-
ArtykułyKulisy fuzji i strategii biznesowych wielkich wydawców z USAIza Sadowska5
-
Artykuły„Rok szarańczy” Terry’ego Hayesa wypływa poza gatunkowe ramy. Rozmowa z autoremRemigiusz Koziński1
-
Artykuły„Nie ma bardziej zagadkowego stworzenia niż człowiek” – mówi Anna NiemczynowBarbaraDorosz4
-
ArtykułyNie jesteś sama. Rozmawiamy z Kathleen Glasgow, autorką „Girl in Pieces”Zofia Karaszewska2
Biblioteczka
2024-01-22
2024-04-23
2024-04-23
Gdybym miała opisać ją trzeba słowami byłoby to: przerażająca, przytłaczająca, mroczna.
Choć książkę czytałam już lata temu, dopiero teraz zrobiła na mnie tak kolosalne wrażenie. Pełna napięcia atmosfera, nasycona poczuciem beznadziei i smutku. Poczucie, że rodzice, osoby które powinny o ciebie dbać, chronić cię, walczyć o ciebie w każdym momencie twojego życia… pozbywają się swoich dzieci jak niechcianego problemu.
Niesamowicie przerażająca okrutność świata, jaką po raz kolejny stworzył Neal Schusterman wwierca się w umysł i nawet długo po odłożeniu książki, zostaje w głowie. Już przy „Kosiarzach” byłam absolutnie zachwycona, ale to „Podzieleni” zrobili ze mnie miazgę.
Ale nie tylko oryginalność świata i jego wyjątkowo mroczna wizja zasługują na uznanie, ale również kreacje bohaterów. To ludzie, o których boimy się, kibicujemy i wraz z nimi czujemy napięcie i poczucie zagrożenia. Jeśli czytaliście inne książki autora, wiecie, jaki potrafi zrobić rollercoaster emocjonalny i niektóre historie osób, jakie poznajemy… są naprawdę trudne i przytłaczające.
Czy mogę polecić „Podzielonych”? Zdecydowanie tak, ale również muszę ostrzec… to nie będzie książka dla wszystkich.
Gdybym miała opisać ją trzeba słowami byłoby to: przerażająca, przytłaczająca, mroczna.
Choć książkę czytałam już lata temu, dopiero teraz zrobiła na mnie tak kolosalne wrażenie. Pełna napięcia atmosfera, nasycona poczuciem beznadziei i smutku. Poczucie, że rodzice, osoby które powinny o ciebie dbać, chronić cię, walczyć o ciebie w każdym momencie twojego życia… pozbywają...
2024-04-23
Dwie Królowe, które dzieli tysiąc lat.
Słońca, która miała nieść radość, nadzieję i odbudowę oraz Krwawa, niosąca tylko zniszczenie, oraz śmierć.
Opowiedzieć, o czym jest „Furyborn” nie leży do najprostszych zadań. Ponieważ mamy tutaj dwie linie czasowe i dwie zupełnie inne bohaterki.
Rielle, szlachciankę skrycie podkochującą się w księciu, skrywającą mroczną tajemnicę i surowo karaną za wszelkie nieposłuszeństwo. Jednak nawet groźba śmierci i strach nie powstrzymują jej, aby w trakcie zamachu na ukochanego wyjść z cienia, odkrywając swoje moce i ukazując się jako jedna z przepowiedzianych dwóch królowych. Próbując udowodnić, że jest Królową Słońca i nie doprowadzi do zagłady królestwa, zmuszona jest do wzięcia udziału w śmiertelnie niebezpiecznym Turnieju i przejście siedmiu prób magii żywiołów. Przegrana oznacza nie tylko stratę statusu, czy ukochanego, ale przede wszystkim śmierć.
Tysiąc lat później, historia Królowej Rielle jest już tylko legendą, a Eliana podejmuję się najbardziej nikczemnych i bezlitosnych zadań dla Nieśmiertelnego Imperatora, aby zapewnić opiekę swojej rodzinie. Gdy jednak pewnej nocy jej matka zostaje uprowadzona, dziewczyna podejmuję współpracę z kapitanem rebeliantów, zdradzając swojego władce, aby odnaleźć rodzicielkę.
Sam wstęp do świata „Furyborn” mówi nam: hej, mamy tu do czynienia z rozbudowaną fantastyką dla stałych wyjadaczy!” I tak właśnie jest. Przepięknie rozbudowane uniwersum, które zachwyci fanów high fantasy, zachwycające swoją różnorodnością, detalami, choć również zaskakujące. Brutalnymi realiami wojny, biedą, okrutnością. A na deser, niesztampowym systemem magiczny i władanie żywiołami w zupełnie innym wydaniu.
Nie ukrywam, że NIE ZNOSZĘ, kiedy fabuła skaczę między dwiema liniami czasowymi, a tutaj… Byłam zachwycona. Owszem, początkowo czułam lekko dezorientację i nie potrafiłam się łatwo wgryźć w historię, jednak bardzo szybko się okazało, że zarówno fabuła z perspektywy Rielle, jak i Eliany była tak fascynującą, że nie mogłam się oderwać. I skakałam między jednymi niesamowitymi wydarzeniami, do drugich, a moje gałki oczne latały jak u widowni, na meczu ping-ponga.
Tempo akcji było świetnie podtrzymywane i przez całą książkę czułam się jak naładowana adrenaliną. Mogłam tylko czytać, czytać, a gdy nie mogłam czytać cały czas w głowie analizowałam fabułę.
W środku znajdziemy nie tylko intrygujących męskich bohaterów, ale i delikatną spicy nutkę. Nie będą to obrazy mocno opisowe, jednak niepozostawiające złudzeń.
Zakończenie było chyba najlepszą częścią. Obserwowanie, do czego właściwie to zmierza, kto jest tym złym, jak mogą się połączyć historie tak różnych kobiet i czym jeszcze autorka zaskoczy na koniec. Wcześniej już miałam styczność z twórczością Claire Legrand i wiedziałam, na co ją stać. I tym razem również mnie oczarowała mocnym przytupem zwieńczającym całość.
Podsumowując: jest to zdecydowanie powieść dla stałych wyjadaczy fantastyki, którzy nie boją się unikatowych rozbudowanych światów, sieci zawiłych intryg, ciekawych rozwiązań magicznych. Znajdziemy tutaj również świetnie poprowadzone wątki romantyczne z delikatną pikanteria. Nie tylko linia fabularna została świetnie poprowadzona, lecz przede wszystkim jest to naprawdę fenomenalne dobrze napisana książka, która również została bardzo dobrze przetłumaczona i zredagowana. I choćbym nie wiem, jak chciała, nie potrafię do niczego się przyczepić.
Dwie Królowe, które dzieli tysiąc lat.
Słońca, która miała nieść radość, nadzieję i odbudowę oraz Krwawa, niosąca tylko zniszczenie, oraz śmierć.
Opowiedzieć, o czym jest „Furyborn” nie leży do najprostszych zadań. Ponieważ mamy tutaj dwie linie czasowe i dwie zupełnie inne bohaterki.
Rielle, szlachciankę skrycie podkochującą się w księciu, skrywającą mroczną tajemnicę i...
2024-02-20
Kobieta, którą chciano spalić żywcem, szukająca zemsty.
Były generał pragnący spłacić dług i ocalić życie przyjaciela.
Dziewczyna połączona z bóstwem kłamstw, poszukująca wolności.
A dookoła świat zniszczony przez bogów, o których próbują zapomnieć.
Początkowo „Bogobójczyni” pozytywnie mnie zaskoczyła. Potem zauroczyła. A na koniec złamała serce… wielokrotnie.
Osoby śledzące mój profil wiedzą, że uwielbiam książki mroczne, niepokojące, poryte (a im bardziej, tym lepiej) oraz z nieoczywistymi bohaterami o szarej moralności. A tutaj mamy to wszystko. I to w otoczce świata zrujnowanego przez chciwość ludzi i bogów, straty bliskich, utraconych planów i marzeń. Momentami klimat powieści był, aż ciężki od unoszącej się w powietrzu beznadziei, co tym mocniej mnie angażowało w historie.
To co najbardziej kocham w powieści jest wyjątkowe uniwersum. Uwielbiam motyw bóstw, a tym razem został on przedstawiony w zupełnie inny sposób. Okrutnych bogów, którzy do istnienia i potęgi potrzebują wiary i ofiar oraz datków, jednak gdy niemal niszczą świat królestwo ludzi rozpoczyna z nimi zagorzałą walkę. I aby powstrzymać chciwe istoty, wiara w nich zostaje całkowicie zakazana, choć w jednym mieście dalej można sunące po ulicach zmory, ledwie przypominające potężne istoty, jakimi były kiedyś.
To powieść, gdzie bohaterowie muszą walczyć na każdym kroku. Z ludźmi, bogami, demonami, z własnymi słabościami i lękami.
Zdecydowanie jest to powieść dla osób kochających motyw podróż i mroczny, ciężki klimat. Znakomicie napisana zapowiada początek mocarnej serii (najprawdopodobniej dylogia). I choć momentami tempo akcji nie było równe, intrygująca linia fabularna pcha czytelnika dalej. Pomimo przeczytanej niezliczonej ilości książek jest w niej ogrom świeżości i oryginalności, trudno jest mi nawet porównać ją do innych pozycji.
Jeśli zachwyciła Was szata graficzna, to pomyślcie, tylko że środek jest jeszcze lepszy.
Kobieta, którą chciano spalić żywcem, szukająca zemsty.
Były generał pragnący spłacić dług i ocalić życie przyjaciela.
Dziewczyna połączona z bóstwem kłamstw, poszukująca wolności.
A dookoła świat zniszczony przez bogów, o których próbują zapomnieć.
Początkowo „Bogobójczyni” pozytywnie mnie zaskoczyła. Potem zauroczyła. A na koniec złamała serce… wielokrotnie.
Osoby...
Ekscytująca, niesamowicie klimatyczna, zaskakująca.
Wciągające od pierwszych stron uniwersum, zachwycające mrokiem i gęstą od tajemnic atmosferą oraz dziewczyna walcząca o sprawiedliwość, której sama nie zaznała i o miasto, które chciało ją zniszczyć.
Świat, w którym przedwieczni upadli, miasta zostały zalane wodą, z odmętów oceanów wypełzły paskudne istoty, a ludzie musieli nauczyć się żyć w nowej odmienionej rzeczywistości. A w tym wszystkim oni: wzgardzeni potomkowie bogów, budzący strach i niechęć zwykłych mieszkańców, dzierżący okruchy dawnej potęgi i wygnani do miasta skąpanego w przemocy, okrucieństwie, bezprawiu.
Io jako potomkini Mojr posiada niezwykły dar, wzbudzający jednak przerażenie i odrazę: potrafi przecinać nici, w tym również nić życia. Kierując się swoim darem i umiejętność prowadzi agencję detektywistyczną , zajmująca się mniejszymi zleceniami, takimi jak zdrady niewiernych małżonków lub oszustwami. Aż do dnia, gdy od najniebezpieczniejszej osoby w mieście otrzymuję zadanie odkrycia, kto stoi za tajemniczymi morderstwami.
Autorka nie tylko zbudowała świat pełen skrywanych od lat tajemnic i mrocznych sekretów, ale stworzyła wokół niego całą otoczkę, tworząc wciągające i unikatowe uniwersum. Zaczynając od miasta zbrodni, od którego władza całkowicie się odcięła, pozostawiając mieszkańców samym sobie, po zalane wodą ulicę, na których trzeba uważać na czające się w przypływie potwory, czy toksyczne kwaśne deszcze.
A w tym wszystkim sami mieszkańcy, nadnaturalni i obdarzeni mocą przodków, którzy pomimo władzy, jaką mogliby dzierżyć zmuszeni są ukrywać swoje talenty, pozwalać się rejestrować i być traktowani jako gorsze jednostki.
Od pierwszych stron zaintrygował mnie nie tylko sam świat, ale również i fabuła, tajemnicze śledztwo i zagadka kryminalna. Choć myślałam, że wiem, w jakim kierunku historia podąży, to finalnie i tak byłam ogromnie zaskoczona. A kocham być zaskakiwana.
Nie zabraknie również pewnej, charyzmatycznej, męskiej postaci i bardzo delikatnego wątku romantycznego. Postacie wszystkich pierwszoplanowych bohaterów były porządnie wykreowane, każdy z nich intrygował mnie na swój sposób, ale również trafiło się kilka ciekawych postaci drugo – i trzecioplanowych, które wiele wniosły do historii.
Momentami było nieco brutalnie, jednak nie były to opisowe sceny przemocy.
Całość historii absolutnie mnie zachwyciła i wciągnęła, wniosła przyjemny zastrzyk świeżości w fantastyce młodzieżowej, zwłaszcza jeśli chodzi o kreacje świata i linię fabularną. Zabrakło mi jednak dopieszczenia i jeszcze większego rozbudowania świata, było wiele fascynujących momentów, jak gdy bohaterka mówi o kwaśnych deszczach, o zmutowanych potworach lub o walce o lodowce w celu zdobycia świeżej wody i zdecydowanie chciałabym poznać co jeszcze kryło się za tymi historiami. Może temat powróci w kolejnym tomie? Zdecydowanie będę na niego niesamowicie czekać, bo była to fascynująca przygoda i potrzebuję więcej.
Ekscytująca, niesamowicie klimatyczna, zaskakująca.
Wciągające od pierwszych stron uniwersum, zachwycające mrokiem i gęstą od tajemnic atmosferą oraz dziewczyna walcząca o sprawiedliwość, której sama nie zaznała i o miasto, które chciało ją zniszczyć.
Świat, w którym przedwieczni upadli, miasta zostały zalane wodą, z odmętów oceanów wypełzły paskudne istoty, a ludzie...
Po każdą książkę Rebecci Kuang sięgałam niemal od razu w momencie publikacji, zaledwie kilka dni po premierze już miałam je w łapkach. Niestety ani Wojna makowa, ani Babel, pomimo że byłam pewna, iż wpiszą się w mój gust czytelniczy, nie zachwyciły mnie. Doceniałam niesamowity styl autorski, przemyślaną fabułą, mocne plot twisty i budowanie napięcia, jednak ostatecznie zawsze pojawiało się coś, co przeszkadzało mi w odbiorze książki. I chociaż zapowiedź Yellowface od początku mocno przykula moją uwagę to nie miałam już większych oczekiwań, że mnie zachwyci.
I okazało się wręcz przeciwnie. Okazała się cudowna, zaskakująca i po prostu. Niesamowicie dobrze napisana.
Wciągnęła mnie już od pierwszej stron, a im dalej brnęłam, tym moja fascynacja stawała się jeszcze większa. Nie jest to fantastyka ani powieść nasączona po brzegi dynamicznie akcją, ale… jest absolutnym rollercoasterem emocji. Momentami ciężko było mi oddzielić fikcję od rzeczywistości. Odkładałam książkę, w której działo się tak strasznie dużo, a bohaterka wpadła w istne szambo, a uczucia towarzyszące mi w trakcie czytania nie opuszczały tak łatwo. Czułam cały czas napięcie, emocje, stres. Gdy świat bohaterki sypał się w gruzach, odczuwałam to jakby i u mnie działo się to samo. Odkładałam książkę na bok, a jednak nie mogłam przestać o niej myśleć.
Kuang ma niesamowity talent do tworzenia antybohaterów, których nie da się – lub jest naprawdę ciężko – polubić, a jednocześnie również nieco im się kibicuje. Autorka nie tworzy idealnych postaci, wręcz przeciwnie: są złośliwi, pełni zawiści, zazdrości, strachu i nie boi się sięgać po trudną tematykę, jak rasizm, uprzedzenia, plagiat, ale pokazywać je jednocześnie z drugiej strony.
Gdybym miała opisać Yellowface jednym słowem, byłoby to: fenomenalne. Zwłaszcza zakończenie, które jednocześnie wbiło mnie w fotel i zachwyciło. Zdecydowanie potrzebuje więcej!
Po każdą książkę Rebecci Kuang sięgałam niemal od razu w momencie publikacji, zaledwie kilka dni po premierze już miałam je w łapkach. Niestety ani Wojna makowa, ani Babel, pomimo że byłam pewna, iż wpiszą się w mój gust czytelniczy, nie zachwyciły mnie. Doceniałam niesamowity styl autorski, przemyślaną fabułą, mocne plot twisty i budowanie napięcia, jednak ostatecznie...
więcej mniej Pokaż mimo to
Cudowna!
Niesamowicie klimatyczna powieść, nie tylko dla młodszych czytelników, pełna dreszczyku grozy i uczucia niepokoju, osadzona w najlepszym możliwym klimacie: Halloween.
Zdecydowanie będę chciała sięgnąć po kolejne części!
Cudowna!
Niesamowicie klimatyczna powieść, nie tylko dla młodszych czytelników, pełna dreszczyku grozy i uczucia niepokoju, osadzona w najlepszym możliwym klimacie: Halloween.
Zdecydowanie będę chciała sięgnąć po kolejne części!
2023-08-31
Po jaką książkę sięgnęliście z myślą, że pewnie Wam się spodoba, ale po zakończeniu… nie spodziewaliście się, że zachwyci Was aż tak bardzo?
U mnie tak było właśnie z „Domem trzepoczących skrzydeł”: po opisie, motywach i zapowiedzi sądziłam, że to coś dla mnie, ale… O, przenajsłodszy jeżu, otrzymałam o wiele więcej, niż oczekiwałam.
To powieść dla osób lubujących się w motywie podróży, poszukiwania magicznych artefaktów, gdzie wątek miłosny, choć nie na pierwszym planie, jest bardzo znaczący dla całości historii. I może nie jest wypełniona dynamiczną akcją, to jednak w żadnym momencie nie czułam się ani trochę mniej zaintrygowana co wydarzy się dalej. Od samego początku mocno zaangażowałam się w fabułę i polubiłam postać głównej bohaterki, Fallon, która przez swoje mieszane pochodzenie w świecie fae nie miała lekko.
I na pewno nie zgodzę się ze stwierdzeniem, że powieść jest podobna do Dworów, czy jakiejkolwiek innej książki, ponieważ mamy tutaj naprawdę ciekawie zarysowany świat, pełen niedostępnej dla większości osób magii, krwiożerczych bestii krążących w odmętach wodnych tuż pod stopami zwykłych mieszkańców, czy rozmaitych istot. W połączeniu z zarysem fabularnym stanowi cudowny powiew świeżości w dzisiejszej fantastyce. I choć chciałabym poznać szerszy obraz świata, w którym rozgrywała się akcja, jego historii, czy wierzeń, to jak na pierwszy tom trylogii jestem usatysfakcjonowana.
Polubiłam Fallon ze wszystkimi jej wadami, naiwnością czy młodzieńczym zaślepieniem, ale to drugoplanowi bohaterowie, a zwłaszcza jeden gbur, całkowicie mnie oczarowali. Zarówno czytałam dla samej fabuły, niesamowicie wartkiej i wciągającej, jak i dla jednego z jej bohaterów. Chociaż byli i tacy bohaterowie, którzy bez kawy potrafili mi mocno podnieść ciśnienie i rozbudzić, abym mogła czytać dalej do 3-4 w nocy.
Zakończenie pozostawiło mnie z mocnym niedosytem, więc, mam nadzieję, że Wydawnictwo Nowe Strony nie będzie nam kazało długo czekać na kolejną część…
Po jaką książkę sięgnęliście z myślą, że pewnie Wam się spodoba, ale po zakończeniu… nie spodziewaliście się, że zachwyci Was aż tak bardzo?
U mnie tak było właśnie z „Domem trzepoczących skrzydeł”: po opisie, motywach i zapowiedzi sądziłam, że to coś dla mnie, ale… O, przenajsłodszy jeżu, otrzymałam o wiele więcej, niż oczekiwałam.
To powieść dla osób lubujących się w...
2014-11-09
Perwersyjna, cyniczna, zabawna. Taka jest powieść Jeanine Frost o tajemniczym tytule "W pół drogi do grobu". Uwaga! To zdecydowanie nie jest powieść dla grzecznych dziewczynek.
Catherine Cawfield żyje w świecie pozbawionym złudzeń. Przez sąsiadów wytykana jako bękart, przez rówieśników dziwadło, a przez własną matkę nazywana potworem. Zaledwie dwudziestodwuletnia półwampirzyca zmaga się ze świadomością swojej odmienności. Znienawidzona przez własnego rodzica poluje na wampiry, aby zadość uczynić krzywd wyrządzonych przed lat.
W mieście od miesięcy w niewyjaśnionych okolicznościach znikają młode dziewczyny. Schwytana przez niebezpiecznego wampira Cat zawiera ryzykowny układ i rozpoczyna śledztwo na własną rękę. Śledztwo, które może kosztować ją o wiele więcej niż własne życie.
Sięgając po "W pół drogi do grobu" nie wiedziałam czego się spodziewać. Oprócz kilku wyjątków tematykę krwiopijców staram się omijać szerokim łukiem. Jednak ta powieść z niewyjaśnionych powód przyciągała mnie od samego początku. W życiu nie spodziewałabym się, że aż tak przypadnie mi do gustu.
"I pamiętaj: bądź grzeczna tylko wtedy, gdy jest to lepsze od bycia niegrzeczną."
Główna bohaterka, młodziutka Cat, została wykreowana na prawdziwą twardzielke. Dzielna, waleczna, nie bojąca się ryzyka, zaskakuje i zniewala swoim urokiem oraz ciętym językiem. Potrafi być perwersyjnie niebezpieczna, ale trzeba się przy niej pilnować, ponieważ jedno krzywe spojrzenie i kołek w sercu murowany. Nasz męski bohater... jest oszałamiający. Oczywiście, jak to w literaturze bywa, musi być zniewalająco przystojny, męski i doprowadzać czytelniczki o palpitacje serca. Książkowy przykład złego chłopca. A jak wiadomo, takich lubimy najbardziej.
Wbrew pozorom i nieco oklepanej tematyce Jeanine Frost udało się uniknąć schematyczności. Fabuła jest wciągająca, a akcja gwałtowna i porywająca. Doświadczymy metamorfozy głównych bohaterów, zaskakujących zwrotów akcji oraz momentów intymności, przyprawiających o rumieńce i szybsze bicie serca. "W pół drogi do grobu" ocieka pikanterią i seksem. Z uwagi na dwuznaczne insynuacje oraz wulgaryzmy, powieść zdecydowanie jest skierowana do starszych odbiorców. Nie ukrywam, że te gorące momenty okazały się moimi ulubionymi.
"Poczułam na brzuchu coś twardego. Objęłam to dłońmi i wyprostowałam się.
- Bones, to jest kołek czy po prostu ogarnęło cię szczęście na widok tej sukienki?"
Szukając lekkiej i przyjemnej lektury sięgnęłam po kolejną książkę, o kolejnej Buffy, zakochującym się w kolejnym krwiopijcy. Niespodziewanie otrzymałam o wiele więcej. Pierwszy tom otwierający cykl o Nocnej Łowczyni jest porywający, wciągający i pozostawia niedosyt. Główni bohaterowie są barwni, charakterystyczni i nieco nieokrzesani! Czytałam tę książkę z wypiekami na twarzy, i szczerze, mogłabym czytać ją bez końca.
Godna polecenia pozycja dla osób szukającej zabawnej, zwariowanej i nieco sprośnej powieści o tematyce paranormalnej.
Perwersyjna, cyniczna, zabawna. Taka jest powieść Jeanine Frost o tajemniczym tytule "W pół drogi do grobu". Uwaga! To zdecydowanie nie jest powieść dla grzecznych dziewczynek.
Catherine Cawfield żyje w świecie pozbawionym złudzeń. Przez sąsiadów wytykana jako bękart, przez rówieśników dziwadło, a przez własną matkę nazywana potworem. Zaledwie dwudziestodwuletnia...
2014-11-10
Genialna kontynuacja "W pół drogi do grobu"! Po raz drugi Jeanine Frost walczy ze schematami i stereotypami na nowo odkrywając temat krwiożerczych istot nocy. Waleczna Caty i nieokiełznany Bones ponownie nas zaskoczą, rozbawią i nie jeden raz zgorszą.
Wartka akcja, nowe zaskakujące postacie, sceny przyprawiające o szybsze bicie serca. To wszystko i jeszcze więcej znajdziecie w drugim, świetnym tomie cyklu Nocnej Łowczyni. Powieść taka jak jej główni bohaterowie: zabawna, szokująca, perwersyjna. Godna polecenia pozycja dla fanów urban fantasy.
Genialna kontynuacja "W pół drogi do grobu"! Po raz drugi Jeanine Frost walczy ze schematami i stereotypami na nowo odkrywając temat krwiożerczych istot nocy. Waleczna Caty i nieokiełznany Bones ponownie nas zaskoczą, rozbawią i nie jeden raz zgorszą.
Wartka akcja, nowe zaskakujące postacie, sceny przyprawiające o szybsze bicie serca. To wszystko i jeszcze więcej...
2023-07-28
Nie zapomnę, jak w 2016 sięgnęłam po „A z popiołów zrodzi się ogień”, wtedy wydany jako „Imperium ognia” i przepadłam. Zakochałam się w serii, jej mrocznym klimacie, nieidealnych i pełnych wątpliwości bohaterach, ich rozterkach, przez co długo nie mogłam przetrawić, że seria została porzucona. Dlatego, gdy w zeszłym roku We need YA ogłosiło wykupienie licencji i wznowienie piszczałam z radości. Był to mój trzeci rereading… i mam wrażenie, że za każdym kolejnym razem, powieść smakuje coraz lepiej.
Kiedy kraj Uczonych, ludności zakochanej w nauce i sztuce, oczytanej i inteligentnej, został brutalnie podbity przez Imperium Marsyjskie, wyposażone w niezniszczalną broń, z którą żadne inne ostrze nie mogło się równać, niemal wymazano ich z kart historii. Zabroniono czytania, odebrano i spalono księgi, niektórych uczyniono niewolnikami, lecz nawet wolna ludność cierpiała na głód i biedę, a każdy, nawet najmniejszy przejaw buntu, bezlitośnie uciszano.
W ciągu zaledwie kilku minut, życie Laii, Uczonej, dotychczas już wystarczające trudne, zamienia się w koszmar. Wraz ze śmiercią dziadków oraz aresztowaniem brata musi podjąć drastyczne kroki, aby uratować ostatniego, żyjącego, krewnego i przywdziać niewolnicze kajdany i szpiegować najniebezpieczniejszą osobę w Imperium Marsyjskim. Jednocześnie to historia Eliasa, chłopaka siłą wyrwanego z rąk jedynych ludzi, którzy go pokochali i od dziecka uczony skutecznego zabijania i brutalnej dyscypliny. Żołnierza Imperium mogącego albo przywdziać maskę mordercy: Zamaskowanego i służyć wiernie ojczyźnie, mordując i torturując w imieniu Cesarza lub zaryzykować życie i zdezerterować.
Na wielkie brawa i ukłony zasługuję skrupulatna intrygująca i bardzo przemyślana konstrukcja świata. Każdy element, każdy szczegół został dokładnie zaplanowany. Świat stworzony był inspirowany starożytnym Rzymem oraz jego strukturą, ale autorka zawarła kilka paranormalnych smaczków, takich jak dżiny, ifryty czy ghule nadających całości niesamowity charakter.
Nie ma tutaj idealnych bohaterów. Narracja, podzielona między Eliasa oraz Laii, pokazuję dwoje zagubionych i przytłoczonych okrutnością świata, w którym żyją, nastolatków walczących z przeciwnościami losu oraz poszukujących wolności. Laia nie jest bohaterką, jaką łatwo można polubić. Początkowo poznajemy ją jako przerażoną i zagubioną dziewczynę niewidzącą co robić i zbyt naiwną jak na okrutną rzeczywistość, którą ją otacza. Dopiero z dłuższym czasem dojrzewa i czytelnik może dostrzec ogromną metamorfozę, jaką przechodzi. Elias, natomiast od początku, pomimo kilku błędów, jakie popełnia czy niezdecydowania, jest bohaterem, któremu chce się kibicować i za którego mocno trzyma się kciuki.
Powieść nie tylko jest świetnie napisana, lecz również rewelacyjnie dobrze przetłumaczona, co jest zasługą jedynego w swoim rodzaju Macieja Studenckiego. Tej książki nie czyta się. Przez nią się płynie. Od samego początku czułam się niezwykle wciągnięta i zainteresowana historia, dynamika została świetnie rozłożona, i chociaż tak, czytałam powieść po raz trzeci, to i tak nie mogłam się od niej oderwać, jak wtedy, gdy czytałam ją pierwszy raz.
„A z popiołów zrodzi się ogień” to pierwszy tom przecudownej serii, która chociaż jest fantastyką młodzieżową, zachwyci nie tylko młodzież. Dzięki rewelacyjnemu world building owi wciągającej fabule, intrygom, spiskom i nieidealnym bohaterom jest to powieść, która zostaje w pamięci na dłużej i od razu zachęca do sięgnięcia po kolejną część. A będzie ich, aż cztery!
Nie zapomnę, jak w 2016 sięgnęłam po „A z popiołów zrodzi się ogień”, wtedy wydany jako „Imperium ognia” i przepadłam. Zakochałam się w serii, jej mrocznym klimacie, nieidealnych i pełnych wątpliwości bohaterach, ich rozterkach, przez co długo nie mogłam przetrawić, że seria została porzucona. Dlatego, gdy w zeszłym roku We need YA ogłosiło wykupienie licencji i wznowienie...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-03-25
Są takie okładki, które aż krzyczą: przeczytaj mnie. I gdyby nie to, że pokochałam ten świat już przy „Magii cierni”, sama okładka zmusiłaby mnie, aby po nią sięgnąć. Charlie Bowater wykonała niesamowitą robotę przy tej serii, jak i przy „Wespertynie” i już nie mogę się doczekać kolejnych jej prac.
„Tajemnice cierniowego dworu” to powrót do klimatycznie zbudowanego uniwersum, w którym książki żyją, mają uczucia i swoje osobowości, a magia przybiera zupełnie inny wymiar. To świat, gdzie żyją czarodzieje, demony, a przedmioty mają więcej niż jedne oblicze. Kilka miesięcy po wydarzeniach z „Magii cierni”, gdy Nathaniel i Elisabeth wreszcie wiedli spokojne życie, niespodziewanie na terenie rezydencji dochodzi do niepokojących zjawisk atmosferycznych, a sam dom odgradza się gigantycznym odgrodzeniem, nie wpuszczając i nie wypuszczając nikogo. A sytuacja zdaję się pogarszać z dnia na dzień.
Jest coś niezwykle uroczego i chwytającego za serducho w opowiadaniach, nowelkach pełnowymiarowych powieści, zwłaszcza gdy pierwowzór pozostał w naszej pamięci na dłużej. Pozwala, choć na chwilę, wrócić między karty wspaniałej powieści i domknąć pewną historię, sprawdzić co u jej bohaterów, z jakimi trudnościami się borykają i czy są wciąż szczęśliwi.
I tak właśnie jest w tym przypadku. Nowelka w głównej mierze poświęcona jest relacji romantycznej głównych bohaterów, ich życiu codziennym w posiadłości oraz rosnącej przyjaźni z Silasem, oraz służącą Mercy. Możemy obserwować jak rozwija się uczucie między Nathanielem, który niezmiernie jest tym samym niefrasobliwym żartownisiem oraz inteligentną i zadziorną Elisabeth, jak z każdym dniem się pogłębia oraz w jakim kierunku zmierzają.
To historia niezwykle komfortowa otulająca przeprawiająca o same ciepłe uczucia. Wspaniała historia domykająca całkowicie opowieść Elisabeth. Fabuła nie jest tu aż tak istotna, relacje między bohaterami grają pierwsze skrzydła, a jedyne, do czego mogłabym się przyczepić to długość. Ponieważ, kiedy tylko weszłam z powrotem do tego świata, nie miałam ochoty go opuszczać.
Są takie okładki, które aż krzyczą: przeczytaj mnie. I gdyby nie to, że pokochałam ten świat już przy „Magii cierni”, sama okładka zmusiłaby mnie, aby po nią sięgnąć. Charlie Bowater wykonała niesamowitą robotę przy tej serii, jak i przy „Wespertynie” i już nie mogę się doczekać kolejnych jej prac.
„Tajemnice cierniowego dworu” to powrót do klimatycznie zbudowanego...
Uwielbiam to uczucie, gdy siadam do czytania książki i moją pierwszą myślą po przeczytaniu kilku zdań jest: „o kurczę, to będzie świetne!”. I wiecie co? Rzeczywiście było!
O czym jest?
Wieki temu smoki pomogły bogom uwięzić niebezpieczne demony na odległej wyspie, płacąc za to ogromną cenę. Na zawsze musieli opuścić ląd i zniknąć w otchłani morza, opuszczając ludzi na zawsze, a pozostałe okruchy magii stępione i surowo zakazane.
Wiele lat później, w żyłach córki cesarza, Shiori, budzi się magia, o której od lat nie słyszano. Zaledwie jeden przejaw plugastwa może skazać ją na wygnanie i nawet uprzywilejowana pozycja nie wybawi jej od tego losu. Kiedy na ceremonii zaślubin niesforna moc wymyka się spod kontroli, chcąc uniknąć odkrycia sekretu ucieka od narzeczona i w odmętach jeziora niespodziewanie natyka się na…. smoka. Smoka, który ratuję jej życie i zmienia je na zawsze.
Moja opinia:
„Sześć szkarłatnych żurawi” to wszystko to, co w literaturze kocham: intrygująca bohaterka, delikatne (ale dosłownie tyciutkie!) nici romansu, pomysłowo rozbudowany świat, tajemnice, plot twisty i skrzętnie przemyślana fabuła, która nie pozwala oderwać się nawet na chwilę. Nie pamiętam, kiedy ostatnio przeczytałam tak szybko jakąkolwiek książkę. A przy tym śmiałam się, wściekałam i jedną lub dwie łezki przelałam.
Występuję tutaj również jeden z moich ulubionych motywów: przełamywania klątwy. Jednak nic więcej nie zdradzę, bo niespodzianki są najlepsze.
Spełniła wszystkie moje oczekiwania, dostarczając niesamowitych wrażeń i emocji, a plot twisty całkowicie mnie zaskoczyły. I choć zawsze staram się oczekiwać nieoczekiwanego, to i tak autorce udało się mnie zaskoczyć i byłam pod dużym wrażeniem.
Powieść nie tylko stoi świetną fabułą, ale również klimaty. Malownicza Azja, tajemnicze smoki, okrutne demony, niemożliwa do przełamania klątwa… czy na prawdę potrzeba czegoś więcej?
Jeśli lubicie baśnie, magiczne klimaty, nie czytajcie opisu,, unikajcie spoilerów, idźcie za intuicją i pozwólcie się sobie zakochać!
Uwielbiam to uczucie, gdy siadam do czytania książki i moją pierwszą myślą po przeczytaniu kilku zdań jest: „o kurczę, to będzie świetne!”. I wiecie co? Rzeczywiście było!
O czym jest?
Wieki temu smoki pomogły bogom uwięzić niebezpieczne demony na odległej wyspie, płacąc za to ogromną cenę. Na zawsze musieli opuścić ląd i zniknąć w otchłani morza, opuszczając ludzi na...
Największa rekomendacja, jaką mogę tylko dać: to jedna z najlepszych dystopijnych serii i automatycznie trafia do topki polecanych przeze mnie książek!
Wyobraźcie sobie świat, w którym technologia i wiedza zaszły tak daleko, że niewiadoma nie istnieje, nie ma rzeczy niemożliwych, można nawet pokonać śmierć. Jednak aby zapobiec przeludnieniu powołano Kosiarzy: elitarną, przeszkoloną grupę mająca nieść… koniec życia, zwane również „zbiorami”.
Kiedy tylko słyszę hasło „dystopia” od razu błyszczą mi się oczy z ekscytacji. Jednak im więcej czytam, tym próg oczekiwań jest coraz większy. Nic więc dziwnego, że po fali pozytywnych opinii, oczekiwania względem „Kosiarzy” były naprawdę, NAPRAWDĘ wysokie. I z czystym sumieniem mogę powiedzieć: ta książka spełniła je wszystkie.
Niesamowity klimat cały czas utrzymywał mnie w napięciu i ekscytacji, mocny motyw śmierci był wciąż obecny, czasem w formie łagodnych wzruszających zbiorów, czasem brutalnych i krwawych, na które nie mogłam patrzeć, a jednocześnie nie mogłam oderwać wzroku. Rewelacyjnie utrzymywane tempo akcji, co rusz podkręcane plot twistami, przez co całość przeczytałam jednym tchem. Nie jestem w stanie zliczyć, ile razy byłam w szoku co się wydarzyło. Czasami zastanawiałam się wręcz, czy nie ma tego przypadkiem, aż za dużo? Czytelnikowi, który nie lubi nadmiaru akcji i szybkiego tempa mogłoby to przeszkadzać, ale akurat nie mi.
Główni bohaterowie, choć są jeszcze nastolatkami, to postacie dojrzałe, inteligentne, nie są dobrzy lub źli, lecz pełne szarej moralności oraz z fajną zadziornością, która przykuwa i utrzymuje uwagę czytelnika.
I wiem, że recenzja niesamowicie cukierkowa, ale… choćbym bardzo chciała, nie za bardzo mam się do czego przyczepić. Może tylko nieco więcej świata chciałabym poznać. To po prostu rewelacyjnie dobrze napisana i świetnie przemyślana historia, która spodoba się wszystkim fanom dystopii i porządnych młodzieżówek (ale dla starszej młodzieży!).
Największa rekomendacja, jaką mogę tylko dać: to jedna z najlepszych dystopijnych serii i automatycznie trafia do topki polecanych przeze mnie książek!
Wyobraźcie sobie świat, w którym technologia i wiedza zaszły tak daleko, że niewiadoma nie istnieje, nie ma rzeczy niemożliwych, można nawet pokonać śmierć. Jednak aby zapobiec przeludnieniu powołano Kosiarzy: elitarną,...
2016-08-03
Nie ukrywam, bałam się sięgnąć po „Czwarte skrzydło”. Po fali niesamowitej ilości zachwytów, chcąc – nie chcąc, oczekiwania były naprawdę wysokie i spodziewałam się, że nie przypadnie mi do gustu.
W końcu przeczytałam. I przepadłam.
Cieszę się, że zrobiłam to dopiero teraz, bo przynajmniej nie będę musiała czekać tak długo na drugą część, „Iron Flame”, która zbliża się wielkimi krokami – 13 marca.
Wracając jednak do Fourth wing: od samego początku mocno zaangażowałam się w historię, dzięki temu, że jest napisana bardzo lekko, dynamika jest wyważona, a sama ścieżka fabularna pełna akcji, pomimo konkretnego rozmiaru powieści, przeczytałam ją błyskawicznie. Smaku nadawał również typ spod ciemnej gwiazdy, a chemia między bohaterami nakręcała fabułę.
Czy jednak jest to najlepiej napisana książka? Nie. Nie ma przepięknego stylu, mocno rozbudowanego świata, ścieżki fabularnej wybijającej się poza schematy, a główna bohaterka, no cóż, nie jest najbardziej wybitną postacią. Więc na czym tak naprawdę polega fenomen tej powieści?
Mamy tutaj wątki i schematy, bardzo dobrze nam znane z innych popularnych serii, lecz dobrze ograne. Uwielbiam wątki romantyczne, a ten wykreowany w Czwartym skrzydle szczególnie przypadł mi do gustu, bo typ ma wszystko, co lubię: jest mrukliwym gburem, niesamowicie przystojnym, z paskudną przeszłością i pomimo pogardy wobec Violet, czuć, że chce ją chronić. Na dodatek, rewelacyjna chemia. Dalej, mamy motyw akademii, progresu bohatera, którego ścieżka nie jest łatwa i musimy zapracować na swoje miejsce w nowym świecie.
I coś, co chyba pokochali wszyscy: smoki. Okazało się to być tym, czego nam wszystkim najbardziej brakowało.
Chociaż dostrzegam braki w powieści, luki fabularne, czy błędy logiczne, jest to po prostu książka, przy której bawiłam się niesamowicie, byłam absolutnie wciągnięta w historię, a zakończenie wywołało u mnie fale łez i nieprzespaną noc. Więc na pytanie, czy czekam na kontynuacje powiem tylko: potrzebna na wczoraj.
Nie ukrywam, bałam się sięgnąć po „Czwarte skrzydło”. Po fali niesamowitej ilości zachwytów, chcąc – nie chcąc, oczekiwania były naprawdę wysokie i spodziewałam się, że nie przypadnie mi do gustu.
więcej Pokaż mimo toW końcu przeczytałam. I przepadłam.
Cieszę się, że zrobiłam to dopiero teraz, bo przynajmniej nie będę musiała czekać tak długo na drugą część, „Iron Flame”, która zbliża się...