-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński2
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać311
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik14
Biblioteczka
2021-08-15
2020-07-03
2020-04-14
2020-04-07
2016-07-29
2015-11-27
Wiesz, ostatnio niezwykle często pozwalam sobie na sentyment. Przywołuję, zachwycam się, przeżywam. Wciąż na nowo, na nowo, na nowo. I zdaję sobie sprawę, że nie jest to wyjście idealne, a przyczyna, przez którą marnujemy to, co jest tu i teraz. Życie. Ale ja wolę tamto tu i tamto teraz, w szczególności w tym jednym wypadku, bo nie lubię pożegnań, a teraz właśnie jedno się rozgrywa i nie wiem, co mogłabym powiedzieć. Więc czytam.
Choć nie zwykłam wracać do przeczytanych książek, "Miasto Kości" czytałam jakieś pięć razy (aktualnie czytam o oryginale, czyli sześć) – "Miasto Popiołów" i "Miasto Szkła" też w liczbie podobnej, a kolejne dwa tomy "Miasto Upadłych Aniołów" i "Miasto ZagubionychDusz" zostały przeczytane trzy lata temu i właśnie teraz, zupełnie niedawno. A to wszystko przez sentyment. Uwielbiam serię Cassnadry Clare z przyczyn dwóch: kiedy skończyłam HP byłam zdruzgotana i nie wyobrażałam sobie, że kiedykolwiek trafię na coś, co podobnie mnie zahipnotyzuje, oraz – bo jest, kurde, niesamowicie dobra. Historia czasami schematyczna – warto zaznaczyć, – bo dziewczyna, główna bohaterka całkiem przypadkiem poznaje tajemnicę jej matki, dowiaduje się, że dotąd żyła w złudzeniu, pod kloszem, w mydlanej bańce i trafia tam, gdzie jej przeznaczenie – zupełnie jak bohaterowie J.K. Rowling, Ricka Riordana, – ale nadal trochę inna, bo dotyczy świata Nocnych Łowców, dumnych wojowników, których misją jest zabijanie demonów, napływających do nas z innych wymiarów. Ukazuje anioły, szklane wieże Alicante, dynamizm, walkę oraz prawdziwe rycerstwo. I tak sześć tomów serii przybliża nam historię Clary Fray: kolejne odkrycia pełne suspensu, idealnie skonstruowany (i piekielnie intrygujący!) świat mający swoje prawa, sojusze i władze oraz historię, – to Anioł Razjel stworzył pierwszego Nocnego Łowcę, mieszając własną krew z krwią ludzką – miłości, magię, uprowadzenia, rany ciężkie, a nawet… powroty zza światów.
Mrok spowija świat Nocnych Łowców, odkąd Sebastian Morgenstern powrócił i zapowiedział zemstę, w przerażającym tempie tworząc amię Mrocznych gotowych do walki. Rozdziela rodziny, zamieniając Łowców w istoty z koszmarów i wydaje się, że nic nie jest w stanie go pokonać. Władze Idrisu przerażeni atakami na Instytuty sprowadzają wszystkich do stolicy, lecz chowając się nie wygrają tej wojny. Clary i jej drużyna robi więc decydujący krok w stronę wyzwolenia i… wyprawia się do królestwa demonów, w poszukiwaniu nadziei i ratunku dla tysiąca zgubionych dusz.
Jednym z elementów, za które tak bardzo kocham serię, jest mitologia hebrajska, która spływa wręcz z kartek: już począwszy od pierwszego tomu, gdzie przybliżana nam jest postać Anioła Razjela, po trzecią część z aniołem Ithurielem, piątą z Wielkim Demonem i szóstą: w samym Edomie, piekle, do którego trafili bohaterowie. Do tego więcej aniołów, więcej czarnej magii, demonów, zaklęć obronnych oraz biblijnych odwołań. Clare imponuje łaciną i fragmentami dawnych utworów, które zdobią kolejne części powieści i stały się już cechą charakterystyczną dla jej książek, nadając im niepowtarzalnie mroczny i przygaszony klimat. "Miasto Niebiańskiego Ognia" ma właśnie więcej wszystkiego, co uwielbiam i tego, co sprawiało, że noce spędzałam na wtulaniu do siebie podniszczonego, bibliotecznego "Miasta Kości", później wciskając go pod poduszkę i wyobrażając sobie dalsze losy bohaterów. Nie zawiodłam się.
Nie zawiodłam się, ponieważ Clare w końcu udało się rozkochać we mnie czarnego bohatera, a jednocześnie zaskrobać sympatię u tych nowych. Nie jest bowiem tajemnicą, że ten tom jest początkiem i końcem nie tylko historii Jace’a i Clary a także spotkaniem bohaterów z trylogii "Diabelskie Maszyny" (Carstairsów), oraz nadchodzącej powieści Clare, "Lady Midnight" z cyklu "The Dark Artifices" (Blackthornów). Ponadto mamy to idealne rozłożenie i brak faworyzacji – para Clary i Jace nie grają już pierwszych skrzypiec i to nie wokół nich wszystko się kręci, choć mają naprawdę ogniste i buchające problemy. Jest masa innych wątków, problemów, konfliktów i potyczek. Simon bez Znaku Kaina nie pozostaje już nietykalny, Alec i Magnus przeżywają ogromny kryzys, Maię i Jordana czeka poważna akcja ratunkowa, której mogą nie przetrwać, a przedstawiciele każdej z rasy zostają w tajemniczy sposób porwani. I choć "Miasto Niebiańskiego Ognia" nie należy do najlepszej z serii, to najgorszej również się nie zalicza. W sumie, jestem z niej zadowolona.
Czy tylko ja uważam, że fanarty są lepsze od oryginału? :D
Piekielnie mocno. Nie uważam, żeby obniżyła poziom serii, jedynie sprawia, że w ogólnym zarysie jest ona bardziej wyrachowana i znacznie dojrzalsza. Cechuje ją naprawdę idealny układ: każdy ma swoją chwilę a ponadto całość jest świetnie zróżnicowana – walka przepleciona chwilą oddechu, dynamizm zgaszony tajemniczym odkryciem, liczne dopatrywania wzburzone nienawiścią i podstępem. Cassandra Clare jest niepowtarzalna, niepowtarzalne uczucia wywołuje we mnie i zmusza do niepowtarzalnego, niespotykanego podczas czytania innych książek desperackiego płaczu. Zawodzenia. Najpierw w "Mechanicznej Księżniczce", teraz tutaj. Szalone tempo, narastająca frustracja, cisnące się do oczu łzy i suspens w najczystszym wydaniu. "Miasto Niebiańskiego Ognia" to bomba tykająca, idealnie podsumowanie serii, lecz dla wielu – zupełnie nieidealne jej zwieńczenie. I właśnie na takim stanowisku stoję też ja. Szósty tom odzwierciedla mroczny klimat i wiernie oddaje potęgę serii, ostatnimi rozdziałami zmiata z powierzchni ziemi, jednak nie wywołuje takiego stanu, jak wyżej wspomniana powieść kończąca "Diabelskie Maszyny" tej autorki – nie niszczy, nie łamie serca, nie jest wymarzonym, a jedynie bardzo dobrym zakończeniem.
"– Hm, więc jakie rzeczy sprawiają, że czujesz spokój?
– Zabijanie demonów. Dobre, czyste zabójstwo jest bardzo relaksujące. Krwawe są gorsze, bo potem trzeba posprzątać..."
A mimo to i tak ją kocham, najlepsiejsza seria na całym bożym świecie.♥
Wiesz, ostatnio niezwykle często pozwalam sobie na sentyment. Przywołuję, zachwycam się, przeżywam. Wciąż na nowo, na nowo, na nowo. I zdaję sobie sprawę, że nie jest to wyjście idealne, a przyczyna, przez którą marnujemy to, co jest tu i teraz. Życie. Ale ja wolę tamto tu i tamto teraz, w szczególności w tym jednym wypadku, bo nie lubię pożegnań, a teraz właśnie jedno się...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-10
Z perspektywy czasu uważam, że Cassandra Clare spokojnie mogłaby zakończyć serię "Dary Anioła" na trzech tomach. Ale wtedy nie byłoby "Miasta Zagubionych Dusz" – tomu, który całkiem skutecznie zniesmaczył i znienawidził Jace’a Lightwooda w oczach tysiąca fanek. A tego do szczęścia właśnie mi brakowało – pozbycia się przeszkód i zbędnej konkurencji.
"Ci dwaj są teraz nierozerwalnie złączeni. Jeśli jeden umrze, drugi też. Żadna broń na tym świecie nie jest w stanie zranić tylko jednego z nich."
W tym tomie Jace nie emanuje swoją jaceowatością, nie kroi demonów z zamkniętymi oczami ani nie żongluje sarkazmem i ironią – jest opętany. Związany na wieczność magicznym znakiem widocznym na jego piersi z Sebastianem, łaknącym śmierci i mającym demoniczne plany psychopatą. Stał się sługą zła, swoim bezżartowym przeciwieństwem, kamieniem, maską. I tylko mała grupka, tak zwana "Drużyna Dobra", wierzy, że jest jeszcze nadzieja – Isabelle, Magnus, Alec i Simon poruszają niebo i piekło by uratować chłopaka…. Dosłownie. Tylko żeby to robić muszą zbuntować się przeciwko Clave, rządowi Nocnych Łowców i ich prawom oraz działać bez Clary – dziewczyna rozgrywa niebezpieczną grę zupełnie sama, gdzie dla Jace’a gotowa jest zrobić zupełnie wszystko. Czy tak wygląda koniec? Czy destrukcyjny plan Sebastiana zniszczy absolutnie cały świat Nocnych Łowców? I czy Jace naprawdę jest już stracony?
Cóż za emocje! Cóż za pomysł! Cóż za akcja!
Nigdy nie mogę się nadziwić – Clare jest naprawdę dobra w tym co robi, ma głowę pełną pomysłów i po średnim "Mieści Upadłych Aniołów" w końcu ma szansę się zrehabilitować. A robi to bezbłędnie. Czuć, że koniec jest nieubłagany. Nie tylko koniec serii (to piąty na sześć tomów), ale i koniec wszystkiego. Atmosfera się zagęszcza, robi się goręcej i cała akcja rozgrywa się w przeciągu tych paru ostatnich, powodujących duszności, klaustrofobię i hiperwentylację, rozdziałów. Miazga. Końcówka to moc, w przeciwieństwie do rozpoczęcia – tutaj, niestety, można się trochę pomęczyć. Można, bo nie trzeba – lata temu nie miałam z tym trudności, teraz w "Miasto Zagubionych Dusz" wbijałam się dwa miesiące. A czasu miałam pod dostatkiem. Początek to niesamowite lanie wody, trochę w klimacie poprzedniego tomu, który ogólnie rzecz mówiąc – był niezłym niewypałem. Ale Clare urozmaica trochę zakochanymi, intrygami zakochanych, sprzeczkami zakochanych i całą masą parringów – w tej części to chyba już każdy ma swoją drugą połówkę. Nawet Zgredek by kogoś znalazł, gdyby Clare go od Rowling przemyciła (if you know, what i mean).
Co w tej części jest, czego nie ma w pozostałych? Życie w drodze. Akcja nie ma stałego miejsca lokalizacji, co pewien czas się przemieszcza – Wenecja, Praga, Paryż, nie tylko Nowy Jork, jak działo się do tej pory. Czy muszę pisać, jaki wpływ ma to na czytelnika? Świetnie obrazuje klimat i zwyczaje tamtejszych narodowości, Clare zgrabnie a jednocześnie z precyzją i wiernie (w końcu uwielbia podróżować) odzwierciedla każdy szczegół: dania, budynki, mieszkańców. Świetnie. I chyba nie muszę wspominać, że to książka ich – chłopców. Więcej tutaj Magnusa i Aleca, ich rozpaczliwych perypetii, które mnie bawią, z kolei Simon przeżywa brak akceptacji ze strony rodziny i pragnie chociaż zachować dobre stosunki z siostrą, która niczego nie jest świadoma. A w centrum Sebastian, jego tysiące fanek (wiem, że tam jesteście!) w końcu mogą odetchnąć z ulgą i zaczytać się do omdlenia: jest psychopatyczny portret psychologiczny, jest jego chęć mordu, końca świata, hordy demonów itd.,itp. może to kogoś pociągać i jarać, jednak nie mnie. Ja czekam aż Jace znormalnieje. I czy w ogóle znormalnieje.
"– Więc mówisz, że będę miał bliznę?
– Dużą i brzydką. Na piersi.
– Cholera – mruknął Jace – A zależało mi na tych pieniądzach za pokaz mody plażowej."
"Miasto Zagubionych Dusz" to mój ulubiony tom serii (zaraz po „Mieście Szkła, oczywiście) i wiem, że faktycznie na to miano zasługuje. Jest wyrachowany, jest zupełnie inny od reszty i naprawdę od niego odbiega: miejscem akcji, bohaterami, nowym wrogiem. Fani Sebastiana nie zawiodą się na pewno – to w końcu on jest w centrum uwagi, przyćmiewając przy tym Jace’a, który w oczach niektórych faktycznie może stracić na sympatii. Poznajemy losy bohaterów drugoplanowych, szukamy rozwiązania wielu problemów. Czego możecie się spodziewać? Wzywania najpotężniejszego demona, armii mrocznych zabójców, wiru walki na każdym rogu, czyhającego i paraliżującego niebezpieczeństwa, ryzyka, spisku Królowej Ferie oraz wielu, wielu innych intrygujących i demonicznych rytuałów. A przy okazji zbierania mózgu ze ściany. Co to był za tom!
Z perspektywy czasu uważam, że Cassandra Clare spokojnie mogłaby zakończyć serię "Dary Anioła" na trzech tomach. Ale wtedy nie byłoby "Miasta Zagubionych Dusz" – tomu, który całkiem skutecznie zniesmaczył i znienawidził Jace’a Lightwooda w oczach tysiąca fanek. A tego do szczęścia właśnie mi brakowało – pozbycia się przeszkód i zbędnej konkurencji.
"Ci dwaj są teraz...
2015-05-10
Ctrl i Z do dwa spośród stu czterech klawiszy, których magiczne właściwości pozwalają dokonać cudu na skalę przemiany wody w wino. Przywrócić przeszłe. Czas sprzed paru minut, kiedy wszystkie zdania uznałam za bezsensowne i usunęłam je jednym kliknięciem myszki. Dwa klawisze, które uświadamiają mi jak długo i bezskutecznie zabieram się za ten tekst; ile wstępnych akapitów napisałam by potem je usunąć i obrać inny, lepszy kierunek. To nie One Direction, a Four Direction, czwarty raz zbieram się otumaniona natłokiem myśli i jednocześnie męczącym brakiem tej jednej, jedynej. Magicznej.
Magia to właściwie słowo-klucz tego tekstu. Naprawdę. Tu nią jest wszystko – począwszy od nazwiska mojej ulubionej pisarki pod tytułem, przecudnej okładki, aż po klimat oraz tajemnice.
Próba Żelaza w historii nie kojarzyła się dobrze, podobnie jak próba wody i pojedynek sądowy. Ta pierwsza to jedna z metod sądu bożego, polegająca na przejściu trzech kroków na rozpalonym żelazie. Jeśli rana źle się goiła – ochotnik został uznany za winnego. Dlaczego ochotnik? Bo nie była to próba obowiązkowa, to nie były żadne tortury, a jedynie wróżba. Inna Próba Żelaza – ta w cudzysłowie, również nie kojarzyła się ciepło i wesoło. Szczególnie dla Calla, chłopca, któremu od dzieciństwa wpajano, że magia jest złem. Jednak on, syn magów swych zdolności magicznych wyrzec się nie mógł, stąd ta Próba Żelaza była dla niego obowiązkiem. Tylko dla wybranych, ale mimo wszystko – podobnie wróżyła przyszłość. Podobnie stawiała w obliczu wielkiej niewiadomej, stanowiła jedną z ważniejszych chwil dzieci z chociaż minimalnym procentem magii w sobie, których marzeniem było ową Próbę przejść i w Magisterium naukę zacząć. Tylko on – Callum Hunt jakoś nieszczególnie się do tego pali. Kiedy mimo wszelkich starań chłopiec przechodzi Próbę Żelaza wybrany przez najlepszego z mistrzów, z najgorszym wynikiem egzaminów, wśród najzdolniejszych dzieciaków, wie, że nie skończy się do dla niego najlepiej.
A ja widząc dwa magiczne słowa na C – Cassandra Clare, wiedziałam, że to akurat skończy się dla mnie najlepiej. I skończyło, może nie idealnie, ale zadowalająco.
Ta książka jest mocno inspirowana Potterem. Walnę na wstępie i pogrubię, żeby nie było. Ale mimo wszystko, tego się tam nie odczuwa – obecność podobieństw nie bije w oczy, nie razi, ani nie mdli z zażenowania. To miłe. Miłe, że Rowling pobudziła pisarzy do kreowania młodych bohaterów żądnych przygód, poznających świat i walczących z przeciwieństwami losu. Co z tego, że mamy trójkę przyjaciół? Co z tego, że bohaterowie są w podobnym wieku? Co z tego, że mamy czarny charakter, który ma niesamowitą moc? Takie schematy w książkach tego typu są nieuniknione – to samo znajdziemy w Percym Jacksonie i nie tylko. A powiem Wam, ta książka skrywa wiele ciekawych rzeczy, które w Hogwarcie bytu nie miały! Tajemnicza sieć tuneli, w których łatwo zaginąć, w których czyhają magiczne stwory. Wodorosty w różnych smakach na kolację! Miejsce mroczne, a zarazem fascynujące.
Kolejny symbol kolejnego cudownego fandomu!
Garstka pojęć, garstka historii, garstka zasad i plotek dotyczących magów i ich życia. Ciekawe wzmianki wypowiedziane tylko szeptem niesamowicie zaostrzają apetyt na kolejne tomy. A wszystkich będzie pięć. Co mnie najbardziej zachwyciło to bez wątpienia magia żywiołów. Ogień, woda, ziemia, powietrze. Chaos. Bez wątpienia jest to chwyt uwielbiany – panowanie nad żywiołami było nam już znane z serialu W.I.T.C.H. i już wtedy zachwyciło miliony dzieci. To porównanie przyszło mi dopiero teraz; wcześniej faktycznie pomysł wydawał się popularnie znany, ale nigdy nie miałam okazji zachwycić się nim ponownie, aż do teraz – po tak wielu latach oglądania tamtej bajki wspomnienia wróciły, zauroczenie wróciło i wiara w żywioły wróciła z siłą zwielokrotnioną.
"Ogień chce płonąć,
woda chce płynąć,
powietrze chce się unosić,
ziemia chce wiązać,
chaos chce pożerać."
Język Clare przebija się zasadniczo często. Obie pisarki doskonale się dopełniają; Cassie jest zdecydowaną specjalistką od detali, dokładnych i malowniczych opisów środowiska i miłosnych wyznań z nutką desperacji. Potrafię go już wyłapać, mam na niego uczulenie i wiem, która linijka była pomysłem i jej wykonaniem. Clare i Holly Black to dobre przyjaciółki – ich znajomość trwa już od dziesięciu lat i teraz, tak jakby jubileuszowo napisały razem książkę. I to jaką.
Obie – zarówno autorka „Kronik Spiderwick”, jak i Cassie – wykreowały świat, jak na pierwszy tom całkiem niezły. Niezbyt głęboki, ale też nie stworzony po łebkach i na odczepne. Czytanie przygód trójki młodych magów – Calla, Aarona i Tamary jest czysta przyjemnością i samym relaksem. Zaczyna się niewinnie, równie niewinnie jak zaczął się Potter czy też Percy Jackson. Potem staje się niczym przybierające na sile tsunami. Wiecie, najpierw zaczyna się od wstrząsów, podniesienia się poziomu wód rzek. Przez większość fabuły daje zgubne sygnały – raz silniej, raz słabiej; drwi sobie z nas i żartuje, podczas gdy nadchodzi czas na ostateczne starcie. Starcie w iście spartańskim stylu. Tsunami uderza, zapiera dech, moja szczęka… serio, zbierałam ją z ziemi. Moje brwi… autentycznie wryły się w sufit, albo zaciągnęły na potylicę. Nie pamiętam, byłam zbyt wstrząśnięta, zbyt zaszokowana. Spodziewałam się zakończenia jak w Hogwarcie – puchar domów, beztroska, uczta – te sprawy. Oj, jak bardzo się pomyliłam.
„Próba żelaza” to książka świetna zarówno dla młodszych czytelników, jak i tych starszych. I jak często dzieje się w tym rodzaju powieści – tu młodsi bohaterowie nie irytują, nie zachowują się sztucznie i dziecinnie. Nie! Są ironiczni, całkiem na luzie, śmigają na deskorolkach i są jak zwykle, fajne dzieciaki. Według mnie jest to lektura idealna i idealnie wyśrodkowana – lekka, ale nie na tyle by miała człowieka odmóżdżyć. Chcę więcej!
Ctrl i Z do dwa spośród stu czterech klawiszy, których magiczne właściwości pozwalają dokonać cudu na skalę przemiany wody w wino. Przywrócić przeszłe. Czas sprzed paru minut, kiedy wszystkie zdania uznałam za bezsensowne i usunęłam je jednym kliknięciem myszki. Dwa klawisze, które uświadamiają mi jak długo i bezskutecznie zabieram się za ten tekst; ile wstępnych akapitów...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-07
Książki Cassandry Clare to nie tyle książki wyjątkowe, a sentymentalne. Przynajmniej dla mnie. Jeśli wpadacie tu dość regularnie, pewnie nie umknęło Waszej uwadze moje zamiłowanie do powieści spod pióra tej amerykańskiej autorki, które czytać bym mogła z boskim namaszczeniem po parę razy. Gdyby kazano mi napisać w punktach plan zdarzeń wybranego rozdziału z „Miasta Szkła”, wypisałabym od razu bezokoliczniki zdań dotyczące nie jednego, a wszystkich rozdziałów. Co z tego, że wysłaliby mnie do psychiatry? Co z tego, że każdy jasnowłosy chłopak spotkany gdziekolwiek to Jace, a każda rudowłosa dziewczyna w moich oczach automatycznie staje się Clary? Co z tego, że idąc samotnie chodnikiem czuję się niczym Nocny Łowca przemierzający pola bitwy ze zwycięskim tryumfem na twarzy, lub co gorsza – z wyrazem obrzydzenia na widok tak licznej rasy Przyziemnych? Dobrze mi z tym i szczerze dziękuje sobie, że pewnego dnia sięgnęłam po „Miasto Kości”, bo kurde, nie wyobrażam sobie mojego życia bez tych książek. Serio.
Kocham tę książkę. Kocham stan, w który mnie wprowadza za każdym razem gdy po nią sięgnę. Nawet ten szósty raz jest tak samo emocjonujący, tak samo piękny i wzruszający jak ten pierwszy. Zwykle nie wracam do czytanych przeze mnie książek, ale ta – to nie książka. To bestia. Nienawidzę jej, że jest pod każdym względem idealna, że bohaterowie są tacy nieszczęśliwi, że zawsze coś stoi na przeszkodzie, że nie mogą być kimś, i nie mogą być z kimś, że po prostu wir wojny, chaosu i zniszczenia potrzebuje ich bardziej, niż oni by tego chcieli.
Tym razem to walka jest jedyną kochanką tej książki. Valentine jest arogancki i przebiegły, przelew krwi nieunikniony, ale nikt nie wie, po której stronie stać. Nocni Łowcy zdecydować się muszą na bitwę u boku wampirów i innych Podziemnych. Albo przeciwko nim. Niekomfortowa sytuacja występuje nie tylko na tym polu bitwy – serca Jace’a i Clary są taką samą konfrontacją. Razem muszą podjąć najważniejszą decyzję, czy pozwolić sobie na zakazaną miłość?
"Pomyśl, jak będziemy się czuć nazajutrz. Pomyśl o ile trudniejsze po wspólnie spędzonej nocy będzie udawanie, że nic do siebie nie czujemy przy innych ludziach, nawet jeśli jedyne co zrobimy to zaśniemy obok siebie. To jak wzięcie małej dawki narkotyku... sprawia jedynie, że chce się więcej."
Absolutnie najlepszy tom! Nie to, żeby pozostały były gorsze, ale „Miasto Szkła” jako ostatni tom trylogii, która de facto została przedłużona o 3 tomy, według mnie – bije resztę na głowę. Dlaczego?
1. Jest odrobinę dłuższa od poprzednich tomów, ponad pięćset stron, tym lepiej dla nas, uczta się wydłuża.
2. Żar bucha od każdego z rozdziałów, jak nie romanse, to wojna, jak nie wojna, to tajemnicze spiski, śledztwa i szpiedzy. Dużo tego!
3. Wyjaśni się baaaardzo dużo rzeczy.
4. Autorka z tomu na tom coraz lepiej wzbogaca swój garaż językowy, uwielbiam jej charakter pisania, jest lekki, ale pewna kwiecistość, rzadka w książkach dla młodzieży, często gra pierwsze skrzypce, co czyni tę książkę jeszcze lepszą. Rozbudowane opisy są po prostu genialne! Nie dość, że świetnie ilustrują świat przedstawiony, to i budują niesamowite napięcie.
5. Akcja nigdy nie zwalnia. Gdy przebrniesz przez początek, czeka się pasmo niekończącej się ekscytacji, bólu, rozczarowań i radości.
6. Najbardziej romantyczne i najbardziej depresyjno-miłosne cytaty pochodzą właśnie ze stronic tej książki!
7. Bez spojlerów, oczywiście, ale przewiduję morze wylanych łez. Ocean normalnie.
8. Dotąd nam nieznane mroczne sekrety zostaną ujawnione, cała skomplikowana historia wreszcie zacznie mieć ręce i nogi, wszystko stanie się mniej zagmatwane, niż jest teraz, ale nadal zawiłe i pozostawiające wiele pytań bez odpowiedzi.
9. W przypływie emocji być może jak ja, zaczniesz cytować Wergiliusza i jego „Eneidę”, której fragmenty po łacinie, jak i wielu innych dzieł, stanowią enigmatyczny ozdobnik każdej części „Darów Anioła”.
10. Tym razem akcja rozgrywa się w Alicante, stolicy Nocnych Łowców, dlatego poznamy ich obyczaje odrobinę bardziej, udzieli nam się również majestatyczna aura panująca wśród najstarszych Nefilim.
11. Humor się trzyma, choć jest go odrobinę mniej niż w „Mieście Popiołów”, co nie oznacza oczywiście, że całość straciła całą ironię. Wprost przeciwnie.Mam nadzieję, że te całe punkty są niepotrzebne.
Mam nadzieję, że te całe punkty są niepotrzebne. Mam nadzieję, że znasz „Miasto Szkła”, i że kochasz je tak mocno jak ja. Marzę by wszyscy przeczytali serię „Dary Anioła”, bo mimo, że skierowana jest głównie do młodzieży, nadal nie traci swego uroku i całej drapieżności. Serio, jest to udowodnione. Może nie przez amerykańskich naukowców, ale przeze mnie, moją kuzynkę i jej mamę, moje koleżanki, dalsze znajome i tysiące innych czytelników. Szukasz lekkiej serii, o niebanalnej konstrukcji i genialnie wykreowanym świecie? Masz dosyć trójkątów miłosnych? Lubisz stare legendy, opowiastki o mrocznych potworach, demonach i walce ze złem? W takim razie witam w domu.
Książki Cassandry Clare to nie tyle książki wyjątkowe, a sentymentalne. Przynajmniej dla mnie. Jeśli wpadacie tu dość regularnie, pewnie nie umknęło Waszej uwadze moje zamiłowanie do powieści spod pióra tej amerykańskiej autorki, które czytać bym mogła z boskim namaszczeniem po parę razy. Gdyby kazano mi napisać w punktach plan zdarzeń wybranego rozdziału z „Miasta Szkła”,...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-07
Mimo, że pierwszy tom był niesamowity, drugi jeśli chodzi o język autorki jest znacznie lepszy. Uwielbiam styl, jaki posługuje się Cassie – prosty, lecz bardzo obrazowy. Widać, że autorce zależy, by dokładnie przedstawić piękno magicznego świata i robi to bezbłędnie. Główna bohaterka czasami przyłapuje się na tym, że podziwia rysy twarzy czyjejś osoby okiem artystki. Tak, autorka też jest artystką. Nie tylko świetnie operuje słowami, ale i potrafi barwnie oblec i odtworzyć oblicze czy krajobraz.
Nie wszyscy bohaterowie zasługują na obdarzenie ich uczuciem. Mimo bardzo dobrego wykreowania ich wizerunku i charakteru, są ci źli jak i ci dobrzy. Podoba mi się fakt, że nie mają płytkiej osobowości, nie są „przezroczyści”. Nie. Są dobrze zarysowani, wiedzą czego chcą i do czego dążą. Ale potrafią też irytować, potrafią obudzić w czytelniku chęć przelania krwi, mają cięte języki, czasem zachowują się jak idioci i popełniają błędy. Świetnie. Autorka potrafi w pełni ukazać całą istotę człowieka.
Fabuła nabiera brutalności, a akcja dynamiki. Wiecie o co chodzi? Inkwizytorka Imogen Herondale. Ona dodaje tej książce pazura. Sama nigdy nie spotkałam się w książkach Clare z bardziej nienawistną członkinią Clave. Gdyby tę funkcję przejęłaby inna osoba, cierpliwa i wyrozumiała, cała książka straciłaby w moich oczach bardzo wiele.
_____
http://wantescape.blogspot.com/2015/01/rzuccie-nadzieje-wy-co-tu-wchodzicie.html
Mimo, że pierwszy tom był niesamowity, drugi jeśli chodzi o język autorki jest znacznie lepszy. Uwielbiam styl, jaki posługuje się Cassie – prosty, lecz bardzo obrazowy. Widać, że autorce zależy, by dokładnie przedstawić piękno magicznego świata i robi to bezbłędnie. Główna bohaterka czasami przyłapuje się na tym, że podziwia rysy twarzy czyjejś osoby okiem artystki. Tak,...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-07-14
Jest rok 2007, miasto Nowy Jork, dzielnica Brooklyn. To tutaj przystało żyć naszej głównej bohaterce Clary Fray. Jej wakacyjne dni nie mogą wleć się dłużej, mijać powolniej i nudniej, niż teraz. Jej mama Jocelyn – całkowicie oderwana od rzeczywistości artystka, a zarazem kochająca i doświadczona przez życie kobieta, nieufnie trzyma ją na dystans od świata. Na szczęście spośród miliona mieszkańców Clary wolne chwile spędza w towarzystwie jej najlepszego przyjaciela Simona. Wspólnie spędzone noce, czytanie komiksów po ciemku i zajadanie się popcornem z oczami wpatrzonymi w japońskie Anime. Każdy miał kogoś takiego jak Simon, całkowicie zwyczajnego przyjaciela idealnie wpisanego w ten sam zwyczajny świat. Choć z biegiem czasu staje się on coraz bardziej… jej mama zostaje porwana przez tajemniczych napastników, a ona sama widzi rzeczy których nie powinna widzieć, odkrywa sekrety skrywane przez matkę i jej prawdziwą osobowość… coraz bardziej zagadkowy. Clary wyrusza na pomoc uprowadzonej matce, nie wiedząc jakie sekrety przed nią ukrywała, co zataiła i zatuszowała. Dlaczego Jocelyn kłamie i wymazała prawdę o przeszłości, która dręczy ją od lat, a teraz powraca? I czym są tytułowe Dary Anioła?
„Chłopiec już nigdy więcej nie płakał i nigdy nie zapomniał tego, czego się nauczył: że kochać to niszczyć i że być kochanym to znaczy zostać zniszczonym.”
Obiecuję, że w tej książce nie zabraknie dynamizmu. Od niej aż bucha akcją, ripostą i magią w przenośni i na serio. Ciężko jest uwierzyć, że to debiut autorki, ponieważ z tomu na tom wątki stają coraz bardziej zawiłe. Tak, ta niewątpliwie złożona i zagmatwana historia jest pełna podziwu dla debiutującej wówczas Clare. I ten świat, to otoczenie. Wykreowanie Nocnych Łowców, czyli w połowie aniołów, których misją jest zabijanie demonów, przybywających w innego wymiaru. Sarkastyczni i dumni z siebie wojownicy, zakochani we własnym obliczu, wzgardzający światem przyziemnych i ich bezsilności – to geniusz. Nie spotkamy w tej powieści bohaterów bez osobowości, tutaj każdy jest inny, ciekawy i ma coś odmiennego do powiedzenia. Szczególnie jednego z nich cechuje największa arogancja świata i dar samouwielbienia. Hm, Jace – bo to o nim oczywiście mowa – jest trudny w obyciu, miewa humorki, które skrywa za fasadą twarzy, przebierając neutralny i obojętny wyraz. Ale nie sposób się w nim nie zakochać, ponieważ jest niezwykle czarującym chłopakiem, który w zanadrzu zawsze ma jakąś sarkastyczną uwagę. Clary zaś, nie jest kolejną irytującą i bezbronną nastolatką. Ona wie czego chce, i dąży do tego, nawet za cenę śmierci.
„Dziennik bez żadnej mojej podobizny? A gdzie gorące fantazje? Okładki romansów?”
Język autorki jest prosty, momentami aż za bardzo (zazwyczaj pod koniec rozdziałów – pewnie była już zmęczona :D). Lecz te chwile zdarzają się raz na tysiąc, a większość książki wypełnia wręcz poetycki język pełen epitetów i szerokich porównań. To jest jeden z większych plusów książki. To, że Clare przesyła nam obrazy, pięknie ubrane w słowa, których rozszyfrowanie jest wręcz ucztą dla zmysłów. Jednak najbardziej imponuje mi łacina, której tutaj nie brakuje. Łacińskie sentencje nadają powieści klimat przygaszony i mroczny, uświadamiając nam jaką potęgą są Nocni Łowcy, jak mądre są ich motta, jak prawdziwe jest to, w co wierzą. Podzielenie książki na części, nadanie im nazw zapożyczonych od Szekspira, Miltona czy Wergiliusza – taka aura jest jak najbardziej dla mnie.
"Jedź szybko, Przyziemny. Jedź, jakby ścigało cię piekło."
W całym moim uwielbieniu muszę stwierdzić, że ta powieść już na początku skazana była na sukces. Mieszanka tego, co młodzież uwielbia najbardziej. Wilkołaki, wampiry, Faerie, skrzaty, demony i inne stworzenia nadprzyrodzone, o których pojęcia istnienia w literaturze nie miałam. Na czele z starożytnym pokoleniem zadufanych w sobie pogromców zła, tworzą idealną serię młodzieżową, która z ciekawym i czasem rozchwianym wątkiem romantycznym wprost przyciąga rzesze fanek. I bardzo dobrze, bo seria genialna i w pełni na to zasługuje.
Jestem w pełni pewna, że Dary Anioła to moja ulubiona seria i nie sądzie, żeby się to kiedykolwiek zmieniło
recenzja zamieszczona na blogu wantescape.blogspot.com
Jest rok 2007, miasto Nowy Jork, dzielnica Brooklyn. To tutaj przystało żyć naszej głównej bohaterce Clary Fray. Jej wakacyjne dni nie mogą wleć się dłużej, mijać powolniej i nudniej, niż teraz. Jej mama Jocelyn – całkowicie oderwana od rzeczywistości artystka, a zarazem kochająca i doświadczona przez życie kobieta, nieufnie trzyma ją na dystans od świata. Na szczęście...
więcej mniej Pokaż mimo to2014
2014
2014
2014
2014
2014
2014
2014
Kiedy widzę jej nazwisko – wiem, że kupię wszystko, co napisze. Kiedy widzę jej nazwisko na okładce książki, wiem, że mogę lekturze zaufać, że prawdopodobnie się nie zawiodę, wiem, że to będzie po prostu dobry czas. Wielu z Was jej nienawidzi – czytałam tak dużo tekstów, dlaczego powinniśmy jej nienawidzić, tak dużo o tym, jaką jest ona plagiatorką i oszustką. Mimo to nadal nie mogę wyleczyć się z uwielbiania do niej. Nie chcę, zbyt cenną jest postacią w moim życiu, nawet jeśli się nie znamy, nawet jeśli dzieli nas ocean – to moja ulubiona autorka, Cassandra Clare, dzięki której zaczęłam czytać i dzięki której czytam dalej, tym razem, pochłaniam jej nową powieść, napisaną we współpracy z przyjaciółką, Holly Black – „Miedziana Rękawica”.
Byłaby to zapewne nic nie znacząca książka, prawdopodobnie nie zwróciłabym na nią uwagi, zgaduję, że okładka nie zdobyłaby mojego serca na tyle, abym po powieść przeczytała tylko ze względu na wygląd. Ale zaryzykowałam i co dostałam? Kontynuację niezwykle magicznej, pełnej przygód powieści o magii, ale nie w potterowskim wydaniu, takiej o zupełnie innym charakterze. To może ja opowiem: W pierwszej części („Próba Żelaza”) dowiadujemy się że, że Callum Hunt to syn magów, na którego czeka ważny sprawdzian rekrutujący do prestiżowej szkoły Magisterium. Problemem jest jedynie fakt, że chłopakowi od dzieciństwa wpajano, że magia jest złem, że stawia w obliczu niebezpieczeństwa i jest przyczyną śmierci matki Calla, wiec chłopak usilnie stara się testy oblać. Kiedy mimo swoich starań Call przechodzi Próbę Żelaza i dostaje się do Magisterium wie, że to nie skończy się dla niego dobrze. Obecnie, w drugim tomie, „Miedzianej Rękawicy” spędza wakacje w domu, gdzie stara się nawiązać kontakt z ojcem, nie wiedząc, że ten prawdopodobnie chce go zabić. Jedynym schronieniem może być Magisterium, choć – i tu sytuacja się komplikuje. Właśnie skradziono potężne narzędzie, które może przynieść zagładę wielu czarodziejom.
Teraz, kiedy to piszę, jestem tego świadoma. To brzmi jak Harry Potter. Ale to wcale nie jest Harry Potter, mimo kilku podobieństw i zapożyczonych elementów. To wciąż inna, odrębna historia. To inni bohaterowie, inne życia, inny Hogwart, inna magia i czarny charakter. Magisterium znajduje się pod ziemią – to sieć tunelów, pełna niezbadanych jaskiń, niespotykanych stworzeń. A magia to magia żywiołów – ogień, woda, ziemia, powietrze oraz… chaos. Wszystko wydaje się znajome i nie uważam tego za wadę „Miedzianej Rękawicy”, ponieważ dzięki temu właśnie czuję się jak w domu. Podobieństwa nie rażą, bywają, ale robią to w ukryciu, odseparowane od innych podobieństw, a zlane z oryginalnymi wstawkami, których również jest tutaj mnóstwo.
„Ogień chce płonąć,
woda chce płynąć,
powietrze chce się unosić,
ziemia chce wiązać,
chaos chce pożerać.”
Ujmuje mnie świat wykreowany przez duet Black i Clare – to świetne miejsce. Pełne magii, której nie było dane nam poznać i pełne bohaterów, których powiązało coś od niej silniejszego: przyjaźń. Nie zawiodłam się na drugim tomie, podobnie jak pierwszy trzymał w napięciu, zafundował mi mnóstwo pozytywnych emocji, a nawet – porządną dawkę intrygi oraz napięcia. Grobowce, zimna wojna, przejmowania ciał oraz motyw podróży – obiecuję Wam, że seria o Callumie Huncie i Magisterium będzie zdecydowanie rewelacyjnym wyborem, jeśli Hogwart to Wasz dom. Nie będzie identycznie, ale zapewniam: tak samo dobrze.
Kiedy widzę jej nazwisko – wiem, że kupię wszystko, co napisze. Kiedy widzę jej nazwisko na okładce książki, wiem, że mogę lekturze zaufać, że prawdopodobnie się nie zawiodę, wiem, że to będzie po prostu dobry czas. Wielu z Was jej nienawidzi – czytałam tak dużo tekstów, dlaczego powinniśmy jej nienawidzić, tak dużo o tym, jaką jest ona plagiatorką i oszustką. Mimo to nadal...
więcej Pokaż mimo to