-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik242
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant17
Biblioteczka
Agresja. Brutalność. Przemoc na tle seksualnym. GWAŁT. Niewiele jest książek młodzieżowych, które podejmowałyby się próby przedstawienia tak wymagającego tematu w powieściach docelowo przeznaczonych dla nastolatków. W końcu problem gwałtu należy przedstawić tak, by ująć w nim całościowo bardzo potężny bagaż psychologiczny poszkodowanego, skutki jego narastającej bezsilności i strachu, w końcu reakcję otoczenia. Czy Amber Smith w swojej powieści „Co mnie zmieniło na zawsze” dorzuciła własną cegiełkę, przybliżając nam nie tylko trudną społecznie problematykę gwałtu, ale przede wszystkim portretując realistyczny wizerunek ofiary?
Eden wcale nie zmieniła szkoła czy nagminna bezwzględność rówieśników w codziennych relacjach. Eden zmieniła jedna noc. Zmienił ją gwałt. Z nieśmiałej, zahukanej wręcz nastolatki przeistacza się w zimną, nieczułą kobietę, łamiącą serca przypadkowo poznanych mężczyzn. Ale Eden tylko z pozoru zdaje się być niewzruszona i oziębła. W rzeczywistości, głęboko w trzewiach własnego okaleczonego ciała, skrywa najgorszą tajemnicę. Pewnej nocy bowiem najlepszy przyjaciel brata, odwiedził Eden w jej własnej sypialni, zmieniając spokojne życie dziewczyny w niekończący się koszmar...
Eden, zamiast wyjawić najbliższym trudną prawdę, postanawia ukryć tajemnicę głęboko w sobie, a przede wszystkim stać się z dnia na dzień zupełnie inną osobą. Tłamsząc w sobie toksyczne emocje, zadaje ból nie tylko sobie, ale także swojej rodzinie i przyjaciołom, którzy wielokrotnie wyciągają do niej rękę. Ale czy nieustanne kłamstwa i pozerstwo, w końcu i przypadkowy seks z nieznajomymi, będący tylko swoistą próbą ucieczki, nie okażą się w pewnym momencie na tyle zgubne, by przepełnić czarę goryczy?
Amber Smith w swojej bestsellerowej powieści dokonała czegoś zupełnie niemożliwego: oddała niesamowicie sugestywny, do bólu wiarygodny obraz ludzkiej psychiki, bezwzględnie poturbowanej w wyniku aktu gwałtu. Czytelnik staje się więc niemym świadkiem mrocznej, wyniszczającej przemiany głównej bohaterki, która decydując się na ukrycie mrocznego sekretu, podejmuje się codziennej walki z własnymi demonami, które z każdym kolejnym dniem rujnują dziewczynę od środka. Tak złożona i mocna, miejscami wulgarna, a przy tym jednak wciąż niesamowicie słaba i delikatna osobowość świadczą o ogromnej umiejętności autorki w kreowaniu literackich postaci.
Początkowo nie do końca potrafiłam jednak przyzwyczaić się do częstych przeskoków fabularnych: autorka z jednej sceny przechodziła niespodziewanie w drugą, nie zawierając przy tym pełnego obrazu danego wątku, przedstawiając go jakby tylko w zarysie. Dopiero z końcem lektury odkryłam rzeczywiste zamiary Amber Smith, która w swojej powieści, rezygnując z nadmiernej drobiazgowości, zdecydowała się zawrzeć pewien odcinek czasu z życia bohaterki, który stanowić miał przede wszystkim obraz jej skazanej na porażkę walki.
„Co mnie zmieniło na zawsze” zdecydowanie odróżnia się od innych powieści z gatunku. Nie sposób odnaleźć w tej historii migawek szczęśliwego życia głównej bohaterki. W końcu życie Eden do radosnych nie należało. Nie sposób zresztą odnaleźć w tej opowieści jakichkolwiek przeplatających się z sobą scen goryczy z obrazami dającymi nadzieję lepszego jutra. Ta historia jest gorzka. Jest smutna. Jest trudna i wymagająca. Ale przede wszystkim jest niesamowicie poruszająca, bowiem niesie z sobą ogromną dawkę trudnych do udźwignięcia emocji, które pozostają z czytelnikiem jeszcze na długo po skończonej lekturze. Mówiąc krótko – jestem naprawdę dumna, iż mogę patronować tak niesamowitej książce.
Agresja. Brutalność. Przemoc na tle seksualnym. GWAŁT. Niewiele jest książek młodzieżowych, które podejmowałyby się próby przedstawienia tak wymagającego tematu w powieściach docelowo przeznaczonych dla nastolatków. W końcu problem gwałtu należy przedstawić tak, by ująć w nim całościowo bardzo potężny bagaż psychologiczny poszkodowanego, skutki jego narastającej...
więcej mniej Pokaż mimo to
„Wielka uczta” Erin Gleeson, autorki kulinarnego bloga theforestfeast.com, kobiety, która porzuciła wielkomiejski zgiełk, by dać się ponieść ciszy i urokowi lasu, to zbiór bardzo prostych i smacznych przepisów wegetariańskich, które jednak przede wszystkim zachwycają oko prawdziwą feerią wspaniałych i kolorowych zdjęć potraw, wszak warto w tym miejscu wspomnieć, że Erin Gleeson zajmowała się fotografią w codziennej pracy zawodowej.
Książka podzielona jest tradycyjnie na kilka rozdziałów, wedle charakteru prezentowanych w książce potraw, i są to kolejno: przystawki, koktajle, sałatki, dania z warzyw i w końcu nasze ulubione słodkości. Z zaproponowanych przez autorkę przepisów szczególną uwagę zwróciły takie dania jak np. : aromatyczne, choć bardzo niewielkie rozmarynowe ciasto, do którego wykonania potrzebujemy tylko 4 składników, a które z pewnością zasmakuje wymagającym podniebieniom bądź rozgrzewająca ciało i duszę zupa z dyni i gruszek, do której składniki o tej porze roku z łatwością dostaniemy w osiedlowych warzywniakach.
Na co należy w pierwszej kolejności zwrócić uwagę przy okazji recenzowania „Wielkiej uczty”? Jestem niepodważalnie oczarowana metodą, którą autorka obrała w swojej publikacji przy okazji przekazywania czytelnikowi swoich autorskich receptur. Brak tu bowiem tradycyjnego spisu wszystkich składników, mamy za to ponumerowane kolejno czynności, ograniczone do niezbędnego minimum, obok których królują smakowite zdjęcia, czy to tylko elementów dania, czy już gotowej potrawy.
Żadna dotychczas recenzowana przeze mnie publikacja kulinarna z tak dużą mocą nie oddziaływała na kubki smakowe, jak „Wielka uczta” Erin Gleeson. I choć na pozór mogłoby się wydawać, że autorka gustując na co dzień w kuchni wegetariańskiej, przemyci do swojej książki mało smakowite przepisy na zielone sałatki, to po zapoznaniu się z zawartością publikacji od razu można wykluczyć, że proponowane przepisy są nudne i banalne. Jest tutaj kolorowo, fotogenicznie, a przede wszystkim bardzo, bardzo smakowicie. A przecież o to w literaturze kulinarnej przecież chodzi, by inspirować i przekonywać niedowiarków do odkrywania nowych smaków. :)
„Wielka uczta” Erin Gleeson, autorki kulinarnego bloga theforestfeast.com, kobiety, która porzuciła wielkomiejski zgiełk, by dać się ponieść ciszy i urokowi lasu, to zbiór bardzo prostych i smacznych przepisów wegetariańskich, które jednak przede wszystkim zachwycają oko prawdziwą feerią wspaniałych i kolorowych zdjęć potraw, wszak warto w tym miejscu wspomnieć, że Erin...
więcej mniej Pokaż mimo to
Jak to jest, gdy dorastająca nastolatka wychowuje się w grupie mężczyzn: w towarzystwie surowego ojca policjanta, trzech starszych i nadopiekuńczych braci oraz honorowego czwartego – tytułowego chłopaka z sąsiedztwa? Z pewnością niełatwo. Męskie żarty, słowne przepychanki czy symulowane bitki i walki, to całkiem normalna codzienność szesnastoletniej Charlie Reynolds. Dziewczyna, dorastając bez troskliwej i czułej opieki matki, zamiast nauczyć się pielęgnować własną urodę i dobierać elementy garderoby w codziennym ubiorze, bezbłędnie potrafi wymienić imiona wszystkich zawodników drużyny baseballowej, sama zresztą świetnie poruszając się na boisku w dowolnej dyscyplinie sportowej.
Jednak, gdy Charlie zmuszona jest się szybko podjąć pracy zarobkowej, dziewczyna całkiem przypadkowo trafia do ekskluzywnego butiku z odzieżą dla kobiet. To właśnie tam, w otoczeniu dziewczęcych i kolorowych strojów, główna bohaterka będzie musiała przejść swoistą metamorfozę, którą za wszelką cenę starała się będzie ukryć przed wścibskimi spojrzeniami braci i szeregiem ich kąśliwych uwag i żartów. Jakby tego mało, dziewczynę, co noc, dręczą senne koszmary, w których prześladuje ją wizerunek zmarłej matki.
Lekiem na całe zło okażą się codzienne rozmowy w świetle księżyca z przyszywanym bratem, wieloletnim sąsiadem i przyjacielem rodziny – Bradenem. Tylko że uczucia Charlie wobec chłopaka stopniowo się zmieniają i, wbrew rozsądkowi, zaczynają przybierać znamiona prawdziwego zakochania. Jednak uparta Charlie za nic w świecie nie przyzna się do swoich uczuć, bowiem obawia się nie tylko reakcji swoich braci, ale przede wszystkim nie chce stracić wieloletniego przyjaciela, na którego wsparcie zawsze mogła liczyć…
Kasie West stworzyła opowieść na pozór prostą i schematyczną, w rzeczywistości jednak nad wyraz uroczą i ciepłą, sprawiającą niesamowitą przyjemność podczas czytania. Bo jak mogłoby być inaczej, gdy głównym bohaterem powieści została tak nietypowa, bo pozbawiona kobiecej ręki, ale z pewnością już nie wzajemnej bliskości i wsparcia, rodzina? Charlie i jej starsi bracia tworzą grupkę, której nie sposób z miejsca nie polubić. Radośni i niesamowicie otwarci na innych ludzi, szczerzy i zawsze prawdziwi w swym zachowaniu, bez zbędnego pozerstwa i sztuczności, tworzą wspólnie wizerunek rodziny, z którą każdy czytelnik, bez wyjątku, chciałby mieć do czynienia.
Choć osobowości bohaterów, nakreślone z wprawą i fantazją przez autorkę, wcale nie są pozbawione wad, to dalekie są jednak od tych typowych i schematycznych zachowań, którymi zwykle obdarza się postacie nastolatków w powieściach młodzieżowych. Wychowani twardą ręką wymagającego ojca policjanta, bynajmniej nie gustują wcale w imprezowym stylu życia, wzajemne zabawy i sportowe rozgrywki przedkładając nad alkoholowe libacje.
Na uwagę zasługują jednak nie tylko wprawnie nakreślone sylwetki bohaterów, ale również bardzo ważny, bo kluczowy w tej powieści wątek miłosny. Jak przystało na charakterną Charlie, której daleko do uwodzicielskich flirtów i dziewczęcych, spojrzeń rzucanych spod firany rzęs, nie mamy tym razem do czynienia z mocno przesłodzonym uczuciem, które z kartki na kartę coraz bardziej przynudza i mdli czytelnika. Relacja łącząca Charlie i Bradena jest o tyle nietypowa, bo od lat budowana na zasadzie rodzinnej więzi. Nic dziwnego więc, że zaskakuje samych bohaterów, ujawniając się, ni stąd ni zowąd, w nieustannej potrzebie wzajemnej obecności.
„Chłopak z sąsiedztwa” zauroczył mnie ciepłym i rodzinnym nastrojem opowieści, nad wyraz naturalnym, choć niepozbawionym uroku wątkiem miłosnym, a przede wszystkim dobrze nakreślonymi wizerunkami głównych postaci, których nie sposób nie polubić za otwartość, uśmiech i oryginalne poczucie humoru. Na jesienne dni lektura idealna!
Jak to jest, gdy dorastająca nastolatka wychowuje się w grupie mężczyzn: w towarzystwie surowego ojca policjanta, trzech starszych i nadopiekuńczych braci oraz honorowego czwartego – tytułowego chłopaka z sąsiedztwa? Z pewnością niełatwo. Męskie żarty, słowne przepychanki czy symulowane bitki i walki, to całkiem normalna codzienność szesnastoletniej Charlie Reynolds....
więcej mniej Pokaż mimo to
Niepozorna, minimalistyczna wręcz okładka, otulająca niespełna trzystustronicową opowieść nie zapowiadała bynajmniej lektury wyjątkowej. Jedynie nazwisko znanego, poczytnego autora wielu bestsellerowych powieści, mogło budzić nadzieję na nietypową historię. Ale to, co otrzymałam w rzeczywistości, bardzo dalekie jest od moich wyobrażeń. Powiem krótko: było znacznie, znacznie lepiej…
Poznajcie Nanette - pilną, choć wycofaną uczennicę liceum, a zarazem najlepszego strzelca w szkolnej lidze piłkarskiej. Na pozór wszystko w zachowaniu nastolatki wydawać się może normalne: dziewczyna zawsze posłusznie, bez mrugnięcia okiem, wykonuje to, o co ją poproszą inni, nigdy zaś nie rozważając własnych potrzeb i pragnień. Nic nie wskazuje więc na to, by nagle nastąpić miał jakiś przełom, coś co jawnie sprawi, że zachowanie Nanette z dnia na dzień się zmieni na tyle, by z posłusznej koleżanki i córki, stać się wyrachowaną buntowniczką.
A jednak. Wspomniana duchowa rewolucja następuje z chwilą, gdy dziewczyna otrzymuje w prezencie wysłużony egzemplarz tajemniczej książki o dziwnie brzmiącej nazwie „Kosiarz balonówki”. Powieści o tyle radykalnej, bo zmuszającej po lekturze do pochylenia się nad własnym życiem, do chłodnej analizy swojego charakteru, w końcu do chęci zmiany własnej wycofanej i biernej osobowości. Nanette, pod wpływem lektury, chce stać się takim samym dumnym i odważnym buntownikiem, jak główny bohater powieści. Mimo podjętych prób walki z własną nieśmiałością i obojętnością, w środku wciąż jednak pozostaje wycofaną i wrażliwą introwertyczką, zagubioną w nieprzyjaznym świecie dorosłych.
„Wszystko to, co wyjątkowe” to naprawdę niezwykła, mądra i refleksyjna opowieść, która jak żadna inna lektura młodzieżowa, (docelowo bowiem powieść kierowana jest do nastoletnich odbiorców) naprawdę otwiera oczy czytelnika na wiele niejasnych, zawiłych spraw w skomplikowanym i trudnym świecie dorosłych. Nanette, stojąc u progu dorosłego życia, zmuszona jest, zgodnie z przyjętymi przez społeczność oczekiwaniami, dokonać wyboru, co do przyszłego kierunku studiów, mimo, iż jako zagubiona w codziennym życiu mizantropka, wcale nie ma ochoty na szybkie podejmowanie decyzji, determinujących przecież jej przyszłe życie.
Matthew Quick, biorąc pod lupę dość powszechny, oklepany wręcz temat dotyczący poszukiwania własnej tożsamości, zagubienia w codziennym życiu, weryfikowanym przez przyjęte normy i oczekiwania, tak naprawdę stworzył zupełnie oryginalną i nieszablonową historię. Wykorzystując zaś w swojej powieści wątek tajemniczej, zmieniającej życie bohaterów książki, dał sobie pewną przepustkę na prawdziwy bestseller! Jestem nie tyle zachwycona, co bardziej zaskoczona faktem, iż autor, na niespełna trzystu stronach, stworzył tak pełną, wartościową, wyrazistą powieść, która zmusza do szeregu refleksji.
Niemal na każdej stronie czytelnikowi towarzyszy nadrzędne, miejscami bardzo niewygodne pytanie, na które, z jawną determinacją, próbują odpowiedzieć bohaterowie powieści. Kim jestem? Jaka jest moja rola w świecie? W końcu, czy nie warto przede wszystkim ulec własnej naturze, zamiast biernie wypełniać oczekiwania innych? Miotając się wśród wyświechtanych nawyków dorosłych, ich schematycznych zachowań dyktowanych społeczną normą, bohaterowie powieści toczą nierówną walkę o własne ideały. To właśnie ich nieustanne refleksje i towarzyszące im emocje sprawiają, iż każda stworzona przez autora postać jest niesamowicie żywa i autentyczna, szczera w swym postępowaniu.
„Wszystko to, co wyjątkowe” to naprawdę WYJĄTKOWA powieść, którą, w mojej opinii, nie ograniczają żadne ramy wiekowe odbiorców. Pomimo dość powolnej akcji, zmierzającej raczej w stronę regularnych refleksji i analiz zachowań postaci, nie sposób zatracić się w tej historii. Szczerze polecam.
Niepozorna, minimalistyczna wręcz okładka, otulająca niespełna trzystustronicową opowieść nie zapowiadała bynajmniej lektury wyjątkowej. Jedynie nazwisko znanego, poczytnego autora wielu bestsellerowych powieści, mogło budzić nadzieję na nietypową historię. Ale to, co otrzymałam w rzeczywistości, bardzo dalekie jest od moich wyobrażeń. Powiem krótko: było znacznie, znacznie...
więcej mniej Pokaż mimo to
Czasy elżbietańskie w głowach czytelników powszechnie utrwalone zostały, jako Złoty Wiek w historii Anglii. Okres panowanie Elżbiety I Tudor to przede wszystkim niezwykłe lata szybko rozwijającej się gospodarki i nieustannego rozkwitu handlu. To również złoty wiek kulturalny państwa, w którym zaczęły wybijać się znane jednostki. Anglia stała się wówczas bezsprzeczną stolicą kultury światowej. W latach panowanie Elżbiety, Anglia zyskała również miano potęgi morskiej, podporządkowującej sobie inne europejskie państwa.
Do dziś może dziwić, dlaczego w czasach, gdy świat rządzony był twardą męską ręką, o roli Anglii, jako potęgi ówczesnego świata, zadecydowała kobieta? W swojej debiutanckiej, ponad 900-stronicowej powieści, Magdala Niedźwiedzka dokonuje próby odtworzenia czasów panowania Elżbiety I Tudor. Próby o tyle skutecznej, ilustrującej bowiem nie tylko wierne tło historyczne, co przede wszystkim przedstawiającej rozterki, uczucia i bolączki targające najbardziej niezwykłą postacią tamtego okresu – królową Elżbietą I Tudor.
O czasach panowania Tudorów czytałam parokrotnie. Uwielbiam zresztą zagłębiać się w klimatyczne, dobrze oddające realia ówczesnego świata powieści historyczne. Nic więc dziwnego, że w sposób szczególny traktuję pióro Philippy Gregory - brytyjskiej powieściopisarki, która stworzyła kilka cykli traktujących o historii Anglii. Autorka stała się dla mnie niekwestionowaną ikoną, swoistym wyznacznikiem dyktującym standardy powieści historycznej.
Z pewną dozą niepewności sięgnęłam więc po najnowszą propozycję Wydawnictwa Prószyński i S-ka zatytułowaną „Królewska heretyczka”. Jednakże moje początkowe obawy, z każdą kolejną stroną, stopniowo się ulatniały, ustępując miejsce zainteresowaniu i czystej radości płynącej z lektury powieści.
Autorka w swojej książce, z pełnym oddaniem historycznych faktów, przedstawia pierwsze dziesięciolecie panowania Elżbiety I. Czytelnik poznaje portret kobiety nie tylko niezwykle inteligentnej, zdecydowanej, obdarzonej silnym charakterem, co przede wszystkim samotnej, pragnącej bliskości i zaufania drugiego człowieka. Jednak w królewskim, bezwzględnym świecie intryg, nie ma miejsca na chwile słabości.
Przekraczając mury zamku należy spodziewać się salonowych plotek, bezwzględnych manipulacji, krwawych walk o władzę a nawet morderstw, które wspólnie, wcale w nie mniejszym stopniu, oddziałują na czytelnika, manipulując jego wyobraźnią, wywołując nieraz dreszcz niepewności czy strachu. Magdala Niedźwiedzka, choć w mocno obszerny sposób zarysowuje sferę polityczną, dotyczącą metod rządzenia państwem czy sposobów zawierania ówczesnych traktatów pokojowych, to dużo uwagi poświęca również na sportretowanie relacji królowej z jej kochankiem – przystojnym Robertem Dudleyem, który w oczach królewskich doradców, nie był osobą godną ręki Elżbiety I Tudor.
Autorka „Królewskiej heretyczki” z pasją porównywalną do wspomnianej już w recenzji genialnej Philippy Gregory, kreśli portret królowej, nie mniej przekonujący, oddający bowiem pełnię jej wszystkich odcieni. I to nie tylko tych, przedstawiających Elżbietę, jako rządzącą twardą rękę królową, co przede wszystkim kobietę roznamiętnioną, obcującą w ukryciu z ukochanym mężczyzną. Na uwagę zasługuje również bardzo wierne, niemal drobiazgowe oddanie tła historycznego, ze szczególnym uwzględnieniem sfery społeczno-kulturowej, dotyczącej ówczesnego ubioru czy wystroju wnętrz, który w opozycji do brudu i nędzy wyłaniającego się z okolicznych wsi i prowincji, niesamowicie oddziaływał na wyobraźnię.
Nieco mniejszy entuzjazm towarzyszył mi w chwili, gdy Magdala Niedźwiedzka postanowiła obdarzyć angielską królową bardziej współczesnym charakterem - niewyparzonym językiem, gotowym zakląć w chwilach złości, zapominając jakby przy tym zupełnie o ówczesnych manierach i dworskiej etykiecie.
Podsumowując, „Królewska heretyczka” to nie tylko bardzo udany debiut polskiej autorki, to przede wszystkim bowiem wiernie odtworzona, wciągająca, niesamowita powieść historyczna, która z dumą prezentować się będzie w biblioteczce obok takiego nazwiska, jak uwielbiania przeze mnie Philippa Gregory. Gorąco polecam.
Czasy elżbietańskie w głowach czytelników powszechnie utrwalone zostały, jako Złoty Wiek w historii Anglii. Okres panowanie Elżbiety I Tudor to przede wszystkim niezwykłe lata szybko rozwijającej się gospodarki i nieustannego rozkwitu handlu. To również złoty wiek kulturalny państwa, w którym zaczęły wybijać się znane jednostki. Anglia stała się wówczas bezsprzeczną stolicą...
więcej mniej Pokaż mimo to
Każdy czytelnik z pewnością wie, że obiecujące opisy na okładkach książek nie zawsze stanowią zapowiedź wciągającej lektury. Ostatnio jednak, z dość dużą łatwością, zaprzeczyłam wszystkim własnym czytelniczym obietnicom, na swoje nieszczęście sugerując się okładkowym zarysem fabuły. Docelowo sięgałam bowiem po "wciągający thriller pióra jednej z najbardziej poczytnych autorek w Wielkiej Brytanii", w konsekwencji zaś otrzymałam mocno przewidywalną, bardzo typową powieść obyczajową, z niewielkimi elementami thrillera.
Życie nigdy nie rozpieszczało Roz. Jako samotna matka, nie tylko samodzielnie musiała sprostać obowiązkowi wychowania dziecka, ale przede wszystkim w pojedynkę utrzymać mieszkanie i zapewnić w miarę godne życie sobie i swojemu kilkuletniemu synkowi. Mąż kobiety nigdy bowiem nie przejawiał nadmiernej odpowiedzialności w sferze zapewnienia bytu swojej rodzinie, łapiąc dorywczo prace, czy angażując się w przelotne romanse.
Jednak z dnia na dzień nawarstwiające się problemy zmuszają Roz do podjęcia prawdopodobnie najtrudniejszej decyzji w jej życiu. Prywatny gabinet kobiety splajtował, ciągnąc za sobą ogromne długi, a mieszkanie kobiety niespodziewanie zostaje przejęte przez komornika. W całym tym zamieszaniu, kobieta musi samodzielnie opiekować się synem, oprócz tego na pełen etat angażując się w pracę zawodową. Jednak pewna nietypowa propozycja obcego mężczyzny, może położyć kres wszystkim finansowym problemom kobiety. Za jedną wspólną noc zapłaci jej tyle, by Roz mogła wreszcie rozpocząć życie na normalnym poziomie. Jaką decyzję podejmie kobieta? Czy w swym ślepym dążeniu do wyjścia z finansowego dołka, weźmie pod uwagę innych ludzi i ich uczucia?
Paula Daly jest autorką książek „Co z ciebie za matka?” i „Gdy przejdziesz przez próg”. „Mój największy błąd” jest jej trzecią powieścią, którą to rozpoczynam spotkanie z twórczością autorki. Decydując się na lekturę tego tytułu, oczekiwałam wrażeń podobnych do tych, które zaserwować nam może tylko naprawdę wciągający, mocny thriller. Jakież więc było moje zdziwienie, gdy z każdą przewijaną stroną, mój entuzjazm stopniowo wygasał, ustępując miejsca trudnemu do okiełznania znudzeniu. Akcja książki rozwijała się bowiem dokładnie tak, jak parę kartek wcześniej przewidziałam w swojej głowie. Brak niespodziewanych zwrotów akcji, które choćby i po trosze, przyspieszyłyby moje ledwo wyczuwalne tętno, to chyba największa wada całej opowieści.
Nie można jednak zarzucić autorce braku umiejętności barwnego pisania. Paula Daly pisze lekko i ciekawie, momentami wręcz hipnotyzująco, uniemożliwiając tym samym czytelnikowi odłożenie książki przed poznaniem jej finału. I, jak wspomniałam wyżej, cała opowieść nie zaskoczyła mnie na żadnej ze stron, wręcz przeciwnie, irytowała nieustanną przewidywalnością, to nie mniej jednak całą książkę przeczytałam w ekspresowym tempie.
W całej tej złożonej opowieści, w której na pierwszy plan wysuwać się miał rzekomo wątek szantażu i zbrodni, poprzeplatany odważnymi erotycznymi scenami, otrzymałam przede wszystkim irytującą postać głównej bohaterki, która nie zważając na uczucia innych, podążała niemal po trupach do realizacji własnych celów. Roz do dziś jawi się mi się zresztą jako nieogarnięta życiowo, niezdecydowana kobieta, która nie potrafi samodzielnie zapewnić sobie i ukochanemu synkowi stabilizacji, tylko biernie przygląda się życiu, czekając na wsparcie odpowiedniego mężczyzny.
Zabrakło mi w tej historii bardziej złożonej sfery psychologicznej postaci, szerszej perspektywy przedstawienia ich myśli, które popchnęły bohaterów powieści do takich, a nie innych zachowań. Wątek szantażu i zbrodni, który, choć się pojawił, jest mało rozwinięty, przedstawiony był wręcz szczątkowo, odbierając tym samym wszelkie nadzieje na lekturę wciągającego, mrożącego krew w żyłach thrillera.
„Mój największy błąd” zawiódł mnie przewidywalnością fabuły i brakiem zaskakujących zwrotów akcji. Obyło się też bez obiecanego wrzenia i przyspieszonego bicia serca. Otrzymałam zaś całkiem dobrą, ale w dalszym ciągu zwyczajną, mało wyróżniającą się powieść obyczajową. Szkoda.
Każdy czytelnik z pewnością wie, że obiecujące opisy na okładkach książek nie zawsze stanowią zapowiedź wciągającej lektury. Ostatnio jednak, z dość dużą łatwością, zaprzeczyłam wszystkim własnym czytelniczym obietnicom, na swoje nieszczęście sugerując się okładkowym zarysem fabuły. Docelowo sięgałam bowiem po "wciągający thriller pióra jednej z najbardziej poczytnych...
więcej mniej Pokaż mimo to
Twórczość Magdaleny Kawki miałam okazję poznać podczas lektury genialnej powieści „Tuż za rogiem” pisanej w duecie z Robertem Ziółkowskim. Wówczas to pani Magda zachwyciła mnie nie tylko lekkim piórem, co przede wszystkim genialną kreacją bohaterów, bogatą w głęboką i doskonałą analizę psychologiczną postaci czy trafnością spostrzeżeń ludzkich zachowań. Tym razem sięgnęłam po najnowszą powieść autorki zatytułowaną „Pora westchnień, pora burz”. Czy historia osadzona w niespokojnych, naznaczonych wojną czasach równie mocno mnie zainteresowała?
Lwów 1939, prawdziwy tygiel narodów i zróżnicowanych kultur, wypełniony gwarem polskiej żydowskiej i ukraińskiej mowy. Miejsce tchnące jeszcze względnym spokojem i wzajemną, niepisaną tolerancją. Wspomniany bezruch stanowi już raczej niespokojną ciszę przed przysłowiową burzą, jest bowiem zapowiedzią poważnych zmian politycznych, niesnasek, czy w końcu krwawej, bezwzględnej wojny, dotykającej granic całego świata.
W tych jeszcze w miarę spokojnych i radosnych czasach, nad którymi nieodwołanie zbierają się ciemne i gęste chmury, czytelnik poznaje nastoletnią Lilkę, która wraz z przyjaciółkami przygotowuje się do matury, w międzyczasie przeżywając słodkie smaki pierwszej miłości czy z równą pasją biorąc udział w beztroskich domowych prywatkach. Żadna z tych uśmiechniętych dziewcząt nie zdaje sobie sprawy, iż prawdopodobnie to ostatnie tak spokojne miesiące, w których widmo nadciągającej matury i związanej z nim intensywnej nauki, to największy i jedyny problem w ich życiu.
Zbliżająca się nieuchronnie wojna rozwieje bowiem każdy przejaw beztroski, wymuszając na nastoletnich bohaterach powieści przewartościowanie swojego dotychczasowego życia. Prowadzone działania zbrojne to nie tylko prawdziwy test na dojrzałość każdej postaci, ale przede wszystkim test na człowieczeństwo, w którym największą rolę odegra spryt, zaradność i siła charakteru oraz wiara w drugiego człowieka. Każdy z bohaterów nieraz zada sobie pytanie: czy prawdziwy przyjaciel sprzed wojny, w trakcie wyniszczających działań zbrojnych, w których to bezwzględnie został odarty z wszelkiej wrażliwości, wciąż nim pozostał?
„Pora westchnień, pora burz” to opowieść wstrząsająca, w bardzo wymowny i klarowny sposób opowiadająca o okrucieństwach wojny. Nie doszukamy się w tej historii jakichkolwiek uproszczeń fabularnych, autorka oddaje autentyczny obraz świata napiętnowanego wojną, w którym na pierwszym planie bezwzględnie wysuwa się ból i cierpienie miliona ludzi – największej zarazy XX wieku. Niejednokrotnie podczas lektury powieści zmuszona byłam do robienia krótkich pauz: na złapanie oddechu, na chwilę smutnej refleksji nad kondycją ówczesnego świata – w tych okrutnych, zbrukanych krwią tysiąca niewinnych ofiar czasach, żyły przecież nasze kochane babcie i dziadkowie.
Fragmenty przedstawiające bezwzględność ciemiężycieli naszego narodu, niejednokrotnie wywoływały ból, mimowolnie prowokując również do wielu przemyśleń. Ile cierpienia może znieść jeden niewinny człowiek? Jak zimnym i nieczułym musi być ktoś, kto nosi na swoich rękach krew tysiąca uczciwych ludzi? W tym miejscu muszę zwrócić uwagę, iż powieść Magdaleny Kawki, jak żadna inna, podejmująca temat wojny, z tak dużą mocą oddziałuje na wyobraźnię i uczucia czytelnika.
Sukces całej powieści z pewnością bowiem kryje się w dobrze zarysowanych, żywych i namacalnych bohaterach, którym czytelnik kibicuje od pierwszej strony. Odważne, silne i nieskrępowane dumą postacie, które w obliczu wojny, straciły rodzinną fortunę i tytuły, odrzuciły honory, znajdując się na celowniku wroga. Bardzo przypadł mi do gustu widoczny na pierwszy rzut oka podział całej powieści, w którym autorka, ze spokojnych, okraszonych śmiechem i beztroską czasów, prowadzi swoich bohaterów w samo centrum zła i wojennego okrucieństwa.
Jednakże pierwsze strony powieści nie do końca przypadły mi do gustu. Odniosłam bowiem wrażenie, iż autorka, nie koncentrując się na jednej wybranej postaci, przeskakuje z jednego podjętego wątku na drugi, w konsekwencji nie wykańczając żadnego. Ów zabieg jednak, był swoistym wprowadzeniem do całej historii, próbą przybliżenia portretu każdej postaci, można więc z powodzeniem przymknąć na niego oko.
Książka „Pora westchnień, pora burz” potwierdziła, iż nieprzypadkowo Magdalena Kawka znajduje się na samym szczycie nazwisk ulubionych polskich autorów, których pióro zawsze stanowi obietnicę niezapomnianej lektury. Ja się nie zawiodłam i już teraz z niecierpliwością wyczekuję kolejnego tomu!
Twórczość Magdaleny Kawki miałam okazję poznać podczas lektury genialnej powieści „Tuż za rogiem” pisanej w duecie z Robertem Ziółkowskim. Wówczas to pani Magda zachwyciła mnie nie tylko lekkim piórem, co przede wszystkim genialną kreacją bohaterów, bogatą w głęboką i doskonałą analizę psychologiczną postaci czy trafnością spostrzeżeń ludzkich zachowań. Tym razem sięgnęłam...
więcej mniej Pokaż mimo to
Czy szczęście to towar deficytowy, w głównej mierze zależny od stanu naszego konta bankowego? Czy uśmiech na twarzy to wynik powodzenia w miłości, pracy czy w życiu? Otóż niekoniecznie! Ewa Podsiadły-Natorska przekonuje, że szczęście to przede wszystkim stan umysłu, który na każdym etapie życia, można spokojnie w sobie wypracować. Wystarczy porcja chęci, szczypta cierpliwości, a przede wszystkim szczera wiara w siebie i w drugiego człowieka.
Autorka, debiutująca w 2015 roku lekką, optymistyczną powieścią, opowiadającą o współczesnych Polkach, wraca z kontynuacją historii, ukrytą pod wiele mówiącym tytułem „Nie omijaj szczęścia”. Czytelnik z niecierpliwością oraz szczerym uśmiechem na twarzy wraca więc do niepozornego Radomia, w którego samym sercu, cała opowieść się zaczęła.
Życie niespełna trzydziestoletniej Kai Redo stopniowo zaczyna nabierać odpowiedniej formy, układając się w coś na kształt jej własnych marzeń i planów. Kobieta nie tylko znalazła pracę w rodzinnym, bliskim jej sercu Radomiu, ale przede wszystkim, prawdziwie i szczerze, z wzajemnością, się zakochała! Jakby tego mało, prowadzony przez nią facebookowy profil SZCZĘŚLIWE POLKI, cieszy się coraz większą popularnością, zjednując serca kolejnych kobiet ( i nie tylko!).
Jednak Kaja, z właściwą dla siebie pasją, postanawia rozszerzyć aktywność profilu, przekonując Polki do prowadzenia osobistego pamiętnika pozytywów, który zmobilizować ma kobiety, do szerszego spojrzenia na własne życie. Polki nie mają jednak skupiać się tylko i wyłącznie na wielkogabarytowych osiągnięciach, tylko, w tym nieustannym biegu życiu, docenić małe, drobne radości, które składają się wspólnie na definicję prawdziwego szczęścia.
Niestety życie zawsze oferuje w zanadrzu gorzką łyżkę dziegciu, która, z perspektywy czasu, pozwala prawdziwie docenić nasz własny dorobek życia: czy to maleńką, choć kosztowną ale w dalszym ciągu ukochaną, bo otoczoną wzajemną miłością kawalerkę, czy to słodki, nieco kiczowaty kubek w słonie, podarowany przez drogiego męża, czy w końcu, w odejściu od rzeczy materialnych, dotyk ukochanej osoby, a nawet uśmiech obcej osoby, mijanej spiesznie na ulicy.
Główna bohaterka książki i jej dwie nieodłączne przyjaciółki, również muszą przygotować się na niemałą dawkę emocji, zaserwowaną przez pokrętny i złośliwy los, która niejednokrotnie wywoła burzę, w ich pozornie poukładanym już życiu. Jedną prześladuje natrętny wielbiciel, z dnia na dzień coraz śmielej okazujący swoje uczucia, a druga, całkiem niespodziewanie, dowiaduje się, że powiększy się jej rodzina. Czym jednak byłyby te wszystkie problemy, w zderzeniu z nieposkromioną siłą przyjaźni dziewczyn? Czy wszelkie, napływające nań trudności, mają w ogóle rację bytu, otoczone i zgromione energią pozytywnych i dobrych emocji i myśli?
„Błękitne dziewczyny” – debiutancka powieść autorki, okazała się być ciepłą optymistyczną i podbudowującą lekturą, jej następczyni zaś – „Nie omijaj szczęścia” - to już w pełni dopracowana, mądra powieść obyczajowa, która nie przemyca na karty książki, złudnej, przesłodzonej, „przelukrowanej” wręcz definicji szczęścia, zadomowionej na stałe w ekskluzywnych współczesnych czasopismach i magazynach, gdzie za pomocą krzykliwych nagłówków, radość wychyla się ze sztucznego uśmiechu wyretuszowanego portretu kobiety. Kobiety szczęśliwej i spełnionej, ubranej w najdroższe, markowe ciuchy. Powieść Ewy Podsiadły-Natorskiej, niemal na każdej stronie, zaprzecza tym wszystkim niedoścignionym ideałom piękna, o których niejednokrotnie, o zgrozo!, po cichu wciąż marzymy.
„Nie omamiaj szczęścia” to swoisty poradnik, który zachęca do kultywowania prostym, niewielkim, drobnym wręcz czynnościom, układającym się wspólnie w prawdziwą formułę szczęścia. W obliczu zaś ostatnich wydarzeń, rozgrywających się we Francji, gdzie szerząca się nieustannie fala terroryzmu, karmi się strachem i niepewnością, ludzką wrogością i wzajemnym zakłamaniem, definicja szczęścia nabiera zupełnie nowego znaczenia. Bo czy w czasach rosnącego terroru, w czasach niepewnego jutra, jest jeszcze w ogóle miejsce na wyścig o stereotypową wizję szczęścia, w której dominuje obraz drogiego samochodu czy wystawnej willi na przedmieściach?
Czy nie lepiej, w tym nieustannym biegu życia, nie zatrzymać się na moment, spojrzeć w niebo, ponad siebie, własne sprawy i problemy, głośno nabrać powietrza w płuca, by zaraz potem serdecznie się uśmiechnąć? Do ukochanego męża. Do dawno niewidzianej przyjaciółki. A nawet nielubianej, wścibskiej sąsiadki. Czerpać przyjemność z małych spraw. Cieszyć się zapachem kawy. Spojrzeć na świat oczami dziecka. Bo kto wie, czy w tych niepozornych czynnościach, kryje się wielkie i wspaniałe COŚ, za którym w końcu pojawi się długo oczekiwane słońce?
Biorę udział w konkursie „Błękitne Dziewczyny” z okazji premiery książki „Nie omijaj szczęścia” Ewy Podsiadły-Natorskiej. Autorka debiutowała powieścią „Błękitne Dziewczyny” – opisała w niej przygody tryskającej energią Kai Redo, która tworzy internetowy projekt zmieniający życie jej oraz tysięcy kobiet z całej Polski. Nazywają się Błękitnymi Dziewczynami – są szczęśliwe i akceptują siebie.
Czy szczęście to towar deficytowy, w głównej mierze zależny od stanu naszego konta bankowego? Czy uśmiech na twarzy to wynik powodzenia w miłości, pracy czy w życiu? Otóż niekoniecznie! Ewa Podsiadły-Natorska przekonuje, że szczęście to przede wszystkim stan umysłu, który na każdym etapie życia, można spokojnie w sobie wypracować. Wystarczy porcja chęci, szczypta...
więcej mniej Pokaż mimo to
Kłamstwa, skrupulatnie budowane w ciągu życia, pozornie tworzą prostą drogę do celu. Jednakże, wraz z nieuchronnym upływem czasu, fałsz i ułuda, które wcześniej dawały nieposkromione poczucie zwycięstwa, nawarstwione, tworzą wyboistą i krętą drogę, w której coraz trudniej przychodzi się odnaleźć. Jedno wypowiedziane na głos kłamstwo, rodzi kolejne, tworząc tym samym pętlę wątpliwości i nieporozumień. Nie jesteśmy w stanie żyć w sposób nieskrępowany i swobodny, z pełnym bagażem fałszu u boku. Kłamstwo, wcześniej czy później, znajdzie ujście, by wyjść na światło dzienne, ujawniając się w całej okazałości.
Życie Emmy zmieniło swój rutynowy bieg, odkąd w zupełnie przypadkowych okolicznościach, znajduje w internecie filmik, dzięki któremu dowiaduje się, że ma siostrę bliźniaczkę. Dziewczyna, przyjeżdża do rodzinnego miasta odnalezionej bliźniaczki, gdzie ma nadzieję rozpocząć w końcu nowe życie u boku siostry. Optymizm Emmy szybko jednak zostaje bezwzględnie zniszczony, gdy dziewczyna poznaje okrutną tajemnicę- odnaleziona bliźniaczka została zamordowana, a sama Emma, pod groźbą śmierci, musi wcielić się w jej osobę.
W kolejnej książce z serii "The Lying Game” – 'Pozory mylą” Emma w dalszym ciągu wciela się w postać swoje zmarłej siostry Sutton. Dziewczyna pod warstwą kłamstw, które z dnia na dzień jedynie się namnażają, niebezpiecznie balansuje pomiędzy rzeczywistością i swoim prawdziwym życiem, a fałszem i światem nieżyjącej bliźniaczki. Dziewczyna, wcielając się nieustannie w postać Sutton, coraz bardziej zatraca się w jej życiu, zapominając jak cienka jest granica między prawdą a kłamstwem, jak trudno zgubić się we własnym życiu, grając zupełnie inną rolę.
W trzecim tomie powieści, Emma nie zaprzestaje dalszych poszukiwań podstępnego mordercy siostry, wykluczając kolejne osoby z listy podejrzanych. Nagłe pojawienie się Thayera, zaginionego brata przyjaciółki Sutton, rodzi kolejne wątpliwości, bowiem najprawdopodobniej poszukiwanego przez ostatnie miesiące chłopaka, łączyło coś z zamordowaną Sutton. Co wyniknie z nagłego powrotu Thayera? Czy chłopak ma coś wspólnego ze śmiercią bliźniaczki?
Uwielbiam serię 'The Lying Game”! Kłamstwa, tajemnice i intrygi to największe zalety powieści, pochodzących spod pióra Sary Shepard. Uwielbiam bohaterki tej serii: nietuzinkowe, silne, egoistyczne, podstępne, ale przede wszystkim wierne swojej przyjaźni. Uwielbiam szybką i nieprzewidywalną akcję, która pędzi coraz szybciej, przewijając nieustannie kolejne kartki książki.
Dlaczego więc najnowsza powieść Sary Shepard „Pozory mylą” wypadła słabiej?
Przede wszystkim, autorka wykorzystuje dokładnie ten sam, utarty już schemat, który wystąpił w dwóch poprzednich tomach serii: kolejne postaci powieści, to kolejni potencjalni mordercy Sutton. Emma chaotycznie kluczy wokół kręgu podejrzanych, ujawniając stopniowo kolejne tajemnice. Jednakże, odkrywane na światło dzienne zagadki, wcale nie przybliżają jej do poznania prawdy na temat morderstwa.
Trzeci tom, nie posiada już więc tego osobliwego pierwiastka tajemnicy, który wzbudzał wcześniej prawdziwy niepokój i dreszcz emocji na plecach.
Jednakże, mimo pewnej dozy przewidywalności, czytelnik w dalszym ciągu zostaje mimowolnie wplątany w samo centrum niebezpiecznej intrygi, zmuszając go tym samym do odkrycia prawdy. Sara Shepard niewątpliwie potrafi kreować w barwny i plastyczny sposób swoich bohaterów. Powieść w dalszym ciągu oferuje bowiem paletę nietuzinkowych postaci, których nie sposób nie lubić. Czytelnik, z każdą stroną, coraz bardziej przywiązuje się do osób zepsutych przyjaciółek i ich niebezpiecznych zabaw, które nierzadko mają na celu zaszkodzić niewinnym.
Podsumowując, trzeci tom, mimo, iż wypadł słabiej na tle poprzednich części, nadal gwarantuje porcję największej rozrywki. Książka nienaturalnie wciąga w świat intryg i zagadek, zmuszając tym samym, do nieustannego przewracania kartek, aż do momentu rozwiązania tajemnicy. Polecam!
http://antykwariatzciekawaksiazka.blogspot.com
Kłamstwa, skrupulatnie budowane w ciągu życia, pozornie tworzą prostą drogę do celu. Jednakże, wraz z nieuchronnym upływem czasu, fałsz i ułuda, które wcześniej dawały nieposkromione poczucie zwycięstwa, nawarstwione, tworzą wyboistą i krętą drogę, w której coraz trudniej przychodzi się odnaleźć. Jedno wypowiedziane na głos kłamstwo, rodzi kolejne, tworząc tym samym pętlę...
więcej mniej Pokaż mimo to
Pierwsze skojarzenie, które mimowolnie narzuca się każdemu, słysząc słowo sanatorium, to obraz strudzonych, chorowitych staruszków, spacerujących wypielęgnowaną, choć dobrze wydeptaną ścieżką, w otoczeniu traw i miłej dla oka zieleni. Według źródeł internetowych, sanatorium to zakład medyczny, wykorzystujący walory rekreacyjne, przyrodnicze i naturalne. Liliana Fabisińska, w swojej najnowszej powieści, zadaje kłam, wszystkim tym sielankowym opisom, serwując czytelnikowi obraz zgoła inny, łamiący wszelkie stereotypy: energiczną staruszkę – detektyw Natalię, gotową do odkrywania mrożących krew w żyłach zagadek, pełną rezerwy i dystansu, młodą bizneswoman Ninę, zarządzającą gigantyczną rodzinną firmą, a w końcu i nieboszczyka, pływającego bezceremonialnie w kojących wodach uzdrowiskowego basenu, który sprawi nie lada problem miejscowej policji.
Nina i Natalia - przedstawicielki dwóch różnych pokoleń, reprezentują zupełnie odmienny, od ogólne przyjętych w społeczeństwie, wachlarz cech i przymiotów. Nina – młoda pani prezes, która, choć na co dzień, zarządza tysiącem ludzi we własnej firmie, prywatnie cechuje się biernością i wycofaniem. Kobieta, niefortunnie, bo tuż przed własnym ślubem, trafia niechętnie do uzdrowiskowego Ciechocinka, w wyniku nieszczęśliwego upadku. I choć na pierwszy rzut oka wydaje się, że już gorzej być nie może, to jednak los okazuje się być wyjątkowo mało łaskawy dla Niny. Przyszły małżonek wyjeżdża bowiem samotnie w podróż, która miała być ich poślubną, zrywając całkowicie kontakt z dziewczyną.
Natalia, choć z pozoru może i przypomina kruchą staruszkę, to w rzeczywistości posiada niezmierzone pokłady energii, pozwalające jej na nocne i mało bezpieczne wojaże opustoszałym uzdrowiskowym parkiem, szybkie przebieżki ukochanym autem, czy w końcu odkrywanie tajemnicy miejscowego nieboszczyka. Mimo, że obie kobiety nie znoszą się od pierwszego spotkania, to wspólny pokój oraz niesprzyjające okoliczności, zmuszają panie do połączenia sił i wyjaśnienia sanatoryjnych tajemnic. Tylko czy ta nietypowa fuzja charakterów, nie wywoła, wcześniej czy później, iście burzowej awantury?
Liliana Fabisińska zdecydowanie zaskoczyła mnie swoją najnowszą powieścią. Autorka bez wątpienia potrafi snuć ciekawe i wciągające historie, doprawiając je obficie dowcipem, który nie jest wymuszoną, mało zabawną ironią, tylko dobrze przemyślanym komentarzem naszej codzienności. Ciąg zdarzeń, który bezwzględnie mota losy głównych bohaterek, choć z pewnością jest mocno przerysowany, momentami nawet i mało wiarygodny, stanowi, w mojej opinii, celowy zabieg autorki, zwiększający walory rozrywkowe całej opowieści. Niepotrzebnie zresztą doszukiwać się w tej książce fabularnej hiperbolizacji i przejaskrawienia niektórych wątków. „Sanatorium pod zegarem” to nic innego, jak świetna komedia, wywołująca salwy śmiechu, niepostrzeżenie odrywająca czytelnika od problemów dnia codziennego. I o to zresztą chodzi w literaturze typowo rozrywkowej.
Jestem zachwycona kreacją głównych bohaterek, które złośliwy los zmusił do przełamania wzajemnej niechęci, do połączenia sił i charakterów. Jak się okaże zresztą, każda z postaci niejednokrotnie skorzysta z walorów powstałego duetu, otrzymując nie tylko pasmo świetnych przygód, bogatych, niestety, w mrożące krew w żyłach niuanse, co również i wsparcie w chwilach słabości, a nawet pouczającą lekcję życia i próbę własnego charakteru.
„Sanatorium pod zegarem” Liliany Fabisińskiej to pełna przygód i zwrotów akcji, zabawna opowieść, osadzona w samym centrum, z pozoru spokojnego, uzdrowiskowego Ciechocinka. Historia niesztampowa, która pozostawia po sobie swoisty niedosyt na kolejne szaleństwa bohaterek. Już teraz zresztą z niecierpliwością czekam na kontynuację przygód Niny i Natalii. A Was szczerze zachęcam do lektury książki.
Pierwsze skojarzenie, które mimowolnie narzuca się każdemu, słysząc słowo sanatorium, to obraz strudzonych, chorowitych staruszków, spacerujących wypielęgnowaną, choć dobrze wydeptaną ścieżką, w otoczeniu traw i miłej dla oka zieleni. Według źródeł internetowych, sanatorium to zakład medyczny, wykorzystujący walory rekreacyjne, przyrodnicze i naturalne. Liliana Fabisińska,...
więcej mniej Pokaż mimo to
„Dawno już nie czytałam żadnej powieści z gatunku kryminał/thriller” - tymi słowami, cisnącymi się mimowolnie na usta, rozpoczęłam lekturę debiutanckiej powieści Magdaleny Stachuli „Idealna”. Jakież było moje zdziwienie, gdy kartka po kartce, z rosnącym z godziny na godzinę zainteresowaniem, zbliżałam się do finału historii. Historii, którą pochłonęłam w niecałą dobę, o której też z pewnością długo jeszcze nie zapomnę…
Bezpłodność to wątek przewijający się ostatnio w szeregu powieściach. Magdalena Stachula, w swojej debiutanckiej książce, również podjęła się tematu dotykającego coraz to młodsze małżeństwa, w swojej historii łącząc go nieodmiennie z losami szczęśliwej, zakochanej pary: Anity i Adama. Młodego małżeństwo, które z wiarą patrzyło w nadchodzącą przyszłość, żyjąc marzeniami dyktowanymi przez nieokiełznane uczucia i namiętność. Do czasu. Wszystko zmienia się w momencie, gdy kolejne próby starania się o dziecko zawodzą, gorące uczucia topnieją, a smutna rzeczywistość bezwzględnie wdziera się w życie bohaterów.
Anita stopniowo izoluje się od męża, przyjaciół i rodziny, w cichym mieszkaniu pielęgnując swoją samotność, ból i nieszczęście. Swoistym oknem na świat, dającym namiastkę poczucia kontrolowania własnego życia, jest jej własny laptop i miejski monitoring, który kobieta uruchamia codziennie, celem podglądania innych, zupełnie obcych sobie ludzi. Z pozoru niewinna czynność, staje się dla Anity jedyną przyjemnością, motywującą do codziennej pobudki i wykonywania obowiązków zawodowych.
Z czasem, w domu głównej bohaterki, zaczynają dziać się dziwne i niepokojące rzeczy: w szafie wisi sukienka, której wcale nie kupiła, w torebce znajduje się szminka, która kompletnie do niej nie pasuje. Nawet mąż Anity zaczyna przejawiać nietypowe dla siebie zachowania: mężczyzna wybiega o świecie do pracy, by dopiero po zmroku wrócić do domu, traktując swoje ukochane i wymarzone mieszkanie, jak drugorzędną noclegownię. Co istotne, to nie koniec dziwnych wydarzeń, które przyprawią niejednokrotnie Anitę o gęsią skórkę. Ktoś najwyraźniej wie o niej wszystko, skrupulatnie, krok po kroku, realizując swój zuchwały plan…
Powieści debiutujących autorów zwykle budzą w głowie czytelników wątpliwości, dotyczące, czy to sposobu kreowania fabuły, czy metody przedstawienia postaci, czy w końcu i samych dialogów wplecionych w całą historię. „Idealna” zaprzecza jednak tym stereotypom, oddając do rąk odbiorcy opowieść dopracowaną i dokładnie przemyślaną. Na uwagę zasługuje przede wszystkim lekki, niewymuszony język autorki, który w połączeniu z krótkimi rozdziałami sprawia, iż całą powieść się chłonie na jednym wdechu.
Warto dodać, iż cała historia, choć poruszająca dość wymagający wątek bezpłodności, w żadnym wypadku nie jest lekturą trudną, którą z uwagi na wagę problemu, należy sobie dawkować. Wręcz przeciwnie. Wciągający, mroczny i niejednoznaczny klimat powieści sprawia, iż od całej historii nie sposób się oderwać. Ponadto, dość powolna akcja i stopniowo budowane napięcie, z podwójną mocą oddziałują na wyobraźnię czytelnika.
Bardzo przypadł mi również do gustu sposób przedstawienia całej historii. Opowieść rysowana z różnych perspektyw, raz z emocjonalnego spojrzenia kobiety, raz dyktowanego przez buzujący w krwi testosteron sprawia, iż cała historia nabiera niesamowitego realizmu. I to właśnie ten element, to zdecydowanie najmocniejsza strona całej historii. Nie sugerując się tytułem rozdziału, z łatwością można określić, kto jest narratorem danej części. Autorka w genialny sposób, z równą łatwością, wciela się zarówno w postaci kobiece, jak i męskie.
„Idealna” – debiut powieściowy Magdaleny Stachuli, w mistrzowski sposób łączy w sobie elementy typowe dla wciągającej powieści obyczajowej z wywołującymi dreszcze na plecach cechami mocnego thrillera. Ja dałam się wciągnąć i jestem totalnie zachwycona powieścią!
„Dawno już nie czytałam żadnej powieści z gatunku kryminał/thriller” - tymi słowami, cisnącymi się mimowolnie na usta, rozpoczęłam lekturę debiutanckiej powieści Magdaleny Stachuli „Idealna”. Jakież było moje zdziwienie, gdy kartka po kartce, z rosnącym z godziny na godzinę zainteresowaniem, zbliżałam się do finału historii. Historii, którą pochłonęłam w niecałą dobę, o...
więcej mniej Pokaż mimo to
Samulka to niewielka miejscowość na mapie Polski, która wyróżnia się nie tylko malowniczym pejzażem i uspokajającą, niemal sielską atmosferą miejsca, co przede wszystkim jego nietypowymi mieszkańcami. Miasteczko zamieszkuje bowiem grupa życzliwych, otwartych ludzi, gotowych zawsze z otwartym sercem pomóc przyjacielowi, sąsiadowi czy nieznajomemu. Samulka to miejsce, które choć nakreślone zostało tylko przez sprawne pióro i bogatą wyobraźnię autorki, bez wątpienia jednak na długo pozostaje w pamięci czytelnika. Staje się bowiem miejscem, do którego z radością i wzruszeniem, co jakiś czas będzie wracał.
Trzy lata temu do Samulek niespostrzeżenie przeprowadziła się trzydziestoletnia Ewa, obecnie pracująca w miejscowym przedszkolu młoda księgowa. Kobieta wycofana i zamknięta w sobie, która dość bezładnie próbuje poukładać własne życie, zdominowane przez strach i pasmo bolesnych wspomnień. Ewa nie tylko ograniczyła swoje kontakty z innymi ludźmi do niezbędnego minimum, co przede wszystkim zamknęła się w czterech ścianach własnego domu. Żyjąc w nieustannym strachu przed światem, kultywując zaś w głowie własne porażki i słabości, kobieta z dnia na dzień coraz bardziej pogrąża się w depresji. Jedyną formą kontaktu z drugim człowiekiem, którą Ewa bez strachu podejmuje, to fikcyjny dialog z bohaterami czytanych powieści, które mimowolnie przeprowadza czasem w głowie.
Jednak tytułowe Samulki to miejsce, w którym nie sposób nie doświadczyć obecności drugiego człowieka, bowiem jego mieszkańcy aktywnie działają na rzecz rozwoju miasteczka. Sercem Samulek jest zaś przykościelna kawiarenka Pod Aniołami, w której codziennie spotykają się wszyscy, kultywując sąsiedzkie więzi i kontakty. Czy zamknięta i wycofana Ewa, pod wpływem ciepła Samulek i jego radosnych mieszkańców, otworzy się na innych? Czy pozwoli sobie w końcu na szaleństwo i miłosne uniesienia?
„Samulka”, choć bez wątpienia nawiązuje do typowych powieści obyczajowych, w której na pierwszy plan wysuwa się postać zranionej i doświadczonej przez życie bohaterki, w ferworze zmian gotowej przeprowadzić się na prowincję, to jednak w tej historii otrzymujemy znacznie więcej. Szereg optymistycznych, nieszablonowych wątków i rozwiązań, klasyfikują bowiem całą opowieść, jako niezwykłą i ciepłą, pozostawiającą po sobie trudną do wytłumaczenia pustkę.
Na uwagę zasługuje przede wszystkim postać głównej bohaterki Ewa, która jak żadna inna znana mi postać literacka, została nakreślona przez autorkę z niesamowitą uwagą i dbałością o szczegóły. Czytelnik towarzyszy bowiem nieustannie Ewie w jej wewnętrznych dywagacjach i, często zabawnych, przemyśleniach. Przygląda się jej nieuzasadnionym wątpliwościom czy zmieniającym się jak w kalejdoskopie humorom. Autorka wyczerpująco portretuje jej stopniową, choć wciąż niepewną przemianę, która dokonuje się pod wpływem przyjaznej atmosfery Samulek.
Bardzo przypadł mi do gustu wątek kultywowanych z uwagą przez bohaterkę różnych form leczniczych terapii, które bez wątpienia sprawiły, że „Samulka” dość mocno odbiega formą od innych powieści obyczajowych: od klasycznej kawoterapii, po odprężającą dogoterapię czy w końcu tuczącą i rozleniwiającą ciastoterapię. Do wyboru i do koloru. Na uwagę zasługuje również wspomniany wyżej dialog głównej bohaterki Ewy, regularnie przeprowadzany z bohaterami czytanych powieści. Pomysł wprowadzenia właśnie takiej formy kontaktu z drugim człowiekiem, sprawił, że cała, z pozoru prosta historia, nabrała oryginalności i charakteru.
„Samulka” ujęła mnie przede wszystkim, nakreśloną z uwagą i detalowością, postacią głównej bohaterki i całym jej psychologicznym inwentarzem. Kinga Facon, z iście fachowym podejściem i wiedzą, przedstawiła portret człowieka zdominowanego przez złe emocje i trudne wspomnienia, ograniczonego przez własny strach i słabości, w końcu jednak podejmującego otwartą walkę o własne szczęście. Polecam.
Samulka to niewielka miejscowość na mapie Polski, która wyróżnia się nie tylko malowniczym pejzażem i uspokajającą, niemal sielską atmosferą miejsca, co przede wszystkim jego nietypowymi mieszkańcami. Miasteczko zamieszkuje bowiem grupa życzliwych, otwartych ludzi, gotowych zawsze z otwartym sercem pomóc przyjacielowi, sąsiadowi czy nieznajomemu. Samulka to miejsce, które...
więcej mniej Pokaż mimo to
Janek – fałszywy rycerz, bynajmniej niewyróżniający się nadmierną odwagą i męstwem. Lucek – oddany giermek księcia Bolesława Zawistnego. I w końcu Huba – utalentowany czarodziej, z pewną znaczącą wadą, dość istotną w reprezentowanej przez niego profesji. Trzech kompanów, którzy z niemałą odwagą i depcącym im po piętach nieustannym pechem, w imię wyznawanej przysięgi „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”, wyruszają w przezabawną podróż, okraszoną niebezpieczeństwem, dowcipem i czarnym humorem.
„Janek herbu pół krowy” przenosi czytelnika prosto do zacofanej XIII - wiecznej Polski, znajdującej się pod panowaniem króla Władysława Łokietka. Jednak rzeczywistość odmalowana na kartach powieści, znacznie odbiegać będzie od tej przedstawianej z wszelako dostępnych źródeł historycznych. W naszym kraju bowiem, oprócz powszechnej walki o utrzymanie czy rozszerzenie granic terytorium Polski, świetnie rozwija się również etos rycerski, a przede wszystkim wszelako pojęta definicja magii. Nikogo nie dziwi więc widok, wznoszącego się w chmurach olbrzymiego smoka czy szept mrocznych zaklęć, wydostających się z zakrzywionych ust czarownic i czarodziejów.
Cała historia rozpoczyna się z chwilą poniesienia hazardowej klęski przez wspomnianego wyżej księcia Bolesława Zawistnego. W ramach odkupienia swojej winy, mężczyzna ma sprowadzić prosto w ręce znanego handlarza, prawdziwe smocze jajo. Niech nie zdziwi nikogo fakt, że z natury leniwy książę, zaprzęgnie do tego niebezpiecznego wyzwania trójkę kompanów: Janka, Lucka i Hubę. Wyprawa przyniesie bohaterom szereg przezabawnych przygód, które niejednokrotnie ocierać się będą niebezpiecznie o cienką granicę śmierci…
Michał Krupa, bez wątpienia, z niezwykłą lekkością operuje słowem. Tworzy barwne, choć pełne sprzeczności postacie, które z miejsca pozwalają się lubić. Niezdarni, ograniczeni i niegrzeszący mądrością bohaterzy, ujmują czytelnika swoja prostotą i skromnością. Ich zabawne losy, w połączeniu z wrodzonym pechem, tworzą komiczną mieszankę wybuchową, która nieraz wywołuje salwy śmiechu. Bardzo przypadł mi również do gustu świat przedstawiony w powieści. Zarysowana przez autora rzeczywistość, często bowiem rządzi się kłamstwem, obłudą, hazardem czy w końcu i mocną popijawą. Wplecione w to wątki magiczne, dodają smaczku i niezbędnego charakteru całej opowieści.
Warto również wspomnieć, że „Janek herbu pół krowy” nie „straszy” czytelnika doniosłym staropolskim językiem, pełnym archaizmów i obco brzmiących wyrazów. Autor z powodzeniem wymieszał bowiem współczesną mowę i młodzieżowy slang z archaizmami, które nie nużą i nie męczą czytelnika. Wręcz przeciwnie, akcja powieści jest płynna i dynamiczna, a całość książki czyta się szybko i z niemałą przyjemnością.
Odnoszę jednak wrażenie, że autor momentami wręcz popłynął w przedstawianiu niektórych faktów, zbyt intensywnie przejaskrawiając niektóre wątki. Czarny humor, typowy już dla Michała Krupy, według mnie chwilami był zbyt dosadny i dobitny. Podczas lektury książki, uwierała mnie również niezliczona ilość wplecionych w dialogi przekleństw, które w moim mniemaniu, pojawiały się również tam, gdzie nie wymagały tego okoliczności.
„Janek herbu pół krowy” to lekka, zabawna opowieść, która zaskoczy Was nie tylko trochę zakrzywioną, absurdalną rzeczywistością, co przede wszystkim czarnym i ciętym humorem, którym autor już na stałe wpisał się w ramy polskiej literatury.
Janek – fałszywy rycerz, bynajmniej niewyróżniający się nadmierną odwagą i męstwem. Lucek – oddany giermek księcia Bolesława Zawistnego. I w końcu Huba – utalentowany czarodziej, z pewną znaczącą wadą, dość istotną w reprezentowanej przez niego profesji. Trzech kompanów, którzy z niemałą odwagą i depcącym im po piętach nieustannym pechem, w imię wyznawanej przysięgi „jeden...
więcej mniej Pokaż mimo to
Poczęcie. Cud narodzin. Każda kobieta, wcześniej czy później, pragnie w swoim życiu zostać matką. Nosić pod sercem własne dziecko, które w trakcie narodzin, staje się osobnym bytem w dalszym ciągu nierozerwalnie jednak związanym najsilniejszą więzią - matczyną miłością. Najnowsza powieść w klubie „Kobiety to czytają!”, wychodząc poza wszelkie istniejące normy i zasady społeczne, prezentuje różnorodne sylwetki kobiet i ich partnerów, którzy za cenę doświadczenia cudu narodzin, są w stanie przeciwstawić się wyznawanej religii, istniejących w ich świadomości przekonań, a nawet przekroczyć cienką granicę etyki społecznej.
Bohaterami „Pokalanych poczęć” są bardzo różne osobowości, momentami reprezentujące bardzo skrajne ideologie. Bogate i biedne, wykształcone i ograniczone, samotne i posiadające już gromadkę dzięki, religijne i niewierzące jednostki. Jednak każdą, wspomnianą wyżej osobowość, łączy jeden wątek – chęć posiadania własnego dziecka. Pacjentki prywatnego szpitala przy ul. Chmielnej, w zamian za niemałą sumę pieniędzy, otrzymują nie tylko doskonałą opiekę lekarską przystojnego doktora Skrobaka, co przede wszystkim miłą atmosferę miejsca oraz gwarancję dyskrecji.
Greta, Michalina, Adriana, Honorata – cztery kobiety w różnym wieku, znajdujące się na zupełnie odmiennym etapie życia, bez względu na uczucia partnera, zdrowie, czy w końcu własne poczucie przyzwoitości, czepiają się wszelkich dostępnych metod, które pozwolą im „zdobyć” upragnione dziecko: czy to przez podstępne odstawienie tabletek antykoncepcyjnych, czy wykorzystanie metody In vitro, czy w końcu potajemne zdobycie dawcy „dobrych” plemników. Jest jeszcze religijna fanatyczka Beata, która po swojemu musi zmierzyć się z zupełnie niereligijnym zachowaniem męża, a także Agata – młoda i atrakcyjna księgowa, której niespodziewana ciąża, zmusza dziewczynę do przyjęcia nieetycznej postawy.
„Pokalane poczęcia” to historia utrzymana w zupełnie innym tonie, niż wszystkie wcześniejsze opowieści należące do klubu „Kobiety to czytają!”. Ironiczna, miejscami przejaskrawiona, opowiedziana po trosze nawet gawędziarskim tonem, który początkowo zbyt rażąco kontrastował z powagą poruszanego tematu, mocno wybija się ponad inne tytuły. W opozycji do wcześniejszych książek, w których historia skupiała się zwykle wokół jednej osoby, tutaj całą opowieść poznajemy z perspektywy kilku kobiet, nierzadko ekscentrycznych w swych zachowaniach. Nie bez przyczyny jednak, autorka książki przedstawiła wręcz ośmieszające karykatury swoich postaci, często mocno przejaskrawiając ich ułomności i codzienne słabostki. Dzięki temu czytelnik bez większych trudności dostrzega głęboką obłudę, zakorzenioną w ludzkiej świadomości, a nawet brak kręgosłupa moralnego, który zanika gdzieś w codziennej zawierusze bezskutecznej walki o upragnione dziecko.
Natalia Rogińska, posługując się lekkim i wprawionym piórem, który bez większych problemów pozwala wczuć się w niełatwą sytuację bohaterów, sprawia, że cała historia pozostaje z czytelnikiem jeszcze na długo po skończonej lekturze. Warto też zwrócić uwagę, że stworzone przez autorkę postacie, mimo iż nierzadko karykaturalne w swym postępowaniu, mocno wyróżniają się ponad inne jednostki, a ich osobliwy światopogląd wcale nie umniejsza sympatii czytelnika.
„Pokalane poczęcia” to książka specyficzna, zmuszająca do mimowolnej analizy ludzkiej kondycji, mocno poruszająca w swym dziwacznym, przejaskrawionym ujęciu postaw bohaterów. Przedstawione historie, mimo dotkliwego przekraczania wszelkie akceptowalnych społecznie schematów, w momencie doświadczania cudu narodzin, stają się jednak zupełnie nieistotne, bowiem otwierają szansę zupełnie nowemu życiu.
http://www.antykwariatzciekawaksiazka.pl/2016/03/przedpremierowo-pokalane-poczecia.html
Poczęcie. Cud narodzin. Każda kobieta, wcześniej czy później, pragnie w swoim życiu zostać matką. Nosić pod sercem własne dziecko, które w trakcie narodzin, staje się osobnym bytem w dalszym ciągu nierozerwalnie jednak związanym najsilniejszą więzią - matczyną miłością. Najnowsza powieść w klubie „Kobiety to czytają!”, wychodząc poza wszelkie istniejące normy i zasady...
więcej mniej Pokaż mimo to
"A jeśli miłość przybiera postać pomarańczy i dzielić ją można w życiu więcej razy i z większą ilością osób?"
Czy można kochać dwie osoby jednocześnie, darząc je identyczną porcją uwagi, namiętności i sympatii? Jak dużą rolę przypisuje się uczuciu pierwszej miłości i czy to nie ona odgrywa niebagatelną wartość w naszym życiu, determinując późniejsze wybory? W końcu, którym momencie przekracza się cienką granicę zdrady: w fizycznym kontakcie z drugą osobą czy może już w chwili kolejnego angażującego nas emocjonalnie spotkania?
Paulina to trzydziestosiedmioletnia matka, wychowująca samotnie nastoletnią córkę. Kobieta z powodzeniem prowadzi własny sklep, w ferworze pracy wypierając wciąż żywe wspomnienie dawnej miłości. Decyzja podjęta przez bohaterkę 19 lat temu, miała bowiem niebagatelny wpływ na jej dalsze życie. Wielka, pachnąca szaleństwem i namiętnością, miłość, której owocem jest Bianka, została nagle przerwana. Przez te wszystkie lata Paulina z powodzeniem ukrywała przed córką tożsamość ojca. Zresztą sam Radek nigdy nie dowiedział się, że został ojcem. Bohaterka, nie chcąc niszczyć planów i marzeń siedemnastoletniego wówczas chłopaka, nie wyjawiła prawdy o poczętym dziecku. Jednak przypadkowe spotkanie po latach z mężczyzną, dziś znanym lekarzem, sprawia, że do serca Pauliny wkrada się niespostrzeżenie dawne uczucie, a życiem kobiety zaczyna kierować chaos.
Ewa to wierna przyjaciółka Pauliny, która od miesięcy, bez powodzenia, stara się o dziecko. Kobieta, wraz z ukochanym mężem, decyduje się w końcu na adopcję dwóch bliźniaków, których upragniona obecność w domu małżeństwa, wynagradza cały trud, związany ze żmudną procedurą adopcji. Sama Ewa, wychowana przez kochającą rodzinę, jako niemowlę, została oddana do domu dziecka przez biologiczną, nastoletnią wówczas matkę. Kobieta ponownie musi zmierzyć się z przeszłością, która pozostawiła za sobą wiele niewygodnych pytań, w międzyczasie troszcząc się również o własne małżeństwo, do którego wkrada się ostatnio rutyna i przyzwyczajenie.
„Tylko Ty”, najnowsza powieść Gabrieli Gargaś, całkowicie skradła moje serce. Autorka stworzyła pozornie prostą historię, utkaną z codziennych ludzkich przeżyć, w której nie ma widocznego podziału na zło i dobro, biel i czerń, tutaj bowiem wszelkie uczucia i emocje doskonale się zacierają, tworząc w efekcie szczery, wiarygodnie oddany portret człowieka zdolnego popełniać błędy. Autorka swoją mądrą, życiową historią, trafiającą prosto do serca czytelnika, potwierdza tylko, jak świetną obserwatorką życia pozostaje, przelewając w sposób bezbłędny emocje swoich bohaterów, ich codzienne rozterki i dylematy.
Autorka przedstawia losy kilku spokrewnionych z sobą osób: dawnych kochanków czy oddalonych przez rosnący mur codzienności małżeństw, definiując w ten sposób pojęcie miłości w naszym życiu. Pani Gabriela, z niesamowitą uwagą i wrażliwością udowadnia, że nie istnieje tylko jeden odcień miłości, że jego barwa zmienia się pod wpływem kolejnych doświadczeń, zadawanych ran czy przeżywanych radości. Pojęcie miłości bezustannie ewoluuje, zawsze jednak zmieniając życie człowieka na lepsze.
Podczas lektury książki niejednokrotnie odnosiłam też wrażenie, że wrażliwość moja i autorki nadaje dokładnie na tym samych emocjonalnych falach. Proste, wymowne opisy trafiały bowiem, za każdym razem, prosto w najczulsze punkty, siejąc niemałe spustoszenie, zmuszając do refleksji, w końcu i przekonując, że szczęście to przede wszystkim małe, niewielkie radości, z których składa się przecież nasza codzienność.
„Tylko Ty” nie jest typową historią o miłości. W tej opowieści bowiem namiętność zaciera się z przyjaźnią i oddaniem, a przyzwyczajenie i rutyna staje się ogniwem do zmiany własnych zachowań. Życiowa i mądra opowieść, którą serdecznie Wam polecam
"A jeśli miłość przybiera postać pomarańczy i dzielić ją można w życiu więcej razy i z większą ilością osób?"
Czy można kochać dwie osoby jednocześnie, darząc je identyczną porcją uwagi, namiętności i sympatii? Jak dużą rolę przypisuje się uczuciu pierwszej miłości i czy to nie ona odgrywa niebagatelną wartość w naszym życiu, determinując późniejsze wybory? W końcu, którym...
Pióro Diane Chamberlain wciąż mnie zaskakuje. Autorka, która na trwałe zapisała się w sferze literatury kobiecej, z każdą kolejną powieścią udowadnia, że wyobraźnia pisarska nie zna granic, a pomysł na nową książkę kryje się przede wszystkim w człowieku i jego osobistej historii. I choć ostatnia powieść autorki „Dar morza” w niektórych podjętych wątkach zawiodła mnie naiwnością niektórych elementów, to już najnowszy tytuł „Chcę Cię usłyszeć”, bez wątpienia potwierdził, że Diane Chamberlain ma talent i w jedyny dla siebie sposób, potrafi opowiadać i snuć historie, które poruszają, wzburzają, skłaniają do zadumy.
Umierający ojciec Laury, na łożu śmierci, wymusił na swojej jedynej córce pewną obietnicę. Kobieta ma przysiąc, że zaopiekuje się Sarah Tolley – zupełnie obcą, z postępującymi objawami Alzheimera, staruszką, która całkiem samotnie przebywa w domu opieki. Laura postanawia odwiedzić starszą kobietę, by poznać przyczynę wymuszonej obietnicy, a przede wszystkim określić związek, jaki musiał łączyć schorowaną staruszkę z jej zmarłym ojcem. Kobieta nie zdaje sobie sprawy, że każda kolejna wizyta w domu opieki, wiązać się będzie ze snuciem przerażającej historii z życia Sarah.
W tym samym czasie, dochodzi do kolejnej tragedii, która związana jest bezpośrednio ze złożoną przez Laurę przysięgą. Mąż głównej bohaterki popełnia samobójstwo, a świadkiem jego desperackiego czynu jest pięcioletnia córeczka Laury, która od tej chwili, gnębiona poczucie winy, całkowicie zamyka się w sobie. Jaka jest bezpośrednia przyczyna samobójstwa Raya? Co łączyło chorującą staruszkę i zmarłego ojca głównej bohaterki? W końcu, czy w tej nawałnicy kolejnych tragedii, Laura odnajdzie miejsce na nowe uczucie?
Diane Chaberlain po raz kolejny, w sposób typowy dla swojej twórczości, snuje historię z dwóch perspektyw czasowych. Z jednej strony czytelnik wędruje wzdłuż sterylnych zakamarków szpitala psychiatrycznego, gdzie u boku jeszcze młodej i krzepkiej Sarah, odkrywa przerażające fakty, bezkarnie rozgrywające się na terenie placówki: bezwzględne doświadczenia i eksperymenty przeprowadzane na pacjentach, ślepe oddanie personelu sprawom „wyższym”, w końcu bezsilność Sarah w ujawnieniu na światło dzienne mrocznych informacji.
Z drugiej zaś strony, czytelnik z niemałą uwagą śledzi losy Laury, próbuje rozwiązać zagadkę, która początkowo składa się z rozrzuconych, pozornie niezwiązanych elementów, które w efekcie stopniowo łączą się w spójną i satysfakcjonującą całość. Autorka nakreśla również ujmujący, choć nienachlany wątek miłosny, który wzbogaca całą akcję, dodaje szczypty ostrego smaczku. Uwielbiam Diane Chamberlain za jej nieograniczoną wyobraźnię. Autorka czerpie pomysły na kolejne powieści z niezmierzonej studni ludzkich losów i historii, z odwagą porusza tematy moralnie niejednoznaczne, z niezwykłą lekkością i wrażliwością dotyka kwestii społecznych, zawsze przy tym utrzymując dla czytelnika miejsce na samodzielny osąd i opinię.
„Chcę Cię usłyszeć” to bezsprzecznie jedna z lepszych powieści w twórczości Diane Chamberlain. Historia przedstawiona z dwóch czasowych ujęć, pozwala głębiej poznawać losy bohaterów, z jeszcze większą uwagą śledzić ich postępowanie, w końcu zmusić do zmiany raz postawionego osądu w kwestii oceny bohaterów i ich zachowań. Zdecydowanie polecam.
Pióro Diane Chamberlain wciąż mnie zaskakuje. Autorka, która na trwałe zapisała się w sferze literatury kobiecej, z każdą kolejną powieścią udowadnia, że wyobraźnia pisarska nie zna granic, a pomysł na nową książkę kryje się przede wszystkim w człowieku i jego osobistej historii. I choć ostatnia powieść autorki „Dar morza” w niektórych podjętych wątkach zawiodła mnie...
więcej mniej Pokaż mimo to
Siedemnastoletnia Abby właśnie rozpoczęła letnie wakacje. Przed dziewczyną roztacza się wspaniała wizja nieustannego słodkiego lenistwa oraz spania do późnych godzin porannych. Wszystko zapowiadałoby się wspaniale, gdyby nie fakt, iż z całej paczki jej przyjaciół pozostaje tylko Cooper, któremu Abby swego czasu wyznała miłość, a który jej uwagę o zakochaniu zbył niezręcznym żartem.
Jakby tego było mało, ojciec dziewczyny, jako wojskowy, po raz kolejny jest nieobecny w rodzinnym domu, a mama Abby, pod jego nieobecność, coraz rzadziej wychodzi z domu, doszukując się kolejnych zagrożeń w najbliższym otoczeniu. Na szczęście nastolatka może jak zwykle liczyć na sarkastycznego dziadka, z którym łączy ją więź szczególna.
Okres wakacji to też niesamowita okazja do zaprezentowania swoich malarskich dzieł podczas wystawy organizowanej przez miejscowe muzeum, w którym Abby dorywczo pracuje. Pasją bohaterki jest bowiem malarstwo i to ze sztuką dziewczyna wiąże swoją przyszłość. Niestety obrazy Abby zostają odrzucone, w opinii właściciela muzeum brak bowiem im odpowiedniej dojrzałości i artystycznej głębi.
Dziewczyna, z typowym dla siebie uporem, nie poddaje się, tylko wyznacza sobie cel, który umożliwi jej zdobycie upragnionego miejsca podczas wystawy. Abby tworzy listę jedenastu zadań do wykonania w ciągu najbliższego miesiąca, która stanowić będzie dla niej lekcję ekspresowej dojrzałości, pozwoli bowiem wykonać te czynności, które w codziennym życiu starannie omijała.
W ten sposób dziewczyna doświadczy nie tylko zupełnie nowych przeżyć, ale przede wszystkim odkryje w sobie uczucia i emocje, o których wcześniej nie miała pojęcia. W końcu pokonywanie własnych ograniczeń i barier to najlepszy sposób, by zmienić samą siebie.
Świetna, wspaniała, znakomita, doskonała, wyśmienita, pierwszorzędna, rewelacyjna… I tak dalej, I tak dalej. Gdybym miała pokusić się o kilkuzdaniową recenzję, mniej więcej tak w skrócie brzmiałaby moja opinia. Kasie West stworzyła książkę tak uroczą i ciepłą, niesamowicie wiarygodną i pogodną, że nie sposób nie zakochać się w tej historii!
Jestem zachwycona tą wspaniałą młodzieżową historią, którą czytałam z gorącymi wypiekami na twarzy i z tak ogromnym zaangażowaniem, iż mogłabym siebie posądzić o niemal nastoletnie rozchwianie, a te już dosyć dawno przecież doświadczyłam. :) Z miejsca polubiłam świetnie zakrojone postacie: sarkastyczną, niesamowicie otwartą i wytrwałą Abby, a przede wszystkim jej zawsze obecną, wspaniałą i ciepłą rodzinę, z którą dziewczyna miała niesamowity kontakt i na którą mogła liczyć w niemal każdej sytuacji.
Na uwagę zasługuje także, a może przede wszystkim, fenomenalnie sportretowana relacja łączącą Abby z Cooperem. Więź, która łączy bohaterów, jest tak niesamowicie urocza i prawdziwa, że czytelnik od pierwszej strony kibicuje Abby w zdobywaniu serca przyjaciela. Wzajemne docinki czy nieustanne żarty sugerują, iż ta dwójka zna się doskonale w niemal każdej sferze życia.
„Miłość i inne zadania na dziś” to zdecydowanie mój faworyt spośród wszystkich książek Kasie West. Zresztą tytuł ten, który przeczytałam jednym tchem, totalnie mnie zauroczył i wprawił w doskonały i rozkoszny nastrój. Najnowsza powieść Kasie West jest jedną z LEPSZYCH książek młodzieżowych, które miałam okazję czytać w całym swoim życiu. Zdecydowanie i gorąco Wam polecam ten tytuł. Ja z pewnością wrócę do tej książki wielokrotnie i z ogromną przyjemnością.
Siedemnastoletnia Abby właśnie rozpoczęła letnie wakacje. Przed dziewczyną roztacza się wspaniała wizja nieustannego słodkiego lenistwa oraz spania do późnych godzin porannych. Wszystko zapowiadałoby się wspaniale, gdyby nie fakt, iż z całej paczki jej przyjaciół pozostaje tylko Cooper, któremu Abby swego czasu wyznała miłość, a który jej uwagę o zakochaniu zbył...
więcej Pokaż mimo to