-
Artykuły„Co dalej, palenie książek?”. Jak Rosja usuwa książki krytyczne wobec władzyKonrad Wrzesiński6
-
ArtykułyTrendy maja 2024: w TOP ponownie Mróz, ekranizacje i bestsellerowe „Chłopki”Ewa Cieślik5
-
ArtykułyKonkurs: Wygraj bilety na film „Do usług szanownej pani”LubimyCzytać12
-
ArtykułyPan Tu Nie Stał i książkowa kolekcja dla czytelników i czytelniczek [KONKURS]LubimyCzytać36
Biblioteczka
2017-11-10
2017-12-23
Zachęcony wybitnym "Chłopcem z latawcem" i bardzo dobrym "Tysiącem wspaniałych słońc" sięgnąłem po trzecią z najbardziej znanych powieści Khaleda Hosseiniego pt. "I góry odpowiedziały echem". Początek zachęcił mnie bardzo mocno i wszystko wskazywało na to, że będzie to kolejna interesująca pozycja tego autora. Później jednak nieco się popsuło.
"I góry odpowiedziały echem" to opowieść wielowątkowa, której przewodnim motywem jest braterska miłość Abdullaha do swojej maleńkiej siostry Pari. Oboje mieszkają w maleńkiej wiosce Szadbagh w Afganistanie. Splot biedy oraz innych nieszczęśliwych wydarzeń i decyzji sprawiają, że zostają rozdzieleni i trafiają na oddalone od siebie tysiącami kilometrów krańce ziemi. Wychowują się w zupełnie odmiennych warunkach i kulturze, co odbija się na ich osobowości. Jednak przez całe życie doskwiera im nieraz niewytłumaczalny brak. To pustka, którą spowodowało nagłe rozdarcie ich wzajemnej miłości. Pustka, której nie będą w stanie zasypać przez dziesiątki lat życia. Czy los sprawi, że ich drogi ponownie się zetkną? Odpowiedź na to pytanie w książce Hosseiniego.
Sama historia na początku bardzo mocno mnie wciągnęła. Czytaniu pierwszych kilkudziesięciu stron towarzyszą dość mocne emocje, mogące dostarczyć wielu wzruszeń. Potem niestety opowieść nieco zbacza z obranego toru. W trakcie lektury miałem odczucie jakby był to luźny zbiór kilku opowieści, które autor nieco na siłę złączył w jedną historię i spiął postaciami dwóch głównych bohaterów. Po przeczytaniu dwóch innych książek Hosseiniego nie zaskoczyło mnie to, że przeskakuje on wydarzeniami o całe dziesięciolecia. Jednak w przypadku "I góry odpowiedziały echem" przeskoki te były dla mnie zbyt częste, a ilość pobocznych bohaterów zbyt duża. W pewnym momencie czułem, że gubię wątek. A to z kolei budziło we mnie zniechęcenie.
Spodziewałem się również większych nawiązań do historii Afganistanu i tu przyznam, że dobrze, że nie było ich tym razem tak wiele. O ile w "Chłopcu z latawcem" i "Tysiącu wspaniały słońc" zaznajamiałem się z tragiczną historią tego kraju w ostatnich dziesięcioleciach z wielkim zainteresowaniem, to tym razem obawiałem się ponownego odgrzewania tego tematu. Nawiązań jednak było znacznie mniej, ale specyficzny klimat dało się odczuć. Tym razem autor skoncentrował się nieco innym problemie. Skupił się na opisie niesamowitego kontrastu, jakiego doświadczają rodowici Afgańczycy, którzy w wyniku wieloletnich wojen uciekają za granicę i po wielu latach wracają do ojczyzny. Ciężko jest im się odnaleźć w rodzinnych stronach i warunkach, jakie tam zastali. Po ułożeniu sobie życia na nowo w Stanach Zjednoczonych i całkowitym przewartościowaniu życia, nie potrafią na nowo poczuć się członkami afgańskiej społeczności, która pozostała w kraju.
Hosseini przyzwyczaił mnie już również, że na swój sposób rozumie happy end. Znając jego styl, można było się spodziewać jak mniej więcej zakończy się powieść. Hosseini jednak jak zwykle musiał udowodnić, że życie, bądź co bądź, niezupełnie bywa kolorowe. 😉 Cóż, może mieć rację, choć ja wciąż pozostawiam na nosie różowe okulary i zdecydowanie wolałbym parę akapitów w końcówce tej powieści zmienić. Na to mój wewnętrzny głos odpowiada: "Napisz se swoją książkę, to sobie ją zakończysz, jak będziesz chciał". Hm, może kiedyś 😉 Tymczasem tak właśnie kończy się moja przygoda z Khaledem Hosseinim, bo niczego więcej jego pióra nie ma na rynku. Ale może za kilka lat...
Cytaty, które wpadły mi w oko:
"Ludzie myślą, że żyją, jak chcą. A tymczasem przeważnie kieruje nimi strach. A tego nie chcą."
"Bałem się, że nigdy nic się w nim nie wydarzy, i przez całe dzieciństwo czułem się jak własny zastępca, sobowtór, jakby moje prawdziwe „ja” przebywało gdzieś indziej i tylko czekało, żeby pewnego dnia połączyć się z tym mniej wyrazistym, nieciekawym chłopcem."
"Powiedziałbym im, że żyje życiem pozbawionym celu i kierunku. Jak te przejażdżki, na które go zabierałem. Życiem na tylnym siedzeniu. Życiem obojętnym."
Podsumowując: "I góry odpowiedziały echem" to zauważalnie słabsza pozycja wśród powieści Khaleda Hosseiniego. Jej największą wadą jest zbyt liczna liczba wątków zawartych w powieści oraz zbyt częste przeskakiwanie w czasie. Przez to odczuwalny może być brak ciągłości wydarzeń opisywanych w książce. Żałuję, że tak niefortunnie rozwinęła się akcja, bo początek powieści był w mojej ocenie bardzo wciągający i posiadał znaczny potencjał. Niestety potencjał ten nie został wykorzystany. Nie jest to jednak książka, o której mógłbym powiedzieć, że straciłem czas czytając ją. Dotyka ona bowiem trudnych oraz ważnych problemów i to czyni ją wartościową. Lecz polecam w pierwszej kolejności sięgnąć po wcześniejsze powieści autorstwa Hosseiniego.
Zachęcony wybitnym "Chłopcem z latawcem" i bardzo dobrym "Tysiącem wspaniałych słońc" sięgnąłem po trzecią z najbardziej znanych powieści Khaleda Hosseiniego pt. "I góry odpowiedziały echem". Początek zachęcił mnie bardzo mocno i wszystko wskazywało na to, że będzie to kolejna interesująca pozycja tego autora. Później jednak nieco się popsuło.
"I góry odpowiedziały echem"...
2017-12-03
Książka ta nikogo, kto żyje w Polsce, nie powinna pozostawić obojętnym. To historia głęboko wstrząsająca i wywołująca wiele pytań. To szczegółowy zapis tragicznych zdarzeń, które nigdy nie powinny mieć miejsca. Ale niestety stały się bolesną rzeczywistością.
Cezary Łazarewicz we wstępie "Żeby nie było śladów. Sprawa Grzegorza Przemyka" pisze:
"Zgodnie z jej przewidywaniami nikt przez lata nie odpowiedział na apel, choć miała wielu przyjaciół wśród dziennikarzy i pisarzy. Nie chcieli się z tym babrać? Brakło im siły? Było na to za wcześnie? Padło na mnie - pomyślałem."
W ten sposób tłumaczy, dlaczego napisał tę książkę. Od razu napiszę, choć moje zdanie będzie pewnie tylko jednym z tysięcy: bardzo dobrze, że to zrobił.
Sprawa śmiertelnego pobicia Grzegorza Przemyka jest jedną z najbardziej znanych zbrodni PRL, obok zabójstwa ks. Popiełuszki, "Czarnego Czwartku", czy pacyfikacji kopalni Wujek. Śmierć maturzysty z Warszawy w wyniku brutalnego pobicia przez milicję wzburzyła miliony Polaków. Pogrzeb był jedną z większych manifestacji antyrządowych w latach Polski Ludowej. Cóż jednak z tego, skoro nikomu z winnych włos z głowy nie spadł?
"(...) jeden z milicjantów wołał do drugiego: „Bij go w brzuch, żeby śladów nie było”."
Łazarewicz po analizie tysięcy stron dokumentów znajdujących się w IPN, rozmowach z żyjącymi wciąż uczestnikami tamtych zdarzeń oraz ich potomkami, zgromadził i przedstawił w książce setki faktów, dziesiątki przypuszczeń oraz postawił wiele pytań, które wciąż pozostają bez odpowiedzi. Całość składa się na wstrząsający obraz manipulacji władz PRL, której jedynym celem było zrzucenie odpowiedzialności za śmierć Przemyka na kogokolwiek innego niż milicjantów, a co za tym idzie, by chronić samych siebie przed buntem społeczeństwa przeciwko brutalności aparatu władzy. By zrealizować cel uniknięcia odpowiedzialności zastosowano metody, które opisać można by jednym słowem pomnożonym przez tysiąc: kłamać, kłamać i jeszcze raz kłamać!
Ten wstrząsający zapis zdarzeń zawarty w "Żeby nie było śladów" zapada głęboko w pamięć i pozostawia poczucie niedowierzania. Wielokrotnie podczas lektury kiwałem głową ze zdumienia, do czego mogła posunąć się władza, ze szczególnym uwzględnieniem wierchuszki aparatczyków PRL. Skala manipulacji i dezinformacji była ogromna. W sprawę zaangażowano setki funkcjonariuszy, całą siatkę donosicieli i agentów, oskarżono dziesiątki niewinnych osób, a część z nich nawet skazano. I wszystko to w majestacie "prawa". Tu fragment na potwierdzenie:
"Niedawno dowiedziałem się, jak wielka rzesza ludzi na to pracowała. Prokuratorzy, esbecy, milicjanci, najwyżsi dostojnicy państwowi traktowali mnie jak pionek na szachownicy. Nie rozumiem, dlaczego nikt z nich nie poniósł kary. (...) Cezary F. obliczył, że rozpracowywało go dwustu czterdziestu esbeków. Efekty ich pracy znajdują się dziś w archiwach Instytutu Pamięci Narodowej."
"(...) tuszowaniem zbrodni i chronieniem milicjantów zajmował się cały sztab ludzi, od szeregowych esbeków po ministra spraw wewnętrznych. Stworzono ogromną machinę milicyjną, sztaby kryzysowe, grupy terenowe, zakładano podsłuchy telefoniczne, domowe, inwigilowano, szantażowano."
Po przeczytaniu całej książki, wciąż ogarnięty szokiem i przepełniony skrajnymi emocjami, poczułem pogardę i odrazę dla wszystkich tych, którzy ludzi pokroju Kiszczaka, Jaruzelskiego i im podobnych zbrodniarzy, nazywali "ludźmi honoru". Do wszystkich tych, którzy odpowiedzialni byli za to, że zbrodniarze ci nigdy w wolnej Polsce nie zostali sprawiedliwie osądzeni, że nigdy nie dosięgło ich ramię sprawiedliwości i w spokoju dożyli sędziwego wieku, wciąż mając wielki wpływ na kształtująca się w Polsce rzeczywistość. Że pomimo wielu spraw sądowych wytaczanych tym oprawcom, każde postępowanie kończyło się farsą. Ogarnął mnie smutek, że wciąż tak wielu uważa, że "za komuny" było lepiej, że teraz w porównaniu z tamtymi czasami jest gorzej. Niedowierzanie i rozgoryczenie budzą się w moim sercu, gdy słyszę dziś, że zabiera się nam wolność, demokrację i że jest gorzej niż w PRL. Nie, nie jest gorzej. Lecz jeśli, Szanowny Czytelniku, masz takie zdanie, to szczerze zachęcam: przeczytaj "Żeby nie było śladów", zastanów się i przemyśl to raz jeszcze.
Podsumowanie:
To wartościowa książka o niezwykle trudnej, ale i szalenie istotnej tematyce. Czyta się ją szybko, ale z trudem. Trud ten wynika z niedowierzania i fizycznego wręcz bólu i współczucia, jakie mogą towarzyszyć tej lekturze. Jednak drugim powodem, dla którego czytało mi się tę książkę z trudem był sposób, w jaki Łazarewicz przedstawił tę historię. Większość wydarzeń ujętych w podrozdziały opisuje on z oznaczeniem daty wydarzeń - to pozwala na zachowanie chronologii zdarzeń i łatwiejsze przyswojenie wielu faktów i nazwisk. Pomiędzy podrozdziały te autor wplata jednak historie z przeszłości dotyczące głównych bohaterów tego dramatu i ten właśnie zabieg powoduje spowolnienie historii i w mojej ocenie wywołuje pewien niepotrzebny chaos.
Niemniej po książkę tę sięgnąć powinien każdy zainteresowany historią najnowszą Polski, czy chcący zrozumieć realia PRL-u. Ale nie tylko. Bo "Żeby nie było śladów" to zapis tragicznych zdarzeń, których nie powinno dosięgnąć zapomnienie. Dlatego też polecam tę książkę właściwie każdemu, bo jestem przekonany, że nikogo nie pozostawi ona obojętnym.
Książka ta nikogo, kto żyje w Polsce, nie powinna pozostawić obojętnym. To historia głęboko wstrząsająca i wywołująca wiele pytań. To szczegółowy zapis tragicznych zdarzeń, które nigdy nie powinny mieć miejsca. Ale niestety stały się bolesną rzeczywistością.
Cezary Łazarewicz we wstępie "Żeby nie było śladów. Sprawa Grzegorza Przemyka" pisze:
"Zgodnie z jej przewidywaniami...
2017-12-28
Po przeczytaniu bardzo wciągającej powieści "Wypijmy, nim zacznie się wojna", nie mogłem się oprzeć, by jak najszybciej sięgnąć po drugą część przygód pary detektywów - Patricka Kenziego i Angeli Gennaro. Wiedziony przeczuciem, że kolejny tom będzie co najmniej tak samo dobry, wziąłem książkę czym prędzej w ręce. Co najistotniejsze, nie zawiodłem się. "Ciemności, weź mnie za rękę" to kawał dobrej rozrywki.
>>„Chodź”, powiedziała Ciemność, „chodź ze mną”, ale Ja byłem za słaby, gniłem, nie mogłem się nawet dźwignąć na kolana, powiedziałem więc: „weź Mnie za rękę, Ciemności, zabierz Mnie stąd”, i Ciemność tak właśnie zrobiła.<<
Akcja w książce rozpoczyna się dość nietypowo. Bowiem najpierw czytelnik dowiaduje się co nieco o tragicznym w skutkach finale pewnego śledztwa, by dopiero później przenieść się w czasie o kilka miesięcy wstecz i zostać świadkiem tychże zdarzeń. Buduje to pewną tajemniczość i zainteresowanie, rodzi w głowie pytania o to, co mogło się zdarzyć, co sprawiło, że Kenzie jest w tak kiepskim stanie psychicznym. Niestety nie do końca przypadł mi do gustu ten zabieg, bo zamiast zaciekawienia początkowo odczuwałem pewną dezorientację i znużenie. Na szczęście było to uczucie krótkotrwałe.
Szanowana pani psycholog otrzymuje pogróżki, które wycelowane są w jej jedynego syna. Po krótkim zastanowieniu decyduje się, by skontaktować się z detektywem w celu odnalezienia źródła pogróżek i rozwiązania sprawy. Jednak to, co na początku wydaje się być jedynie rutynowym śledztwem, przeradza się w mroczną i pełną tajemnic historię. A z każdej napotkanej na drodze szafy wychyla się trup. Kenzie i Gennaro po początkowo rutynowym śledztwie trafiają w oko cyklonu, a wydarzenia, których będą uczestnikami zmuszą ich do odpowiedzi, czy są gotowi na śmierć i jak wiele są w stanie poświęcić, by żyć.
Podobnie jak w poprzedniej części narratorem historii jest Patrick Kenzie i to z jego perspektywy czytelnik poznaje wydarzenia. W książce jest kilka nawiązań do pierwszej części, dlatego warto zachować odpowiednią kolejność, choć nie jest to absolutnie konieczne. Dennis Lehane również w "Ciemności, weź mnie za rękę" daje popis swojego mistrzowskiego talentu. Pomimo pełnej grozy atmosfery wielokrotnie wplata zabawne i ironiczne komentarze oraz dialogi, które rozładowują napięcie i wywołują na twarzy szeroki uśmiech. A dbałość o szczegóły fabuły oraz pełne detali opisy miejsc zdarzeń każą mi wierzyć, że cechy te są zagrywką firmową Lehane'a.
Czy może istnieć dla książki lepsza rekomendacja niż ta, gdy z powodu arcyciekawej rozgrywki zarywasz noc, by tylko doczytać do końca, bo czujesz, że nie zaśniesz, jeśli nie dowiesz się, jak to się skończy? Według mnie nie ma. A właśnie takiego uczucia doświadczyłem podczas lektury "Ciemności, weź mnie za rękę". Gdy w środowy wieczór brałem do ręki książkę, to byłem nieco za połową powieści i szykowałem się na przeczytanie kilkudziesięciu stron i spokojne zanurzenie się w kołdrze i poduszce. Tymczasem akcja nabrała takiego tempa, że nie było mowy o odłożeniu książki, co zaowocowało tym, że ostatecznie położyłem się spać przed 2 w nocy, a w myślach dalej byłem w Bostonie 🙂 Mam nadzieję, że i Tobie książka ta zapewni podobne wrażenia!
Fragmenty, które wpadły mi w oko:
"Życie większości mężczyzn i kobiet na tym świecie upływa bez wyróżników. Wypełnia je tylko cicha desperacja, nic poza tym. Wszyscy się rodzą, egzystują przez jakiś czas ze swoimi konkretnymi zainteresowaniami, zamiłowaniami, marzeniami i udrękami, a potem umierają. Mało kto ich zauważa. Mam na myśli miliardy ludzkich istnień, Patricku, a nawet dziesiątki miliardów, które w historii ludzkości przeżyły, nie wywierając na nią żadnego wpływu, jakby w ogóle nie przyszły na ten świat."
"Wiem, że w powszechnym mniemaniu trzeba wyrzucić z siebie nagromadzony żal, wygadać się przed najbliższymi, jeśli nie przyjaciółmi, to przynajmniej osobami wykwalifikowanymi w tym kierunku. Może i tak. Jednak mnie się wydaje, że wszyscy za dużo gadamy na forum publicznym, uznajemy zwierzenia za panaceum, którym z pewnością nie są i przymykamy oczy na niezdrowe zapatrzenie w siebie, będące oczywistym produktem ubocznym takiego stanu rzeczy."
Podsumowanie: "Ciemności, weź mnie za rękę" to szalenie ciekawy i bardzo wciągający kryminał, którego cechą rozpoznawczą jest mroczny klimat z wszechobecną i kompletnie bezsensowną ludzką brutalnością. Atmosfera ta jest jednak łagodzona przez cięty język głównych bohaterów, który objawia się w zabawnych, pełnych docinek dialogach. Małym minusem jest odrobinę spowolniony początek powieści, gdy akcja rozwija się nieco sennie. Dalsza część jednak wynagradza słaby początek sprawiając, że druga część cyklu wydaje mi się nawet ciekawsza niż "Wypijmy, nim zacznie się wojna".
W ostatnim czasie w rękę wpadło mi kilka powieści Lehane'a, a autor ten szturmem zdobył moje uznanie i obudził we mnie chęć sięgnięcia po wszystkie jego powieści. I choć bardzo lubię czytać wszystkie książki z danej serii jedną po drugiej, to jednak zdecydowałem się powstrzymać na kilka tygodni od lektury trzeciej części cyklu Kenzie & Gennaro. Mam nadzieję, że jeszcze wyostrzy mi to apetyt na kolejną powieść Dennisa Lehane'a.
Zapraszam do dyskusji na: czytoholik.pl
Po przeczytaniu bardzo wciągającej powieści "Wypijmy, nim zacznie się wojna", nie mogłem się oprzeć, by jak najszybciej sięgnąć po drugą część przygód pary detektywów - Patricka Kenziego i Angeli Gennaro. Wiedziony przeczuciem, że kolejny tom będzie co najmniej tak samo dobry, wziąłem książkę czym prędzej w ręce. Co najistotniejsze, nie zawiodłem się. "Ciemności, weź...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-12-21
Fantastyczne jest to uczucie, gdy sięgasz po książkę z pewną dozą niepewności i zastanawiasz się: czy na pewno mi się spodoba? I już po kilku stronach czujesz, że coś w środku wskakuje na odpowiednie miejsce, jak idealnie dopasowany puzzel. Tak właśnie miałem w przypadku powieści "Wypijmy, nim zacznie się wojna" Dennisa Lehane'a. Autor ten kilka miesięcy temu w brawurowy sposób wdarł się na listę moich ulubionych pisarzy i robi wszystko, by listy tej nigdy nie opuścić. Chwała mu za to. 🙂
"Wypijmy, nim zacznie się wojna" to kryminał będący pierwszą częścią cyklu, którego głównymi bohaterami są Patrick Kenzie i Angela Gennaro - prowadzący wspólnie praktykę detektywistyczną. Znani są z tego, że są dobrzy w swoim fachu, dlatego otrzymują zlecenie od wysoko postawionych polityków. Ich celem jest znalezienie zaginionej sprzątaczki, podejrzewanej o kradzież dokumentów. Dokumentów niezwykle istotnych, które jak się okaże, będą decydowały o życiu i śmierci wielu osób. Ok, będę bardziej precyzyjny - głównie o śmierci.
Tak zaczyna się świetna przygoda z parą detektywów, pełna dynamizmu i co najważniejsze - absolutnie fenomenalnego czarnego humoru. Barwne dialogi i szalenie bogate opisy miejsc wydarzeń, to cechy charakterystyczne Lehane'a, do których zdążył mnie już przyzwyczaić. Ale niezmiernie dobrze znów się przekonać, że czytając kolejną książkę tego autora, mogę się przednio ubawić i nieraz zachwycić drobiazgowością opisywanych przez niego scen.
"Tu za rogiem jest bar. Wypijmy, nim zacznie się wojna."
Akcja jak zwykle toczy się w Bostonie, rodzinnym mieście pisarza. To właśnie tam rozgrywają się pojedynki mafii, strzelaniny i porwania, tajemnice i zagadki. Ciekaw jestem, czy Boston faktycznie jest tak niebezpiecznym i skomplikowanym miastem, jak pisze o tym Lehane. A może jednak jest tak jak w przypadku naszego Sandomierza, które dzięki przygodom ojca Mateusza jawi się jako miasto z najwyższym wskaźnikiem popełnianych morderstw i zbrodni w Polsce, kto wie? 😉
Narracja prowadzona jest w pierwszej osobie, a opowiadającym jest jeden z dwójki głównych bohaterów - Patrick. Dzięki takiemu sposobowi prowadzenia akcji, poznać można nieco bardziej Kenziego, jego osobowość i mroki pełnego bólu dzieciństwa, które do dziś nie dają mu spokoju. Muszę przyznać, że lubię taką formę narracji, bo czuję wtedy, jak gdyby to sam bohater książki opowiadał mi bezpośrednio historię swojego życia. Taki prosty zabieg, a jakże dla mnie cenny. Jednak nie zawsze pierwszoosobowa narracja do mnie trafia. Czasem wolę posłuchać wszechwiedzącego narratora, ale w w przypadku tej książki Lehane'a ta metoda się sprawdza.
W dodatku, choć jest to pierwsza część cyklu, to jestem przekonany, że można czytać je niezależnie. Lehane bowiem napisał "Wypijmy, nim zacznie się wojna" w taki sposób, że czytelnik poznaje bohaterów już w trakcie ich działania w roli detektywów. Po kilkudziesięciu stronach musiałem aż sprawdzić, czy na pewno jest to pierwsza część, bo wydawało się, że już mają za sobą kilka przygód, a lubię czytać w odpowiedniej kolejności. Więc sprawdziłem: tak, to pierwsza część. 😉
W trakcie lektury "Wypijmy, nim zacznie się wojna" przychodziły mi skojarzenia z cyklem Harlana Cobena o innym detektywie - Myronie Bolitarze. Tam również występują błyskotliwe i zabawne dialogi, ciekawie zawiązana akcja, a i główny bohater ma szalonego przyjaciela, który swoją bezwzględnością nieraz zapewnia mu ochronę. Na tym skojarzenia się kończą, ale przyznam, że obie serie czyta mi się z podobnym zaangażowaniem i chęcią. Już wiem, że w bardzo niedalekiej przyszłości (czyt. za kilka/kilkanaście dni) sięgnę po kolejny tom przygód duetu Kenzie & Gennaro.
Podsumowując: To bardzo dobrze napisana powieść kryminalna z niezwykle barwnie skonstruowanymi postaciami. Głównym atutem "Wypijmy, nim zacznie się wojna" są dialogi po brzegi wypełnione czarnym humorem i opisy bardzo bogate w detale. Nie jest to jednak kryminał, podczas którego z nerwów i zaciekawienia obgryza się paznokcie. Pod tym względem daleko tej książce do "Wyspy tajemnic" tego samego autora. Nie zmienia to faktu, że z przyjemnością w najbliższych tygodnia zagłębię się nieco bardziej w świat wypełniony przygodami Patricka Kenziego i Angie Gennaro. Bo chęć przeczytania kolejnych części cyklu aż mnie rozpiera. 🙂
Fantastyczne jest to uczucie, gdy sięgasz po książkę z pewną dozą niepewności i zastanawiasz się: czy na pewno mi się spodoba? I już po kilku stronach czujesz, że coś w środku wskakuje na odpowiednie miejsce, jak idealnie dopasowany puzzel. Tak właśnie miałem w przypadku powieści "Wypijmy, nim zacznie się wojna" Dennisa Lehane'a. Autor ten kilka miesięcy temu w brawurowy...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-11-19
"Brudny szmal" to kolejna już powieść Dennisa Lehane'a, która wpadła mi w ręce. Zachwycony poprzednimi lekturami z wielkimi nadziejami wziąłem się za czytanie następnej powieści rozgrywającej się w dzielnicy Bostonu, East Buckingham. Niestety spotkało mnie spore rozczarowanie. Jedynym powodem, dla którego naprawdę warto przeczytać tę książkę, jest styl pisarski Dennisa Lehane'a. Bogate opisy, niezwykle błyskotliwe porównania, mocne dialogi i całość okraszona czarnym, ciężkim humorem. Jednak gdybym zaczął przygodę z tym autorem właśnie od lektury "Brudnego szmalu" to mógłbym się nieco zniechęcić. Szczęśliwie wcześniej sięgnąłem po, w mojej ocenie wybitne, dwie innej pozycje Lehane'a - "Wyspę skazańców" oraz "Rzekę tajemnic".
"Brudny szmal" sprawia wrażenie powieści niedopracowanej. Już sama objętość książki jest nieco nietypowa jak na powieści tego rodzaju. Zarówno w trakcie, jak i po lekturze czułem, że czegoś tu brakuje. A brakowało połączenia pomiędzy różnymi wątkami, odpowiednich przejść pomiędzy wydarzeniami, a przede wszystkim zabrakło bardziej rozbudowanej fabuły. Całość tworzy taką krótką, lekką historyjkę, którą przeczytać można w jedno popołudnie. Wieczorem niestety można już o tej książce zdążyć zapomnieć. Mając porównanie z innymi książkami Lehane'a byłem wręcz zadziwiony stopniem niedopracowania tej powieści. Ratują ją jedynie mroczny klimat, mocne i dobitne dialogi oraz barwne porównania.
Głównym bohaterem książki jest Bob Saginowski, małomówny, skryty i nieco wycofany barman, który żyje odrobinę na uboczu nie szukając konfliktów ani nie oczekując od życia zbyt wiele. Jego każdy dzień wygląda podobnie, by nie powiedzieć tak samo. Dawno stracił już chęci i motywację, by coś w swoim życiu zmieniać. Sprawy komplikują się, gdy Bob znajduje na śmietniku skatowanego psa. Od tej chwili w ciągu dwóch miesięcy jego życie nabierze znacznego rozpędu a jego uporządkowany, nudny świat zakręci się jak rollecoaster. Ok, może trochę przesadziłem - aż takiego rozpędu i rozmachu, to w tej książce nie ma, niemniej życie głównego bohatera ulega dość diametralnej zmianie.
Brnąc dalej w lekturze zacząłem odczuwać sympatię do Boba (plusik za polsko brzmiące nazwisko), który wydaje się być kompletnie niezaradnym życiowo, aczkolwiek przy tym niezwykle sympatycznym człowiekiem. Skrywa w sobie jednak tajemnicę, której odkrycia pieczołowicie strzeże i do której nie przyznaje się nawet sam przed sobą. Kto by przypuszczał, że w jego spokojną rutynę naraz wkradną się porachunki z pogranicza miejskiego półświatka oraz kobieta równie tajemnicza, jak sam Bob. A jednak.
Zabrzmiało choć trochę interesująco? Mam nadzieję, że nie 😉 Książka powinna mieć na okładce dopisek: "Uwaga! Tylko dla fanów Dennisa Lehane'a". Ja zaliczam się do tej grupy, dlatego przebrnąłem przez nieliczne strony tej powieści, nieraz się uśmiechając z żartobliwych i siarczystych dialogów. Ale pomimo tego ciągle odnosiłem wrażenie, że autor napisał szkic historii, którą odłożył na później, by ją uzupełnić i wzbogacić. Jednak w międzyczasie wyleciało mu to z głowy i oddał do druku w takim stanie, w jakim leżała w oczekiwaniu na rozwinięcie. Czytając inne powieści Lehane'a byłem pod wrażeniem drobiazgowości w opisach miejsc wydarzeń, perfekcyjnie dopracowanych dialogów, ciekawie zawiązanej akcji. W tych tematach "Brudny szmal" zawodzi na całej linii. Dla wielbicieli twórczości autora jest jedna mini niespodzianka - w trakcie jednej z rozmów pada wzmianka o wydarzeniach, które zostały opisane w "Rzece tajemnic". Ot, taka gratka dla sympatyków Lehane'a.
Poniżej kilka cytatów dających przedsmak sposobu pisania Lehane'a, którego fanem zostałem przed kilkoma tygodniami i mam nadzieję pozostać czytając następne powieści spod jego pióra.
"Eric wyprostował się i odczekał, aż Millie położy na barze ten sam napiwek, który zostawiała od czasu wystrzelenia w kosmos pierwszego sputnika - ćwierć dolara - i zsunie się ze stołka."
"Anwar wyszedł z chłodni, ciągnąc za sobą płócienną torbę.
- Zmieścił się? - spytał Chovka.
- Złamaliśmy mu nogi - odpowiedział Anwar. - Wszedł elegancko."
"A tacy faceci nie zastanawiają się, czy ich wnioski są racjonalne. Po prostu jednego dnia uznają cię za wesz, a drugiego ogłaszają Dzień Zabijania Wszy."
Podsumowując: "Brudny szmal" to powieść, która przyniosła mi spore rozczarowanie. Być może wynikało to z wysoko postawionej poprzeczki, jaką ustawiłem dla Dennisa Lehane'a po lekturze wcześniejszych jego książek. Niemniej pomimo kilku zabawnych i soczystych dialogów oraz dość barwnych opisów, powieść ta pozostawia znaczny niedosyt. Jeśli jesteś fanem/fanką tego autora, to pomimo niedociągnięć warto przeczytać tę książkę. Jeśli nie zachwycasz się stylem Lehane'a albo jeszcze nie czytałeś (-aś) jego książek - na razie odłóż tę lekturę.
Książka ma swoją filmową adaptację pod tym samym tytułem. Z chęcią ją obejrzę, bo jestem zwolennikiem talentu Toma Hardy'ego, który gra tam główną rolę, ale po samej historii nie obiecuję sobie zbyt wiele. Może się pozytywnie zaskoczę?
"Brudny szmal" to kolejna już powieść Dennisa Lehane'a, która wpadła mi w ręce. Zachwycony poprzednimi lekturami z wielkimi nadziejami wziąłem się za czytanie następnej powieści rozgrywającej się w dzielnicy Bostonu, East Buckingham. Niestety spotkało mnie spore rozczarowanie. Jedynym powodem, dla którego naprawdę warto przeczytać tę książkę, jest styl pisarski Dennisa...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-11-02
Czy istnieje Jo Nesbo bez Harry'ego Hole'a? Otóż tak. I to nawet więcej niż istnieje. Powieść "Syn" to dla mnie historia znacznie bardziej interesująca i wciągająca niż dwie wcześniej przeczytane książki z cyklu o Harrym. A kim jest ów Jo Nesbo? O to trzeba zapytać co najmniej tysięcy jego zaczytanych fanów i zwolenników. Bo autor ten uznawany jest za króla norweskiego kryminału, a wielu chciałoby zasięg jego królestwa rozszerzyć nawet na cały świat. Ale mnie wśród nich nie ma, o czym później.
Głównym bohaterem "Syna" jest Sonny Lofthus, który odsiaduje kolejny wyrok w więzieniu. Jest nałogowym heroinistą, który został skazany za dwukrotne morderstwo, choć ciężko uwierzyć, by mógł kogokolwiek skrzywdzić. Bowiem Sonny uchodzi za niezwykle spokojnego młodzieńca, który w więzieniu zasłynął swoją umiejętnością słuchania, co z kolei uczyniło go niejako spowiednikiem innych więźniów. Wiele wskazuje, że Lofthus już nigdy nie będzie miał sposobności kroczyć na wolności, jednak sytuacja ulega diametralnej zmianie, gdy Sonny dostaje nowe informacje w sprawie śmierci swojego ojca. Od tej pory wydarzenia nabierają tempa.
Udało się autorowi kilka razy mnie zaskoczyć i to poczytuję tej książce za duży plus. Choć moje podejrzenia co do osoby kreta w policji, były zbliżone do stanu faktycznego, to jednak mój sukces okazał się połowiczny. Podobnie było w przypadku głównego bohatera - jego zachowania raz po raz mnie zadziwiały. Sonny dość szybko zdobył moją sympatię i do końca jej nie roztrwonił. A kolejne etapy jego działania sprawiały, że kibicowałem mu w tym, co musiał zrobić.
Powieść nie jest jednak w mojej ocenie wolna od wad. Przede wszystkim jest trochę przegadana. Doceniam to, że właściwie wątek każdej z liczących się postaci został domknięty, ale w niektórych przypadkach rodziło się pytanie: po co? Spokojnie można by odjąć tej książce 100 stron i opowiedzieć to samo bez niepotrzebnych przestojów akcji czy też nie zawsze interesujących przemyśleń autora na temat życia. Zazwyczaj lubię ciekawe rozważania o otaczającym świecie, które umiejętnie wplecione są w czytaną przeze mnie powieść. Jednak w przypadku Nesbo niezupełnie mi to odpowiada. Może dlatego, że z kart jego powieści nie wynurza się zbytnio optymistyczny obraz świata.
"Syn" został napisany w narracji trzecioosobowej, przedstawiającej dane wydarzenia z punktu widzenia różnych bohaterów. Dodało to powieści jeszcze większej nutki tajemniczości i mrocznego klimatu. Nesbo stworzył niezwykle interesujących bohaterów, a właściwie żadna z wiodących postaci nie jest jednoznaczna. Wszyscy skrywają swoje ponure tajemnice, które nie powinny nigdy ujrzeć światła dziennego. A jednak ujrzą.
Fascynacja norweskimi kryminałami w Polsce trwa w najlepsze. Niezupełnie dałem się jej porwać, bo to dopiero trzecia książka napisana przez skandynawskiego pisarza, po którą sięgnąłem. Jednocześnie trzecia pozycja autorstwa Jo Nesbo. Cenię tego autora, ale nie przeceniam. Podoba mi się styl, w jakim pisze, ale nie jest to uczucie tak silne, bym z wyczekiwaniem myślał o kolejnych powieściach spod jego pióra, które wpadną mi w ręce. Jestem przekonany, że przeczytam jeszcze kilka jego powieści, być może nawet dokończę jego słynny cykl o Harrym Hole, ale raczej dopiero w odległej przyszłości. Brakuje mi w książkach Nesbo większej dozy humoru, a w nadmiarze zaś występuje ludzka bezwzględność, degeneracja i czasem niepotrzebny sadyzm. Po każdej kolejnej lekturze jego powieści muszę sobie nieco od tego odpocząć 😉
Czy istnieje Jo Nesbo bez Harry'ego Hole'a? Otóż tak. I to nawet więcej niż istnieje. Powieść "Syn" to dla mnie historia znacznie bardziej interesująca i wciągająca niż dwie wcześniej przeczytane książki z cyklu o Harrym. A kim jest ów Jo Nesbo? O to trzeba zapytać co najmniej tysięcy jego zaczytanych fanów i zwolenników. Bo autor ten uznawany jest za króla norweskiego...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-10-26
To miała być recenzja zawierająca prawie same superlatywy. Podczas lektury książki Roberta Harrisa pt. "Konklawe" w głowie układały mi się zdania do recenzji, którą miałem napisać tuż po zakończeniu tej wciągającej powieści. W myślach kotłowały się określenia: intrygująca, ciekawa, z wartką akcją, pełna niespodzianek, obfita w szczegóły, otoczona aurą tajemniczości. Aż przyszedł finał i klops. Ale o tym za chwilę.
To moje pierwsze spotkanie z Robertem Harrisem, znanym chyba przede wszystkim z "Trylogii Rzymskiej" (którą chciałbym w przyszłości pochłonąć), ale również z innych powieści, w których wydarzenia historyczne wplata w wątki swoich książek. Na wielu blogach spotkałem się z ciekawymi recenzjami jego najnowszego dzieła, dlatego z dużymi oczekiwaniami sięgnąłem po "Konklawe". Oczekiwania w dużej mierze zostały spełnione.
"Nie jest tak, że tego pragnę, rozumiesz? Nikt zdrowy na umyśle nie może pragnąć papiestwa."
Sam tytuł książki sugeruje, o czym ona jest, dlatego nie będzie zbyt odkrywcze, gdy napiszę, że wydarzenia mają miejsce w okresie "bezkrólewia" w Watykanie, a rozpoczynają się w dniu, w którym umiera papież. Niemal natychmiast po jego śmierci ma miejsce wiele tajemniczych zdarzeń, które bardzo mocno frapują dziekana Kolegium Kardynalskiego, na którego barkach spocząć ma organizacja konklawe. To właśnie z perspektywy kardynała Jacopo Lomelego czytelnik ma możliwość przyjrzeć się całemu procesowi wyboru nowego papieża. Ale zanim nastąpi sam wybór, należy dokonać wszelkich niezbędnych przygotowań, zaprosić wszystkich kardynałów-elektorów z całego świata, by spośród nich dokonać odpowiedniego wyboru. Cała procedura opisana jest w wyjątkowo ciekawy sposób i tu trzeba oddać Harrisowi, że warsztatowo przygotował się bardzo dobrze. Choć, by mieć całkowitą pewność, musiałbym skorzystać z opinii jakiego watykanisty... Jest takowy pośród czytelników tego wpisu? 😉
Dodatkowym atutem powieści jest bardzo szczegółowy opis poszczególnych zabudowań Watykanu, ich wnętrz i otoczenia. Dzięki temu mogłem niemal przenieść się na miejsce wydarzeń i być uczestnikiem tych wyborów. Dawno z takim zainteresowaniem nie czytałem opisów miejsc, w których miała miejsce akcja. Kaplica Sykstyńska, Dom św. Marty, Pokój Łez i wiele, wiele innych. Całość świetnie oddawała klimat Stolicy Apostolskiej. Harris bardzo szczegółowo opisywał także poszczególne etapy głosowania, umiejętnie wprowadzał łacińskie nazwy, a w dodatku stworzył bardzo ciekawych bohaterów, spośród których osoba zmarłego papieża budzi wiele skojarzeń z obecnym Biskupem Rzymu - Franciszkiem. Ponadto wplata w swoją opowieść postacie historyczne oraz odwołuje się do wielu wydarzeń mających miejsce w ubiegłym wieku. Dodaje to pozoru autentyczności tej fikcyjnej historii.
Jednak najbardziej wciągającym elementem powieści Harrisa jest sam przebieg głosowania. Intrygi, spiski, emocje i zagorzała rozgrywka, które tworzą niezwykle interesującą całość, przyczyniając się do obudzenia w czytelniku zaciekawienia. Z wielką uwagą śledziłem poszczególne etapy głosowania, ich nieraz dramatyczny rozwój, który ostatecznie, jak na rasowy thriller przystało, musiał zakończyć się sporym zaskoczeniem. A wszystko to oglądane z punktu widzenia kardynała Lomelego, starającego się zachować maksymalny obiektywizm, wsłuchującego się w swoje sumienie w poszukiwaniu tam głosu Boga, a przy tym będącego jednym z potencjalnych kandydatów.
Jeśli zatem wszystko było tak interesujące, skąd moja niska ocena?
Odpowiedzią jest rozczarowująca końcówka. Zakończenie książki zawierało dwufazowe zaskoczenie. Pierwsza faza nie była dla mnie wielką niespodzianką, dość wcześnie przewidziałem wynik konklawe, ale drugi element zaskoczenia faktycznie mnie przerósł. Pytanie tylko czy był w ogóle potrzebny. Dla mnie była to tania zagrywka na sensację. Zagrywka, w efekcie której poczułem jedynie niesmak i ocena książki w ciągu jednej minuty spadła o cały stopień.
Czy jednak ów finał "Konklawe" faktycznie był tak zły, że mógł tak mocno zaniżyć moją ocenę? Pewnie dla części czytelników był tylko kompletną niespodzianką i to faktycznie można by poczytać na plus tej książki. To, że nie znajdzie się chyba nikt, kto przewidział, co się stanie. Dla mnie jednak była to słaba zagrywka na wywołanie szoku (nie cierpię takich), by zyskać rozgłos i to w sposób zupełnie niepotrzebny tej powieści. Bowiem do tego momentu książka Harrisa broniła się sama, swoją pełną detali treścią, intrygującą rozgrywką i ciągłymi niespodziankami. Ostatni raz tak mocno rozczarowało mnie zakończenie "Hannibala" autorstwa, co ciekawe, pisarza o takim samym nazwisku jak w przypadku "Konklawe", Thomasa Harrisa. Coś chyba jest z tymi Harrisami... 😉
To miała być recenzja zawierająca prawie same superlatywy. Podczas lektury książki Roberta Harrisa pt. "Konklawe" w głowie układały mi się zdania do recenzji, którą miałem napisać tuż po zakończeniu tej wciągającej powieści. W myślach kotłowały się określenia: intrygująca, ciekawa, z wartką akcją, pełna niespodzianek, obfita w szczegóły, otoczona aurą tajemniczości. Aż...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-10-20
Kolejne po "Wyspie tajemnic" spotkanie z Dennisem Lehanem. Zdaje się, że zaprzyjaźnimy się w najbliższym czasie nieco bardziej, bo "Rzeka tajemnic" to świetna i wciągająca pozycja, po którą zdecydowanie warto sięgnąć. Ok, wprawdzie takie zdanie powinienem napisać dopiero w podsumowaniu, ale cóż - uznałem, że w tym przypadku już na samym początku muszę podkreślić jakość powieści Lehane'a.
Wracając do początku. Trójka nastoletnich przyjaciół wychowuje się w ubogich i pełnych niebezpieczeństw dzielnicach Bostonu - Point oraz Flats. Słyną one z wysokiej przestępczości (zwłaszcza ta druga) oraz wielu problemów, które spotykają ich mieszkańców. Młodym chłopcom nie przeszkadza to jednak w częstej zabawie, pełnej ryzykownych zachowań i ciągłych wyzwań.
W trakcie jednego ze swoich wypadów dochodzi między nimi do kłótni. Jimmy rzuca wyzwanie, które jego przyjaciel Sean odrzuca. Pozostały z trójki chłopców, Dave, staje po stronie Jimmy'ego. Rozpoczyna się bójka, której następstwa wyryją głęboką bruzdę w życiu każdego z nich. Podczas ich kłótni podjeżdża ciemnobrązowy samochód, z którego wysiada mężczyzna podający się za policjanta. Groźbą zmusza Dave'a, by wsiadł do samochodu w celu odwiezienia go do domu. Pozostali dwaj wystraszeni chłopcy wzrokiem odprowadzają przyjaciela, który nie odjeżdża jednak do domu, a przepada bez wieści na kilka dni. Gdy wróci, nic już nie będzie takie samo...
Następnie akcja przyspiesza o 25 lat, by ponownie skrzyżować ze sobą losy trójki przyjaciół z dzieciństwa. Każdy z nich poszedł inną drogą. Jimmy wszedł na ścieżkę przestępstwa, zaliczył odsiadkę i zdecydował się na zmianę swojego życia. Sean został policjantem, którego życie osobiste było w rozsypce. Natomiast Dave wiódł życie z pozoru spokojne i szczęśliwe, jednak zmory przeszłości nie opuściły go nigdy. Od lat nie utrzymywali ze sobą kontaktu, do dnia, w którym ginie córka jednego z nich, a los łączy ich ponownie. Czy to możliwe, że dawny przyjaciel jest zamieszany w morderstwo?
"Rzeka tajemnic" to wciągający thriller, który wielokrotnie zmusza do myślenia. Postacie głównych bohaterów są skomplikowane, każdy z nich ma swoje mroczne tajemnice, których wyjścia na światło dzienne pieczołowicie strzeże. Zagadka śmierci młodej dziewczyny sprawiła, że przez sporą część książki zastanawiałem się, kto jest winien zbrodni. Czy jest to ta osoba, na którą początkowo wskazują wszelkie poszlaki? Czy jednak zagadkowa wersja zdarzeń podejrzanego jest prawdziwa? Takie i wiele innych pytań rodziły mi się w głowie w trakcie lektury powieści Lehane'a. Dodatkowym atutem książki było właśnie to, że odpowiedzi na stawiane przeze mnie pytanie okazały się nie być tak jednoznaczne, jak początkowo można było się spodziewać.
Ponadto wciąż zachwyca mnie styl pisania Lehane'a. Niewymuszony, pełen swobody i polotu, a dodatkowo niosący w sobie wiele wartości, zmuszając nieraz do refleksji. To w jaki sposób kształtuje bohaterów swoich książek, napełnia ich życiową mądrością, którą dzielą się z czytelnikami przekazując wiele ciekawych spostrzeżeń o życiu i świecie wokół nas. W dodatku niebanalne prowadzenie dialogów, często pełnych humoru i zabawnych docinek. Czytając "Rzekę tajemnic" nie miałem ani przez chwilę wrażenia, że gdzieś już z takimi sytuacjami bądź dialogami się spotkałem. Styl Lehane'a jest niezwykle oryginalny, na pewno w niedługim czasie sięgnę po kolejną jego powieść (będzie to zapewne "Gdzie jesteś, Amando?" albo "Brudny szmal").
Podsumowując: "Rzeka tajemnic" to porywająca i ciekawa powieść, nad którą nie kryję zachwytów. Jednak do pełnego zadowolenia zabrakło mi jednego drobiazgu. Gdzieś około 3/4 książki autor zdradził szczegół, który nieco zbyt wcześnie pozwolił mi rozwiązać zagadkę morderstwa młodej dziewczyny. Choć z jednej strony to inne skrywane sekrety głównych bohaterów wydają się być nieco ważniejsze od tajemniczej śmierci, to jednak pozostawiło to we mnie drobny niedosyt. Dodatkowo nie potrafiłem się powstrzymać od porównania tej powieści z "Wyspą tajemnic" tego samego autora, która zdecydowanie bardziej wgniotła mnie w fotel, stąd ocena niżej.
"Rzeka tajemnic" to nie tylko świetna powieść. Na jej podstawie nakręcony został film w reżyserii Clinta Eastwooda, który widziałem kilka lat temu. Na szczęście nie zapadł mi on szczególnie w pamięć, bo czytając nie kojarzyłem, co wydarzy się dalej. Na podstawie oceny, jaką wystawiłem na Filmwebie stwierdzam, że książka jest zdecydowanie ciekawsza od jej kinowej adaptacji, pomimo świetnej obsady (m.in. Sean Penn, Kevin Bacon czy Tim Robbins).
Dodatkowo czytając pierwszą połowę "Rzeki tajemnic" dość mocno uderzało mnie skojarzenie tej książki z powieścią Lorenzo Carcaterry pt. "Uśpieni". Grupa nastoletnich przyjaciół spędzająca większość czasu na ulicach dzielnic słynących z przestępczości. Jedna z zabaw kończy się dramatem, który wykuwa na ich psychice głębokie ślady. Następnie akcja przenosi się o kilkanaście/kilkadziesiąt lat do przodu, a związki pomiędzy przyjaciółmi z dzieciństwa mocno się rozluźniły. Każdy poszedł własną ścieżką, gdy los na nowo splata ich drogi. To tyle jeśli chodzi o podobieństwa, w dalszej części akcja biegnie w zupełnie innym, niespodziewanym kierunku. Warto przeczytać obie te powieści.
Kolejne po "Wyspie tajemnic" spotkanie z Dennisem Lehanem. Zdaje się, że zaprzyjaźnimy się w najbliższym czasie nieco bardziej, bo "Rzeka tajemnic" to świetna i wciągająca pozycja, po którą zdecydowanie warto sięgnąć. Ok, wprawdzie takie zdanie powinienem napisać dopiero w podsumowaniu, ale cóż - uznałem, że w tym przypadku już na samym początku muszę podkreślić jakość...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-10-11
Lata temu zafascynowany postaciami Winnetou i Old Shatterhanda wędrowałem z nimi przez stepy i prerie Dzikiego Zachodu, by dać się ponieść przygodzie, która w ich towarzystwie zawsze była gwarantowana. Niesiony tym sentymentem sięgnąłem po powieść w stylu westernu, uznawaną przez wielu za klasyk - "Prawdziwe męstwo". Tęsknota za znanym mi z dzieciństwa Dzikim Zachodem wywiodła mnie w pole drobnego rozczarowania, bo książka Charlesa Portisa nie dostarczyła mi wrażeń, których oczekiwałem.
"Prawdziwe męstwo" to historia 14-letniej Mattie Ross, która rusza w pościg za nędznikiem Tomem Chaneyem, by pomścić swojego ojca, którego Chaney zamordował. Jak sama bohaterka zauważa, dążenie dziecka do szukania sprawiedliwości nad przestępcą, który jest odpowiedzialny za śmierć rodzica nie jest niczym szczególnym. Ale gdy ma się 14 lat i jest się dziewczynką, to szczególnym czymś jednak już jest 😉 Mattie to dziewczyna pewna siebie i zdecydowana co do działań, które musi podjąć. I choć jej samej wszystko wydaje się proste i dość oczywiste, to jednak okazuje się, że nikt nie traktuje jej poważnie. Ani szeryf, ani mieszkańcy miasta, ani jej bliscy.
Niezrażona kpinami ze strony otoczenia, Mattie podejmuje odpowiednie kroki, by móc wyruszyć w pościg za mordercą. Wynajmuje niemłodego już zastępcę szeryfa, Roostera Cogburna, by ten wspomógł ją w tym przedsięwzięciu. Cogburn początkowo również nie traktuje dziewczynki poważnie, ale pod wpływem jej nieugiętej postawy zmienia zdanie. Sam ciesząc się sławą nieustraszonego tropiciela bandytów, jest również człowiek niepozbawionym własnych problemów i ciemnej, niejednoznacznej przeszłości. Do ich bandy dołącza również strażnik Teksasu - LaBoeuf, który także ma swoje porachunki do załatwienia z Chaneyem.
"Czy tak wygląda prawdziwe męstwo wedle mieszkańców Fortu Smith? My w hrabstwie Yale mamy na to nieco inną nazwę."
Książka pisana jest w formie wspomnień głównej bohaterki, która po latach od opisanych wydarzeń decyduje się opowiedzieć je szerszemu gronu. Styl ten ma swoje zalety, pozwala lepiej poznać Mattie i motywy, jakimi się kierowała podejmując tę nieco karkołomną decyzję, by wyruszyć w pościg na śmierć i życie. Wadą jest natomiast fakt, że nie poznajemy bliżej Cogburna, który wydaje się być bardzo złożoną i ciekawą postacią (mnie zainteresował bardziej od głównej bohaterki). Całość utrzymana jest w dość lekkim klimacie i okraszona sporą dawką czarnego humoru, niekoniecznie typowego dla powieści o zemście. Duży wpływ na to mają bardzo umiejętnie skonstruowane postacie i dialogi. Dodatkowym smaczkiem bywają wtrącenia i komentarze Mattie, która patrzy na te wydarzenia już po latach.
Podsumowanie: "Prawdziwe męstwo" to dość interesująca historia, jednak opowiedziana w sposób, który niezupełnie przypadł mi do gustu. Jedną z zalet tej książki jest to, że jest krótka, dlatego nie żałowałem czasu, który na nią poświęciłem. Niestety daleko jej do fascynujących opowieści z Dzikiego Zachodu, które pociągają swym wyjątkowym klimatem. Na plus jednak muszę zaliczyć dość niespodziewane wydarzenia, które miały miejsce na koniec książki oraz to, że kilka razy rozmowy pomiędzy bohaterami wywołały u mnie uśmiech. Aczkolwiek liczyłem na dużo więcej.
Od dłuższego czasu przymierzam się również do obejrzenia filmu nakręconego na podstawie tej powieści. Zachęca mnie przede wszystkim gwiazdorska obsada oraz dobre opinie znajomych. Książka nieco mój entuzjazm ostudziła, ale może dzięki seansowi odkryję, czym jest "Prawdziwe męstwo" 🙂
Lata temu zafascynowany postaciami Winnetou i Old Shatterhanda wędrowałem z nimi przez stepy i prerie Dzikiego Zachodu, by dać się ponieść przygodzie, która w ich towarzystwie zawsze była gwarantowana. Niesiony tym sentymentem sięgnąłem po powieść w stylu westernu, uznawaną przez wielu za klasyk - "Prawdziwe męstwo". Tęsknota za znanym mi z dzieciństwa Dzikim Zachodem...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-10-03
Wzruszająca i przejmująca do głębi historia nastolatki - Susie Salmon, brutalnie zgwałconej i zamordowanej przez mężczyznę z sąsiedztwa. Tak, właśnie od opisu tych mrożących krew w żyłach wydarzeń rozpoczyna się książka "Nostalgia anioła". Bez zbędnego przebierania w środkach, Alice Sebold od razu zapoznaje czytelnika z tragedią głównej bohaterki. Bo to, co w tej powieści kluczowe, rozpocznie się dopiero po jej śmierci.
Susie, po śmierci trafia do nieba, a konkretnie do Pomiędzy - jednej z części nieba. Tam może spędzać czas w zupełności tak, jak sobie tego tylko zamarzy. Cokolwiek sobie wyobrazi, to właśnie może stać się faktem. Lecz przebywanie w niebie nie sprawia jej przyjemności. Dolega jej dotkliwy smutek spowodowany przemożną chęcią powrotu na Ziemię, do rodziny, do swojego poprzedniego życia. Nie potrafi pogodzić się ze swoim odejściem. Równocześnie z odejściem córki i siostry nie potrafi pogodzić się rodzina Salmonów - Jack, Abigail, Lindsey oraz Buckley. Każde z nich radzi sobie na własny sposób, lepiej lub gorzej. Ok, z reguły gorzej, czemu trudno się dziwić. Ich wysiłkom i cierpieniu nieustannie przygląda się niewidzialny dla nich obserwator - Susie. Pragnie ona z całych sił okazać im wsparcie, zapewnić, że wszystko z nią w porządku, podpowiedzieć, gdzie szukać ciała i kto jest odpowiedzialny za tę straszliwą zbrodnię. Jednak może jedynie obserwować, jak ból rozdziera serca członków jej ukochanej rodziny.
Losy poszczególnych osób należących do rodziny Salmonów przebiegają w diametralnie odmienny sposób. Każde z nich znajduje inny sposób, by poradzić sobie z niezwykle trudnym położeniem w jakim się znaleźli. Zamykanie się w sobie, wypieranie, tłumienie uczuć, emocjonalna ucieczka, bunt - świadkiem tych wszystkich nieudolnych prób jest Susie. Obserwuje jak jej młodsze rodzeństwo dorasta a rodzice się starzeją, wciąż nie potrafiąc się pogodzić z tym, że jej już wśród nich nie ma. Stąd właśnie pochodzi tytuł: "Nostalgia anioła" - gdyż właśnie nostalgia jest stanem najlepiej oddającym uczucia głównej bohaterki.
Książka Alice Sebold zawiera w sobie niezwykle pouczającą i ujmującą treść. To historia o bólu, cierpieniu, stracie i próbie ratowania oraz odbudowania życia będącego w kompletnej rozsypce. To opowieść o smutku i strapieniu, z którym trzeba nauczyć się żyć, pomimo wszystko. Ale to również pełna ciepła historia o nadziei, która przezwycięża rozpacz, o sile, której pokonać nie jest w stanie żaden żal oraz o miłości, której potędze ulega wszystko inne. "Nostalgia anioła" to wyciskacz łez, ale autorka nie stosuje w niej tanich chwytów. To przejmująca opowieść, która wzrusza, ale i momentami bawi, a przede wszystkim ciągle i nieustannie zmusza do refleksji. Pomimo tego, że głównym wątkiem książki jest śmierć Susie, to powieść ta jest pochwałą życia, adoracją jego piękna.
Dodatkowo nie sposób nie zwrócić uwagi na fakt, że autorka książki sama padła ofiarą gwałtu, który dokonał ogromnego spustoszenia w jej sercu. "Nostalgia anioła" oraz poprzednia książka Alice Sebold - debiutancka "Szczęściara" to pozycje mające wyjątkowo terapeutyczny wpływ dla samej autorki, która opisując w nich swoje przeżycia i uczucia, rozlicza się ze swoim życiem i przezwycięża lęki oraz ból. Wskutek dramatycznych przeżyć, które spotkały pisarkę, jej książki nabierają jeszcze większego autentyzmu i zmuszają do dalszej, pogłębionej refleksji nad niezawinionym cierpieniem, które zżera od środka, ale które wciąż można przezwyciężyć.
Podsumowując: "Nostalgia anioła" to książka, po którą zdecydowanie warto sięgnąć. Dawno nie czytałem powieści tak przesyconej emocjami, które w efekcie udzielają się czytelnikowi.
Wzruszająca i przejmująca do głębi historia nastolatki - Susie Salmon, brutalnie zgwałconej i zamordowanej przez mężczyznę z sąsiedztwa. Tak, właśnie od opisu tych mrożących krew w żyłach wydarzeń rozpoczyna się książka "Nostalgia anioła". Bez zbędnego przebierania w środkach, Alice Sebold od razu zapoznaje czytelnika z tragedią głównej bohaterki. Bo to, co w tej powieści...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-10-01
Zanurz się w głębinę i odkryj to, co nie chce być odkryte. Przeczytaj, co jest "Zapisane w wodzie". Paula Hawkins, autorka bestsellerowej "Dziewczyny z pociągu" udowadnia, że jej pierwsza powieść to był dopiero przedsmak tego, co chciała opowiedzieć...
Po przeczytaniu "Dziewczyny z pociągu" byłem trochę sceptyczny wobec twórczości Pauli Hawkins. Jednak postanowiłem nie skreślać tej autorki i dać jej w przyszłości szansę. Nie spodziewałem się jednak, że ta przyszłość nastąpi aż tak szybko. Powodem, który przechylił szalę, było nagranie drugiej książki Pauli Hawkins w postaci słuchowiska na audioteka.pl. Akurat szukałem audiobooka do przesłuchania, a słuchowiska Audioteki do tej pory zawsze były na świetnym poziomie. Tak właśnie sięgnąłem po "Zapisane w wodzie" i co ważne - tym razem się nie zawiodłem.
Słowo-klucz, które najlepiej opisuje tę powieść to: tajemniczość. Brnąc przez początkowe fragmenty tej książki długo zastanawiałem się: o co chodzi? Do czego zmierza ta historia? Jednak stopniowo odkrywane jest coraz więcej wątków i poznaje się coraz to nowych bohaterów, którzy rzucają nowe światło na wydarzenia w tej powieści. Tu warto zaznaczyć - Paula Hawkins nie rezygnuje ze sposobu prowadzenia narracji znanego z "Dziewczyny z pociągu". Wydarzenia ukazane są z perspektywy wielu bohaterów i mają konkretną datę. Mnogość punktów widzenia buduje ciekawość czytelnika i tworzy niesamowity klimat.
"Zapisane w wodzie" to historia rozgrywająca się w małym miasteczku Beckford, odrobinę podobnym do serialowego Twin Peaks, skrywającym mroczne tajemnice, które nie powinny wychodzić na światło dzienne. Lub będąc bardziej dosłownym: nie powinny wychodzić na brzeg rzeki. Sekrety powinny na zawsze pozostać na dnie miejsca, które zdefiniowało to miasteczko - na dnie Topieliska. Tymczasem Nel Abbott, po latach decyduje się na powrót do Beckford, by na nowo poczuć atmosferę tego miasteczka. Topielisko zawsze ją przyciągało i fascynowało, dlatego postanawia opisać historię tego wyjątkowego miasta położonego nad jeszcze bardziej wyjątkową rzeką. Rzeka ta bowiem pochłonęła wiele ofiar, a co szczególnie warte uwagi, wszystkie te ofiary były kobietami.
"Niektórzy twierdzą, że topielice pozostawiły w wodzie cząstkę siebie. Inni, że rzeka zachowała część ich mocy, bo od stuleci przyciąga na brzeg wszelkiego rodzaju nieszczęśnice, kobiety pechowe, zrozpaczone i zagubione. Przychodzą tu popływać z siostrami."
Nie wszystkim jednak podoba się to, co robi Nel. Nie chcą, by historie kobiet, które zakończyły życie w topielisku wyszły na światło dzienne. Tajemnice, które skrywają głęboko w swoich sercach, są tam schowane ze względu na strach, obawy, poczucie winy, żal, gniew i rozpacz. Pomimo niechęci mieszkańców, Nel Abbott kontynuuje pisanie książki do momentu, gdy w niewyjaśnionych okolicznościach sama ginie. Informację o śmierci kobiety otrzymuje jej siostra - Jules, która postanawia niezwłocznie przyjechać do Beckford, w którym nie była już od kilkunastu lat. Jednak nie przyjeżdża tam pogrążona w smutku z powodu śmierci siostry. Kieruję nią gniew i rozżalenie na umarłą, z którą unikała jakiekolwiek kontaktu przez szereg lat. Tymczasem smaczku wydarzeniom nadaje zdanie znalezione w zapiskach Nel:
"Beckford nie jest miastem samobójców. Beckford jest miastem, gdzie można pozbyć się kłopotliwych kobiet."
"Zapisane w wodzie" to wciągający i dobrze napisany thriller z interesująco zawiązaną intrygą. Mija trochę czasu zanim czytelnik zrozumie o co chodzi w tej historii. Ale z każdą chwilą odkrywanych jest coraz więcej faktów, które rzucają całkiem nowe światło na wydarzenia w Beckford. Kto jest odpowiedzialny za śmierć Nel Abbott? Czy popełniła samobójstwo, czy jednak ktoś przyczynił się do jej śmierci? Czy jej zgon ma cokolwiek wspólnego z innymi tragicznymi wydarzeniami z Topieliska? Czy jest możliwe, że zginęła bo zadawała niewygodne pytania? Odpowiedzi na wszystkie powyższe pytania są w książce i podkreślę: warto te odpowiedzi poznać.
Podsumowując: To bardzo dobry thriller, który czyta się z dużym zainteresowaniem. Fabuła książki prowadzona jest tak, by w finale zaskoczyć zupełnie, choć autorka po drodze zostawia kilka wskazówek, które mogą pomóc rozwikłać zagadkę. "Zapisane w wodzie" to w mojej ocenie książka lepsza niż "Dziewczyna z pociągu" tej samej autorki. Nie jest to jednak powieść, która zapadłaby mi w pamięć na długie lata. Warto przeczytać, ale świat się nie skończy, jeśli ją odpuścisz 😉 Chyba że tak jak w moim przypadku, "Dziewczyna z pociągu" nie przypadła Ci mocno do gustu, to sięgnij po "Zapisane w wodzie", by to nieprzychylne wrażenie zostało zmazane 🙂
Choć książka jest jedynie dobra, to zdecydowanie polecam ją miłośnikom audiobooków. Świetnie nagrane słuchowisko przez Audiotekę. Dobrze dobrani lektorzy i umiejętnie dopasowana muzyka tworzą wyjątkowy klimat, który dodaje książce uroku. Jeśli miałbyś/miałabyś wybór: przeczytać tę książkę czy ją przesłuchać, to zdecydowanie bardziej polecam audiobooka.
Zanurz się w głębinę i odkryj to, co nie chce być odkryte. Przeczytaj, co jest "Zapisane w wodzie". Paula Hawkins, autorka bestsellerowej "Dziewczyny z pociągu" udowadnia, że jej pierwsza powieść to był dopiero przedsmak tego, co chciała opowiedzieć...
Po przeczytaniu "Dziewczyny z pociągu" byłem trochę sceptyczny wobec twórczości Pauli Hawkins. Jednak postanowiłem nie...
2017-09-17
Długo zwlekałem z przeczytaniem tej powieści. Dlaczego? Dość mocno odpychał mnie tytuł. Jestem miłośnikiem naszej trudnej, acz niezwykle pięknej ortografii. A taki zapis tytułu: "Cmętarz zwieżąt" to niemal rozbój na moim umyśle 😉 Dlatego choć na półkach sklepowych wielokrotnie widziałem tę książkę Kinga, to szybko odwracałem wzrok. Spodziewałem się, że tak zapisany tytuł ma pewnie swój ukryty sens, jednak nie było mi spieszno, by ten sens poznawać. Teraz jednak nie żałuję, że wreszcie sięgnąłem po tę powieść Mistrza Grozy.
Tytułowy "Cmętarz zwieżąt" to tajemnicze miejsce w Ludlow, małym miasteczku w Nowej Anglii. Znajduje się ono nieopodal domu rodziny Creedów - Louisa i Rachel oraz dwójki ich małych dzieci: Ellie oraz Gage'a. Trafiają oni do Ludlow zmęczeni codziennością życia w wielkim mieście, niedługo po tym, gdy Louis otrzymuje posadę lekarza na pobliskim uniwersytecie. Nowy rozdział w życiu, nowe szanse, marzenia i nadzieje. Wydawałoby się, że życie stoi przed nimi otworem, że daje im impuls, by zacząć na nowo, szeroko się uśmiecha sprawiając im miłą niespodziankę w postaci przytulnego domu w miłym sąsiedztwie. Jednak to tylko jedna strona medalu. Druga to mroczna tajemnica miejsca, które sąsiaduje z domem Creedów - "Cmętarza zwieżąt" właśnie.
"Ziemia serca mężczyzny jest kamienista. Mężczyzna hoduje w niej to, co zdoła... i opiekuje się tym."
Jak nietrudno się domyślić "Cmętarz zwieżąt" to nietypowe cmentarzysko, na którym pochowane zostały zwierzęta, głównie domowe pupilki, których odejście opłakiwały zwłaszcza dzieci. Dla młodych ludzi śmierć ukochanego zwierzaka nieraz była dramatem, dlatego postanowili je pochować w jednym miejscu, by następnie móc je odwiedzać. Jednak cmentarz ten kryje swoje ponure tajemnice, które dosłownie kryją się tuż za rogiem. Cmentarzysko posiada sekretną moc, spod wpływu której nikomu nie udało się uciec. Tymczasem Louis odwiedza to mroczne miejsce, pomimo wewnętrznego sporu i głosu sprzeciwu, który nie dawał mu spokoju. Wkracza w ukrytą część "Cmętarza zwieżąt" i od tego czasu nic w jego życiu nie przebiega jak do tej pory. W życiu jego rodziny następują drobne, nieodwracalne zmiany, ale najgorsze ma dopiero przyjść...
Przez większość powieści byłem niesiony zainteresowaniem, które obudził we mnie King. Lubię jego gawędziarski styl, to jak spokojnie opowiada, a jak niektórzy twierdzą, przegaduje daną historię. Budzi to we mnie rosnące zaciekawienie, sprawia że przenoszę się w świat, który on stworzył. Powoli zżywam się z głównymi bohaterami, by nagle wraz z nimi przeżyć nieuchronny dramat, który jest znakiem rozpoznawczym twórczości Kinga. Podobną sytuację przeżyłem czytając "Cmętarz zwieżąt". Jednak finał powieści trochę mnie rozczarował. Był dla mnie zbyt mocno przewidywalny od momentu tragedii, która spotkała rodzinę Creedów. Zdecydowanie bardziej podobała mi się ta opowieść do momentu kulminacyjnego. Być może dlatego, że wolę jednak nieco bardziej realistyczne i przyziemne historie bez wątków mocno nadnaturalnych. A zakończenie książki było dla mnie właśnie już nieco za bardzo nierzeczywiste.
Ciekawym akcentem było nawiązanie w "Cmętarzu zwieżąt" do innej powieści Kinga - "Cujo". Było to jak mrugnięcie, puszczenie oka do czytelnika 😉 Być może gdybym znał więcej powieści tego autora, to wyłapałbym jeszcze jakieś odniesienie, a tak to odkryłem jedynie to, gdy Jud Crandall, sąsiad Louisa, napomyka o wielkim bernardynie, który parę lat wcześniej zabił kilkoro ludzi. Na szczęście "Cmętarz zwieżąt" jest lekturą znacznie ciekawszą niż wspomniany "Cujo".
Szukając powiązań z innymi powieściami nie mogę nie wspomnieć o "Lśnieniu". Czytając książkę o losach Creedów nieustannie czułem podobieństwo do historii i postaci z "Lśnienia" właśnie. Młoda rodzina, która zmienia miejsce zamieszkania tuż po tym, gdy głowa rodziny dostaje pracę w innym miejscu. W miejscu zamieszkania panuje dziwna, odrobinę upiorna atmosfera. W pracy dzieją się niewytłumaczalne sytuacje, które zmieniają psychikę głównego bohatera. Małe dzieci, na których odbija się nieco szalone zachowanie rodziców (ok, w "Lśnieniu" było tylko jedno dziecko). Czytając "Cmętarz zwieżąt" nie potrafiłem pozbyć się odczucia, że Louis Creed jest niezwykle podobny do Jacka Torrensa. Z tym, że w moim odczuciu ten drugi był bardziej interesującą i złożoną postacią, a i samo "Lśnienie" zapamiętałem jako ciekawsze niż "Cmętarz zwieżąt".
Drobna uwaga dla wszystkich, którzy zamierzają przeczytać tę powieść Kinga: bądź co bądź to jednak horror. I jako taki może mieć (nie)pożądane skutki: wywoływać strach, lęk i poczucie obawy przed wyjściem w ciemność. Mi drugiej nocy po przeczytaniu "Cmętarza zwieżąt" przyśnił się kot, który strzelał ze zszywacza do swego właściciela. Przypadek? Nie sądzę. 😛
Podsumowując: to dobra, wciągająca powieść, w której zainteresowanie czytelnika rośnie wraz z każdą przeczytaną stroną (bądź jak w moim przypadku: z każdą przesłuchaną minutą). Atmosfera w książce zagęszcza się, by osiągnąć swe apogeum w samej końcówce. Ciekawym zabiegiem Kinga zastosowanym w tej książce jest zdradzanie mimochodem kluczowych wydarzeń, które mają się zdarzyć dopiero za kilkadziesiąt stron. Tworzy to klimat nagłego zaskoczenia, gdy w trakcie opisu sielanki, King nagle w jednym zdaniu zdradza dramatyczną tajemnicę jaką przyszłość skrywa przed głównymi bohaterami. Pomimo tych niewątpliwych zalet po przeczytaniu "Cmętarza zwieżąt" towarzyszył mi niedosyt. Było to spowodowane nieco przewidywalnym zakończeniem i wysokimi wymaganiami jakie miałem wobec tego autora. Niemniej jednak warto sięgnąć po tę powieść i zanurzyć się ponury i owiany tajemnicą świat Kinga.
"Cmętarz zwieżąt" słuchałem w postaci audiobooka czytanego i interpretowanego przez Krzysztofa Plewako-Szczerbińskiego. Świetny lektor! Polecam to nagranie.
P.S. Po napisaniu tej recenzji muszę jak najczęściej pisać o cmentarzu i zwierzętach, by wygonić z myśli ten ortograficzny koszmarek. Brr..... 😉
Długo zwlekałem z przeczytaniem tej powieści. Dlaczego? Dość mocno odpychał mnie tytuł. Jestem miłośnikiem naszej trudnej, acz niezwykle pięknej ortografii. A taki zapis tytułu: "Cmętarz zwieżąt" to niemal rozbój na moim umyśle 😉 Dlatego choć na półkach sklepowych wielokrotnie widziałem tę książkę Kinga, to szybko odwracałem wzrok. Spodziewałem się, że tak zapisany tytuł ma...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-09-11
Edward 'Teddy' Daniels jest szeryfem federalnym, który udaje się z misją na tajemniczą wyspę, na której znajduje się nie mniej zagadkowy szpital psychiatryczny. Tak właśnie zaczyna się powieść "Wyspa tajemnic", znana również jako "Wyspa skazańców" napisana przez Dennisa Lehane'a. Spopularyzowana została przez bardzo dobrą ekranizację pod pierwszym z tych tytułów w 2010 r. przez Martina Scorsese z Leonardo DiCaprio w roli głównej.
Na wyspie zaginęła jedna z pacjentek - Rachel Solando. Władze szpitala wzywają na pomoc dwóch szeryfów federalnych, by poprowadzili śledztwo mające na celu znalezienie kobiety. Po przybyciu na wyspę nic nie wydaje się być takie jak powinno. Teddy wraz ze swym kompanem, Chuckiem, natrafiają na opór pracowników szpitala, którzy pod pozorami współpracy skrywają tajemnice. Na dodatek wyspę nawiedza huragan, który więzi obu szeryfów i odcina im jedyną drogę powrotną na stały ląd. Sytuacja z każdą chwilą staje się coraz bardziej zagadkowa, a finalizacja śledztwa oddala się zamiast przybliżać. Teddy wpada na trop szeroko zakrojonej mistyfikacji, która sprawi, że niczego nie będzie już pewien...
"Wyspa tajemnic" to wyjątkowa książka. Wciąga i pochłania świadomość czytelnika do głębi. No, przynajmniej z moją świadomością to zrobiła. Zostałem dosłownie porwany przez tę książkę, moje myśli biegły wyłącznie do niej, dopóki jej nie skończyłem. Za każdym razem, gdy zmuszony byłem ją odłożyć, moje zainteresowanie i skupienie były przez tę powieść przyciągane niczym magnes. Niesamowite uczucie. Prosta historia o śledztwie w sprawie zaginionej pacjentki przemienia się w niezwykle ciekawą i złożoną intrygę. Kto jest kim, co jest prawdą, a co jedynie podszeptem zagubionego umysłu?
Ale to nie tylko zasługa fabuły. Jestem również pod ogromnym wrażeniem stylu pisarskiego Lehane'a. Rzadko to dostrzegam czytając książki, bo często styl pisania autorów jest niezwykle zbliżony. Czasem mam nawet wrażenie, że bywa niemal identyczny i ciężko mi kogoś wyróżnić. Tymczasem Lehane robi to po mistrzowsku. Wspaniałe, bogate opisy, celne i oryginalne porównania, niezwykle barwne epitety czy ciekawe sentencje - po prostu mistrzostwo. Poniżej przykładowe cytaty, które mam nadzieję choć trochę oddają to, co mam na myśli:
"Moim zdaniem piękno rzeczy istnieje w umyśle tego, który ją ogląda."
"(...) przebudzenie to przecież niemal jak narodziny. Człowiek wynurza się pozbawiony historii, potem, przecierając oczy i ziewając, usiłuje na nowo sklecić swoją przeszłość, układa rozsypane okruchy życia w chronologicznym porządku, a na koniec zbiera siły, żeby stawić czoło teraźniejszości."
"Nocne wichry często zapuszczały się do tej doliny i potępieńczo wyły wśród konarów drzew."
Dawno nie czytałem książki o tak mocnym i zaskakującym zakończeniu. Często sięgam po kryminały czy thrillery, które przez całą historię trzymają w napięciu i niepewności, by zaskoczyć swym nieprzewidzianym finałem. Ale w "Wyspie skazańców" to coś więcej niż zaskoczenie. To wręcz czytelniczy szok. Czytałem z rosnącym wyczekiwaniem, nieustannie dzieląc obawy i troski głównego bohatera, niemal odczuwając to samo co on. W pewnych sytuacja aż chciałem mu krzyknąć: 'Uważaj' albo podpowiedzieć co ma zrobić. Aż nastąpił koniec. Zaskakujący, zdumiewający. Nie, to wciąż za słabe słowa żeby to oddać. Osłupiający - to tego wyrażenia szukałem.
Przyznam, że przed przeczytaniem "Wyspy tajemnic" sam wyrządziłem sobie krzywdę. Chyba nigdy jeszcze tak nie ubolewałem nad tym, że najpierw obejrzałem film, a dopiero później czytałem książkę. To prawdopodobnie największy mój czytelniczy błąd ;) Zazwyczaj staram się najpierw zapoznać się z wersją papierową, by później sięgnąć po ekranizację. Jednak czasem zdarza mi się obejrzeć najpierw film, zwłaszcza gdy nie wiem o istnieniu wersji książkowej, a dowiaduję się o jej istnieniu z napisów w trakcie seansu. Ale nigdy tego nie żałowałem aż tak, jak tym razem. Choć od obejrzenia filmowej adaptacji minęło już 6 lat, to mimo wszystko trochę z tej historii pamiętałem, przez co moje wrażenia były odrobinę słabsze niż mogłyby być. Żałuję. Mam nadzieję, że takich osób jak ja, jest niewiele. Apeluję do twórców filmu, by przed takimi ekranizacjami wyświetlać ogromny napis: "Uwaga! Zanim obejrzysz ten film, najpierw przeczytaj książkę!" :) Może gdybym taki komunikat zobaczył, to w porę bym się zreflektował i zrobił to jak trzeba. Niestety wyszło inaczej. Ale i tak pozostaję od wczoraj pod niezwykle silnym wrażeniem "Wyspy tajemnic".
Edward 'Teddy' Daniels jest szeryfem federalnym, który udaje się z misją na tajemniczą wyspę, na której znajduje się nie mniej zagadkowy szpital psychiatryczny. Tak właśnie zaczyna się powieść "Wyspa tajemnic", znana również jako "Wyspa skazańców" napisana przez Dennisa Lehane'a. Spopularyzowana została przez bardzo dobrą ekranizację pod pierwszym z tych tytułów w 2010 r....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-09-07
"Wściekłość i duma" to książka-apel napisana przez Orianę Fallaci bezpośrednio po atakach na wieże WTC, w pobliżu których autorka mieszkała. Da się odczuć to, że przepełniają ją emocje, którym musiała dać upust. I dała. Efektem jest właśnie "Wściekłość i duma".
"Są jednak chwile w życiu, gdy milczenie staje się grzechem, a mówienie jest nakazem. Obywatelskim obowiązkiem, moralnym wyzwaniem, imperatywem kategorycznym, przed którym nie ma ucieczki."
Być może bez tych emocji książka ta by nie powstała, były niejako niezbędnym zapalnikiem. Jednak w mojej ocenie momentami Fallaci niesiona falą negatywnych uczuć niepotrzebnie zatraca się w nich i gubi jasność przekazu. Znacznie lepiej mogłaby wyglądać książka napisana z większym wyczuciem i spokojem, punktująca raz po raz wszystkie zarzuty, krzywdy i kłamstwa.
"I to, co napisałam po 11 września, było w gruncie rzeczy niepohamowanym płaczem. Nad żywymi, nad umarłymi. Nad tymi, którzy wyglądają na żywych, ale naprawdę są martwi. Martwi, ponieważ nie mają jaj, żeby się zmienić, żeby stać się ludźmi godnymi szacunku."
Nie jest tajemnicą, że Oriana Fallaci nie była zwolenniczką islamu. Jednak nie wynikało to z jej ateizmu czy antyklerykalizmu, do których bez ogródek się przyznawała. Nie akceptowała islamu ze względu na ogrom zła, którego była naocznym świadkiem podczas dziesiątek lat ciężkiej i naznaczonej wyjątkową odwagą pracy dziennikarki i korespondentki wojennej z ogarniętych szaleńczą falą aktów zbrojnych terenów. Zła, którego pośrednią albo bezpośrednią przyczyną była często właśnie ta religia i zwyczaje, które ze sobą niesie.
W świecie, w którym niepopularne stało się wyrażanie poglądów niezgodnych z oficjalną retoryką, ta uważana przez wielu za jedną z najwybitniejszych dziennikarek XX wieku nie bała się mówić i pisać tego, co myśli. Niezwykle dobitnie wyraża ona swoją odpowiedź na często formułowany argument o zderzeniu ze sobą dwóch kultur, z którego to zderzenia wynikać mogą nieporozumienia czy waśnie pomiędzy Europejczykami a muzułmanami. Z wielką zapalczywością stawia pytanie: jak świat arabski nazwać można kulturą i przyrównać do dorobku cywilizacji europejskiej?
Fallaci pisze w sposób mocno bezpośredni, dobitny i bezkompromisowy. Jakże daleki od dziś nadużywanego języka dyplomacji zamkniętego w formę politycznej poprawności. Pisze rzeczy niepopularne, wyjątkowo mocnym językiem, nieraz nawet zbyt mocnym, być może właśnie po to, by zaszokować. By swą książką krzyknąć: "Obudź się, Europo!"
"Mówię do ludzi, którzy, choć nie są głupi ani źli, żyją złudzeniami pobożności, niepewności, wątpliwości. Do nich mówię: Ludzie, obudźcie się, obudźcie się! Zastraszeni perspektywą płynięcia pod prąd, bojąc się wyjść na rasistów (zresztą zupełnie niewłaściwe słowo, bo problem nie ma nic wspólnego z rasą - chodzi o religię), nie rozumiecie lub nie chcecie zrozumieć, że toczy się już Odwrotna Krucjata."
"Wściekłość i duma" niewątpliwie zmusza do refleksji i postawienia trudnych pytań. Sam w ostatnich miesiącach byłem w Rzymie i Mediolanie. Wszędzie, na każdym rogu znajdowało się wojsko albo karabinierzy. Przed każdym zabytkiem, atrakcją turystyczną czy kościołem co najmniej kilku uzbrojonych żołnierzy. Nie wyglądało mi to na pokaz siły, lecz raczej słabości. Słabości państwa, które nie potrafi zagwarantować bezpieczeństwa swoim obywatelom, które nie daje możliwości normalnego, spokojnego życia bez lęku i troski o to, by nie stracić życia w wyniku jakiegoś tchórzliwego aktu terroru. Trudno się z Orianą Fallaci w tym nie zgodzić.
Książka "Wściekłość i duma" jest uznawana za część trylogii, w której skład wchodzą jeszcze: "Siła rozumu" oraz "Wywiad z samą sobą. Apokalipsa". Każdą z nich można jednak czytać osobno. W przyszłości bez wątpienia sięgnę po pozostałe dwie części jak i inne pozycje tej autorki.
"Teraz dość. Powiedziałam, co musiałam powiedzieć. Moja wściekłość i moja duma kazały mi to zrobić. Moje czyste sumienie i wiek pozwoliły mi spełnić ten rozkaz, ten obowiązek. Ale teraz obowiązek został spełniony. Więc dość. Wystarczy. Dość."
"Wściekłość i duma" to książka-apel napisana przez Orianę Fallaci bezpośrednio po atakach na wieże WTC, w pobliżu których autorka mieszkała. Da się odczuć to, że przepełniają ją emocje, którym musiała dać upust. I dała. Efektem jest właśnie "Wściekłość i duma".
"Są jednak chwile w życiu, gdy milczenie staje się grzechem, a mówienie jest nakazem. Obywatelskim obowiązkiem,...
2017-09-03
a Aberdeen pada blady strach po śmierci bestialsko zamordowanego 4-latka. Czy w mieście grasuje seryjny morderca, który na cel wziął małe dzieci? Sprawę próbuje rozwiązać policja jednak sprawca nie pozostawił żadnych śladów i śledczy są w kropce. To początek powieści kryminalnej "Chłód granitu" napisanej przez Stuarta MacBride'a. Jej głównym bohaterem jest sierżant Logan McRae, a akcja rozgrywa się w Aberdeen, w pochmurnej i deszczowej Szkocji.
Logan McRae powraca do służby po prawie rocznej przerwie spowodowanej wypadkiem w czasie ostatniego śledztwa. Niemal od razu zostaje rzucony w wir arcytrudnego dochodzenia, które ma na celu odnalezienie mordercy małego chłopczyka. Tymczasem niedługo po tym wydarzeniu, ginie następne dziecko, a do jego poszukiwań zaangażowane zostają wszystkie jednostki policji oraz lokalna społeczność. Coraz więcej wskazuje na to, że obie te sprawy są ze sobą powiązane. A sierżant McRae musi nie tylko rozwiązać tę zagadkę, ale i pokonać nieufność i podejrzliwość swoich kompanów, wśród których po roku absencji stał się niemal obcy.
"Chłód granitu" to pierwsza powieść z serii książek o przygodach sierżanta Logana McRae. Cały cykl zapowiada się bardzo obiecująco i bez wątpienia sięgnę po kolejne części. Póki co nie jest to dla mnie postać tak interesująca jak Lincoln Rhyme z powieści J. Deavera lub Myron Bolitar stworzony przez H. Cobena, ale stawiam go i tak wyżej niż choćby Harrego Hole'a z książek Jo Nesbo. Logan McRae da się lubić, a jego rozmyślania czy wypowiedzi nieraz wywołują na twarzy uśmiech. Cała książka pełna jest zabawnych wstawek czy żartobliwych docinek z kategorii: czarny humor. Łagodzą one nieco wpływający mocno na wyobraźnię opis scen zbrodni.
Podoba mi się styl pisania Stuarta MacBride'a - odkrywa on bowiem bardzo powoli karty. Główna postać jego książki, sierżant McRae, jest bohaterem pozytywnym, ale czytelnik poznaje go po trochu, dowiadując się coraz więcej o jego przeszłości, co czyni go osobą dość tajemniczą i niejednoznaczną. Podobnie wygląda opis wydarzeń, który autor "Chłodu granitu" buduje z pieczołowitą dbałością o szczegóły, raz po raz uchylając rąbka tajemnicy, by ostatecznie zaskoczyć w finale.
Porozmawiajmy o książce na: http://czytoholik.pl/chlod-granitu-stuart-macbride/
a Aberdeen pada blady strach po śmierci bestialsko zamordowanego 4-latka. Czy w mieście grasuje seryjny morderca, który na cel wziął małe dzieci? Sprawę próbuje rozwiązać policja jednak sprawca nie pozostawił żadnych śladów i śledczy są w kropce. To początek powieści kryminalnej "Chłód granitu" napisanej przez Stuarta MacBride'a. Jej głównym bohaterem jest sierżant Logan...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-09-01
Książka, o której było swego czasu niesamowicie głośno. Czytali ją prawie wszyscy. Prawdziwy marketingowy majstersztyk, gdzie nie spojrzałem, tam była. Bałem się spojrzeć na witryny księgarni, bo wszędzie na mnie patrzyła. Z kim bym nie rozmawiał o książkach, ten od razu pytał: "A czytałeś >>Dziewczynę z pociągu<<?" Nieustannie zaprzeczałem i nieco na przekór omijałem ją z daleka. Aż do dziś. Miałem ją już od paru miesięcy na półce w Audiotece i wreszcie się skusiłem, by wsiąść do pociągu Pauli Hawkins i spotkać tam dziewczynę. Tę dziewczynę.
Jakie było to spotkanie? Całkiem intrygujące, przyznam szczerze, pomimo początkowych wątpliwości. Tytułowa "Dziewczyna z pociągu" to Rachel, która codziennie pokonuje trasę z Ashbury do Londynu o 8:04, a następnie kursem wieczornym pokonuje tę samą trasę z powrotem. Jeździ do pracy, tak twierdzi, jednak nie pracuje już od trzech miesięcy, bo została zwolniona. Dlaczego więc dzień w dzień wsiada do tego samego pociągu? Co nią kieruje, by utrzymać tę codzienną rutynę? Wstyd. Nie przyznała się nikomu bliskiemu do tego, że wyrzucili ją z pracy z powodu kłopotów z alkoholem. Co najgorsze, po utracie pracy jej problem z uzależnieniem bynajmniej nie maleje, a przygnębienie i negatywny stan ducha wciąż rośnie w siłę.
W takim właśnie momencie czytelnik poznaje Rachel, jej myśli, spostrzeżenia, wspomnienia i pragnienia. Staje się nieodłącznym towarzyszem jej codziennych podróży i długich samotnych wieczorów spędzanych najczęściej z butelką wina. Zwolnienie z pracy to jedynie wierzchołek problemów osobistych głównej bohaterki. Wciąż nie może się pogodzić z rozstaniem ze swoim byłym mężem - Tomem Watsonem. Nagromadzenie problemów wpycha ją w depresję, która przenika jej umysł i przepełnią ją rezygnacją, smutkiem i żalem. Będąc w takim stanie szuka ucieczki w świat wyobraźni i ułudy. Każdego dnia podróżując pociągiem obserwuje mijane domy i wyobraża sobie życie ich mieszkańców - nadaje im imiona, przypisuje wykonywane zawody i realizowane pasje. Można by rzec, że właściwie żyje bardziej ich życiem niż własnym.
Jednak Rachel to nie jedyna bohaterka tej książki. Spoglądamy na wydarzenia również oczyma Anny - obecnej żony Toma, oraz Megan - Sąsiadki Watsonów. Opis akcji z ich perspektywy jest niezwykle cenny, uzupełnia obraz wydarzeń, dopowiada to, co wydaje się być zakryte przed tytułową bohaterką. Obie pozostałe postaci kobiece są niezwykle istotne w fabule tej powieści.
Dlaczego ta jak do tej pory prosta historia stała się światowym hitem? Otóż sprawy nieco się komplikują. Rachel wskutek serii przypadkowych zdarzeń znajduje się na miejscu zbrodni. Uprowadzona zostaje kobieta, którą Rachel poznała obserwując z pociągu jej dom. W ten sposób wplątuje się centrum wydarzeń związanych z poszukiwaniem zaginionej kobiety, a to co zauważyła z okna przedziału kolejowego może mieć niebagatelne znaczenia dla śledztwa. Od tej pory wydarzenia nabierają tempa, a życie Rachel zmienia się nie do poznania.
Książka pisana jest w formie dziennika/pamiętnika z datami wydarzeń i przemyśleniami bądź rozmowami głównych bohaterów. Taka formuła jest bardzo ciekawa, bo w niektórych sytuacjach wydarzenia rozgrywające się w tym samym momencie analizowane są z punktu widzenia różnych bohaterek. Drobna uwaga dla słuchających audiobooka: pozostańcie skupieni na tym, kto akurat opowiada dany fragment historii - czy jest to Rachel, Anna czy Megan, bo przez nieuwagę można nieco zgubić wątek 😉 (mi się to dwa razy zdarzyło i musiałem cofać kilkadziesiąt sekund).
"Dziewczyna z pociągu" na początku nie wydaje się być szczególnie interesującą książką, ale od momentu zaginięcia kobiety tempo zdecydowanie przyspiesza, a i cała historia robi się dużo ciekawsza i bardziej skomplikowana. Zawiązuje się całkiem ekscytująca intryga, w której podejrzenia padają raz na jedną, raz na inną osobę. Strona po stronie (choć w moim przypadku raczej minuta po minucie) zostają przed czytelnikiem odkrywane coraz to nowe fakty rzucające odmienne światło na zdarzenia, które miały miejsce. I to jest największy atut tego kryminału.
Podsumowując: to ciekawa i dość wciągająca powieść z w miarę zaskakującym finałem. Dlaczego zakończenie jest jedynie 'w miarę' zaskakujące? Bo już nieco wcześniej domyśliłem się kim jest tajemnicza osoba odpowiedzialna za dramatyczne zdarzenia, które miały miejsce w Witney, na przedmieściach Londynu.
"Dziewczyna z pociągu" to książka dobra. Po prostu dobra, nie rewelacyjna czy zachwycająca. Mając tak mocną, by nie powiedzieć nachalną, reklamę należało się spodziewać czegoś lepszego. Niemniej pozostaje to wciąż interesujący kryminał, na który nie szkoda poświęconego czasu. Zwłaszcza w postaci audiobooka czytanego przez Karolinę Gruszkę - polecam. Czytałem opinie, że powieść Pauli Hawkins porównywano z "Zaginioną dziewczyną". W mojej ocenie ta druga książka jest zdecydowanie lepsza.
Masz inne zdanie o tej książce? Porozmawiajmy o tym na: http://czytoholik.pl/dziewczyna-z-pociagu-paula-hawkins/
Książka, o której było swego czasu niesamowicie głośno. Czytali ją prawie wszyscy. Prawdziwy marketingowy majstersztyk, gdzie nie spojrzałem, tam była. Bałem się spojrzeć na witryny księgarni, bo wszędzie na mnie patrzyła. Z kim bym nie rozmawiał o książkach, ten od razu pytał: "A czytałeś >>Dziewczynę z pociągu<<?" Nieustannie zaprzeczałem i nieco na przekór omijałem ją z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-08-27
"Czas Kaczyńskiego. Polityka jako wieczny konflikt" to ostatni tom trylogii napisanej przez Roberta Krasowskiego dotyczącej życia politycznego w Polsce w latach 1990 do 2010. Trzecia część skupia się na latach 2005 do 2010, a więc na czasie, w którym do władzy doszło Prawo i Sprawiedliwość, a następnie po 2 latach Platforma Obywatelska. Dwóch poprzednich tomów świadomie nie czytałem, bo każda z nich stanowi odrębną część i można czytać je osobno. A mnie najbardziej interesowały wydarzenia z lat opisanych właśnie w tomie ostatnim.
Czytoholik.pl to nie portal polityczny, dlatego postaram się skupić na aspektach artystycznych tej książki i tego, co może przekazać czytelnikowi. Niezależnie od podziału polskiej sceny politycznej, który wpłynął na głęboki podział społeczeństwa, książka ta niesie ze sobą sporo walorów. Przede wszystkim pozwala na nowo powrócić do połowy ubiegłego dziesięciolecia, do roku 2005, gdy narodziło się marzenie wielu, nierealne jak się później okazało, o POPiSie. Autor szczegółowo przedstawia sekwencje wydarzeń, które najpierw doprowadziły do powstania idei o koalicji Platformy oraz Prawa i Sprawiedliwości, a następnie zaprowadziły do jej nieuchronnej śmierci.
Autor w swej książce "Czas Kaczyńskiego" stawia wiele śmiałych tez, ale nie wszystkie udowadnia. Ma bardzo ciekawy styl pisania, który sprawia, że książkę czyta się jak powieść sensacyjną. Jednak mocno rzuciło mi się w oczy to, że Krasowski wiele wydarzeń analizuje z punktu widzenia osoby, która wie wszystko. Postawił się na pozycji obserwatora, który zna wszystkie fakty i posiada całą wiedzę pozwalającą na dokładną ocenę wydarzeń, które miały miejsce. Wchodzi w psychikę Kaczyńskich lub Tuska i bezspornie wie, co działo się w ich głowach i co przyczyniło się do podjęcia takich lub innych decyzji.
Drugim zarzutem jest w mojej ocenie lekceważenie przez autora sił wpływu na obu opisywanych polityków. Zarówno opisując lata rządów Kaczyńskiego jak i w przypadku Tuska, autor wszystkie wydarzenia dziejące się w polskiej polityce przypisuje wyłącznie im. W mojej ocenie to zbyt duże uproszczenie, które nieco rzutuje na jakość tej książki.
Dwa słowa o tytule: "Czas Kaczyńskiego" - mógłby sugerować on, że książka ta jest hymnem pochwalnym na cześć tego właśnie polityka. Tak nie jest. W swoim opracowaniu Krasowski stara się zachować maksymalny obiektywizm i próbuje stanąć ponad podziałami, tak mocno zarysowanymi w ostatnich latach. Z tego również wysnuwa wniosek, który przekłada się na tytuł książki. Otóż od 10 lat bodaj większość osób w Polsce głosuje na Jarosława Kaczyńskiego albo przeciw niemu. Stąd konkluzja, że jest to polityk unikatowy na skalę naszego kraju, dlatego też tytuł brzmi właśnie tak, a nie inaczej. Autor nie stroni od ukazania zalet PJK, ale również obnaża jego wady. Podobnie czyni w przypadku PDT. Oceny, które im wystawia są mocne i trudno Krasowskiemu przypisać sympatię do którejkolwiek z dwóch partii, które w ostatnich latach zdominowały polską parlament.
Być może jeszcze kiedyś sięgnę po pozostałe tomy: "Po południu" i "Czas gniewu". Tymczasem skupiłem się na trzeciej części, bo opisuje ona okres, w którym ja sam wchodziłem w dorosłość i podejmowałem pierwsze wybory polityczne. Dobrze było wrócić do tych lat i przyjrzeć się tamtym wydarzeniom z dzisiejszej perspektywy.
Porozmawiajmy o książce na: http://czytoholik.pl/books/czas-kaczynskiego-polityka-jako-wieczny-konflikt/
"Czas Kaczyńskiego. Polityka jako wieczny konflikt" to ostatni tom trylogii napisanej przez Roberta Krasowskiego dotyczącej życia politycznego w Polsce w latach 1990 do 2010. Trzecia część skupia się na latach 2005 do 2010, a więc na czasie, w którym do władzy doszło Prawo i Sprawiedliwość, a następnie po 2 latach Platforma Obywatelska. Dwóch poprzednich tomów świadomie nie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-08-22
Mario Puzo to pisarz, którego nie trzeba przedstawiać. Jako twórca m.in. "Ojca chrzestnego" na stałe zapisał się w historii literatury, a nam - czytelnikom uchylił rąbka tajemnicy o tym, jak wygląda życie mafii. Po przeczytaniu najsłynniejszej powieści M. Puzo długo wzbraniałem się przed przeczytaniem kolejnych dzieł spod jego pióra obawiając się rozczarowania z powodu niedoścignionego poziomu historii Vita Corleone. Dziś żałuję, że zwlekałem tak długo. Bo "Sycylijczyk" to książka naprawdę bardzo dobra.
Na wstępie jednak przestroga dla tych, którzy nie czytali "Sycylijczyka". Srogo bowiem zawiedzie się ten, kto spodziewał się drugiej części "Ojca chrzestnego". Tak mogłoby wynikać z faktu, że "Sycylijczyk" zaliczany jest do cyklu opowieści o Donie Corleone. Tymczasem Michael Corleone jest w tej powieści zaledwie tłem dla głównych wydarzeń, a o Donie Vito jest tylko kilka wzmianek. Czy to oznacza, że ta książka jest słaba? Absolutnie nie! To niezwykle wciągająca historia, której głównym bohaterem jest Salvatore Guiliano, młody buntownik-idealista z Sycylii, któremu w ucieczce z Italii pomóc ma właśnie Michael.
Kim jest ów Salvatore Guiliano, pieszczotliwie zwany Turim? To postać żywcem wyjęta z epoki romantyzmu, indywidualista i niespokojny duch, który rzuca wyzwanie mafii i porządkom obowiązującym na Sycylii. To marzyciel przepełniony pięknymi ideami, walczący w imię bezbronnej i dotkliwie tłamszonej ludności cywilnej. To człowiek o głębokim przekonaniu co do słuszności swojej misji, którą musi wypełnić, a która na lepsze zmienić ma otaczającą go rzeczywistość. To wreszcie postać, w której nie sposób nie znaleźć podobieństw do innych bohaterów literackich, takich jak Robin Hood, Zorro czy też Janosik (tak, wiem - ten ostatni to postać historyczna 😉 ).
"Sycylijczyk" to opowieść o walce jednostki z niesprawiedliwością, z tajemnym systemem istniejącym na pograniczu powiązań mafijno-rządowych, który gnębi prostych ludzi. Walka ta przedstawiona jest w iście sycylijskim klimacie lat 40-tych i 50-tych. Turi Guiliano, który ze zwykłego młodzieńca przeradza się w lokalnego bohatera, grabiącego bogatych ciemiężycieli i oddającego pieniądze biednym, staje się celem mafii, dla niepoznaki zwanej przyjaciółmi przyjaciół. Pojedynek ten śledziłem ze sporym zainteresowaniem, nieustannie kibicując głównemu bohaterowi, który wraz ze swoją bandą rzucił wyzwanie tym, przed którymi drżeli nawet przedstawiciele rządu w Rzymie.
Poza historią Guiliana w "Sycylijczyku" poznać można opis tej włoskiej wyspy, tradycje panujące wśród jej ludności oraz tragiczną historię, która sprawiła, że Sycylia zawsze była nieco obca dla pozostałej części Włoch. To również opowieść o przyjaźni, marzeniach, dążeniu do celu oraz odwiecznej walce dobra ze złem. A to wszystko doprawione zwyczajami włoskiej mafii, której kolebką była przecież właśnie Sycylia.
"Ach, Sycylio, Sycylio (...) niszczysz swoich najlepszych synów, obracasz ich w proch. Dzieci piękniejsze od aniołów wyrastają na twojej ziemi, a potem przemieniają się w demony. Zło pleni się tutaj tak bujnie jak bambusy i kolczaste gruszki."
Porozmawiajmy o książce na: http://czytoholik.pl/sycylijczyk-mario-puzo/
Mario Puzo to pisarz, którego nie trzeba przedstawiać. Jako twórca m.in. "Ojca chrzestnego" na stałe zapisał się w historii literatury, a nam - czytelnikom uchylił rąbka tajemnicy o tym, jak wygląda życie mafii. Po przeczytaniu najsłynniejszej powieści M. Puzo długo wzbraniałem się przed przeczytaniem kolejnych dzieł spod jego pióra obawiając się rozczarowania z powodu...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-08-10
Niezręcznie jest oceniać tę opowieść, bo to jakby oceniać życie jej autora. Jako że "Wiosna życia" to książka biograficzna, to nie sposób powiedzieć o niej ciekawa, czy wręcz przeciwnie - nieinteresująca. Dlatego postaram się skupić nie na historii, a na sposobie jej opowiedzenia przez Artura Kosiorowskiego.
Podziwiam determinację niezbędną do napisania i wydania książki - jestem przekonany, że wiązało się to z niemałym wysiłkiem. Pozostaje jedynie pytanie po co autor ją wydał i co chciał w niej przekazać. Niewątpliwie spisanie własnej trudnej przeszłości ma walory terapeutyczne i może pomóc w zrozumieniu siebie i zaakceptowaniu swojego życia. Czy tak było w tym przypadku? Nie wiem. Natomiast to, co mi najbardziej w tej książce nie odpowiada, to brak zakończenia. Nie rozumiem, dlaczego zakończyła się akurat w takim momencie, czy miała to być zachęta do przeczytania kolejnej? Być może, ale nie jestem pewien czy skuteczna. Opis trudnych przeżyć młodego człowieka uwikłanego w uzależnienie narkotykowe może mieć niezwykłą wartość - przestrzegać, pouczać, zmuszać do refleksji. Mi w "Wiośnie życia" tego zabrakło. Trudno mi zrozumieć jakie przesłanie niesie ta książka.
Czyta się ją szybko, bo jest napisana jakby w formie pamiętnika. Ma to jednak również swoje wady, ponieważ czasem da się odczuć brak związku pomiędzy niektórymi fragmentami tej opowieści. W mojej ocenie przydałaby się książce jakaś bardziej zdecydowana korekta czy też przeredagowanie, bo styl w jakim została napisana momentami może zniechęcać. Bardzo dużo jest wstawek typu: "I tak jakoś wyszło, że znalazłem się (....)". Równie dużo jest powtórzeń, a wszystko to składa się na książkę nieco słabą warsztatowo. Być może kolejne opowieści napisane przez autora mają już bardziej dopracowany styl, w "Wiośnie życia" jednak tego zabrakło.
Książka Artura Kosiorowskiego skierowana jest w moim odczuciu głównie do członków pokolenia urodzonego w latach 80-tych, bo dzięki "Wiośnie życia" przenieść się można jeszcze raz w świat brudnych blokowisk i starych dworców kolejowych. Spotkać można pancurów, klimaciarzy, dresiarzy oraz wielu zagubionych młodych ludzi, którzy ucieczki od szarej rzeczywistości szukali w narkotykach, imprezach i alkoholu. Historie opisane przez Kosiorowskiego młodszym czytelnikom pozwolą zrozumieć starsze rodzeństwo bądź znajomych, którzy w latach 90-tych przeżywali swoje pierwsze szaleństwa i niesamowite historie. Bo dziś w mojej ocenie otaczająca nas rzeczywistość wygląda już zupełnie inaczej. Coraz rzadziej zdarzają się "wojny osiedlowe" czy zderzenia członków przeróżnych subkultur, którzy akurat przeżywali okres swojego buntu. "Wiosna życia" przypomina jak było wtedy. To dla mnie jej największy atut - sam mogłem przenieść się ponownie w klimat przełomu wieków XX i XXI.
Niestety choć życie autora niewątpliwie było barwne, to czegoś tej biografii zabrakło. We wstępie Artur Kosiorowski pisze:
"Byłem w ośrodku monarowskim i kilka razy w szpitalach psychiatrycznych. Doświadczałem czegoś, co nauka nazywa schizofrenią paranoidalną. Wiele miesięcy strawiłem w ciężkiej depresji (...) Chciałbym być przede wszystkim WOLNY."
Po takim prologu czułem się mocno zachęcony. Świadectwo życia osoby, która dotknęła dna, przeszła przez piekło uzależnienia i choroby psychicznej, a następnie wyszła na prostą jest niezwykle cenne. W "Wiośnie życia" zabrakło tego ostatniego etapu, o którym autor wspomina jedynie we wstępie - właśnie wyjścia na prostą albo przynajmniej opisu próby wyjścia. Książka ta miała w mojej ocenie spory potencjał, niestety nie do końca wykorzystany. Szkoda.
Podsumowując: "Wiosna życia" to książka, od której oczekiwałem zdecydowanie więcej. Autor opowiada w niej historię młodego, zagubionego człowieka, który wiele przeżył i w wielu miejscach szukał odpowiedzi na dręczące go pytania. Poszukiwania te sprowadziły go na drogę uzależnienia od narkotyków, chorobliwego zanurzenia się w różnych religiach, zaburzeń psychicznych i poczucia zagubienia. Taka mieszanka doświadczeń wydaje się być zdecydowanie warta opowiedzenia. Niestety w książce Artura Kosiorowskiego zabrakło puenty. Nie niesie ona ze sobą szczególnie wartościowego przesłania, głównie wskutek nagłego zakończenia, które następuje w momencie, gdy historia powinna wejść na wyższy i bardziej interesujący poziom. Bez tego przesłania pozostaje ona jedynie zapiskiem wydarzeń przepełnionych marihuanowymi odlotami i imprezami. A to niestety za mało.
Porozmawiajmy o tej książce na: http://czytoholik.pl/wiosna-zycia-artur-kosiorowski/
Niezręcznie jest oceniać tę opowieść, bo to jakby oceniać życie jej autora. Jako że "Wiosna życia" to książka biograficzna, to nie sposób powiedzieć o niej ciekawa, czy wręcz przeciwnie - nieinteresująca. Dlatego postaram się skupić nie na historii, a na sposobie jej opowiedzenia przez Artura Kosiorowskiego.
Podziwiam determinację niezbędną do napisania i wydania książki -...
"Życie Pi" autorstwa Yanna Martela, to typowa powieść drogi, gdzie główny bohater jest przez większą część powieści w podróży. Choć w przypadku Piscine'a Patela, nie jest to podróż, którą sobie wymarzył lub choćby zaplanował. Dryfuje on bowiem przez Ocean Spokojny w szalupie ratunkowej. Jak do tego doszło? Piscine Patel, znany jako Pi, wraz z rodziną udaje się w podróż z rodzinnych Indii do Kanady. W trakcie sztormu ich statek tonie, a z całej rodziny udaje się uratować jedynie Pi. Trafia on do szalupy w całkiem doborowym towarzystwie.
Ale o tym za chwilę. Najpierw poznajemy młodego Pi w trakcie jego życia w Indiach. To niezwykle wrażliwy chłopiec, który szukając odpowiedzi na różne życiowe pytania odkrywa Boga. Jednak robi to w dość oryginalny sposób, bo zachwyca się trzema religiami jednocześnie: hinduizmem, islamem oraz chrześcijaństwem. Poza tym Pi ma wiele przygód w szkole oraz po lekcjach, gdy większość czasu spędza w zoo, bo jest synem właściciela tego ogrodu. Nie wie jeszcze, jak bardzo przyda mu się w niedalekiej przyszłości znajomość zwyczajów zwierząt i umiejętność obchodzenia się z nimi.
Jednak opis wydarzeń mających miejsce w Indiach stanowi jedynie tło dalszej historii. Tak dochodzimy z powrotem do niesamowitej drogi jaką przebył główny bohater na łodzi ratunkowej dryfując przez 227 dni po oceanie. Podróż ta, to nie tylko opis niezwykłych przeżyć, to również ukazanie drogi rozwoju młodego chłopca, którego okoliczności zmusiły do dorośnięcia w ekspresowym tempie. To ciągła walka o życie, o przetrwanie w okolicznościach, gdy nadzieja już dawno umarła.
"Życie Pi" napisane jest w narracji 1-osobowej, w której przez ponad 90% powieści historię opowiada główny bohater, a całość uzupełniana jest wtrąceniami autora, który przeprowadził wywiad z Piscinem po latach od wydarzeń opisanych w książce. Książka podzielona jest na 100 rozdziałów, ale niektóre z nich nie zajmują nawet jednej strony. Lubię powieści, w których czytelnik ma do wyboru dwa warianty zakończenia. Choć w przypadku książki Martela końcówka historii wydaje się być jednoznaczna, to dla nieco bardziej wrażliwych czytelników pozostaje wciąż otwarta furtka. Dodatkowo dwie możliwości finału historii Piscine'a stanowią element zaskoczenia, który całkowicie zmienia punkt widzenia. No, przynajmniej z moim tak zrobił 🙂
Powieść "Życie Pi" to lektura interesująca, którą czyta z dużym zaciekawieniem, pomimo pewności tego, że bohater przeżyje szalenie trudne sytuacje, które go spotkają, bo przecież opowiada historię po latach. Nie umniejsza to jednak napięciu, które nieraz odczuwa się w związku z trudami głównego bohatera. Jednak nie przypadła mi do gustu ideologia życiowa Pi, która przypomina wielki garnek zupy, do którego wlano przeróżne, niepasujące do siebie składniki. Istne pomieszanie z poplątaniem. Dodatkowo podkreślenie na początku książki, że gdy autor pozna historię Pi, to skłoni go do tego, by uwierzył w Boga. Ja nic takiego nie odczułem, wręcz przeciwnie.
"Życie Pi" to lektura, po którą warto sięgnąć. Bogate opisy przyrody, życia na oceanie czy zwyczajów zwierząt to niewątpliwie elementy, które mogą wzbudzić zachwyt. Dodatkowo opis niezwykłych zmagań i pokonywania samego siebie, to również atut tej powieści. Jednak momentami czytanie trochę się dłuży, a tempo akcji nieco siada. Na szczęście zakończenie zawiera sporą niespodziankę, która sprawia, że historia ta nabiera dodatkowego, nomen omen, smaczku...
"Życie Pi" autorstwa Yanna Martela, to typowa powieść drogi, gdzie główny bohater jest przez większą część powieści w podróży. Choć w przypadku Piscine'a Patela, nie jest to podróż, którą sobie wymarzył lub choćby zaplanował. Dryfuje on bowiem przez Ocean Spokojny w szalupie ratunkowej. Jak do tego doszło? Piscine Patel, znany jako Pi, wraz z rodziną udaje się w podróż z...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to