-
ArtykułyKsiążka na Dzień Dziecka: znajdź idealny prezent. Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
Artykuły„Zaginiony sztetl”: dalsze dzieje Macondo, a może alternatywna historia Goraja?Remigiusz Koziński1
-
Artykuły„Zależy mi na tym, aby moje książki miały kilka warstw” – wywiad ze Stefanem DardąMarcin Waincetel1
-
ArtykułyMagdalena Hajduk-Dębowska nową prezeską Polskiej Izby KsiążkiAnna Sierant2
Biblioteczka
2014-07-11
2014-07-25
2014-06-26
2014-06-18
2014-06-15
Za każdym razem, gdy czytam "Władczynię Rzek" mam wrażenie, że odnajduję w tej książce coś nowego, coś, czego wcześniej nie zauważyłam. I nie chodzi mi o kwiatek "hrabstwo Notinghamshire", którego do dzisiaj nie potrafię ogarnąć rozumem.
Po tej czwartej lekturze uderzyła mnie raczej myśl jak bardzo pesymistyczna jest tak historia. Jest piękna, a i nie można powiedzieć, aby Jakobina Luksemburska miała okropne życie (przynajmniej jeszcze nie w opisywanym tutaj przedziale czasowym, to co się działo po wstąpieniu Yorków na tron to inna bajka), ale jednak nie nastrajająca optymistycznie. Bo czy naprawdę można być szczęśliwym mając kochającego męża i cudowne dzieci, ale nie mogąc otarcie korzystać ze swoich umiejętności i darów? Drżąc o oskarżenie o czary tylko dlatego, że rozumie się więcej niż reszta ludzi? I cały czas bojąc się o lekkomyślną przyjaciółkę, która może powieść na zatracenie ludzi, którzy ją kochają?
"Władczyni Rzek" jest moim zdaniem, obok "Córki Twórcy Królów" najlepszą książką pani Gregory (nie liczę "Kochanic Króla", bo tutaj akurat górę bierze moja miłość do Anne Boleyn i wątpię, abym była obiektywna w ocenie), ponieważ nie daje prostych odpowiedzi. Czy Lancasterowie byli źli, czy Yorkowie? Czy Małgorzata Andegaweńska była potworem czy nieszczęśliwą kobietą? Czy Henryk VI był psychicznie chory, słaby na ciele, czy zaczarowany? To musimy ocenić sami, chociaż minęło tyle czasu. Jakobina może nam tylko pomóc... I pokazać jak bardzo nasze życie zależy od obrotów koła fortuny.
Za każdym razem, gdy czytam "Władczynię Rzek" mam wrażenie, że odnajduję w tej książce coś nowego, coś, czego wcześniej nie zauważyłam. I nie chodzi mi o kwiatek "hrabstwo Notinghamshire", którego do dzisiaj nie potrafię ogarnąć rozumem.
Po tej czwartej lekturze uderzyła mnie raczej myśl jak bardzo pesymistyczna jest tak historia. Jest piękna, a i nie można powiedzieć,...
Prawdopodobnie najlepsze tłumaczenie książki pani Gregory jakie zostało wydane w Polsce. Czytanie i porównywanie treści w obu językach dawno nie sprawiło mi takiej przyjemności. Ukłony więc w stronę tłumaczki, Urszuli Gardner.
Sama historia... Cóż, nawet pani Gregory mówi, że to powieść bardziej kostiumowa niż historyczna, i więcej w niej domysłów niż faktów, ale trudno się z tymi domysłami nie zgadzać. Gdy z jednej strony mamy miłych, przystojnych i czarujących młodzieńców z dynastii Yorków, a z drugiej antypatycznego Henryka VII Tudora wespół z jego przerażającą, szaloną matką to trudno zachować jakikolwiek historyczny obiektywizm. Trudno chwalić politykę ekonomiczną czy sojusz z Królami Katolickimi, gdy ważniejsze staje się pytanie: czy Henryk Tudor był obmierzłym mordercą?
A po środku tego wszystkiego stoi narratorka, Elżbieta York, kobieta, która podczas podróży przez 453 strony wywołuje w czytelniku wszystkie możliwe uczucia. Współczucie, sympatię, żal, niekiedy pogardę, czy wręcz wściekłość. Ale głównie jednak współczucie, bo Biała Księżniczka to opowieść o kolorowych ptakach w klatce. I tylko czytelnik może stwierdzić, ile tych ptaków widział. Ja szczerze przyznam, że chyba tylko jeden z bohaterów pozostawał naprawdę wolny... Nawet żyjąc w zagrożeniu czy w więzieniu.
Prawdopodobnie najlepsze tłumaczenie książki pani Gregory jakie zostało wydane w Polsce. Czytanie i porównywanie treści w obu językach dawno nie sprawiło mi takiej przyjemności. Ukłony więc w stronę tłumaczki, Urszuli Gardner.
więcej Pokaż mimo toSama historia... Cóż, nawet pani Gregory mówi, że to powieść bardziej kostiumowa niż historyczna, i więcej w niej domysłów niż faktów, ale trudno...