rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

„Schronisko, które przestało istnieć” to niezły debiut Sławomira Gortycha. Da się odczuć fascynację autora górami i związanymi z nimi legendami. 🗻🏔

➕ Gortych niezwykle udanie i barwnie wprowadza czytelnika w świat karkonoskich ścieżek, szczytów i cudnych widoków. Interesujący jest także główny wątek kryminalny – budowany stopniowo oraz oparty o szereg sekretów i głęboko skrywanych tajemnic.

➖ Niestety znacznie gorzej jest z kreacją bohaterów i dialogów, które mocno pogarszają jakość tej powieści.

Jednak wszyscy fani górskich wędrówek z pewnością odnajdą w książce Gortycha coś dla siebie. Bo Duch Gór, zwany także Karkonoszem lub Liczyrzepą, mocno przenika tę powieść i owiewa ją swą tajemniczą aurą.

„Schronisko, które przestało istnieć” to dopiero pierwszy tom cyklu osadzonego w pięknych karkonoskich górach, ale choć ja raczej nie sięgnę po kolejne części serii, to z pewnością znajdą one swoich zwolenników.

➡️ Więcej o książce na blogu. Zapraszam :)

„Schronisko, które przestało istnieć” to niezły debiut Sławomira Gortycha. Da się odczuć fascynację autora górami i związanymi z nimi legendami. 🗻🏔

➕ Gortych niezwykle udanie i barwnie wprowadza czytelnika w świat karkonoskich ścieżek, szczytów i cudnych widoków. Interesujący jest także główny wątek kryminalny – budowany stopniowo oraz oparty o szereg sekretów i głęboko...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

“Stokrotne dzięki. Podróż wdzięczności” to krótka książka zachęcająca do odkrywania mocy wdzięczności. Sama idea, jaka stoi za napisaniem tej historii przez A.J. Jacobsa jest bardzo ciekawa i inspirująca.

Nie mogłem jednak oprzeć się wrażeniu, że zdecydowanie lepiej tekst ten wypadłby jako felieton albo wykład, dlatego – zamiast sięgać po książkę – zachęcam Cię do obejrzenia filmiku A.J. Jacobsa na konferencji TED, gdzie opowiada w 15 minut o tym, co napisał w tej książce. Znajdziesz go pod tytułem “My journey to thank all the people responsible for my morning coffee” 🙂

A o samej książce możesz przeczytać więcej na czytoholik.pl

“Stokrotne dzięki. Podróż wdzięczności” to krótka książka zachęcająca do odkrywania mocy wdzięczności. Sama idea, jaka stoi za napisaniem tej historii przez A.J. Jacobsa jest bardzo ciekawa i inspirująca.

Nie mogłem jednak oprzeć się wrażeniu, że zdecydowanie lepiej tekst ten wypadłby jako felieton albo wykład, dlatego – zamiast sięgać po książkę – zachęcam Cię do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

“Bastion” to kapitalna powieść, stworzona z niesamowitym rozmachem.

Po ogólnoświatowej zagładzie spowodowanej wirusem supergrypy, garstka cudem ocalonych próbuje się na nowo zjednoczyć i odbudować znany sobie wcześniej porządek świata. Dzielą się na dwa obozy: Dobra i Zła, którym przyjdzie stoczyć odwieczną batalię, nierozstrzygniętą nawet przez zbierającą śmiercionośne żniwo chorobę, która zgładziła 99% całej populacji.

King kreśli szalenie realną w swej mroczności rzeczywistość postapokaliptyczną, w której obnażone do cna zostają ludzkie motywacje i dążenia. Do pełni szczęścia zabrakło mi ciut lepszego zakończenia oraz odważnego cięcia w objętości książki. Ale pomimo tych drobnych wad “Bastion” jest świetną lekturą, a właściwie wielogodzinną czytelniczą ucztą! 🙂

📌 Więcej o książce na blogu.

“Bastion” to kapitalna powieść, stworzona z niesamowitym rozmachem.

Po ogólnoświatowej zagładzie spowodowanej wirusem supergrypy, garstka cudem ocalonych próbuje się na nowo zjednoczyć i odbudować znany sobie wcześniej porządek świata. Dzielą się na dwa obozy: Dobra i Zła, którym przyjdzie stoczyć odwieczną batalię, nierozstrzygniętą nawet przez zbierającą śmiercionośne...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

“Złodziejka książek” to powieść, która mało kogo pozostawi obojętnym. Chwilami bawi, a momentami wzrusza niemal do łez.

Historia 9-letniej Liesel Meminger, która musi zmierzyć się nie tylko z arcytrudną sytuacją rodzinną, ale i grozą wojny, wzbudza mocne zaciekawienie i chęć poznania dalszych losów dziewczynki.

Całość historii zmusza do zastanowienia, a ponadto okraszona jest pełnymi humoru wstawkami. Dodatkowo, tym co odróżnia tę pozycję od innych o tematyce II Wojny Światowej, jest osoba jej narratora – jest nią Śmierć, która z rozrzewnieniem i refleksją duma nad losem świata i ludzkości.

“Złodziejka książek” to powieść, którą zdecydowanie warto poznać.

📌 Więcej o książce na blogu. Zapraszam :)

“Złodziejka książek” to powieść, która mało kogo pozostawi obojętnym. Chwilami bawi, a momentami wzrusza niemal do łez.

Historia 9-letniej Liesel Meminger, która musi zmierzyć się nie tylko z arcytrudną sytuacją rodzinną, ale i grozą wojny, wzbudza mocne zaciekawienie i chęć poznania dalszych losów dziewczynki.

Całość historii zmusza do zastanowienia, a ponadto okraszona...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

“Kluczowy świadek” to dobry, solidny kryminał. Na plus zdecydowanie to, że autor zastosował narrację liniową, bez przeskoków w czasie i innych tanich trików, które miałyby odwracać uwagę.

W dodatku sporą sympatię budzi główny bohater, komisarz William Wisting – zwykły, normalny facet będący skrupulatnym i rzetelnym policjantem, co jest miłą odmianą dla najczęściej spotykanych typów śledczych w innych powieściach.

Na minus jednak trochę pozbawiona dreszczyku emocji fabuła pozbawiona znaczących elementów zaskoczenia.

Zastanawiam się, czy sięgnę po kolejne powieści Horsta z cyklu o komisarzu Wistingu. Z jednej strony “Kluczowy świadek” jakoś szczególnie mnie do tego nie zachęcił, ale z drugiej podobno kolejne tomy są znacznie lepsze. Może warto to sprawdzić? 🙂

Więcej o książce na blogu.

“Kluczowy świadek” to dobry, solidny kryminał. Na plus zdecydowanie to, że autor zastosował narrację liniową, bez przeskoków w czasie i innych tanich trików, które miałyby odwracać uwagę.

W dodatku sporą sympatię budzi główny bohater, komisarz William Wisting – zwykły, normalny facet będący skrupulatnym i rzetelnym policjantem, co jest miłą odmianą dla najczęściej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Żołnierze Wyklęci. Sześciu z tysięcy” to książka Przemysława Słowińskiego o sześciu spośród tysięcy żołnierzy, którzy po zakończeniu II Wojny Światowej nie złożyli broni, by walczyć o pełną niepodległość Polski.

Słowiński skupił się na opisaniu historii Uskoka, Zapory, Nila, Ognia, Witolda i Szendzielarza, a na ich tle ukazał dramatyczne losy tysięcy im podobnych, którzy podjęli walkę z sowieckim najeźdźcą.

Autor książki skrupulatnie przedstawił życiorysy wybranej szóstki wykorzystując do tego fragmenty pamiętników, listów, rozkazów, a także donosów. Dzięki temu tworzył kompleksowy obraz dramatycznej sytuacji, w jakiej znaleźli się byli żołnierze Armii Krajowej.

Niestety ten kompleksowy i skrupulatny obraz został nieco zaburzony przez osobiste zaangażowanie autora, który nie potrafił powstrzymać się od zbędnych komentarzy, a nawet sympatii politycznych. I choć wstawki te stanowią jedynie mały element całości, to jednak pozostawiają drobny niesmak.

A szkoda, bo losy tych wyjątkowych żołnierzy zasługują na jak najszerszą popularyzację, by prawda historyczna zwyciężyła komunistyczną propagandę.

Więcej o książce na blogu.

Żołnierze Wyklęci. Sześciu z tysięcy” to książka Przemysława Słowińskiego o sześciu spośród tysięcy żołnierzy, którzy po zakończeniu II Wojny Światowej nie złożyli broni, by walczyć o pełną niepodległość Polski.

Słowiński skupił się na opisaniu historii Uskoka, Zapory, Nila, Ognia, Witolda i Szendzielarza, a na ich tle ukazał dramatyczne losy tysięcy im podobnych, którzy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

“Na wschód od Edenu” to powieść napisana ze sporym rozmachem, ale – niestety – będąca dla mnie równie sporym rozczarowaniem. Losy rodzin Trasków i Hamiltonów w dolinie Salinas, choć niewątpliwie burzliwe, to zupełnie mnie nie poruszały.

Fabuła jest mocno rozwleczona, a wiele zdarzeń i postaci wydaje się znajdować w tej powieści zupełnie zbędnie. Mało tego, niektóre wątki początkowo pieczołowicie rozwijane, w dalszej części nagle się urywają i okazują się nieistotne dla całej akcji.

Wydarzenia skupiają się wokół dramatycznych losów Adama Traska i jego rodziny, która na wzór biblijnej pierwszej rodziny obarczona zostaje piętnem bratobójczej walki.

Jedynym promykiem wśród setek stron jałowej fabuły był dla mnie wątek związany z rozważaniem potęgi słowa timszel (“możesz”) w odniesieniu do odwiecznej walki człowieka ze złem.

Niestety był to jedyny fragment, który uznaję za wartościowy i godny zapamiętania z całej powieści. A to zbyt mało. Żałuję.

Więcej o tej książce na blogu.

“Na wschód od Edenu” to powieść napisana ze sporym rozmachem, ale – niestety – będąca dla mnie równie sporym rozczarowaniem. Losy rodzin Trasków i Hamiltonów w dolinie Salinas, choć niewątpliwie burzliwe, to zupełnie mnie nie poruszały.

Fabuła jest mocno rozwleczona, a wiele zdarzeń i postaci wydaje się znajdować w tej powieści zupełnie zbędnie. Mało tego, niektóre wątki...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

“Maradona. Ręka Boga” to jedna z najlepszych biografii sportowych, jakie czytałem. Jimmy Burns w poszukiwaniu prawdy odarł Diego Maradonę z boskości, jaką przypisywały mu miliony fanów piłki nożnej i sam Diego.

Autor przedstawił obraz człowieka zagubionego, który osiągnąwszy szczyt, błyskawicznie stoczył się z niego na samo dno. To historia o człowieku, który wyrwał się ze slumsów i przebojem wdarł się na absolutny top światowego futbolu. Zrealizował swoje marzenia, ale zrobił to ogromnym kosztem.

Jimmy Burns bardzo sprawnie i ciekawie opisał losy Maradony począwszy od dziecięcych lat spędzonych na biednych przedmieściach Buenos Aires, przez lata chwały piłkarskiej kariery, po powolne rujnowanie wizerunku boskiego Diego w czasach kariery trenerskiej i przedwczesną śmierć w listopadzie 2020 roku. W trakcie tych 60 lat zmieniał się nie tylko Maradona, ale także i Argentyna oraz cały piłkarski świat – o tym także szeroko pisze autor tej biografii.

Dzięki uchwyceniu wielu wątków jest to książka nie tylko dla fanów futbolu, ale także dla wszystkich zainteresowanych tym, jak sława i pieniądze mogą destrukcyjnie wpływać na człowieka nieprzygotowanego na taki splendor. Zdecydowanie warto przeczytać.

Więcej o książce na czytoholik.pl

“Maradona. Ręka Boga” to jedna z najlepszych biografii sportowych, jakie czytałem. Jimmy Burns w poszukiwaniu prawdy odarł Diego Maradonę z boskości, jaką przypisywały mu miliony fanów piłki nożnej i sam Diego.

Autor przedstawił obraz człowieka zagubionego, który osiągnąwszy szczyt, błyskawicznie stoczył się z niego na samo dno. To historia o człowieku, który wyrwał się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Monachium" to książka, która miała być wciągającym thrillerem szpiegowskim, a jest właściwie jedynie fabularyzowaną powieścią opartą o prawdziwe wydarzenia z Monachium z 1938 roku.

Robert Harris przyznaje się do fascynacji tematem układu monachijskiego, czego efektem jest właśnie ta pozycja. I choć jest ona napisana niezwykle barwnie i obfituje w rozmaite historyczne szczegóły, to brakuje jej dreszczyku emocji.

Brakuje jakiegoś niespodziewanego zwrotu wydarzeń, zaskoczenia, które tchnie trochę życia w "Monachium".

Autor kolejny raz udowodnił mi, że świetnie radzi sobie z budowaniem tła dla swojej powieści, gromadzi i publikuje mnóstwo bogatych w detale elementów realistycznych lub historycznych, ale gdzieś gubi się w finale.

Bo w "Konklawe" poszedł po absolutnej bandzie szokując na siłę, a w "Monachium" całkowicie odpuścił sobie zbudowanie intrygującego zakończenia.

Nie wykluczam jednak, że w przyszłości sięgnę po jeszcze jedną powieść Harrisa, bo pomimo słabych zakończeń pisze on w ciekawy i bardzo rozbudowany sposób.

Więcej na: https://czytoholik.pl/recenzje/monachium-robert-harris/

"Monachium" to książka, która miała być wciągającym thrillerem szpiegowskim, a jest właściwie jedynie fabularyzowaną powieścią opartą o prawdziwe wydarzenia z Monachium z 1938 roku.

Robert Harris przyznaje się do fascynacji tematem układu monachijskiego, czego efektem jest właśnie ta pozycja. I choć jest ona napisana niezwykle barwnie i obfituje w rozmaite historyczne...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Piąta ofiara" to mocny i mroczny kryminał, który wciąga właściwie od pierwszej strony.

Wydawałoby się, że nie ma mu nic do zarzucenia. Świetna fabuła, interesujące opisy, bardzo ciekawie wykreowane postaci głównych bohaterów. Intryga rozbudowana i dopracowana.

Aż nagle przychodzi koniec, który burzy wszystko. Bo urwanie książki w kulminacyjnym momencie i pozostawienie czytelnika ze słowami: "Ciąg dalszy nastąpi..." uważam za straszną słabiznę i pójście na skróty.

Bo albo Barker powinien dokończyć główny wątek i zostawić furtkę na kolejny tom, albo wydać od razu powieść w dwóch tomach, skoro jego pomysł się tak rozrósł, że nie zmieścił go w jednym. A zamiast tego urwał w kluczowym momencie i pozostawił we mnie spory niesmak.

A zdecydowanie wolę, gdy po przeczytaniu książki pozostaje mi niedosyt niż niesmak.

Więcej na https://czytoholik.pl/recenzje/piata-ofiara-j-d-barker/

"Piąta ofiara" to mocny i mroczny kryminał, który wciąga właściwie od pierwszej strony.

Wydawałoby się, że nie ma mu nic do zarzucenia. Świetna fabuła, interesujące opisy, bardzo ciekawie wykreowane postaci głównych bohaterów. Intryga rozbudowana i dopracowana.

Aż nagle przychodzi koniec, który burzy wszystko. Bo urwanie książki w kulminacyjnym momencie i pozostawienie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Ręka mistrza" to niewątpliwie mocna i dobra powieść z elementami horroru.

Jej głównym atutem są niezwykle barwni główni bohaterowie, których King wykreował wręcz po mistrzowsku. Edgar Freemantle, jednoręki malarz, którym stał się nieco z przypadku, a właściwie z wypadku.

Ale największą moją sympatię wzbudził Wireman, którego celne powiedzonka raz po raz sobie zapisywałem na przyszłość. Sama historia również jest ciekawa, choć rozwija się powoli, jak to zwykle bywa u tego autora.

Stephen King odrobinę sennie prowadzi czytelnika przez pierwsze rozdziały, w których bohater znajduje się na tajemniczej wyspie Duma Key, by nagle podkręcić tempo i rozkręcić prawdziwe tornado.

Na malutki minus zapisuję momentami już zbyt mocne elementy nadprzyrodzone, które trudno było mi w pełni zaakceptować.

Więcej na: https://czytoholik.pl/recenzje/reka-mistrza-stephen-king/

"Ręka mistrza" to niewątpliwie mocna i dobra powieść z elementami horroru.

Jej głównym atutem są niezwykle barwni główni bohaterowie, których King wykreował wręcz po mistrzowsku. Edgar Freemantle, jednoręki malarz, którym stał się nieco z przypadku, a właściwie z wypadku.

Ale największą moją sympatię wzbudził Wireman, którego celne powiedzonka raz po raz sobie zapisywałem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"I boję się snów" Wandy Półtawskiej to intymna, bolesna historia pobytu autorki w niemieckim obozie koncentracyjnym w Ravensbrück.

Szczera relacja codziennie przeżywanego na nowo dramatu, a przy tym piękna opowieść o potędze i niezłomności ludzkiego ducha.

Polecam bardzo mocno.

Bo jak głosi tablica upamiętniająca więźniarki z Ravensbrück: "Jeżeli echo ich głosów zamilknie - zginiemy".

Więcej o książce na: https://czytoholik.pl/recenzje/i-boje-sie-snow-wanda-poltawska/.

"I boję się snów" Wandy Półtawskiej to intymna, bolesna historia pobytu autorki w niemieckim obozie koncentracyjnym w Ravensbrück.

Szczera relacja codziennie przeżywanego na nowo dramatu, a przy tym piękna opowieść o potędze i niezłomności ludzkiego ducha.

Polecam bardzo mocno.

Bo jak głosi tablica upamiętniająca więźniarki z Ravensbrück: "Jeżeli echo ich głosów...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"W głębi lasu" to dobry, intrygujący thriller wypełniony wieloma zagadkami, które początkowo trudno rozwikłać.

Harlan Coben stworzył ciekawe i dające się lubić postacie, które kryją swoje drobne sekrety, nie spodziewając się, że przeszłość powróci i ścieżki bohaterów skrzyżują się ponownie.

Choć podstawą fabuły są wydarzenia sprzed 20 lat i ich wpływ na teraźniejszość, to jednak dodatkowo autor wplótł ciekawy wątek sprawy sądowej, która odgrywa również znaczącą rolę w życiu głównego bohatera. Ta wielowątkowość służy powieści zdecydowanie na plus.

Jedyną wadą powieści jest jej utarty schemat, tak dobrze znany wszystkim czytelnikom Cobena. Wydarzenia w jego książkach przebiegają zazwyczaj w taki sam sposób, a najmniej podejrzewana na początku osoba okazuje się być faktycznym sprawcą wszystkich problemów.

Niemniej, choć książki tego autora rozgrywają się według tego samego wzorca, to nie zmienia to faktu, że zapewniają doskonałą rozrywkę :)

Więcej na: https://czytoholik.pl/recenzje/w-glebi-lasu-harlan-coben/

"W głębi lasu" to dobry, intrygujący thriller wypełniony wieloma zagadkami, które początkowo trudno rozwikłać.

Harlan Coben stworzył ciekawe i dające się lubić postacie, które kryją swoje drobne sekrety, nie spodziewając się, że przeszłość powróci i ścieżki bohaterów skrzyżują się ponownie.

Choć podstawą fabuły są wydarzenia sprzed 20 lat i ich wpływ na teraźniejszość, to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czytając pewien artykuł o pisaniu, trafiłem na wzmiankę o książce Stephena Kinga pod wdzięcznym tytułem: "Jak pisać. Pamiętnik rzemieślnika". Pomyślałem - ok, kto jak kto, ale King może mieć co nieco do powiedzenia o pisaniu. Więc, może by tak przeczytać i dowiedzieć się czegoś ciekawego, odkrywczego czy inspirującego? Niezła motywacja, nie? I tak zacząłem czytać kilka stron z myślą, że jeśli będzie to typowy poradnik, to szybko odpuszczę. Na szczęście nie był 🙂

"Książka ta jest krótka, bo większość książek dotyczących pisania wpada w pułapkę bezsensownego pieprzenia."

Pierwsza połowa książki to prawdziwa gratka dla fanów Stephena Kinga. Jest to bowiem właściwie zapis wielu historii z jego życia podzielonych na poszczególne etapy: dzieciństwa, młodości oraz początków samodzielnego życia w okresie większej dojrzałości. A King nie byłby sobą, gdyby nie opisał tych wydarzeń z właściwym sobie dystansem, humorem pełnym ironii oraz barwnymi przykładami. Raz po raz czytając anegdotki z jego życia parskałem śmiechem i kręciłem głową z niedowierzaniem. Choć jestem raczej umiarkowanym fanem twórczości tego autora, to czytając historię jego życia bawiłem się przednio. Tym bardziej polecam tym wszystkim, którzy cenią Kinga niemal bezgranicznie.

"Eula-Beulah miała skłonność do pierdnięć - z rodzaju tych zarówno głośnych, jak i cuchnących. Czasami, gdy naszły ją gazy, rzucała mnie na kanapę, przyciskała okryty wełnianą spódnicą tyłek do mojej twarzy i puszczała. - Bach! - krzyczała wtedy radośnie. Przypominało to ostrzał fajerwerkami z gazu błotnego. Pamiętam ciemność, uczucie, że zaraz się uduszę i pamiętam, że się śmiałem, bo choć było to dość straszne, to jednocześnie też było zabawne. Pod wieloma względami Eula-Beulah przygotowała mnie na kontakt z krytyką literacką. Po tym, jak stukilowa opiekunka pierdzi ci w twarz i krzyczy: „Bach!”, niestraszny człowiekowi żaden The Village Voice."

Co ważne, wspomnienia autora z dzieciństwa i lat młodzieńczych są zamieszczone w tej książce nieprzypadkowo. King bowiem zamierzał w ten sposób pokazać swoją drogę do zostania popularnym pisarzem. Wydarzenia, które opisuje kształtowały go, rozbudzały cechy, które pozwoliły mu stać się tym, kim jest po dziś dzień. Dzięki tym historiom można również zrozumieć, że człowiek nie rodzi się z talentem albo jakimś specjalnym uprzywilejowaniem, które sprawia, że staje się osobą sukcesu. Bo droga Kinga do sławy nie była usłana różami, a raczej należała do tych z gatunku: od pucybuta do milionera. Bieda, brak ojca, częste zmiany miejsca zamieszkania, późniejsze problemy z alkoholem i narkotykami - nie tworzą raczej obrazu pełni szczęścia. A jednak dzięki swej determinacji King osiągnął swoje marzenia, bo kocha to, co robi.

A tym, co robi jest właśnie pisanie. Swoje doświadczenie w tym temacie przelał na papier w drugiej części książki. Jak zatem osiągnąć sukces w byciu pisarzem? Jedna główna rada, która w swej prostocie jest wręcz kluczowa: mnóstwo czytać i mnóstwo pisać. Porada prosta do bólu. King sugeruje początkowemu pisarzowi np. by codziennie pisać 1000 słów, niezależnie od czasu jaki należy na to poświęcić. Dzień po dniu. Bo wytrwałość i systematyczność jest niezbędna do osiągnięcia swoich celów, w tym także do pisania książek. Nie ma w tym poradniku zaleceń, które dadzą stuprocentową pewność na sukces. Co więcej, King ironizuje na temat tego typu poradników i kursów pisania. Jest jednak w "Jak pisać. Poradnik rzemieślnika" ciągła zachęta, by próbować.

"W pisaniu nie chodzi o zarabianie pieniędzy, zdobywanie sławy, panienek, partnerów czy przyjaciół. W ostatecznym rozrachunku chodzi w nim o wzbogacanie życia tych, którzy czytają nasze książki, a także naszego własnego. Pisanie każe nam wstać, wyzdrowieć, poczuć się lepiej. Daje nam szczęście. Pojmujecie? Szczęście."

Udzielając wielu wskazówek King nawiązuje do swojej twórczości przywołując wielu bohaterów ze swoich książek. Delikatnie uprzedzam, że w treści tego poradnika znaleźć można potężne spoilery choćby z "Carrie", "Bastionu", "Lśnienia" czy"Misery". Dlatego jeśli nie czytałeś(-aś) którejś z tych powieści, a planujesz to zrobić, to może "Jak pisać" przeczytaj później. Tak tylko radzę 😉

Dlaczego sięgnąłem po tę książkę? Pewnie spore grono blogerów piszących o książkach ma pewne marzenie. I ja je mam. Gdzieś z tyłu głowy puka myśl-pragnienie: napisać książkę. Czasem pragnienie to jest silniejsze, a częściej mocno przytłumione. Czasami ciekawe historie atakują mnie niespodziewanie, chcąc być opowiedzianymi. Pomysłów nie brakuje, brakuje jedynie odwagi i determinacji do zrobienia pierwszego kroku. Czy lektura "Jak pisać. Pamiętnik rzemieślnika" przyczyni się wreszcie do realizacji tego kroku? Chciałbym, by tak właśnie było 🙂

Podsumowując: "Jak pisać. Poradnik rzemieślnika" nie jest książką przełomową, która zmieniłaby mój punkt widzenia na temat pisania i bycia pisarzem. Nie ma w niej magicznych zaklęć, które sprawią, że po przeczytaniu ktoś zostanie autorem bestsellerów. To jest akurat plus tej książki, bo King pisze w sposób szczery i uczciwie przestawia swym czytelnikom: jeśli chcesz pisać, to rób to! Czytaj i pisz. Każdego dnia rozwijaj swój warsztat. Za to cenię tę książkę, bo w swym przekazie Stephen King jest bardzo prostolinijny i bezpośredni. Książka ta to także zbiór wielu zabawny i ciekawych historii z życia autora i również dlatego warto ją przeczytać, jeśli darzy się sympatią akurat tego pisarza.

Porozmawiajmy o książce na: czytoholik.pl

Czytając pewien artykuł o pisaniu, trafiłem na wzmiankę o książce Stephena Kinga pod wdzięcznym tytułem: "Jak pisać. Pamiętnik rzemieślnika". Pomyślałem - ok, kto jak kto, ale King może mieć co nieco do powiedzenia o pisaniu. Więc, może by tak przeczytać i dowiedzieć się czegoś ciekawego, odkrywczego czy inspirującego? Niezła motywacja, nie? I tak zacząłem czytać kilka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Zabić drozda" to jedna z najbardziej znanych książek światowej literatury. Znaleźć ją można niemal na każdej liście z gatunku "100 książek, które musisz przeczytać". Harper Lee otrzymała za nią nagrodę Pulitzera. Napisano o tej powieści tysiące stron recenzji, opisów i wrażeń. Na jej podstawie zrealizowano film, który otrzymał trzy Oskary. Czy potrzebna jest dodatkowa rekomendacja? Zatem w końcu i ja sięgnąłem po tę pozycję, bo od lat leżała na półce z napisem: do przeczytania.

"Drozdy nic nam nie czynią poza tym, że radują nas swoim śpiewem. Nie niszczą ogrodów, nie gnieżdżą się w szopach na kukurydzę, nie robią żadnej szkody, tylko śpiewają dla nas z głębi swoich ptasich serduszek. Dlatego właśnie grzechem jest zabić drozda."

Powieść Harper Lee jest kojarzona głównie z problemem rasizmu, jaki podejmuje w swojej treści. Ale mam wrażenie, że odrobinę spłaszcza i wypacza to postrzeganie całej książki. Owszem, problem ten jest istotny w fabule, ale stanowi może około 1/5 całej treści książki. I co więcej - o jej wyjątkowości w mojej ocenie świadczy co innego. Bo "Zabić drozda" to zapis zdarzeń z życia rodziny Finchów: Atticusa oraz dwójki jego dzieci - Jema oraz Smyk (Skaut), żyjących w Maycomb w stanie Alabama w latach 30-tych XX wieku. Jeśli zatem książka ta jest jedynie zapisem przeżyć pewnej rodziny, to co w niej jest takiego wyjątkowego? Właśnie te przeżycia. I sposób w jaki zostały opowiedziane. W dodatku powieść ta przesycona jest wątkami autobiograficznymi, co czyni ją bardziej autentyczną i mocniejszą w odbiorze.

Świetnie czytało mi się książkę patrząc na wydarzenia z punktu widzenia kilkuletniej głównej bohaterki, bo sposób w jaki Smyk (w większości tłumaczeń występuje jako Skaut, ale w moim jest Smyk i ten przydomek bardziej przypadł mi do gustu) patrzyła na otaczającą ją rzeczywistość nieraz urzekał. Historie, które przeżywała główna bohaterka pozwalały na cofnięcie się w przeszłość do czasów dzieciństwa, do chwil pełnych fantazji i radości, ale także wspomnień potworów czyhających w piwnicy. Do czasów szalonych i karkołomnych pomysłów, które nieraz ocierały się o totalne wariactwo. Czyta się przygody Smyk z rozrzewnieniem wspominając własne przeżycia. I to była dla mnie największa wartość tej książki. Za to właśnie jestem Harper Lee wdzięczny - skonstruowała wehikuł czasu i zaprosiła mnie na pokład w tę wyjątkową i sentymentalną podróż.

Drugim atutem jest świetne ukazanie małomiasteczkowego klimatu gdzieś na południu Stanów Zjednoczonych w I połowie XX wieku. Ale tak naprawdę nie miało to większego znaczenia czy zdarzenia rozgrywają się w USA czy w jakimś innym kraju. Zachowania mieszkańców tego miasteczka są typowe dla wielu miejsc na całym świecie. Wszyscy wszystkich znają i wszystko o sobie wiedzą. Z jednej strony atmosfera pełna życzliwości, a z drugiej przepełniona wioskowymi ploteczkami i smakowitymi kąskami o innych członkach społeczności. Wzajemne spory, kłótnie i zatargi, ale także solidarna pomoc w sytuacji dramatycznej. Ot, życie w małym miasteczku czy wsi. Niby takie zwyczajne, a jednak bogate w niecodzienne sytuacje i wydarzenia.

"Niektórzy ludzie są... są tak pochłonięci troszczeniem się o tamten świat, że nie mają kiedy się nauczyć, jak trzeba żyć na tym."

I wreszcie trzecia zaleta. A właściwie człowiek pełen zalet - Atticus, ojciec małej Smyk i Jema. Z zawodu prawnik, a w życiu codziennym ojciec samotnie wychowujący dwójkę dzieci. Swoim zachowaniem wielokrotnie mi imponował. Spokojny, wyważony, rozsądny, uczciwy. Zachowujący się tak samo w pracy jak i w domowym zaciszu. Przyświecała mu jedna dewiza: żyć tak, by zawsze móc śmiało spojrzeć w oczy sobie oraz innym. W obliczu wydarzeń jakie postawiło przed nim życie zachował się jak trzeba. A to nie było zbyt popularne wtedy, w latach 30-tych XX wieku i nie jest popularne również dziś. Można by zarzucić Lee, że stworzyła postać człowieka niemal krystalicznie idealnego, ale to nieprawda. Atticus przeżywał dziesiątki rozterek i wątpliwości, ale nie zawsze były one wyraźnie ukazane, ze względu na to, że czytelnik poznawał jego osobę oczyma kilkuletniej dziewczynki. W każdej sytuacji pozostawał on jednak wierny swym zasadom. A wiele ze słów, które wypowiedział mocno zapadły mi w pamięć i sprawiły, że będę o tej postaci pamiętał długo.

"Z pewnością mają prawo tak uważać i mają prawo mieć pełny szacunek dla własnego zdania – rzekł Atticus – ale ja, zanim będę mógł żyć w zgodzie z innymi ludźmi, przede wszystkim muszę żyć w zgodzie z sobą samym. Jedyna rzecz, jaka nie podlega przegłosowaniu przez większość, to sumienie człowieka."

Choć "Zabić drozda" to prawdziwy klasyk literatury, to trudno byłoby mi powiedzieć, że rzucił mnie na kolana lub choć spowodował jakiejś silne wzruszenia. Nie ma w nim rwącej akcji pełnej dynamizmu i napięcia. Jest za to spokojny klimat, w który nagle wdziera się sytuacja kryzysowa. Wydarzenie to mogłoby diametralnie zmienić życie mieszkańców miasteczka. Czy jednak zmienia? Zdradzenie tego byłoby zbyt dużym spoilerem, dlatego nie odpowiem. Ale to nie ta dramatyczna sytuacja w życiu mieszkańców Maycomb zapada w pamięć. Bo na dłużej zostanie ze mną właściwie głównie Atticus ze swą życiową mądrością godną naśladowania. Chyba właśnie dla niego warto po tę książkę sięgnąć.

"Naprawdę odważnym jest się tylko wtedy, gdy się wie jeszcze przed walką, że się dostanie cięgi, ale mimo to przystępuje się do tej walki tak czy inaczej i doprowadza się ja do końca bez względu na przeszkody. Zwycięża się wtedy rzadko, ale przecież czasami się zwycięża."

Podsumowując: "Zabić drozda" to bardzo wartościowa książka, która nieprzypadkowo uznawana jest za jedną z najważniejszych książek XX wieku. Niesie ze sobą przesłanie i życiową mądrość, której uosobieniem jest Atticus - człowiek prawy i odważny. Nie jest to jednak pozycja, która odcisnęła na mnie swoje piętno na lata. Owszem, wiele cytatów zapisałem sobie na przyszłość i chętnie będę do nich wracał, bo prezentują wielką wartość. Ale książkę ponownie przeczytam raczej nieprędko. Za to z ciekawości na pewno sięgnę po drugą część, która została napisana przed "Zabić drozda", ale jej wydarzenia dzieją się dwadzieścia lat później. Jej tytuł to "Idź, postaw wartownika" i przyznam, że jak mało kiedy, to już sam tytuł zachęca mnie, by ją przeczytać 🙂

"Zabić drozda" to jedna z najbardziej znanych książek światowej literatury. Znaleźć ją można niemal na każdej liście z gatunku "100 książek, które musisz przeczytać". Harper Lee otrzymała za nią nagrodę Pulitzera. Napisano o tej powieści tysiące stron recenzji, opisów i wrażeń. Na jej podstawie zrealizowano film, który otrzymał trzy Oskary. Czy potrzebna jest dodatkowa...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Och, jak ja czekałem na ten powrót. Choć w międzyczasie czytałem inne książki Cobena, także bardzo interesujące i ciekawe, to jednak nie wypełniły one poczucia głodu. Czekałem, by znów zanurzyć się w świat widziany oczyma Myrona Bolitara, głównego bohatera powieści "W domu". Nie miałem nawet świadomości, że aż tak bardzo brakowało mi tego bohatera. Aż do chwili, gdy przeczytałem kilka pierwszych stron. Zdania, które powędrowały do mojej głowy dając ukojenie, jakie daje woda po ciężkim wysiłku. Tak, to jest to - pomyślałem. Znów jestem "W domu" 🙂

Mija rok od wydarzeń opisanych w "Wszyscy mamy tajemnice". Myron Bolitar, w przeszłości świetnie zapowiadający się koszykarz, następnie agent sportowy, a prywatnie z zamiłowania detektyw uwielbiający zagadki, odbiera telefon. Po drugiej stronie słuchawki głos, którego nie słyszał od dawna. Głos najlepszego przyjaciela, który poświęcił się i ukrył, by Myron mógł wieść spokojne życie. A w głosie tym zawarta prośba - przyjeżdżaj natychmiast. Myron nie waha się ani chwili, jego przyjaciel - Win, nigdy do tej pory nie prosił go o przysługę. Zawsze było na odwrót, to Win ratował go z opresji.

Tymczasem po 10 latach od tajemniczego zaginięcia dwójki sześcioletnich chłopców, z których jeden był spokrewniony z Winem, przyjaciel Myrona otrzymuje wiadomość o możliwym miejscu ich pobytu. Z miejsca ruszają w drogę, by znaleźć odpowiedzi na pytania dręczące rodziny porwanych już od dekady: co stało się z chłopcami? Czy żyją? Po drodze Bolitar kolejny raz dostanie się w sam środek przestępczego półświatka, którym rządzą ludzie pozbawieni sumienia i ludzkich odruchów. Zagadka niewytłumaczalnego zniknięcia dwójki dzieci, a teraz jeszcze bardziej nieodgadnionego pojawienia się jednego z nich, sprawi, że duet Myron i Win wraz ze swoimi nieodłącznymi przyjaciółmi, znanymi z poprzednich części, na nowo ruszy w pościg za rozwiązaniem tajemnicy.

"W domu" to jedenasty tom przygód Myrona Bolitara. Wielką umiejętnością Harlana Cobena jest to, że niezwykle zręcznie wprowadził postacie występujące w książce, tak że nie ma potrzeby czytania poprzednich części. Jednak zdecydowanie polecam sięgnięcie po wcześniejsze tomy, bo to po prostu doskonała rozrywka. Choć znakiem firmowym twórczości Cobena jest czarny humor przepełniony ironią, to jednak absolutne mistrzostwo osiąga on właśnie w cyklu poświęconym Myronowi Bolitarowi. Pamiętam, że kilka lat temu po przeczytaniu innych powieści tego autora, niechętnym okiem patrzyłem na serię o Bolitarze. Miał dziwne nazwisko, a i pomysł, by przeczytać 10 części, jakoś nie przypadł mi do gustu, więc odłożyłem Cobena na jakiś czas. Aż do chwili, gdy nieco ponad rok temu z nudów sięgnąłem po pierwszy tom o Myronie - "Bez skrupułów". Wtedy przepadłem. W niewiele ponad miesiąc przeczytałem wszystkie dziesięć tomów i wciąż miałem ochotę na więcej 🙂

Łatwo można zarzucić Cobenowi schematyczność. Ba, nawet sam wyrzucałem mu to w innym wpisie. Trudno nie zgodzić się z tym, że akcja w jego powieściach toczy się według podobnego scenariusza. Na początku zbrodnia, potem próby rozwiązania zagadki przestępstwa. Z prób tych rodzą się coraz to nowe tajemnice, nad którymi główni bohaterowie muszą łamać sobie głowę. Ostatecznie w finale, gdy napięcie osiąga swe apogeum, okazuje się, że winien jest ten, kogo od samego początku wręcz nie sposób było podejrzewać. Osoba przedstawiona na początku jako delikatna, dobra, czy pokrzywdzona na koniec okazuje się być geniuszem zbrodni. Znam ten scenariusz na pamięć. Czy jednak przeszkadza mi to w zaczytywaniu się Cobenem? Absolutnie nie! Każda jego książka, a już w szczególności każdy tom przygód Myrona Bolitara, to rozrywka absolutnie niezwykła i godna polecenia 🙂

Porozmawiajmy o książce na: http://czytoholik.pl

Och, jak ja czekałem na ten powrót. Choć w międzyczasie czytałem inne książki Cobena, także bardzo interesujące i ciekawe, to jednak nie wypełniły one poczucia głodu. Czekałem, by znów zanurzyć się w świat widziany oczyma Myrona Bolitara, głównego bohatera powieści "W domu". Nie miałem nawet świadomości, że aż tak bardzo brakowało mi tego bohatera. Aż do chwili, gdy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Może gdybyśmy mieli w sobie więcej z dzieci, to wszystko wyglądałoby inaczej? Lepiej? Bo nawet w świecie pełnym okrucieństw wojny, bestialstwa i chorobliwego okrucieństwa, to właśnie dzieci pokazują, co to znaczy być człowiekiem. Być człowiekiem tam, gdzie człowieczeństwo ustąpiło miejsca bezduszności i totalnemu zdziczeniu. Bo wśród setek, tysięcy dorosłych, to właśnie dwójka 9-letnich chłopców zachowuje to, co świadczy o ludzkiej naturze: przyjaźń, sympatię i naiwną dobroć, której nie jest w stanie zgładzić nawet największe zło.

Tytułowy „Chłopiec w pasiastej piżamie” to Szmul – pochodzący z Polski Żyd, który w czasie wojny zostaje przymusowo umieszczony w obozie koncentracyjnym. Jednak to nie on jest głównym bohaterem powieści. Centralną postacią książki Johna Boyne’a jest rówieśnik Szmula, mieszkający w Berlinie Bruno, którego ojciec jest wysoko postawionym żołnierzem niemieckim. To właśnie oczyma małego Brunona ogląda się zdarzenia rozgrywające się w książce. A wszystko zaczyna się, gdy najwyższy wódz – Furia wydaje rozkaz ojcu głównego bohatera, by został komendantem obozu w Po-Świeciu. Furia i Po-Świecie – brzmi znajomo, prawda? Świetna i przy tym niezwykle brutalna oraz szczera gra słów, która idealnie oddaje właściwe znaczenie osobie i miejscu, które określa. Swoją drogą z ciekawości sprawdziłem jak wyglądają te zwroty w oryginale – są to Fury oraz Out-With. Chylę czoła przed polskim tłumaczem, który świetnie dobrał słowo Po-Świecie tak, by oddawało ono zamysł autora, a przy tym wywoływało skojarzenie z najbardziej chyba znanym obozem zagłady w Europie.

Bruno ciężko znosi pobyt w Po-Świeciu, bo musiał zamienić okazały, 3-piętrowy dom w centrum Berlina na zwykły, zniszczony domek w osobliwym, nieprzyjemnym miejscu. Zostawił w stolicy Niemiec wielu przyjaciół, tymczasem wszystko wskazuje na to, że w nowym miejscu zamieszkania nie ma w ogóle dzieci, tylko sami żołnierze i jacyś dziwni ludzie znajdujący się tuż obok domu, ale oddzieleni wysokim ogrodzeniem z kolczastego drutu. Po kilku tygodniach pobytu w Po-Świeciu chłopiec wymyka się z domu na wyprawę odkrywczą wzdłuż ogrodzenia. Tak trafia na innego chłopca znajdującego się po drugiej stronie drutu. Chłopak ma na imię Szmul i nosi pasiastą piżamę oraz czapkę również w paski. Chłopcy zaczynają rozmowę, która szybko przerodzi się w przyjaźń potrafiącą pokonać wszelkie bariery.

"Chodzi mi o tych, których widzę z okna. – Tych w domkach, tam w oddali. Wszyscy są ubrani identycznie.
A, oni. – Ojciec z lekkim uśmiechem kiwnął głową. – To nie ludzie, Bruno."

„Chłopiec w pasiastej piżamie” to wzruszający historia przyjaźni chłopców z dwóch różnych światów. Choć oni nie rozumieją, dlaczego dzieli ich ogrodzenie, przecież są tacy sami. Jednak w oczach bezlitosnych żołnierzy nie byli takimi samymi. Książka ta to nie tylko powieść o przyjaźni. To również przejmujący opis życia w obozie koncentracyjnym widziany oczyma chłopca, który kompletnie nie rozumie, co się tam dzieje. To jak bardzo Bruno nie pojmuje świata za ogrodzeniem, jak kompletnie przerasta go możliwość zaakceptowania dzielących chłopców różnic, wzrusza najmocniej. Bo w ten właśnie sposób autor pokazuje, że niewinność i delikatna naiwność dziecka, jest znacznie bardziej odpowiednim sposobem patrzenia na świat niż to, co prezentują sobą dorośli będący pobocznymi bohaterami powieści.

John Boyne świetnie oddał sposób myślenia i odbierania codzienności 9-letniego chłopca. W historię tę wplótł wiele wątków humorystycznych, jak choćby kłótnie Brunona z jego trzy lata starszą siostrą, będącą, jak twierdził chłopak, Beznadziejnym Przypadkiem. Całość tworzy przejmującą i bardzo wciągającą opowieść, która dotyka głębokich obszarów serca i zmusza do refleksji. Książka składa się jedynie z nieco ponad dwustu stron i przyznam, że bardzo dobrze, że autor na siłę nie ciągnął tej powieści bardziej. Dzięki temu opowiedział dokładnie to, co zamierzył, a niepotrzebnie nie rozwlekł historii. Cel osiągnięty – wzruszyć, pobudzić do refleksji i zastanowienia, zostawić czytelnika na wdechu z głową pełną myśli.

Podsumowując: „Chłopiec w pasiastej piżamie” to niewątpliwie bardzo oryginalna i świetnie napisana powieść. Choć tematyka książki jest trudna, to przedstawienie zdarzeń z punktu widzenia małego chłopca sprawia, że czyta się tę opowieść w sposób łatwy, a przy tym bardzo ujmujący. Jedyne czego mi zabrakło, to odrobinę bardziej rozbudowanego zakończenia, bo przyznam, że bardziej podobało mi się ono w filmie. Właśnie – w filmie. „Chłopiec w pasiastej piżamie” ma swą kinową adaptację, która jest utrzymana na bardzo wysokim poziomie. Kto nie widział, niech koniecznie zobaczy, ale dopiero po lekturze pierwowzoru 🙂 A wracając do samego zakończenia. W filmie jest ono zdecydowanie bardziej sugestywne i oddziałujące na emocje. Przynajmniej ja to tak odczułem.

Może gdybyśmy mieli w sobie więcej z dzieci, to wszystko wyglądałoby inaczej? Lepiej? Bo nawet w świecie pełnym okrucieństw wojny, bestialstwa i chorobliwego okrucieństwa, to właśnie dzieci pokazują, co to znaczy być człowiekiem. Być człowiekiem tam, gdzie człowieczeństwo ustąpiło miejsca bezduszności i totalnemu zdziczeniu. Bo wśród setek, tysięcy dorosłych, to właśnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

“Odporny” to moje pierwsze spotkanie z Michaelem Palmerem, amerykańskim pisarzem, specjalizującym się w thrillerach medycznych. Po przeczytaniu wielu pozytywnych opinii o tym autorze, pomyślałem, że warto sięgnąć po którąś z jego książek. Zwłaszcza, że jestem fanem twórczości innego specjalisty tego gatunku – Robina Cooka. Ze sporymi oczekiwaniami chwyciłem więc czytnik w jedną dłoń, a kubek gorącej kawy w drugą i zanurzyłem się w świat wykreowany przez Palmera.

Tajemnicze Stowarzyszenie Stu Bliźnich wpada na przerażający i iście szatański pomysł, by osiągnąć swe kontrowersyjne cele. Grupa ta, zrzeszająca setkę wpływowych i bogatych, a przy tym niezwykle zdolnych fanatyków, odkrywa tajemniczy szczep bakterii, który nie może być leczony żadnymi antybiotykami. Po długim okresie badań opracowuje nikomu nieznany lek mający zwalczyć tę bakterię i w ten sposób wchodzi w posiadanie śmiercionośnej broni biologicznej, której nie zawaha się użyć, by zaszantażować władze Stanów Zjednoczonych. Dochodzi do pojedynczych zakażeń, które w niezwykle krótkim okresie czasu doprowadzają chorych do poważnego uszczerbku na zdrowiu i śmierci, a Stu Bliźnich kontynuuje swą makabryczną misję. Będąc w posiadaniu jedynej odtrutki, Stowarzyszenie naciska na rząd, by uległ jego żądaniom. Sytuacja wymyka się spod kontroli, gdy bakteria w nieoczekiwany sposób mutuje…

Czytając pierwsze strony powieści poczułem się bardzo mocno zaintrygowany. Owiane aurą tajemniczości stowarzyszenie, które działa według wskazówek swojego założyciela opracowanych w latach 40-tych XX wieku. Wyjątkowy szczep bakterii, który został nazwany przez prasę Mikrobem Sądnego Dnia. Do tego bardzo umiejętnie dawkowane emocje od początku książki sprawiły, że wsiąknąłem w nią na dobre. A w głowie wesoło tańczyła mi myśl, że oto poznałem autora, który zapewni mi w przyszłości jeszcze wiele rozrywek, bo wiedziałem, że Palmer ma w swoim repertuarze jeszcze wiele medycznych thrillerów. Szkoda jednak, że poczucie to prysło jak mydlana bańka nieco za połowa książki. Ale o tym za chwilę.

Początkowo trudno określić, kto jest głównym bohaterem powieści. Czy są to członkowie Stu Bliźnich, czy epidemiolog szukający lekarstwa na śmiercionośną bakterie, czy wreszcie lekarz z oddziału ratunkowego, który przypadkowo wplątuje się w sam środek wydarzeń. Ostatecznie to właśnie ów lekarz. Lou Welcome okazuje się być główną postacią w powieści (dopiero po przeczytaniu dowiedziałem się, że to już trzeci tom jego przygód 😉) Wraz ze swym przyjacielem wyrusza na konferencję do Atlanty i tam wskutek nieszczęśliwego wypadku wplątuje się w intrygę, której ofiarami stają się przypadkowi ludzie atakowani przez bezlitosną bakterię. Taka konstrukcja książki ma swój urok, bo długo nie wiedziałem, wokół kogo będą się kręcić wydarzenia, a to wzmagało ciekawość. Dodatkowym plusem jest rozpoczynanie każdego rozdziału od fragmentu manifestu założyciela Stu Bliźnich, Lancastera Hilla. Wprowadza to dodatkowy klimat.

Niestety gdzieś za połową, książka znacząco obniża loty, a wydarzenia rozgrywające się w powieści sprawiały, że na mojej twarzy pojawiał się znak zapytania. W trakcie czytania nie powstrzymałem się nawet od komentarza na głos: ojej, ale naciągane. I to jest chyba słowo najlepiej oddające to, co dzieje się w książce, gdy przychodzą rozstrzygające momenty: naciągane. Coś w stylu tanich filmów sensacyjnych klasy B w latach 80-tych, gdy jeden facet naparza na całą armię i wychodzi z tego z jedną małą ranką na policzku. Lubię, gdy fabuła jest dopracowana. Po lekturze każdego kolejnego arcyciekawego thrillera czy kryminału moje wymagania rosną. A tu taki klops. Nie chcę zdradzać, co doprowadziło mnie do takiego odczucia, ale naprawdę historia pozostawia wiele do życzenia. Zwłaszcza po bardzo dobrym i interesującym początku, gdy atmosfera pełna jest tajemniczości i umiejętnie budowanego napięcia. Potem jednak następuje nagły wybuch rozczarowania i umiejętnie budowane napięcie rozpada się w drobny mak. Szkoda.

“Odporny” to moje pierwsze spotkanie z Michaelem Palmerem, amerykańskim pisarzem, specjalizującym się w thrillerach medycznych. Po przeczytaniu wielu pozytywnych opinii o tym autorze, pomyślałem, że warto sięgnąć po którąś z jego książek. Zwłaszcza, że jestem fanem twórczości innego specjalisty tego gatunku – Robina Cooka. Ze sporymi oczekiwaniami chwyciłem więc czytnik w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Cykl przygód kryminalistyka-tetraplegika Lincolna Rhyme’a to najlepsza seria książkowa jaką do tej pory czytałem. Czy zatem mogłem sobie odmówić sięgnięcia po najnowszy, dwunasty już tom? Oczywiście, że nie. “Pocałunek stali” to jedna z tych kilku tegorocznych premier, na które czekałem najbardziej. Warto było czekać? Na Lincolna zawsze warto czekać 🙂

Historia jak to zwykle u Deavera. Nieco leniwy początek, w dalszej części mocne przyspieszenie i zaskakujący finał. Czyli to, co pochłaniacze powieści kryminalnych lubią najbardziej 😉 Tematyka powieści nawiązuje nieco do tomu 8 pt. “Rozbite okno“. “Pocałunek stali” również traktuje o zagrożeniach płynących z tzw. nowoczesności. Z tych wszystkich udogodnień, z który na co dzień korzysta każdy z nas, a na które nieraz już nawet nie zwraca się uwagi. Internet rzeczy otacza i osacza nas już z każdej strony. “Inteligentne” pralki, lodówki, kuchenki mikrofalowe służyć mają wygodzie człowieka, lecz co jeśli zamiast służyć, zaczną stanowić poważne, nieraz śmiertelne zagrożenie?

Detektyw Amelia Sachs, partnerka Rhyme’a podczas pościgu za podejrzanym przestępcą trafia do zatłoczonego centrum handlowego. Tam staje się świadkiem makabrycznego zdarzenia. Oto schody ruchome ulegają wyjątkowo niebezpiecznej i paskudnej w skutkach awarii, która sprawia, że do wnętrza mechanizmu schodów wpada mężczyzna. W tej sytuacji Sachs musi podjąć decyzję: czy kontynuować pościg, czy rzucić się na ratunek poszkodowanemu człowiekowi. Choć zdarzenie to wygląda na przypadkową awarię, to następne dni pokażą, że to dopiero wstęp do całego ciągu tragicznych wydarzeń, za którymi prawdopodobnie stoi jeden człowiek. Sprawa nieco przypadkowo trafia w ręce Lincolna Rhyme’a, który już wie, że ponownie przyjdzie mu zmierzyć się z wyjątkowo okrutnym i pomysłowym przestępcą.

Deaver próbuje tchnąć nieco świeżości w swój cykl przygód Lincolna Rhyme’a. Nie wiem jednak czy na pewno ma szansę przynieść to spodziewany skutek. Dlatego też wśród postaci znanych już z poprzednich części pojawia się całkiem nowa bohaterka, która całkiem sporo namiesza w życiu Lincolna. Z jednej strony rozumiem potrzebę czegoś nowego, jakiegoś urozmaicenia. Z drugiej, po co zmieniać coś co działa dobrze? 🙂 Szczęśliwie pojawienie się nowej postaci nie zmienia roli jaką odgrywają osoby poznane w poprzednich częściach cyklu. Kolejną zmianą są wewnętrzne rozterki i wątpliwości, które targają Rhymem, a każdorazowo kończą się pytaniem: czy warto kontynuować swoją pracę kryminalistyka. Mam nadzieję, że wątek ten jest jedynie chwilowym urozmaiceniem, a pewności nabieram widząc, że w Stanach opublikowana została już 13 część (“The Burial Hour”) a w planach na ten rok jest 14 tom (“The Cutting Edge”). To oznacza jeszcze co najmniej dwie fantastyczne historie z tym wybitnym kryminalistykiem. Świetna wiadomość 🙂

Zaletą stylu w jakim pisze Jeffery Deaver jest niezwykle umiejętne kontynuowanie wątków z poprzednich części w taki sposób, że można każdą część czytać oddzielnie. Każdorazowo wszystkie postacie występujące w książce są pokrótce scharakteryzowane, co tym którzy czytają po raz pierwszy pozwoli ich lepiej poznać, a tym którzy czytali poprzednie części przypomni ich sylwetki. To spora zaleta w cyklu, który już zawiera dwanaście tomów, a dwa kolejne są zapowiedziane na najbliższe lata. Ponadto kolejny raz podziwiałem świetne przygotowanie warsztatowe Deavera, którego znakiem rozpoznawczym jest dogłębne zaznajomienie się z tematyką, w której osadza wydarzenia rozgrywające się w książce. Nieważne czy ścigany przestępca do swych zbrodni używa nowoczesnych technologii, czy trującego tuszu, czy skomplikowanych mechanizmów zegarowych. Deaver przedstawia to każdorazowo w bardzo dokładny, a zarazem przystępny sposób. Naprawdę budzi to uznanie.

Porozmawiajmy o książce na: czytoholik.pl/recenzje/pocalunek-stali-jeffery-deaver/

Cykl przygód kryminalistyka-tetraplegika Lincolna Rhyme’a to najlepsza seria książkowa jaką do tej pory czytałem. Czy zatem mogłem sobie odmówić sięgnięcia po najnowszy, dwunasty już tom? Oczywiście, że nie. “Pocałunek stali” to jedna z tych kilku tegorocznych premier, na które czekałem najbardziej. Warto było czekać? Na Lincolna zawsze warto czekać 🙂

Historia jak to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wydarzenia ostatnich tygodni, które odbiły się szerokim echem w polityce i mediach, nakłoniły mnie, by zdecydowanie wcześniej sięgnąć po “Przedsiębiorstwo holokaust” – książkę, do której przymierzałem się od dawna. Choć chciałem zapoznać się z jej treścią już lata temu, to wciąż jakoś nie miałem okazji. Jednak to, co zdarzyło się w relacjach polsko-żydowskich w ostatnich dniach zachęciło mnie, by dłużej już nie odkładać tej pozycji. A to, co pisze Norman Finkelstein może być dla wielu szokujące. Dla mnie natomiast jest smutnym potwierdzeniem tego, co czytałem już w wielu artykułach i wpisach.

Czy istnieje większa podłość niż używanie ludzkiej niewyobrażalnej tragedii do bogacenia się? Takie pytanie zrodziło się w mojej głowie już po lekturze książki Finkelsteina. Druga myśl to ta: tego typu książkę mógł napisać jedynie Żyd. Przedstawiciel jakiekolwiek innej nacji zostałby zniszczony za napisanie wprost tego, co wielu wiedziało od lat. Trudno jednak Żydowi, którego rodzice przeszli przez koszmar getta oraz piekło obozów koncentracyjnych, zarzucić antysemityzm. Pomimo tego autora książki nazwano: „ekstremistą”, „szaleńcem” czy „odszczepieńcem”, a jego książkę: „wstrętną”, „dziwaczną”, „paranoiczną”, „odrażającą”, „przerażającą”, „obraźliwą”, „niedojrzałą”, „samozwańczą”, „arogancką”, „głupią”, „kołtuńską” i „fanatyczną”. Bynajmniej, książka nie jest ani wstrętna, ani przerażająca. Wstrętne i przerażające są natomiast historie i zachowania tych, których Finkelstein opisuje.

A opisuje przede wszystkim członków przeróżnych żydowskich organizacji, których rzekomym celem działania jest pomoc ocalałym z holokaustu oraz szerzenie wiedzy i kultywowanie pamięci o tej niewyobrażalnej zbrodni. Piszę “rzekomym celem”, bo po lekturze “Przedsiębiorstwa holokaust” nie potrafię nie podać w wątpliwość motywacji tychże organizacji. Co gorsza, żonglują one na co dzień antysemityzmem, zarzucając go każdemu, kto wypowie choć jedno słowo przeciw polityce Izraela czy też amerykańskich Żydów. Nie liczą się fakty, prawda nie ma znaczenia. Żydzi, którzy tak ochoczo przymuszają inne kraje do rozliczania się ze swoją przeszłością mają oczy szeroko zamknięte na swoje występki. Pierwszy z brzegu to totalna pacyfikacja Palestyńczyków.

Ale to nie jedyna z ich nikczemności. Na najpoważniejszą w ostatnich dziesięcioleciach wyrasta właśnie “Przedsiębiorstwo holokaust”. Zorganizowany system, na który składa się szereg organizacji, a których jedynym celem jest pozyskanie środków finansowych kosztem innych państw. Oficjalnie środki te mają być przeznaczone dla ocalałych z holokaustu. Niestety jak pokazuje Finkelstein prawda jest zgoła odmienna i niezwykle przykra. Genezę powstania tego pomysłu opisuje autor w pierwszym rozdziale swojej książki. Jest tam sporo odniesień do historii i początków powstania państwa Izrael w XX wieku.

W drugim rozdziale Norman Finkelstein opisuje m.in. proces utrwalania wyjątkowości cierpienia Żydów w trakcie II Wojny Światowej. Odnosi się on m.in. do książek opublikowanych przez osoby podające się za ocalałych z holokaustu. W tym m.in. do autora “Malowanego ptaka” – Jerzego Kosińskiego czy Binjamina Wilkomirskiego, autora “Fragments”. Wilkomirski podając się za ocalałego Żyda opisał swoje tragiczne dzieciństwo, na które złożył się pobyt w Majdanku czy Auschwitz. Jak się jednak okazało po kilku latach od wydania książki, Binjamin Wilkomirski to zmyślone nazwisko, a człowiek ten nazywa się Bruno Dössekker i całą wojnę przeżył w Szwajcarii. Na dodatek nawet nie jest Żydem. Natomiast tak pisze Finkelstein o książce Kosińskiego:

"Książka ta jest jakoby autobiograficzną relacją Kosińskiego o jego przeżyciach jako samotnego dziecka na polskiej wsi podczas II wojny światowej. W rzeczywistości, Kosiński mieszkał podczas wojny z rodzicami. Przewodnim motywem książki są sadystyczne seksualne tortury, którym poddawali go polscy chłopi. Recenzenci książki, którzy przeczytali ją przed wydaniem, wyśmiali ją jako „pornografię przemocy” i „wytwór umysłu opętanego sadomasochistyczną przemocą”. Kosiński zmyślił niemal wszystkie patologiczne epizody, które opisuje. Jego książka przedstawia polskich chłopów jako zapiekłych antysemitów. „Bić Żydów”, wrzeszczą. „Bić skurwysynów”. Tymczasem polscy chłopi przechowywali rodzinę Kosińskiego, choć doskonale wiedzieli, że są to Żydzi i że grożą za to straszne konsekwencje. Na łamach „New York Times Book Review” Elie Wiesel uznał Malowanego ptaka za ,jedno z najlepszych” oskarżeń ery hitlerowskiej, „napisane z wielką szczerością i wrażliwością”. Później Cynthia Ozick wyznała, że „natychmiast” rozpoznała autentyzm Kosińskiego jako „ocalałego Żyda i świadka holokaustu”. I jeszcze długo po tym, gdy Kosiński okazał się skończonym mistyfikatorem, Wiesel nie przestał wychwalać jego „wspaniałego dzieła”."

W trzecim rozdziale autor skupia się na procesie wymuszania odszkodowań od państw europejskich przez organizacje żydowskie. Techniki wywierania presji i szantażu opisane w książce pozwoliły organizacjom żydowskim na pozyskanie miliardów dolarów od Szwajcarii oraz Niemiec. Ok, trudno ubolewać nad Niemcami, jestem jak najdalej od tego. Za swą zbrodniczą działalność w trakcie II Wojny Światowej powinny ponieść pełną odpowiedzialność. Jednak sposób, w jaki przymuszono Szwajcarię do wypłacenie ponad miliarda dolarów odszkodowania za rzekome środki pozostające na uśpionych kontach bankowych, a należące przed laty do Żydów, budzi zdumienie. Szczegółowo opisał to Finkelstein obnażając przy tym zachłanność żydowskich organizacji:

"Tymczasem „przedsiębiorstwo holokaust” zmusiło Szwajcarię do zawarcia porozumienia jakoby dlatego, że kluczową rolę odgrywał czas: „znajdujący się w potrzebie ocalali z holokaustu wymierają z dnia na dzień”. Jednak gdy Szwajcarzy wyasygnowali pieniądze, pośpiech przestał, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, odgrywać jakąkolwiek rolę. Po ponad roku od chwili zawarcia porozumienia nie powstał jeszcze nawet plan rozdziału pieniędzy. Do czasu, kiedy to nastąpi, wszyscy „znajdujący się w potrzebie ocalali z holokaustu” najprawdopodobniej umrą."

W innym miejscu pisze:

"Pomimo troski o „znajdujących się w potrzebie ocalałych z holokaustu”, Światowy Kongres Żydów żąda prawie połowy szwajcarskich pieniędzy przeznaczonych dla żydowskich organizacji i na „edukację o holokauście”. Centrum Szymona Wiesenthala uważa, że jeśli „poważne” żydowskie organizacje dostają pieniądze, to „cześć z nich powinna zostać przeznaczona na żydowskie ośrodki edukacyjne”."

Co więcej szantaż, pomówienia, groźby, które skutkują w kontaktach z jednymi krajami zachęcają do pójścia o krok dalej. I jak pisze Finkelstein:

"Atak na Szwajcarię i Niemcy to tylko preludium do wielkiego finału: potrząśnięcia Europą Wschodnią. Wraz z rozpadem bloku sowieckiego otworzyły się bowiem w tym byłym centrum europejskiego żydostwa kuszące perspektywy."

"Pod świętoszkowatym płaszczykiem troski o „znajdujące się w potrzebie ofiary holokaustu”, „przedsiębiorstwo holokaust” dąży do wyłudzenia miliardów dolarów od i tak zubożałych państw tego regionu. (…) „Przedsiębiorstwo holokaust” uzurpuje sobie rolę wyłącznego prawowitego spadkobiercy wszystkich komunalnych i prywatnych majątków tych, którzy zginęli w czasie hitlerowskiego holokaustu. „Ustaliliśmy z rządem Izraela, że nie posiadające spadkobierców mienie powinno przypaść Światowej Organizacji d/s Restytucji Żydowskiego Mienia”, powiedział Edgar Bronfman kongresowej Komisji Bankowości."

"Dążąc rzekomo do „promocji odrodzenia” żydowskiego życia w Polsce, Światowa Organizacja d/s Restytucji Żydowskiego Mienia żąda praw własności do ponad 6 tysięcy przedwojennych żydowskich obiektów komunalnych, w tym obecnie wykorzystywanych jako szkoły i szpitale. (…) Organizacja wysuwa również roszczenia wobec setek tysięcy parceli w Polsce, których wartość szacuje się na dziesiątki miliardów dolarów."

Te fragmenty rzucają nieco odmienne światło na wydarzenia ostatnich tygodni w Polsce. Czy faktycznie roszenia organizacji żydowskich są powodem kryzysu w relacjach polsko-izraelskich ostatnich tygodni? Nie wiem. Nie zmienia to jednak moich głęboko smutnych odczuć po lekturze książki “Przedsiębiorstwo holokaust”. Bo z kart tej książki wynurza się obraz chciwych organizacji, które pod płaszczykiem troski o ofiary nieludzkich zbrodni wymuszają gigantyczne odszkodowania, które następnie wcale nie lądują na kontach faktycznie poszkodowanych. Zamiast tego nabijają kabzy różnych prezesów jeszcze różniejszych organizacji. Jest to niesamowicie przygnębiające. Czy faktycznie wygląda to tak jak opisuje to Finkelstein? Tego również nie wiem. Jednak wiele na to wskazuje i trudno się nie zgodzić z autorem “Przedsiębiorstwa holokaust” w jego diagnozie opisywanych sytuacji.

Dodatkowym atutem polskiego wydania książki jest krótki wywiad z Normanem Finkelsteinem zawarty w posłowiu. Odnosi się on w nim m.in. do książki “Sąsiedzi” autorstwa Jana Grossa. Poza tym w wywiadzie zawarty jest również ten interesujący fragment:

"Moi przodkowie byli polskimi Żydami, w Polsce urodzili sie moi rodzice, mieszkali w Warszawie, ich ostatnim miejscem zamieszkania do 1943 roku, czyli do czasu przymusowego przeniesienia do getta, był ich własny dom przy ulicy Miłej, pod dziewiętnastym. Moja mama była absolwentką wydziału matematycznego Uniwersytetu Warszawskiego, ojciec zajmował sie interesami. Posiadali w Polsce jakieś sklepy, manufakturę, nieruchomości… W czasie wojny wszystko to stracili. Holokaust przeżyli, lecz z Polski wyemigrowali, ja już urodziłem sie w Stanach Zjednoczonych… Nigdy jeszcze w Polsce nie byłem.
‐ Czy Pan, Pańska rodzina, rościcie sobie pretensje do majątku pozostawionego w Polsce?
‐ Absolutnie nie…
‐ Dlaczego? Przecież to był wasz legalny majątek, Pan byłby jego spadkobiercą… Nieruchomość w centrum Warszawy to dzisiaj duże pieniądze.
‐ Takie roszczenia nie mają sensu. Większość majątku należącego niegdyś do mojej rodziny ulęgła w czasie wojny zniszczeniu. Wprawdzie po wojnie został on częściowo odtworzony, lecz myśmy w tej restauracji nie brali udziału. Trudno wiec ocenić nasz rzeczywisty w nim udział. Nie płaciliśmy podatków, nie konserwowaliśmy tego majątku… Sprawa uległa przedawnieniu… (…)
Ale ja tego nie chcę. Nie tylko ja, znakomita większość ofiar holokaustu nie zamierza ani doprowadzać Polski do gospodarczej ruiny, ani tym bardziej pozbawiać polskie dzieci przedszkoli, szkół czy parków? Bo do tego sprowadziłaby się restytucja naszego mienia."

Podsumowując: Niewątpliwie to niezwykle interesująca pozycja, która przełamuje pewne tabu i wywołuje wiele kontrowersji. Pisząc o “Przedsiębiorstwie holokaust” autor naraził się wielu wpływowym i potężnym osobom oraz organizacjom. Jednak nie ugiął się i dlatego jego głos jest niezwykle ważny w ocenie dzisiejszych działań Izraela oraz wielu organizacji żydowskich. Zwłaszcza, że opisując wiele zdarzeń, wypowiedzi i faktów obnaża chciwość i podłość sporej grupy ludzi. Niestety momentami książka była nieco trudna do zrozumienia, a przesłanie Finkelsteina zbyt mocno przesiąknięte emocjami. Znacznie ciekawsze były fragmenty oparte wyłącznie na faktach, a nie opiniach autora. Na szczęście tych mniej przystępnych fragmentów było znacznie mniej niż tych wartościowych. Warto również podkreślić bardzo bogatą i obszerną bibliografię pełną przypisów i dopowiedzeń ze strony autora.

Wydarzenia ostatnich tygodni, które odbiły się szerokim echem w polityce i mediach, nakłoniły mnie, by zdecydowanie wcześniej sięgnąć po “Przedsiębiorstwo holokaust” – książkę, do której przymierzałem się od dawna. Choć chciałem zapoznać się z jej treścią już lata temu, to wciąż jakoś nie miałem okazji. Jednak to, co zdarzyło się w relacjach polsko-żydowskich w ostatnich...

więcej Pokaż mimo to