-
ArtykułyUwaga, konkurs! Do wygrania książki „Times New Romans“ Julii Biel!LubimyCzytać1
-
ArtykułyWygraj egzemplarz „Róż i fiołków” Gry Kappel Jensen. Akcja recenzenckaLubimyCzytać1
-
Artykuły10 gorących książkowych premier tego tygodnia. Co warto przeczytać?LubimyCzytać3
-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
Biblioteczka
2020-07-03
2016-05-13
2016-04-30
2016-04-26
2016-02-17
2016-01-27
2015-12-30
2015-12-23
2015-11-27
Wiesz, ostatnio niezwykle często pozwalam sobie na sentyment. Przywołuję, zachwycam się, przeżywam. Wciąż na nowo, na nowo, na nowo. I zdaję sobie sprawę, że nie jest to wyjście idealne, a przyczyna, przez którą marnujemy to, co jest tu i teraz. Życie. Ale ja wolę tamto tu i tamto teraz, w szczególności w tym jednym wypadku, bo nie lubię pożegnań, a teraz właśnie jedno się rozgrywa i nie wiem, co mogłabym powiedzieć. Więc czytam.
Choć nie zwykłam wracać do przeczytanych książek, "Miasto Kości" czytałam jakieś pięć razy (aktualnie czytam o oryginale, czyli sześć) – "Miasto Popiołów" i "Miasto Szkła" też w liczbie podobnej, a kolejne dwa tomy "Miasto Upadłych Aniołów" i "Miasto ZagubionychDusz" zostały przeczytane trzy lata temu i właśnie teraz, zupełnie niedawno. A to wszystko przez sentyment. Uwielbiam serię Cassnadry Clare z przyczyn dwóch: kiedy skończyłam HP byłam zdruzgotana i nie wyobrażałam sobie, że kiedykolwiek trafię na coś, co podobnie mnie zahipnotyzuje, oraz – bo jest, kurde, niesamowicie dobra. Historia czasami schematyczna – warto zaznaczyć, – bo dziewczyna, główna bohaterka całkiem przypadkiem poznaje tajemnicę jej matki, dowiaduje się, że dotąd żyła w złudzeniu, pod kloszem, w mydlanej bańce i trafia tam, gdzie jej przeznaczenie – zupełnie jak bohaterowie J.K. Rowling, Ricka Riordana, – ale nadal trochę inna, bo dotyczy świata Nocnych Łowców, dumnych wojowników, których misją jest zabijanie demonów, napływających do nas z innych wymiarów. Ukazuje anioły, szklane wieże Alicante, dynamizm, walkę oraz prawdziwe rycerstwo. I tak sześć tomów serii przybliża nam historię Clary Fray: kolejne odkrycia pełne suspensu, idealnie skonstruowany (i piekielnie intrygujący!) świat mający swoje prawa, sojusze i władze oraz historię, – to Anioł Razjel stworzył pierwszego Nocnego Łowcę, mieszając własną krew z krwią ludzką – miłości, magię, uprowadzenia, rany ciężkie, a nawet… powroty zza światów.
Mrok spowija świat Nocnych Łowców, odkąd Sebastian Morgenstern powrócił i zapowiedział zemstę, w przerażającym tempie tworząc amię Mrocznych gotowych do walki. Rozdziela rodziny, zamieniając Łowców w istoty z koszmarów i wydaje się, że nic nie jest w stanie go pokonać. Władze Idrisu przerażeni atakami na Instytuty sprowadzają wszystkich do stolicy, lecz chowając się nie wygrają tej wojny. Clary i jej drużyna robi więc decydujący krok w stronę wyzwolenia i… wyprawia się do królestwa demonów, w poszukiwaniu nadziei i ratunku dla tysiąca zgubionych dusz.
Jednym z elementów, za które tak bardzo kocham serię, jest mitologia hebrajska, która spływa wręcz z kartek: już począwszy od pierwszego tomu, gdzie przybliżana nam jest postać Anioła Razjela, po trzecią część z aniołem Ithurielem, piątą z Wielkim Demonem i szóstą: w samym Edomie, piekle, do którego trafili bohaterowie. Do tego więcej aniołów, więcej czarnej magii, demonów, zaklęć obronnych oraz biblijnych odwołań. Clare imponuje łaciną i fragmentami dawnych utworów, które zdobią kolejne części powieści i stały się już cechą charakterystyczną dla jej książek, nadając im niepowtarzalnie mroczny i przygaszony klimat. "Miasto Niebiańskiego Ognia" ma właśnie więcej wszystkiego, co uwielbiam i tego, co sprawiało, że noce spędzałam na wtulaniu do siebie podniszczonego, bibliotecznego "Miasta Kości", później wciskając go pod poduszkę i wyobrażając sobie dalsze losy bohaterów. Nie zawiodłam się.
Nie zawiodłam się, ponieważ Clare w końcu udało się rozkochać we mnie czarnego bohatera, a jednocześnie zaskrobać sympatię u tych nowych. Nie jest bowiem tajemnicą, że ten tom jest początkiem i końcem nie tylko historii Jace’a i Clary a także spotkaniem bohaterów z trylogii "Diabelskie Maszyny" (Carstairsów), oraz nadchodzącej powieści Clare, "Lady Midnight" z cyklu "The Dark Artifices" (Blackthornów). Ponadto mamy to idealne rozłożenie i brak faworyzacji – para Clary i Jace nie grają już pierwszych skrzypiec i to nie wokół nich wszystko się kręci, choć mają naprawdę ogniste i buchające problemy. Jest masa innych wątków, problemów, konfliktów i potyczek. Simon bez Znaku Kaina nie pozostaje już nietykalny, Alec i Magnus przeżywają ogromny kryzys, Maię i Jordana czeka poważna akcja ratunkowa, której mogą nie przetrwać, a przedstawiciele każdej z rasy zostają w tajemniczy sposób porwani. I choć "Miasto Niebiańskiego Ognia" nie należy do najlepszej z serii, to najgorszej również się nie zalicza. W sumie, jestem z niej zadowolona.
Czy tylko ja uważam, że fanarty są lepsze od oryginału? :D
Piekielnie mocno. Nie uważam, żeby obniżyła poziom serii, jedynie sprawia, że w ogólnym zarysie jest ona bardziej wyrachowana i znacznie dojrzalsza. Cechuje ją naprawdę idealny układ: każdy ma swoją chwilę a ponadto całość jest świetnie zróżnicowana – walka przepleciona chwilą oddechu, dynamizm zgaszony tajemniczym odkryciem, liczne dopatrywania wzburzone nienawiścią i podstępem. Cassandra Clare jest niepowtarzalna, niepowtarzalne uczucia wywołuje we mnie i zmusza do niepowtarzalnego, niespotykanego podczas czytania innych książek desperackiego płaczu. Zawodzenia. Najpierw w "Mechanicznej Księżniczce", teraz tutaj. Szalone tempo, narastająca frustracja, cisnące się do oczu łzy i suspens w najczystszym wydaniu. "Miasto Niebiańskiego Ognia" to bomba tykająca, idealnie podsumowanie serii, lecz dla wielu – zupełnie nieidealne jej zwieńczenie. I właśnie na takim stanowisku stoję też ja. Szósty tom odzwierciedla mroczny klimat i wiernie oddaje potęgę serii, ostatnimi rozdziałami zmiata z powierzchni ziemi, jednak nie wywołuje takiego stanu, jak wyżej wspomniana powieść kończąca "Diabelskie Maszyny" tej autorki – nie niszczy, nie łamie serca, nie jest wymarzonym, a jedynie bardzo dobrym zakończeniem.
"– Hm, więc jakie rzeczy sprawiają, że czujesz spokój?
– Zabijanie demonów. Dobre, czyste zabójstwo jest bardzo relaksujące. Krwawe są gorsze, bo potem trzeba posprzątać..."
A mimo to i tak ją kocham, najlepsiejsza seria na całym bożym świecie.♥
Wiesz, ostatnio niezwykle często pozwalam sobie na sentyment. Przywołuję, zachwycam się, przeżywam. Wciąż na nowo, na nowo, na nowo. I zdaję sobie sprawę, że nie jest to wyjście idealne, a przyczyna, przez którą marnujemy to, co jest tu i teraz. Życie. Ale ja wolę tamto tu i tamto teraz, w szczególności w tym jednym wypadku, bo nie lubię pożegnań, a teraz właśnie jedno się...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-10
Z perspektywy czasu uważam, że Cassandra Clare spokojnie mogłaby zakończyć serię "Dary Anioła" na trzech tomach. Ale wtedy nie byłoby "Miasta Zagubionych Dusz" – tomu, który całkiem skutecznie zniesmaczył i znienawidził Jace’a Lightwooda w oczach tysiąca fanek. A tego do szczęścia właśnie mi brakowało – pozbycia się przeszkód i zbędnej konkurencji.
"Ci dwaj są teraz nierozerwalnie złączeni. Jeśli jeden umrze, drugi też. Żadna broń na tym świecie nie jest w stanie zranić tylko jednego z nich."
W tym tomie Jace nie emanuje swoją jaceowatością, nie kroi demonów z zamkniętymi oczami ani nie żongluje sarkazmem i ironią – jest opętany. Związany na wieczność magicznym znakiem widocznym na jego piersi z Sebastianem, łaknącym śmierci i mającym demoniczne plany psychopatą. Stał się sługą zła, swoim bezżartowym przeciwieństwem, kamieniem, maską. I tylko mała grupka, tak zwana "Drużyna Dobra", wierzy, że jest jeszcze nadzieja – Isabelle, Magnus, Alec i Simon poruszają niebo i piekło by uratować chłopaka…. Dosłownie. Tylko żeby to robić muszą zbuntować się przeciwko Clave, rządowi Nocnych Łowców i ich prawom oraz działać bez Clary – dziewczyna rozgrywa niebezpieczną grę zupełnie sama, gdzie dla Jace’a gotowa jest zrobić zupełnie wszystko. Czy tak wygląda koniec? Czy destrukcyjny plan Sebastiana zniszczy absolutnie cały świat Nocnych Łowców? I czy Jace naprawdę jest już stracony?
Cóż za emocje! Cóż za pomysł! Cóż za akcja!
Nigdy nie mogę się nadziwić – Clare jest naprawdę dobra w tym co robi, ma głowę pełną pomysłów i po średnim "Mieści Upadłych Aniołów" w końcu ma szansę się zrehabilitować. A robi to bezbłędnie. Czuć, że koniec jest nieubłagany. Nie tylko koniec serii (to piąty na sześć tomów), ale i koniec wszystkiego. Atmosfera się zagęszcza, robi się goręcej i cała akcja rozgrywa się w przeciągu tych paru ostatnich, powodujących duszności, klaustrofobię i hiperwentylację, rozdziałów. Miazga. Końcówka to moc, w przeciwieństwie do rozpoczęcia – tutaj, niestety, można się trochę pomęczyć. Można, bo nie trzeba – lata temu nie miałam z tym trudności, teraz w "Miasto Zagubionych Dusz" wbijałam się dwa miesiące. A czasu miałam pod dostatkiem. Początek to niesamowite lanie wody, trochę w klimacie poprzedniego tomu, który ogólnie rzecz mówiąc – był niezłym niewypałem. Ale Clare urozmaica trochę zakochanymi, intrygami zakochanych, sprzeczkami zakochanych i całą masą parringów – w tej części to chyba już każdy ma swoją drugą połówkę. Nawet Zgredek by kogoś znalazł, gdyby Clare go od Rowling przemyciła (if you know, what i mean).
Co w tej części jest, czego nie ma w pozostałych? Życie w drodze. Akcja nie ma stałego miejsca lokalizacji, co pewien czas się przemieszcza – Wenecja, Praga, Paryż, nie tylko Nowy Jork, jak działo się do tej pory. Czy muszę pisać, jaki wpływ ma to na czytelnika? Świetnie obrazuje klimat i zwyczaje tamtejszych narodowości, Clare zgrabnie a jednocześnie z precyzją i wiernie (w końcu uwielbia podróżować) odzwierciedla każdy szczegół: dania, budynki, mieszkańców. Świetnie. I chyba nie muszę wspominać, że to książka ich – chłopców. Więcej tutaj Magnusa i Aleca, ich rozpaczliwych perypetii, które mnie bawią, z kolei Simon przeżywa brak akceptacji ze strony rodziny i pragnie chociaż zachować dobre stosunki z siostrą, która niczego nie jest świadoma. A w centrum Sebastian, jego tysiące fanek (wiem, że tam jesteście!) w końcu mogą odetchnąć z ulgą i zaczytać się do omdlenia: jest psychopatyczny portret psychologiczny, jest jego chęć mordu, końca świata, hordy demonów itd.,itp. może to kogoś pociągać i jarać, jednak nie mnie. Ja czekam aż Jace znormalnieje. I czy w ogóle znormalnieje.
"– Więc mówisz, że będę miał bliznę?
– Dużą i brzydką. Na piersi.
– Cholera – mruknął Jace – A zależało mi na tych pieniądzach za pokaz mody plażowej."
"Miasto Zagubionych Dusz" to mój ulubiony tom serii (zaraz po „Mieście Szkła, oczywiście) i wiem, że faktycznie na to miano zasługuje. Jest wyrachowany, jest zupełnie inny od reszty i naprawdę od niego odbiega: miejscem akcji, bohaterami, nowym wrogiem. Fani Sebastiana nie zawiodą się na pewno – to w końcu on jest w centrum uwagi, przyćmiewając przy tym Jace’a, który w oczach niektórych faktycznie może stracić na sympatii. Poznajemy losy bohaterów drugoplanowych, szukamy rozwiązania wielu problemów. Czego możecie się spodziewać? Wzywania najpotężniejszego demona, armii mrocznych zabójców, wiru walki na każdym rogu, czyhającego i paraliżującego niebezpieczeństwa, ryzyka, spisku Królowej Ferie oraz wielu, wielu innych intrygujących i demonicznych rytuałów. A przy okazji zbierania mózgu ze ściany. Co to był za tom!
Z perspektywy czasu uważam, że Cassandra Clare spokojnie mogłaby zakończyć serię "Dary Anioła" na trzech tomach. Ale wtedy nie byłoby "Miasta Zagubionych Dusz" – tomu, który całkiem skutecznie zniesmaczył i znienawidził Jace’a Lightwooda w oczach tysiąca fanek. A tego do szczęścia właśnie mi brakowało – pozbycia się przeszkód i zbędnej konkurencji.
"Ci dwaj są teraz...
2015-07-16
2015-05-18
Jestem oszołomiona.
Na piedestał wnoszę chwile, które swoją wyjątkowością pozwalają mi recenzję powieści pisać od razu, gdy w mojej głowie nadal unoszą się opary ostatniego rozdziału, który zamiast unieść się ponad wszystko i pozwolić o sobie zapomnieć, pochłania każdą szarą komórkę mojego mózgu, każda tkanka sączy tę historię nieprzerwanie. Jestem oszołomiona, ponieważ zapomniałam jak smakuje książka emocjonująca – „Love, Rosie” i „Pandemonium” powoli odchodzą w niepamięć, a ja na oślep i hurtowo wybieram oraz czytam książki, które mogą lub nie muszą przypaść mi do gustu. Ta przypadła, zdecydowanie. Wykonała na mnie wyrok śmierci, bo chcąc nie chcąc, dołączyłam do nich, do „Skazanych”.
Debiuty to podstępne stwory. Cwane i wyrachowane, czasami wyglądające na zniedołężniałe, pisane w pośpiechu, bez ładu i składu, bez rozplanowania fabuły, jej proporcji i przemyślenia. Jednak nie zawsze. Jednak nie dziś. Pod może trochę zbyt prostym, a jednak wzbudzającym niepokój i zaciekawienie pseudonimem Alice Hill, autorki „Skazanych” kryje się prawdziwe polskie nazwisko, prawdziwej polskiej blogerki. Sytuacja dość ciekawa, to już kolejna książkowa recenzentka, która postanowiła spróbować rzemiosła pisarskiego i to z całkiem zadowalającym skutkiem. Co ja bredzę, ze skutkiem kosmicznym. Monumentalnym. Mistrzowskim.
Piszę pod grafikę. To ona jest dla mnie natchnieniem i to od niej zaczynam każdy tekst. Ustawiam sobie ją na tapetę, włączam nostalgiczne Clair de Lune czy Johna Murphy’ego na przykład, wczuwam się w klimat, bawię się w dobrą i intrygującą prezenterkę. Zaczynam. Włącz sobie więc Sunshine, The End i rzuć okiem na tę grafikę, o której wspomniałam. Też zacznij.
Całkiem niedawno pewna dziewczyna odnalazła zwłoki matki. Miękkie, ciepłe jeszcze, kontrastujące z zimnem kuchennych płytek, które jakby spijały życie z jej delikatnego ciała. Wtuliła się w jej ramiona, trzymała za dłoń, gładziła twarz, z której blask gasł wraz z każdym kolejnym cichym łknięciem córki. Wkrótce przeprowadziła się wraz z ojcem do innego miasta. Zaczęła chodzić do innej szkoły. Zaczęła poznawać innych ludzi. Wyłączyła uczucia i zapewne, jak powiedziałby to Damon Salvatore z „Pamiętników Wampirów” – wyłączyła człowieczeństwo. Tylko, że ona istotą nadprzyrodzoną nie była. Istoty nadprzyrodzone były wśród niej. Tak samo jak szkatuła od zmarłej matki, a w niej list, który skrywa tajemnice i wyjaśniłby wszystkie pytania, gdyby…. Gdyby dziewczyna zdążyła go przeczytać.
Być może jest tu chaos, być może zapomniałam czegoś dodać, ale uwierzcie – jest noc kiedy to piszę. A od zawsze uważam, że książki dobre o wiele łatwiej recenzować chwilę po lekturze. Te złe i przeciętne wymagają zastanowienia, męczących kontemplacji. A „Skazani” to powieść jak to morze na zdjęciu powyżej, roztrzaskujące się o skały. Wzburzone i wzburzające, zazwyczaj wybijające jednostajny rytm, ale i nieprzewidywalne oraz chaotyczne. Książka „Skazani” świetnie przypomniała mi, za co ludzie kochali i będą kochać paranormal romance.
Bo tak, może tego nie widać, ale to jest paranormal. Chociaż romansu dzięki Bogu w nadmiernych dawkach tam nie było. Ostatecznie patrząc przez pryzmat moich lekkich doświadczeń z YA i NA mogłabym tę książkę ulokować tak gdzieś pomiędzy i nimi, – jeśli ta pięćsetna cegła w ogóle tam by się zmieściła. Jak wspomniałam – romansu było zasadniczo niewiele, a jeśli był i tak ograniczał się do wiecznych kłótni, nieporozumień i… omdleń. Dzięki tej skromnej i subtelnej ilości wątku miłosnego wypatrywałam go często, niczym zagłodzona wilczyca – albo, co wydaje się odrobinę wiarygodniejsze – kolejna nastolatka. Trójkąt miłosny – Thilli, Asmund i Adán – był tylko zabawną kumulacją zachwytów, wulgarnych napadów zazdrości i gniewu; był tylko dodatkiem, częścią czegoś większego. Poza tym, całkiem dobrze wypadła autorka opisując dialogi. W podobnych powieściach często wydają się sztuczne i sztywne, ale tutaj są zdecydowanie na porządku dziennym. Ogólnie całość językowo prezentowała się bardzo przystępnie – dodatki w postaci ironii jeszcze bardziej wyrabiały sobie u mnie pozytywną opinię, a malownicze opisy przywodziły mi na myśl równie bogate pióro Cassandry Clare.
Całość nie pozostaje jednak bez skazy – przez długi okres nie mogłam polubić Thilli, głównej bohaterki, która po prostu działała mi na nerwach. I nie wiem, czy był to zabieg zamierzony czy nie, z biegiem czasu naprawdę zaczęłam jej współczuć. Stopniowo zdobywała moją sympatię, bo i wydoroślała, poukładała pewne sprawy, opanowała swoje słabości (szczególnie te przed chłopakami). A jeśli już o nich mowa – brunet, blondyn. Hiszpan, Norweg. Obieg wzdychania każdej z dziewczyn, szkolny dziwak i outsider. Takich schematów jest więcej – dziwna aura roztaczająca się wokół ludzi przywodzi mi na myśl „Akademię Wampirów”, ogólny klimat liceum i najlepszej przyjaciółki – „Wybranych” C.J. Daugherty. Jednak tego nie widać, to są jedynie małe trybiki w wielkim, potężnym systemie. Wspominam o nich, bo to elementy które być może jeszcze pamiętamy, które być może przebijają się jak przez mgłę w naszym mózgu i wcale nie wywołują oburzenia, a jedynie miłe uczucie powrotu do dawnych książek.
Nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała o niesamowitych ilustracjach zdobiących każdy rozdział, ale i nie tylko. Najbardziej do gustu przypadła mi ta z zakonnicą w płomieniach i z ptasimi szponami. (Jeśli Was to ciekawi – tak, uczy mnie siostra zakonna. Znajome widoki cenię sobie ponad miarę). A jeśli przy religii już jesteśmy – jest tu coś, czego nie znalazłam w żadnej innej młodzieżowej powieści. Biblię. Adama i Ewę, Lilith, Upadek. Zbuntowane anioły, zakochanego Lucyfera, nienawiść pierwszych ludzi. To. Jest. Cudowne. To, że ta historia się zazębia. To, że poznajemy ją z kilku perspektyw odkrywając przy tym inne tajemnice. To, że biblijne motywy są tak niesamowicie genialnym i mało wykorzystywanym motywem w paranormalach. To, że tak naprawdę czytając te historie z Edenu nie wiemy dlaczego autorka ma na celu je przedstawienie, ale myśl, że jest to ważne nie daje chwili spokoju. Męczy nawet, gdy tę książkę odłożysz. Nie czytaj jej przed snem, bo zanim się obejrzysz, pochłoniesz kolejne rozdziały. To książka z gatunku tych, które nie męczą. Jej ilość stron (577) sprzyja uzależnieniu; sięgasz częściej, bardziej, intensywniej. Aż do ostatniego słowa.
Kończy mi się kartka w Wordzie, co podpowiada, że pobiłam własny rekord rozpisywania się, który uprzednio należał do recenzji „Teen Wolf”, bodajże. Mimo ilości liter nie wiem czy osiągnęłam maksymalną objętość by oddać wszystko co zamierzałam, czy kiedykolwiek będę w stanie zebrać to w jednym akapicie, w zakończeniu. Polecam tę książkę obowiązkowo tym, którzy w głębi serca paranormal romance nadal kochają, którzy darzą ten gatunek sentymentem tak ogromnym jak ja. Ale jeśli wzdrygasz się raz po raz, słysząc tę nazwę, nie bój się. Jest tu ziarno Young Adult, dobrze rozwinięty wątek psychologiczny, tysiące stron thrillera i odrobina szkolnych podziałów. Jest tu rzadki motyw biblijny – rzeczy, o których na religii się nie mówi, albo te ukazane z trochę innej perspektywy. Są tu nadprzyrodzone istoty, chociaż bardzo mało i bardzo rzadko. Niesamowicie intrygujące zakończenie i napływające raz po raz pytania z nim i całą resztą książki związane, ciekawią mnie niezmiernie. I tak, nie mogę doczekać się kolejnego tomu. I nie boję się, że do tamtego czasu mogę wszystko zapomnieć. Tę książkę mogłabym przeczytać jeszcze wiele razy. Jest fascynująca.
Jestem oszołomiona.
Na piedestał wnoszę chwile, które swoją wyjątkowością pozwalają mi recenzję powieści pisać od razu, gdy w mojej głowie nadal unoszą się opary ostatniego rozdziału, który zamiast unieść się ponad wszystko i pozwolić o sobie zapomnieć, pochłania każdą szarą komórkę mojego mózgu, każda tkanka sączy tę historię nieprzerwanie. Jestem oszołomiona, ponieważ...
2013-07
Książki Cassandry Clare to nie tyle książki wyjątkowe, a sentymentalne. Przynajmniej dla mnie. Jeśli wpadacie tu dość regularnie, pewnie nie umknęło Waszej uwadze moje zamiłowanie do powieści spod pióra tej amerykańskiej autorki, które czytać bym mogła z boskim namaszczeniem po parę razy. Gdyby kazano mi napisać w punktach plan zdarzeń wybranego rozdziału z „Miasta Szkła”, wypisałabym od razu bezokoliczniki zdań dotyczące nie jednego, a wszystkich rozdziałów. Co z tego, że wysłaliby mnie do psychiatry? Co z tego, że każdy jasnowłosy chłopak spotkany gdziekolwiek to Jace, a każda rudowłosa dziewczyna w moich oczach automatycznie staje się Clary? Co z tego, że idąc samotnie chodnikiem czuję się niczym Nocny Łowca przemierzający pola bitwy ze zwycięskim tryumfem na twarzy, lub co gorsza – z wyrazem obrzydzenia na widok tak licznej rasy Przyziemnych? Dobrze mi z tym i szczerze dziękuje sobie, że pewnego dnia sięgnęłam po „Miasto Kości”, bo kurde, nie wyobrażam sobie mojego życia bez tych książek. Serio.
Kocham tę książkę. Kocham stan, w który mnie wprowadza za każdym razem gdy po nią sięgnę. Nawet ten szósty raz jest tak samo emocjonujący, tak samo piękny i wzruszający jak ten pierwszy. Zwykle nie wracam do czytanych przeze mnie książek, ale ta – to nie książka. To bestia. Nienawidzę jej, że jest pod każdym względem idealna, że bohaterowie są tacy nieszczęśliwi, że zawsze coś stoi na przeszkodzie, że nie mogą być kimś, i nie mogą być z kimś, że po prostu wir wojny, chaosu i zniszczenia potrzebuje ich bardziej, niż oni by tego chcieli.
Tym razem to walka jest jedyną kochanką tej książki. Valentine jest arogancki i przebiegły, przelew krwi nieunikniony, ale nikt nie wie, po której stronie stać. Nocni Łowcy zdecydować się muszą na bitwę u boku wampirów i innych Podziemnych. Albo przeciwko nim. Niekomfortowa sytuacja występuje nie tylko na tym polu bitwy – serca Jace’a i Clary są taką samą konfrontacją. Razem muszą podjąć najważniejszą decyzję, czy pozwolić sobie na zakazaną miłość?
"Pomyśl, jak będziemy się czuć nazajutrz. Pomyśl o ile trudniejsze po wspólnie spędzonej nocy będzie udawanie, że nic do siebie nie czujemy przy innych ludziach, nawet jeśli jedyne co zrobimy to zaśniemy obok siebie. To jak wzięcie małej dawki narkotyku... sprawia jedynie, że chce się więcej."
Absolutnie najlepszy tom! Nie to, żeby pozostały były gorsze, ale „Miasto Szkła” jako ostatni tom trylogii, która de facto została przedłużona o 3 tomy, według mnie – bije resztę na głowę. Dlaczego?
1. Jest odrobinę dłuższa od poprzednich tomów, ponad pięćset stron, tym lepiej dla nas, uczta się wydłuża.
2. Żar bucha od każdego z rozdziałów, jak nie romanse, to wojna, jak nie wojna, to tajemnicze spiski, śledztwa i szpiedzy. Dużo tego!
3. Wyjaśni się baaaardzo dużo rzeczy.
4. Autorka z tomu na tom coraz lepiej wzbogaca swój garaż językowy, uwielbiam jej charakter pisania, jest lekki, ale pewna kwiecistość, rzadka w książkach dla młodzieży, często gra pierwsze skrzypce, co czyni tę książkę jeszcze lepszą. Rozbudowane opisy są po prostu genialne! Nie dość, że świetnie ilustrują świat przedstawiony, to i budują niesamowite napięcie.
5. Akcja nigdy nie zwalnia. Gdy przebrniesz przez początek, czeka się pasmo niekończącej się ekscytacji, bólu, rozczarowań i radości.
6. Najbardziej romantyczne i najbardziej depresyjno-miłosne cytaty pochodzą właśnie ze stronic tej książki!
7. Bez spojlerów, oczywiście, ale przewiduję morze wylanych łez. Ocean normalnie.
8. Dotąd nam nieznane mroczne sekrety zostaną ujawnione, cała skomplikowana historia wreszcie zacznie mieć ręce i nogi, wszystko stanie się mniej zagmatwane, niż jest teraz, ale nadal zawiłe i pozostawiające wiele pytań bez odpowiedzi.
9. W przypływie emocji być może jak ja, zaczniesz cytować Wergiliusza i jego „Eneidę”, której fragmenty po łacinie, jak i wielu innych dzieł, stanowią enigmatyczny ozdobnik każdej części „Darów Anioła”.
10. Tym razem akcja rozgrywa się w Alicante, stolicy Nocnych Łowców, dlatego poznamy ich obyczaje odrobinę bardziej, udzieli nam się również majestatyczna aura panująca wśród najstarszych Nefilim.
11. Humor się trzyma, choć jest go odrobinę mniej niż w „Mieście Popiołów”, co nie oznacza oczywiście, że całość straciła całą ironię. Wprost przeciwnie.Mam nadzieję, że te całe punkty są niepotrzebne.
Mam nadzieję, że te całe punkty są niepotrzebne. Mam nadzieję, że znasz „Miasto Szkła”, i że kochasz je tak mocno jak ja. Marzę by wszyscy przeczytali serię „Dary Anioła”, bo mimo, że skierowana jest głównie do młodzieży, nadal nie traci swego uroku i całej drapieżności. Serio, jest to udowodnione. Może nie przez amerykańskich naukowców, ale przeze mnie, moją kuzynkę i jej mamę, moje koleżanki, dalsze znajome i tysiące innych czytelników. Szukasz lekkiej serii, o niebanalnej konstrukcji i genialnie wykreowanym świecie? Masz dosyć trójkątów miłosnych? Lubisz stare legendy, opowiastki o mrocznych potworach, demonach i walce ze złem? W takim razie witam w domu.
Książki Cassandry Clare to nie tyle książki wyjątkowe, a sentymentalne. Przynajmniej dla mnie. Jeśli wpadacie tu dość regularnie, pewnie nie umknęło Waszej uwadze moje zamiłowanie do powieści spod pióra tej amerykańskiej autorki, które czytać bym mogła z boskim namaszczeniem po parę razy. Gdyby kazano mi napisać w punktach plan zdarzeń wybranego rozdziału z „Miasta Szkła”,...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-07
Mimo, że pierwszy tom był niesamowity, drugi jeśli chodzi o język autorki jest znacznie lepszy. Uwielbiam styl, jaki posługuje się Cassie – prosty, lecz bardzo obrazowy. Widać, że autorce zależy, by dokładnie przedstawić piękno magicznego świata i robi to bezbłędnie. Główna bohaterka czasami przyłapuje się na tym, że podziwia rysy twarzy czyjejś osoby okiem artystki. Tak, autorka też jest artystką. Nie tylko świetnie operuje słowami, ale i potrafi barwnie oblec i odtworzyć oblicze czy krajobraz.
Nie wszyscy bohaterowie zasługują na obdarzenie ich uczuciem. Mimo bardzo dobrego wykreowania ich wizerunku i charakteru, są ci źli jak i ci dobrzy. Podoba mi się fakt, że nie mają płytkiej osobowości, nie są „przezroczyści”. Nie. Są dobrze zarysowani, wiedzą czego chcą i do czego dążą. Ale potrafią też irytować, potrafią obudzić w czytelniku chęć przelania krwi, mają cięte języki, czasem zachowują się jak idioci i popełniają błędy. Świetnie. Autorka potrafi w pełni ukazać całą istotę człowieka.
Fabuła nabiera brutalności, a akcja dynamiki. Wiecie o co chodzi? Inkwizytorka Imogen Herondale. Ona dodaje tej książce pazura. Sama nigdy nie spotkałam się w książkach Clare z bardziej nienawistną członkinią Clave. Gdyby tę funkcję przejęłaby inna osoba, cierpliwa i wyrozumiała, cała książka straciłaby w moich oczach bardzo wiele.
_____
http://wantescape.blogspot.com/2015/01/rzuccie-nadzieje-wy-co-tu-wchodzicie.html
Mimo, że pierwszy tom był niesamowity, drugi jeśli chodzi o język autorki jest znacznie lepszy. Uwielbiam styl, jaki posługuje się Cassie – prosty, lecz bardzo obrazowy. Widać, że autorce zależy, by dokładnie przedstawić piękno magicznego świata i robi to bezbłędnie. Główna bohaterka czasami przyłapuje się na tym, że podziwia rysy twarzy czyjejś osoby okiem artystki. Tak,...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-07-14
Jest rok 2007, miasto Nowy Jork, dzielnica Brooklyn. To tutaj przystało żyć naszej głównej bohaterce Clary Fray. Jej wakacyjne dni nie mogą wleć się dłużej, mijać powolniej i nudniej, niż teraz. Jej mama Jocelyn – całkowicie oderwana od rzeczywistości artystka, a zarazem kochająca i doświadczona przez życie kobieta, nieufnie trzyma ją na dystans od świata. Na szczęście spośród miliona mieszkańców Clary wolne chwile spędza w towarzystwie jej najlepszego przyjaciela Simona. Wspólnie spędzone noce, czytanie komiksów po ciemku i zajadanie się popcornem z oczami wpatrzonymi w japońskie Anime. Każdy miał kogoś takiego jak Simon, całkowicie zwyczajnego przyjaciela idealnie wpisanego w ten sam zwyczajny świat. Choć z biegiem czasu staje się on coraz bardziej… jej mama zostaje porwana przez tajemniczych napastników, a ona sama widzi rzeczy których nie powinna widzieć, odkrywa sekrety skrywane przez matkę i jej prawdziwą osobowość… coraz bardziej zagadkowy. Clary wyrusza na pomoc uprowadzonej matce, nie wiedząc jakie sekrety przed nią ukrywała, co zataiła i zatuszowała. Dlaczego Jocelyn kłamie i wymazała prawdę o przeszłości, która dręczy ją od lat, a teraz powraca? I czym są tytułowe Dary Anioła?
„Chłopiec już nigdy więcej nie płakał i nigdy nie zapomniał tego, czego się nauczył: że kochać to niszczyć i że być kochanym to znaczy zostać zniszczonym.”
Obiecuję, że w tej książce nie zabraknie dynamizmu. Od niej aż bucha akcją, ripostą i magią w przenośni i na serio. Ciężko jest uwierzyć, że to debiut autorki, ponieważ z tomu na tom wątki stają coraz bardziej zawiłe. Tak, ta niewątpliwie złożona i zagmatwana historia jest pełna podziwu dla debiutującej wówczas Clare. I ten świat, to otoczenie. Wykreowanie Nocnych Łowców, czyli w połowie aniołów, których misją jest zabijanie demonów, przybywających w innego wymiaru. Sarkastyczni i dumni z siebie wojownicy, zakochani we własnym obliczu, wzgardzający światem przyziemnych i ich bezsilności – to geniusz. Nie spotkamy w tej powieści bohaterów bez osobowości, tutaj każdy jest inny, ciekawy i ma coś odmiennego do powiedzenia. Szczególnie jednego z nich cechuje największa arogancja świata i dar samouwielbienia. Hm, Jace – bo to o nim oczywiście mowa – jest trudny w obyciu, miewa humorki, które skrywa za fasadą twarzy, przebierając neutralny i obojętny wyraz. Ale nie sposób się w nim nie zakochać, ponieważ jest niezwykle czarującym chłopakiem, który w zanadrzu zawsze ma jakąś sarkastyczną uwagę. Clary zaś, nie jest kolejną irytującą i bezbronną nastolatką. Ona wie czego chce, i dąży do tego, nawet za cenę śmierci.
„Dziennik bez żadnej mojej podobizny? A gdzie gorące fantazje? Okładki romansów?”
Język autorki jest prosty, momentami aż za bardzo (zazwyczaj pod koniec rozdziałów – pewnie była już zmęczona :D). Lecz te chwile zdarzają się raz na tysiąc, a większość książki wypełnia wręcz poetycki język pełen epitetów i szerokich porównań. To jest jeden z większych plusów książki. To, że Clare przesyła nam obrazy, pięknie ubrane w słowa, których rozszyfrowanie jest wręcz ucztą dla zmysłów. Jednak najbardziej imponuje mi łacina, której tutaj nie brakuje. Łacińskie sentencje nadają powieści klimat przygaszony i mroczny, uświadamiając nam jaką potęgą są Nocni Łowcy, jak mądre są ich motta, jak prawdziwe jest to, w co wierzą. Podzielenie książki na części, nadanie im nazw zapożyczonych od Szekspira, Miltona czy Wergiliusza – taka aura jest jak najbardziej dla mnie.
"Jedź szybko, Przyziemny. Jedź, jakby ścigało cię piekło."
W całym moim uwielbieniu muszę stwierdzić, że ta powieść już na początku skazana była na sukces. Mieszanka tego, co młodzież uwielbia najbardziej. Wilkołaki, wampiry, Faerie, skrzaty, demony i inne stworzenia nadprzyrodzone, o których pojęcia istnienia w literaturze nie miałam. Na czele z starożytnym pokoleniem zadufanych w sobie pogromców zła, tworzą idealną serię młodzieżową, która z ciekawym i czasem rozchwianym wątkiem romantycznym wprost przyciąga rzesze fanek. I bardzo dobrze, bo seria genialna i w pełni na to zasługuje.
Jestem w pełni pewna, że Dary Anioła to moja ulubiona seria i nie sądzie, żeby się to kiedykolwiek zmieniło
recenzja zamieszczona na blogu wantescape.blogspot.com
Jest rok 2007, miasto Nowy Jork, dzielnica Brooklyn. To tutaj przystało żyć naszej głównej bohaterce Clary Fray. Jej wakacyjne dni nie mogą wleć się dłużej, mijać powolniej i nudniej, niż teraz. Jej mama Jocelyn – całkowicie oderwana od rzeczywistości artystka, a zarazem kochająca i doświadczona przez życie kobieta, nieufnie trzyma ją na dystans od świata. Na szczęście...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-08-17
2014-07-25
2014-07-14
2014-07-15
2014
RECENZJA CAŁEJ TRYLOGII:
Wpadłam w ten świat trochę jak Alicja. Zbyt gwałtownie, by móc się zatrzymać, zbyt samotna, by ktoś pomógł mi znaleźć drogę powrotną. Zamiast królika, śledziłam czarnego kruka, w zastępstwie za "Alice" Avril Lavigne, słuchałam piosenkę BatstaB’u, napisaną specjalnie na taką potrzebę. Początkowo oniemiała, później oczarowana i frenetycznie uniesiona. Trzymałam dwie rzeczy. W ręku kolejne części, a na twarzy nieskrępowany zachwyt, pomieszany nieco z odrobiną oziębłego sceptyzmu, wiedziałam bowiem, że rzadko spotyka się historie idealne.
"Stopniowo nabierała leku przed nocą, przed tym, czym sen mógł nasączyć jej nieświadomy umysł, przed dziurami, jakie mógł wypalić w jej sercu. Przed ziarnami zwątpienia, które mógł zostawić w jej duszy." (Kelly Creagh, "Cienie")
Niezbyt często pozwalam książkom odbierać sobie przyjemność spania – spać kocham z siłą porównywalną do siły grawitacji, działającej na mnie w momencie, kiedy spinam mięśnie by z łóżka się podnieść (to constans) – ale jest trylogia tak dobra, że niesposobna ją odłożyć, nie doczytując jej do końca. To "Nevermore".
Kelly Creagh tworzy światy niezwykłe. Historie osadzone w realiach, gdzie granica między snem a jawą zaciera się, a te odmienne światy zaczynają się przenikać. Spod jej pióra wyszła niemalże klaustrofobiczna, mroczna i duszna, oraz szalenie tajemnicza rzeczywistość, jednym słowem opisując: niewiarygodne paranormalne uniwersum.
Po pierwsze: historia. "Nevermore" to opowieść o dwójce nastolatków, którzy wplątują się w iście piekielne kłopoty i nie jest to bynajmniej zwykłą metaforą. To opowieść kompletnie eteryczna, swoim klimatem obezwładniająca, nacechowana emocjami, charyzmatyczna i… inna. Inna, bo opisująca świat, w momencie, gdy najczarniejsze koszmary zaczynają przenikać do rzeczywistości, opowieść balansująca na tej cienkiej granicy, której przekroczenie może sprawić, że staniesz się albo Zagubioną Duszą nawiedzającą ludzi jedynie w snach, bądź człowiekiem, nękanym przez koszmary do końca życia... a nawet po śmierci. Sama idea snu, momenty, kiedy główna bohaterka, Isobel, nie jest pewna, czy dziejące się wydarzenia są marą, czy rzeczywistością, przypominały mi nieco ten oniryczny klimat "Alicji w Krainie Czarów". "Nevermore" to ponadto opowieść ubarwiona w paranormalne istoty, takie jak znana z hebrajskiej mitologii upiorzyca Lilith, pierwsza żona Adama w raju i chroniący przed nią naszyjnik Hamsa, czy Laki – istoty będące ucieleśnieniem naszych najmroczniejszych stron i wad.
Po drugie, jak to jest napisane! Przeczytałam wszystkie trzy tomy trylogii "Nevermore", której ostatni tom wydany został niedawno nakładem wydawnictwa Jaguar, – nie przeżuwając ich nawet w odstępie nie większym niż dwa dni i powiem jedno: każda to totalny majstersztyk. Język Kelly Creagh w niczym nie traci na przekładzie – ciągnące się niedopowiedzenia, styl nasycony tajemnicą, emanujący oniryzmem, wciąż i bez przerwy unikający zdradzania wielu faktów oraz droczący się z czytelnikiem w bardzo absorbujący sposób, bezustannie wymijający. Ponadto uzupełniony poezją, bo pomysł na trylogię powiązany jest jednocześnie z zafascynowaniem autorki osobą dziewiętnastowiecznego poety Edgara Allana Poego (tego pana na obrazku wyżej), – stąd też nazwa pierwszego tomu, odnoszącego się do jego sławnego dzieła: "Kruk". Warto wiedzieć także, że amerykański poeta występuje tu również jako jeden z bohaterów – to dopiero fascynujące: Kelly Creagh snuje własny scenariusz tłumaczący jego niewyjaśnioną do tej pory śmierć, interpretuje, dlaczego będąc w stanie delirium został znaleziony w nie swoich ubraniach oraz – już u kresu życia – wykrzykiwał ciągle nazwisko "Reynolds", którego – nawiasem mówiąc – Creagh również przemyciła do swojej opowieści. Poe to niewątpliwy obiekt fascynacji autorki, a jego wiersze przytoczone na stronicach budują klimat jeszcze bardziej przygaszony, przybliżają jego twórczość i przede wszystkim: zaszczepiają w czytelniku tę cząstkę, która miała okazje umrzeć śmiercią kliniczną na lekcjach języka polskiego: szacunek do poezji i jej własnej interpretacji.
Po trzecie: bohaterowie! Pełni skaz i niedoskonałości, fizyczni a jednocześnie dobrze sportretowani. Mimo, że kreacje nieco powszechne: główna bohaterka stworzona na wzór popularnej amerykańskiej dziewczyny; "czirliderka", a chłopak jako zupełny outsider, gardzący szkolnymi elitami – oboje przedstawieni w rewelacyjny, pełnowymiarowy sposób. Co ciekawe, Kelly Creagh nie zapomina o rodzicach bohaterów: zwykle przyłapuję autorów na tym, że wątek opiekuna kończy się jedynie na wzmiance o nim i kilku wymianach zdań – tutaj rodzice są tymi postaciami, które faktycznie pilnują swojego dziecka, nie mają głęboko w poważaniu tego, co ono aktualnie robi i – utrudniają w wielu sprawach, jak to mają z zwyczaju.
Uderza mnie również humor, którego w drugim tomie – "Cienie" – jest zdecydowanie więcej niż w pozostałych. Cięte dialogi, inteligentne wymiany słów – tego również nie zapomnę autorce. Jeśli miałabym spośród tych trzech tomów wybrać ulubieńca, mój wybór z pewnością padłby na "Kruka", który był cudownie bezbłędny i najbardziej ogarnięty pod względem zawiłości, bo później… autorka tak mocno się rozkręciła, że trudno było nadążyć, nie zagmatwać się, nie pogubić wątków. Poza tym, w "Kruku" był Varen, – kolejny fikcyjny mąż, ale co tam – którego później tak często nie było.
Lektura "Nevermore" – mimo, iż jest to trylogia niewątpliwie młodzieżowa – pozostawia czytelnika z pytaniem o naturę człowieka, o jego nieustającą walkę i spełnianie marzeń, a ponadto skłania do refleksji w kierunku dyskryminacji i niepoprawnego szufladkowania ludzi. I nie popada przy tym w żaden banał, nie jest mdłym romansem, nie naśladuje schematów, nie szuka łatwych rozwiązań. Jest na sto procent inna i na dwieście lepiej i ambitniej napisana, porównując ją nie tylko do powieści w tym gatunku, ale ogólnie też: wszystkich powieści. To trzeba przeczytać.
"Quoth the Raven: Nevermore."
(Edgar Allan Poe, "Kruk")
RECENZJA CAŁEJ TRYLOGII:
więcej Pokaż mimo toWpadłam w ten świat trochę jak Alicja. Zbyt gwałtownie, by móc się zatrzymać, zbyt samotna, by ktoś pomógł mi znaleźć drogę powrotną. Zamiast królika, śledziłam czarnego kruka, w zastępstwie za "Alice" Avril Lavigne, słuchałam piosenkę BatstaB’u, napisaną specjalnie na taką potrzebę. Początkowo oniemiała, później oczarowana i frenetycznie...