-
ArtykułyZnamy nominowanych do Nagrody Literackiej „Gdynia” 2024Konrad Wrzesiński1
-
ArtykułyMój stosik wstydu – które książki czekają na przeczytanie przez was najdłużej?Anna Sierant5
-
ArtykułyPaulo Coelho: literacka alchemiaSonia Miniewicz2
-
ArtykułySEXEDPL poleca: najlepsze audiobooki (nie tylko) o seksie w StorytelLubimyCzytać2
Biblioteczka
2024-04-23
2024-03-21
Kiedy książka rozpoczyna się zdaniem „Opowiem ci o dniu, w którym zdecydowałam się zniszczyć Świat”, już wiesz, że będzie się działo. I że będzie to historia, która pozostanie z tobą na dłużej.
Zabita przez swojego ojca, narzeczonego, przyjaciela z dzieciństwa i kochanka. Wskrzeszona przez boginię oferującą jej zemstę. Płonące miasta i droga usłana trupami…
Teraz, gdy Val rozprawiła się z przeszłością, po której pozostały tylko tlące się resztki, czas spojrzeć przed siebie i stanąć naprzeciwko największemu wrogowi, innemu Nybrisowi. Mężczyźnie, który również otrzymał dar od bogini. Aby jednak to zrobić, Val musi zdobyć… armię.
Pierwszy tom pochłonął mnie bez reszty, od pierwszych stron mocno zaangażowałam się w historię, a najbardziej nakręcało mnie bezustanne poczucie zagrożenia i brak pewności, czy na pewno wszystko skończy się dobrze? Czy wszyscy bohaterowie wyjdą z tego cało? I jak się okazało po zakończeniu… przy Mags Green nic nie jest pewne.
„Gwiezdne łowy” okazały się być godną kontynuacją serii. Wciąż bardzo dobrze napisaną, z oryginalnie wykreowanym światem i bogatym systemem magicznym, a jednocześnie oferującą czytelnikowi ogromny zastrzyk świeżości. Skomplikowany świat fae, akademia wojowników, niebezpieczne zadania, demony, motyw found family…
Lecz pomimo tego, że dzieje się dużo, nie czułam się w żadnym momencie przytłoczona. Dynamika powieści była idealnie wyważona między „czytam z zainteresowaniem”, a „nie mogę się oderwać” poprzez “o matko, nie przeszkadzaj mi teraz!”. Dodatkowej pikanterii dostarcza tutaj wątek miłosny z mrocznym, mrukliwym typem, pokrytym tatuażami i władającym cieniami. Czy muszę mówić więcej? Jest to najistotniejszy i najgorętszy powód, dla którego warto przeczytać „Gwiezdne łowy”.
Jednak pomimo cudownej chemii między bohaterami i zmysłowych scen, to wciąż nie jest romantasy. Znajdziecie tutaj za to mroczną atmosferę, walkę o życie i przetrwanie, budowanie więzi nie tylko między partnerami, zawiłą sieć intryg i spisków. Nagle wszystkie wydarzenia z pierwszego tomu nabierają sensu i niczym układanka każdy puzzel wskakuje na swoje miejsce. Przysięgam, że po niektórych zwrotach akcji… nie wiedziałam, co ze sobą zrobić.
Podsumowując, gdybym miała w skrócie opisać, jaki jest drugi tom „Słonecznego gonu”: mięsisty, konkretny kawał fantastyki dla stałych wyjadaczy gatunku, nie bojących się krwawych scen, czy… odrobiny pikanterii w sypialni.
Kiedy książka rozpoczyna się zdaniem „Opowiem ci o dniu, w którym zdecydowałam się zniszczyć Świat”, już wiesz, że będzie się działo. I że będzie to historia, która pozostanie z tobą na dłużej.
Zabita przez swojego ojca, narzeczonego, przyjaciela z dzieciństwa i kochanka. Wskrzeszona przez boginię oferującą jej zemstę. Płonące miasta i droga usłana trupami…
Teraz, gdy Val...
2024-03-11
Jeśli jesteście fanami Igrzysk Śmierci i Czerwonej Królowej, a wątek romantyczny jest tym, co uwielbiacie, to jest to pozycja, którą MUSICIE przeczytać.
Złodziejka ze slumsów i Książę, przyszły Egzekutor.
Pea dyn kradnie srebrne monety, Kai kradnie moce utalentowanym Elitarnym.
Ona nie posiada żadnych darów w królestwie, które traktuje to jako wypaczenie i zbrodnie. On od lat jest szkolony do zadawania bólu i okrucieństwa.
Kiedy ich ścieżki się przetną, będą zmuszeni do rywalizacji w brutalnym turnieju, z którego nie wszyscy wyjdą żywi.
Zaczynając czytać Powerless nie miałam żadnych oczekiwań, tylko tyle, że książka przewijała mi się w zagranicznych mediach, ale już po kilku stronach miałam… „o WOW, jakie to jest dobre!”. A im dalej, tym uczucie się pogłębiało. Jest to powieść, która przypomniała mi moje ulubione historie sprzed lat, gdy zaczynałam przygodę z fantastykę i każdą stronę czytałam z bananem na ustach.
Całkowicie pochłonęła mnie niesamowicie wciągająca fabuła, która choć może nie najoryginalniejsza, jest piekielnie wciągająca. Akcja dobrze zrównała się z tempem historii, a wszystko dodatkowo nakręcała intensywna chemia między bohaterami. Nie zabrakło szczypty humoru, przekomarzań i przede wszystkim, jasno i dobrze wykreowanego świata, uniwersum, w którym nastąpiła Plaga, dziesiątkując królestwo, ale tym, którzy przeżyli, zostawiając dar w postaci mocy. Temat world buildingu, historii świata, wszelkich smaczków z nim związanych, został potraktowany poważnie i zagłębianie się w każde kolejne niuanse było świetnym przeżyciem.
Zaskoczyła mnie również kreacja bohaterów. Ich emocje były żywe, burzliwe, niejednokrotnie mi samej się udzielały. Każdy z nich posiada skomplikowaną przeszłość, która wywiera wpływ na obecne decyzje. Nie są przy tym wyidealizowani, cukierkowi, wręcz przeciwnie. Popełniają błędy, ba, mogą nawet zirytować czytelnika.
I to, co najbardziej uwielbiam, powolne rozpalanie się emocji, cudowne slow-burn, i to w połączeniu z enemies to lovers. Myślę, że fani wątków romantycznych pokochają tę książkę właśnie za to. Mnie zachwycił, choć nie ukrywam, że po lekturze wciąż mam niedosyt.
Autorka zgrabnie łączy wątek romantyczne wraz z niebezpiecznym turniejem, w którym główna bohaterka nie chce brać udziału, ale niejako zostaje zmuszona, z intrygami i marzeniami o zemście, tworząc w ten sposób niezapomnianą historię, od której ciężko się oderwać.
Powerless to powieść idealnie nadająca się dla fanów fantastyki lubiących bardziej rozbudowane światy, napięcie i mocną dynamikę, a przy tym intensywnie rozwijający się wątek romantyczny, który choć nie jest pierwszoplanowy, to mocno walczy o uwagę czytelnika. Ta powieść na pewno zostawi ślad w sercach czytelników i zachwyci niejedną osobę.
Jeśli jesteście fanami Igrzysk Śmierci i Czerwonej Królowej, a wątek romantyczny jest tym, co uwielbiacie, to jest to pozycja, którą MUSICIE przeczytać.
Złodziejka ze slumsów i Książę, przyszły Egzekutor.
Pea dyn kradnie srebrne monety, Kai kradnie moce utalentowanym Elitarnym.
Ona nie posiada żadnych darów w królestwie, które traktuje to jako wypaczenie i zbrodnie. On od...
2024-02-05
Często mówimy (choć nie w gronie książkoholików): „Nie oceniaj książki po okładce”. Jednak tutaj, śmiało proszę oceniać, bo zarówno zawartość, jak i okładka są równie przepiękne.
Kiedy już wydawało się, że wszystko idzie w dobrym kierunku – rozwiązano sprawę morderstwa, Blythe odzyskała zdrowie, a Signa zbliżyła się do Śmierci – nastąpił nieoczekiwany zwrot wydarzeń i zrobiło się dość nieprzyjemnie. Signa ponownie stanęła przed niemożliwą do rozwiązania zagadką i odkryciem tajemniczego morderstwa, aby ocalić tych, których kocha. Niestety, na scenę wkracza nowa postać, której nikt się nie spodziewał i która może zniszczyć świeżo zbudowaną relację ze Śmiercią.
Gdybym miała opisać „Foxglove” za pomocą trzech określeń, byłyby to: tajemnicza, klimatyczna i absolutnie wciągająca. Chciałabym, żeby każdą książkę czytało mi się tak dobrze jak tę, do tego stopnia, że zaraz po zakończeniu miałam ochotę zacząć od nowa.
Nie ukrywam, że dla mnie najlepszymi momentami w fabule były te, gdy Śmierć pojawiał się na stronach. Nadal go absolutnie uwielbiam, choć wiem, że stracił już nieco ze swojej tajemniczości i grozy, gdy dowiedzieliśmy się, kim tak naprawdę jest. Atmosfera wciąż jest gęsta od tajemnic, wciągająca i hipnotyczna, zwłaszcza gdy Signa przekracza progi rezydencji zamieszkałej przez duchy.
Choć często mówi się o klątwie drugiego tomu, tutaj tego nie doświadczymy. Historia, która została zakończona w pierwszej części płynnie przechodzi do dalszych wydarzeń, przed bohaterami pojawiają się nowe przeszkody, między innymi w postaci złośliwego i mściwego brata Śmierci, który nie cofnie się przed niczym, aby zdobyć to, czego pragnie – nawet jeśli oznacza to zranienie kogoś bliskiego. Pojawiło się kilku bohaterów, którzy wywołują momentami dość skrajne emocje! Zwłaszcza Blythe, którą wielokrotnie miałam ochotę mentalnie udusić.
Finałowy plot była dla mnie zadowalający, choć oczekiwałam czegoś mocniejszego. Nie był on na tyle porywający, na ile spodziewałam się.
Podsumowując, to świetna i wciągająca kontynuacja! Może nieidealna, ale świetnie się przy niej bawiłam i nie potrafiłam się od niej oderwać. To jest ten typ książek, które uwielbiam i przy których odpoczywam. Po części jest to już zamknięta historia, a trzeci tom przedstawiony będzie z perspektywy innych bohaterów.
Często mówimy (choć nie w gronie książkoholików): „Nie oceniaj książki po okładce”. Jednak tutaj, śmiało proszę oceniać, bo zarówno zawartość, jak i okładka są równie przepiękne.
Kiedy już wydawało się, że wszystko idzie w dobrym kierunku – rozwiązano sprawę morderstwa, Blythe odzyskała zdrowie, a Signa zbliżyła się do Śmierci – nastąpił nieoczekiwany zwrot wydarzeń i...
Kobieta, którą chciano spalić żywcem, szukająca zemsty.
Były generał pragnący spłacić dług i ocalić życie przyjaciela.
Dziewczyna połączona z bóstwem kłamstw, poszukująca wolności.
A dookoła świat zniszczony przez bogów, o których próbują zapomnieć.
Początkowo „Bogobójczyni” pozytywnie mnie zaskoczyła. Potem zauroczyła. A na koniec złamała serce… wielokrotnie.
Osoby śledzące mój profil wiedzą, że uwielbiam książki mroczne, niepokojące, poryte (a im bardziej, tym lepiej) oraz z nieoczywistymi bohaterami o szarej moralności. A tutaj mamy to wszystko. I to w otoczce świata zrujnowanego przez chciwość ludzi i bogów, straty bliskich, utraconych planów i marzeń. Momentami klimat powieści był, aż ciężki od unoszącej się w powietrzu beznadziei, co tym mocniej mnie angażowało w historie.
To co najbardziej kocham w powieści jest wyjątkowe uniwersum. Uwielbiam motyw bóstw, a tym razem został on przedstawiony w zupełnie inny sposób. Okrutnych bogów, którzy do istnienia i potęgi potrzebują wiary i ofiar oraz datków, jednak gdy niemal niszczą świat królestwo ludzi rozpoczyna z nimi zagorzałą walkę. I aby powstrzymać chciwe istoty, wiara w nich zostaje całkowicie zakazana, choć w jednym mieście dalej można sunące po ulicach zmory, ledwie przypominające potężne istoty, jakimi były kiedyś.
To powieść, gdzie bohaterowie muszą walczyć na każdym kroku. Z ludźmi, bogami, demonami, z własnymi słabościami i lękami.
Zdecydowanie jest to powieść dla osób kochających motyw podróż i mroczny, ciężki klimat. Znakomicie napisana zapowiada początek mocarnej serii (najprawdopodobniej dylogia). I choć momentami tempo akcji nie było równe, intrygująca linia fabularna pcha czytelnika dalej. Pomimo przeczytanej niezliczonej ilości książek jest w niej ogrom świeżości i oryginalności, trudno jest mi nawet porównać ją do innych pozycji.
Jeśli zachwyciła Was szata graficzna, to pomyślcie, tylko że środek jest jeszcze lepszy.
Kobieta, którą chciano spalić żywcem, szukająca zemsty.
Były generał pragnący spłacić dług i ocalić życie przyjaciela.
Dziewczyna połączona z bóstwem kłamstw, poszukująca wolności.
A dookoła świat zniszczony przez bogów, o których próbują zapomnieć.
Początkowo „Bogobójczyni” pozytywnie mnie zaskoczyła. Potem zauroczyła. A na koniec złamała serce… wielokrotnie.
Osoby...
Co się wydarzyło, zanim Viv odłożyła na bok miecz i otworzyła jedyne w swoim rodzaju miejsce kawą i wypiekami pachnące?
„Legendy i latte” zachwyciły mnie przede wszystkim niesamowitą otulającą atmosferą, ciepłem płynącym ze środka i komfortem z czytania książki. Nie rozumiałam pojęcia „comfort book”, zanim po nią nie sięgnęłam i… przepadłam.
Tego wszystkiego oczekiwałam po kontynuacji (która choć jest kontynuacją, to dzieje się wcześniej!), a otrzymałam zdecydowanie więcej. Utrzymany został otulający klimat powieści, jednak doprawiony ostrym humorem i kilkoma niecenzuralnymi słowami, ale tym, czego w poprzedniej części mi zabrakło: porządną linią fabularną, intrygami, spiskami, nutką tajemnicy. Cudownie było obserwować, jak Viv jednocześnie pomaga stanąć na nogi zakurzonej, podupadającej księgarni, o której cały świat zapomniał, a z drugiej strony dzierży w dłoni miecz i rozprawia się z łotrami.
Stylowo powieść jest napisana świetnie. Zarówno można potraktować ją jako lekką, rozluźniającą lekturę przed snem, żeby po prostu odpocząć i dobrze się bawić, jak również jako porządny kawał fantastyki dla każdego. Nie ma tutaj mocno rozbudowanego świata, czy skomplikowanego systemu magicznego, ale ciekawie zarysowane postaci, wiele rozmaitych ras i szczypta intrygującej magii.
Możemy być również świadkami pierwszej, delikatnej i nieśmiałej miłości, która dla mnie osobiście była najsłabszym wątkiem w powieści. Traktowałam ją bardziej jako bliską przyjaźń, niż głębsze uczucia.
Kiedy dotarłam do zakończenia powieści, po prostu popłakałam się. Strasznie smutno mi, że ta historia już się zakończyła, choć jednocześnie cieszyłam się, że miała swoją kontynuację w Legendach i latte…,po które najchętniej od razu bym sięgnęła. Nie doradzę Wam, w jakiej kolejności czytać, bo każda perspektywa ma swój urok.
Co się wydarzyło, zanim Viv odłożyła na bok miecz i otworzyła jedyne w swoim rodzaju miejsce kawą i wypiekami pachnące?
„Legendy i latte” zachwyciły mnie przede wszystkim niesamowitą otulającą atmosferą, ciepłem płynącym ze środka i komfortem z czytania książki. Nie rozumiałam pojęcia „comfort book”, zanim po nią nie sięgnęłam i… przepadłam.
Tego wszystkiego oczekiwałam...
Znacie to uczucie, gdy zaczynacie czytać jakąś książkę i macie aż dreszcze na skórze, bo czujecie, że będzie tak dobra, że ciężko będzie się oderwać? Właśnie tak miałam w trakcie czytania „Cmentarza osobliwości”.
Krętacz, oszust, spryciarz, złodziej. To tylko kilka określeń, jakimi obrzucano Maximusa Opokę, a będąc szczerym, jedne z łagodniejszych określeń. Gdy jako diler, silnie uzależniającej halucynogennej substancji Łzy oraz prawa ręka szefa miejscowej kasty, zostaje uznany za zdrajcę i złodzieja musi jak najszybciej zniknąć z powierzchni ziemi. Narażając się najgroźniejszemu oprychowi Max doskonale wie, że każdy jego znajomy szybciej zdradzi go, żeby dostać kilka monet, niż zaryzykuje swoje życie.
Idealnie w czas do jego drzwi puka mężczyzna, który oferuję mu szansę na zupełnie nowe życie, choć nie wspomina o tym, jak krótkie, pełne potworów i niebezpieczne może ono być.
Pierwsze co rzuciło mi się w oczy, gdy zaczęła czytać „Cmentarz osobliwości” był niesamowity klimat powieści. Całkowicie nowe uniwersum, w którym świat żywych przenika się ze światem zmarłych, a śmierć nie jest ostateczną drogą, lecz dopiero początkiem. Rewelacyjnie wykreowane podstaw, zaczynając od mitologii, historii powstania świata, mściwych i chciwych bóstw, a kończąc na rozbudowanej idei życia po śmierci i tego, co się dzieje z człowiekiem. Dawno nie czytałam nic tak oryginalnego, unikatowego i świeżego, a przy tym jest to jedno z najciekawiej wykreowanych uniwersów, z jakimi miałam do tej pory styczność.
Jednak sam pomysł byłby niewystarczający, gdyby nie rewelacyjny warsztat pisarski autorki. Zdolności autorki do budowania napięci, tworzenia mrocznej niepokojącej atmosfery oraz barwnych i momentami przerażających, potworów jest godna uwagi, co sprawia, że niezwykle trudno było mi odłożyć powieść, choć na chwilę. Czułam się wciągnięta w historię już od pierwszych stron, a im więcej jej poznawałam, tym bardziej nie mogłam się oderwać, zwłaszcza gdy pojawiały się co rusz nowe tajemnice.
Nie wiem, czemu, ale uwielbiam bohaterów męskich pisanych okiem kobiet. I tak samo było w tym przypadku. Maximus Opoka to nie bohater, jakich znamy z większości powieści: to pełen dwuznaczności drań, którego dobro i interes zawsze znajduję się na pierwszym miejscu. Manipulant i cwaniak wiedzący co i jak powiedzieć, żeby przypodobać się innym. Jednocześnie pod tą skorupą interesowności skrywa się coś więcej i oglądanie jego metamorfozy było czystą przyjemnością. Jest to jeden z moich ulubionych typów bohatera, o szarej moralności, nieidealny i pełen wad, a przy tym piekielnie inteligentny i zabawny.
Najlepsze jednak w powieści, zaraz obok kreacji głównego bohatera i niesamowitej, mrocznej atmosfery, jest cmentarz. Niezwykły, osobliwy cmentarz, który przyprawiał mnie o dreszcze ekscytacji za każdym razem, gdy Max przekraczał jego próg. I powiem tylko: genialne, pomysłowe, świetnie wykreowane budzące uczucie niepokoju. Więcej nie dodam, ponieważ Cmentarz osobliwości warto odkryć samemu.
Podsumowując, to szalenie wciągająca powieść z pogranicza gatunku horroru oraz dark fantasy, która zanurzy czytelnika w świecie okrutnych bogów i życia niekończącego się po śmierci. Wyjątkowa mieszanka mrocznej atmosfery i potworów czyhających po zmroku, wymieszana z dużą dawką sarkastycznego humoru, tajemnic oraz intryg. To wszystko sprawia, że „Cmentarz osobliwości” jest fascynującą lekturą wynoszącą polską fantastykę na zupełnie nowy poziom, a dla mnie? Najprawdopodobniej najlepsza książka, jaką w tym roku przeczytałam i z niecierpliwością będę wyczekiwać finałowego, drugiego tomu.
Znacie to uczucie, gdy zaczynacie czytać jakąś książkę i macie aż dreszcze na skórze, bo czujecie, że będzie tak dobra, że ciężko będzie się oderwać? Właśnie tak miałam w trakcie czytania „Cmentarza osobliwości”.
Krętacz, oszust, spryciarz, złodziej. To tylko kilka określeń, jakimi obrzucano Maximusa Opokę, a będąc szczerym, jedne z łagodniejszych określeń. Gdy jako...
2021-06-12
Pierwszy tom Midnight Chronicles wprowadził mnie w przyjemny, zrelaksowany nastój, jednak czułam, że autorki stać na coś więcej. I tym tomem to udowodniły!
Tym razem akcja przenosi nas do Edynburga, a fabułę możemy śledzić z perspektywy zupełnie innych bohaterów, łowczyni wampirów Cain oraz Warden, również blood huntera, którego mieliśmy okazję poznać przy okazji pierwszego tomu.
Ciężko znaleźć dwa tak różne charaktery. Cain, sumienna i rzetelna, zawsze przestrzegająca kodeksu łowców, ciężką pracą i zaangażowaniem chciałaby w przyszłości objąć stanowisko kierownicze, co nie udało się jeszcze żadnej kobiecie. I on, cały na czarno, nie baczy na zasady, reguły czy nawet własne bezpieczeństwo. Kieruje się tylko zemstą. Ciężko uwierzyć, że tych dwoje ludzi, tak niesamowicie różnych, a kiedyś nierozłącznych, dziś dzieli niechęć, nienawiść i uprzedzenia. Jednak ich drogi ponownie się skrzyżują i wynik tego spotkania ujawni mroczną intrygę.
Sukcesywnie powieść ze strony na stronę zaskakiwała mnie coraz bardziej. Od samego początku jesteśmy wrzuceni w wir akcji, która utrzymuje równe tempo przez cały czas. Nie czułam, żeby nadmiernie zwalniała lub przyśpieszała, była wręcz idealnie wyważona.
Bardzo szybko zżyłam się z głównymi bohaterami i zaangażowałam w ich losy. To postaci wyraziste, dobrze wykreowane, które polubiłam od samego początku. Historia Cain i Wardena zdecydowanie bardziej była dla mnie intrygująca i realnie byłam zainteresowana jak ich losy potoczą się dalej. Spodobała mi się również delikatna, lecz wyczuwalna chemia między bohaterami, a im dalej… tym ciekawiej! Idealną formą spojenia całości serii jest przeplatanie się wątków innych bohaterów, jakich mieliśmy okazję poznać wcześniej.
Kolejne zaskoczenie: fabuła oraz kierunek w jakim podążała! Autorkom udało się stworzyć kilka fajnych plot-twistów, intryg oraz nieoczywistych wątków. Jeden szczególnie mnie zaskoczył, a więc tym bardziej przypadł do gustu!
Szkoda, że autorki nieco bardziej nie skupiły się na opisach Edynburga, który podobno jest pięknym i malowniczym miejscem. Czuję również, że nieco więcej można byłoby wyciągnąć z tego świata, z opisów potworów, ich hierarchii czy organizacji łowców. W dalszym ciągu czuję lekki niedosyt i czegoś mi brakuję, jakby dalej autorki sprawdzały grunt.
Drugi tom przewyższył poziomem pierwszy i jestem ogromnie ciekawa, w jaki kierunku dalej potoczy się historia hunterów, zwłaszcza, że zakończenie zostawiło nas w takim momencie, że ma się ochotę na jeszcze więcej. Interesująca seria, z delikatną dozą pikanterii, w sam raz dla młodych dorosłych.
Mam nadzieję, że szybko wrócimy do historii Cain i Wardena, jednak patrząc jak do tej pory wygląda struktura książek, sądzę, że możemy spodziewać się nowych - i oby jeszcze bardziej zakręconych - bohaterów.
Pierwszy tom Midnight Chronicles wprowadził mnie w przyjemny, zrelaksowany nastój, jednak czułam, że autorki stać na coś więcej. I tym tomem to udowodniły!
Tym razem akcja przenosi nas do Edynburga, a fabułę możemy śledzić z perspektywy zupełnie innych bohaterów, łowczyni wampirów Cain oraz Warden, również blood huntera, którego mieliśmy okazję poznać przy okazji...
Uwielbiam to uczucie, gdy siadam do czytania książki i moją pierwszą myślą po przeczytaniu kilku zdań jest: „o kurczę, to będzie świetne!”. I wiecie co? Rzeczywiście było!
O czym jest?
Wieki temu smoki pomogły bogom uwięzić niebezpieczne demony na odległej wyspie, płacąc za to ogromną cenę. Na zawsze musieli opuścić ląd i zniknąć w otchłani morza, opuszczając ludzi na zawsze, a pozostałe okruchy magii stępione i surowo zakazane.
Wiele lat później, w żyłach córki cesarza, Shiori, budzi się magia, o której od lat nie słyszano. Zaledwie jeden przejaw plugastwa może skazać ją na wygnanie i nawet uprzywilejowana pozycja nie wybawi jej od tego losu. Kiedy na ceremonii zaślubin niesforna moc wymyka się spod kontroli, chcąc uniknąć odkrycia sekretu ucieka od narzeczona i w odmętach jeziora niespodziewanie natyka się na…. smoka. Smoka, który ratuję jej życie i zmienia je na zawsze.
Moja opinia:
„Sześć szkarłatnych żurawi” to wszystko to, co w literaturze kocham: intrygująca bohaterka, delikatne (ale dosłownie tyciutkie!) nici romansu, pomysłowo rozbudowany świat, tajemnice, plot twisty i skrzętnie przemyślana fabuła, która nie pozwala oderwać się nawet na chwilę. Nie pamiętam, kiedy ostatnio przeczytałam tak szybko jakąkolwiek książkę. A przy tym śmiałam się, wściekałam i jedną lub dwie łezki przelałam.
Występuję tutaj również jeden z moich ulubionych motywów: przełamywania klątwy. Jednak nic więcej nie zdradzę, bo niespodzianki są najlepsze.
Spełniła wszystkie moje oczekiwania, dostarczając niesamowitych wrażeń i emocji, a plot twisty całkowicie mnie zaskoczyły. I choć zawsze staram się oczekiwać nieoczekiwanego, to i tak autorce udało się mnie zaskoczyć i byłam pod dużym wrażeniem.
Powieść nie tylko stoi świetną fabułą, ale również klimaty. Malownicza Azja, tajemnicze smoki, okrutne demony, niemożliwa do przełamania klątwa… czy na prawdę potrzeba czegoś więcej?
Jeśli lubicie baśnie, magiczne klimaty, nie czytajcie opisu,, unikajcie spoilerów, idźcie za intuicją i pozwólcie się sobie zakochać!
Uwielbiam to uczucie, gdy siadam do czytania książki i moją pierwszą myślą po przeczytaniu kilku zdań jest: „o kurczę, to będzie świetne!”. I wiecie co? Rzeczywiście było!
O czym jest?
Wieki temu smoki pomogły bogom uwięzić niebezpieczne demony na odległej wyspie, płacąc za to ogromną cenę. Na zawsze musieli opuścić ląd i zniknąć w otchłani morza, opuszczając ludzi na...
2023-02-28
Fabuła rusza z kopyta dokładnie w momencie, gdzie pierwszy tom pozostawił nas z rozwartą buzią. Turniej sypie się w posadach, a część Mistrzów uparcie dąży do zniszczenia klątwy, w czasie, gdy pozostali chcą go zakończyć w nieco bardziej… tradycyjny sposób. Zasady się zmieniają, już nie tylko uczestnicy są zaangażowani w turniej, ale i całe miasteczko.
Klimat towarzyszący drugiej części, przeszedł dość znaczną zmianę. Momentami stał się bardziej mroczny, krwawy, a pewność siebie, jasność celu gdzieś zanikła, pojawił się za to chaos, poczucie bezsilności, porażki i chwile, które potrafią doprowadzić czytelnika do łez. Nikt nie jest do końca dobry lub zły, bohaterowie są pełni odcieni szarości, a często wraz ze zmianą narracji może zmieniać się strona, której kibicujemy.
Pomimo że dynamika powieści nieco zwolniła, wciąż jest bogata w magiczne walki, intrygi, spiski, a nawet kilka miłosnych uniesień, i to w zestawieniach, jakich w ogóle się nie spodziewałam. Ale wreszcie można powiedzieć: tak, mamy wątek miłosny!
Tym, co najbardziej fascynuję mnie w dylogii jest cały czas system magiczny. Nieoczywisty, skomplikowany, ale przede wszystkim wyjątkowy i nasuwający skojarzenia z fantastyką sprzed lat.
Zakończenie złamało mnie w sposób, jakiego nawet nie brałam pod uwagę. Druzgocące miażdżące, no i cóż… ostateczne. Wiem, że kiedyś musiało to nastąpić, ale strasznie żałuję, że historia dobiegła już końca i nie mogę przeżyć jej na nowo.
Fabuła rusza z kopyta dokładnie w momencie, gdzie pierwszy tom pozostawił nas z rozwartą buzią. Turniej sypie się w posadach, a część Mistrzów uparcie dąży do zniszczenia klątwy, w czasie, gdy pozostali chcą go zakończyć w nieco bardziej… tradycyjny sposób. Zasady się zmieniają, już nie tylko uczestnicy są zaangażowani w turniej, ale i całe miasteczko.
Klimat towarzyszący...
Wyobraź sobie krainę, w której władze sprawuję jeden władca, który po kilkuset latach panowania, nawet tysiącu, umiera, żeby narodzić się w nowym ciele. W ciągu trzydziestu dni, Augurzy, osoby obdarzone wyjątkowym darem i karmione krwią cesarza, muszą odnaleźć nowo narodzone dziecko, w którym odrodzi się dusza władcy. Niestety nowe wcielenie nie będzie mieć dostępu do wspomnień poprzednich wcieleń i będzie rozwijać się jak zwykły śmiertelnik, aż do momentu, gdy objawią się moce władcy oraz włosy zmienią kolor na biały.
A co, gdyby doszło do… pomyłki?
Kiedy tylko usłyszałam o wydaniu nowej książki autorki Strażników Cytadeli to piszczałam z radości, i to nawet bez czytania opisu. Po prostu wiedziałam, że MUSZĘ przeczytać i… zakochałam się już od samego początku.
Przede wszystkim uwielbiam pomysł na przedstawienie fabuły i stworzenie świata, w którym rządzi Wieczny Cesarz odradzający się w nowym wcieleniu po śmierci. Przedstawiony świat jest rozbudowany, barwny i intrygujący. Jednocześnie zauroczył i rozśmieszył pomysł nadawania imion, gdzie im ważniejsza osoba w państwie tym jej imię jest dłuższe. I tym samym możemy śledzić losy dwójki bohaterów, Vintanelalandali, czyli nowego wcielenia cesarza oraz Kela, prostego chłopaka ze wsi. Jestem osobą, która nie pamięta imienia bohaterów zaraz po przeczytaniu książki i tym śmieszniejsze było śledzenie losów osób, których imion nie potrafiłam spamiętać.
Warsztat pisarski jest fenomenalny. Bardzo przypadł mi do gustu podział narracji na pierwszoosobową w formie prowadzenia dziennika oraz trzecioosobową, w zależności od podziału na bohaterów. Kreacja postaci jest naprawdę intrygująca, dalecy są oni od bycia ideałem, popełniają ludzkie błędy, boją się, mają wątpliwości. Jedna z postaci wyjątkowo nieprzypadła mi do gustu i długo zastanawiałam się czy mogę zakochać się, w książce której bohatera nie znoszę? I okazuje się, że owszem! I nawet nie wiecie jak bardzo.
„Cykl wiecznego cesarza” to rewelacyjnie napisana jednotomówka mogąca zachwycić zarówno młodzież, jak i starszego wymagającego czytelnika. Nie posiada wątku romantycznego, co dla wielu osób może być dużym plusem. Wciągająca, lekka, momentami szokująca i zaskakująca, a dla mnie zachwycająca. I naprawdę szukałam jakichś wad, długo zastanawiałam się do czego mogłabym się przyczepić… chyba tylko do tego, że często narzekam na długo tomowe serie i szukam jednotomówek, a gdy w końcu ją znajduję żałuję, że nie jest wielotomowym cyklem…
Wyobraź sobie krainę, w której władze sprawuję jeden władca, który po kilkuset latach panowania, nawet tysiącu, umiera, żeby narodzić się w nowym ciele. W ciągu trzydziestu dni, Augurzy, osoby obdarzone wyjątkowym darem i karmione krwią cesarza, muszą odnaleźć nowo narodzone dziecko, w którym odrodzi się dusza władcy. Niestety nowe wcielenie nie będzie mieć dostępu do...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-04-02
Kiedy śmierć nie jest ostateczna, a umarli… wracają do życia.
W odosobnionym klasztorze Artemizja pobiera nauki i szkoli się na Szarą Siostrę. Jedyne, o czym marzy to spokojne życie w zakonie, poświęcone modlitwom, sekcjom zwłok, błogosławieniem zmarłych oraz odświętnym odprawieniem jakiegoś natrętnego ducha. Opętana w dzieciństwie, lepiej czuję się wśród niż wśród żywych.
Wszystko jednak zmienia się w dniu, gdy amia nieumarłych najeżdża mury klasztory, a w nią wstępuję istota, która może być ich jedynym wybawieniem.
Niesamowicie mroczna, nostalgiczna, momentami wręcz depresyjna i ociekająca smutkiem oraz – co najlepsze – po brzegi wypełniona nieumarłymi, upiorami oraz gadającymi krukami. „Wespertyna” nie tylko stoi rewelacyjnie zbudowanym klimatem, ale przede wszystkim wciągającą historią, którą pomimo ogromu przeczytanych książek, mogę zaliczyć do wyjątkowych i oryginalnych. Autorka, znana nam z „Magii cierni” poszła tym razem w zupełnie innym kierunku i stworzyła unikalny świat, gdzie śmierć nie jest ostateczną drogą intrygujący system magiczny, klasyfikację duchów ze szczegółowym wyjaśnieniem ich powstania oraz sposobami na radzenie sobie z nimi, oraz główną postać, której momentami bliżej do antagonisty niż walecznej bohaterki. Zaintrygowała mnie już od pierwszych stron, choć ostatecznie to inna postać skradła moje serducho.
A na deser, multum przekomarzania, docinków oraz szczypta czarnego, inteligentnego humoru z nutą sarkazmu. To jedna z tych książek, którą czytam z markerem w dłoni i chcę zaznaczyć połowę książki.
Choć zakończenie nie należało to najbardziej zaskakujących, to pojawiło się kilka intrygujących zwrotów akcji, które wszystko wynagrodziły. I, co może dla niektórych być dużym plusem, powieść nie zawiera wątku romantycznego i jest skierowana do starszej młodzieży.
Uwielbiam jednotomówki, ale nie w tym konkretnym przypadku… nie zgadzam się, aby ta historia dobiegła końca i potrzebuję jeszcze wielu, NAPRAWDĘ WIELU historii z tego uniwersum!
Kiedy śmierć nie jest ostateczna, a umarli… wracają do życia.
W odosobnionym klasztorze Artemizja pobiera nauki i szkoli się na Szarą Siostrę. Jedyne, o czym marzy to spokojne życie w zakonie, poświęcone modlitwom, sekcjom zwłok, błogosławieniem zmarłych oraz odświętnym odprawieniem jakiegoś natrętnego ducha. Opętana w dzieciństwie, lepiej czuję się wśród niż wśród...
2023-02-20
Rzadko, kto ma okazję zemścić się na swoich oprawcach…. Val otrzymała taką szansę.
Kiedy brutalnie zamordowana trafia na progi Bogini, może wybrać: czy chce odejść w spokoju w zaświaty, czy wrócić na ziemię obdarzona potężną mocą, służyć wiernie swej bogini, lecz przede wszystkim zemścić się za krzywdy – nie wiedząc, kto je wyrządził. Gdy zdecyduję się powrócić, słyszy druzgocącą wiadomość: na liście śmierci znajduję się jej najlepszy przyjaciel z dzieciństwa, świeżo poznany narzeczony, kochanek, któremu ufała całym sobą oraz… własny ojciec.
Val powraca na ziemię, aby rozpocząć swoją krucjatę oraz pościg.
Zazwyczaj, gdy czytamy jakąś powieść możemy być spokojni o głównych bohaterach, ponieważ zakładamy, że tak naprawdę nie grozi im żadne wielkie niebezpieczeństwo i nic im się nie stanie. Jednak tutaj… tej pewności nie ma. Nikt nie jest do końca tym, za kogo się podaje, nikt nie jest bezpieczny, a bohaterowie nie są do końca dobrzy, czy źli, lecz pełni są odcieni szarości.
Bardzo dobrze przemyślana fabuła pełna jest dynamiki, akcji zaskakujących plot twistów i kilku porządnych, krwawych bitew. Nie zabrakło również odrobiny pikanterii, czy ostrzejszych słów, dlatego jest to zdecydowanie pozycja dla dorosłych czytelników, których nie odrzucają krwawe sceny walk.
Z góry ostrzegam, uwaga na zakończenie…. Wydarzyło się wszystko co, co wydarzyć się nie powinno, a oznacza to tylko jedno: uwielbiam! Kocham być zaskakiwana, a im bardzie tym lepiej. I im bardziej zakończenie jest nietypowe i odjechane, tym jeszcze bardziej moja fascynacja książka wzrasta. Pierwszy tom podniósł wysoko poprzeczkę, więc mam ogromną nadzieję, że na drugi nie przyjdzie nam długo czekać.
Rzadko, kto ma okazję zemścić się na swoich oprawcach…. Val otrzymała taką szansę.
Kiedy brutalnie zamordowana trafia na progi Bogini, może wybrać: czy chce odejść w spokoju w zaświaty, czy wrócić na ziemię obdarzona potężną mocą, służyć wiernie swej bogini, lecz przede wszystkim zemścić się za krzywdy – nie wiedząc, kto je wyrządził. Gdy zdecyduję się powrócić, słyszy...
2023-03-13
Zapytana o moją comfort serię, spokojnie mogę wskazać Beniamina Ashwooda. To jedne z tych książek, przy których czuję, że jestem w domu (chociaż w nie chciałabym żyć w jej realiach!).
Prosty chłopak z Widoków ważący piwo już dawno przestał istnieć. Zastąpił go wojownik, pogromca demonów, przywódca, generał wielkiej armii, a może nawet ktoś więcej.
Niestety to już finał serii, ale jej bohater przeszedł niesamowity progres, który oglądałam z przyjemnością. Uwielbiam, gdy bohater musi ciężko wypracować swoje umiejętności, a nie otrzymuję wszystkiego lekką ręką. Gdy nie jest idealny i nie raz powinie mu się noga. Wkręciłam się w historię i niełatwo było odłożyć książkę na półkę z myślą, że to już naprawdę koniec i nic więcej nie będzie.
„Ciężar korony” zmienił nieco schemat serii, idąc bardziej w politykę, intrygi, spiski, walkę o władze, niż jak było do tej pory: podróż i naparzanie mieczem. Jednak to dobra zmiana pokazująca, do czego wszystko miało zmierzać. Finał nie zawodzi i jest równie wciągający jak poprzednie części. A patrząc całościowo: seria trzyma świetny poziom, im dalej, tym lepiej: choć u mnie na podium wylądowałby „Płonąca wieża” oraz „Pusty horyzont”. Jeśli chodzi o wady „Korony” (delikatny spoiler!), strasznie żałuję, że epilog nie pokazał dokładniej ostatnich losów bohaterów i w jakim kierunku ich ścieżki podążyły. Po tylu wyczerpujących wydarzeniach i rozbudowanej serii jestem zła, że zabrakło ostatecznej kropki, zwłaszcza jeśli chodzi o mojego ulubionego, wiecznie pijanego Mistrza Miecza.
Benka śmiało można polecić wszystkim osom lubującym się w high fantasy lub które chciałyby dopiero zacząć przygodę z fantastyką dla starszych czytelników. Świetny kawał rozrywki, który wciąga już od pierwszej części i nie pozwala na nudę.
Zapytana o moją comfort serię, spokojnie mogę wskazać Beniamina Ashwooda. To jedne z tych książek, przy których czuję, że jestem w domu (chociaż w nie chciałabym żyć w jej realiach!).
Prosty chłopak z Widoków ważący piwo już dawno przestał istnieć. Zastąpił go wojownik, pogromca demonów, przywódca, generał wielkiej armii, a może nawet ktoś więcej.
Niestety to już finał...
Kiedy władca zdobywa potęgę kosztem innych.
Co rok na Festiwalu Przysiąg mieszkańcy XXX mogą zaryzykować wszystkim co mają: swoim życiem, duszą, aby spełnić najskrytsze życzenia: zdobyć potęgę, sławę, zdrowie, fortunę. Otrzymując od wiedźmy cesarza jedną przepowiednię, muszą przechytrzyć śmierć. W innym przypadku, jeśli polegną, ich dusza wraz z zastępem innych spłynie do cesarza, napełniając go nieśmiertelnością. Jeśli jednak, jakimś cudem, przetrwają dwa tygodnie mogą zaryzykować… i sięgnąć po więcej.
Selestra jest dziedziczką, która ma w przyszłości zająć miejsce swojej matki jako naczelnej wiedźmy i zarządzać przepowiedniami oraz zarządzać przekazywaniem dusz. Wszystko jednak zmienia się w dniu, kiedy zamiast śmierci jednego z kandydatów, widzi swoją.
Z autorką miałam już przyjemność poznać się przy „Pieśni syreny”, który do dziś uważam za jednej z najlepszych retelling Małej Syrenki, w porządnej, odświeżonej i nieco mrocznej wersji. Tym razem przeszedł czas na nowych bohaterów i historię lekko zahaczającą o Roszpunkę, jednak nie dziewczynę o pięknych złotych włosach, lecz wiedźmę z soczyście zielonymi włosami i wężowymi oczami, zamkniętą w pałacowej wieży, której jedynym zadaniem ma być służba władcy.
Przede wszystkim: to naprawdę fajny kawał rozrywki. Pięknie wydana, porządnie napisana, z ciekawie zarysowanym światem, jego historią oraz systemem magicznym, a na deser mocno wysuwająca się na pierwszy plan, choć nie przytłaczająca, relacja hate-love z uroczym przekomarzaniem. Do gustu najbardziej przypadł mi pomysł na fabułę oraz idea wysysania dusz z poddanych, celem przedłużenia życia władcy. I sam fakt, że ludzie godzili się na takie ryzyko!
Dodatkowo, bohaterowie są intrygujący i ciekawi, może nie są najbardziej oryginalnymi czy niepowtarzalnymi postaciami, ale wzbudzają sympatię i ich słodko-gorzką historię śledziłam z dużym zainteresowaniem. Humor całkowicie mój. Zabrakło mi może nieco porządnej kreacji antagonisty, który rzeczywiście wzbudziłby odrobinę grozy i niechęci.
Finał historii i najciekawsze momenty potoczyły się nieco zbyt szybko, zabrakło mi dopieszczenia niektórych momentów, poświęcenia im więcej uwagi, bo sam zamysł był rewelacyjny. Czegoś mi zabrakło co chwyciłoby mnie za serce i nie pozwoliło o tej historii zapomnieć, choć ostatecznie bawiłam się przy niej naprawdę dobrze.
Jeśli lubicie historie pełne przygód, uciekania przed kłopotami, z ciekawą relacją romantyczną, lecz nie macie wygórowanych oczekiwań, żeby każdy element był dopięty na ostatni szczegół, tylko po prostu szukacie lekkiej niezobowiązującej rozrywki, to jest to pozycja, na którą zdecydowanie warto rzucić okiem.
Kiedy władca zdobywa potęgę kosztem innych.
Co rok na Festiwalu Przysiąg mieszkańcy XXX mogą zaryzykować wszystkim co mają: swoim życiem, duszą, aby spełnić najskrytsze życzenia: zdobyć potęgę, sławę, zdrowie, fortunę. Otrzymując od wiedźmy cesarza jedną przepowiednię, muszą przechytrzyć śmierć. W innym przypadku, jeśli polegną, ich dusza wraz z zastępem innych spłynie do...
Nie często zdarza mi się wracać do książek po latach. Jednak kiedy już się w końcu udaję, jest to zawsze ciekawe doświadczenie: jak odbiorę ją teraz, po tak długim okresie?
Trylogię „Nevermore” czytałam po raz pierwszy osiem lat temu. Wtedy niesamowicie przypadła mi do gustu, a każdy kolejny tom był coraz, coraz lepszy.
Historia niczym z amerykańskiego serialu: piękna, popularna czirliderka zostaje zmuszona, aby przygotować projekt z najbardziej wycofanym chłopakiem z grupy. Cichym, samotnym Gotem, odzianym w czerń i łańcuchy skrywającym się za zasłoną czarnej grzywki. Jednak pewna rzecz przełamuję ten schemat: projekt, który muszą razem przygotować wymyka się spod kontroli, wydobywając na światło dziennie mroczne istoty.
Podeszłam do tej powieści niezwykle sentymentalnie, przypominając sobie własne nastoletnie lata oraz czasy, gdy emo i goci opanowali popkulturę, gdy mało kto miał telefon, a do przyjaciół dzwoniło się z telefonów stacjonarnych. Z uśmiechem na ustach przerzucałam kolejne strony, przypominając sobie jak po raz pierwszy sięgnęłam poń evermore, z uczuciem, że teraz towarzyszą mi bardzo podobne emocje.
Chociaż w relacji głównym bohaterów, Isobel i Varena, widać pewien znany mocno schemat, to i tak są to bohaterowie, których wprost uwielbiam. Zabawni, inteligentni, rozważni, a przy tym czuć między nimi fajną chemię oraz przekomarzanie. Akcja rozkręca się stosunkowo powoli, by w pewnym momencie wystrzelić z procy i zmusić czytelnika, aby pochłonął ją za jednym razem, a wszystkiego smaku dodaje nieco mroczny klimat podsycany twórczością tajemniczego Edgar Allan Poe.
„Nevermore” przypadnie go gustu wszystkim tym, którzy lubują się w dobrze napisanych młodzieżówkach, gdzie relacje rozwijają się powoli, a fabuła i mroczny klimat są intrygującym tłem dla całej historii. Choć sam wątek romantyczny jest odrobinę sztampowy, a niektórzy bohaterowie bez kawy potrafią podnieść ciśnienie, to jest to świetna książka i lekka niewymagająca rozrywka, która na deser może Was mocno zaskoczyć.
Nie często zdarza mi się wracać do książek po latach. Jednak kiedy już się w końcu udaję, jest to zawsze ciekawe doświadczenie: jak odbiorę ją teraz, po tak długim okresie?
Trylogię „Nevermore” czytałam po raz pierwszy osiem lat temu. Wtedy niesamowicie przypadła mi do gustu, a każdy kolejny tom był coraz, coraz lepszy.
Historia niczym z amerykańskiego serialu: piękna,...
2023-02-08
Czasami już po spojrzeniu na jakąś książkę, od razu podświadomie nasuwa nam skojarzenia z inną powieścią i inną historią. Czy Wy również czujecie vibe Zmierzchu? :)
Po śmierci rodziców, Grace trafia w najmniej przyjazne miejsce na świecie… Na Alaskę. Po życiu w słonecznej Kalifornii jest to drastyczna zmiana, ale właśnie tam żyją jej ostatni krewni i nie do końca z własnej woli, zmuszona jest przekroczyć progi Katmere, elitarnej szkoły, pełnej… no właśnie czego? Dziwnych, zamkniętych w sobie uczniów trzymających się ściśle swoich grup i łypiących groźnie na każdą osobę, która tylko odważy się zbliżyć. Grace od początku wyczuwa… niebezpieczną aurę miejsca, ale nawet w najmniejszym stopniu nie jest świadoma ogromnego zagrożenia, które na nią czyha.
Czy moda na wampiry już się skończyła? Zdecydowanie nie. Wręcz przeciwnie, mam wrażenie, że w tym roku książek paranormal romance może pojawić się naprawdę sporo.
Kiedy już po przekroczeniu mur akademii, Grace wpada w oko przystojnemu mrocznemu typowi, od którego biją pokłady mroku, tajemniczości i niebezpieczeństwa, a jeszcze chwilę później drugi hot-koleś odprowadza ją do pokoju, wiadomo, w jakim kierunku to zmierza. I tak, powieść w głównej mierze skupia się na relacjach miłosnych, delikatnym budowaniu napięcia oraz chemii między bohaterami, a cała reszta jest miłym dodatkiem.
I chociaż na pierwszy rzut oka, patrząc na okładkę, wybija się podobieństwo do Zmierzchu, to jednak znika ono po zanurzeniu się między strony powieści. „Crave” jest przede wszystkim dużo lepiej napisane, bohaterowie nie są płascy, a świat został lepiej rozbudowany i przedstawiony: i to on najbardziej w całej powieści mnie zaintrygował, jak również przedstawienie różnych istot magicznych oraz ich historii. Stylowo powieść trzyma niezły poziom, pierwszoosobowa narracja poprowadzi nas przez historię z punktu widzenia Grace. Pomimo konkretnych gabarytów, powieść czyta się bardzo szybko, ponieważ dynamika akcji jest równomiernie rozłożona, a całość lekka i naprawdę ciekawa.
Jak na młodzieżówkę przystało, nie obyło się bez momentów, kiedy kręciłam oczami i jojczałam pod nosem, a działo się to głównie, wtedy kiedy 2-3 dni po poznaniu przystojnego amanta, Grace nie mogła o nikim innym myśleć, mówiłam o nim w kategorii „on zawsze… / on nigdy…”, chociaż nie zdążyła poznać go na tyle dobrze, żeby się o nim wypowiadać. Relacja potoczyła się zbyt szybko, przez co nieco straciła na swojej wiarygodności. Gdyby rozłożyć, to w przekroju kilku tygodni, wtedy zupełnie inaczej bym to odebrała. Trafiło się również kilka małych błędów logicznych, tak jak powstanie zamku pośrodku Alaski, czy główna bohaterka chodząca w szpilkach i sukience, mimo że wcześniej zamarzała w bluzie i płaszczu.
Podsumowując: Crave to naprawdę fajna historia miłosna osadzona w klimacie istot nie z tego świata oraz mroźnych odmętach Alaski. Chociaż nie jest idealna, bawiłam się przy niej świetnie, a humor strasznie przypadł mi do gustu. Dodatkowo zakończenie… po czymś takim nie wyobrażam sobie nie sięgnąć po drugi tom i na pewno będę czekać.
Czasami już po spojrzeniu na jakąś książkę, od razu podświadomie nasuwa nam skojarzenia z inną powieścią i inną historią. Czy Wy również czujecie vibe Zmierzchu? :)
Po śmierci rodziców, Grace trafia w najmniej przyjazne miejsce na świecie… Na Alaskę. Po życiu w słonecznej Kalifornii jest to drastyczna zmiana, ale właśnie tam żyją jej ostatni krewni i nie do końca z własnej...
Wyobraźcie sobie, że świat “Dworów”, “Okrutnego Księcia” i “Rywalek” zderzyły się ze sobą, i stworzyły nowe uniwersum, którego drzwi teraz stoją dla nas otworem.
Abriella żyje w świecie, w którym wszystko można kupić.
Nawet życie i godność człowieka.
Wraz z siostrą zostały zmuszone do podpisania kontraktu czyniącego z nich niewolnice w służbie podłej ciotce i jej dwóm, niewdzięcznym córka, za cenę dachu nad głową i pozornego bezpieczeństwa. Niestety, nieważne, ile Brie nie pracowałaby godzin, ile, by nie ukradła, ilu nocy, by nie przespała w poszukiwaniu dodatkowych zadań, dług z każdym miesiącem rośnie w zastraszającym tempie, a wizja wolności oddala się coraz bardziej.
Mogłoby się wydawać, że gorzej być nie może… Niestety. W dniu, gdy jej ciotka postanawia sprzedać siostrę Abrielli w ręce przerażających fae, grunt sypie jej się spod nóg. Jedyną możliwością udania się do owianego tajemnicami świata elfów, wokół którego krążą przepełniające grozą legendy, jest dołączenie do pochodu na bal, gdzie elfi następca tronu ma szukać śmiertelnej małżonki.
Nie ukrywam, że gdy tylko zobaczyłam okładkę „Naszych pustych przysiąg” pociekła mi ślinka. I bardzo dobrze! Bo okładka ma być tym, co przyciągnie nasz wzrok i zachęci do zerknięcia co znajduję się z tyłu.
Od samego początku mocno zaangażowałam się w historię. Lubię przytłaczające, ponure i mocno depresyjne wizję światów, gdzie bohaterowie każdego dnia muszą walczyć o przetrwanie. Początkowo dzieje się bardzo wiele i nie do końca wszystko mi się zgadzało fabularnie, nie rozumiałam pewnych zachowań, jednak im dalej czytałam, tym wszystko układało się doskonale, i niczym puzzle, elementy układanki wskakiwały na odpowiednie miejsca. A zakończenie… powaliło mnie na kolana i chociaż myślałam, że wiem, w jakim kierunku zmierza historia, okazało się, że nie wiem właściwie nic. To jedno z tych zakończeń, po których od razu chcecie przejść do drugiej części.
Jednocześnie jest to powieść, która bazuję na schematach, jakie doskonale już znamy z innych książek (głównie Dworów) i, mimo że czytając powieść możemy odnieść wrażenie, że gdzieś już to czytaliśmy, to jest to napisane, w bardzo dobrym stylu. Lekkim, przyjemnym, niesamowicie wciągającym. Nie będzie to najoryginalniejsza powieść, jaką przeczytasz, ale możesz znaleźć tutaj rewelacyjną rozrywkę i cudowną sposobność do relaksu. Jest to guilty pleasure, gdzie tej drugiej części jest zdecydowanie więcej.
Bohaterom daleko do idealnych postaci, zwłaszcza Brie, która dopiero uczy się świata fae i mając w głowie historie słyszane od lat, na własne oczy przekonuję się, jak wygląda rzeczywistość, przez co może być zagubiona, niepewna, podejmować nierozważne naszym zdaniem decyzję. Również postacie męskie – a jest tutaj dwóch znaczących graczy na scenie – mają swoje za uszami i niejednokrotnie wprawili mnie w zakłopotanie. I jak można się domyślić, w powieści występuję wątek romantyczny, i to z delikatną nutką pikanterii, jednak nic nie jest tak oczywiste jak może na pierwszy rzut oka się wydać.
„Naszych pustych przysięgi” to cudowna powieść, gdy szukacie niezobowiązującej relaksującej książki. Nie będzie to historia, która odmieni Wasze życie i zwali z nóg unikatowością. Jednocześnie, jest to dobrze napisana historia, świetne guilty pleasure, w którym romans przeplata się z intrygami, zdradami czy polityką. A na deser? Przepiękne, wprost zachwycające wydanie. Osobiście, zakochałam się w niej i ogromnie będę wyczekiwać kontynuacji.
Wyobraźcie sobie, że świat “Dworów”, “Okrutnego Księcia” i “Rywalek” zderzyły się ze sobą, i stworzyły nowe uniwersum, którego drzwi teraz stoją dla nas otworem.
Abriella żyje w świecie, w którym wszystko można kupić.
Nawet życie i godność człowieka.
Wraz z siostrą zostały zmuszone do podpisania kontraktu czyniącego z nich niewolnice w służbie podłej ciotce i jej dwóm,...
2022-11-21
„Potwory nie zdołają wyrządzić ci krzywdy, jeżeli sam nie też nie będziesz potworem”.
Niejednokrotnie zdarza się tak, że gdy jakaś książka szczególnie przypadnie nam do gustu, od razu szukamy czegoś, co będzie do niej podobne. „Wszyscy jesteśmy łotrami” zawiera w sobie klimat moich ulubionych książek. To niezwykłe połączenie Turnieju Trój magicznego, z Harry'ego Pottera, dla antagonistów z „Vicious. Nikczemnych”, a jednocześnie magiczną wersją „Igrzysk śmierci”. I choć można tutaj odnaleźć wiele nawiązać, to nie dajcie się zmylić, że znacie tę historię.
Co dwadzieścia lat nad Ilvernath zapada czerwony całun, Krwawa Zasłona, przesłaniając słońce i pogrążając miasto w cieniu, mroku oraz nadając wszystkiemu wokół przerażający odcień karmazynu. Właśnie wtedy rozpocznie się magiczny turniej, na śmierć i życie, który opuści tylko jeden mistrz, najbardziej podły i nikczemny ze wszystkich, zdolny, posunąć się do najgorszych uczynków, aby wyeliminować rywali. A z każdą śmiercią Krwawa Zasłona będzie odrobinę rozjaśniać miasto, aż wraz z odejściem ostatniego z nich opadnie całkowicie, wyłaniając zwycięzcę, który przejmę władzę nad najpotężniejszą magią… aż do kolejnego turnieju, dwadzieścia lat później.
„Co dwadzieścia lat posyłamy siedmioro nastolatków na rzeź i nagradzamy tego z nich, który jako jeden uchodzi z życiem, mając najwięcej krwi na rękach”.
Gdybym musiała opisać “Wszyscy jesteśmy… “ w trzech słowach byłoby to: mroczne, nieoczywiste zaskakujące. Za każdym razem, gdy myślałam, że wiem już, w jakim kierunku potoczy się fabuła, wydarzało się coś, co absolutnie zbijało mnie z tropu i akcja podążała w zupełnie inną stronę. Siedziałam wbita w fotel, z otwartą buzią i autentycznymi ciarami na rękach.
To jedna z tych książek, w których niełatwo jest poukładać sobie uczucia wobec bohaterów: z jednej strony chcemy być po ich stronę, kibicować, z drugiej jednak uczynki, których się dopuszczają są moralnie złe i nie chcemy ich akceptować, bo stoją w sprzeczności z tym w co wierzymy. Ciężko wybrać jednego faworyta, zwłaszcza że powieść napisana jest z perspektywy, aż czterech z siedmiu uczestników turnieju i często towarzyszyło mi uczucie, że najbardziej wierzyłam w tego bohatera, którego historię akurat czytałam. A czasem wręcz przeciwnie: byłam na niego wściekła i kręciłam głową z niedowierzania, złości czy bezsilności. Skrótem: ta książka to prawdziwy rollercoaster emocji.
Takie uczucia towarzyszyły mi od pierwszej, aż do ostatniej strony, do której gdy tylko dobrnęłam… zrobiło mi się smutno, że to już koniec. Bo zdecydowanie potrzebuję więcej.
„Siedem niegodziwych rodzin z prowincjonalnej mieściny walczących o najpotężniejszą magię, jaka pozostała na świecie. Dlaczego którekolwiek z was miałoby na nią zasługiwać?”.
„Wszyscy jesteśmy łotrami” to powieść nieco mroczna niepokojąca, pełna skrajnych emocji, w której stan psychiczny czytelnika chwilami może zostać lekko rozchwiany. Zakochałam się w jej nieoczywistych bohaterach walczących ze strachem, nienawiścią i potrzeby udowodnienia swojej wartości oraz zaskakującej fabule, która okazała się jedna z najlepszych historii, jakie poznałam w tym roku. Dodatkowo, choć nie mniej ważne, powieść napisana jest świetnym stylem, spójnie, logicznie, całość to po prostu malutkie puzzel ki, które w odpowiednim momencie wskakują na swoje miejsce, tworząc harmonijną, mroczną całość.
Widziałam na zagranicznych portalach, że książka dedykowana jest czytelnikom 13+, moim zdaniem można byłoby zawyżyć pułap o kilka lat, dla nieco starszych odbiorców.
(MOŻLIWY SPOILER)
Zawiera takie wrażliwie treści jak: przemoc, gloryfikowanie przemocy, morderstwo, śmierć, krew, rany, znęcanie się psychiczne.
„Potwory nie zdołają wyrządzić ci krzywdy, jeżeli sam nie też nie będziesz potworem”.
Niejednokrotnie zdarza się tak, że gdy jakaś książka szczególnie przypadnie nam do gustu, od razu szukamy czegoś, co będzie do niej podobne. „Wszyscy jesteśmy łotrami” zawiera w sobie klimat moich ulubionych książek. To niezwykłe połączenie Turnieju Trój magicznego, z Harry'ego Pottera,...
2022-09-19
Recenzja dla Fantastyka na luzie
Po przeczytaniu „These Violent Delights”, które mnie zachwyciły, myślałam, że wiem już wszystko, czego mogę się spodziewać po Chloe Gong. Jednak każdym słowem, każdą stroną pokazała mi, że się mylę, a pierwszy tom to był zaledwie wstęp. I przyszła kolei na epickie zakończenie.
Dwa zwaśnione od pokoleń gangi drzemiąca pod skórą nienawiść, niesamowity klimat Szanghaju XX wieku oraz zagrożenie, które wcale nie zniknęło, a które może pochłonąć całe miasto.
Od samego początku autorka gra na emocjach czytelnika, a z każdą kolejną stroną napięcie wzrastało do tego stopnia, że byłam przekonana, iż katastrofa jest nieuchronna. Przemyślane intrygi pod płaszczykiem polityki, zdrada własnej krwi, pojedynki na śmierć i życie, szalone śledztwo, w którym każdy dzień jest na wagę złota, i dużo, dużo więcej. A w środku tego chaosu szekspirowscy odpowiednicy Romea i Julii, między którymi wrze od buzującej chemii i właśnie to napięcie między nimi oraz fascynujący rozwój relacji, był tym, co pokochałam w książce najbardziej.
O ile w pierwszym tomie najbardziej zachwyciła mnie fabuła, to w drugim na pierwszy plan zdecydowanie wysunęli się główni bohaterowie. Ich starcia, przekomarzania, odruchowa nienawiść i nieufność, a pod tym wszystkim wzburzona namiętność i pożądanie. Pasja, jaka zachwyci każdego fana wątków hate – love.
“ – Czego się boisz? (…).
Konsekwencji miłości w mieście rządzonym przez nienawiść.”.
Nie spoileruje, ale ostrzegam: oczekujcie emocjonującego zakończenia! Niesamowicie przykro mi, że ta rewelacyjna historia już się zakończyła, ponieważ w dalszym ciągu czuję niedosyt. Przeżywałam każdą chwilę, płakałam i wzruszałam się z bohaterami, z którymi – chcąc nie chcąc – zżyłam się, i chciałabym więcej. Dużo więcej.
„Our Violent Ends” to opowieść o nienawiści, miłości, poświęceniu, presji społeczeństwa oraz wpływie rodziny na nasze decyzje, oraz czasem całe życie. To historia o odnajdywaniu siebie i walczeniu o to, co jest dla nas najważniejsze, nawet gdy wszystko inne jest przeciwko nam. To książka, którą warto przeczytać i warto pamiętać.
(Trigger warnings: przemoc, krew, śmierć, morderstwo, znęcanie się rodziców, owady. Książka 15+.).
Recenzja dla Fantastyka na luzie
Po przeczytaniu „These Violent Delights”, które mnie zachwyciły, myślałam, że wiem już wszystko, czego mogę się spodziewać po Chloe Gong. Jednak każdym słowem, każdą stroną pokazała mi, że się mylę, a pierwszy tom to był zaledwie wstęp. I przyszła kolei na epickie zakończenie.
Dwa zwaśnione od pokoleń gangi drzemiąca pod skórą nienawiść,...
Dwie Królowe, które dzieli tysiąc lat.
Słońca, która miała nieść radość, nadzieję i odbudowę oraz Krwawa, niosąca tylko zniszczenie, oraz śmierć.
Opowiedzieć, o czym jest „Furyborn” nie leży do najprostszych zadań. Ponieważ mamy tutaj dwie linie czasowe i dwie zupełnie inne bohaterki.
Rielle, szlachciankę skrycie podkochującą się w księciu, skrywającą mroczną tajemnicę i surowo karaną za wszelkie nieposłuszeństwo. Jednak nawet groźba śmierci i strach nie powstrzymują jej, aby w trakcie zamachu na ukochanego wyjść z cienia, odkrywając swoje moce i ukazując się jako jedna z przepowiedzianych dwóch królowych. Próbując udowodnić, że jest Królową Słońca i nie doprowadzi do zagłady królestwa, zmuszona jest do wzięcia udziału w śmiertelnie niebezpiecznym Turnieju i przejście siedmiu prób magii żywiołów. Przegrana oznacza nie tylko stratę statusu, czy ukochanego, ale przede wszystkim śmierć.
Tysiąc lat później, historia Królowej Rielle jest już tylko legendą, a Eliana podejmuję się najbardziej nikczemnych i bezlitosnych zadań dla Nieśmiertelnego Imperatora, aby zapewnić opiekę swojej rodzinie. Gdy jednak pewnej nocy jej matka zostaje uprowadzona, dziewczyna podejmuję współpracę z kapitanem rebeliantów, zdradzając swojego władce, aby odnaleźć rodzicielkę.
Sam wstęp do świata „Furyborn” mówi nam: hej, mamy tu do czynienia z rozbudowaną fantastyką dla stałych wyjadaczy!” I tak właśnie jest. Przepięknie rozbudowane uniwersum, które zachwyci fanów high fantasy, zachwycające swoją różnorodnością, detalami, choć również zaskakujące. Brutalnymi realiami wojny, biedą, okrutnością. A na deser, niesztampowym systemem magiczny i władanie żywiołami w zupełnie innym wydaniu.
Nie ukrywam, że NIE ZNOSZĘ, kiedy fabuła skaczę między dwiema liniami czasowymi, a tutaj… Byłam zachwycona. Owszem, początkowo czułam lekko dezorientację i nie potrafiłam się łatwo wgryźć w historię, jednak bardzo szybko się okazało, że zarówno fabuła z perspektywy Rielle, jak i Eliany była tak fascynującą, że nie mogłam się oderwać. I skakałam między jednymi niesamowitymi wydarzeniami, do drugich, a moje gałki oczne latały jak u widowni, na meczu ping-ponga.
Tempo akcji było świetnie podtrzymywane i przez całą książkę czułam się jak naładowana adrenaliną. Mogłam tylko czytać, czytać, a gdy nie mogłam czytać cały czas w głowie analizowałam fabułę.
W środku znajdziemy nie tylko intrygujących męskich bohaterów, ale i delikatną spicy nutkę. Nie będą to obrazy mocno opisowe, jednak niepozostawiające złudzeń.
Zakończenie było chyba najlepszą częścią. Obserwowanie, do czego właściwie to zmierza, kto jest tym złym, jak mogą się połączyć historie tak różnych kobiet i czym jeszcze autorka zaskoczy na koniec. Wcześniej już miałam styczność z twórczością Claire Legrand i wiedziałam, na co ją stać. I tym razem również mnie oczarowała mocnym przytupem zwieńczającym całość.
Podsumowując: jest to zdecydowanie powieść dla stałych wyjadaczy fantastyki, którzy nie boją się unikatowych rozbudowanych światów, sieci zawiłych intryg, ciekawych rozwiązań magicznych. Znajdziemy tutaj również świetnie poprowadzone wątki romantyczne z delikatną pikanteria. Nie tylko linia fabularna została świetnie poprowadzona, lecz przede wszystkim jest to naprawdę fenomenalne dobrze napisana książka, która również została bardzo dobrze przetłumaczona i zredagowana. I choćbym nie wiem, jak chciała, nie potrafię do niczego się przyczepić.
Dwie Królowe, które dzieli tysiąc lat.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toSłońca, która miała nieść radość, nadzieję i odbudowę oraz Krwawa, niosąca tylko zniszczenie, oraz śmierć.
Opowiedzieć, o czym jest „Furyborn” nie leży do najprostszych zadań. Ponieważ mamy tutaj dwie linie czasowe i dwie zupełnie inne bohaterki.
Rielle, szlachciankę skrycie podkochującą się w księciu, skrywającą mroczną tajemnicę i...