-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel10
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant10
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
Biblioteczka
2023-10
2022-01
Ta książka to jest takie cacuszko, że nie można oderwać od niej oczu. Za pierwszym razem zapomniałam, że obok ilustracji jest jeszcze tekst - w ogóle nie miałam pojęcia, że przedmioty mogą być takie piękne! Jeśli ktoś myśli w tej chwili o lace albo tsubach, to proszę zostawić tylko staranność wykonania i oryginalność koncepcji, a resztę przenieść w to, co dzieje się tu i teraz.
Za drugim razem zapomniałam z kolei, że w książce jest coś poza tekstem - omówienia autorów projektów i ich prac to lektura, która jest przyjemnością samą w sobie.
No i jeszcze cała ta wysmakowana oprawa i staranność edytorska. Warta swojej ceny w każdym centymetrze kwadratowym.
Ta książka to jest takie cacuszko, że nie można oderwać od niej oczu. Za pierwszym razem zapomniałam, że obok ilustracji jest jeszcze tekst - w ogóle nie miałam pojęcia, że przedmioty mogą być takie piękne! Jeśli ktoś myśli w tej chwili o lace albo tsubach, to proszę zostawić tylko staranność wykonania i oryginalność koncepcji, a resztę przenieść w to, co dzieje się tu i...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-06
W przeliczeniu ceny na ilość stron jest to prawdopodobnie najdroższa książka, jaką posiadam - i nie chodzi tu tylko o banalną wartość materialną, ale również o to, jak bardzo jest mi droga.
Prawdopodobnie jest to również najpiękniejsza książka, jaką mam, chociaż do albumów mam ogólną słabość i kupuję ich zdecydowanie więcej, niż powinnam. Cudeńko liczy raptem 112 stron i wyszperane w bibliotece nie zapowiadało, że po przewróceniu okładki (okładki, zauważcie, a nie, dajmy na to, piątej strony) zawisnę nad nią na kwadrans, olśniona i urzeczona.
Przywieziona z biblioteki przeszła przez ręce wszystkich zainteresowanych i niezainteresowanych Japonią (jestem upierdliwym apostołem ukochanych książek), którzy po odwróceniu okładki (okładki, zauważcie, a nie etc) zawisali nad nią w niemym podziwie.
Wszystko jest w niej piękne. Wzory. Dobór kolorów. Precyzja wykonania. Kompozycja. Harmonia. To, jak haft współgra z kimonem lub obi - nie zdobi go, ale staje się integralną częścią krańcowego wyrafinowania i elegancji. Źródła inspiracji, mocno osadzone w japońskiej kulturze.
Pierwsze, co zrobiłam po powrocie z biblioteki, z rzeczoną książką niemal przyspawaną do ręki, to zamówiłam swój egzemplarz - jest wart każdej złotówki. Teraz znam ją prawie na pamięć i wciąż zdarza mi się zawisnąć na kwadrans nad przypadkowo otworzoną stroną. Jeśli to nie jest rekomendacja, to nie wiem, co nią może być.
W przeliczeniu ceny na ilość stron jest to prawdopodobnie najdroższa książka, jaką posiadam - i nie chodzi tu tylko o banalną wartość materialną, ale również o to, jak bardzo jest mi droga.
Prawdopodobnie jest to również najpiękniejsza książka, jaką mam, chociaż do albumów mam ogólną słabość i kupuję ich zdecydowanie więcej, niż powinnam. Cudeńko liczy raptem 112 stron i...
2021-03
Jakby troszkę więcej szczegółów o technikach tkackich, żeby lepiej zrozumieć sposoby farbowania i zdobienia tkanin, jakby autorka nie bała się (albo miała miejsce?) na takie rudymentarne minimum dla laików, to bym już nie mogła się do niczego przyczepić.
Na szczęście Google pomaga, a kto nie ma cierpliwości do sprawdzania terminów, tego i tak ucieszy lekko napisana treść i prześliczne ilustracje.
Jakby troszkę więcej szczegółów o technikach tkackich, żeby lepiej zrozumieć sposoby farbowania i zdobienia tkanin, jakby autorka nie bała się (albo miała miejsce?) na takie rudymentarne minimum dla laików, to bym już nie mogła się do niczego przyczepić.
Na szczęście Google pomaga, a kto nie ma cierpliwości do sprawdzania terminów, tego i tak ucieszy lekko napisana treść i...
2020-12
To cacuszko dostałam od mici na gwiazdkę i czuję się trochę, jakbym dostała gwiazdkę z nieba. Kimono kojarzy się z Japonią tak bardzo, że w zasadzie z powodzeniem może być jednym z jej symboli, ale ta książka rozbija stereotyp i pokazuje zupełnie inne oblicze kimona.
Jasne, znajdzie się tu kilka obowiązkowych przykładów wzornictwa z samego środeczka Edo, takiej klasyki klasyk, ale "Japanese Dress in Detail" to nie jest publikacja z cyklu "jeszcze jedna ślicznie wydana kolekcja zdjęć żurawi misternie haftowanych na złotym jedwabiu" czy coś podobnego.
Rzadkie dodatki, nietypowe sztuki odzieży, stroje z historią, przykłady najwyższej klasy rzemiosłom artystycznego w nieczęsto docenianych dziedzinach tkactwa, ślady napraw - tego zwykle nie spotyka się w albumach o kimonach. Najbardziej urzeka mnie jednak to, że w tej książce są też przykłady (zdumiewające, zaskakujące, cudownie piękne) kimon i dodatków współczesnych japońskich projektantów, których oryginalność i smak pozwalają wierzyć, że kimono faktycznie może być rzeczą do noszenia, a nie tylko dziełem sztuki.
Cacuszko.
To cacuszko dostałam od mici na gwiazdkę i czuję się trochę, jakbym dostała gwiazdkę z nieba. Kimono kojarzy się z Japonią tak bardzo, że w zasadzie z powodzeniem może być jednym z jej symboli, ale ta książka rozbija stereotyp i pokazuje zupełnie inne oblicze kimona.
Jasne, znajdzie się tu kilka obowiązkowych przykładów wzornictwa z samego środeczka Edo, takiej klasyki...
2020-12
To nie jest książka do czytania - serio, tekstu mamy tyle, ile potrzeba do wyjaśnienia, z jakich barwników naturalnych uzyskano odcień tkaniny pokazanej na zdjęciu. I nie jest to wada: ta książka to jest wizualna rozkosz kolorów, odcieni, haftów, aplikacji, designu. Nic więcej nie trzeba.
To nie jest książka do czytania - serio, tekstu mamy tyle, ile potrzeba do wyjaśnienia, z jakich barwników naturalnych uzyskano odcień tkaniny pokazanej na zdjęciu. I nie jest to wada: ta książka to jest wizualna rozkosz kolorów, odcieni, haftów, aplikacji, designu. Nic więcej nie trzeba.
Pokaż mimo to2020-08
O drzeworycie japońskim pisze się u nas głównie w kontekście egzegez i analiz mistrzów życia codziennego w Edo, więc książeczka Olgi Yoshidy-Mądrowskiej stanowią na tym tle miłą odmianę.
"W cieniu wielkiej fali" to zbiór ośmiu esejów, które przybliżają pomijaną zwykle tematykę rynku wydawniczego oraz drzeworytu na przełomie XIX i XX wieku.
Autorka pisze więc o współpracy między autorami obrazów a wydawcami, o specyfice rynku wydawniczego, o cenzurze i propagandzie. Znajdziemy tu także dwa eseje poświęcone ostatniemu wielkiemu drzeworytnikowi Edo, Utagawie Kuniyoshiemu.
To, co uważam za najciekawsze, to trzy ostatnie eseje, poświęcone drzeworytom jako "dawnej" formie propagandy zaprzęgniętej w zupełnie nowoczesny kontekst wojny chińsko-japońskiej i rosyjsko-japońskiej. Może znajdzie się coś więcej na ten temat...?
O drzeworycie japońskim pisze się u nas głównie w kontekście egzegez i analiz mistrzów życia codziennego w Edo, więc książeczka Olgi Yoshidy-Mądrowskiej stanowią na tym tle miłą odmianę.
"W cieniu wielkiej fali" to zbiór ośmiu esejów, które przybliżają pomijaną zwykle tematykę rynku wydawniczego oraz drzeworytu na przełomie XIX i XX wieku.
Autorka pisze więc o współpracy...
2020-03
Niełatwe zadanie: być pionierem w jakiejś dziedzinie badań i na dzień dobry uzupełnić lukę w literaturze danego przedmiotu. Takie właśnie zadanie siłą rzeczy stanęło przed Joanną Zakrzewską, z wykształcenia japonistce i pasjonatce kaligrafii japońskiej, kiedy pracowała nad doktoratem na wydziale sztuki.
Literatury o kaligrafii japońskiej po polsku w zasadzie nie ma. Sama ta sztuka, ze względu na mocne osadzenie w piśmie ideograficznym, jest raczej hermetyczna dla przedstawiciela kultury zachodniej. Do tego dochodzi odrębna estetyka, funkcjonująca na przynajmniej kilku poziomach oraz konotacje literackie i malarskie, które japońskiej - i ogólnie wschodniej - kaligrafii dodają kontekstu na ogół niedostępnego dla odbiorców spoza danej kultury.
Joanna Zakrzewska udowadnia, że nie warto się zniechęcać. Że można próbować. To, że są to próby skazane na niepowodzenie, nie odbiera im znaczenia - podobnie jak w japońskich 'do", drogach, mniej ważny jest efekt niż sam fakt podejmowania starania.
Przebicie się przez to opasłe tomiszcze też wymagało ode mnie starania. Jak wspomniałam, to jest praca, która w zasadzie wypełnia pewną lukę w polskim piśmiennictwie o sztuce/kulturze japońskiej. Nie da się więc pominąć kwestii powstania pisma ideograficznego w ogóle, a japońskiego w szczególe, nie da się nie przedstawić chociaż pobieżnie historii rozwoju stylów kaligraficznych w Chinach i Japonii. Nie da się nie opisać współczesnych "typów" kaligrafii i nie da się nie wyjaśnić czytelnikowi, co sprawia, że właśnie ta sztuka ceniona jest równie wysoko - jeśli nie wyżej - jak malarstwo i poezja przez odbiorców danej kultury.
Nie da się wreszcie nie napisać chociaż dwóch słów o narzędziach, technikach, rodzajach linii, kresek i punktów.
I to jest dopiero wstęp. Prawdziwe clou tej pracy to właśnie estetyka: co sprawia, że niemal nieczytelne znaki są uważane za piękne? Jakie myśli, jaka filozofia kryją się za taką a nie inną techniką pisania?
Zakres tematów jest więc olbrzymi, a wszystko to musi się zamknąć w jakichś 500 stronach. Jakkolwiek paradoksalnie by to nie brzmiało, książka pozostawia niedosyt. Niektóre zagadnienia są ledwie zaznaczone, inne - jak przykłady kaligrafii w danym stylu - są katalogiem niewiele mówiących nazwisk i tytułów chińskich dzieł. Straszliwie brakuje ilustracji, kopii, wzorów: zdaję sobie sprawę z trudności, jakie nastręcza pozyskanie lub odwzorowanie kaligrafii dawnych mistrzów, ale ten brak boli.
Boli, że ta praca nie ma dwóch, trzech tomów, w których autorka mogłaby rozwinąć kwestie estetyczne, kwestie semantyczne, kwestie historyczne, w których dostalibyśmy historię sztuki kaligrafii japońskiej, choćby i z technicznym tutorialem o sposobach stawiania kresek i wykonywania ruchów pędzlem.
A wiecie, czemu boli? Bo apetyt rośnie w miarę jedzenia: kilka lat temu w ogóle w głowie by mi nie powstało, żebym miała się czepiać, że mi brakuje dwóch tomów jakiegoś opracowania, bo całość zamyka się w jednym tomie.
Nie jest to książka napisana najbardziej przyjaznym językiem, miejscami są dłużyzny, fragmenty koszmarnie nudne i męczące (tak, mam na myśli katalogi i wyliczenia kaligrafów, które nic mi nie mówią), ale zrzucam to na karb wymogów pracy naukowej. Pewnie, że widziałam książki przyjaźniej złożone i takie, które "czytelniczej obsłudze" są trochę milsze, ale jasne, wydaje się po kosztach, nie ma o czym mówić.
Wszystko to są jakieś minusy. Ale ta książka w ogóle powstała - to już jest powód do radości.
Niełatwe zadanie: być pionierem w jakiejś dziedzinie badań i na dzień dobry uzupełnić lukę w literaturze danego przedmiotu. Takie właśnie zadanie siłą rzeczy stanęło przed Joanną Zakrzewską, z wykształcenia japonistce i pasjonatce kaligrafii japońskiej, kiedy pracowała nad doktoratem na wydziale sztuki.
Literatury o kaligrafii japońskiej po polsku w zasadzie nie ma. Sama...
2019-12
Jestem dość bezkrytyczna wobec naszych rodzimych publikacji o sztuce japońskiej z tej prostej przyczyny, że według mnie jest ich ciągle za mało. Proszę się zatem nie dziwić, że skądinąd niewielki albumik dostaje prawie tyle gwiazdek, co wysmakowane, staranne, dopieszczone perełki z muzeum Manggha.
"Miecz i kimono. Sztuka dawnej Japonii" równie dobrze mogłaby mieć podtytuł "stereotyp dobrze się sprzeda". Nie będę też komentować kabotyńskiego pomysłu na zastąpienie "o" zdeformowaną flagą Japonii, jakby miecza i kimona nie było dość. Mogłabym za to przyczepić się, że do składu książki wybrano font, który nie zawiera znaków diakrytycznych potrzebnych do transkrypcji Hepburna. Mogłabym się przyczepić, że esej autorstwa uznanej historyczki sztuki Teresy Grzybkowskiej jest na poziomie pracy zaliczeniowej studenta, który posiłkował się tylko Wikipedią.
Zostawmy to wszystko w spokoju. Mamy świetny rys Małgorzaty Martini o historii i kontekście kulturowym postaci, jakie zobaczymy na drzeworytach z okresu Edo: kurtyzan, gejsz, aktorów kabuki, samurajów. Mamy esej o kimonie, o wachlarzu (jeśli mnie pamięć nie myli, pierwszy, jaki spotkałam) oraz króciutkie wyjaśnienie, czym jest tsuba (jelec tarczowy) w japońskim mieczu.
A potem zdjęcia blisko setki eksponatów z bardzo dobrymi opisami i komentarzem: zbroje, kilka mieczy, spory zbiór wspomnianych jelców tarczowych, dwa kimona i wachlarze, nieco ceramiki i laki - te zdjęcia stanowią mniej więcej połowę katalogu. Druga połowa to już tylko drzeworyty od początków XVII wieku do połowy XIX.
Większość eksponatów pochodzi z kolekcji muzeów w Warszawie i Krakowie, które nie mają stałych wystaw. Kto zatem jest ciekaw, jakie cacuszka mamy w polskich zbiorach, a nie zdobędzie tego katalogu, znajdzie podobne opracowania wydane przez Mangghę :)
Jestem dość bezkrytyczna wobec naszych rodzimych publikacji o sztuce japońskiej z tej prostej przyczyny, że według mnie jest ich ciągle za mało. Proszę się zatem nie dziwić, że skądinąd niewielki albumik dostaje prawie tyle gwiazdek, co wysmakowane, staranne, dopieszczone perełki z muzeum Manggha.
"Miecz i kimono. Sztuka dawnej Japonii" równie dobrze mogłaby mieć podtytuł...
2019-11
Przyznaję, że do wszystkich pozycji z cyklu "Niezwykłości/skarby/mity tego i owego" podchodzę z pewnym sceptycyzmem - po tej pozycji również nie spodziewałam się niczego innego, tylko popłuczek po wartościowych pozycjach, okrojonych i dostosowanych do upodobań czytelnika głodnego tanich zachwytów, a nie rzetelnej wiedzy.
I zaskoczenie: fakt, że tekst jest zwięzły i mocno skondensowany, ale nie można powiedzieć, żeby autor potraktował wybrane zagadnienie "po łebkach". Nie jest to może "O sztuce Japonii" Alberowej, ale też i nie taki był zamysł i funkcja tego albumu. Książka cieszy oko, jak powinny takie wydawnictwa, ale nie robi wody z mózgu czytelnika, a to zawsze jest plus.
Drugi plus to dość oryginalny wybór prac. Każdy, kto myśli o sztuce japońskiej, w pierwszej kolejności wymieni lakę i drzeworyt, ewentualnie płatnerstwo i metaloplastykę - i słusznie, w tym zestawieniu też występują. Ale oprócz nich znajdziemy jeszcze zdjęcia pięknych egzotycznych przedmiotów ze skarbca Shomu (okres Nara), kaligrafię (okres Heian), przepiękne ogrody wokół Srebrnego pawilonu oraz świątyń Saiho-ji i Daisen-in (okres Muromachi) i wreszcie japońską ceramikę raku w stylu wabi, maski i kostiumy teatru no oraz parawany Hasegawy Tohaku wykonane dla Tokugawy Ieyasu (okres Edo)
Jedyne zastrzeżenie, jakie mam do tej książki, to brak informacji, skąd pochodzą fotografowane obiekty, ale całość była raczej przyjemnym zaskoczeniem.
Przyznaję, że do wszystkich pozycji z cyklu "Niezwykłości/skarby/mity tego i owego" podchodzę z pewnym sceptycyzmem - po tej pozycji również nie spodziewałam się niczego innego, tylko popłuczek po wartościowych pozycjach, okrojonych i dostosowanych do upodobań czytelnika głodnego tanich zachwytów, a nie rzetelnej wiedzy.
I zaskoczenie: fakt, że tekst jest zwięzły i mocno...
2019-11
Ten niewielki album towarzyszył wystawie japoników z kolekcji Muzeum Narodowego we Wrocławiu. Składa się z krótkiego wstępu, który traktuje o historii kolekcji sztuki japońskiej w zbiorach wrocławskich, oraz z równie krótkich - chociaż merytorycznie bez zarzutu - komentarzy o poszczególnych "działach" wystawy, wzbogaconych zdjęciami najciekawszych obiektów.
Mamy tu więc przykłady ślicznej laki, głównie inro, z których słynie wrocławska kolekcja; dość przeciętne zbroje i tsuby oraz kilka innych przykładów metaloplastyki.
Z malarstwa omówione zostały dwa zwoje z przełomu XIX i XX wieku oraz kilka drzeworytów, z rzeźby natomiast dwa posągi buddyjskie. Najciekawsza jest część poświęcona późnej ceramice wzorowanej na chińskiej porcelanie, ale dostosowanej do gustów europejskich odbiorców oraz... koszykom. Nie przypominam sobie, żebym gdzieś jeszcze widziała w zbiorach muzealnych koszyki japońskie, ale te dwa zdjęcia i kilka słów na przedostatniej stronie to ciągle za mało, żeby na poważnie szukać tego albumu.
Ten niewielki album towarzyszył wystawie japoników z kolekcji Muzeum Narodowego we Wrocławiu. Składa się z krótkiego wstępu, który traktuje o historii kolekcji sztuki japońskiej w zbiorach wrocławskich, oraz z równie krótkich - chociaż merytorycznie bez zarzutu - komentarzy o poszczególnych "działach" wystawy, wzbogaconych zdjęciami najciekawszych obiektów.
Mamy tu więc...
2019-07
Banał i rzecz niewarta uwagi. Netsuke to miniaturowe - naprawdę miniaturowe, średnia wielkość to 3 centymetry - "breloczki" tudzież guzy ozdobne zawieszane przy inro, pudełeczkach noszonych na ogół przez Japończyków płci męskiej jako podręczny schowek na medykamenty lub inne drobiazgi.
Inro potrafią być małymi dziełami sztuki, których artyzm zapiera dech w piersi - i netsuke również, ale jakby no... trochę rzadziej, nie tylko z powodu niewielkich rozmiarów, a tym samym mniejszego "pola do popisu".
Sam temat jest więc umiarkowanie ciekawy - praca, która brzmi zresztą na dość parszywy licencjat, to opis artefaktów ze zbioru netsuke muzeum Manggha. Rozumiem, że brak takiej publikacji był pewnego rodzaju luką w literaturze polskiej, tylko zastanawiam się, po co ją wypełniać, albo po co wypełniać ją tak słabo.
Opracowanie składa się zatem z historii netsuke, ich typologii, wykonaniu i najczęściej pojawiających się motywów miniaturowych rzeźb. Problem w tym, że pracę napisał historyk sztuki - fakt, specjalizujący się w Oriencie, ale nie konkretnie w Japonii - i nie-japonista, co niestety widać. Nawet przy mojej liście lektur miałam pewne kłopoty, żeby zaskoczyć, o jakich nawiązaniach, mitach, legendach, bajkach czy spektaklach pisze autorka - a są to rzeczy "kanoniczne", nie znane garstce pasjonatów tytuły bez polskich wersji językowych.
Pomysł na podział treści może i miał sens, ale wykonanie znowu poległo: w rozdziale drugim mamy "zajawkę" źródeł inspiracji i symboli wykorzystywanych w tworzeniu netsuke, która kompletnie nic nie wnosi, bo nie operuje przykładami. Czemu? Bo przykłady są w rozdziale trzecim - kto szuka np. informacji o wizerunkach świętych mędrców i ascetów, ma pecha, bo musi kartkować ten cud wydawniczy i na własny rachunek "odsiewać" sobie powtarzające się informacje.
Ni wiem, po co i dlaczego ten cud powstał. Wiem, że nie było warto.
Banał i rzecz niewarta uwagi. Netsuke to miniaturowe - naprawdę miniaturowe, średnia wielkość to 3 centymetry - "breloczki" tudzież guzy ozdobne zawieszane przy inro, pudełeczkach noszonych na ogół przez Japończyków płci męskiej jako podręczny schowek na medykamenty lub inne drobiazgi.
Inro potrafią być małymi dziełami sztuki, których artyzm zapiera dech w piersi - i...
2018-02
Bardzo satysfakcjonująca książka. Wstęp oczywiście prezentuje historię kolekcji warszawskiej, ale najważniejsze są zdjęcia zbiorów, wśród których znajdują się eksponaty o znaczniej wartości artystycznej.
Album prezentuje przede wszystkim zbiory malarstwa i drzeworytu (również z epoki Meiji i współczesnego - gratka, a także obrazów ptaków i kwiatów, kacho-ga). Są nieliczne przykłady rzeźby, ceramiki i szkła (przede wszystkim "niejapońskiej" ceramiki Tosa), oraz tworzonej pod wpływem sztuki zachodniej zachwycającej emalii i wyrobów metalowych. Nie zabrakło także tak bardzo kojarzonych z Japonią dziedzin sztuki użytkowej: laki, figurek netsuke oraz zachwycających tsub.
Bardzo satysfakcjonująca książka. Wstęp oczywiście prezentuje historię kolekcji warszawskiej, ale najważniejsze są zdjęcia zbiorów, wśród których znajdują się eksponaty o znaczniej wartości artystycznej.
Album prezentuje przede wszystkim zbiory malarstwa i drzeworytu (również z epoki Meiji i współczesnego - gratka, a także obrazów ptaków i kwiatów, kacho-ga). Są ...
2018-02
Przyznaję, że tytuł nic mi nie mówił - co to niby jest Ise-katagami? Nie spodziewałam się rewelacji, a prawdopodobnie jest to najpiękniejsza książka o sztuce japońskiej, jaką widziałam. Nie chodzi o wydanie, bo jest niemal broszurowe, edytorsko też nie powala, ale zawartość...
Wzór na kimonie można wyhaftować, namalować lub... zafarbować po uprzednim naniesieniu na tkaninę wzoru. Brzmi banalnie, ale Japończycy w charakterystyczny dla siebie sposób zamienili coś, co brzmi mało efektownie w prawdziwie zapierające dech w piersiach przykłady nieludzkiej wręcz precyzji, wyrafinowanego smaku, cudownego wzornictwa.
O tym właśnie traktuje ta książka: o sztuce tworzenia wzorów i szablonów, które pokryte skrobią przyjmowały mniej barwnika podczas farbowania, tworząc cudowne, drobne wzory. Dziedzina jest tak niszowa, że podejrzewam, że mało który pasjonat Japonii o niej słyszał, staje się też powoli sztuką zanikającą. Tymczasem olśniewa na równi z drzeworytami czy ceramiką.
Do tego jeszcze fantastyczny tekst - mało która publikacja na tak małej ilości stron w tak wyczerpujący sposób opisuje jakiś temat. W tym wypadku temat bardzo wdzięczny: farbowania, szycia i tworzenia kimon. Kto zna i lubi monografię Zaborowskiej o kimonie, niech bierze szybko!
Przyznaję, że tytuł nic mi nie mówił - co to niby jest Ise-katagami? Nie spodziewałam się rewelacji, a prawdopodobnie jest to najpiękniejsza książka o sztuce japońskiej, jaką widziałam. Nie chodzi o wydanie, bo jest niemal broszurowe, edytorsko też nie powala, ale zawartość...
Wzór na kimonie można wyhaftować, namalować lub... zafarbować po uprzednim naniesieniu na...
2018-02
Śliczny katalog wystawy krakowskiego Muzeum Narodowego z ich kolekcji drzeworytów. Tekst komentarza nie jest jakoś szczególnie rozbudowany, więc wytrawny specjalista może poczuć lekki niedosyt, ale przeciętny czytelnik będzie w pełni usatysfakcjonowany.
Autorzy zrezygnowali z rozbudowanych opisów i wyjaśnień nawiązań i odniesień do kultury japońskiej, kiedy wymagały zbyt głębokiego wchodzenia w szczegóły (aluzje do Genji monogatari na przykład), ale na przykład nie bali się zaznajomić czytelnika z pojęciem mitate - aluzji, szczególnie popularnej w japońskiej sztuce.
Wystawa poświęcona była wizerunkowi kobiety, co samo w sobie może wydawać się banalne, ale temat został ujęty i oryginalnie, i - powiedzmy - pouczająco. Znajdziemy zatem rozdziały poświęcone obrazom pięknych kobiet, ale również intymnym obrazom macierzyństwa; wojowniczki sąsiadują z bohaterkami historii miłosnych, a te z kolei z duchami i aktorami onna gata.
Bez pretensji do wyciągania wniosków o tym, jaka naprawdę jest japońska kobieta, za to ze zbiorem niezwykle ciekawych drzeworytów i solidną porcją wiedzy o japońskiej kulturze jako takiej.
Śliczny katalog wystawy krakowskiego Muzeum Narodowego z ich kolekcji drzeworytów. Tekst komentarza nie jest jakoś szczególnie rozbudowany, więc wytrawny specjalista może poczuć lekki niedosyt, ale przeciętny czytelnik będzie w pełni usatysfakcjonowany.
Autorzy zrezygnowali z rozbudowanych opisów i wyjaśnień nawiązań i odniesień do kultury japońskiej, kiedy wymagały zbyt...
2018-02
Edytorskie cacuszko. Biblioteka Śląska zafundowała nam piękne wydanie teki drzeworytów Kono Baireia przedstawiającego ptaki i kwiaty. Ten specyficzny gatunek najpierw sztuki chińskiej, a później również japońskiej, "obrósł" bogatą symboliką i znaczeniem kulturowym, niestety - dla zachodniego odbiorcy niemal nieczytelnym.
Ku mojemu rozczarowaniu komentarz do teki przedstawia historię tego zbioru, jednak tylko sygnalizuję bogatą warstwę znaczeniową, która laikowi zupełnie umyka. Drzeworyty jednak bronią się same - cudownie szczegółowe i zdradzające niepospolity talent obserwacji.
Edytorskie cacuszko. Biblioteka Śląska zafundowała nam piękne wydanie teki drzeworytów Kono Baireia przedstawiającego ptaki i kwiaty. Ten specyficzny gatunek najpierw sztuki chińskiej, a później również japońskiej, "obrósł" bogatą symboliką i znaczeniem kulturowym, niestety - dla zachodniego odbiorcy niemal nieczytelnym.
Ku mojemu rozczarowaniu komentarz do teki...
2018-02
Karakter ostatnio rozpieszcza nas przedrukami z bardzo przyzwoitej - i zapewne już niedostępnej - antologii estetyki japońskiej w redakcji Wilkoszewskiej. A to "Księga herbaty", a to "Pochwała cienia" - rzeczywiście z takiej śmietanki brakowało "Struktury iki".
Proszę jednak nie dać się zwieść tą "śmietanką" - to jest ciężka książka. Kuki Shuzo był filozofem i jego esej taki właśnie jest - filozoficzny, z potężnym "aparatem" analizy w bardzo europejskim stylu.
O iki pisze w kontekście zachowania, emocji, projektowania wnętrz czy ubiorów, powołując się głownie na przykłady literackie, ale nawet dla zapalonego japonofila wywody o głębokim sensie iki w pasiastych kimonach może być męczące.
Jeśli zatem ktoś z łaskawych Czytelników zamierza książeczkę nabyć, a zniechęciło go moje marudzenie, proszę porzucić obawy. "Struktura iki" nawet nieprzeczytana jest piękną typograficzną pracą i na półce prezentuje się godnie, chociaż może skromnie (całość nie ma niecałe 130 stron). Dobre i to.
Karakter ostatnio rozpieszcza nas przedrukami z bardzo przyzwoitej - i zapewne już niedostępnej - antologii estetyki japońskiej w redakcji Wilkoszewskiej. A to "Księga herbaty", a to "Pochwała cienia" - rzeczywiście z takiej śmietanki brakowało "Struktury iki".
Proszę jednak nie dać się zwieść tą "śmietanką" - to jest ciężka książka. Kuki Shuzo był filozofem i jego esej...
2017-07
I co można napisać o takiej książce? Może tyle, że żałuję, jak straszliwie żałuję, że nie widziałam wystawy, do której ten katalog został wydany.
Nietypowy format. Edytorsko piękna robota. Wspaniałe reprodukcje - nadal nie wierzę, że takie skarby są w posiadaniu polskich muzeów. Do tego naprawdę przemyślany układ treści - rzadko spotyka się rozdziały tak spójnie i logicznie powiązane ze sobą. I jeszcze całkiem przyzwoity poziom merytoryczny tekstu, chociaż przyznaję, że w kilku miejscach został mi niedosyt wyjaśnień i opisu kontekstu kulturowego.
Na usprawiedliwienie autorki należy dodać, że rozpoznanie motywów w konwencji mitate czy biegła znajomość tematów sztuk kabuki wymaga doskonałej znajomości kultury japońskiej i katalog mógłby zwyczajnie nie udźwignąć takiej mnogości zagadnień, jakiej by wymagało szczegółowe omówienie.
Zupełnie nie rozumiem natomiast, jaki jest sens przytaczania obszernych cytatów z katalogu pierwszej europejskiej wystawy prac Utamaro, autorstwa Edmonda de Goncourta. Tłumaczenie jest słabe, z większości tekstu nic nie wynika (wyliczenia kolorów lub rodzajów strojów), a tłumaczenie było jednym z najbardziej irytujących punktów tego skądinąd wspaniałego albumu.
Przy okazji: czy ktoś spotkał się w literaturze około-japonistycznej z praktyką odmiany nazwisk i nazw własnych zakończonych na -o? Pani Król nietypową fleksją zafundowała mi skoki poziomu irytacji przy naprawdę przyjemnej lekturze zanim jeszcze dotarłam do "Malarza Zielonych Domów" Goncourta. Nie zasłużyłam na to.
I co można napisać o takiej książce? Może tyle, że żałuję, jak straszliwie żałuję, że nie widziałam wystawy, do której ten katalog został wydany.
Nietypowy format. Edytorsko piękna robota. Wspaniałe reprodukcje - nadal nie wierzę, że takie skarby są w posiadaniu polskich muzeów. Do tego naprawdę przemyślany układ treści - rzadko spotyka się rozdziały tak spójnie i...
2017-03
Powszechnie wiadomo, że nic nie sprzedaje się tak dobrze, jak seks, a ja dodatkowo za pewnik uznaję, że nikt nie napisze lepszej monografii na ten temat, niż Timon Screech. Z takim mniej więcej podejściem zabrałam się do lektury tej niewielkiej, bogato ilustrowanej i ślicznie wydanej książeczki.
Czekało mnie przyjemne zaskoczenie: chociaż w skrótowej formie, Francesco Morena bez większych potknięć przybliża historię seksu i erotyki w japońskiej sztuce - od czasów prehistorycznych do XX wieku. Ze względu na szczupłość miejsca czytelnik nie znajdzie tu rozbudowanych esejów, ale krótkie wprowadzenia pozwalają mniej więcej zrozumieć "klimat" danej epoki, a biografie twórców oprócz niezbędnych informacji rzucają światło na realia ówczesnego życia artystycznego.
Plus, oczywiście, ilustracje - widać, że dobrane nieprzypadkowo i nie po to, żeby zaspokoić zdrożną ciekawość, ale faktycznie zaprezentować najbardziej uznanych i cenionych artystów drzeworytu.
Mocne, zasłużone 6 gwiazdek.
Powszechnie wiadomo, że nic nie sprzedaje się tak dobrze, jak seks, a ja dodatkowo za pewnik uznaję, że nikt nie napisze lepszej monografii na ten temat, niż Timon Screech. Z takim mniej więcej podejściem zabrałam się do lektury tej niewielkiej, bogato ilustrowanej i ślicznie wydanej książeczki.
Czekało mnie przyjemne zaskoczenie: chociaż w skrótowej formie, Francesco...
2017-01
Ten kolekcjonerski rarytas cierpliwie czekał na półce blisko dwa lata, aż dojrzeję do lektury - i wszystkim, którzy przy pierwszym zdaniu poczuli żgnięcie zazdrości gdzieś pod żebrami pragnę w tym miejscu wyjaśnić, że zazdrościć nie ma czego.
Owszem, ilustracje są cudowne, wręcz zachwycające i książki tej można pożądać dla samego oglądania obrazków. Napisana jest jednak nudnawo: zdecydowanie jeśli chodzi o sztukę Japonii wciąż - mimo upływu lat - najlepiej sprawdza się tu książka Alberowej.
Każdy rozdział poprzedzony jest ogólnikowym wstępem o dominujących wówczas prądach i kierunkach w malarstwie, zarówno "rdzennie" japońskim, jak i tym inspirowanym sztuką zachodnią. Rozumiem, że autorka chciała chociaż wspomnieć o wszystkich zjawiskach i zagadnieniach, ale ze względu na szczupłość miejsca rozwinąć tematu nie mogła, ale całość sprawia, że czyta się to trochę jak słownik wyrazów obcych: owszem, ciekawe, ale trzeba sporo wysiłku, żeby z hasłowych wyjaśnień stworzyć pełny obraz.
Po omówieniu epoki następują biogramy malarzy ilustrowane najbardziej znanymi z ich prac - tu trzeba przyznać, że dobór ilustracji naprawdę nie zostawia wiele do życzenia. Prywatnie nie przepadam za takim sposobem organizacji treści - biogramy potrafią być koszmarnie nudne, a takie nagromadzenie nazwisk jest w zasadzie nie do zapamiętania. Ja po lekturze nie potrafiłabym przytoczyć choćby jednego nazwiska japońskiego malarza szkoły Tosa, a o samej szkole Tosa dowiedziałam się znacznie mniej, niż bym chciała.
Czy warto choćby wziąć do ręki? Za cudowne ilustracje - owszem. Czy warto płacić za tę książkę krocie albo poszukiwać jej po antykwariatach? Tego nie byłabym już pewna.
Ten kolekcjonerski rarytas cierpliwie czekał na półce blisko dwa lata, aż dojrzeję do lektury - i wszystkim, którzy przy pierwszym zdaniu poczuli żgnięcie zazdrości gdzieś pod żebrami pragnę w tym miejscu wyjaśnić, że zazdrościć nie ma czego.
Owszem, ilustracje są cudowne, wręcz zachwycające i książki tej można pożądać dla samego oglądania obrazków. Napisana jest jednak...
To był zakup w ciemno i jeden z tych, których absolutnie nie żałuję. Ta kapitalna książka rozpoczyna się od obszernego, wyczerpującego wstępu poświęconego historii drzeworytu w Japonii, a następnie każdy z kolejnych siedmiu rozdziałów przedstawia ikoniczne dzieła i twórców działających w każdym etapie rozwoju tej sztuki.
Układ jest, powiedziałabym, ryzykowny: reprodukcja pracy z jednej strony, jej krótkie omówienie wraz z informacjami biograficznymi artysty/rodu na drugiej - i wyobraźcie sobie, że to jednak działa. Andreas Marks wybiera prace unikatowe, istniejące w kilku egzemplarzach, oryginalne, wyróżniające się i za pomocą tych perełek ilustruje rozwój techniki, prądy estetyczne i zmieniające się użytkowe aspekty drzeworytów (od kartek pocztowych przez plakaty aż do wachlarzy). A jaką szczegółową wiedzą autor dzieli się z czytelnikami! Sama przyjemność.
Książka ta, przy wszystkich swoich zaletach, ma wedle mojego rozeznania dwie wady. Po pierwsze, jest niemożebnie ciężka. Kredowy papier i twarda okładka swoje ważą, ale jednak utrzymanie tego kloca na kolanach grozi martwicą.
Po drugie, książka jest rozsądnym kompromisem między ceną (wielkością), a wykorzystaniem miejsca do maksimum z zachowaniem wysokiej estetyki, co oznacza, że druk jest drobny, interlinia mała, a krój pisma delikatny i wąski, żeby zmieściło się możliwie dużo tekstu. Działa, oczywiście, ale czytanie tych pajęczo delikatnych literek na papierze, od którego odbija się światło, to prawdziwa mordęga. Na takie poświęcenie warto się zdobyć tylko dla takiej zawartości.
To był zakup w ciemno i jeden z tych, których absolutnie nie żałuję. Ta kapitalna książka rozpoczyna się od obszernego, wyczerpującego wstępu poświęconego historii drzeworytu w Japonii, a następnie każdy z kolejnych siedmiu rozdziałów przedstawia ikoniczne dzieła i twórców działających w każdym etapie rozwoju tej sztuki.
więcej Pokaż mimo toUkład jest, powiedziałabym, ryzykowny: reprodukcja...