będę mogła dalej zagłębiać się w poznaną już wcześniej historię. Myślałam, że zwyczajnie poznam dalsze losy Grace i Jonathana, jednak jak się szybko okazało, Kathryn Taylor postanowiła wprowadzić małą zmianę i tym razem zaprezentować nam historię kogoś innego.
Dość długo głowiłam się, kim tak na prawdę jest Sophie Conroy, czyli główna bohaterka Zatracenia. Nie mogłam rozgryźć, jaki związek ma ona z poprzednimi bohaterami, sąd się w ogóle wzięła i co autorka zamierza z nią zrobić. Gdy w końcu udało mi się tą zagadkę rozwiązać (jest przyjaciółką szwagierki Grace), nadal nie wiedziałam, dlaczego akurat niej autorka postanowiła poświęcić tą książkę - trochę dziwne zagranie, ale dobrze, skoro ona tak chciała.
Sama Sophie to jak dla mnie dość specyficzna osoba. Szybko dowiadujemy się, że jest pracoholiczką i że to właśnie praca jest najważniejszym elementem jej życia - oczywiście nie licząc chorej matki, którą wspólnie z ojcem się opiekuje. Osobiście nie polubiłam jej jakoś szczególnie. Nie mogę powiedzieć, że jej nie lubiłam, po prostu była dla mnie neutralna. Wiele też z cech jej charakteru nieco mnie denerwowało, przez co nie bardzo miałam ochotę spędzać z nią czas. Troszkę się to wszystko poprawiło, gdy bohaterka zaczęła spędzać więcej czasu z Matteo, który wyzwolił w niej niektóre elementy jej charakteru, których sama wcześniej nie znała. I choć właśnie dalej Sophie była już bardziej przyjazna, to jednak, gdy skończyłam czytać tą książkę ucieszyłam się, że mogę sobie w końcu od niej odetchnąć.
Sama historia wciąga, jednak jak dla mnie jest również nieco nijaka. Owszem były momenty, które śledziłam z zapartym tchem, jednakże było tutaj też dużo takich sytuacji, których najchętniej bym się pozbyła, bo zwyczajnie albo były moim zdaniem niepotrzebne, albo po prostu nudne. Pamiętam, że tak samo było, gdy czytałam obydwie poprzednie części serii i z żalem muszę stwierdzić, że autorka jednak się nie poprawiła. Powiedzmy sobie szczerze - przez połowę książki tak na prawdę nic się nie dzieje. Sophie próbuje zyskać zlecenie od Giacoma, który chce pozbyć się swojej kolekcji dzieł sztuki, a gdy już jej się to udaje, opowiada, jak to przeprowadza ich klasyfikacje. Na początku postać Mattea pojawia się sporadycznie i dopiero, gdy później zaczynają spędzać ze sobą więcej czasu, akcja się nieco rozkręca i nie czytamy już tyko o dziełach sztuki. Jednak nie przesadzajmy też za bardzo z tym rozkręcaniem, bo aż takiego zwrotu akcji nie ma się tutaj co doszukiwać.
Jeśli chodzi właśnie o te wszystkie dzieła sztuki, to jak dla mnie było tego o wiele, wiele za dużo. Jestem osobą, która tak na prawdę nie ma zielonego pojęcia o sztuce (nie interesuję się nią i większości zwyczajnie nie rozumiem), dlatego ta nadmierna wiedza przedstawiona w książce była dla mnie zbyt przytłaczająca. Gdy czytałam książki Sylvaina Reynarda, gdzie sztuka była również obecna spodobało mi się to, że chociaż ona tam jest, to występuję w idealnych proporcjach - nie za dużo, nie za mało, lecz w sam raz. Tutaj było jej zdecydowanie za wiele, co całkowicie mi się nie podobało. Myślę, że autorka podczas pisania tej książki za mocno pod tym względem zboczyła z kursu i wyszło, jak wyszło.
Podsumowując więc, cieszę się, że zapoznałam się z Zatraceniem i choć książkę czytało mi się przyjemnie, to jednak jestem pewna, że drugi raz bym się na nią nie zdecydowała. Stała się ona zwyczajnie kolejnym punktem odhaczonym na mojej liście książek do przeczytania i tyle. Jestem przez to troszkę zawiedziona, bo jednak liczyłam, że książka spodoba mi się dużo mocniej, ale w sumie spodziewałam się, że na jakieś wielkie szaleństwa raczej nie mogę liczyć. Myślę, że w przyszłości i tak zapoznam się z kolejną częścią serii, jednak bardzo się cieszę z tego, że na jakiś czas będę mogła dać sobie z tym spokój.
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2017/06/167-barwy-miosci-zatracenie.html
Pamiętam, że gdy czytałam dwie poprzednie części serii Colours of Love, bardzo dobrze spędzało mi się czas w ich towarzystwie. Choć czasem niektóre posunięcia autorki troszkę mnie denerwowały, to jednak myślę, że śmiało mogę uznać lekturę jej powieści za udaną....
2017-05-27
Recenzja na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2017/06/168-chopak-z-innej-bajki.html
Siedemnastoletnia Caymen praktycznie całe życie spędziła w sklepie z lalkami swojej mamy. Nad nim mieszkała, dorastała i żyła. Przez większość czasu mogły one liczyć tylko na siebie - ojciec Caymen porzucił je, gdy tylko dowiedział się, że jej matka jest z nią w ciąży. To im jednak nigdy nie przeszkadzało, bo choć często było im ciężko, zawsze miały siebie. Caymen nauczyła się, że nie warto zadawać się z ludźmi (a w szczególności z mężczyznami) z bogatych, majętnych rodzin, gdyż stanowią oni całkowite przeciwieństwo tego, co dziewczyna sobą reprezentuje. Gdy jednak pewnego dnia poznaje zabawnego i charyzmatycznego Xandera zaczyna się zastanawiać, czy to, czego przez całe życie matka ją uczyła, jest prawdą. Bo może nie każdy bogacz jest zły, tak jak nie każdy przeciętnie majętny człowiek jest dobry.
Z książkami autorstwa Kasie West mam tak, że już od pewnego czasu tak na prawdę nie patrzę, o czym nowa powieść będzie - po prostu biorę ją w ciemno, bo wiem, że i tak będzie genialna. I wiecie co, jak na razie takie myślenie mnie nie zawiodło! Z resztą z tego co słyszałam, dużo osób ma właśnie tak samo. Za każdym razem, gdy sięgam po nową Kasie zaskakuje mnie, jak autorka potrafi w umiejętny sposób przedstawić temat, który wydaje się po prostu błahy i raczej nie ciekawy tak, aby wyszło z tego coś niesamowitego. No bo nie oszukujmy się - książki Kasie West przedstawiają zwyczajne historie z codziennego życia każdego młodego człowieka. Jednak to, co potrafi z nimi zrobić często przerasta wszystkie oczekiwania.
Sięgając po Chłopaka z innej bajki troszkę obawiałam się tego, że książka nie będzie aż tak dobra, jak jej poprzedniczki. A wszystko to dlatego, że po ostatniej - P.S. I Like You (która oczywiście również była dobra) - czułam zwyczajnie lekki niedosyt. Dowiedziałam się już, na co stać Kasie i nie chciałabym się nią rozczarować. Ale, jak się bardzo szybko okazało, moje obawy były tak na prawdę zbędne, bo Chłopak z innej bajki to kolejna świetna powieść, która jest idealna dla każdego fana autorki.
Jak zawsze i tym razem główną bohaterką książki jest dziewczyna - niejaka Caymen. Myślę, że od razu zapałałam do niej sympatią, przez co bardzo przyjemnie poznawało mi się całą historię z jej perspektywy. Co, co mi się w niej spodobało, to ten jej sarkazm tak bardzo niezrozumiały przez większość ludzi. Czasami jej teksty na prawdę mocno mnie bawiły i strasznie dziwiło mnie dlaczego inni nie pojmują jej toku myślenia. To, co mi się w niej nie spodobało, to jej nastawienie do bogaczy. W sumie największą winę tutaj ponosi matka dziewczyny, no bo w końcu to ona wpajała jej przez całe życie, że powinna trzymać się od osób bardziej majętnych od siebie (takich wiecie, o wiele, wiele bardziej majętnych), a już w szczególności od mężczyzn. To myślenie często mnie denerwowało, no bo w końcu to, że ktoś ma więcej pieniędzy od innych nie oznacza od razu, że jest zły, okropny i w ogóle nie ma już dla niego żadnej nadziei, tak sami jak to, że jeśli ktoś prowadzi skromne życie, bo nie stać go na rozpieszczanie się, nie czyni z niego najuczciwszego człowieka na ziemi. W takim przypadku bardzo dziwię się, że Caymen zaprzyjaźniła się z Xanderem, który jest tak na prawdę wszystkim tym, przed czym ostrzegała ją matka. Sam Xander już na samym początku sprawił, że bardzo go polubiłam. Coś mi podpowiadało, że ten chłopak nie może być złym człowiekiem i że Caymen powinna dać mu szansę.
Historia sama z siebie jest prosta - opowiada po prostu historię przyjaźni dwójki ludzi z dwóch różnych klas społecznych, którzy muszą zmierzyć się z kilkoma przeciwnościami losu, Jednak, jak podkreślałam to na początku recenzji, Kasie West ma to do siebie, że potrafi czynić cuda. I tak właśnie po raz kolejny jej się to udało. Sama z wielką niecierpliwością śledziłam rozwijającą się fabułę i wypatrywałam znaków, które podpowiedzą mi, jak to wszystko się zakończy. Czytając spędziłam na prawdę miłe chwile w towarzystwie tej książki. Strasznie spodobało mi się to, że autorka umieściła główną bohaterkę w sklepie z lalkami - przyznajcie jest to bardzo oryginalne miejsce akcji. Z ciekawością czytałam te różne opisy sklepu oraz niektórych lalek. Nie mam pojęcia, czemu autorka zdecydowała się akurat na sklep Lalki i Dużo więcej... ale pomysł był na prawdę genialny! Ucieszyło mnie również to, że autorka nie zdradziła nam już na początku wszystkich sekretów z życia swoich bohaterów, tylko stopniowo dozowała nam każdą informację. Dzięki temu nie wynudziłam się już po pierwszym rozdziale, tylko wciąż miałam przeczucie, że coś się tam dzieje.
Co tu więcej powiedzieć - ja Chłopakiem z innej bajki jestem po prostu zachwycona. Ma wszystko to, co najważniejsze dla książki młodzieżowej, a nawet, parafrazując nazwę sklepu mamy Caymen, Dużo więcej... Po raz kolejny autorka pokazała, na co ją stać i utwierdziła mnie w przekonaniu, że faktycznie nie warto sprawdzać, o czym jej książka jest, bo i tak będzie świetna. Myślę, że nada się ona idealnie dla każdego fana twórczości Kasie West oraz dla tych, którzy mają ochotę na zwykłą historię przedstawioną w niezwykły sposób. Z całą pewnością się przy niej nie wynudzicie!
Recenzja na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2017/06/168-chopak-z-innej-bajki.html
Siedemnastoletnia Caymen praktycznie całe życie spędziła w sklepie z lalkami swojej mamy. Nad nim mieszkała, dorastała i żyła. Przez większość czasu mogły one liczyć tylko na siebie - ojciec Caymen porzucił je, gdy tylko dowiedział się, że jej matka jest z nią w ciąży. To im jednak...
2017-07-02
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2017/07/177-blisko-ciebie.html
O swoim uwielbieniu dla Kasie West wspominałam już wiele, wiele razy i choć czasem jestem bardziej zadowolona z przeczytanych książek autorki, a czasem mniej to jednak nieodwołalnie należę do grona jej wielkich fanów. Kiedyś wspominałam już, że od jakiegoś czasu nie sprawdzam nawet, o czym dana książka ma być - po prostu biorę i czytam ją w ciemno. Tak też miałam w przypadku Blisko ciebie, choć tutaj wiedziała jedynie, że część akcji ma dziać się w bibliotece, gdzie została zamknięta główna bohaterka (już samo to, że została ona uwięziona na jakiś czas w bibliotece całkowicie zachęciło mnie do lektury, bo jaki książkoholik o tym nie marzy!). I choć patrząc ogólnie książka mi się bardzo podobała, to jednak w niektórych momentach nie obyło się bez delikatnego zawodu. Jednakże wcale nie oznacza to, że nowa książka Kasie West jest słaba - bo tego zdecydowanie nie mogę powiedzieć.
Jak wspomniałam wyżej, początek historii zawartej w Blisko ciebie ma miejsce w bibliotece miejskiej, gdzie poznajemy główną bohaterkę imieniem Autumn. Polubiłam ją praktycznie od samego początku, choć trzeba przyznać (co mi się podobało) nie od razu wyłożyła ona na stół wszystkie karty o sobie. Przez dłuższy czas miałam dosyć sprzeczne myśli na temat tej bohaterki, gdyż nie wiedziałam do końca, jaka jest na prawdę. Miejscami wydawało mi się, że jest duszą towarzystwa w swojej paczce, jednak zaraz pojawiał się jakiś wątek, który świadczył o tym, że w swojej grupie jest lubiana, ale trzyma się raczej z boku. Wydaje mi się, że w dużej mierze zapałałam do niej sympatią, gdyż odnalazłam w niej cząstkę samej siebie. Co bardzo spodobało mi się w postaci Autumn - autorka nie przedstawiła jej jako idealnej dziewczyny, która nie przejmuje się właściwie niczym, prócz problemami w stylu które buty ubiorę na dzisiejszą imprezę. Pokazała, że każdy ma jakieś problemy, jakieś tajemnice, które stara się ukryć przed innymi, by móc żyć normalnie. Problemy Autumn dużo mi podpowiedziały i pomogły spojrzeć mi na moje życie z nieco innej perspektywy - taki mały bonusik podczas czytania książki.
W bibliotece Autumn towarzyszy jednak jeszcze ktoś - niejaki Dax, czyli chodząca zagadka. Jak dowiadujemy się od głównej bohaterki, chłopak bardzo mocno stroni od towarzystwa, ceni sobie swoją prywatność, przez co uważany jest przez wielu za dziwaka i odludka. Mocno spodobało mi się tutaj to, że Autumn , mimo krążących po szkole plotek na temat Daxa, starała się dać mu szansę i chciała spróbować go poznać, co wcale nie było takie łatwe. Właśnie za to też uwielbiam książki Kasie West - pokazuje, że różni ludzie, gdy już się poznają (bo dadzą sobie taką szansę, bo tak podpowie im los) mogą doskonale do siebie pasować, mimo tak widocznie dzielących ich różnic. Nie muszę chyba dodawać, że tak samo jak Autumn, im bardziej poznawałam Daxa, tym bardziej go lubiłam, choć gdybym pewnie znalazła się na miejscu głównej bohaterki na samym początku również trzymałabym się od niego z daleka.
Gdy zabierałam się za czytanie Blisko ciebie myślałam, że cała książka będzie przedstawiała uwięzienie bohaterów w bibliotece. Kasie West miała jednak na to całkiem inny pomysł i to, co nam zaserwowała na prawdę mnie usatysfakcjonowało. Dzięki tej zmianie możemy poznać o wiele bardziej zarówno Autumn jak i Daxa, a na tym właśnie mi zależało.
Jedyne, czym jestem tutaj mocno rozczarowana jest wyjaśnienie, dlaczego przyjaciele Autumn nie wrócili po nią do biblioteki. Jakoś w ogóle to do mnie nie przemawiało, gdyż nie wyobrażam sobie, żeby w normalnym życiu można było kogoś zwyczajnie nie zauważyć. To jedyny minus (mimo wszystko dość spory), który przyczynił się do takiej a nie innej mojej oceny tej książki.
Sądzę jednak, że śmiało mogę polecić wam tą książę, bo mimo tego, że uważam, że nie jest ona najlepsza ze wszystkich książek Kasie West, to jednak myślę, że jest wyjątkowa i żaden fan autorki nie może przejść obok niej obojętnie. Blisko ciebie ma w sobie wszystkie te najważniejsze elementy, za które pokochałam jej autorkę, a to było dla mnie na prawdę ważne. Także mówiąc krótko, jak najbardziej polecam!
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2017/07/177-blisko-ciebie.html
O swoim uwielbieniu dla Kasie West wspominałam już wiele, wiele razy i choć czasem jestem bardziej zadowolona z przeczytanych książek autorki, a czasem mniej to jednak nieodwołalnie należę do grona jej wielkich fanów. Kiedyś wspominałam już, że od jakiegoś czasu nie...
2017-02-26
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2017/03/151-droga-do-misty.html
Z wielką niecierpliwością czekałam na ukazanie się kolejnego tomu Sagi o braciach Benedictach. Serię tą pokochałam już od pierwszej strony Kim jesteś Sky? i z każdą kolejną powieścią zatracałam się w niej coraz bardziej. Cały czas myślałam jednak, że w Drodze do Misty, to właśnie ów Misty okaże się być tajemniczą przeznaczoną Uriego (czyli tak, jak to autorka czyniła do tej pory), a tu proszę! Choć oczywiście bracia Benedictowie nadal występują w powieści i to nawet bardzo często, to jednak tym razem autorka postanowiła poświęcić swoją książkę komuś całkiem innemu.
Główną bohaterką powieści jest niejaka Misty - sawankta, która przez swój dar ma wiecznie same problemy. Otóż nie potrafi ona kłamać, a gdy nie pilnuje swoich umiejętności wszyscy, którzy przebywają z nią w jednym pomieszczeniu, momentalnie zaczynają wyznawać najbardziej skrywaną prawdę. Już od pierwszych stron książki bardzo polubiłam Misty i choć mocno współczułam jej wszystkich tych jej wtop, to mimo wszystko na prawdę mocno uśmiałam się z niektórych jej wpadek. Przez cały czas mocno ciekawiło mnie to, jaką rolę przeznaczyła dla niej autorka książki. Z początku myślałam, że może okaże się być ona przeznaczoną dla jednego z braci Benedictów, jednak tak jak wspomniałam, tym razem grali oni raczej boczne skrzypce. Trochę się tym zawiodłam, gdyż przyzwyczajona byłam już do starego schematu - koniec końców mogę śmiało powiedzieć, że później w ogóle mi to nie przeszkadzało i całą historię śledziłam z zapartym tchem.
Gdybym jednak miała być szczera tak w stu procentach, muszę powiedzieć, że poprzednie części Sagi... podobały mi się znacznie mocniej. Nie chodzi tutaj już o tą całą Misty, czy brak Benedictów - zwyczajnie odnoszę wrażenie, że tej części zabrakło tego charakterystycznego klimatu, który można było dostrzec w poprzednich częściach sagi. Choć, tak jak mówię, historia mi się podobała, to jednak miejscami trochę się przy niej nudziłam. Dużo w tym przypadku ratowała Misty, dzięki swojemu humorowi, jednak chciałabym, żeby historia przedstawiona była nieco inaczej.
Miejscami bardzo mocno denerwowała mnie postać Alexa. Odkąd zaczęłam przygodę z książkami Joss Stirling wydawało mi się, że gdy przeznaczeni już się odnajdą, nic nie jest dla nich bardziej ważne, niż jego partner. W przypadku Alexa sprawy miały się jednak nieco inaczej i momentami swoją postawą po prostu strasznie mnie wkurzał. Dotychczas bardzo lubiłam wszystkich bohaterów poznanych w tej serii, jednak Alex zdecydowanie do tego grona nie trafił.
Przechodząc więc już do podsumowania, powiem po prostu, że choć całość mi się podobała, to jednak jestem nieco rozczarowana tym, co Joss Stirling tym razem dla nas przygotowała. Spodziewałam się historii, której bohaterem będzie kolejny z braci Benedictów, a otrzymałam tylko namiastkę swoich oczekiwań. Miejscami miałam wrażenie, że autorka na siłę napisała Drogę do Misty, by była to tylko kolejna część - taka zapchajdziura. Z tego co widziałam, kolejna część Sagi... również nie ma trzymać się sztywno braci Benedictów, co mnie bardzo smuci, jednak mam nadzieję, że wyjdzie ona autorce o niebo lepiej, niż właśnie Droga do Misty. Powiem więc tak - jako, że poprzednie części serii mam już za sobą, cieszę się, że przeczytałam i tą, jednak nic nie wniosła ona do historii i zdecydowanie można by się bez niej obejść.
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2017/03/151-droga-do-misty.html
Z wielką niecierpliwością czekałam na ukazanie się kolejnego tomu Sagi o braciach Benedictach. Serię tą pokochałam już od pierwszej strony Kim jesteś Sky? i z każdą kolejną powieścią zatracałam się w niej coraz bardziej. Cały czas myślałam jednak, że w Drodze do Misty,...
2017-01-15
Od czasu, gdy Alexis pokonała złego ducha Aralta, który okazał się być sprawcą wszystkich problemów związanych z klubem Promyczek minęły już trzy miesiące. Tyle również czasu minęło od momentu śmierci Lydii Small, która stała za sprawką sprowadzenia ów ducha. Choć policyjne raporty nie wskazały na Alexis, jako na osobę, która się do tej śmierci przyczyniła, ludzie i tak podejrzewają, że mogła ona mieć coś z tym wszystkim wspólnego. Porzucona przez przyjaciół dziewczyna musi jednak zrobić wszystko, aby wrócić do rzeczywistości - do nudnego i niezbyt ciekawego życia, którego jednak tak bardzo pragnęła. Pomaga jej w tym Jared - chłopak, z którym połączyło ją zamiłowanie do fotografii. Jednak wkrótce w mieście zaczynają mieć miejsce tajemnicze zniknięcia młodych dziewczyn, a tak, że dzięki duchowi Lydii, która cały czas uprzykrza życie Alexis, dziewczyna zawsze znajduje się gdzieś w pobliżu. Co stoi za sprawką ów zniknięć? Czy Lydia na prawdę pragnie zemsty?
Z wielką niecierpliwością czekałam na ostatnią, finałową część cyklu Złe dziewczyny nie umierają, w którym zakochałam się od samego początku. Książka Złe dziewczyny nie umierają bardo mi się spodobała i choć kolejna - Od złej do przeklętej - nie zaskoczyła mnie już aż tak bardzo, to mimo wszystko jednak z całą pewnością mogę powiedzieć, że seria autorstwa Katie Alender już od dawna gości na mojej liście ulubionych powieści. Po skończeniu drugiej części odnosiłam wrażenie, że w Bardziej martwa być nie może autorka raczej nic ciekawego już nie wymyśli, w końcu wszystko skończyło się w pewnym sensie dobrze i nic nie wskazywało na to, aby jeszcze coś niepokojącego mogłoby spotkać Alexis. A tu jednak Katie Alender kolejny raz mnie zaskoczyła prezentując na kartach książki dalsze losy głównej bohaterki i to jeszcze bardziej mroczniejsze, niż poprzednio. Czy więc finałowy tom serii mogę uznać za udany?
Akcja książki zaczyna się trzy miesiące po ostatnich wydarzeniach przedstawionych w Od złej do przeklętej. Alexis straciła dwójkę swoich najlepszych przyjaciół, którzy postanowili się od niej odwrócić i w pojedynkę musi zmagać się z konsekwencjami poprzednich działań. Dodatkowo dziewczynę zaczyna nawiedzać duch zmarłej Lydii, który zachowuje się, jakby pragnął zemsty. Na drodze bohaterki staje jednak Jared - chłopak, którego pasją również jest fotografia, i który mimo krążących wokół Alexis plotek, pragnie spędzać z nią czas. Życie dziewczynie uprzykrza jednak dar którym została obdarzona przez Aralta, dzięki któremu widzi ona duchy, jakie krążą po ziemi.
Początek książki lekko mnie nudził. Ciężko było mi się przebić przez pierwsze rozdziały, w których poznajemy życie Alexis po śmierci Lydii. Jednak, gdy w mieście znikają dwie dziewczyny, które bohaterka bardzo dobrze zna, akcja coraz mocniej się rozkręca. W dalszej części książki z pewnością nie da się nudzić, gdyż pojawiają się coraz to nowe wątki, które niezwykle zaskakują czytelnika i skłaniają do dalszej lektury.
Pomijając to, o czym wspomniałam prędzej, czyli początkowego dość wolnego tempa powieści, książkę czytało mi się bardzo dobrze. Polubiłam styl autorki i tym razem nie czułam się zawiedziona. Wiele z przedstawionych wątków bardzo mnie zaskoczyło i czuję się w pełni zadowolona z tego, co otrzymałam. Żałuję, że jest to już ostatnia część serii, gdyż moim zdaniem w zakończeniu wkradło się wiele niedopowiedzeń, które z całą pewnością długo nie dadzą mi spokoju, jednak z drugiej strony cieszę się, że poznałam finał tej wciągającej historii. Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że zarówno książka Bardziej martwa być nie może, jak i cała seria Złe dziewczyny nie umierają, to na prawdę kawał świetnie skomponowanej fabuły, połączonej zajmującym stylem autorki. Polecam ją teraz i z całą pewnością będę to robić jeszcze przez długi czas. Jednocześnie liczę, że uda mi się poznać jeszcze jakąś ciekawą powieść z pod pióra Katie Alender, która chociaż w jakimś stopniu będzie tak dobra, jak cała ta seria.
Od czasu, gdy Alexis pokonała złego ducha Aralta, który okazał się być sprawcą wszystkich problemów związanych z klubem Promyczek minęły już trzy miesiące. Tyle również czasu minęło od momentu śmierci Lydii Small, która stała za sprawką sprowadzenia ów ducha. Choć policyjne raporty nie wskazały na Alexis, jako na osobę, która się do tej śmierci przyczyniła, ludzie i tak...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-02-16
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2017/03/146-working-it-kuszaca-kariera.html
Emma chcąc spełnić swoje marzenia i pragnąc pokazać, że ciężka praca rodziców włożona w jej wychowanie nie poszła na marne, postanowiła przenieść się do Nowego Jorku i tam znaleźć pracę. W końcu trafiła do Agencji Modeli słynnej Fiony Stone, gdzie miała zostać jej asystentką. Praca marzeń szybko przerodziła się jednak w torturę, gdzie Emma dowiedziała się, jaka jej szefowa jest na prawdę. Pewnego dnia poznaje jednego z czołowych modeli Agencji i oczko w głowie Fiony - niezwykle przystojnego Bena Shaw'a. Od czasu ich ostatniego spotkanie Emma nie może przestać myśleć o chłopaku, choć doskonale wie, że jest on poza granicami jej możliwości. Wkrótce jednak okazuje się, że Ben coraz bardziej pragnie towarzystwa dziewczyny podczas wspólnego wyjazdu do Paryża z okazji organizowanych tam dni mody. Jednak Ben skrywa tajemnicę, o której nie chce powiedzieć dziewczynie, a która mogłaby zmienić dosłownie wszystko.
Working It. Kusząca kariera to kolejna książka autorstwa Kendall Ryan, która rozpoczyna również nową serię autorki Love by Designe. Sięgając po tą pozycję obawiałam się, że mocno się na niej zawiodę, gdyż ostatnia powieść z pod pióra Kendall Ryan nie bardzo mnie zachwyciła. Dodatkowo okładka również nie do końca wzbudzała moje zaufanie, gdyż kojarzy mi się za bardzo z tanim i kiepskim erotykiem, a nie to chciałam czytać. Jednak bardzo szybko okazało się, że książka potrafiła mnie bardzo przyjemnie zaskoczyć.
Główną bohaterką powieści jest Emma - młoda dziewczyna, która ma na prawdę spore ambicje. Jak sama wspomina pragnie osiągnąć wiele między innymi dlatego, aby pokazać rodzicom, że dobrze się spisali wychowując ją. Wydawać by się mogło, że dziewczyna pochodząca ze średnio majętnej rodziny może mieć trudności w uzyskaniu świetnej pracy, jednak Emma udowadnia, że wcale tak nie jest. Co do jej postaci mam raczej mieszane uczucia. Co prawda nie obdarzam ją raczej nienawiścią, czy czymś podobnym, jednak nie mogę też powiedzieć, że ją uwielbiam. Podczas lektury była dla mnie postacią raczej neutralną, jednak to nie przeszkadzało mi w zagłębianiu się w jej historię. Dalej poznajemy też Bena, czyli tego pana, od którego wszystko się zaczęło. Może w tym miejscu dodam, że bardzo spodobało mi się czytanie o świecie modeli i modelek, który do tej pory był mi raczej obcy. Cieszy mnie, że autorka kreując taką rzeczywistość postanowiła szukać informacji u źródła, czy prowadząc rozmowy z różnymi modelami i modelkami. To jeszcze bardziej utwierdza mnie w przekonaniu, że historia przedstawiona przez Kendall Ryan jest bardzo bliska rzeczywistości, a to jak najbardziej zasługuje na duży plus. Ben otóż jest bardzo rozchwytywanym modelem, a dzięki niemu oraz nowej pracy Emmy możemy właśnie przenieść się do tego niezwykle chaotycznego świata. Jeśli chodzi o Bena, to jego polubiłam od samego początku. Gdy przeczytałam o nim po raz pierwszy, czyli w momencie, w którym Emma również dopiero go poznaje, bardzo ciekawiło mnie, jakim bohaterem się on okaże - czy będzie on typem za bardzo pewnego siebie cwaniaczka, który zmieni kobiety jak rękawiczki, czy może chłopakiem, który mimo towarzyszącej mu sławy wciąż będzie sobą. Okazało się, że jest on typem pomiędzy, czyli trochę tego trochę tamtego, a jak dla mnie to bardzo ciekawe i intrygujące połączenie. Ucieszyło mnie jednak, że Ben nie był typowym chłopakiem, dla którego liczy się tylko seks, lecz również wrażliwym i szukającym towarzystwa kogoś, kto będzie się z nim zadawał ze względu na jego osobowość. Zawsze zastanawiało mnie to, jak osoby sławne czują się takich sytuacjach, a dzięki autorce mogłam chociaż w jakimś stopniu to zrozumieć. Jest jeszcze Fiona, czyli ta wredna, która dosłownie wszystko utrudnia. Od samego początku wiedziałam, że jest ona w jakiś sposób połączona z Bene i choć okazała się być potworną jędzą, to i tak w jakiś sposób zyskała moją sympatię. Coś mi mówi, że w dalszych powieściach FIona jeszcze sporo namiesza.
Jeśli chodzi o fabułę to cóż, oczywiście nie ma tu co szukać jakiejś bardzo ambitnej historii, gdyż jest to erotyk, a jego zadaniem jest odprężenie czytelnika i sprawienie, aby miło spędził czas czytając książkę, jednak w żadnym stopniu nie oznacza to, że powieść była kiepska. Wręcz przeciwnie uważam ją za na prawdę bardzo dobrą. Czyta się ją bardzo szybko, a dodatkowo przez cały czas nie można się od niej oderwać. Intryguje już od pierwszych stron, a uczucie to towarzyszy nam praktycznie przez cały czas. Jak wspomniałam wcześniej bardzo spodobało mi się to, że za motyw główny autorka wybrała świat modelingu. Dodatkowo świetnie poradziła ona sobie z przedstawianiem różnych przygotowań do sesji fotograficznych, czy pokazów, w których brali udział bohaterowie. Jednakże jestem nieco zawiedziona tym, że tak mało czasu poświęciła ona samemu Paryżowi. Chyba za dużo czasu poświęciła ona na samych bohaterów i ich ciągłe nocne schadzki. Myślę, że gdyby Kendall Ryan troszeczkę bardziej skupiła się na tym, aby jednak pokazać chociaż troszeczkę czytelnikowi ten cudowny Paryż, to książka na prawdę wiele by zyskała. Jednak mimo to jestem jak najbardziej zadowolona z fabuły.
Myślę, że lekturę Working It. Kusząca kariera mogę uznać za bardzo udaną. Cieszę się, że zdecydowałam się poświęcić na nią chwilę czasu i już niecierpliwie wyczekuję momentu, gdy będę mogła sięgnąć po kontynuację powieści. Jestem strasznie ciekawa, jak dalej potoczą się losy Emmy i Bena, gdyż bardzo im kibicuję. Liczę, że autorka wymyśliła coś naprawdę zapierającego dech w piersiach i że wszystko znów będzie na tym samym dobrym poziomie. Jeśli więc tak jak ja lubicie od czasu do czasu odprężyć się przy właśnie takiej pozycji, koniecznie sięgnijcie po Working It. Kusząca kariera.
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2017/03/146-working-it-kuszaca-kariera.html
Emma chcąc spełnić swoje marzenia i pragnąc pokazać, że ciężka praca rodziców włożona w jej wychowanie nie poszła na marne, postanowiła przenieść się do Nowego Jorku i tam znaleźć pracę. W końcu trafiła do Agencji Modeli słynnej Fiony Stone, gdzie miała...
2017-07-11
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2017/07/178-pierwszy-dotyk.html
Na książkę Pierwszy dotyk trafiłam tak na prawdę całkowicie przypadkiem i podejrzewam, że gdyby nie książeczka reklamowa z fragmentem powieści, w ogóle nie miałabym o niej pojęcia i bym się na nią nie skusiła. Choć przeczytany fragment na prawdę mocno mnie zaciekawił, do całości podchodziłam dość sceptycznie - Pierwszy dotyk to erotyk i nie oczekiwałam od niego niczego zbyt wielkiego. Ale co ciekawe książka zaciekawiła mnie i to nawet bardzo - gdy zaczęłam ją czytać, dosłownie nie mogłam się od niej odkleić.
Cała historia zaczyna się w momencie, gdy Emily odsłuchuje nagranie na poczcie głosowej od swojej dawnej przyjaciółki, z którą rozstała się już ładnych parę lat temu. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby Amber nie użyła słów niebieski prochowiec, które niegdyś były ich tajemniczym hasłem bezpieczeństwa. Emily wiedziała, że Amber nie użyłaby tych słów pochopnie i że na pewno grozi jej niebezpieczeństwo. Wynajmuje więc detektywa, który ma odnaleźć jej byłą przyjaciółkę, jednocześnie prowadząc śledztwo na własną rękę. Wszystkie ślady doprowadzają ją do przystojnego milionera Reevea Sallisa, który jako ostatni spotykał się z Amber. Emily postanawia więc powrócić do przeszłości, jeszcze raz stać się tym, kim była za czasów Amber, aby w ten sposób wyciągnąć jakieś informacje od Reevea, które mogłyby doprowadzić ją do przyjaciółki.
Gdy sięgałam po Pierwszy dotyk wiedziałam, że książka jest erotykiem, jednak wydaje mi się, że sceny seksu tak na prawdę zdominowały całą historię. Były one praktycznie w co drugim rozdziale, przez co ta główna fabuła została nieco zepchnięta na boczne tory. Nie zrozumcie mnie źle, dobrze, że w książce było dużo takich scen, bo w końcu o to w erotykach chodzi, ale jakby one zostały jakoś tak umiejętnie poprzeplatane z pozostałą fabułą byłoby dobrze, a tu praktycznie było tak, że 2/3 to sceny erotyczne, a 1/3 to ten główny wątek. No troszkę mi to tutaj nie pasowało i gdyby to ode mnie zależało, niektóre sceny z motywem seksu bym z tej książki po prostu wyrzuciła, bo można by było się bez nich zwyczajnie obejść.
Spodobała mi się natomiast sama historia Emily i Amber, to jak główna bohaterka szuka swojej byłej najlepszej przyjaciółki oraz to, do czego jest zdolna, by ją odnaleźć. Myślę, że autorka miała na prawdę ciekawy pomysł i nawet dobrze uda jej się go przedstawić. Fabuła mocno wciąga i czytelnik cały czas zastanawia się, jaką zagadkę kryje za sobą tajemnicze zniknięcie Amber i co Reeve ma z tym wszystkim wspólnego. Sama nie raz miałam tak, że gdy już zaczynałam myśleć. że to on stoi za jej problemami, on robił coś takiego, co sprawiało, że mocno zaczynałam wątpić w jego winę, by już za chwilę znów skierować na siebie światła oskarżenia. Spodobało mi się to, jak Laurelin Paige wodziła swojego czytelnika za nos, nie odkrywając od razu wszystkich kart.
Cieszę się również, że autorka wplotła pomiędzy fabułę liczne wspomnienia z dawnego życia głównej bohaterki. Poznawanie togo było bardzo interesujące, gdyż z teraźniejszości nie dowiadujemy się tak na prawdę za dużo na temat samej Emily. Dzięki tym wstawkom mogliśmy o wiele bardziej wczuć się w tą postać i choć trochę zrozumieć niektóre motywy jej działań. Z jednej strony właśnie te fragmenty wspomnień dziewczyny czytało mi się bardzo interesująco, ale z drugiej niesamowicie jej współczułam. Ona twierdzi, że Amber ją uratowała, bo pokazała jej po części właściwą drogę jej życia, a ja natomiast uważam, że Amber w dużej mierze ją wykorzystywała i często nie obchodziło jej dobro przyjaciółki. W sumie pokazała ona Emily swoją ścieżkę życia, w której nie widziała nic złego - dlaczego więc miała by uważać, że to może być złe dla Emily? I choć tak jak mówiła, postać Emily bardzo mi się spodobała, to do Amber (przynajmniej tej ze wspomnień głównej bohaterki) nie zapałałam zbyt wielką sympatią.
A jeśli już o Emily mowa to muszę powiedzieć, że niesamowicie się cieszę, że w końcu ktoś wykreował postać niezależnej i silnej kobiety! W końcu nie mamy do czynienia z nieśmiałą dziewuszką, która nie zna poczucia własnej wartości i która nie jest w niczym doświadczona. W ciągu lektury dowiadujemy się, że główna bohaterka nie zawsze była tą silną i odważną, ale poznajemy, jak się zmieniała, bo sama nie chciała się czuć już taka bezbronna. Oczywiście coś z tej dawnej osoby pozostało, ale Emily udowodniła, że takie silne i harde kobiety również mogą być świetną postacią dla erotyku. Więcej takich bohaterek poproszę!
Dużo osób pewnie powie, że książka, gdzie młoda dziewczyna spotyka się z bogatym biznesmenem już była i na pewno od razu przywoła Pięćdziesiąt twarzy Greya (nie rozumiem, dlaczego wszyscy każdy erotyk porównują właśnie do tego tytułu...), a ja powiem, że to nie jest to samo, tylko całkowicie coś innego. Główna bohaterka ma jakiś cel, który tłumaczy wszystkie jej poczynania i chociaż po drodze nie raz jest ciężko, właśnie tego celu się trzyma. Sama postać Reeve'a również ma wiele do ukrycia - wcale nie jest tylko tym bogatym przystojniakiem, za jakiego uważają go wszyscy. Dla mnie więc Pierwszy dotyk to coś nowego i bardzo przyjemnego. Książę czytało mi się szybko i dodatkowo towarzyszyło temu wielkie zaciekawienie tym, co może się wydarzyć dalej. Połączenie erotyku z elementami thrillera okazało się jak dla mnie na prawdę świetne i w przyszłości chciałabym poznać więcej takich pozycji. Sam styl autorki również przyciąga uwagę, gdyż jest przemyślany i niebanalny. Widać, że autorka pisała po to, aby swoją książką coś pokazać, a nie żeby była to lekka książka przeznaczona tylko dla rozrywki. Ja z lektury jestem jak najbardziej zadowolona, a jej zakończenie sprawiło, że teraz z wielką niecierpliwością wyczekuję momentu, gdy ukaże się kontynuacja serii - Ostatni pocałunek. Autorka zakończyła książkę akurat w takim momencie, że chcąc nie chcą chce się sięgnąć po drugi tom, aby zobaczyć, jak dalej potoczy się akcja.
Słowem podsumowania, uważam, że Pierwszy dotyk to na prawdę dobra książka, którą warto przeczytać. Czas z nią na pewno nie będzie stracony!
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2017/07/178-pierwszy-dotyk.html
Na książkę Pierwszy dotyk trafiłam tak na prawdę całkowicie przypadkiem i podejrzewam, że gdyby nie książeczka reklamowa z fragmentem powieści, w ogóle nie miałabym o niej pojęcia i bym się na nią nie skusiła. Choć przeczytany fragment na prawdę mocno mnie zaciekawił, do...
2017-01-28
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2017/02/141-serce-w-kawakach.html
Od okropnych wydarzeń na klifach w pobliżu Sorrow minęło już kilka miesięcy. Wydawać by się mogło, że wszystko powoli wraca do normy - David czuje się coraz lepiej (i pod względem fizycznym i psychicznym), zaczyna zmieniać się z niezwykle przybitego mężczyzny w szczęśliwego i pełnego życia chłopaka. Jednak jest to zbyt piękne, żeby mogłoby w pełni prawdziwe. Juli zaczyna dostrzegać, że momentami chłopak na powrót wraca myślami do okrutnej przeszłości. Gdyby tego było mało, David otrzymuje zaproszenie od ojca na jego pięćdziesiąte urodziny, a co za tym idzie do przyjazdu do Sorrow. Co zrobić, gdy przeszłość nie została jeszcze do końca wyjaśniona, a duchy wspomnień wciąż krążą wokół mrocznej posiadłości na Martha's Vineyard?
Bardzo nie mogłam doczekać się momentu, gdy w końcu będę mogła ponownie powrócić do mrocznych wydarzeń w posiadłości Sorrow. Niestety zajęło mi to trochę czasu, gdyż zawsze coś okazywało się ważniejsze i wciąż Serce w kawałkach odsuwałam na dalsze tory. Teraz jednak powieść tą mam w końcu za sobą i jestem jeszcze bardziej zszokowana zakończeniem powieści, niż było to w przypadku Serca ze szkła.
W powieści poznajemy dalsze losy Juli oraz Davida. Akcja książki rozpoczyna się pięć miesięcy po pamiętnych wydarzeniach na klifach w pobliżu Sorrow. Z początku byłam tym nieco zawiedziona, gdyż jednak liczyłam, że autorka rozpocznie tą część mniej więcej w tym samym momencie, w którym zakończyła się jej poprzedniczka. Gdy teraz jednak jestem już po lekturze książki cieszę się, że Kathrin Lange wybrała właśnie ten moment, gdyż podejrzewam, że gdybyśmy obserwowali, jak David zmienia się z ponurego chłopaka, w pogodnego i radosnego mężczyznę, to już nie byłoby to samo. Autorka postanowiła ten wątek nieco zmodyfikować i postanowiła pokazać swoim czytelnikom nieco inne zagranie, a mianowicie zmianę z lepszego na gorsze, co raczej nie często się zdarza. Mi osobiście bardzo się ten pomysł spodobał, gdyż zdecydowanie lepiej mi się coś takiego czytało.
Początkowe rozdziały były dla mnie nieco nudne, gdyż tak na prawdę jeszcze nic się tam nie działo - obserwowaliśmy jak Juli i David żyją wspólnie z dala od Sorrow i dopiero po jakimś czasie pojawiły się pierwsze komplikacje, a mianowicie zmiana zachowania Davida, o której wspomniałam wcześniej. Trochę więc ten początek mnie zniechęcił, jednak później było już o wiele lepiej.
Jeśli jesteśmy już przy głównych bohaterach, czyli Juli i Davidzie, muszę koniecznie powiedzieć, że nie do końca spodobała mi się tutaj osoba Juli. Z Serca ze szkła zapamiętałam ją jako niezwykle pogodną i pozytywnie nastawioną do życia dziewczynę, która mimo licznych przeciwności losu wciąż była twarda i brnęła do tego, by pozostać sobą. W Sercu w kawałkach poznałam nieco inną jej wersję, która miejscami dość mocno mnie denerwowała. Przez większą część książki bowiem obserwowaliśmy jak bardzo zazdrosna, a miejscami nawet lekko płytka jest Juli. Mnie osobiście strasznie denerwowało to, że bohaterka praktycznie przez cały czas albo wypominałam Davidowi, że ten woli Lizz (jej znajomą ze szkoły) niż nią, ciągle tylko czytałam o tym, jak bardzo wkurzona jest ona na Lizz, wiecznie osądzała Davida, a ten nie robił nic innego, tylko zapewniał ją, że Lizz go nie interesuje. Nie pasowało mi to mocno do postaci Juli, którą poznałam wcześniej i którą tak bardzo polubiłam. Myślę, że sam ten wątek byłby nawet ciekawy, gdyby autorka nie powracała do niego aż tak często, Mnie bardzo to denerwowało przez co książkę miejscami czytało mi się nieco gorzej.
Do Davida natomiast nie mam w zasadzie żadnych zastrzeżeń. Owszem, w porównaniu do tego, jaki był w pierwszej części zmienił się, lecz zrobił to w taki sposób, że spokojnie można było dostrzec w nim tego chłopaka, którego poznało się już wcześniej. Jest on dla mnie postacią nieco tajemniczą i jeszcze nie do końca go rozgryzłam, jednak mi to jak najbardziej pasuje.
Cały czas bardzo ciekawiło mnie to, jaką skrywaną od dawna tajemnicę wyjawi nam autorka na kartach Serca w kawałkach. Wiedziałam, że będzie to coś bardzo spektakularnego, co z pewnością powali mnie na kolana, jednak gdy w końcu doszłam do końcówki książki nie sądziłam, że mogę być tymi wszystkimi wydarzeniami aż tak bardzo zszokowana. Kompletnie nie spodziewałam się tego, co zaprezentowała nam tam autorka, a to tylko bardziej podsyciło moją ciekawość, aby jak najszybciej zabrać się za trzecią część serii. Powoli wszystkie tajemnice Sorrow wychodzą na światło dzienne i uwierzcie mi z każdą kolejną stroną robi się jeszcze bardziej ciekawie i mroczno!
Podsumowując więc, choć książka ma kilka wad, które miejscami dość mocno działały mi na nerwy to jednak uważam, że jest to na prawdę dobra kontynuacja, która jest obowiązkową pozycją dla każdego, kto Serce ze szkła ma już za sobą. Nie wyobrażam sobie, aby ktoś, kto przeczytał pierwszą część miałby poprzestać tylko na niej, dlatego sądzę, że z pewnością i na tej powieści się nie zawiedzie. Autorka na prawdę się postarała, przez co jestem skłonna wybaczyć jej te kilka niedociągnięć. Ja jestem jak najbardziej zadowolona z lektury i teraz tylko czekam na moment, gdy będę mogła zagłębić się dalej w kolejną cześć serii, która już czeka cierpliwie na swoją kolej. Mówiąc więc krótko, gorąco polecam!
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2017/02/141-serce-w-kawakach.html
Od okropnych wydarzeń na klifach w pobliżu Sorrow minęło już kilka miesięcy. Wydawać by się mogło, że wszystko powoli wraca do normy - David czuje się coraz lepiej (i pod względem fizycznym i psychicznym), zaczyna zmieniać się z niezwykle przybitego mężczyzny w...
2017-03-03
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2017/03/148-serce-z-popiou.html
Nikt nie może zrozumieć, jak to się stało, że po upadku z klifów Gay Head, Charlie nadal żyje. W końcu już tyle zrozpaczonych kobiet straciło życie popełniając tam samobójstwo, a Charlie - kolejna ofiara nieszczęśliwej miłości - przeżyła i ma się całkiem dobrze. Choć Juli cieszy się wiedząc, że to jednak nie David jest winny śmierci dziewczyny, to jednak zaczyna dochodzić do wniosku, że powrót dziewczyny może oznaczać tylko same kłopoty. Ta bowiem zrobi dosłownie wszystko, aby znów przeciągnąć na swoją stronę Davida, aby móc na powrót nim manipulować, aby robił wszystko, czego ta sobie zażyczy. David mimo to wciąż uparcie twierdzi, że tylko Juli się dla niego liczy, a Charlie to przeszłość. Dla ducha Madeline Bower to nie ma jednak najmniejszego znaczenia - i tak prędzej czy później kobieta zakochana w potomku rodziny Bell będzie musiała umrzeć. Czy będzie nią właśnie Juli?
Serce z popiołu to ostatnia już część trylogii Serce ze szkła, która na samym początku tak bardzo mi się spodobała. Byłam oczarowana tym, jak autorka zwinnie połączyła w swojej powieści wszystkie wymyślone przez siebie wątki tworząc bardzo wciągającą i niezwykle oryginalną historię. Cały czas z wielkim zacięciem śledziłam rozwijającą się akcję próbując samemu rozgryźć, co kryje za sobą klątwa Madeline Bower. Druga część, Serce w kawałkach, również mnie wciągnęła, jednak nie zabrakło już tam wielu rzeczy, które jednak bardzo mnie denerwowały (chociażby fakt, że główna bohaterka Juli zachowywała się jak zazdrosna smarkula, która na każdym kroku pilnuje swojego ukochanego Davida i gdy tylko widzi, że ten rozmawia z inną dziewczyną, od razu wydaje jej się, że jest on w swojej rozmówczyni szalenie zakochany, a ona to jedynie przeszłość). Choć wychodzące na jaw tajemnice niesamowicie mnie interesowały, przez co książkę czytało mi się całkiem dobrze, to niestety nie było już to to samo, co pierwszy tom. Jeśli mam być szczera, to muszę powiedzieć, że finałowa powieść była dla mnie mieszanką i pierwszego i drugiego tomu. Tych denerwujących momentów nie było tu już aż tak dużo (choć owszem wciąż były), powrócił klimat powieści, który poznałam w Sercu ze szkła i którego tak bardzo brakowało mi w Sercu w kawałkach. Jednocześnie autorka dostarczyła swoim czytelnikom na prawdę wiele zwrotów akcji i wciągających momentów, od których na prawdę trudno było się oderwać.
Książka zaczyna się dokładnie w tym samym momencie, w którym zakończyła się jego poprzedniczka, co dla mnie jest na prawdę sporym plusem, gdyż nie musimy się domyślać przez to, co działo się w tym czasie, który przez autorkę zostałby pominięty. Tak mamy mamy po prostu wrażenie, że czytamy kolejne rozdziały tej samej powieści i nic nam nie umyka. Dalej dzieje się na prawdę sporo - od wyjaśniania przez Charlie, co działo się z nią przez ten czas, gdy wszyscy myśleli, że nie żyje, po bardzo nachalne halucynacje Juli. Jest to jednak dopiero namiastka tego ogromu motywów, jakimi bombarduje nas autorka. Nie ma się jednak co martwić, że będzie tego za dużo, gdyż Kathrin Lange dość spójnie sobie to wszystko zaplanowała, przez co czytelnik nie ma wrażenia, że gubi się w samym środku fabuły. W Sercu z popiołu bardzo dużo się wyjaśnia - poznajemy odpowiedzi na większość nurtujących bohaterów spraw (gdzie okazuje się, że rozwiązanie mieliśmy tak na prawdę na wyciągnięcie ręki, lub zwyczajnie jesteśmy tak zaskoczeni i dochodzimy do wniosku, że w życiu nie wpadlibyśmy na pomysł, że jakaś sytuacja mogła mieć taki finał). Mimo to uważam, że nie wszystko zostało przez autorkę rozstrzygnięte tak do końca i jest kilka właśnie takich sytuacji, które mnie osobiście nie dają spokoju (chociażby w przypadku klątwy Madeline Bower, która została po części wytłumaczona, a mimo to nie znam odpowiedzi na wszystkie nurtujące mnie pytania). Także osobiście czuję po zakończeniu książki lekki niedosyt i żałuję, że niektórych wątków autorka nie wyjaśniła czytelnikowi nieco bardziej dobitnie.
Gdy mówiłam o Sercu w kawałkach narzekałam trochę, że nie podoba mi się to, iż postać Davida została aż tak bardzo zmieniona w porównaniu do tego, jak postrzegałam to w pierwszym tomie serii. Ucieszyło mnie więc, że w finałowej części David o wiele bardziej przypominał siebie i w końcu otrzymałam taką samą postać, jaką polubiłam wcześniej. Ciekawą postacią była tutaj niewątpliwie Charlie, która cały czas jest dla mnie jedną wielką zagadną. Poznając ją jedyne co w jej przypadku cisnęło mi się na usta to słowo wariatka. Gdy teraz mam już ów powieść za sobą nie jestem do końca przekonana, czy mój osąd w stosunku do niej był tak do końca prawdziwy. Owszem w większości momentów Charlie zachowywała się bardzo niezrównoważenie, jednak na końcu książki dość mocno mnie zaskoczyła i sprawiła, że jeszcze bardziej zaczęłam się zastanawiać, jaka ona była tak na prawdę - czy wiecznie jedynie udawała, aby osiągnąć wyznaczone przez siebie cele, czy tak jak mówiłam, była jedynie wariatką.
Podsumowując więc uważam, że Serce z popiołu to dobre zakończenie całej tej historii, choć jak dla mnie jeszcze sporo rzeczy nie zostało w niej wyjaśnionych. Książkę czytało mi się z zapartym tchem i w jeden wieczór pochłonęłam większą połowę powieści. Nie zawiodłam się na stylu autorki, który tak bardzo spodobał mi się na samym początku i mam ogromną nadzieję, że jeszcze kiedyś będę miała okazję poznać inne jej dzieła. Myślę więc, że jeśli zaczęliście już swoją przygodę z Sercem ze szkła waszym obowiązkiem wręcz jest doczytanie tej serii do końca. Bez tego nie dowiedzie się, jak wiele tajemnic krąży wokół Sorrow oraz rodziny Bellów. A jeśli wciąż zastanawiacie się, czy aby na pewno sięgnąć po pierwszy tom powiem wam, że musicie to zrobić jak najszybciej! Myślę, że nie zawiedziecie się na tej serii.
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2017/03/148-serce-z-popiou.html
Nikt nie może zrozumieć, jak to się stało, że po upadku z klifów Gay Head, Charlie nadal żyje. W końcu już tyle zrozpaczonych kobiet straciło życie popełniając tam samobójstwo, a Charlie - kolejna ofiara nieszczęśliwej miłości - przeżyła i ma się całkiem dobrze. Choć...
2017-10-16
Na swoim Instagramie wspominałam wam ostatnio, że książka Until November wpadła do mnie dość niespodziewanie. Nie lubię otrzymywać egzemplarzy recenzenckich, o których nie miałam pojęcia, gdyż z reguły nie trafiają one wówczas w moje czytelnicze gusta. Jednak gdy zapoznałam się z opisem tej książki wydała mi się być całkiem ciekawa i wyczekiwałam momentu, kiedy w końcu będę mogła się z nią zapoznać. Powiem wam, że czytanie Until November było, jak jazda na rollercoasterze - tak bardzo bowiem zmieniały się moje odczucia w stosunku do niej w trakcie lektury. Doszło do tego, że sama już nie wiem, co mam o niej myśleć...
Już po okładce książki widać, że Until November to typowy erotyk, jednakże mi spodobało się, że została utrzymana ona w takich jasnych, powiedziałabym nawet, że w pastelowych kolorach. Zazwyczaj erotyki prezentowane są w ciemniejszych tonach, dlatego tak okładka to przyjemna odmiana dla oka.
Główną bohaterką książki jest tytułowa November - dziewczyna, która z racji pobicia, którego stała się ofiarą w Nowym Jorku, postanawia przeprowadzić się do ojca do Tennessee. Okoliczności w jakich ją poznajemy są bardzo ciekawe i tajemnicze, bo choć dziewczyna wyjaśnia mniej więcej swoją sytuację, to jednak nie znamy dokładnie wszystkich szczegółów a to sprawia, że mamy ochotę dowiedzieć się wszystkiego jeszcze bardziej. Czytając opis książki bardzo spodobał mi się pomysł na to, aby przedstawić ojca dziewczyny jako właściciela klubu ze striptizem i miałam wielką nadzieję, że autorka jakoś ten wątek pociągnie. Niestety tutaj bardzo się przeliczyłam, bo otrzymałam zaledwie wzmiankę o tym - tak na prawdę autorka bardzo mało wspominam nam, jak to się stało, że November oraz jej ojciec się odnaleźli. Mówi nam tylko, że bohaterka została wychowana przez matkę, która postanowiła ograniczyć kontakt z dzieckiem ojcu dziewczyny i z którą nie miała łatwego życia (mówiąc łagodnie) oraz że gdy dziewczyna miała osiemnaście lat ten kontakt z ojcem - Wielkim Mike'iem - się odnowił. Przez całą książkę liczyłam, że może jednak Aurora Rose Reynolds opowiem nam jeszcze co nie co na temat rodziny November ze strony ojca, jednak autorka tak na prawdę postanowiła ten temat przemilczeć - ot, pojawił się on tylko na początku i później wiemy tylko, że rodzina ta w życiu November była. Jak więc mówiłam jestem tym z lekka rozczarowana.
Dalej, w trakcie czytania książki, bardzo szybko dowiadujemy się, że dziewczynę zaczyna coś łączyć z Asherem - pracownikiem ochrony klubu (chociaż jak się później okazuje ten wątek jest troszkę zagmatwany, więc nie będę się wdawała tutaj w żadne szczegóły). Powiem wam, że dotąd jak na razie książka bardzo mi się podobała i myślę, że mogę nawet śmiało powiedzieć, że byłam nią lekko oczarowana - od dawna potrzebowałam takiego dobrego romansidła i liczyłam, że właśnie dzięki Until November to dostanę. Po drodze dowiadujemy się oczywiście różnych nowych ciekawostek z życia zarówno November, jak i Ashera. Autorka wtrąca też wątek o tym, że życie November powoli zaczyna być w niebezpieczeństwie, co ma być ponoć skutkiem napadu, który spowodował przyjazd dziewczyny do ojca.
I jak mówiłam wszystko było dobrze, do czasu, aż autorka zaczęła dla mnie porządnie przesadzać. Pierwsze, co zaczęło mnie drażnić w bohaterach to to, że Asher był za bardzo dominującym typem - serio, nie wierzę, że w prawdziwym życiu takie osoby się zdarzają - a drugi to to, że November była taka aż nazbyt rozemocjonowana i nie umiała żyć samodzielnie - jak dla mnie cały czas potrzebowała kogoś, kto dyrygowałby za nią wszystkimi jej życiowymi problemami. Ale myślałam, że jest to tylko taki chwilowy wybuch pisarskich ambicji autorki i że może jednak im dalej w las, tym będzie lepiej.... nie było... Choć na początku bardzo lubiłam Ashera oraz November bardzo szybko zaczęli mnie oni denerwować i doszło do tego, że w myślach zaczęłam ich dość często przedrzeźniać (szczególnie November). Tak, jak mówiłam, w Asherze bardzo nie podobało mi się to, że zawsze wszystko musiało być tak, jak on chciał. Było widać, że nie robi tego, żeby zaspokoić swoje potrzeby, lecz dba o dobro dziewczyny, no ale jak dla mnie to już była totalna przesada - nakazywanie komuś wprowadzenia się do swojego domu po dniu znajomości, wkurzanie się za każdym razem, gdy November choćby pomyślała o innym facecie, wybuchy złości, gdy dziewczyna nie chciała zrobić czegoś, co Asher chciał, czy w końcu traktowanie jej jak laleczki lub dużego dziecka.... No ej bez przesady! Ale, żeby nie było, że to wszystko wina Ashera, November wcale nie była lepsza. Z początku wydawała mi się być bardzo zabawna i podziwiałam ją za to, że mimo i matka tak źle ją traktowała, nadal pozostała pogodna i pełna życia. Jednak jej dalsze reakcje na zwykłe błahostki były już po prostu przesadzone. Najbardziej denerwowało mnie to, że nie miała ona tak na prawdę własnego rozumu... To Asher musiał jej uświadamiać, czego ona tak na prawdę chce. Wystarczyło, żeby chłopak zatrzepotał rzęsami, seksownie się do niej uśmiechnął, czy pocałował, a ona już całkowicie traciła dla niego głowę i zgadzała się na wszystko, co ten chciał. Jednak czarę goryczy przelało to, że to Ahser musiał zapisać ją do ginekologa, bo ona zapomniała..... Boże, jak to piszę to aż mi wstyd za tą kobietę. Szczerze, to nie wiem, co wstąpiło w autorkę, jak pisała swoją książkę, ale mam nadzieję, że w kolejnych tomach to coś ją zostawi, a ona zastanowi się najpierw sto razy, zanim znowu zacznie w taki sposób kreować swoich bohaterów. Moim zdaniem na prawdę wiele przez to stracili, a szkoda, bo zapowiadali się na prawdę dobrze i myślałam, że dołączą do grona moich ulubionych książkowych par.
Byłam zawiedziona również tym, że choć autorka przez cały czas kusiła nas tym wątkiem prześladowania November, to koniec końców nie wyszło z tego nic ciekawego. Nie chcę zdradzać wam tutaj za dużo z fabuły, ale no spodziewałam się większej ilości akcji. Nawet ta końcowa walka, że tak to ujmę, była jak dla mnie po prostu słaba i wciśnięta na siłę. Myślę sobie nawet, że gdyby autorka całkowicie zrezygnowała z tego wątku, to nic by się nie stało, a książka mogłaby być nawet lepsza.
Żeby nie było jednak, że wciąż jestem na nie, to powiem, że bardzo podobało mi się przedstawienie dalszego życia głównych bohaterów. Autorka nie zostawiła nas w niewiedzy, tylko czarno na białym zaprezentował, jak ułożyło się życie November i Ashera.
I pewnie czytając tą recenzję myślicie sobie, że książka mi się totalnie nie podobała i nie mam zamiaru sięgać po kolejne tomy z serii - otóż nie! Mimo wszystko, podsumowując ogólnie moje odczucia co do tej powieści powiem wam, że książka mi się podobała, przyjemnie mi się poznawało zawartą w niej historię i chcę poznać dalsze części z pod pióra autorki. Bo choć główni bohaterowie mnie denerwowali, a sam styl pisarski autorki wymaga jednak dopracowania, to historia mnie wciągnęła i z ciekawością śledziłam to, co będzie dalej. Było w książce kilka takich momentów które na prawdę mi się podobały i nawet bawiły, ale jednak było ich zdecydowanie za mało. Odnośnie kolejnych tomów nie mam już żadnych oczekiwań, ale z czystej ciekawości chcę się z nimi zapoznać, aby zobaczyć, czy może dalej będzie lepiej. Widziałam, że kolejny z nich ma opowiadać historię Trevora (jednego z braci Ashera) oraz Lizz, której tak mało było w Until November, a to zapowiada się nawet interesująco. Także trzymam kciuki za to, żeby dalej było już tylko lepiej, bo jeśli autorka zrobi z Lizz taką bezmózgą panienkę, a z Trevora jednego wielkiego samca alfa, to chyba już tego nie zniosę.
Czy polecam książkę? Powiem tak, jeśli macie ochotę na lekki romans to tak, ale nie spodziewajcie się tutaj cudów.
Na swoim Instagramie wspominałam wam ostatnio, że książka Until November wpadła do mnie dość niespodziewanie. Nie lubię otrzymywać egzemplarzy recenzenckich, o których nie miałam pojęcia, gdyż z reguły nie trafiają one wówczas w moje czytelnicze gusta. Jednak gdy zapoznałam się z opisem tej książki wydała mi się być całkiem ciekawa i wyczekiwałam momentu, kiedy w końcu będę...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-06-06
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2017/06/172-uwiezione.html
Gdy sięgałam po Uwięzione nie wiedziałam tak na prawdę, czego do końca mogę się po tej książce spodziewać. Wiedziałam, że ma być to połączenie thrillera z powieścią młodzieżową, jednakże w życiu nie spodziewałam się, że otrzymam coś tak fantastycznego - bo książka jest niesamowita i będę tego zdania trzymać się do samego końca! Już sama okładka zwiastuje nam, że Uwięzione to nie jest jakaś tam zwyczajna powieść młodzieżowa, w której główna bohaterka zakochuje się w swoim rówieśniku. Uwięzione to pełna wstrząsających emocji powieść obok której nie można przejść obojętnie.
Gdy pewnego dnia Summer wybierała się na imprezę do klubu nie wiedziała, że od tego momentu jej życie będzie wyglądać całkowicie inaczej. Dziewczyna całe życie powtarzała, że w jej rodzinnej miejscowości kompletnie nic się nie dzieje, a przez to może czuć się w pełni bezpieczna. W czasie szukania przyjaciółki Summer napotyka się na tajemniczego mężczyznę, który od samego początku zachowuje się tak, jakby doskonale ją znał. Zaczyna nazywać ją Lilly, by wkrótce obezwładnić dziewczynę i siłą zaprowadzić ją do swojego samochodu. Summer zostaje uprowadzona i od tego momentu musi robić wszystko, co tajemniczy Clover sobie wymyśli, aby tylko nie narazić się na jego gniew i przeżyć...
Książka zaczyna się dość spokojnie. Czytając mamy wrażenie, że Uwięzione to kolejna prosta młodzieżówka, których na rynku wydawniczym jest pełno. Jednak już wkrótce na czytelnika zostaje spuszczony kubeł zimnej wody, gdyż autorka przenosi nas do strasznej rzeczywistości, w której od teraz musi żyć Summer. Bardzo spodobał mi się realizm tej powieści. Zagłębiając się w lekturze odnosiłam wrażenie, że autorka musiała na prawdę sporo czasu poświęcić na zbieraniu informacji potrzebnych do swojej książki. Wszystko bowiem zostało tam bardzo dokładnie przemyślane i na prawdę do niczego nie mogę się przyczepić.
Strasznie zaciekawił mnie sam wątek przetrzymywania Lilly, Poppy, Rose oraz Violet przez Clovera. Całe zajście mogłoby wydawać się raczej mało prawdopodobne, jednak tak na prawdę taka sytuacja mogłaby spotkać każdego z nas. Z wielką ciekawością i zainteresowaniem śledziłam więc to, co działo się w piwnicy Clovera i cały czas zastanawiałam się, jak cała akcja się zakończy - czy Lilly (Summer) uda się uciec, czy już do końca swojego życia (które nie wiadomo nawet ile by trwało) będzie musiała odgrywać wyznaczoną jej rolę tak, aby zaskarbić sobie łaskę swojego oprawcy.
To, co bardzo spodobało mi się w tej powieści to to, że sama fabuła była przedstawiana nie tylko z perspektywy głównej bohaterki, ale również za pośrednictwem jej chłopaka Lewisa i samego Clovera. To właśnie te rozdziały, których autorem był Clover ciekawiły mnie najbardziej, gdyż chciałam dowiedzieć się, co skłoniło mężczyznę do przetrzymywania niewinnych dziewcząt w piwnicy, do zabijania i w ogóle takiego a nie innego postrzegania świata. Tutaj również autorka bardzo dobrze poradziła sobie z przedstawieniem osobowości oprawcy Lilly - rozdziały były bardzo przemyślane i świetnie dopracowane. Dobrze też, że Natasha Preston nie skupiła się tylko na tym, co działo się aktualnie w życiu Lilly, lecz także pokazała, jakie uczucia towarzyszą jej chłopakowi, który cały czas starał się odnaleźć ukochaną i nie poddawał się mimo mijającego czasu. Taki chłopak to skarb (ci, którzy książkę już czytali, wiedzą dlaczego).
Choć książkę czytałam już jakiś czas temu, nadal nie mogę wyjść z szoku po tym, co działo się w piwnicy domu Clovera. Natasha Preston miała świetny pomysł na fabułę i dodatkowo bardzo dobrze udało jej się wykorzystać potencjał swojej historii. Dużym plusem książki jest jej zakończenie - jednak o nim wam już nie opowiem, gdyż zabrałabym wam całą przyjemność z czytania. Śmiało mogę więc powiedzieć, że Uwięzione to na prawdę świetny thriller młodzieżowy, który koniecznie trzeba przeczytać! Sama z wielką niecierpliwością czekam na kolejne książki autorki, które mam nadzieję, ukażą się również polskim nakładem.
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2017/06/172-uwiezione.html
Gdy sięgałam po Uwięzione nie wiedziałam tak na prawdę, czego do końca mogę się po tej książce spodziewać. Wiedziałam, że ma być to połączenie thrillera z powieścią młodzieżową, jednakże w życiu nie spodziewałam się, że otrzymam coś tak fantastycznego - bo książka jest...
2017-11-25
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2017/11/195-wroc-jesli-masz-odwage.html
Po zapoznaniu się z serią DIMILY Estelle Maskame stałam się ogromną fanką jej warsztatu pisarskiego i z wielką niecierpliwością wyczekiwałam na moment, w którym w końcu będę mogła poznać kolejną książką z pod jej pióra. Trochę to trwało, ale w końcu udało mi się przeczytać najnowszą powieścią autorki, czyli Wróć, jeśli pamiętasz, ale czy całe to czekanie było warte zachodu?
Kiedyś Kenzie nie bała się przyjaźnić z bliźniakami Hunterów - z Dani spędzała każdą wolną chwilę, a między nią a Jadenem powoli zaczynało coś iskrzyć. Jednak pewnego razu doszło do wypadku samochodowego, w którym zginęli rodzice jej przyjaciół. Od tego momentu dziewczyna zaczęła się od nich odsuwać i nit tak na prawdę nie wiedział dlaczego. W końcu Kenzie postanowiła ponownie dać sobie szansę z Hunterami, jednak czy przebywanie w towarzystwie nastolatków pogrążonych w żałobie po stracie rodziców będzie proste, jeśli samemu nie otrząsnęło się jeszcze z własnej tragedii?
Jak mówiłam, po pokochaniu serii DYMILY miałam względem tej książki pewne swoje oczekiwania. Przede wszystkim spodziewałam się świetnego romansu, chociaż po części przypominającego tego ze wspomnianej przeze mnie serii, oraz na prawdę interesującej i ciekawej historii, która wciągnie mnie do reszty i na długo nie pozwoli o sobie zapomnieć. Ale... no właśnie jest jakieś ale. Teraz, gdy jestem już po lekturze książki w pewnym sensie uważam, że czas, który spędziłam w jej towarzystwie to była dość duża strata. Pisząc te słowa mam wrażenie, jakbym w jakimś stopniu zdradzała autorkę, ale po prostu nie mogę się wyzbyć takiego przekonania. Powieść czytałam jakiś miesiąc - po części ma to związek z brakiem czasu, studiami i ogólną niechęcią w ostatnim czasie względem czytania, jednakże sama książka również ma tutaj duże znaczenie. Powiedziałabym po prostu, że fabuła, jaka została przedstawione przez autorkę była dla mnie po prostu nudna. Oczywiście poruszała ważny temat, bo w końcu nie każdy potrafi poradzić sobie z żałobą, jak i z osobami, które straciły kogoś bliskiego, ale chyba nie do końca w tym kierunku autorka powinna iść kreując swoją powieść. Chodzi mi o to, że było tego po prostu za dużo. Tak na prawdę oprócz tego, że Kenzie cały czas zmagała się z tym, że nie do końca wiedziała, jak ma zachowywać się w towarzystwie bliźniaków oraz powoli rozwijającego się uczucia głównej bohaterki do Jadena, tak na prawdę nic więcej się tam nie działo. Sam pomysł był według mnie na prawdę ciekawy, jednakże w książce zabrakło tych wątków pobocznych, które zabawiały by czytelnika w wolnych od głównego motywu chwilach. Mnie w każdym bądź razie miejscami bardzo to nudziło i powieść czytałam, bo czytałam, ale w myślach albo zastanawiałam się, co jeszcze danego dnia muszę zrobić, albo prosiłam, żeby książka się już skończyła - a tego zdecydowanie nie powinnam robić.
Jeśli chodzi o bohaterów - do Jadena nie mam praktycznie nic. Bardzo go polubiłam i chętnie czytało mi się rozdziały z jego udziałem. Tak samo z resztą było z Dani, Willem, czy Holdenem. W przypadku Kenzie jest niestety troszeczkę inaczej. Ogólnie powiem tak - nie była zła, jednak były takie momenty z jej udziałem, kiedy niemiłosiernie mnie denerwowała. Przede wszystkim bardzo mocno drażniło mnie podejście Kenzie do Hunterów i ich żałoby. Sam powód, który podała, mający wyjaśnić jej odsunięcie się od nich, w ogóle mnie nie przekonał i całkowicie się z nim nie zgadzam. Od samego początku spodziewałam się, że autorka wyjawi nam za chwilę na prawdę ważny sekret i że gdy go poznam powiem "O tak, Kenzie, faktycznie miałaś powód, żeby odsunąć się od przyjaciół z dnia na dzień. Sama pewnie postąpiłabym tak samo". Otrzymałam jednak coś kompletnie, moim zdaniem, błahego. Może ja po prostu jestem jakimś innych typem człowieka i wiem, że sama w ogóle bym się tak nie zachowała, dlatego wydaje mi się to niedorzeczne - nie wiem. Dalej jest również to, że dziewczyna wraz z ojcem cały czas udawała, że jej mama nie jest alkoholiczką, albo że nie nadużywa alkoholu. Rozumiem powód kobiety do picia, bo jednak po niespodziewanej stracie dziecka podczas porodu nie jedna kobieta by się załamała. Nie rozumiem jednak tego, że ani Kenzie nigdy nie powiedziała ojcu, że jej zdaniem mama przesadza z alkoholem, ani że jej tata nigdy nie poruszył tego tematu. Niby widzieli co się dzieje, ale zachowywali się tak, jakby żadnego problemu nie było. Sądzę, że akurat w tym przypadku autorka troszkę przesadziła. To dwa z najważniejszych powodów, dla których nie zapałałam do Kenzie zbyt wielkim uczuciem, ale tych przykładów jest jeszcze troszkę więcej.
Na pewno nie mogę przyczepić się do stylu pisarskiego Estelle Maskame. Jest dokładnie taki sam, jak go zapamiętałam. Bardzo pokochałam sposób, w jaki autorka pisze i byłoby dla mnie na prawdę wielką stratą, gdyby w tej książce postanowiła coś pozmieniać. Cieszę się, że chociaż tym przypadku nie zawiodłam się na Wróć, jeśli masz odwagę.
Przechodząc już więc do podsumowania - książka była przyjemna, ale nie na tyle, aby chociaż w jakim stopniu na dłużej zapaść mi w pamięci. Osobiście jestem nią bardziej rozczarowana niż zadowolona i nie ukrywam, że Estelle Maskame straciła przez to trochę w moich oczach. Wymyśliła ciekawą historię, jednak chyba nie całkiem do końca przemyślała, co jeszcze mogłoby się tam zdarzyć. Ja sama przez większość czasy nudziłam się poznając ją i na palcach jednej ręki mogłabym policzyć momenty, kiedy było inaczej.
Tym razem książki ani wam nie polecam, ani nie odradzam - ma kilka plusów, ale jednak również sporo minusów. Powiedziałabym, że warto się z nią zapoznać tylko i wyłącznie aby sprawdzić, jak w całkiem innej historii poradziła sobie autorka.
Ja mimo wszystko będę wyczekiwać innych powieści z pod pióra autorki, bo może jednak dalej nie będzie już tak bardzo źle.
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2017/11/195-wroc-jesli-masz-odwage.html
Po zapoznaniu się z serią DIMILY Estelle Maskame stałam się ogromną fanką jej warsztatu pisarskiego i z wielką niecierpliwością wyczekiwałam na moment, w którym w końcu będę mogła poznać kolejną książką z pod jej pióra. Trochę to trwało, ale w końcu udało mi się...
2017-03-20
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2017/03/152-diabolika.html
Czy zastanawiałeś się kiedyś, jak mógłby wyglądać nasz świat (albo nawet i wszechświat), jakie byłyby dalsze losy ludzkości za kilkaset lat? Czy nadal ograniczalibyśmy się wyłącznie do mieszkania na Ziemi, czy może rozprzestrzenilibyśmy się po całym kosmosie? Nemezis żyje w świecie, gdzie na stałej planecie mieszkają tylko ci, którzy tak na prawdę nic nie znaczą dla Imperium. Codziennie narażają swoje życie przebywając w blasku śmiercionośnych promieni słonecznych, podczas gdy zamożniejsi wiodą spokojne życie na swoich statkach z dala od wszelkich niebezpieczeństw. Ich największym wrogiem jest jednak władza nad Imperium - każdy czyha na cesarski stołek. To jednak w ogóle nie dotyczy Nemezis - nie musi martwić się ona tymi wszystkimi politycznymi bzdurami. Dla niej najważniejsza jest jedynie Sydonia - córka senatora Impiriana. Jej życiowym celem jest bronić dziewczynę do ostatniego swojego tchnienia. Nemezis zrobi wszystko, aby utrzymać Donię przy życiu - zabije każdego, kto tylko będzie jej zagrażał. Nemezis jest diaboliką, a to jej jedyny cel w życiu.
Bardzo rzadko zdarza mi się czytać dystopie - mam kilka sprawdzonych już tytułów, do których się ograniczam i nie często poszerzam to grono. Gdy usłyszałam o Diabolice nie od razu miałam na nią ochotę, jednak gdy stopniowo zaczynałam poznawać więcej szczegółów dotyczących tej powieści, przekonywałam się, że może jednak warto dać jej szansę. Dzięki Book Tour organizowanemu przez Wydawnictwo Moondrive w końcu nadarza mi się okazja, aby poznać historię Nemezis, a ta miejscami na prawdę mrozi krew w żyłach.
Główna bohaterka książki, Nemezis, jest diaboliką. Kto to diabolika, zapytacie. Otóż jest to istota stworzona na ludzkie podobieństwo, pozbawiona jednak niektórych charakterystycznych dla człowieka cech (jak chociażby możliwość odczuwania emocji). Diaboliki są śmiertelnie niebezpieczne i zrobią wszystko, aby bronić swojego właściciela, który jest dla nich najważniejszy na świecie. Relacja łącząca Nemezis z jej panią Sydionią jest jednak trochę inna, niż u większości diabolik. W przeciwieństwie do innych ludzi, którzy czują odrazę do diabolik i uważają je za okropne humanoidy, Sydonia traktuje Nemezis jak równą sobie i stara się zrobić wszystko, aby ta uwierzyła, że nie jest od nikogo gorsza. Na samym początku nieco trudno było mi ogarnąć cały ten motyw diabolik, gdyż wydawało mi się być to na prawdę mocno dziwaczne. Książkę czytało mi się przez to trochę trudno. Teraz jednak mogę powiedzieć, że autorka miała na prawdę świetny pomysł, kreując diaboliki, czy w końcu samą Nemezis. Była ona dla mnie bardzo ciekawą postacią i muszę przyznać, że przyjemnie mi się ją poznawało i spędzało z nią czas.
My poznajemy Nemezis w momencie, w którym Matriarchini oraz senator Impirian postanowili kupić ją dla swojej córki Sydonii. To jednak dopiero początek historii, która jest na prawdę mocno zawiła. Jak wspomniałam nie często sięgam po dystopie, a gdy zawierają one spory wątek sci-fi, już całkowicie sobie ich odmawiam. Ciężko mi więc było przyzwyczaić się do tych wszystkich skomplikowanych nazw czy zwyczajów, które autorka przedstawiła w swojej książce, a które dla mieszkańców Imperium były naturalne. Przyznam się wam, że rozważałam nawet porzucenie tejże książki, ponieważ za bardzo się z nią męczyłam. Cieszę się jednak, że do tego nie doszło, gdyż z czasem wszystko sobie w głowie poukładałam i teraz bez problemu mogłabym wyjaśnić komuś poszczególne elementy codzienności bohaterów Diaboliki. Także mimo iż początki były nieco trudne mogę śmiało powiedzieć, że warto było pokonać te wszystkie przeszkody.
Choć z początku podchodziłam nieco sceptycznie do książki, teraz jestem nią na prawdę mile zaskoczona. Bardzo ciekawi mnie, co autorka przedstawi swoim czytelnikom w kontynuacji serii, gdyż nie mam żadnego pomysłu na to, co mogłoby tam spotkać Nemezis. Zakończenie Diaboliki wprawiło mnie w naprawdę spory niepokój (tek, kto czytał już książkę z pewnością to rozumie), jednakże wzbudziło bardzo mocno moją ciekawość. Myślę, że na pewno sięgnę po kolejny tom serii. Słowem podsumowania mogę wam już tylko powiedzieć, że na prawdę warto zapoznać się z Diaboliką, by przenieść się do całkiem innego świata pełnego mrocznych intryg, gdyż z pewnością tego nie pożałujecie. Ja z całą pewnością swojej decyzji nie żałuję!
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2017/03/152-diabolika.html
Czy zastanawiałeś się kiedyś, jak mógłby wyglądać nasz świat (albo nawet i wszechświat), jakie byłyby dalsze losy ludzkości za kilkaset lat? Czy nadal ograniczalibyśmy się wyłącznie do mieszkania na Ziemi, czy może rozprzestrzenilibyśmy się po całym kosmosie? Nemezis żyje w...
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2017/02/140-ps-i-like-you.html
Lily to z pozoru zwyczajna dziewczyna, która jednak dość mocno wyróżnia się na tle swoich koleżanek i kolegów ze szkoły. Ma swój własny, niepowtarzalny styl, uwielbia słuchać alternatywnych kapel, o których nikt jak dotąd nie słyszał, a gdy się denerwuje zaczyna pleść co jej ślina na język przyniesie. Przez to niestety wielu z jej rówieśników uważa ją za dziwadło, jednak najlepsze w tym wszystkim jest to, że Lily kompletnie się tym nie przejmuje. Jest tylko jedna osoba, która swoimi komentarzami doprowadza ją do białej gorączki, a mianowicie Cade, który jest typowym przystojnym i lubianym amerykańskim chłopcem. Pewnego razu Lily pod wpływem impulsu (i braku swojego ulubionego zeszytu z pomysłami) zapisuje kawałek tekstu piosenki na szkolnej ławce w sali chemicznej - niby nic takiego, jednak od tego małego zbitka słów wszystko się zaczęło. Gdy na następnej lekcji chemii dziewczyna odkrywa, że nie dość, iż ktoś odpowiedział na to, co napisała, to jeszcze zna i uwielbia tą samą kapelę co ona. Jak rozwinie się ta intrygująca konwersacja?
Na kolejną książkę Kasie West czekałam z naprawdę wielką niecierpliwością. Ucieszyłam się więc, gdy nadarzyła mi się okazja do zapoznania się z kolejną powieścią autorki i to w dodatku nie wiedząc tak na prawdę nic na temat tej pozycji, gdyż miała ona być niespodzianką od wydawnictwa. Spodziewałam się, że otrzymam kolejną świetną historię, którą pokocham całym sercem, a niestety chociaż sama historia była przyjemna to jednak nie spodobała mi się ona aż tak bardzo, jak to było w przypadku dwóch poprzednich tytułów od Kasie West.
Zawsze bardzo podobało mi się to, że w swoich powieściach autorka zawsze wybiera tematy, sytuacje i bohaterów z życia wziętych. Czytając miało się wrażenie, że poznajemy historię jakiejś osoby z naszego otoczenia, co z pozoru może wydawać się nudne, jednak autorce zawsze udawało się przedstawić to w fantastyczny sposób. W przypadku P.S. I Like You również Kasie West postawiła właśnie na takie zagranie, jednak tym razem to nie do końca do mnie przemówiło. Główną bohaterką książki jest Lily Abbot. Polubiłam ją już od pierwszych stron książki, a nawet w wielu sytuacjach odnajdywałam w jej osobie samą siebie. Strasznie spodobało mi się w niej to, że mimo tego, iż przez wielu uważana jest za dziwną i zwariowaną, ona się tym nie przejmowała - wręcz przeciwnie, robiła wszystko, by podkręcić swoją osobowość do maksimum. Prócz Lily polubiłam też bardzo postać Cage'a. Od samego początku wiedziałam, że mimo szczerej niechęci głównej bohaterki do chłopaka (i w sumie z wzajemnością), jakoś zabłyśnie on na przestrzeni całej książki. Dzięki tym dwóm bohaterom P.S. I Like You czytało mi się na prawdę przyjemnie.
Choć tak jak wspomniałam na początku historia przedstawiona w książce na prawdę mi się podobała, to jednak nie jestem do końca zadowolona z tej powieści. Odczuwam na prawdę spory niedosyt, gdyż zwyczajnie nie oczarowała mnie ona tak bardzo jak dotychczas robiły to inne powieści autorki. Bardzo jestem tym faktem rozczarowana, gdyż spodziewałam się kolejnego wielkiego WOW a tutaj otrzymałam coś zwyczajnie dobrego. Nie zrozumcie mnie źle, nie mówię, że książka była koszmarna i nie warta w ogóle uwagi - co to, to zdecydowanie nie! Z całego serca wam ją polecam, jednak uważam ją za najsłabszą powieść Kasie West.
Podsumowując więc, P.S. I Like You to dobra książka, jednak nie powala na kolana. Czyta się ją bardzo przyjemnie, poznajemy na prawdę uroczych i zabawnych bohaterów (z resztą całej fabule nieustannie towarzyszy nam charakterystyczny dl autorki humor), a sama historia jest niezwykle oryginalna, jednak to tyle. Nie ma tu żadnego wielkiego zachwytu. Mimo wszystko polecam wam najnowszą powieść Kasie West, gdyż zdecydowanie umili nam ona niejeden zimowy wieczór.
Recenzja dostępna również na blogu: http://about-katherine.blogspot.com/2017/02/140-ps-i-like-you.html
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toLily to z pozoru zwyczajna dziewczyna, która jednak dość mocno wyróżnia się na tle swoich koleżanek i kolegów ze szkoły. Ma swój własny, niepowtarzalny styl, uwielbia słuchać alternatywnych kapel, o których nikt jak dotąd nie słyszał, a gdy się denerwuje zaczyna pleść co...