-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński2
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać311
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik14
Biblioteczka
2020-08-26
2016-06-26
LEKKIE SPOILERY DO CAŁEGO CYKLU
Grze o Tron, jak i całej reszcie sagi, moim zdaniem bardzo szkodzi nieszczęsny serial o tym tytule. W mojej ocenie spłyca tą wielowymiarową opowieść do tanich kontrowersji i szokowania publiczności. Co gorsza odnoszę wrażenie, iż wielu ludzi ogranicza kontakt z PLiO jedynie do oglądania "ruchomych obrazków" w TV, nie zadając sobie trudu aby sięgnąć do książek. Cóż ich wybór, ale tracą niewątpliwie dużo biorąc pod uwagę, iż saga nie jest szeregową, kolejną z rzędu powieścią fantasy. Jest członkiem klubu największych z gatunku. Muszę jednak uczciwie się przyznać, iż paradoksalnie nie sięgnąłbym swego czasu po Grę o Tron, gdyby nie obejrzany w telewizji trailer krytykowanego przeze mnie później serialu. Stwierdziłem wtedy, że historia może być bardzo dobra i zgodnie ze swoją żelazna zasadą "najpierw czytać, potem (ewentualnie) oglądać ekranizacje", sięgnąłem po dzieło G. R. R. Martina. No i się zaczęło.
Trzeba powiedzieć, iż ciężko traktować Grę o Tron jako osobną część. To rodzaj wstępu, obszernego prologu wprowadzającego czytelnika w treść właściwą opowiadanej historii. Cała PLiO jest w moim odczuciu zwartą, zamkniętą całością. Trudno uważać poszczególne części za samodzielne, choć zaopatrzone są w epilogi i prologi. Warto zauważyć, iż perspektywa przyjęta w części pierwszej ulega w dalszych tomach znacznym zmianom, będziemy mogli spojrzeć na znane już postaci i wydarzenia zarówno teraźniejsze, jak i przeszłe z zupełnie innej strony. Zdaje mi się, iż Autor celowo zaprezentował w tym prologu, jaki stanowi Gra o Tron, punkt widzenia jednej ze stron, aby czytelnik wyrobił sobie wstępną opinię. I aby w następnym częściach udowodnić mu, jak bardzo się mylił pochopnie oceniając i lokując sympatię i antypatię.
Trudno rozkładać Grę o Tron na części pierwsze. Dla mnie jedną z jej najważniejszych cech, jest przyjęta konwencja. Martin postawił na swoisty realizm. Nie chodzi tu wcale o małe ilości elementów fantastycznych (umiejętnie dawkowanych, ale obecnych), tylko o bezkompromisowy sposób ukazywania rzeczywistości. Co tu dużo kryć, zarówno GoT, jak i cała PLiO to twarda, surowa i brudna opowieść. Wiele książek fantasy przypomina baśń, przekazują "brzydkie", okrutne, czy mroczne rzeczy w sposób dość łagodny, przez pewien filtr. A Martin serwuje czytelnikowi spotkanie z glebą. Może się to podobać albo nie, ale tak właśnie jest i stanowi to jeden z najważniejszych elementów sagi. Nic tu nie jest słodkie i piękne, wszystko jest do bólu okrutne i surowe, często zakłamane i fałszywe. Nie ma tu historii jak z bajki, nie ma cudownych ocaleń, splotów okoliczności chroniących głównych bohaterów etc. Świat Martina jest wulgarny, surowy i okrutny, aby w nim przetrwać trzeba mieć twarde siedzenie, a przede wszystkim mnóstwo szczęścia. Los kopie w tyłek, zwłaszcza wtedy kiedy nie można się tego zupełnie spodziewać. Słowem samo życie. Sprawiedliwości w tym świecie też nie ma za grosz. Ukazane jednak bez taryfy ulgowej przemoc, wulgarny język, czy erotyka nie mają w moim odczuciu na celu w jakikolwiek sposób zaszokować czytelnika. Po prostu wpasowują się do tego jak ukazano świat, którego stanowią integralną całość. Czytając takiego Goodkinda (jestem na niego cięty, ale to dobre porównanie) miałem wrażenie, że wiele opisów, czy sytuacji (nierzadko pokręconych, kojarzących się z dewiacją) było przez niego wyraźnie wciskanych na siłę, aby zaszokować, zdziwić, czy przestraszyć odbiorcę książek. W efekcie wzbudzały obrzydzenie i kazały zastanawiać się co też siedzi w głowie Autora. U Martina przemoc i erotyka są obecne, ale nie mamy tu do czynienia z jakimiś pomysłami rodem z głowy psychopaty. Świat PLiO jest ukazany naturalistycznie, z całą jego brzydotą, ale z drugiej strony bez przesady. Widać w tym pewne granice, jest dokładnie tak jak trzeba. Śmierć (często paskudna), tortury, powszechna rozwiązłość, czy różne dewiacje i inne tego typu sprawy są u Martina jak najbardziej obecne, ale stanowią one element ponurego obrazu świata. Nie są wciskane na upartego, specjalnie nie szokują, nie jest to żadna tania sztuczka mająca przyciągnąć czytelników (z takim zarzutem się spotkałem). Nic z tych rzeczy. Taki świat Autor wymyślił i koresponduje on z naszą rzeczywistością, bo świat za fajnym miejscem nie jest i jest równie zepsuty jak Westeros. Martin świetnie portretuje rzeczywistość, niczego nie pomijając, ale też wcale nic nie wyolbrzymiając. Nie ma się wrażenia, że spędza on długie godziny wymyślając coraz to gorsze okrucieństwa. Nie, to wszystko u niego jakoś do siebie pasuje.
Powiązane z opisaną powyżej przeze mnie konwencją, są również mechanizmy polityczne i dynastyczne ukazane w GoT i całej sadze, stanowiące ich ważną część. Polityka, inspirowana w końcu historią średniowiecza, opiera się w dużym stopniu na zawiłościach dynastycznych. Można na te tematy pisać długo, ale po co? Jest to element przedstawiony na najwyższym poziomie. Nie jest banalny, ani uproszczony. Mam wrażenie, że PLiO jest taką powieścią historyczną, tyle że z akcją obsadzoną w wymyślonym świecie.
Olbrzymia wielowątkowość i wielopłaszczyznowość opowieści są rzeczami powszechnie znanymi, dlatego również nie ma sensu na ten temat się rozwodzić. Podobnie jak na temat rozbudowanego, tajemniczego świata. Można jednak wspomnieć, iż cechą charakterystyczną sagi jest stonowana obecność elementów fantastycznych. Jest to zabieg wręcz rewelacyjny. W powieściach fantasy, gdzie niekiedy wręcz przelewa się od magii, smoków, czarodziejów etc., to wszystko szybko powszednieje. U Georga elementy takie czają się tuż poza naszym polem widzenia. Są obecne, wyczuwamy je, ale ich nie widzimy, a jak już to bardzo krótko i sami nie wiemy co dokładnie zobaczyliśmy. Buduje to atmosferę tajemnicy, zawsze chcemy dowiedzieć się czegoś więcej. Jesteśmy łasi na wszelkie, nawet najdrobniejsze informacje. Sprawia to, że kiedy magia już się pojawia, robi na czytelniku konkretne wrażenie. Sprzyja temu również interesująca historia świata. Świat, w którym dawno już umarły czary i przeszły do mitów, a teraz najwyraźniej powracają, ma swój klimat. Podobnie przedstawienie dziejów Westeros i Esoss zostało zrealizowane w sposób godny podziwu. Wydarzenia zarówno prehistoryczne, jak i te całkiem niedawne (i często kluczowe dla fabuły), nie zostały podane pod nos czytelnikowi. Są one precyzyjnie przemycane w dialogach, potęgując ciekawość czytelnika. Np. sam zarys historii Westeros poznaliśmy niemal na końcu, w słowach maestera Luwina skierowanych do Brana.
Gra o Tron, jak i cała Pieśń Lodu i Ognia przede wszystkim stanowią pomnik Georga R. R. Martina. Jego umiejętności tworzenia wspaniałych, pełnych rozmachu opowieści, pełnokrwistych postaci, zapierających dech w piersiach światów. To również dowód na najwyższy, iście mistrzowski poziom warsztatu tego Autora. Charakteryzuje się on niebywałym rozmachem literackim. Mnogość perspektyw w przedstawieniu historii i bohaterów, zmuszająca stale do weryfikowania tego co dotąd sobie na czyjś temat myśleliśmy. Oszałamia ilość niuansów wszelkiego rodzaju - dwuznaczności, drobnych sugestii, pozorów, drobnych i sprzecznych ze sobą informacji etc. Odnoszą się one często do postaci czy wydarzeń niekoniecznie najważniejszych, ale budują bogactwo świata, nadają mu pozory realności. Można czytać te książki wielokrotnie i mieć wiele jeszcze do wyłapania. Autor tworzy w sposób szalenie przemyślany, precyzyjny i spójny. Nie chodzi tu tylko o szczegóły fabuły, czy świata, ale o to jak pewne fakty (często nieistotne) się ze sobą splatają, bądź w jaki sposób prowadzona jest narracja. To co ukazano w Grze o Tron z perspektywy Starka, niekoniecznie wygląda tak samo oczami Jaimiego dwie książki później. Widać, że Autor od początku miał pomysł jak przeprowadzić czytelnika przez to wszystko, jak czarować go i udowadniać mu, że wszystko zależy od punktu widzenia. Jak zmuszać go do myślenia. Podsumowując - tego jak doskonały jest warsztat Martina, nie da się opisać słowami. Można pisać i pisać, wymieniać zarówno niuanse, jak i przykłady większego kalibru. Jedno trzeba stwierdzić jasno - to wybitny fachowiec, profesjonalista najwyższej klasy. Inaczej określić się go nie da. Tych książek nie pisał jakiś zdolny literacko amator, bo mam wrażenie że wielu poczytnych, nierzadko bardzo dobrych autorów to tak naprawdę amatorzy. Martin jest nie tylko utalentowanym pisarzem, ale również właśnie profesjonalistą, zawodowcem. Człowiekiem bardzo przykładającym się do swojej pracy, traktującym ją nadzwyczaj poważnie. Jest doskonale do niej przygotowany, kompetentny, a do tego niewątpliwie literacko doświadczony. Jest to zdecydowanie pisarz dojrzały, znajdujący się w punkcie kulminacyjnym kariery literackiej, tworzący właśnie swoje opus magnum.
A wracając do Gry o Tron - jeśli lubi się fantastykę, to jakie książki ma czytać jeśli nie właśnie ją?
LEKKIE SPOILERY DO CAŁEGO CYKLU
Grze o Tron, jak i całej reszcie sagi, moim zdaniem bardzo szkodzi nieszczęsny serial o tym tytule. W mojej ocenie spłyca tą wielowymiarową opowieść do tanich kontrowersji i szokowania publiczności. Co gorsza odnoszę wrażenie, iż wielu ludzi ogranicza kontakt z PLiO jedynie do oglądania "ruchomych obrazków" w TV, nie zadając sobie trudu aby...
SPOILERY DO CAŁEJ SAGI
Nie kryję się z moją niechęcią do Miecza Prawdy, jest mnóstwo powodów, dla których mam o tej serii bardzo niskie zdanie. Paradoksem jest jednak to, iż jej pierwsza część jest jedną z moich ulubieńszych książek z gatunku fantasy. Szkoda tylko, że jej następczynie podążyły w zupełnie chorym kierunku.
Pamiętam, iż świat wymyślony przez Goodkinda wydał mi się czymś nowatorskim i świeżym, kiedy przed laty go poznawałem. Tkwiłem wtedy w schematach Tolkienowskich. A tu proszę, żadnych elfów i krasnoludów, był za to świetny pomysł na czarodziejów. Kiedy zaczynało się serię, miała ona swój klimat i nie powiem, wciągnął mnie on bez reszty. Miecz prawdy i Poszukiwacz, Spowiedniczki, potężni czarodzieje, magia addytywna i subtraktywna, D'Hara i Midlandy. Dużo i długo by wymieniać, było to wszystko naprawdę rewelacyjne. Szkoda, że tak bardzo rozwodniono te pomysły w kolejnych częściach, rozszerzając o elementy wyjęte z kapelusza i nieraz zupełnie do pierwotnej wizji nie pasujące. Postacie okazały się rewelacyjne. Pierwsze skrzypce grał duet Richard-Kahlan. Chemia między nimi była fantastyczna, przygody tej pary aż chciało się czytać. Szkoda, że nie występowali razem już tak dużo w kolejnych częściach, przeważnie byli przecież rozdzielni. Ale i należy wspomnieć o Zeddzie, czy też o Rahlu, który był przeciwnikiem z prawdziwego zdarzenia. Opanowany, spokojny, uprzejmy, a przy tym nieludzko okrutny. Zawsze o krok przed przeciwnikami. Mówił, iż zdaje się na los, ale nigdy na przypadek i to twierdzenie doskonale oddawało jego osobę. Do tego był niesamowicie utalentowany i posiadał budzącą grozę wiedzę. Czuło się przed nim respekt, już w dalszych częściach przeciwnika takiego formatu zabrakło. Odnośnie postaci dla uczciwości dodam, iż akurat te Goodkind umie tworzyć i w miarę rozwoju serii przybyło kilkoro naprawdę świetnych bohaterów, choćby Cara.
Fabuła potrafiła przykuć mnie na dobre. Na pewno była to kwestia tego, iż wszystko działo się po raz pierwszy, a schematy obecne w sadze dopiero miały się utrwalić. Początkowo historia nieco się wlokła, ale dostała mocnego kopa po przejściu przez Kahlan i Richarda do Midlandów, kiedy Ci dwoje musieli radzić sobie sami. Była i wizyta u błotnych ludzi, i świetna konfrontacja z Shotą, a w końcu przygoda w Tamarang i uwięzienie Richarda przez Denne. I to był strzał w dziesiątkę. Początkowo nie podobało mi się to, iż muszę czytać o coraz gorszych torturach Richarda i wołałem, aby jak najszybciej wrócił do Kahlan i Zedda. Ale kiedy opowieść dobiegła końca i złożyła się w całość uderzyło mnie już wtedy mistrzostwo, z jakim została zaplanowana fabuła. Brawa za to! Punkt w okolicach 3/4 historii, aby tak rozdzielić ścieżki bohaterów i znowu spleść je we wspaniałym finale okazał się czymś genialnym. A i wykonanie należało do wyśmienitych. Czytelnik coraz bardziej zatracał się wraz z Richardem w szaleństwie, coraz bardziej oddalał myślami od tego co przeżywaliśmy jeszcze niedawno. Opisy tortur przerażają i są miejscami wręcz perwersyjne, ale w końcu po nieskończonych, niekończących się okropnościach, kiedy już nie mamy nadziei, dochodzi do konfrontacji z Rahlem. I przebudzenia bohatera. A następnie do zerwania więzi (i to w jaki sposób!) i odejścia Richarda z Pałacu Ludu. Naprawdę dobrze pomyślany był wątek relacji Mord-Sith i chłopaka. Smutny, tragiczny, ale też piękny. No i w końcu dochodzi do jednego z moich ulubionych książkowych finałów, może nawet tego jednego ulubionego. Jeszcze raz powtórzę, GENIALNIE się to wszystko splotło na koniec. Klątwa Rahla, tytułowe pierwsze prawo magii, spryt Richarda. No i najważniejsza w tym wszystkim, miłość dwójki bohaterów, która wszystko umożliwiła. Do dziś pamiętam gdzie i w jakich okolicznościach kończyłem książkę, tak mi się spodobało jej zakończenie. Coś wyśmienitego.
Po za tym opowieść jest piękna, opowiada o miłości Richarda i Kahlan i faktycznie to właśnie ona pozwoliła w błyskotliwy sposób pokonać zło. A to wszystko zostało podane w sposób zupełnie nie infantylny. Wielka szkoda, że Autor nie dał rady osiągnąć poziomu części pierwszej i począwszy od "dwójki", rozpoczęło się kombinowanie i naciąganie. Z każdą kolejną częścią miałem nadzieję, że "może akurat teraz" nastąpi przełom i otrzymam coś na miarę Pierwszego prawa magii, ale zawsze spotykałem się okrutnym rozczarowaniem. Na pewno dużą zaleta książki jest to, iż wiele rzeczy było tu po raz pierwszy w serii, co jest zresztą oczywiste. Dlatego problemy w związku Richarda i Kahlan nie były wydumane (bądź po prostu durne), lecz miały logiczne podstawy. A szczypta melodramatyzmu świetnie w tym pasowała. Nie było mowy o telenoweli, jaka wielokrotnie rozegrać miała się w tym cyklu później. Atmosfera niebezpieczeństwa i zbliżającej się katastrofy była jak najbardziej realna. Potem można już było się do niej przyzwyczaić, co odcinek bohaterowie ratowali świat, aby nazajutrz znów wszystko zaczęło się od nowa.
Jednym z moich głównych zarzutów wobec Goodkinda jest wciskanie filozofii obiektywistycznej do swojej opowieści, a dokładniej dostosowywanie tej ostatniej do potrzeb propagowania tej pierwszej. Pomijając, iż powoduje to wyraźny spadek jakości literackiej, to jako osoba wyjątkowo cięta na wszelką propagandę i rozmaite ideologie byłem zniesmaczony w miarę rozwoju serii. Zwłaszcza od żenującej Nadziei Pokonanych. Ale należy podkreślić, iż Pierwsze prawo magii jest jeszcze odległe od tych okropieństw, jakie czekają serię w późniejszych tomach. Jeśli Autor przemycał swoje poglądy, to bardzo delikatnie i w małych dawkach. Nie ma tu śladu ani słynnych "edukacyjnych" monologów Richarda, ani tworzenia przeciwników obrazujących jakąś tezę. Rahl jest zły bo jest pokręcony i tyle. Żadnego Imperialnego Ładu. Wszystko było jeszcze takie "niewinne".
Szkoda, że tak to się potoczyło. Gdyby kontynuacje zachowały ducha i poziom "jedynki", gdyby starczyło Autorowi pomysłów, no i nie było tej bezczelnej propagandy filozofii obiektywistycznej, byłaby to jedna z najlepszych serii fantasy. Ale i tak, wyrzucając z głowy dalsze losy bohaterów, do Pierwszego prawa magii jeszcze nie raz powrócę.
SPOILERY DO CAŁEJ SAGI
Nie kryję się z moją niechęcią do Miecza Prawdy, jest mnóstwo powodów, dla których mam o tej serii bardzo niskie zdanie. Paradoksem jest jednak to, iż jej pierwsza część jest jedną z moich ulubieńszych książek z gatunku fantasy. Szkoda tylko, że jej następczynie podążyły w zupełnie chorym kierunku.
Pamiętam, iż świat wymyślony przez Goodkinda wydał...
Tą częścią Przygód Tomka byłem jako dzieciak najbardziej zafascynowany, pamiętam doskonale z jakim zaangażowaniem ją czytałem. Głównie to chyba zasługa tematyki Indiańskiej, jaki dzieciak nie fascynował się nigdy Indianami? Ale trzeba również uczciwie przyznać, iż Autor stanął na wysokości zadania i napisał jedną z najlepszych części cyklu.
Szklarski postarał się stworzyć świetną fabułę, wręcz naładowaną atrakcjami i w wielu momentach trzymającą w napięciu. Dzieje się tutaj mnóstwo. Rodeo, porwanie, polowanie na orły, wyprawa wojenna i mnóstwo innych przygód. Nie brakuje chwil dramatycznych, a już od porwania Sally atmosfera staje się naprawdę ciężka. Niby wiemy, iż wszystko dobrze się zakończy, ale jednak wydarzenia zostały opisane w taki sposób, iż nie da się nimi nie przejąć i nie odczuć powagi sytuacji. Udziela nam się nastrój bohaterów. Podobnie jak w przypadku opisu wyścigu, można bez trudu zgadnąć, iż wygra oczywiście Tomek, ale dramaturgia zbudowana została wyśmienicie. A już cały wątek "przygody" bosmana Nowickiego, jego uwięzienie i dramatyczna rozmowa z Tomkiem, a potem rozpaczliwa decyzja chłopaka były mistrzostwem świata. Zakończenie ściska zaś w dołku, jest naprawdę smutne, przejmujące i wręcz gorzkie. Doskonale współgra ze "scenerią", w jakiej rozgrywa się akcja, a więc czasem końca starego "dzikiego zachodu". Jest coś melancholijnego w przedstawionej w powieści historii.
Książka stanowi klasę samą w sobie. Perełka powieści podróżniczo-przygodowej!
Tą częścią Przygód Tomka byłem jako dzieciak najbardziej zafascynowany, pamiętam doskonale z jakim zaangażowaniem ją czytałem. Głównie to chyba zasługa tematyki Indiańskiej, jaki dzieciak nie fascynował się nigdy Indianami? Ale trzeba również uczciwie przyznać, iż Autor stanął na wysokości zadania i napisał jedną z najlepszych części cyklu.
Szklarski postarał się stworzyć...
2015-07-11
No i kolejny wielki cykl fantasy za mną... Trzeba powiedzieć sobie na początku już jedno - p. McKillip w finalnej części opowieści o Morgonie z Hed i Raederle z An, naprawdę się postarała. Książka prezentuje wysoki poziom, a ponadto trzyma w napięciu. O najwyższej klasie cyklu McKillip świadczy to, że po jego skończeniu czułem specyficzną "pustkę", a jego bohaterowie kołatali mi się po głowie jeszcze przez jakiś czas. Po za tym musiałem zrobić sobie obowiązkową przerwę od fantasy, gdyż na następną książkę chcąc czy nie chcąc, spoglądałbym przez pryzmat Hed. Są to w moim przypadku najlepsze rekomendacje, jakie mogę złożyć.
Mam wrażenie, że Harfista... łączy najlepsze cechy z dwóch poprzednich części. Z jednej strony jest wartka akcja z dwójki, z drugiej klimat jedynki, choć może w trochę mniejszym natężeniu. Co więcej, tej pierwszej naprawdę tu nie brakuje, zaskakiwać może również skala wydarzeń. Zwłaszcza sam finał jest napisany z wielkim rozmachem, o jaki subtelnie piszącą Autorkę przedtem bym nie posądzał. Oczywiście nie ma tu taniego efekciarstwa, zakończenie doskonale pasuje do całokształtu opowieści, jednak p. McKillip udowodniła, że kobiece fantasy może również solidnie "wdepnąć", nie zatracając przy tym oczywiście swojego charakteru. Cóż można powiedzieć? Klasa.
Podobał mi się również wątek relacji Morgona i Raederle. Po zakończeniu historii widać, iż był już od początku przemyślany, a sama jego końcówka jest taka, jaka być powinna. Brawa.
Polecam całą trylogię wszystkim miłośnikom fantasy. Trzeba znać i koniec.
No i kolejny wielki cykl fantasy za mną... Trzeba powiedzieć sobie na początku już jedno - p. McKillip w finalnej części opowieści o Morgonie z Hed i Raederle z An, naprawdę się postarała. Książka prezentuje wysoki poziom, a ponadto trzyma w napięciu. O najwyższej klasie cyklu McKillip świadczy to, że po jego skończeniu czułem specyficzną "pustkę", a jego bohaterowie...
więcej mniej Pokaż mimo to
Doskonała biografia toruńskiego historyka, dr Jarosława Centka, poświęcona Hansowi von Seeckt, jednemu z najważniejszych (najważniejszemu?) niemieckich wojskowych okresu międzywojennego.
Należy tu już na początku zaznaczyć, iż nie jest to popularnonaukowe "czytadło", tylko poważne naukowe opracowanie zaopatrzone w aparat naukowy (dla niezorientowanych - wstęp, przypisy, bibliografia), absolutnie nowatorskie w polskiej historiografii, choć trzeba powiedzieć iż wnosi naprawdę mnóstwo do historiografii światowej. Biografia ta, której bazę źródłową stanowiły między innymi liczne archiwalia, "odkrywa" naprawdę liczne fakty na temat zarówno samej postaci von Seeckta, jak i Reichswehry lat 1921-1926. Niektóre ustalenia są wprost rewolucyjne i zmieniają całkowicie obraz rzeczy. Są one przy tym doskonale uargumentowane archiwaliami, do jakich jako pierwszy w ogóle Autor dotarł.
Sam zapoznałem się z pracą b. dokładnie, ze względu na moje zainteresowania badawcze. Ze szczerym sercem mogę ją polecić wszystkim zainteresowanym historią okresu XX wieku, a zwłaszcza historią wojskową.
Oczywiście wiem, że może razić fakt, iż prace naukowe nie należą do lektur najłatwiejszych i łatwiej sięgnąć po literaturę popularnonaukową, ale nie oszukujmy się - zazwyczaj literatura tego typu prezentuje poziom chłamu. Jeśli czytelnik chce się dowiedzieć "jak było naprawdę", niech daruje sobie rozmaite śmieci, a sięgnie raz na jakiś czas po coś naprawdę wartościowego, a więc cenione opracowanie naukowe. Bo pozycja ta, to wzór tego jak należy takie prace pisać.
Doskonała biografia toruńskiego historyka, dr Jarosława Centka, poświęcona Hansowi von Seeckt, jednemu z najważniejszych (najważniejszemu?) niemieckich wojskowych okresu międzywojennego.
Należy tu już na początku zaznaczyć, iż nie jest to popularnonaukowe "czytadło", tylko poważne naukowe opracowanie zaopatrzone w aparat naukowy (dla niezorientowanych - wstęp, przypisy,...
Jedno z największych arcydzieł wszech czasów. Diuna to Diuna, po prostu trzeba znać. Wszystkie inne słowa są zbędne, o takich książkach nic nie można tak naprawdę napisać.
Jedno z największych arcydzieł wszech czasów. Diuna to Diuna, po prostu trzeba znać. Wszystkie inne słowa są zbędne, o takich książkach nic nie można tak naprawdę napisać.
Pokaż mimo to
Kończę właśnie przypominanie sobie sagi o wiedźminie i chciałbym napisać kilka słów nie tylko o jej finale, ale również o cyklu jako całości. Nie lubię dzielić książek na polskie i zagraniczne. Albo są dobre, albo nie. Wiedźmin zalicza się zaś do ścisłej czołówki literatury fantastycznej.
O potędze prozy Sapkowskiego nie świadczy nowatorstwo, chociaż w kreacji świata jest ono niewątpliwe. W sadze przedstawiono rzeczywistość, jako hybrydę społeczeństwa feudalnego ze współczesnością. Z jednej strony mamy drabinkę społeczną - rycerstwo, królów etc. Z drugiej strony mentalność, jak i cały szereg zjawisk, żywcem zostały wyjęte z XX wieku. Dla mnie taki mariaż to pomysł wprost rewelacyjny. Jest to oczywiście maksymalnie ahistoryczne i nierealistyczne, ale to w końcu fantastyka. Świetne połączenie, dające w dodatku sposobność do ironicznego spojrzenia na nasz świat i historię.
Głównymi atutami sagi są jednak opowiedziana historia i postaci, które Autor powołał do życia. To są osoby, które faktycznie mają swój magnetyzm, charyzmę, "ciężar" oddziaływania na czytelnika. Żyją w naszych głowach, również po odłożeniu książki na półkę. Moim zdaniem przynajmniej główni bohaterowie - Geralt z Rivii, Yennefer z Vergerbergu oraz Ciri powinni wejść do kanonu bohaterów fantasy, obok postaci stworzonych choćby przez Georga R.R. Martina, Tada Williamsa, czy Ursulli Le Guin. Choć oczywiście pamiętnych postaci w wiedźminie było o wiele, wiele więcej. Jaskier, Triss, Vesemir, Cahir, Milva, Regis i Angoulême, Nenneke, Yarpen i Zoltan, Emhyr var Emreis, Dijkstra i Filippa Eilhart, Vilgefortz, Rience, Bonhart, Vysygota i inni. Lista jest bardzo długa.
Sama historia opowiedziana w sadze jest znakomita. W przeciwieństwie jednak do opowiadań, które zostały napisane w poważnym i przyciężkawym stylu, saga jest już jakby "lżejsza", a przynajmniej bardziej wartka. Np. taki Miecz Przeznaczenia był poważny i raczej ponury, wypełniały go rozmyślania nad przeznaczeniem, miłością, naturą ludzi, czarodziejek i wiedźminów. Pierwszoplanowe były dylematy wewnętrzne bohaterów. Powieści są już dużo bardziej przejrzyste pod tym względem, z dużym pożytkiem dla nich. Dylematy oczywiście są, ale dotyczącą nieco innych spraw (np. osławionej neutralności). Bohaterowie mniej czasu poświęcają więc na roztrząsanie kto kogo kocha i kto komu jest przeznaczony i dlaczego. Oni już to wiedzą, przeszli nad tym do porządku dziennego. Geralt kocha Yen, Yen kocha Geralta, oboje kochają Ciri, Ciri jest przeznaczona Geraltowi. Koniec i kropka, nikt już za dużo nie dywaguje nad okruchami lodu, spoglądaniu przeznaczeniu w oczy i tym podobnym. Podczas lektury Krwi Elfów miałem wrażenie, iż Autor chyba stwierdził, że wszystko zostało już ustalone. Teraz nadszedł czas na problemy dużo bardziej namacalne, jak zagrożenie czyhające na Ciri ze wszech stron. Tym zaś, co przyciąga do historii wiedźmina najbardziej, jest niewątpliwa chemia między postaciami. Z największą przyjemnością byłem świadkiem, jak między Ciri a Yennefer rodziła się więź podczas ich pobytu w Ellander. Epizod swoją drogą, odsłaniający zupełnie inne oblicze czarodziejki. Kolejnym przykładem z wielu jest choćby drużyna wiedźmina, jej powstanie i okrzepnięcie. Relacje między postaciami napędzają całą opowieść i jednocześnie przyciągają do niej. Jest coś w sadze, co czyni z niej historię... rodzinną. Bo jakby nie patrzeć, jest to przecież opowieść o rodzinie, starającej się zapewnić sobie wzajemnie bezpieczeństwo i po prostu być razem na przekór problemom.
Oglądamy ponadto wydarzenia przedstawione z różnych perspektyw, nie brakuje więc również wielkiej polityki. Opowiadania pisane były z punktu widzenia wiedźmina, sprawy polityczne znajdowały się niejako w tle, ot gdzieś tam przemykały. W sadze trochę miejsca poświęcono stricte na opisanie działań dyplomatycznych, czy wojennych. Jesteśmy zorientowani kto jest kim na arenie międzynarodowej, co i dlaczego robi. Posłużyło to również Autorowi do pokazania licznych zakulisowych mechanizmów, jakie światem rządzą, co jest jednym z wielkich plusów serii. Elementy fantastyczne zaś, takie jak przepowiednia Ithilinny, starsza krew i inne, nadają opowieści świetnego klimatu.
Jedyne, co może w wiedźminie drażnić, to wplatanie przez Autora elementów swojego własnego światopoglądu. Czasem efekt bywa dość toporny.
Co z kolei można napisać o samej Pani Jeziora? Doskonałe zwieńczenie sagi. Część pomysłów może wydać się kontrowersyjna (podróże w czasie, przenikanie się świata z legendami arturiańskimi, czy czasami historycznymi). Ot, taki smaczek, choć motyw skoków Ciri w czasie i przestrzeni w pewnym momencie wydał mi się "nie z tej bajki" i zaczął być męczący. Niepasujący do reszty. Na szczęście od pewnego momentu książka wprowadza czytelnika w swoisty "ciąg", w którym jak zahipnotyzowany śledzi on wydarzenia aż do podwójnego finału i rozległego epilogu, jaki stanowią ostatnie rozdziały. Trochę irytowały mnie również z początku zbyt liczne nawiązania do naszej historii i mrugnięcia okiem do czytelnika. Zawsze dodawały smaczku sadze, ale w pewnym momencie zaczęły być już denerwujące.
Ze scen i momentów rozgrywających się we wczesnych rozdziałach, bardzo spodobały mi się chwile, kiedy drużyna Geralta siedziała w Touissant. Zwłaszcza scena uczty sprawiała arcysympatyczne wrażenie. Olbrzymim plusem finału sagi o wiedźminie jest skrzyżowanie się wątku bohaterów znanych z części poprzednich. Iola druga służy w jednym lazarecie z Shani, a Yarpen dobrze zna Dennisa Cranmera i Zoltana Chivaya. Jest to posunięcie genialne, sprawiające czytelnikowi mnóstwo przyjemności. Przypadło mi do gustu również rozplanowanie poszczególnych wątków oraz sama konstrukcja książki, zwłaszcza umieszczenie jakby dwóch punktów kulminacyjnych. Rozstrzygnięciem wątków z płaszczyzny politycznej był doskonały rozdział o Bitwie pod Brenną/Starymi Pupami. Majstersztyk. Pisany z wielu różnych perspektyw, niepozbawiony ironii, emocjonujący, wzruszający i przejmujący. Ponadto jako wielki miłośnik książkowych scen batalistycznych czuję się więcej niż usatysfakcjonowany pomysłem na sam przebieg bitwy. Został on naprawdę doskonale wymyślony i co ważniejsze, przejrzyście opisany. Szczególnie przypadli mi do gustu uczestnicy wydarzeń na prawym skrzydle - Kondotierzy ze "Słodką Trzpiotką" na czele i niezawodne krasnoludy z Mahakanu. Finał wątków Ciri, Yennefer i Geralta był nie gorszy. Spektakularne zakończenie. Wydarzenia na zamku Stygga (sama nazwa jest już świetna, taka złowieszcza) to arcydzieło. Emocje nawet podczas drugiego czytania były niezaprzeczalne. Klasa. Spotkanie całej trójki zaś to najbardziej wzruszający moment serii. Ktoś może zawsze powiedzieć, iż zakończenie było przesłodzone i nazbyt melodramatyczne. Mnie wydało się wspaniałe. Dla takich momentów warto być czytelnikiem. Szkoda jedynie, straszna szkoda, że umrzeć musieli kompani Wiedźmina. Ale z drugiej strony, żal ten świadczy jak wspaniale zostali wymyśleni. No, może Regis ocalał. To kwestia dyskusyjna i dość otwarta. Niemniej, uratował Yennefer, ukochaną swojego przyjaciela, a zaraz potem walczył jak równy z równym z potężnym Vilgefortzem. Spodobały mi się oba te motywy.
Epilog przedstawiający losy wielu pobocznych postaci był, jak to u Sapkowskiego, świetnie wymyślony. Jak to w życiu, część dożyła podeszłego wieku, część umarła młodo, część odnalazła spokój, część skończyła marnie. Ktoś został bohaterem, ktoś musiał uciekać. Spotkanie Dijsktry, Faoiltiarna i Boreasa Munna to kolejny genialny pomysł.
Niesamowicie spodobało mi się zakończenie wątku Geralta i Yennefer. Przyznam, iż kiedy czytałem wiele lat temu Panią Jeziora po raz pierwszy, nie za bardzo mi się ono spodobało. Dziś wydaje mi się, że Autor zrobił dla swoich głównych postaci to, co mógł najlepszego. Oni niewątpliwie w końcu dorośli, po tych wszystkich perturbacjach, dramatach, rozstaniach etc. odniosłem wrażenie, że oboje w końcu chyba dojrzeli do siebie nawzajem. A przenosząc się na Wyspę Jabłoni, wyrwani zostali od wszystkiego co ich obciążało lub zagrażało. Od Nilfgaardu, Filippy Eilhart i Loży Czarodziejek, od brzemienia pozycji społecznych i obowiązków wiedźmina i czarodziejki. Od wojen, szpiegów, potworów, intryg, konieczności dokonywania trudnych wyborów, od wszelkich wrogów, a co więcej nawet od przyjaciół. Teraz mogą być w końcu razem i w spokoju dożyć swoich dni, bez tego całego balastu, zostawiając przeszłość daleko za sobą. Zresztą oboje byli już zmęczeni, mieli dosyć, co też zostało ukazane podczas wydarzeń na zamku Stygga. Chcieli już tylko spokoju. Autor pozostawił co prawda zakończenie dość otwarte w materii czym i gdzie była Wyspa Jabłoni, ale lubię myśleć, że jak na złość słowom Yennefer wypowiedzianym kiedyś na Thanned, zbudowali dom, gdzie ona będzie gręplować wełnę, a on grać wieczorami na dudach, które jak powszechnie wiadomo są najlepszym lekarstwem na chandrę.
Z powyższego powodu nie podobają mi się zupełnie gry z serii Wiedźmin. Wiadomo, że nie są kanoniczne, ale i tak odgrzebują wspaniale zakończoną historię i uwsteczniają bohaterów w rozwoju. A tego szczerze nie cierpię. Historia Geralta i Yen zakończyła się na Wyspie Jabłoni, zaś Ciri w świecie Arturiańskim wraz z Galahadem. Koniec i kropka.
Nie rozumiem też, czemu według niektórych Yen i Geralt zginęli? Przecież jest scena z jednorożcem, podczas której Ciri ich uzdrawia. Przecież Geralt budzi się u boku Yen na Wyspie Jabłoni, czując ból i bandaże i zdając sobie sprawę, że zamieszki w Rivii nie były snem. Czy trzeba czegoś więcej?
Pani Jeziora to takie zakończenie sagi o wiedźminie, jakim powinno być. Jest bardzo życiowe. Wiele postaci ginie, nie wszyscy z tych którzy przeżyli odnaleźli szczęście, miały miejsce rozstania z przyjaciółmi. Ciri wkroczyła w dorosłość i poszła własną ścieżką. Jednak dla Geralta i Yen historia ta lepiej skończyć się nie mogła, koniec ich wątku został wymyślony wspaniale. I chwała Autorowi za to.
va'esse deireádh aep eigean va'esse eight faidh ar
Kończę właśnie przypominanie sobie sagi o wiedźminie i chciałbym napisać kilka słów nie tylko o jej finale, ale również o cyklu jako całości. Nie lubię dzielić książek na polskie i zagraniczne. Albo są dobre, albo nie. Wiedźmin zalicza się zaś do ścisłej czołówki literatury fantastycznej.
O potędze prozy Sapkowskiego nie świadczy nowatorstwo, chociaż w kreacji świata jest...
Rzecz dla koneserów, osobie nie orientującej się w tolkienowskiej mitologii będzie ciężko znaleźć tu coś dla siebie. Dla miłośników Mistrza Tolkiena jest to z kolei oczywiście pozycja absolutnie obowiązkowa, podobnie jak seria pt. The History of Middle-Earth (Historia Śródziemia).
Niedokończone opowieści jest to pozycja przybliżająca w równej mierze samą historię Númenoru i Śródziemia (bo na tych miejscach się koncentruje), co proces twórczy powstawania tolkienowskiego świata. Przedstawiono tutaj rozmaite szkice Tolkiena, stanowiące rozwinięcie wątków znanych z Władcy Pierścieni, bądź ksiąg Silmarillionu (Quenta Silmarillion, Akallabêth), czy też objaśniające pewne zagadnienia (np. Palantíry, Istari, czy Druedainowie). Równocześnie edytor dzieła, Christopher Tolkien, raczy nas uwagami na temat poszczególnych koncepcji ojca, ich rozwoju, rozbieżnościami pomiędzy poszczególnymi wersjami etc. Przybliża nam treść poszczególnych notatek ojca (delikatnie zahacza wręcz o kodykologię (naukę o rękopisach)), nierzadko miejscami już nieczytelnych. Ponadto należy czytać w tej książce przypisy. Znajduje się w nich sporo nieraz wybitnie interesujących uwag. Nierzadko są mocno rozbudowane.
Największe wrażenie wywarł na mnie tekst pierwszy, traktujący o podróży Tuora do Ukrytego Królestwa, Gondolinu. Wielka szkoda, iż Tolkien nie zdążył ukończyć tekstu, gdyż urywa się on w najciekawszym momencie. W przypisie przybliżono, iż miały się znajdować tam jeszcze takie smaczki jak opis pierwszego wrażenia, jaki zrobiła na Tuorze Idril, królewska córka i jego późniejsza żona, matka Eärendila. Czułem niedosyt kiedy po raz pierwszy czytałem to ok. 10 lat temu, czuję niedosyt i dzisiaj, kiedy właśnie odświeżyłem sobie książkę. No ale tytuł się zgadza, są to faktycznie Niedokończone opowieści....
Chyba najbardziej rozbudowane historie zamieszczone w książce to tragiczna historia dzieci Hurina, jedna ze sztandarowych tolkienowskich opowieści, a także dziejące się w okresie chwały Númenoru opowiadanie o Erendis i Aldarionie. O ile jestem w stanie zrozumieć rozmach opowieści o dzieciach Hurina, wszak dla Tolkiena dzieje Túrina były bardzo ważnym wątkiem i poświęcił im w swojej twórczości sporo uwagi, to zaintrygowało mnie czemu Mistrz tak rozbudował tekst o Erendis i Aldarionie. Jest to historia o charakterze wyraźnie obyczajowym. Choć nie jest to tragedia grecka ala Túrin Turambar (co tam się działo wszyscy wiedzą), jest to jednak niewątpliwie opowieść smutna i gorzka. Ciekawym wątkiem, który zapamiętałem na dłużej, jest tutaj niewątpliwie rozterka króla Tar-Meneldura (ojca Aldariona), który staje przed dylematem: włączyć się do wojny czy nie, działać czy siedzieć biernie? Jeśli zdecyduje się na ten pierwszy krok, splami ręce swojego spokojnego ludu krwią i zainicjuje jego moralny upadek. Jeśli wstrzyma się od podjęcia akcji, pozwoli przyjaciołom ginąć bez pomocy, dodatkowo kiedy oni upadną wtedy i na jego kraj prędzej czy później przyjdzie zagłada, choć na pewno już nie za jego życia i rządów. Ale wątek pierwszoplanowy, wątek obyczajowy, jest równie ciekawy i muszę przyznać, iż obecnie inaczej oceniam poszczególnych bohaterów opowiadania niż kiedyś, kiedyś... Wydaje mi się też, że o wiele lepiej ich rozumiem. Człowiek jednak dojrzewa.
Nie ma sensu opisywać wszystkich pozostałych tekstów, jeśli ktoś jest maniakiem Tolkiena powinien się z nimi zapoznać i tyle. Smaczków rozmaitych znajdzie tu co niemiara i nie odmówię sobie przybliżenia kilku z nich. Poznałem bardzo interesującą postać Elendura, najstarszego syna Isildura, pod względem charakteru i wyglądu bardzo podobnego z jednej strony do swojego dziadka Elendila, z drugiej do swojego praprapra....bratanka, Aragorna. Dowiedziałem się również co nie co o Númenorejskiej sztuce wojennej, co oznacza słowo Ohtar (nie jest to imię jak zawsze myślałem!), poznałem imię drugiego co do znaczenia z Nazgûli (Khamûl, zwany Czarnym Easterlingiem), niuanse dotyczące Palantírów, czy też pochodzenie Ellesara, kamienia od którego Aragorn otrzymał imię. Takich informacji jest tutaj naprawdę sporo, w sposób może drobny, ale istotny rozszerzają one naszą wizję i wiedzę na temat Środziemia i Númenoru. Nie brakuje również opisów dużo większego kalibru, jak choćby historii Amrotha i Nimrodel (wspominanej we Władcy Pierścieni, intrygowała mnie kiedy czytałem Powrót Króla) i krainy Lórien, organizacji i początków państwa Rohan oraz walk o brody na Isenie, przebiegu fatalnego starcia na Polach Gladden i wielu innych nie mniej interesujących rzeczy.
Dla każdego miłośnika twórczości Mistrza Tolkiena, spostrzeżenia i przede wszystkim tytaniczna praca edytorska jego syna ma olbrzymie znaczenia dla lepszego zrozumienia naszego ukochanego świata przedstawionego. Wszyscy fani twórczości Johna Ronalda Reuela powinni więc być wdzięczni nie tylko jemu samemu, ale i również Christopherowi Tolkienowi, który tak mozolnie porządkował spuściznę ojca.
Rzecz dla koneserów, osobie nie orientującej się w tolkienowskiej mitologii będzie ciężko znaleźć tu coś dla siebie. Dla miłośników Mistrza Tolkiena jest to z kolei oczywiście pozycja absolutnie obowiązkowa, podobnie jak seria pt. The History of Middle-Earth (Historia Śródziemia).
Niedokończone opowieści jest to pozycja przybliżająca w równej mierze samą historię Númenoru...
2014-07-17
Tak naprawdę wszystko co dało się napisać o tej książce, ujął Andrzej Sapkowski we wstępie do polskiego wydania. "Kobiece" fantasy w najlepszym tego słowa znaczeniu - subtelne, liryczne, na swój sposób tajemnicze. Przepiękne.
Ciężko rozkładać Mistrza... na czynniki pierwsze. Najlepiej go po prostu przeczytać, gdyż opowieść ma swój niepowtarzalny klimat, delikatnie osnuwający ją niczym mgiełka. Chyba lepiej go nie psuć suchą analizą. Historia, jak zauważyło już wielu, może na pierwszy rzut oka wydać się banalna. Jednak sposób jej opowiedzenia zmienia postać rzeczy. Mistrz zagadek z Hed to dobry przykład na to, iż w literaturze fantastycznej równie mocno co sam pomysł, liczy się jego wykonanie. Ile było książek, w których świetny ogólny zarys został spaprany poprzez urzeczywistnienie go, opowiedzenie, ubranie w szczegóły zupełnie bez wyobraźni, sprowadzając do poziomu tandetnego filmu made in Hollywood? Tutaj mamy do czynienia ze zjawiskiem odwrotnym - pozornie oklepany pomysł, stare i od dawna przewijające się motywy opowiedziano tak, iż do tandety czy banału bardzo im daleko.
Trzeba tu zaznaczyć, iż Mistrz zagadek z Hed nie jest książką z gatunku porywających. To jednak powieść, która na swój sposób potrafi zafascynować, wciągnąć. Jest w niej jakaś magia, jakieś czary. Pod tym względem bardzo kojarzy mi się z twórczością Ursuli le Guin i jej wspaniałym Ziemiomorzem.
Tak naprawdę wszystko co dało się napisać o tej książce, ujął Andrzej Sapkowski we wstępie do polskiego wydania. "Kobiece" fantasy w najlepszym tego słowa znaczeniu - subtelne, liryczne, na swój sposób tajemnicze. Przepiękne.
Ciężko rozkładać Mistrza... na czynniki pierwsze. Najlepiej go po prostu przeczytać, gdyż opowieść ma swój niepowtarzalny klimat, delikatnie...
2014-09-21
Dobre, dobre, bardzo dobre! Świetna rzecz, książka spełniła moje oczekiwania w 100%. Klasyka powieści szpiegowskiej. Prawdziwej, czystej, rasowej.
W Druciarzu, krawcu... tak naprawdę wbrew pozorom jest mnóstwo akcji. Z tym, że to akcja, powiedziałbym, intelektualna. Każda strona wnosi coś nowego do sprawy kreta w Cyrku, fabuła cały czas gna do przodu, z tym że robi to poprzez dialogi i opisy czynności na pozór nudnych, ale faktycznie fascynujących i ekscytujących, będących elementami elektryzującej gry.
Szczególnie urzekło mnie przedstawienie całego światka wywiadu, z jego procedurami, organizacją, zasadami, osobliwościami etc. Spojrzenie na "firmę" od kuchni. Podobno Autor przez wiele lat pracował w branży, ciekawe ile suchych faktów miała potwierdzenie w rzeczywistości? Jestem bardzo łasy na takie rzeczy, są one dla mnie wyjątkowo interesujące. Np. to, jaką strukturę ma wywiad? Jaki jest podział kompetencji? Jakie są procedury działania w terenie i w centrali (ukazano ich naprawdę sporo)? Czym tak naprawdę zajmują się agenci (werbowanie informatorów i współpracowników, polowanie i pozyskiwanie potencjalnych zdrajców, zakładanie i ochrona szlaków kurierskich, tworzenie siatek etc.)? Skąd się biorą szpiedzy (w książce jakby nie patrzeć byli to ludzie zdolni, wybijający się: artyści, intelektualiści, sportowcy, absolwenci najlepszych uczelni, nierzadko z dobrym pochodzeniem)? Jaką rolę odgrywają politycy i klienci w pracy wywiadu (tutaj odegrali bardzo dużą)? Skąd ci szpiedzy biorą współpracowników (reporterzy i dziennikarze, biznesmeni, szyfranci, wojskowi najróżniejszych szczebli, pracownicy dyplomatyczni, kochanki najróżniejszych ludzi etc.)? A nawet, jak wygląda nie tylko pozyskiwanie i ocena materiału, ale i jego dystrybucja (czytelnia Percy'ego)? Już sama otoczka pojedynku między Smileyem a Karlą wystarcza, aby wciągnąć do reszty.
Jedna, jedyna rzecz mi się średnio spodobała. Mianowicie chodzi tu o przedstawienie Karli. Informacji o nim jest tyle co kot napłakał, ale dla mnie... jest to i tak za dużo. Żeby nie było wątpliwości, jest to chyba moja ulubiona postać, a na pewno uważam ją za najbardziej fascynującą. Ale tym lepiej by było, gdyby Karla pozostał w 100% w cieniu, opowiedzenie fragmentów jego rzekomej legendy już delikatnie otoczkę wokół niego psuje. Ale to drobiazg.
Chciałbym nawiązać w kilku zdaniach do doskonałego filmu o tym samym tytule. Książka jest zdecydowanie bogatsza, niezwykle logiczna, tłumacząca zawiłości niemal w 100%. Nie ma szans, aby uważny czytelnik się zgubił, jest prowadzony przez ten gąszcz za rękę. Film bardzo dobrze potraktował materiał, niektóre sceny przedstawił chronologicznie (np. rozmowa Kontrolera z Jimem Prideux), ale jak to film, nie był w stanie oddać całej głębi tej historii, nie był w stanie oddać charakterystyki wszystkich bohaterów. Za to klimat, wykonanie i doskonała obsada zasługują na brawa. Odtąd George Smiley będzie mieć dla mnie twarz Garego Oldmana (świetna rola), zaś Bill Haydon Colina Firtha, o Rickim Tarr (Tom Hardy), czy Jimie Prideux (Mark Strong) nie wspominając. Jest to jedna z nielicznych ekranizacji które mi się podobały. Mimo to, zachęcam jednak do sięgnięcia po książkę, wtedy film nabierze nowej głębi, wiele rzeczy zrozumiemy lepiej.
Jedną z tych rzeczy, są postacie. Każda z nich ma własną osobowość, historię, niepowtarzalny charakter. Smiley jest nie do podrobienia, ciężko go tak naprawdę określić. Haydon to geniusz i osoba niepoślednia, Prideux to patriota i żołnierz, Toby Esterhaze to lizus i taki przydupel, Percy Alleline to z kolei karierowicz z aspiracjami, Tarr to narwaniec etc. Można mówić o nich w nieskończoność, ale niuanse charakterologiczne naprawdę mają tu olbrzymie znaczenie.
Nie pozostaje mi nic innego, jak z całą mocą polecić książkę. Dla mnie wręcz archetyp klasycznej powieści szpiegowskiej w klimatach zimnej wojny. Chcę więcej! "Jego uczniowska mość" czeka. Smiley, Karla - nadchodzę!
Dobre, dobre, bardzo dobre! Świetna rzecz, książka spełniła moje oczekiwania w 100%. Klasyka powieści szpiegowskiej. Prawdziwej, czystej, rasowej.
W Druciarzu, krawcu... tak naprawdę wbrew pozorom jest mnóstwo akcji. Z tym, że to akcja, powiedziałbym, intelektualna. Każda strona wnosi coś nowego do sprawy kreta w Cyrku, fabuła cały czas gna do przodu, z tym że robi to...
2014-08-26
Od dawna byłem tej książki ciekawy, teraz miałem wreszcie okazję ją przeczytać.
Tematyka jest dla mnie wybitnie interesująca, Zakaukazie i Azja Środkowa to miejsca bardzo mnie pociągające, chciałbym je zobaczyć na własne oczy. Kapuściński podzielił się swoimi refleksjami na temat tego, co tam zobaczył i na temat tych, których tam spotkał. Zwiedził takie republiki radzieckie (ówcześnie) jak Gruzja, Armenia, Azerbejdżan, a także Uzbekistan, Kirgistan, Tadżykistan i Turkmenię. Sama książka jest bardzo krótka, to zaledwie niepełne 111 stron.
Widać, że książka została wydana po raz pierwszy w latach 60., w wiadomym ustroju. Raz na jakiś czas pojawia się mowa o lokalnych KC, I sekretarzach, czy rewolucji. Przedstawiano to wszystko oczywiście w dobrym świetle, jako forpocztę rozwoju, kaganek oświaty i siłę zmieniającą wiele dawnych obyczajów, mogących wydać się nam "barbarzyńskimi". Zwłaszcza, rewolucja październikowa przywoływana jest w kontekście tego, iż przyniosła rozwój tym państwom (szczególnie rozdział ostatni, stanowiący podsumowanie, broni tej tezy). Ciężko mi weryfikować te informacje, nie znam na tyle historii tej części świata. Równocześnie z tą pozycją powracałem do fragmentów doskonałego Imperium. Obrazy Związku Radzieckiego (w tym sześciu wymienionych republik) przedstawione w obu książkach w naturalny sposób kontrastują ze sobą. Kirgiz... przedstawia ZSRR w świetle raczej pozytywnym, choć robi to w sposób zdystansowany, umiarkowany i umiejętny. Wymowa Imperium jest już zgoła inna, zdecydowanie bardziej stanowcza, no i przede wszystkim skłania czytelnika do oceny zdecydowanie negatywnej. Fragmenty omawianej książki zostały zresztą wykorzystane w całości w Imperium.
Kapuścińskiego jednak bardziej niż polityka, obchodzą ludzie (oraz wytworzona przez nich kultura), a także przyroda, geografia. Jak zwykle, jest tu mnóstwo ciekawych przemyśleń, refleksji, czy po prostu interesująco podanych informacji z zakresu historii, czy geografii. To one stanowią wartość książki.
Pejzaż jaki Autor rysuje w swoim dziele jest pogodny. Warto wypuścić z nim na tę podróż. Fajerwerków nie ma, ale opisana egzotyka może pociągać. Ciekawe, jak bardzo zmieniły się te kraje od kiedy powstawała ta książka, a także od czasu powstania Imperium?
Od dawna byłem tej książki ciekawy, teraz miałem wreszcie okazję ją przeczytać.
Tematyka jest dla mnie wybitnie interesująca, Zakaukazie i Azja Środkowa to miejsca bardzo mnie pociągające, chciałbym je zobaczyć na własne oczy. Kapuściński podzielił się swoimi refleksjami na temat tego, co tam zobaczył i na temat tych, których tam spotkał. Zwiedził takie republiki...
Podczas czytania tej części zaczęło świtać mi w głowie, iż cykl Brama Śmierci to chyba już nie tylko oryginalna, dobrze napisana seria książek w dość oldschoolowym stylu, ale coś więcej, członek Klubu Wielkich Sag Fantasy. Być może jest to najwyższa liga. Aby mieć pewność, muszę go oczywiście skończyć, ale po piątej części jest na pewno bardzo, bardzo dobrze. A część szósta zapowiada się jeszcze lepiej. Te książki mają to "coś".
The Hand of Chaos w dużym stopniu nawiązuje do "jedynki", główna część akcji dzieje się Arianusie, chyba najbardziej rozbudowanym i dopracowanym świecie uniwersum. Podobnie rzecz ma się z Hugonem, który analogicznie jak w Dragon Wing ma tu tutaj sporą partię do odegrania i wydaje mi się być jedną z ważniejszych "menszowskich" postaci. Wszyscy bohaterowie są tutaj zresztą świetni. Bane jest naprawdę diaboliczny, Haplo przeżywa swoje rozterki i przechodzi w dalszym ciągu przemianę (postać na pewno umiejętnie rozpisana przez całą serię), zaś Sang-drax, przeciwnik naszych protagonistów, jest kimś wzbudzającym respekt. Zawsze o krok przed nimi, potrafiący dostosować do swoich planów każdy rozwój sytuacji. W ogóle wprowadzeni w poprzedniej części wrogowie zasługują na brawa. Zostali świetnie wymyśleni i doskonale nałożyli się na istniejące dotąd konflikty i podziały, na rozwijającą się historię.
Podsumowując - gorąco polecam!
Podczas czytania tej części zaczęło świtać mi w głowie, iż cykl Brama Śmierci to chyba już nie tylko oryginalna, dobrze napisana seria książek w dość oldschoolowym stylu, ale coś więcej, członek Klubu Wielkich Sag Fantasy. Być może jest to najwyższa liga. Aby mieć pewność, muszę go oczywiście skończyć, ale po piątej części jest na pewno bardzo, bardzo dobrze. A część szósta...
więcej Pokaż mimo to