Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , ,

Bardzo lubię tę tematykę. Może właśnie dlatego, tak bardzo się zawiodłam.

Książka zdecydowanie siedzi okrakiem na płocie, i to takim dzielącym trzy posesje. Trochę to horror, trochę erotyk, a trochę pastisz. I osobiście, mimo całego zamiłowania dla gatunku fantasy/horror, żałuję że autorka nie poszła tą trzecią ścieżką. To, co w książce irytuje naiwnością, ma naprawdę dobry potencjał na komedię. Tym bardziej, że przemyślenia bohaterki czyta się dobrze, zaczyna się pałać do niej sympatią, a potem dochodzi do interakcji z antagonistą, łamane przez socjopatą, łamane przez wampirem (nawiasem, trochę za dużo tego "łamania" było w książce :)), i heroina zachowuje się jak piętnastolatka, która w obliczu realnego zagrożenia życia cieszy się, że uniknie wtorkowej kartkówki z matmy :). A to naprawdę można było wyśrubować i zrobić kawał dobrej, poczytnej komedii! W tej wersji nie da się tej lektury traktować na poważnie, trzeba z mocnym przymrużeniem oka :).

Po kontynuacje niestety nie sięgnę, a książkę jako osobny byt tej trylogii oceniam na 4. Jest krótka, więc czyta się szybko i jakoś wyjątkowo się tej lektury nie żałuje. Natomiast od polecania byłabym daleka :)

Bardzo lubię tę tematykę. Może właśnie dlatego, tak bardzo się zawiodłam.

Książka zdecydowanie siedzi okrakiem na płocie, i to takim dzielącym trzy posesje. Trochę to horror, trochę erotyk, a trochę pastisz. I osobiście, mimo całego zamiłowania dla gatunku fantasy/horror, żałuję że autorka nie poszła tą trzecią ścieżką. To, co w książce irytuje naiwnością, ma naprawdę...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Zadowolona z lektury postanowiłam wystawić książce pozytywną ocenę i już miałam sięgnąć po kolejny tom, kiedy zajrzałam w sekcję komentarzy... i dosłownie mnie zmroziło. Skąd tyle nieprzychylnych opinii?! W konsekwencji musiałam dorzucić swoje pięć groszy, przypominając tym samym sobie i innych zarazem, że jednak opinie opiniami, ale jeżeli zainteresuje kogoś opis, samemu powinien daną pozycję ocenić.

Zacznijmy od tego, że zrozumiałabym zarzuty dotyczące poszczególnych postaci... jeżeli nie tyczyłyby się one głównej bohaterki. Można ją polubić bądź nie - rzecz gustu, ale nie można jej odmówić konsekwentnego zbioru cech, które wpływają na relatywnie wiarygodną osobowość. Robi głupoty? A no robi. Jest zarozumiała? Ano jest... ale praktycznie wszystkie jej decyzje można wytłumaczyć jej osobowością i czynnikami zewnętrznymi, które wpłynęły na takie, a nie inne przekonania/zachowania. Jeżeli miałabym się już do czegoś przyczepić, byłby to jej męski towarzysz, który raz po raz portretowano na groźnego, wiecznie zadumanego mężczyznę, a raz na humorzastego nastolatka, ale nawet to nie psuje przyjemności z obserwowania interakcji między tą dwójką.

Fabuła? To już akurat zupełnie kwestia indywidualnego podejścia. Według mnie w pierwszej części rozwija się bardzo dobrze, nie ma przestojów, stale dowiadujemy się więcej o sprawie i otaczającym bohaterów świecie, przy czym równolegle rozwija się relacja między dwójką bohaterów i tutaj duży plus, że dzieje się to stopniowo, a nie padają sobie do stóp od pierwszych stron powieści. Poza tym to wciąż young adult fantasy, a ono zawsze będzie naiwne i nie oszukujmy się - po to je czytamy. Jakby ktoś chciał kryminał z prawdziwego zdarzenia nie sięgałby po tę pozycję.

Na koniec rodzynek - przekleństwa i wulgarność. Mam wrażenie, że niektórzy zakopali się w tych książkach i zapomnieli, jak wygląda życie. Język jakim posługują się bohaterowie? Dokładnie w ten sposób porozumiewa się większość moich znajomych. To że "ja" pilnuję ładnego języka, nie sprawi, że cały świat zacznie się pięknie wysławiać. Może to dla niektórych szokujące, ale tak - ludzie przeklinają. Co więcej, potrafią to robić w każdym zdaniu! Do tego spożywają narkotyki (i nie mam tu na myśli trawki, bo to już raczej nic szokującego) i imprezują, a później stają za ladą recepcji w hotelu i pięknie ubrani mówią Wam "dzień dobry". Samo życie. Dzięki temu powieść wydała mi się nawet dużo przystępniejsza, bo faktycznie miałam wrażenie jakbym obserwowała współczesnych nastolatków. Nie wspominając już o tym, że przekleństwa w tej książce i tak są bardziej na miejscu niż na siłę wpychana erotyka w książkach Kinga, a jakoś nie słyszałam o specjalnym bojkocie Króla Grozy z tego powodu :).

Zadowolona z lektury postanowiłam wystawić książce pozytywną ocenę i już miałam sięgnąć po kolejny tom, kiedy zajrzałam w sekcję komentarzy... i dosłownie mnie zmroziło. Skąd tyle nieprzychylnych opinii?! W konsekwencji musiałam dorzucić swoje pięć groszy, przypominając tym samym sobie i innych zarazem, że jednak opinie opiniami, ale jeżeli zainteresuje kogoś opis, samemu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Z cyferkami nie mam absolutnie nic wspólnego, natomiast Janinę śledzę na facebooku już dłuższy czas i do książki podeszłam jak do jej instruktażu robienia wiatraka z mortadeli. Nie zawiodłam się!

Ok, niech będzie, że przychylam się do licznych opinii o - momentami! - zbyt daleko idących żartach o żartach w ramach żartów, ale tak naprawdę może to stanowić problem wyłącznie z początku, podczas - w moim odczuciu - części wstępnej. Przy okazji wyjaśniającej zasady, którymi powinno się kierować podczas pisania prac naukowych i jakże żałuję, że nikt mi tego tak nie wytłumaczył, kiedy mordowałam się z licencjatem.

Niemniej, im dalej w książkę, tym robiło się bardziej "wiedzowo" i tam już tych dygresji/żarcików aż tylu nie było. Wystarczająco jednak, aby - jak już wspomniałam - takie nielubiące się z cyferkami ludzie, jak ja, posiedli z tej lektury jakąś wiedzę dla siebie. I chociaż ze STEPPS zapamiętam tylko fakt, że "nauka pięknie mówi akronimami", to z chęcią opowiem przy wigilijnym stole o owcach, które rozpoznałyby prezydenta. I dzikach też!

Z cyferkami nie mam absolutnie nic wspólnego, natomiast Janinę śledzę na facebooku już dłuższy czas i do książki podeszłam jak do jej instruktażu robienia wiatraka z mortadeli. Nie zawiodłam się!

Ok, niech będzie, że przychylam się do licznych opinii o - momentami! - zbyt daleko idących żartach o żartach w ramach żartów, ale tak naprawdę może to stanowić problem wyłącznie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Ocena być może przesadnie zaniżona, ale też od Mistrza Grozy wymaga się troszkę więcej. A powieść ta niestety cierpi na dłużyzny, których zakończenie absolutnie nie wynagradza. Oczywiście podkreślę tu, że jeżeli kogoś naprawdę przeraża śmierć, tudzież następujący po niej etap, to przedstawiona w Przebudzeniu wizja "nicości" może rzeczywiście wywołać sporo niepokoju, ale to wciąż raptem 20 stron grozy i ponad trzysta przydługich opisów wydarzeń z historii życia głównego bohatera.

Ten zaś nie wywołał we mnie jakiejś szalonej sympatii, ale jest w porządku. Szkoda jednak, że nie był bardziej charyzmatyczny, bo książka pewnie byłaby dla mnie dużo strawniejsza. Tak niestety czułam się trochę, jak podczas słuchania "ciekawej" anegdotki ciotki/wujka, którą poprzedza naprawdę długi, nic niewnoszący wstęp. Wrodzona potrzeba kończenia tego, co zaczęte wymusiła na mnie jednak przeczytanie całej powieści i prawdę mówiąc, cieszę się... że to już koniec.

Pewne książki Kinga wspomina się niezwykle miło, o istnieniu innych woli się nie pamiętać. Przebudzenie ląduje u mnie na tej samej półeczce co "Gra Geralda" i nie roztrząsając tego bardziej, sięgam po Śpiące Królewny.

Ocena być może przesadnie zaniżona, ale też od Mistrza Grozy wymaga się troszkę więcej. A powieść ta niestety cierpi na dłużyzny, których zakończenie absolutnie nie wynagradza. Oczywiście podkreślę tu, że jeżeli kogoś naprawdę przeraża śmierć, tudzież następujący po niej etap, to przedstawiona w Przebudzeniu wizja "nicości" może rzeczywiście wywołać sporo niepokoju, ale to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Moja ocena może nie być najrzetelniejszą (od literatury faktu bowiem stronię), jednak rozsądek podpowiada mi, że i w tym gatunku można znaleźć lepsze, a już na pewno nieprzypominające odczytywania czyjejś pracy dyplomowej, lektury.

Czuć w tym silne rozplanowanie książki pod sumiennie skonstruwaony konspekt i organizację odpowiednich źródeł. Zdania wyzute są z emocji, zdają się stać na baczność i nawet najdrastyczniejsze opisy nie wywoływały we mnie większego zgorszenia. Każdy przecinek, data i tłumaczenie nazw ośrodków przedstawiono z jak największą dbałością o zachowanie faktów i, śmiem twierdzić, intencją znudzenie czytelnika.

Niektóre wydarzenia wspominane są tylko po to, aby rozwinąć je dopiero w dalszej części, inne zaś w ogóle opisano kilka razy w ten sam sposób, podając dokładnie tyle samo informacji, jak gdyby wyrażając zwątpienie w pamięć czytelnika.

Ogółem ta historia jest naprawdę ciekawa — o ile można tak powiedzieć o tych przykrych wydarzeniach — jednak dużo silniej wryłaby się w moją pamięć i odcisnęła na emocjach, gdyby przedstawić ją nieco przystępniej. W książce tej zresztą przedstawiono pewnego „bohatera”, którego oczami można by opowiedzieć tę historię w sposób naprawdę oddziałowujący na psychikę. Jednocześnie nie widziałabym problemu, gdyby wstawki fabularyzowane łączyć z rozdziałami literatury faktu, czyniąc tym samym książkę kompletną.

Ubolewam i niestety nie mogę nazwać tego najlepszym początkiem z non-fiction.

Moja ocena może nie być najrzetelniejszą (od literatury faktu bowiem stronię), jednak rozsądek podpowiada mi, że i w tym gatunku można znaleźć lepsze, a już na pewno nieprzypominające odczytywania czyjejś pracy dyplomowej, lektury.

Czuć w tym silne rozplanowanie książki pod sumiennie skonstruwaony konspekt i organizację odpowiednich źródeł. Zdania wyzute są z emocji, zdają...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Kilka lat temu, kiedy pierwszy raz obejrzałam Lśnienie Kubricka, produkcja ta zrobiła na mnie piorunujące wręcz wrażenie. Do dziś pamiętam, jak lecący film pomału zaczął przykuwać moją uwagę na coraz dłużej i dłużej, aż odłożyłam akurat graną grę i przepadłam przed telewizorem. Potem długo nie spotkałam się z tym filmem i wydawałoby się, że zatrze się w pamięci, ale nic z tego. Dość dobrze go zapamiętałam. Wiedząc jednak, że wersja Kubricka nie koniecznie przypadła do gustu mistrzowi grozy kusiło mnie w końcu nadrobić lekturę oryginału. Mając zaś świadomość, że książka doczekała się mniejszej lub większej, ale jednak kontynuacji, tym silniejszą miałam motywację.

Nadszedł czas, kiedy stojąca na półce książka zapakowana została do walizki i wyleciała ze mną na wczasy. Pochłonęłam ją błyskawicznie. Faktycznie dostrzegłam nieco różnic, w tym silniejsze skupienie się książki na Dannym, podczas gdy film, w moim odczuciu, większy nacisk położył na jego ojcu. Osobiście jednak daleka byłabym od wskazywania plusów jednego dzieła nad drugim. Oba dostarczają ogrom przyjemności i stanowioną produkty bezapelacyjnie warte zapoznania.

Wspomnę jeszcze tylko, że niestety, ale zawiodła mnie dynamika powieści. Emocje w książce zdawały się narastać bardzo powoli, aż nagle ni z tego, ni owego rozegrała się cała akcja. Niemniej, książki Kinga są napisane takim językiem, że nie wiem, co trzeba by w nich popsuć, żeby nie czytało się ich przynajmniej dobrze :)

Kilka lat temu, kiedy pierwszy raz obejrzałam Lśnienie Kubricka, produkcja ta zrobiła na mnie piorunujące wręcz wrażenie. Do dziś pamiętam, jak lecący film pomału zaczął przykuwać moją uwagę na coraz dłużej i dłużej, aż odłożyłam akurat graną grę i przepadłam przed telewizorem. Potem długo nie spotkałam się z tym filmem i wydawałoby się, że zatrze się w pamięci, ale nic z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

W trakcie lektury wielokrotnie próbowałam przekonać się do samej powieści. Zapamiętywałam każdy element godny pochwały i pomimo niewciągającej mnie fabuły, nakazywałam sobie wstrzymanie z osądami do końca. Ostatecznie jednak stwierdzam, że wydawnictwo Amber całkiem rozsądnie postąpiło, nie publikując kolejnych części cyklu.

Atrament i Krew oceniam dokładnie tak, jak wyraziłam to gwiazdkami - przeciętnie. Szumna zapowiedź na rewersie książki zapowiadała historię rodem z uniwersum Harrego Pottera, a tymczasem zawartość oferuje mało emocjonującą opowieść o średnio zapadających w pamięci bohaterach, będącymi uczniami Wielkiej Biblioteki; w świecie gdzie - mówiąc oględnie - książki są zakazane, ale wszyscy mają "ebooki". To oczywiście powoduje w społeczeństwie takie napięcie, że powstaje nawet grupa walcząca z Biblioteką w sposób dość ekstremalny, co stanowi dla uczniów zagrożenie. Jakby tego było mało, Wielka Biblioteka też wydaje się nie być do końca czysta, a i sami uczniowie miewają ukryte motywy.

W powieści nie znajdziemy jednak żadnych wzmianek o innych formach rozrywki dostępnych w świecie ani... ani w ogóle za wiele o tym świecie się nie dowiemy. Od kiedy bohater wsiada w pociąg do Aleksandrii liczy się już tylko przetrwanie jego oraz bohaterów, z którymi w krótkim czasie nawiązuje dość bliskie relacje. Opisy tego przetrwania, włącznie z pojawieniem się na terenach objętych wojną, nie są jednak zbyt stymulujące wyobraźnie, ani trzymające w napięciu, więc po skończeniu książki (gdzie bohaterowie mają w zasadzie przechlapane, co powinno zachęcić do dalszej lektury, jak mniemam) towarzyszyło mi wyłącznie krótkie "meh".

Nie żałuję sięgnięcia po tę książkę, ale nie pamiętam też, żebym jakiekolwiek kiedyś żałowała. Czy sięgnęłabym jednak po kolejny tom? Zdecydowanie nie. Istnieje masa lepszych i bardziej wciągających powieści. Największą bolączką Atramentu i Krwi jest zwyczajnie jałowy język, pozbawiony jakiegokolwiek czaru i dynamiki. Jedyne momenty, kiedy rzeczywiście przyjemnie czytało mi się powieść trwały podczas krótkich dialogów - te faktycznie były zrobione dobrze.

W trakcie lektury wielokrotnie próbowałam przekonać się do samej powieści. Zapamiętywałam każdy element godny pochwały i pomimo niewciągającej mnie fabuły, nakazywałam sobie wstrzymanie z osądami do końca. Ostatecznie jednak stwierdzam, że wydawnictwo Amber całkiem rozsądnie postąpiło, nie publikując kolejnych części cyklu.

Atrament i Krew oceniam dokładnie tak, jak...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Trollhunters. Łowcy trolli Daniel Kraus, Guillermo del Toro
Ocena 6,4
Trollhunters. ... Daniel Kraus, Guill...

Na półkach: , ,

Urzeczona Netflix'ową produkcją o Łowcach Trolli, nie mogłam przejść obojętnie obok powieści służącej jej za fundament, za całe 4,99. Po lekturze zaś orzekam: warta ona zdecydowanie więcej :).

Przede wszystkim cieszy mnie, że książka i serial odznaczają się pewnymi różnicami. Pozwala to na odświeżenie sobie tego przyjemnego klimatu bez nieustannego poczucia deja vu. A istotnie, klimat jest on bardzo przyjemny. Tollhunters: Łowcy Trolli to powieść młodzieżowa, która zawiera wszystkie te wątki, które w ramach tego gatunku uwielbiam najbardziej: przyjaźń, przygodę, pierwsze romanse, pokonywanie własnych słabości... a wszystko to w różowej bańce mydlanej. To taka bańka, w której dobro zawsze zwycięża, przyjaciele gotowi są oddać za siebie życie, a nieudacznicy kończą, jako bohaterowie i chociaż w zderzeniu z rzeczywistością te bańki z reguły (żeby nie powiedzieć zawsze) pękają, to świetne, że mamy takie powieści!

Co prawda książki te rzadko unikają pewnej naiwności i nie mogę powiedzieć, żeby mi to szczególnie przeszkadzało, aczkolwiek do jednej rzeczy muszę się przyczepić. Zwłaszcza że uważam to za dość częsty problem w tego typu powieściach. Chodzi tu o przedstawienie postaci z uwzględnieniem ich wieku. Z początku miałam poczucie, że autorzy stworzyli 15-latków wzorując ich na 10-13 latkach i tylko bystre, cyniczne wrzutki Tuba mogły świadczyć o byciu nieco starszym. Co prawda nie przeszkadza mi to tak, jak irytowało, kiedy sama miałam te lat 15, ale rzeczywiście wyraźnie zwracało to moją uwagę.

Niemniej jednak, przy tym nieco dziecinnym charakterze powieści, zwłaszcza z początku, w miarę postępu historii zaczyna pojawiać się sporo rozlewu krwi i elementów nieco bardziej przygnębiających, bardziej poważnych. Powiedziałabym więc, że mimo mało satysfakcjonującego przestawienia bohaterów, to jednak zdecydowanie bardziej książka dla tych 15, niż 10-latków.

Szkoda jednak, że książka jest tak krótka i według mnie spokojnie można było zrobić z tego co najmniej dwa tomy. W obecnym stanie rzeczy mamy jakieś pół książki wprowadzenia i pół zintensyfikowanej akcji, ergo ledwie książka się rozkręca, a już dobiega końca. Tak czy inaczej, spędziłam z nią przyjemne dwa wieczory, a przeziębienie przestało być tak dokuczliwe. Jeżeli ktoś po serialu zatęskni za tym przygodowym klimatem, gorąco polecam, bo czyta się naprawdę szybko i przyjemnie.

Urzeczona Netflix'ową produkcją o Łowcach Trolli, nie mogłam przejść obojętnie obok powieści służącej jej za fundament, za całe 4,99. Po lekturze zaś orzekam: warta ona zdecydowanie więcej :).

Przede wszystkim cieszy mnie, że książka i serial odznaczają się pewnymi różnicami. Pozwala to na odświeżenie sobie tego przyjemnego klimatu bez nieustannego poczucia deja vu. A...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Podczas lektury Outsidera kilkukrotnie w głowie pojawiał mi się mem ciemnowłosej dziewczynki z dopiskiem "Why not both?". Podejrzewam, że właśnie taka myśl zaświtała w głowie Mistrza Grozy, kiedy postanowił napisać kryminał. Bo to coś znacznie więcej niż tylko kryminał.

Moja "przygoda" z Kingiem miała wzloty i upadki. Do tych pierwszych z pewnością zalicza się Bastion, podczas gdy Grę Geralta dokończyłam tylko przez upór w czytaniu książek do końca. Outsider z kolei od początku był dla mnie niewiadomą. Wiele wskazywało, że tym razem zaserwował raczej klasyczny kryminał niż horror tudzież powieść z obszaru fantastyki. Była zbrodnia, sprawca, badania DNA, alibi, przesłuchania i obrońcy. I kiedy jako czytelnik zaczynałam snuć już własne domysły nad podważeniem lub chociaż wytłumaczeniem przedstawionego alibi, historia nabrała zgoła innego kierunku.

Nie chcąc zbyt wiele zdradzić, powiem tylko, że ostatecznie wszystkie elementy układanki trafiają na swoje miejsca, a powieść dobiega satysfakcjonującego końca. Czyta się ją relatywnie szybko i przyjemnie, ale bazując na dotychczas przeczytanych powieściach, ta przystępność języka to raczej niezmienny standard Kinga (wyjąwszy Rolanda, który momentami męczył ozdobnikami)

Szybkość z jaką dzieje się akcja powieści nie pozwala co prawda na przyłożenie jakiejś szczególnej uwagi do poszczególnych bohaterów, ale z pewnością każdy posiada swoje indywidualne cechy i w zasadzie wszyscy, poza antagonistami, dają się lubi. Osobiście nawet pokuszę się o stwierdzenie, że z pewnością sięgnęłabym po kolejneją powieść z udziałem Ralpha Andersona i Holly Gibney. Albo chociaż jednym z tej dwójki, niekoniecznie podczas pracy poprzedzającej wydarzenia z Outsidera.

Do małych minusów mogę zaliczyć jednak sam początek powieści, na moje oko trochę przeciągnięty. Tak naprawdę zamknięcie sprawy morderstwa małego Franka Petersona przyniosło mi ulgę i dopiero wówczas realnie wkręciłam się w lekturę. Tak czy inaczej, gorąco polecam :)

Podczas lektury Outsidera kilkukrotnie w głowie pojawiał mi się mem ciemnowłosej dziewczynki z dopiskiem "Why not both?". Podejrzewam, że właśnie taka myśl zaświtała w głowie Mistrza Grozy, kiedy postanowił napisać kryminał. Bo to coś znacznie więcej niż tylko kryminał.

Moja "przygoda" z Kingiem miała wzloty i upadki. Do tych pierwszych z pewnością zalicza się Bastion,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Czy ja widziałam nazwisko Flagg?!" - czyli jak Stephen King uśmiecha się do czytelników. Bo kiedy jest się tuż po lekturze takiego Bastionu, ten mały feature wręcz podnosi ocenę o oczko.

Oczywiście tom drugi, jak się spodziewałam, czyni lepszym odbiór pierwszej części i myślę, że przy ponownej lekturze "Rolanda", oceniłabym go wyżej. Stąd jednak ubolewam, że obie powieści nie zostały wydane w formie jednego, pierwszego tomu.

Niemniej, Powołanie Trójki odpowiada na kilka nurtujących pytań, pozwala lepiej poznać prawidła świata, przedstawia kolejnych dwóch towarzyszy głownego bohatera i w zasadzie dopiero od tego momentu rozpoczyna się przygoda. Tym samym zachęca to do sięgnięcia po tom trzeci i kontyunowania historii wraz z bohaterami.

Minusy? Niestety ponownie będę narzekać na ostatnio wspomniany element - przesadne zerotyzowanie w momentach zupełnie zbędnych, a pisze to ktoś, kto od erotyki wcale nie stroni (aczkolwiek tutaj i tak było tego mniej, niż w Rolandzie). Zwyczajnie tutaj jest to wprowadzone bardzo naiwnie. Z drugiej strony - King dał mi się już poznać ze swoich nie zawsze trafionych, erotycznych wkrętów i jak na razie Mroczna Wieża w tym aspekcie nie szokuje.

Co osobiście mi jeszcze trochę zgrzyta to klimat, ale tutaj jest to kwestia prywatnych preferencji. Najlepiej czyta mi się klasyczne high fantasy i trudno mi się "odnaleźć" w tym fantastycznym westernowo-nowojorskim uniwersum. Bohaterowie są jednak dorośli, co zawsze lepiej do mnie trafia i chociaż emocje mają rozchwiane jak amerykańskie nastolatki, jest to "typowa" praca Kinga - ergo naprawdę przystępnie napisana.

"Czy ja widziałam nazwisko Flagg?!" - czyli jak Stephen King uśmiecha się do czytelników. Bo kiedy jest się tuż po lekturze takiego Bastionu, ten mały feature wręcz podnosi ocenę o oczko.

Oczywiście tom drugi, jak się spodziewałam, czyni lepszym odbiór pierwszej części i myślę, że przy ponownej lekturze "Rolanda", oceniłabym go wyżej. Stąd jednak ubolewam, że obie powieści...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Potarł, je, zamyślony". Czyli, jak wydawnictwo Amber po raz kolejny zawiodło mnie korektą (a zajmowały się nią rzekomo dwie osoby).

Odkładam jednak tę kwestię na bok, bo w żaden sposób nie wiąże się to z moim odbiorem książki (będącej jednak dość przeciętną). Na początek warty wspomnienia jest sam opis powieści, według mnie mocno wprowadzający w błąd. Spodziewałam się po nim historii rodem z gry Heavy Rain, opowiadającym o faktycznym wyścigu z czasem, ojcowskim poświęceniu i funkcjonariuszki z prawdziwą pasją. Książka dostarcza jednak czegoś zgoła innego. Nie mówiąc o tym, że ciężko mówić o "wspólnym wyścigu o życie dzieci", kiedy ojciec angażuje się w to na kilkadziesiąt stron przed końcem.

Motyw przewodni książki też mnie nie zachwycił. Choroba ("syndrom człowieka z kamienia"), wykorzystana w charakterze motywu sprawcy, jest rzadka, ale to nie nadaje powieści jeszcze statusu odkrywczej. To nadal tylko thriller skupiony wokół porwaniu dzieci, który nawet specjalnie nie trzyma w napięciu.

I tutaj muszę zwrócić uwagę na coś jeszcze, powiązanego właśnie z tym brakiem "napięcia". Ja rozumiem, że to debiut autorki - może nie być jeszcze wprawiona - ale czytając Grzechot Kości, miałam poczucie przeglądania jakiegoś obszernego artykułu dotyczącego głośnego przestępstwa, a nie powieść. Książka w żaden sposób nie bawi się z czytelnikiem, nie zachęca i, jak już podałam, nie trzyma w napięciu.

Bohaterowie naświetleni zostali całkiem obszernie. Dostajemy wiele informacji z ich życiorysów, a także stale jesteśmy informowani o ich wewnętrznych odczuciach. Szczególnie postaci poboczne, rodziny porwanych dzieci, stale przeżywają emocjonalne huśtawki, których jesteśmy obserwatorami. Czy jest to potrzebne? Nie koniecznie. Zwłaszcza że kosztem rozważań nad połknięciem wielu pigułek z rozpaczy po utraconym synu, nie tylko spowolniona zostaje akcja, ale też można by się skupić nieco bardziej na głównej bohaterce. Ta wypada zaś dość blado.

Jednak najbardziej mieszane odczucie mam wobec zakończenia, dającego furtkę drugiemu tomowi. Sądzę, że będzie wyjątkowo wtórne i zwyczajnie mnie znudzi. Gdyby nie fakt, że posiadam go już na swojej półce, prawdopodobnie w ogóle bym po niego nie sięgała. I podsumowując tym samym Grzechot Kości - myślę, że w kategorii thriller są lepsze pozycje do sięgnięcia.

"Potarł, je, zamyślony". Czyli, jak wydawnictwo Amber po raz kolejny zawiodło mnie korektą (a zajmowały się nią rzekomo dwie osoby).

Odkładam jednak tę kwestię na bok, bo w żaden sposób nie wiąże się to z moim odbiorem książki (będącej jednak dość przeciętną). Na początek warty wspomnienia jest sam opis powieści, według mnie mocno wprowadzający w błąd. Spodziewałam się po...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Oh, jakże ciężko jest pisać opinie o powieściach należących do większego cyklu. Bo tak naprawdę po lekturze Rolanda niewiele wiemy o przedstawionym świecie czy nawet kierunku, w którym zmierza fabuła. Mamy jakiś zarys, przedsmak, wstęp do większej przygody, ale tak naprawdę wciąż niewiele wiemy.

Na tych 320 stronach poznajemy w zasadzie wyłącznie głównego bohatera: dowiadujemy się, skąd pochodzi, co kształtowało go w młodości i jaki przyświeca mu cel. Pi razy oko poznajemy jego charakter poprzez podejmowane decyzje (w moim odczuciu nieco sprzeczne) i relacje z postaciami drugoplanowymi (a w zasadzie trzecio-, bo pomiędzy Rolandem a resztą widać wyraźną granicę istotności). Poza powyższym zarysowany zostaje oględnie świat, ale ten sprowadza się raczej do wszechogarniającego piasku i deficytu wody.

I tak naprawdę na tym mogłabym skończyć opinię, bo "Rolanda" ciężko nazwać zamkniętą powieścią. Co prawda w tym pojedynczym tomie, bohater osiąga założony cel (a w zasadzie jeden z kroków na drodze do faktycznego celu), ale tutaj opowieść dopiero się zaczyna. To mi wiele utrudnia, bowiem ciężko stwierdzić czy elementy uznane przeze mnie za dobre/złe/potrzebne/zbędne okażą się takie po dalszych tomach.

Na chwilę obecną jednak w ramach plusów mogę wypunktować styl pisarski Kinga - bogaty i barwny, który z początku mnie trochę odrzucił przez nagromadzenie ozdobników, ostatecznie jednak nadał niesamowitego klimatu powieści; zarysowany świat, ale nie mam tu na myśli pustyni tylko ten w szerokim ujęciu (wszakże wszystko jest kwestią rozmiaru :)); postać Rolanda za jego złożoność oraz charyzmatycznego antagonistę.

Minusem było tu dla mnie zbędne miejscami wyuzdanie, które bez specjalnej przyczyny czyni świat przepełniony irracjonalną chucią. Być może dalsze tomy nadają im zasadność, na chwilę obecną jednak były po prostu żenujące.

Całokształt czytało się szybko i przyjemnie. Bez rewelacji, ale jak już podkreśliłam, nie sposób ocenić poszczególne tomy w sadze. Dopiero lektura całości pozwoli na pełną i rzetelną opinię :).

Oh, jakże ciężko jest pisać opinie o powieściach należących do większego cyklu. Bo tak naprawdę po lekturze Rolanda niewiele wiemy o przedstawionym świecie czy nawet kierunku, w którym zmierza fabuła. Mamy jakiś zarys, przedsmak, wstęp do większej przygody, ale tak naprawdę wciąż niewiele wiemy.

Na tych 320 stronach poznajemy w zasadzie wyłącznie głównego bohatera:...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Kompletnie nieobiektywnie muszę przyznać, że Mistrz Ceremonii naprawdę mnie oczarował (chociaż za korektę tej książki, ktoś zdecydowanie powinien uderzyć się w pierś :p). Co prawda nie mam dużego doświadczenia z kryminałami i moje wymagania nie są specjalnie wygórowane, ale też powieść Sharon Bolton posiada wiele elementów będących bardzo w moim guście.

Przede wszystkim mamy tu protagonistkę, co na pewno pozwoliło mi na wczucie się, która, będąc jedyną funkcjonariuszką miejscowej policji, ma trudności z odnalezieniem się w zmaskulinizowanym zawodzie — co znowuż, zważywszy na niechęć współpracowników w stosunku do niej, z natury wzbudza sympatię. Ponadto mowa tu o bohaterce, która wrogość powoduje nie butnością — co mogłoby być jakoś zrozumiane — ale posiadaną wiedzą, ambicjami i najgorszą z przywar, czyli samym byciem kobietą.

Poza przyjemną bohaterką jest tu także sporo postaci pobocznych, za którymi, ze względu na wspomniane trudności w relacjach protagonistki, z reguły się nie przepada, ale na pewno wzbudzają zainteresowanie i są całkiem przystępnie przedstawieni. Ważniejszym atutem jest dla mnie jednak warstwa fabularna, bo niejednokrotnie już zdarzało mi się czerpać przyjemność z książek, których postaci nie urzekały i jednocześnie męczyć lekturą nudnych książek, pomimo nie wiadomo jak interesujących kreacji bohaterów.

Mistrz Ceremonii, zważywszy na moje małe doświadczenie z tym gatunkiem, to naprawdę świetna pozycja, która łączy tradycyjny kryminał z odrobiną fantastyki pod postacią okultyzmu. Biorąc jeszcze pod uwagę prywatne zainteresowanie tematyką wicca, czerpałam naprawdę sporo przyjemności z lektury. Sama historia też jest wciągająca, a zaczynając się 30 lat po właściwych wydarzeniach, już na samym progu stawia pytania, na które czytelnik szybko chce poznać odpowiedzi.

Na koniec opinii chciałam dodać, że czyta się szybko i przyjemnie, ale nie byłabym sobą, jakbym nie dodała czegoś więcej o wspomnianej już korekcie. Momentami były to błędy wręcz rzucające się w oczy — zdanie po zdaniu, pauza w dialogu została zastosowana, a linijkę niżej już nie. Takie chochliki jak najbardziej mogą się wkraść, w większości książek takowe znajdziemy, ale tutaj było ich po prostu dość dużo.

O samej książce podsumuję jednak, że czytało mi się ją naprawdę dobrze i kolejna powieść tej autorki wylądowała już w wirtualnym, sklepowym koszyku :). Realną wartość tej powieści zrewiduje czas i inne, przeczytane przeze mnie w przyszłości kryminały, ale na chwilę obecną spędziłam z nią naprawdę przyjemne dwa dni.

Kompletnie nieobiektywnie muszę przyznać, że Mistrz Ceremonii naprawdę mnie oczarował (chociaż za korektę tej książki, ktoś zdecydowanie powinien uderzyć się w pierś :p). Co prawda nie mam dużego doświadczenia z kryminałami i moje wymagania nie są specjalnie wygórowane, ale też powieść Sharon Bolton posiada wiele elementów będących bardzo w moim guście.

Przede wszystkim...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Dom przy Foster Hill to naprawdę ciekawa pozycja z niestety zmarnowanym potencjałem.

Powieść trafiła w moje ręce w ramach konkursowej nagrody, a że sama sprawiłam sobie dodatkową niespodziankę, unikając wszelkich opinii i nawet opisu książki (tak, oparłam się nawet pokusie zerknięcia na rewers okładki!), zupełnie nie wiedziałam czego się spodziewać. I prawdę mówiąc, dobrze zrobiłam, bo autorce naprawdę udało się balansować na granicy realności z mistycyzmem. Długo nie wiedziałam, czy czytam powieść grozy, czy kryminał, a i ostatecznie muszę wpisać ją w oba te gatunki.

Sama warstwa fabularna zresztą bardzo mnie usatysfakcjonowała. Nie była jakoś specjalnie oczywista, a prowadzenie historii dwutorowo, które stale stymuluje ciekawość, wybitnie wpisuje się w mój gust. I tak naprawdę to właśnie pomysł i przystępny język składa się na relatywnie pozytywną ocenę tej książki, nieco ją zresztą zawyżając. Czyta się ją szybko i osobiście sprawiła mi przyjemność, chociaż nie da się ukryć, że na poziomie przeciętnego serialu, który cieszy, bo i tak kojarzy się z relaksem.

Głównymi zarzutami, jakimi mogę obrzucić Dom przy Foster Hill, są bohaterowie i ich teologiczne rozważania, które niczego nie wnoszą, rozwlekają akcję, nużą przez swoją powtarzalność i nie najlepiej kreują samych bohaterów. Bo kiedy kobieta przeżywa morderstwo męża, a później przez dwa lata żyje ze świadomością oprawcy, który bawi się jej kosztem... może wychodzi ze mnie cynizm, ale bawi mnie, że w obliczu takich wydarzeń bardziej porusza ją kwestia utraty wiary, prośby o znak od Boga czy ponowne pojednanie z Jezusem. Bo słowo daję, więcej poświęcała tym tematom, niż nad zastanawianiu, jak zagwarantować sobie bezpieczeństwo.

Ale żeby nie wyjść na skończoną ateistkę, to nie jest element, który popsuł mi obraz bohaterów. Rzecz w tym, że oni po prostu są "nijacy". Joy, postać poboczna, jako jedyna posiada tutaj jakąś osobowość. Jeżeli zaś ktoś się już wyróżniał, jego postać nie była nawet rozwijana.

Głównymi bohaterkami powieści jest Ivy - dawniej, oraz Kaine (której imię tuż po lekturze zdążyłam zapomnieć i musiałam właśnie sprawdzić) - współcześnie. Tą pierwszą można zamknąć w określeniu "jestem niedostępną kobietą, która po 12 latach nadal, dzień w dzień, opłakuje zmarłego brata" co przynajmniej ma jakiś element charakterystyczny, podczas gdy Kaine tylko "jest". Wiemy, że cierpi, wiemy, że się boi, wiemy, że ma siostrę i chce zacząć od nowa spłacając jednocześnie wyrządzone wcześniej "zło", ergo lecząc wyrzuty sumienia. I to by było na tyle. Jest postacią, która musiała się pojawić, żeby trzeba ją było ratować, co przy okazji doprowadzi do rozwiązania pewnej tajemnicy.

Ostatecznie jednak książka skończyła z oceną 6/10 i jak już przyznałam - przyjemnie się ją czytało. To nie jest zła książka. To po prostu powieść o naprawdę zmarnowanym potencjale, bo warstwa fabularna i klimat grozy był zdecydowanie przemyślany. Szkoda, ale mimo wszystko, do autorki mnie nie zraziło. Myślę, że w przyszłości podejmę się lektury innej jej pozycji.

Dom przy Foster Hill to naprawdę ciekawa pozycja z niestety zmarnowanym potencjałem.

Powieść trafiła w moje ręce w ramach konkursowej nagrody, a że sama sprawiłam sobie dodatkową niespodziankę, unikając wszelkich opinii i nawet opisu książki (tak, oparłam się nawet pokusie zerknięcia na rewers okładki!), zupełnie nie wiedziałam czego się spodziewać. I prawdę mówiąc, dobrze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Bastion to zdecydowanie najbardziej kompletna książka, jaką dotychczas przyszło mi czytać.

Ta postapokaliptyczna powieść Kinga to dla mnie taki wyjątkowo smaczny tort, złożony z wielu różnych warstw, przy którym każdy kęs odkrywa przed nami coś nowego. Mamy tu oczywiście grozę, jak przystało na jej Króla, dramat, akcję, romans, fantastykę, a także nieco humoru (choć więcej tego czarnego). Mamy tu też niesamowitą obrazowość, multum postaci/wątków pobocznych, które poszerzają świat i ogrom interesujących bohaterów (zarówno po tej dobrej, jak i złej stronie).

Książka co prawda jest obszerna, i faktycznie te 1200 stron początkowo mnie nie zachęcało, ale słowo daję - tylko raz dopadło mnie krótkie "zmęczenie". Około czterystustronicowe wprowadzenie, w którym poznajemy wszystkich bohaterów, rzeczywiście może być nieco nużące, zwłaszcza pod koniec. Kiedy jednak otwiera się przed nami "część druga" i faktyczna fabuła zaczyna nabierać tempa, powieść była przeze mnie dosłownie pochłaniana. Im bliżej końca tym zaś większa ciekawość, a pragnienie poznania zakończenia zmuszało wręcz do nieustannego czytania.

Jedyny minus to gabaryt powieści :D. W torebce się nie mieści, a jak posiadamy już taką odpowiednio dużą, to trochę przypomina to noszenie ze sobą cegłówki. Niemniej, warto nieco poćwiczyć dla niej barki, bo książka naprawdę zapisuje się w pamięci :).

Bastion to zdecydowanie najbardziej kompletna książka, jaką dotychczas przyszło mi czytać.

Ta postapokaliptyczna powieść Kinga to dla mnie taki wyjątkowo smaczny tort, złożony z wielu różnych warstw, przy którym każdy kęs odkrywa przed nami coś nowego. Mamy tu oczywiście grozę, jak przystało na jej Króla, dramat, akcję, romans, fantastykę, a także nieco humoru (choć więcej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Gdyby nie był to prezent gwiazdkowy, nie sięgnęłabym po tę powieść.

Jeszcze nigdy, żadnej książki, nie nazwałam złą. Być może zwyczajnie na taką nie trafiłam, ale też wierzę, w swej naiwności, iż realnie fatalnej książki nie wypuściłoby żadne wydawnictwo. Sporo jest jednak pozycji, po których lekturze zadaję sobie pytanie: "po co?". Dlaczego to przeczytałam? Dlaczego ktoś to wypuścił i dlaczego ktoś to napisał? Czasem jeszcze do głowy mi przychodzi "dlaczego sama nie zabiorę się za pisanie, skoro ludzie czytają takie średniaki?", ale prawdą jest, że raz po raz trafiam na te młodzieżowe książki fantasy i wywołują we mnie więcej zastanowienia, niż jakiekolwiek inne.

Ale od początku. Opis powieści Demony. Pokusa jest wyjątkowo... okropnie banalny. Jednego jednak nie można mu zarzucić — kłamstwa. Na kartach powieści bowiem dostajemy dokładnie to, co serwuje się nam na tyle okładki. Z banalnością włącznie. Romans z podziałem na dobro i zło oraz udziałem niezdecydowanej nastolatki, która tylko na początku wydaje się mieć jakikolwiek charakter. Potem po prostu "jest" i nieustannie trzeba ją ratować.

Plusem jest fakt, że czyta się ją niesamowicie szybko, bo składa się niema wyłącznie z dialogów. Jeżeli ktoś podjąłby się szalonej myśli zekranizowania tej powieści, to w zasadzie scenariusz mają gotowy. Nic tylko brać książkę do ręki i czytać. Ale, ale! Cóż to są za dialogi! Nie wiem, czy to kwestia tłumaczenia, ale kiedy co chwilę pojawiały się wyrażenia pokroju "skumaj" miałam wrażenie, że pisarka nie konsultowała tego z żadną młodą osobą. Poziom rozmów między bohaterami, a w zasadzie jego słownictwo było raczej na poziomie 13 latków, a i tu pewnie nie jednego bym obraziła.

Książka naprawdę jest kiepska. W dodatku na poziomie edycji również trafiały się buble. Bohaterowie zostali słabo rozwinięci albo w ogóle pominięci, chociaż są fabularnie bardzo istotni. Faktycznie czuć w tym debiut autorki i być może w przyszłości rozwinie swoje skrzydła, ale ta pozycja nie należy do zbyt zachęcających. Rzadko to piszę, ale... odradzam :) Naprawdę są lepsze powieści.

Gdyby nie był to prezent gwiazdkowy, nie sięgnęłabym po tę powieść.

Jeszcze nigdy, żadnej książki, nie nazwałam złą. Być może zwyczajnie na taką nie trafiłam, ale też wierzę, w swej naiwności, iż realnie fatalnej książki nie wypuściłoby żadne wydawnictwo. Sporo jest jednak pozycji, po których lekturze zadaję sobie pytanie: "po co?". Dlaczego to przeczytałam? Dlaczego ktoś...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Łezka się w oku kręci na myśl, że to już koniec. Koniec podróży i - na chwilę obecną - cyklu za razem.

Spośród trzech tomów, opisujących jedną acz rozległą w czasie i przestrzeni wyprawę, trudno byłoby wybrać ulubiony. Każdy jest troszkę inny, zaś tom trzeci - ostatni - obfituje w wewnętrzne dialogi bohaterów, spostrzeżenia i podsumowania.

Co zaś w całokształcie historii mi się podobało (bo moim zdaniem grzechem byłoby nie ocenić tych trzech tomów holistycznie), a nie czułam chociażby w Zbieraczu Burz, to mocniejszy nacisk na postaci poboczne. Umożliwiło to zapałanie silniejszą sympatią nie tylko do Abaddona, ale też Lucka, Razjela czy chociażby Asmodeusza, którego poznajemy niezwykle uroczą, wrażliwą stronę. Tym trudniej jednak rozstać się z cyklem i po skończeniu tęskno się robi do bohaterów.

"Z braku laku" prawdopodobnie sięgnę teraz po inne powieści Pani Kossakowskiej, bo robi naprawdę dobrą robotę. Cykl Zastępów Anielskich jest interesujący, wciągający i co dla mnie najważniejsze, nie jest ckliwy jak spora część fantastyki damskich autorek. Zwyczajnie polecam i gorąco liczę na kontynuację sagi w przyszłości :)

Łezka się w oku kręci na myśl, że to już koniec. Koniec podróży i - na chwilę obecną - cyklu za razem.

Spośród trzech tomów, opisujących jedną acz rozległą w czasie i przestrzeni wyprawę, trudno byłoby wybrać ulubiony. Każdy jest troszkę inny, zaś tom trzeci - ostatni - obfituje w wewnętrzne dialogi bohaterów, spostrzeżenia i podsumowania.

Co zaś w całokształcie historii...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Przeszłość miesza się tu z przyszłością, która wielokrotnie okazuje się teraźniejszością.

Mapa Czasu to powieść, która zdecydowanie bawi się z odbiorcą, a robi na kilku płaszczyznach. Między innymi poprzez wielokrotne, bezpośrednie zwroty narratora do czytelnika, ale i także w samej konstrukcji fabularnej. Raz po raz zdaje nam się, że już rozumiemy prawidła tego świata, kiedy autor ponownie zaszczepia w nas zwątpienie. Wreszcie, gdy nabieramy już niemal pewności, "świat" obraca się o 180 stopni i znów wiemy tylko tyle, że nic nie wiemy. Powieść utrzymuje czytelnika w niewiedzy właściwie do ostatnich stron.

Niemniej jednak, i było to już wspomniane w innej opinii, powieść Felixa J. Palmy nie należy do tych, które czyta się lekko. Sama po przeczytaniu pierwszych stu stron odłożyłam powieść na bok i wróciłam dopiero po kilku miesiącach. Ciężko było zmusić się do tej powieści, a jednak, kiedy już człowiek się przemoże i zagłębi w karty powieści, lektura zaczyna wciągać.

Stąd wynika zresztą mój ogromny problem z ocenieniem tej książki. Pod względem czysto warsztatowym, powieść napisana jest bardzo dobrze, a wszystkie jej elementy niezwykle przemyślane. Nic w tej książce nie wydaje się być przypadkowe. Śmiało mogłabym wystawić za to co najmniej dziewiątkę. Przyjemność z lektury nie była jednak tak wysoka. Doceniam kunszt i pomysłowość autora, ale jednak po skończeniu powieści nie odczuwam specjalnej ochoty sięgnięcia po kolejny tom. A szkoda, bo epoka wiktoriańska i fantastyka zdawały mi się połączeniem wprost idealnym. Wielka szkoda.

Przeszłość miesza się tu z przyszłością, która wielokrotnie okazuje się teraźniejszością.

Mapa Czasu to powieść, która zdecydowanie bawi się z odbiorcą, a robi na kilku płaszczyznach. Między innymi poprzez wielokrotne, bezpośrednie zwroty narratora do czytelnika, ale i także w samej konstrukcji fabularnej. Raz po raz zdaje nam się, że już rozumiemy prawidła tego świata,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Cóż, ostrzegano mnie przed Cassandrą Clare, ale czytanie powieści pokroju Mechanicznego Anioła to moje prawdziwe guilty pleasure.

Prawdę mówiąc, ciężko mi ocenić tę powieść, bowiem w każdym aspekcie plusy nakładają się na siebie z minusami. Zacznijmy od tego, że o ile wątek 16-letniej bohaterki, której świat wywraca się do góry nogami i z nie do końca wiadomych przyczyn staje się ona centrum ważnych dla świata (a przynajmniej miasta) wydarzeń jest raczej oklepany, o tyle Londyn pod koniec epoki wiktoriańskiej w połączeniu z elementami steampunku wydawał się czymś interesującym. Oczywiście, jak można się spodziewać, steampunku tu niewiele, a 16-letnią bohaterkę utrzymano tu w utartych standardach. Jedyny element świata przedstawionego, który w jakiś sposób mnie urzekł to zwrócenie przez autorkę uwagi na kwestię emancypacji, której idea w tamtych czasach dopiero się rodziła. Protagonistka kilkukrotnie zszokowana jest postępowaniem jednej z przedstawicielek „Nocnych Łowców”, która zdecydowanie góruje nad swoim partnerem. Ze mnie żadna wojująca feministka, ale fajnie, że to uwzględniono.

Jeśli o bohaterach zaś mowa… trudno mi powiedzieć, że zapałałam do nich wyjątkową sympatią. Raczej powiedziałabym, że mi nie przeszkadzają. Natomiast duży zarzut mam względem kreacji głównej postaci oraz jej brata. Nie będę się wdawać w omawianie tej drugiej, nie chcąc za wiele zdradzić, aczkolwiek pretensje dotyczą tego samemu – braku konsekwencji. Tessa jest kreowana jako postać silna, która nie jedno jest w stanie znieść, a jednak raz po raz czytelnik trafia na sformułowania: „Tessa ukrywa łzy”; „Tessa spogląda na sufit, żeby powstrzymać łzy” czy „Tessa była bliska łez”. Ja rozumiem, że osoba nawet wyjątkowo silna duchem może mieć czasem chwilę słabości, ale troszkę nie kupuję tego w przypadku tej postaci. Nie urzekł mnie też wiek pobocznych postaci, ale może to kwestia targetu docelowego. Postać która prowadzi Instytut Nocnych Łowców w Londynie zachowuje się naprawdę dojrzale, kilkukrotnie ukazuje się jej postać zasadniczo w roli „matki” i nagle... bum, okazuje się, że ma 23 lata. Mhmmm?

Jest jeszcze jeden element powieści, który prezentuje takie „siadanie okrakiem na płocie” czyli nieumiejętność w podejmowaniu decyzji po której ze stron chce się opowiedzieć. Mianowicie groza w powieści. Mamy tu krew, nawet rzeźnicką salę z martwymi ludzkimi ciałami rodem z horroru (klasy B) czy chociażby śmierć bohaterów (których niestety nie dane nam poznać na tyle, żeby ta śmierć nas ruszyła), a wszystko to w klimacie uroczo zdezorientowanej 16-letniej dziewczynki, której niby zagraża coś złego, ale akurat zarumieni się na widok przystojnego młodzieńca… bo czemu nie?

Ale pomimo tych minusów nie jestem jakoś bardzo negatywnie nastawiona, stąd zresztą uważam te książki za moje guilty pleasure. Fabuła jest tu wysoce infantylna a jednak autentycznie jestem ciekawa co zdarzy się w kolejnych tomach. Co więcej, książka zagrała też na mojej romantycznej strunie i chociaż nie kibicuję głównej bohaterce to ciekawa jestem jak potoczą się jej losy z cokolwiek upartą sympatią.

Żeby jednak być rzetelną, nie mogę powiedzieć, że to dobra książka. To skrajny przeciętniak dla młodzieży, który operuje utartymi kliszami bez podejmowania większego ryzyka, a jedyne co z tej książki wyciągnęłam to świadomość, że muły są bezpłodne :D Warsztatowo powieść napisana jest dobrze, ale sam fundament, czyli pomysł na fabułę, wyjątkowo banalny. Sama marząc o napisaniu kiedyś powieści wpadam na podobne pomysły i wówczas mówię sobie: „hej, dziewczyno, czas dorosnąć!”. Może jednak przekuję to kiedyś na papier, bo sądząc po popularności Pani Cassandry Clare, ludzie chcą czytać taką literaturę :).

Cóż, ostrzegano mnie przed Cassandrą Clare, ale czytanie powieści pokroju Mechanicznego Anioła to moje prawdziwe guilty pleasure.

Prawdę mówiąc, ciężko mi ocenić tę powieść, bowiem w każdym aspekcie plusy nakładają się na siebie z minusami. Zacznijmy od tego, że o ile wątek 16-letniej bohaterki, której świat wywraca się do góry nogami i z nie do końca wiadomych przyczyn...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Podczas gdy "Hyperion" jako wprowadzenie do świata i fabuły wypada naprawdę dobrze, "Upadek Hyperiona" stanowi kontynuację, nawet lepszą.

Poprzednio autor nakreślił osobowość, motywację oraz powiązania z planetą Hyperion pielgrzymów. Powieść kończy się dotarciem bohaterów do Grobowców a ich spotkanie z Dzierzbą wydaje się mieć miejsce lada moment. Tutaj sięgamy po tom drugi, którego narracja już silniej skupiona jest na rozwijającej wojnie - zarówno z Wygnańcami, jak i Dzierzbą - ale wciąż robi to w sposób przybliżający nam bohaterów - w tym Meine Gladstone, którą w tomie pierwszym poznajemy tylko pobieżnie.

W "Upadku Hyperiona" poznajemy odpowiedzi na wiele nurtujących nas pytań i tak jak po pierwszym tomie odczuwa się okropny niedosyt i odrobinę nawet zawód, tom drugi daje nam kawał dobrej historii z zakończeniem, które satysfakcjonuje. W pewnym sensie jest to taki "zamknięty rozdział" większej opowieści, swoista "jedna wygrana bitwa", która nie przesądza jeszcze o wojnie. Oczywiście stawia kolejne znaki zapytania, które zachęcają do dalszej lektury, ale miłym zaskoczeniem było nie czuć ponownie tego "zawodu", który pojawił się u mnie po "Hyperionie".

Jest jeszcze jedna rzecz, o której grzech nie wspomnieć. Świat, który nakreślił Dan Simmons wydaje mi się tak niesamowicie kompletny, tak przemyślany, jak gdyby nie zrodził się w głowie autora, a rzeczywiście miał okazje je przeżyć. To naprawdę wzbudza podziw :).

Podczas gdy "Hyperion" jako wprowadzenie do świata i fabuły wypada naprawdę dobrze, "Upadek Hyperiona" stanowi kontynuację, nawet lepszą.

Poprzednio autor nakreślił osobowość, motywację oraz powiązania z planetą Hyperion pielgrzymów. Powieść kończy się dotarciem bohaterów do Grobowców a ich spotkanie z Dzierzbą wydaje się mieć miejsce lada moment. Tutaj sięgamy po tom...

więcej Pokaż mimo to