-
ArtykułyKapuściński, Kryminalna Warszawa, Poznańska Nagroda Literacka. Za nami weekend pełen nagródKonrad Wrzesiński3
-
ArtykułyMagiczna strona Zielonej Górycorbeau0
-
ArtykułyPałac Rzeczypospolitej otwarty dla publiczności. Zobaczysz w nim skarby polskiej literaturyAnna Sierant2
-
Artykuły„Cztery żywioły magii” – weź udział w quizie i wygraj książkęLubimyCzytać58
Biblioteczka
2017-02-18
2016-12-03
2015-07-26
Więc kogo kochać? Komu wierzyć?
Kto nie zgotuje nigdy zdrad?
Kto naszym łokciem będzie mierzyć
Z usłużną miną - cały świat?
Wojna, oblężenie, zawierucha... ale czyż w słoneczny dzień, nie warto ubrać ulubioną sukienkę w kwiaty i przycupnąć na ławeczce, na chwilkę tylko; posmakować rześkich lodów (póki są) i wystawić piegowatą twarz ku promieniom? Kolejny tramwaj przecież nadjedzie, a Niemcy jeszcze daleko... Aleksander, zwabiony niecodziennym, jak na wojenne realia, obrazkiem chciał... musiał... zapragnął usiąść przy Tatianie. Przeszedł przez ulicę i tak już u jej boku został. A ona przy nim.
Kto o nas fałszu nie powtórzy?
Kto da przytułek podczas burzy?
Kto się nie zlęknie naszych plam?
Kto się nie znudzi nigdy nam?
Historia jest o dziewczęciu młodym, której rodzinne miasto staje się oblężoną twierdzą; cytadelą, w której mieszkańców ubywa od niemieckich bomb, rosyjskiego zimna i komunistycznego głodu.
Historia jest o oficerze Armii Czerwonej, walczącego by odeprzeć nazistowską blokadę Leningradu, o chłopaku uwiązanym przeszłością na tyle koślawą, że w radzieckim ustroju nie wróżącą dobrej (żadnej) przyszłości.
Gdyby ilością westchnień, wzruszeń, łezek w oku i pąsów na twarzy czytelnika, mierzyć wartość książki, to „Jeździec miedziany” byłby dla mnie mistrzostwem świata i rekordem Guinnessa. I przykładem na to, jak pięknie można pisać o odstręczającym świecie, jak prosto – o trudnej miłości.
*cytat: Aleksander Puszkin, „Eugeniusz Oniegin”.
Więc kogo kochać? Komu wierzyć?
Kto nie zgotuje nigdy zdrad?
Kto naszym łokciem będzie mierzyć
Z usłużną miną - cały świat?
Wojna, oblężenie, zawierucha... ale czyż w słoneczny dzień, nie warto ubrać ulubioną sukienkę w kwiaty i przycupnąć na ławeczce, na chwilkę tylko; posmakować rześkich lodów (póki są) i wystawić piegowatą twarz ku promieniom? Kolejny tramwaj przecież...
2015-07-03
2015-04-12
2015-02-28
Jeżeli na czytelniczym padole, znajdzie się chociaż jedna bibliofilka, która stwierdzi, że porządna powieść o miłości nie jest tym, co przyprawia o szybsze bicie serca i doprowadzić może do zapomnienia o całym bożym świecie to, jak książki kocham – nie uwierzę.
Pisząc o „porządnej powieści o miłości” mam na myśli utwór kunsztownym językiem pisany i zniuansowaną, subtelną fabułą prowadzony. „Jane Eyre”, klasyk angielski, dziewiętnastowieczny, jakkolwiek by nie trącił molami czy wazeliną, na takie uznanie zasługuje, co więcej- przystoi określić go mianem kanonicznego w swoim gatunku. Ależ jak przy tym emocjonującego! Gdy każdy gest, każde (nie)wypowiedziane słowo ma znaczenie; gdy nie frazami w stylu „jakiż on przystojny!”, „jak ja ją kocham!”, lecz poetyckimi aluzjami bohaterowie przekonują siebie i nas, odbiorców, o wzajemnej atencji; gdy nie sceny pościelowe, a ledwie opis uścisku dłoni przyprawia o rumieńce ... to jest świadectwo sztuki pisania!
Nie opiszę Wam co się dzieje na stronicach, żeby nie strywializować, nie wypaczać sensu. Chciałabym jednak uchwycić perspektywę, bowiem „Jane Eyre” to powieść pisana w pierwszej połowie XIX. wieku, w czasach jeszcze arystokratycznych, chociaż z już kiełkującą emancypacją; w czasach gdy, o żądzach i namiętnościach nie traktowano wprost, a już na pewno pełnym głosem nie pisały kobiety. I tak jak lubimy dzięki powieściom cofnąć się do epok nam historycznych, oldschool’owych, takich vintage, to nie ma nic trafniejszego niż skorzystać z oryginału tamtych czasów, gdyż lepszego źródła nie będzie.
Drogie Czytelniczki, Drogie Romantyczki, koniecznie sięgnijcie po koronkowe dzieło kreślone piórem Charlotte Brönte,podarujcie sobie przyjemność obcowania z literaturą piękną w fasonie haute couture.
Jeżeli na czytelniczym padole, znajdzie się chociaż jedna bibliofilka, która stwierdzi, że porządna powieść o miłości nie jest tym, co przyprawia o szybsze bicie serca i doprowadzić może do zapomnienia o całym bożym świecie to, jak książki kocham – nie uwierzę.
Pisząc o „porządnej powieści o miłości” mam na myśli utwór kunsztownym językiem pisany i zniuansowaną, subtelną...
2015-01-01
W tytule, na okładce, na rycinach... róża. Bardziej kobiecego lejtmotywu niepodobna znaleźć. Mili Panowie, bez urazy, lecz tutaj nie ma równouprawnienia – to nie jest książka dla Was.
Już od pierwszych stron „Drogi do Różan” przed oczyma ukazała mi się postać Judyty z „Nigdy w życiu!”. I rzecz nie w fizycznym podobieństwie czy borykaniu się przez bohaterki obu powieści z takimi samymi życiowymi wybojami, tutaj analogii na próżno szukać. Wspólny mianownik tkwi w kobiecym klimacie; nastroju, jaki wyziera z każdego dialogu czy opisu. W „Drodze ...” rzeczona atmosfera sięga zenitu, o ile nie dotyka granic wytrzymałości (mojej). No, bo okolice takie sielskie i anielskie. I rodzina taka rodzinna i przyjaciele tacy przyjacielscy. A główna postać, Zosia (nie - Zofia ani Zośka) to esencja nieuświadomionych: wdzięku, powabu, dobroci, które urzekają każdego faceta, oraz uosobienie naiwności, takiej co to się po główce głaszcze i uśmiecha z wyrozumiałością. A gdy w powieści, dzieją się wydarzenia smutne i niełatwe, które mają (a przynajmniej powinny) wycisnąć łezkę w oku, to człowiek łapie się na myśli: „heh, też bym chciała taką piękną tragedię przeżyć...”.
Ja wiem się, że to taka konwencja, taki rodzaj literatury. Niby nie harlequin, ale całkiem blisko... Trochę dziwię się, że książka o miłości i przyjaźni, dobrym językiem napisana i pięknie wydana, aż tak mnie rozdrażniła przekazem, jaki sobą niesie.
Miłe Panie, o gustach zwykło się nie dyskutować, zniechęcać zatem więcej nie będę.
W tytule, na okładce, na rycinach... róża. Bardziej kobiecego lejtmotywu niepodobna znaleźć. Mili Panowie, bez urazy, lecz tutaj nie ma równouprawnienia – to nie jest książka dla Was.
Już od pierwszych stron „Drogi do Różan” przed oczyma ukazała mi się postać Judyty z „Nigdy w życiu!”. I rzecz nie w fizycznym podobieństwie czy borykaniu się przez bohaterki obu powieści z...
2015-01-10
Gdy pamięć to dar i przekleństwo...
Znajomość Kasi i Michała szybko przestaje być jedynie studencką komitywą. Zmierza ku przyjaźni, ku braterstwu dusz... i miłości, należy z rozpędu napisać. Emocje okazują się być trudne dla obojga, bo zawieszone w półsłówkach, niedomówieniach i lęku, trudnej przeszłości dziewczyny i niedojrzałości emocjonalnej chłopaka. Na scenę wkracza ten trzeci – bynajmniej nie jako czarny charakter, lecz jako kolejna postać na firmamencie uczuć. Zamknięci w przyciasnym kręgu, zaczynają się wzajemnie gubić. Gdy nagła amnezja staje się mieczem przecinającym splątaną w gordyjskim węźle trójkę, nie wiadomo dla kogo pamięć okaże się darem, a dla kogo przekleństwem.
„Co było wczoraj odeszło w cień
Niepamięci, niech się święci
Cud Niepamięci (...)”*
Jolanta Kosowska oferuje niezwykle ciekawie ujęcie tematu „trójkąta miłosnego” (ba, nawet czworokąta!). Umieszczenie wydarzeń w środowisku medycznym dodaje powieści rysu naukowego i kieruje ku psychologicznej perspektywie; przeniesienie akcji w chorwacki entourage podkręca fabułę (a mi osobiście dało z frajdę z rodzaju: „o, byłam tam!”). I jedyną niedogodnością, jaka mi uwierała, to nieustanne podkreślanie eteryczności i ponętności głównej postaci kobiecej, rzeczonej Kasieńki, co jak rozumiem miało czytelnika maksymalnie utwierdzić w przesłaniu, że mężczyźni w owej niewieście, niemającej nic, broń Boże, z femme fatale, obsesyjnie się zatracają.
„Niepamięć” to porada, jak dzielić swe serce, nie rozrywając go na kawałki; przestroga przed tym, by kochając za bardzo, nie doprowadzić nieopatrznie do niespełnienia; jak pogodzić się z pamięcią i żyć pomimo niepamięci, od nowa.
* cytat: „Cud niepamięci”, Stanisław Soyka.
Gdy pamięć to dar i przekleństwo...
Znajomość Kasi i Michała szybko przestaje być jedynie studencką komitywą. Zmierza ku przyjaźni, ku braterstwu dusz... i miłości, należy z rozpędu napisać. Emocje okazują się być trudne dla obojga, bo zawieszone w półsłówkach, niedomówieniach i lęku, trudnej przeszłości dziewczyny i niedojrzałości emocjonalnej chłopaka. Na scenę wkracza...
2014-12-30
2014-11-29
O Dalekim Wschodzie, który okazuje się miejscem najbliższym na świecie.
O zachowaniu przyzwoitości duszy.
O „Świecie Suzie Wong”.
Kulturowy tygiel brytyjsko- azjatyckiego Hongkongu z lat. 50. On, z niedawno odkrytym zapałem do pędzla i płótna, poszukuje inspiracji w tubylczych rejonach kantońskiego miasta. Ona, jedna jakich wiele. Kobieta do towarzystwa, oferująca swe ciało złaknionym marynarzom, ale i czerpiąca nieco infantylne zadowolenie z obcowaniem ze światem bardziej cywilizowanym od rodzimych peryferii. On zatrzymuje się w hotelu, który dla niej jest miejscem pracy. Me-leeing (dla klientów: Suzie), „zepsuta mniam-mniam dziewczynka” i Robert, włóczykij z mglistymi aspiracjami.
Mogłabym wyobrazić sobie tą historię, jaką przesmutną opowieść o egzaltowanej prostytutce i flegmatycznym brytyjskim malarzu, których pochłania mezaliansowe pożądanie niemogące znaleźć happy end’u.. Z ulgą i zadowoleniem stwierdzam, że Richard Mason ujmuje zrównoważonym realizmem, który niezwykle lubię i doceniam. Jest szczypta goryczy i nutka rozkoszy, niekłamana przyjaźń i trudne uczucie.
Czy to jest romans? Nie. To historia o miłości. Przeczytajcie.
O Dalekim Wschodzie, który okazuje się miejscem najbliższym na świecie.
O zachowaniu przyzwoitości duszy.
O „Świecie Suzie Wong”.
Kulturowy tygiel brytyjsko- azjatyckiego Hongkongu z lat. 50. On, z niedawno odkrytym zapałem do pędzla i płótna, poszukuje inspiracji w tubylczych rejonach kantońskiego miasta. Ona, jedna jakich wiele. Kobieta do towarzystwa, oferująca swe...
2014-10-15
Głód wyzwala apetyt. A może raczej apetyt intensyfikuje poczucie głodu? Czy aby nie są to dwa oblicza tego samego... ludzkiego pożądania?
Dla ludzi otaczających Nina gotowanie jest czynnością powszechną, przyziemną; starą jak świat, która dostarcza strawę pożywną, a smaczną właściwie przy okazji. Dla chłopca to sztuka. Co więcej, wyczucie w tej mierze młody florentczyk posiada iście imponujące, bowiem w badanej zmysłem smaku materii potrafi odkryć historię i zaznać emocji z nią związanych – a przynajmniej ową umiejętność przypisuje sobie i w takich eksperiencjach doznaje przyjemności. Gotowanie zaspokaja jego potrzebę zabaw ze smakami, sztuka kulinarna jest celem samym w sobie, a stworzone potrawy – ucztą dla duszy. Bohater jest artystą, dosłownie, renesansowym, gdyż właśnie w czasach i kolebce włoskiego odrodzenia przystało mu żyć (a to zobowiązuje).
Appetitus (łac.) – pożądanie. Pożądanie (fizjol.) - silne napięcie emocjonalne związane z potrzebami lub popędami człowieka.
U podłoża artyzmu Nina spoczywają targane nim namiętności. Pierwsze dokonania zrodziły się z pustki po śmierci matki, kolejne – z niemożności zaspokojenia uczucia do Tessiny, miłości jego życia. Słowem – im niespokojniej bije serce bohatera, tym bardziej kunsztowne i finezyjne dzieła kreuje jego kuchnia, jemu przynosząc rozgłos i sławę. Sam twórca pozostaje jednak niezaspokojony, nieustannie głodny...
„Apetyt” to wariacja w temacie „jedzenie wyrazem emocji i pasją życia”, który to trend na rynku wydawniczym trzyma się mocno, a nawet coraz mocniej, gdyż dzisiejszy (modny) styl życia solidnie opiera się na fascynacji kulinariami właśnie. Philip Kazan serwuje czytelnikowi trend w wersji haute couture – „wysokiej”, luksusowej i pełnej rozpusty, gdzie kucharz jest maestrem a jego potrawy dziełami sztuki, tworzonymi namiętnością i dla jej zaspokojenia. Ten kierunek wymaga niebagatelnego warsztatu literackiego, a autor niewątpliwie przyjął sobie za punkt honoru misterne i kunsztowne operowanie słowem. Pierwszoosobowa narracja okazuje się w tej mierze „strzałem w dziesiątkę”... a być może ułatwieniem? Piękne opisy ubogacają doskonale fabułę... a być może ją tłumią? „Apetyt”, zamierzenie czy też nie, daje momentami przesyt, szczególnie emocjonalnym postrzeganiem świata głównego bohatera.
Książki nie pożerałam. Raczej spokojnie ją degustowałam. A czy zaspokoiła mój czytelniczy apetyt? Hmm... Czy usatysfakcjonuje Was? Przekonajcie się sami.
Głód wyzwala apetyt. A może raczej apetyt intensyfikuje poczucie głodu? Czy aby nie są to dwa oblicza tego samego... ludzkiego pożądania?
Dla ludzi otaczających Nina gotowanie jest czynnością powszechną, przyziemną; starą jak świat, która dostarcza strawę pożywną, a smaczną właściwie przy okazji. Dla chłopca to sztuka. Co więcej, wyczucie w tej mierze młody florentczyk...
2014-07-17
„Nie oceniaj po okładce” zapisano onegdaj w annałach czytelnictwa. W rzeczy samej zasada słuszna i godna praktykowania. Jakże jednak, we współczesnym gąszczu wszystkiego, wyróżnić – ba, jak dostrzec – godną, wartościową, cenną czy – po prostu- fajną lekturę? Ostatecznie bowiem, czego oczy nie widzą... A że wzrok mój dostrzegł kolejną, po „Szmaragdowej tablicy", intrygującą okładkę powieści Carli Montero, to nie mogłam, ot tak, przejść obojętnie obok „Wiedeńskiej gry”. Tak samo jak...
... obojętnie obok Isabel Alsasúa’y nie przejdzie żaden mężczyzna, wrażliwy na płeć piękną. Posiadaczka tej (prze)imponującej urody zdaje się, w swej skromności, nie dostrzegać zamętu i poruszenia, jakie wywołuje swą osobą i nietypowym, jak na fin de siècle, sposobem bycia. A że na domiar jest jeszcze sierotą, wziętą pod skrzydła ciotki – hrabianki, brylującej na wiedeńskich salonach... to zapowiada się harlequin, akuratny i jak się patrzy. Ale, ale! Wytrawny pochłaniacz książek swą przenikliwą intuicją wyczuje to, co dobre (Vive la modestie, a co!). I tak jak absztyfikanci – każdy z osobna i wszyscy wespół - wciągają Isabel w erotyczno – miłosną grę, tak i ona prowadzi własną, sekretną rozgrywkę. Kto jest króliczkiem? Kto króliczka goni?
Carla Montero stworzyła fabułę, w której życie bohaterów rozgrywa się na tle historycznego przełomu (przeddzień wybuchu I wojny światowej) i w obliczu wielkich intryg politycznych (spisek sekty kalimamaistów) - dodaje to historii dramatyzmu i powagi. Ciekawym, lecz pozostawiającym we mnie dozę rozczarowania, jest epistolarna forma opowieści. Owszem, pozwala czytelnikowi na „patrzenie oczyma bohaterów”, jednak powoduje też zgrzyt, gdy ci bohaterowie- „twórcy” przekazują w swych „listach” treści niczym wszechwiedzący narratorzy.
Oczy me zobaczyły to, na co miały nadzieję. Sercu nie żal chwil spędzonych przy „Wiedeńskiej grze”.
Ps. A na jesiennym horyzoncie „Złota skóra” migocze.
„Nie oceniaj po okładce” zapisano onegdaj w annałach czytelnictwa. W rzeczy samej zasada słuszna i godna praktykowania. Jakże jednak, we współczesnym gąszczu wszystkiego, wyróżnić – ba, jak dostrzec – godną, wartościową, cenną czy – po prostu- fajną lekturę? Ostatecznie bowiem, czego oczy nie widzą... A że wzrok mój dostrzegł kolejną, po „Szmaragdowej tablicy",...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-03-19
„Mam ochotę na chwileczkę zapomnienia...”, nuciłam rzewnie, przeglądając zgromadzony stosik czytadeł w poszukiwaniu świeżej porcji literatury. Gdy wzrok spoczął na czerwono – czarnej okładce z wizerunkiem tańczącej pary, intuicja podpowiedziała mi, że tutaj kryje się treść, która będzie w stanie zaspokoić mą potrzebę chwili.
„A gdy się zejdą, raz i drugi,
kobieta po przejściach, mężczyzna z przeszłością,
bardzo się męczą, męczą przez czas długi,
co zrobić, co zrobić z tą miłością?”*
Max Costa wyszlifował, niczym diament,umiejętność wyzwalania pożądania i namiętności płci przeciwnej. Cóż rzec, osiągał tym prawdziwy cel - dojście do pieniędzy majętnych kochanek. Wytworna Mecha Inzunza ze swym perłowym naszyjnikiem miała zostać kolejną na liście uwodzicielskiego oszusta. Tymczasem i przewrotnie, oboje stali się ofiarami nieokrzesanego tanga, łączącego ich zmysły i ciała. I gdyby nie wyrachowanie i wyuczona obojętność...
„Jakże o tym zapomnieć? Jak w pamięci to zatrzeć?
Lepiej milczeć przytomnie i patrzeć.”*
Max i Mecha kierowali swą relacją niczym krokami tanga – z długimi momentami rozdzielenia i krótkim, aczkolwiek gwałtownym zespoleniem. W jakiej pozycji zakończą ten taniec?
Arturo Perez - Reverte opisał historię na pozór oklepaną, nienową, znajomą. Wybitność tkwi jednak w szczegółach, a te zostały dopasowane doborowo: począwszy od tła czasowego (od belle epoque do okresu zimnej wojny) przez miejsca fabuły (Buenos Aires, Nicea, południowe Włochy) aż po drugoplanową „szpiegowsko – szachową” akcję. No i tytułowy „Mężczyzna ...” - w nienagannie skrojonym garniturze, z brylantyną we włosach, tureckim papierosem w ustach, mierzący kobietę wzrokiem spokojnym i pełnym pasji, zarazem, ehhh!
W „Mężczyźnie, który tańczył tango” odnalazłam swoją chwilkę zapomnienia – czy ktoś z Was ma ochotę?... ja polecam!
*z: ”Czy te oczy mogą kłamać?”; Agnieszka Osiecka.
„Mam ochotę na chwileczkę zapomnienia...”, nuciłam rzewnie, przeglądając zgromadzony stosik czytadeł w poszukiwaniu świeżej porcji literatury. Gdy wzrok spoczął na czerwono – czarnej okładce z wizerunkiem tańczącej pary, intuicja podpowiedziała mi, że tutaj kryje się treść, która będzie w stanie zaspokoić mą potrzebę chwili.
„A gdy się zejdą, raz i drugi,
kobieta po...
2014-01-08
Z lekturą et tertia pars nie poszło tak szybko, jak z poprzednimi odcinkami trylogii. No cóż, kibicowanie bohaterskim kochankom, zostało parokrotnie przerywane innymi mymi czytelniczymi eksperiencjami, zgoła ciekawszymi...
W związku z tym, że odczuwam myślową pustkę na wspomnienie fabuły z pierwszych czterystu (heh!) stron „Nowego oblicza Greya”, stwierdzam jeno, że wydarzyło się tam... nic, nul, guzik, zero, et cetera, et cetera. Przebrnąwszy przez początkowy marazm, na finiszu dzieje się za to do licha i trochę („Te pościgi! Te wybuchy!”), bo oto, na Państwa Grey spadają, jedna po drugiej, zgryzoty i niebezpieczeństwa zarówno zewnętrzne jak i te, które spłodzili sobie sami. I jedyna, być może nawet niezbyt odkrywcza, lecz nasuwająca się refleksja jest taka, że autorka z doborem proporcji ma problem od początku utworu i na każdej jego płaszczyźnie.
Skonstatuje z dumą, że tak jak czytając z kontrolowanym zapałem pierwszą i drugą część „Pięćdziesięciu odcieni...”, niebywale wstydziłam się swej ówczesnej żarliwości, tak drętwota i znużenie towarzyszące lekturze ostatniego epizodu przewrotnie przywróciły mi wiarę w mój racjonalny gust literacki. Tego samego Wam życzę i polecam.
Z lekturą et tertia pars nie poszło tak szybko, jak z poprzednimi odcinkami trylogii. No cóż, kibicowanie bohaterskim kochankom, zostało parokrotnie przerywane innymi mymi czytelniczymi eksperiencjami, zgoła ciekawszymi...
W związku z tym, że odczuwam myślową pustkę na wspomnienie fabuły z pierwszych czterystu (heh!) stron „Nowego oblicza Greya”, stwierdzam jeno, że...
2013-10-31
Nim opadł kurz wzniecony szumnym zamknięciem egzemplarza pierwszej części, ja już kołatałam u drzwi ościennego mieszkania, licząc na zaopatrzenie się w kolejny tom „Pięćdziesięciu odcieni”. Capricios del fortuna, „Ciemniejsza strona ...” mej sąsiadki okazała się być w danej chwili nieużywana. Małżonek wszelako, zauważywszy powrót z nową porcją Grey’a, mruknął jedynie znacząco: „a Ty znowu z Tym...”.
Już okładkowe streszczenie raczy informacją, że w drugiej części „Christian oswaja drzemiące w nim demony” a „Ana uczy się życia w luksusie” – zaiste słuszny przydział życiowych dylematów (sic!). Wobec tego, w okolicznościach nieskrępowanego bogactwa i blichtru, nasza bohaterka postanawia chwycić przeszłość swojego wybranka za rogi. Potyczka z mroczną stroną, ułatwioną ma o tyle, że sam Pan Grey rychło odsłania wrażliwe punkty osobowości i poskramia dotychczasowe upodobania.
Erotycznego novum w „Ciemniejszej stronie Greya” czytelnik wiele nie uświadczy. Podejrzewam, że pikanterii miało dodać wkroczenie w wyboistą przeszłość i meandry psychiki tytułowej postaci... czy udanie? Tak czy owak, lekturę polecam wszystkim aspirującym do życia w luksusie – każda wiedza dobrą być.
Nim opadł kurz wzniecony szumnym zamknięciem egzemplarza pierwszej części, ja już kołatałam u drzwi ościennego mieszkania, licząc na zaopatrzenie się w kolejny tom „Pięćdziesięciu odcieni”. Capricios del fortuna, „Ciemniejsza strona ...” mej sąsiadki okazała się być w danej chwili nieużywana. Małżonek wszelako, zauważywszy powrót z nową porcją Grey’a, mruknął jedynie...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-08-31
Przyznam się, że gdy wybieram książkowe upominki dla rodziny, przyjaciół tudzież dla znajomych tych bliższych lub dalszych, kierują mną interesowne pobudki, gdyż wiem, że sprawiam przyjemność również sobie. Nie inaczej było z wyborem „Szmaragdowej Tablicy”, która została sprezentowana siostrze, po czym przechwycona przez ze mnie równie szybko, co dżentelmeńsko.
Na wstępie czytelnik zapoznaje się z spiritus movens wydarzeń, a mianowicie dziełem malarskim posądzanym o nadnaturalne właściwości i w konsekwencji poszukiwanym przez - w tym przypadku również dosłownie – Rzeszę (osób). Motyw to zaiste atrakcyjny, cieszący się popularnością, a co za tym idzie odmieniony już przez większość literackich przypadków. Autorka pokusiła się zatem o wkomponowanie wartości dodanej – historii żydowskiej dziewczyny, żyjącej w ponurych latach II wojny światowej; kobiety, uwikłanej w niewłaściwe uczucia. I dzięki tak zaserwowanej domieszce lektura nie pozostawia po sobie niechlubnego (?) wrażenia kolejnej inkarnacji „Kodu Leonarda...”. Co więcej, część „wojenna” książki jest wykreowana przez autorkę zręcznie i zajmująco, w przeciwieństwie do mniej absorbujących partii sensacyjno-współczesnych.
Intrygujący wizerunek kobiety, jest tym co czaruje odbiorcę z okładki „Szmaragdowej Tablicy” i tym co urzeka w materii powieści – polecam, bo warto się skusić.
Przyznam się, że gdy wybieram książkowe upominki dla rodziny, przyjaciół tudzież dla znajomych tych bliższych lub dalszych, kierują mną interesowne pobudki, gdyż wiem, że sprawiam przyjemność również sobie. Nie inaczej było z wyborem „Szmaragdowej Tablicy”, która została sprezentowana siostrze, po czym przechwycona przez ze mnie równie szybko, co dżentelmeńsko.
Na wstępie...
Powieść o miłości... tak jakby.
Początek XIX wieku, w pewnym hrabstwie, wśród wrzosowisk dzieje się ... źle. Wojna w Europie trwa, fabryki nie mają rynków zbytu, a ludzie pracy. Zadowoleni wydają się być jedynie pastorowie, bo w takich czasach jest kogo nawracać i pouczać w wierze. W owych realiach przyszło dwóm kobietom zmagać się z miłością - jakby to ująć - "mezaliansową". I tak jak w moim przykrótkim opisie wątek romantyczny został nadmieniony na końcu, tak - pomimo, że na licznych stronach - pobocznie autorka potraktowała miłosne perypetie.
Sięgając po "Shirley" byłam przekonana, iż czeka mnie powtórka z "Dziwnych losów Jane Eyre", i, co więcej (zgodnie z zasadą, że najbardziej lubimy to, co znamy) - na taki replay czekałam i przebierałam z uciechy nogami. Wraz z pokonanymi stronicami mój entuzjazm opadał, niczym liście drzew jesienią. Czy inne ciepłe uczucia zawitały w zamian? Niestety nie, ale polecam tym, którzy lubią lektury pełne opisów różnych, rozmyślań wszelakich i wizji kiełkującej emancypacji.
Powieść o miłości... tak jakby.
więcej Pokaż mimo toPoczątek XIX wieku, w pewnym hrabstwie, wśród wrzosowisk dzieje się ... źle. Wojna w Europie trwa, fabryki nie mają rynków zbytu, a ludzie pracy. Zadowoleni wydają się być jedynie pastorowie, bo w takich czasach jest kogo nawracać i pouczać w wierze. W owych realiach przyszło dwóm kobietom zmagać się z miłością - jakby to ująć -...