-
ArtykułyKonkurs: Dodaj cytat, wygraj smartwatch i książki!LubimyCzytać1
-
Artykuły„Małe jest piękne! Siedem prac detektywa Ząbka”, czyli rozrywka dla młodszych (i starszych!)Ewa Cieślik1
-
ArtykułyKolejny nokaut w wykonaniu królowej romansu, Emily Henry!LubimyCzytać3
-
Artykuły60 lat Muminków w Polsce! Nowe wydanie „W dolinie Muminków” z okazji jubileuszuLubimyCzytać4
Biblioteczka
2021-10-30
2021-07-09
2021-06-26
2021-06-23
2021-06-19
2019-08-18
2019-07-11
2019-03-15
2019-06-03
2019-04-05
2019-03-06
"Potarł, je, zamyślony". Czyli, jak wydawnictwo Amber po raz kolejny zawiodło mnie korektą (a zajmowały się nią rzekomo dwie osoby).
Odkładam jednak tę kwestię na bok, bo w żaden sposób nie wiąże się to z moim odbiorem książki (będącej jednak dość przeciętną). Na początek warty wspomnienia jest sam opis powieści, według mnie mocno wprowadzający w błąd. Spodziewałam się po nim historii rodem z gry Heavy Rain, opowiadającym o faktycznym wyścigu z czasem, ojcowskim poświęceniu i funkcjonariuszki z prawdziwą pasją. Książka dostarcza jednak czegoś zgoła innego. Nie mówiąc o tym, że ciężko mówić o "wspólnym wyścigu o życie dzieci", kiedy ojciec angażuje się w to na kilkadziesiąt stron przed końcem.
Motyw przewodni książki też mnie nie zachwycił. Choroba ("syndrom człowieka z kamienia"), wykorzystana w charakterze motywu sprawcy, jest rzadka, ale to nie nadaje powieści jeszcze statusu odkrywczej. To nadal tylko thriller skupiony wokół porwaniu dzieci, który nawet specjalnie nie trzyma w napięciu.
I tutaj muszę zwrócić uwagę na coś jeszcze, powiązanego właśnie z tym brakiem "napięcia". Ja rozumiem, że to debiut autorki - może nie być jeszcze wprawiona - ale czytając Grzechot Kości, miałam poczucie przeglądania jakiegoś obszernego artykułu dotyczącego głośnego przestępstwa, a nie powieść. Książka w żaden sposób nie bawi się z czytelnikiem, nie zachęca i, jak już podałam, nie trzyma w napięciu.
Bohaterowie naświetleni zostali całkiem obszernie. Dostajemy wiele informacji z ich życiorysów, a także stale jesteśmy informowani o ich wewnętrznych odczuciach. Szczególnie postaci poboczne, rodziny porwanych dzieci, stale przeżywają emocjonalne huśtawki, których jesteśmy obserwatorami. Czy jest to potrzebne? Nie koniecznie. Zwłaszcza że kosztem rozważań nad połknięciem wielu pigułek z rozpaczy po utraconym synu, nie tylko spowolniona zostaje akcja, ale też można by się skupić nieco bardziej na głównej bohaterce. Ta wypada zaś dość blado.
Jednak najbardziej mieszane odczucie mam wobec zakończenia, dającego furtkę drugiemu tomowi. Sądzę, że będzie wyjątkowo wtórne i zwyczajnie mnie znudzi. Gdyby nie fakt, że posiadam go już na swojej półce, prawdopodobnie w ogóle bym po niego nie sięgała. I podsumowując tym samym Grzechot Kości - myślę, że w kategorii thriller są lepsze pozycje do sięgnięcia.
"Potarł, je, zamyślony". Czyli, jak wydawnictwo Amber po raz kolejny zawiodło mnie korektą (a zajmowały się nią rzekomo dwie osoby).
Odkładam jednak tę kwestię na bok, bo w żaden sposób nie wiąże się to z moim odbiorem książki (będącej jednak dość przeciętną). Na początek warty wspomnienia jest sam opis powieści, według mnie mocno wprowadzający w błąd. Spodziewałam się po...
2019-02-21
Kompletnie nieobiektywnie muszę przyznać, że Mistrz Ceremonii naprawdę mnie oczarował (chociaż za korektę tej książki, ktoś zdecydowanie powinien uderzyć się w pierś :p). Co prawda nie mam dużego doświadczenia z kryminałami i moje wymagania nie są specjalnie wygórowane, ale też powieść Sharon Bolton posiada wiele elementów będących bardzo w moim guście.
Przede wszystkim mamy tu protagonistkę, co na pewno pozwoliło mi na wczucie się, która, będąc jedyną funkcjonariuszką miejscowej policji, ma trudności z odnalezieniem się w zmaskulinizowanym zawodzie — co znowuż, zważywszy na niechęć współpracowników w stosunku do niej, z natury wzbudza sympatię. Ponadto mowa tu o bohaterce, która wrogość powoduje nie butnością — co mogłoby być jakoś zrozumiane — ale posiadaną wiedzą, ambicjami i najgorszą z przywar, czyli samym byciem kobietą.
Poza przyjemną bohaterką jest tu także sporo postaci pobocznych, za którymi, ze względu na wspomniane trudności w relacjach protagonistki, z reguły się nie przepada, ale na pewno wzbudzają zainteresowanie i są całkiem przystępnie przedstawieni. Ważniejszym atutem jest dla mnie jednak warstwa fabularna, bo niejednokrotnie już zdarzało mi się czerpać przyjemność z książek, których postaci nie urzekały i jednocześnie męczyć lekturą nudnych książek, pomimo nie wiadomo jak interesujących kreacji bohaterów.
Mistrz Ceremonii, zważywszy na moje małe doświadczenie z tym gatunkiem, to naprawdę świetna pozycja, która łączy tradycyjny kryminał z odrobiną fantastyki pod postacią okultyzmu. Biorąc jeszcze pod uwagę prywatne zainteresowanie tematyką wicca, czerpałam naprawdę sporo przyjemności z lektury. Sama historia też jest wciągająca, a zaczynając się 30 lat po właściwych wydarzeniach, już na samym progu stawia pytania, na które czytelnik szybko chce poznać odpowiedzi.
Na koniec opinii chciałam dodać, że czyta się szybko i przyjemnie, ale nie byłabym sobą, jakbym nie dodała czegoś więcej o wspomnianej już korekcie. Momentami były to błędy wręcz rzucające się w oczy — zdanie po zdaniu, pauza w dialogu została zastosowana, a linijkę niżej już nie. Takie chochliki jak najbardziej mogą się wkraść, w większości książek takowe znajdziemy, ale tutaj było ich po prostu dość dużo.
O samej książce podsumuję jednak, że czytało mi się ją naprawdę dobrze i kolejna powieść tej autorki wylądowała już w wirtualnym, sklepowym koszyku :). Realną wartość tej powieści zrewiduje czas i inne, przeczytane przeze mnie w przyszłości kryminały, ale na chwilę obecną spędziłam z nią naprawdę przyjemne dwa dni.
Kompletnie nieobiektywnie muszę przyznać, że Mistrz Ceremonii naprawdę mnie oczarował (chociaż za korektę tej książki, ktoś zdecydowanie powinien uderzyć się w pierś :p). Co prawda nie mam dużego doświadczenia z kryminałami i moje wymagania nie są specjalnie wygórowane, ale też powieść Sharon Bolton posiada wiele elementów będących bardzo w moim guście.
Przede wszystkim...
2019-02-17
Dom przy Foster Hill to naprawdę ciekawa pozycja z niestety zmarnowanym potencjałem.
Powieść trafiła w moje ręce w ramach konkursowej nagrody, a że sama sprawiłam sobie dodatkową niespodziankę, unikając wszelkich opinii i nawet opisu książki (tak, oparłam się nawet pokusie zerknięcia na rewers okładki!), zupełnie nie wiedziałam czego się spodziewać. I prawdę mówiąc, dobrze zrobiłam, bo autorce naprawdę udało się balansować na granicy realności z mistycyzmem. Długo nie wiedziałam, czy czytam powieść grozy, czy kryminał, a i ostatecznie muszę wpisać ją w oba te gatunki.
Sama warstwa fabularna zresztą bardzo mnie usatysfakcjonowała. Nie była jakoś specjalnie oczywista, a prowadzenie historii dwutorowo, które stale stymuluje ciekawość, wybitnie wpisuje się w mój gust. I tak naprawdę to właśnie pomysł i przystępny język składa się na relatywnie pozytywną ocenę tej książki, nieco ją zresztą zawyżając. Czyta się ją szybko i osobiście sprawiła mi przyjemność, chociaż nie da się ukryć, że na poziomie przeciętnego serialu, który cieszy, bo i tak kojarzy się z relaksem.
Głównymi zarzutami, jakimi mogę obrzucić Dom przy Foster Hill, są bohaterowie i ich teologiczne rozważania, które niczego nie wnoszą, rozwlekają akcję, nużą przez swoją powtarzalność i nie najlepiej kreują samych bohaterów. Bo kiedy kobieta przeżywa morderstwo męża, a później przez dwa lata żyje ze świadomością oprawcy, który bawi się jej kosztem... może wychodzi ze mnie cynizm, ale bawi mnie, że w obliczu takich wydarzeń bardziej porusza ją kwestia utraty wiary, prośby o znak od Boga czy ponowne pojednanie z Jezusem. Bo słowo daję, więcej poświęcała tym tematom, niż nad zastanawianiu, jak zagwarantować sobie bezpieczeństwo.
Ale żeby nie wyjść na skończoną ateistkę, to nie jest element, który popsuł mi obraz bohaterów. Rzecz w tym, że oni po prostu są "nijacy". Joy, postać poboczna, jako jedyna posiada tutaj jakąś osobowość. Jeżeli zaś ktoś się już wyróżniał, jego postać nie była nawet rozwijana.
Głównymi bohaterkami powieści jest Ivy - dawniej, oraz Kaine (której imię tuż po lekturze zdążyłam zapomnieć i musiałam właśnie sprawdzić) - współcześnie. Tą pierwszą można zamknąć w określeniu "jestem niedostępną kobietą, która po 12 latach nadal, dzień w dzień, opłakuje zmarłego brata" co przynajmniej ma jakiś element charakterystyczny, podczas gdy Kaine tylko "jest". Wiemy, że cierpi, wiemy, że się boi, wiemy, że ma siostrę i chce zacząć od nowa spłacając jednocześnie wyrządzone wcześniej "zło", ergo lecząc wyrzuty sumienia. I to by było na tyle. Jest postacią, która musiała się pojawić, żeby trzeba ją było ratować, co przy okazji doprowadzi do rozwiązania pewnej tajemnicy.
Ostatecznie jednak książka skończyła z oceną 6/10 i jak już przyznałam - przyjemnie się ją czytało. To nie jest zła książka. To po prostu powieść o naprawdę zmarnowanym potencjale, bo warstwa fabularna i klimat grozy był zdecydowanie przemyślany. Szkoda, ale mimo wszystko, do autorki mnie nie zraziło. Myślę, że w przyszłości podejmę się lektury innej jej pozycji.
Dom przy Foster Hill to naprawdę ciekawa pozycja z niestety zmarnowanym potencjałem.
Powieść trafiła w moje ręce w ramach konkursowej nagrody, a że sama sprawiłam sobie dodatkową niespodziankę, unikając wszelkich opinii i nawet opisu książki (tak, oparłam się nawet pokusie zerknięcia na rewers okładki!), zupełnie nie wiedziałam czego się spodziewać. I prawdę mówiąc, dobrze...
2019-01-13
2019-01-02
2018-11-02
Ilekroć trafiałam na Azazela, zawsze kusiło mnie zabranie "go" ze sobą do domu. Z reguły jednak odpuszczałam i trwałam przy bezpiecznym wyborze - ukochanych powieściach Doyla oraz Christie. Nastał jednak taki moment, kiedy czytelniczy głód zapragnął czegoś świeżego i nareszcie nadeszła kolej twórczości Borisa Akunina. Czy nasze spotkanie było udane? Powiedzmy.
Erast Fandorin, jako protagonista, wzbudził we mnie całkiem pozytywne uczucie. W porównaniu z takim Sherlockiem czy Poirot, o nim nie można powiedzieć, że jest w jakikolwiek sposób zmanierowany. W Azazelu poznajemy go jako początkującego pracownika moskiewskiej policji, który stoi na progu swojej pierwszej, większej sprawy. Jest ambitny, momentami wręcz przesadnie pragnący uznania - co stanowi bardzo ludzką cechę, wyedukowany, kieruje się logiką i jak przystało na młodzieńca - bywa naiwny. Ogółem, naprawdę da się lubić.
Powieść, jako taka, wywołała we mnie jednak mieszane uczucia. Ciężko było przebrnąć mi przez początek powieści - najeżony wprost długimi rosyjskimi nazwami stanowisk poprzedzających jeszcze dłuższe i zawiłe nazwiska (słowo daję, czasem robiłam pauzę w czytaniu i próbowałam wymówić je bez połamania języka - bywało ciężko :)). Fabuła, według mnie, rozwijała się nieco za wolno, a język, którym napisano powieść, nieco za sztywny. Nie mogę powiedzieć, że to zła książka, bo przedstawiona historia ostatecznie wydaje się całkiem interesująca, chociaż odrobinę przesadzona. Sądzę jednak, że zwyczajnie nie była to powieść "dla mnie" - osoby która ukuła już sobie obraz powieści detektywistycznej bazując na wspomnianych autorach, a którzy to bądź co bądź, pisali mniej... bondowsko? Bo Erast Fandorin nie jest tutaj staruszkiem palącym fajkę i spokojnie analizującym zebrane poszlaki. To bardziej agent od zadań specjalnych, latający po świecie z bronią za paskiem, szukający tajnych teczek i lądujący w Tamizie z ręki zbirów. To... to już nie to samo :)
Ilekroć trafiałam na Azazela, zawsze kusiło mnie zabranie "go" ze sobą do domu. Z reguły jednak odpuszczałam i trwałam przy bezpiecznym wyborze - ukochanych powieściach Doyla oraz Christie. Nastał jednak taki moment, kiedy czytelniczy głód zapragnął czegoś świeżego i nareszcie nadeszła kolej twórczości Borisa Akunina. Czy nasze spotkanie było udane? Powiedzmy.
Erast...
2018-10-24
2018-10-12
2018-08-15
2018-07-08
Podczas lektury Outsidera kilkukrotnie w głowie pojawiał mi się mem ciemnowłosej dziewczynki z dopiskiem "Why not both?". Podejrzewam, że właśnie taka myśl zaświtała w głowie Mistrza Grozy, kiedy postanowił napisać kryminał. Bo to coś znacznie więcej niż tylko kryminał.
Moja "przygoda" z Kingiem miała wzloty i upadki. Do tych pierwszych z pewnością zalicza się Bastion, podczas gdy Grę Geralta dokończyłam tylko przez upór w czytaniu książek do końca. Outsider z kolei od początku był dla mnie niewiadomą. Wiele wskazywało, że tym razem zaserwował raczej klasyczny kryminał niż horror tudzież powieść z obszaru fantastyki. Była zbrodnia, sprawca, badania DNA, alibi, przesłuchania i obrońcy. I kiedy jako czytelnik zaczynałam snuć już własne domysły nad podważeniem lub chociaż wytłumaczeniem przedstawionego alibi, historia nabrała zgoła innego kierunku.
Nie chcąc zbyt wiele zdradzić, powiem tylko, że ostatecznie wszystkie elementy układanki trafiają na swoje miejsca, a powieść dobiega satysfakcjonującego końca. Czyta się ją relatywnie szybko i przyjemnie, ale bazując na dotychczas przeczytanych powieściach, ta przystępność języka to raczej niezmienny standard Kinga (wyjąwszy Rolanda, który momentami męczył ozdobnikami)
Szybkość z jaką dzieje się akcja powieści nie pozwala co prawda na przyłożenie jakiejś szczególnej uwagi do poszczególnych bohaterów, ale z pewnością każdy posiada swoje indywidualne cechy i w zasadzie wszyscy, poza antagonistami, dają się lubi. Osobiście nawet pokuszę się o stwierdzenie, że z pewnością sięgnęłabym po kolejneją powieść z udziałem Ralpha Andersona i Holly Gibney. Albo chociaż jednym z tej dwójki, niekoniecznie podczas pracy poprzedzającej wydarzenia z Outsidera.
Do małych minusów mogę zaliczyć jednak sam początek powieści, na moje oko trochę przeciągnięty. Tak naprawdę zamknięcie sprawy morderstwa małego Franka Petersona przyniosło mi ulgę i dopiero wówczas realnie wkręciłam się w lekturę. Tak czy inaczej, gorąco polecam :)
Podczas lektury Outsidera kilkukrotnie w głowie pojawiał mi się mem ciemnowłosej dziewczynki z dopiskiem "Why not both?". Podejrzewam, że właśnie taka myśl zaświtała w głowie Mistrza Grozy, kiedy postanowił napisać kryminał. Bo to coś znacznie więcej niż tylko kryminał.
więcej Pokaż mimo toMoja "przygoda" z Kingiem miała wzloty i upadki. Do tych pierwszych z pewnością zalicza się Bastion,...