-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel10
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant10
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
Biblioteczka
2024-02
2024-02
E, żeby tak trzymała w napięciu do ostatniej strony, to bym nie powiedziała, bo co może się dziać w pociągu, w którym zebrało się kilku płatnych morderców?
Ciekawe jest natomiast to, jak zgrabnie Isaka Kotaro prowadzi narrację, zgrabnie przemycając w powieści wątki z przeszłości bohaterów i budując ich portrety bez dłużyzn i mielizn.
Każda z osób jadących pociągiem ma oczywiście swoje zamiary, cele do osiągnięcia i wady, które im przeszkadzają, a są to postacie tak różne od siebie i tak starannie naszkicowane, że bez problemu wybierasz faworytów, którym kibicujesz w mokrej robocie (Mandarynka, uwielbiam cię!) i tych denerwujących, do których mimo wszystko zaczynasz czuć sympatię (dla mnie Cytryna i Biedronka). Dodatkowe oklaski za stworzenie Księcia, totalnie najbardziej antypatycznej, wstrętnej postaci od czasów mamuśki Bennet i jej głupich córek w "Dumie i uprzedzeniu".
Fajne czytadło, rozrywkowe i na niezłym poziomie.
Uwaga: kto nie widział filmu, niech nie ogląda, a kto widział i uznał, że powieść na pewno też durna, niech da szansę książce. Warto!
E, żeby tak trzymała w napięciu do ostatniej strony, to bym nie powiedziała, bo co może się dziać w pociągu, w którym zebrało się kilku płatnych morderców?
Ciekawe jest natomiast to, jak zgrabnie Isaka Kotaro prowadzi narrację, zgrabnie przemycając w powieści wątki z przeszłości bohaterów i budując ich portrety bez dłużyzn i mielizn.
Każda z osób jadących pociągiem ma...
2023-01
Intrygująca na kilku poziomach i po miesiącu nadal nie jestem pewna, czy raczej mnie zaskoczyła, czy rozczarowała.
Shibata nie jest w ciąży i wiemy to od samego początku. A jednak - chociaż tak na zdrowy rozum intryga powinna w którymś momencie się sypnąć - cały jej świat bez problemu akceptuje kłamstwo.
Czy kłamstwo w pewnym momencie staje się prawdą? Co tak naprawdę oznacza macierzyństwo dla kobiety, a co dla jej otoczenia i wreszcie - czy trzeba urodzić dziecko, aby być matką?
Yagi nie odpowiada na żadne z tych pytań, przynajmniej nie wprost i nie jednoznacznie. Mam więc delikatny czytelniczy niedosyt, bo chciałabym - nomen omen - rozwiązania akcji, dokończenia wątków i objawienia prawdy. Być może wszystkie te rzeczy są w "Dzienniku pustki', ale ukryte i niedopowiedziane.
Intrygująca na kilku poziomach i po miesiącu nadal nie jestem pewna, czy raczej mnie zaskoczyła, czy rozczarowała.
Shibata nie jest w ciąży i wiemy to od samego początku. A jednak - chociaż tak na zdrowy rozum intryga powinna w którymś momencie się sypnąć - cały jej świat bez problemu akceptuje kłamstwo.
Czy kłamstwo w pewnym momencie staje się prawdą? Co tak naprawdę...
2023-12
Po serii papkowatych nowelek nareszcie przyzwoity kawałek japońskiej prozy.
"Piersi i jajeczka" to dwie luźno połączone ze sobą nowele - pierwsza dotyczy relacji z własnym ciałem, druga potrzeby macierzyństwa i każda porusza na swój własny sposób.
"Piersi" to kawał porządnej roboty i ze strony pisarki, i tłumaczki. Najbardziej uderza pewna dwoistość w narracji. Z jednej strony jest więc Natsuko i to, jak relacjonuje przebieg wizyty starszej siostry z córką w Tokio, jednocześnie snując wspomnienia o swoim surowym, pozbawionym luksów dorastaniu i późniejszym zagubieniu. To zdystansowana proza, pozbawiona sentymentów i uderzająca w tym, jak nierówności społeczne, wykluczenie czy konsekwencje niedostatku traktuje jako coś oczywistego, nad czym nawet nie ma co się zastanawiać.
Z drugiej strony przez beznamiętną narrację bohaterki krzyczy wrażliwość autorki, która dostrzega ogrom cierpienia swoich bohaterek i pokazuje go czytelnikowi bez patosu, bez afektowanych monologów wewnętrznych i bez pustosłowia.
"Jajeczka" były dla mnie bardziej wymagające, bo przedstawiają skądinąd obcą mi potrzebę macierzyństwa. I znowu Kawakami unika prostych rozwiązań: bohaterką jest samotna aseksualna kobieta bez stałego partnera. Pytania, które wyłaniają się z jej opowieści są aktualne i chyba w niektórych środowiskach wywrotowe: czy samotna kobieta ma prawo do macierzyństwa? Kto jej to prawo daje, kto przez dostęp do procedur medycznych kontroluje jej prawo do reprodukcji?
W jakimś sensie są to historie feministyczne, ale nie w sensie społecznej walki o równouprawnienie. To raczej dwugłos o układaniu się ze swoim ciałem, o szukanie przestrzeni do życia dla siebie w całej gmatwaninie tkanek i procesów biologicznych.
Intrygujące, smutne, budzące gniew, wyzwalające.
Po serii papkowatych nowelek nareszcie przyzwoity kawałek japońskiej prozy.
"Piersi i jajeczka" to dwie luźno połączone ze sobą nowele - pierwsza dotyczy relacji z własnym ciałem, druga potrzeby macierzyństwa i każda porusza na swój własny sposób.
"Piersi" to kawał porządnej roboty i ze strony pisarki, i tłumaczki. Najbardziej uderza pewna dwoistość w narracji. Z jednej...
2023-12
Na Nowy Rok miałabym takie życzenie do losu, żeby odwrócił ten przeklęty trend wydawania healing novels.
"Kameliowy sklep papierniczy" to właśnie taka miałka książeczka, w której każdą ludzką krzywdę, gorycz, tęsknotę i żal da się załatwić pięknie napisanym listem. Postacie są może odrobinę ciekawsze, niż w innych powieścidłach spod tego znaku, mają trochę bardziej wyraziste charaktery i coś się z nimi dzieje, ale nadal trochę za mało, żeby z tej wakacyjnej książeczki wykrzesać coś więcej.
Jedyne co jest warte uwagi to wszystkie te szczegóły dotyczące pisania listów i związanej z nimi etykiety. Poza tym przeciętny poziom przeciętnej książeczki ku pokrzepieniu serc.
Na Nowy Rok miałabym takie życzenie do losu, żeby odwrócił ten przeklęty trend wydawania healing novels.
"Kameliowy sklep papierniczy" to właśnie taka miałka książeczka, w której każdą ludzką krzywdę, gorycz, tęsknotę i żal da się załatwić pięknie napisanym listem. Postacie są może odrobinę ciekawsze, niż w innych powieścidłach spod tego znaku, mają trochę bardziej...
2023-12
Miałam fajne wrażenia po pierwszym tomie - "Moje dni w antykwariacie" były powieścidełkiem przewidywalnym, ale bezpretensjonalnym i miłym w czytaniu.
Spokojnie sięgnęłam więc po drugi tom i teraz nie wiem: czy pierwszy też był taką szmirą, ale przeczytałam go w innym nastroju i dlatego mi się spodobał, czy drugi jest słabszy?
Myślałam, że będzie coś o życiu uczuciowym Takako - ale to, co prezentuje autor jest tak infantylne i głupie, że aż by się chciało zapytać, ile jeszcze powieści będzie się kręciło wokół wątku braku komunikacji między ludźmi.
Myślałam, że będzie więcej perypetii emocjonalnych przyjaciół Takako - ale wszystko to nie jest warte nawet funta kłaków.
Myślałam, że powieść uratuje wątek Momoko - ale nie. Jak w klasycznej szmirowatej powieści Momoko ma sprawić, że coś się dzieje i doprawić lukier powieści kroplą soku cytrynowego. Nawet ten wątek nie znajduje żadnej kulminacji, żadnego rozwiązania spod znaku katharsis, służy natomiast do wyprodukowania jeszcze większych ilości lukru.
Banalne, przewidywalne od pierwszej strony i przesłodzone tak, że aż bolą zęby.
Miałam fajne wrażenia po pierwszym tomie - "Moje dni w antykwariacie" były powieścidełkiem przewidywalnym, ale bezpretensjonalnym i miłym w czytaniu.
Spokojnie sięgnęłam więc po drugi tom i teraz nie wiem: czy pierwszy też był taką szmirą, ale przeczytałam go w innym nastroju i dlatego mi się spodobał, czy drugi jest słabszy?
Myślałam, że będzie coś o życiu uczuciowym...
2023-12
Niech będzie przeklęty ten, kto pierwszy wydał szmirę spod znaku "healing novels" i otrąbił wydawniczy sukces. Człowiek jak patrzy na nowości wydawnicze może odnieść wrażenie, że literatura japońska to lekkie jak wydmuszka banalne powieścidełka o niczym.
Tak jak tu. Tajemna restauracja przygotowuje potrawy, które odtwarzają zapamiętany, ulotny smak. Mniejsza z tym, dlaczego sama idea przywrócenia smaku z odległej przeszłości jest mrzonką - ten zarzut świadomie odkładam na bok, bo fikcja rządzi się swoimi prawami.
Ale dlaczego ta fikcja koncentruje się na najmniej intersujących aspektach każdej "misji" tropicieli smaków? Nie ma w niej właśnie tego, co by było najciekawsze: dochodzeń, dociekań, detektywistycznego rekonstruowania miejsc i przepisów. Dostajemy kilka zdań zdawkowego wyjaśnienia i cóż, trzeba obejść się smakiem. Dowiadujemy się za to czegoś tam o klientach, ale ich historie są dokładnie takie, jak możecie zgadnąć na podstawie innych healing novels.
Książka ulatuje z pamięci tak szybko, jak się ją czytało, wrażenia żadne. Tyle dobrego, że nie trzeba zgagi leczyć.
Niech będzie przeklęty ten, kto pierwszy wydał szmirę spod znaku "healing novels" i otrąbił wydawniczy sukces. Człowiek jak patrzy na nowości wydawnicze może odnieść wrażenie, że literatura japońska to lekkie jak wydmuszka banalne powieścidełka o niczym.
Tak jak tu. Tajemna restauracja przygotowuje potrawy, które odtwarzają zapamiętany, ulotny smak. Mniejsza z tym,...
2023-11
Nie, dobra, tej książki nie da się traktować poważnie i jej wartość (poza literacką i tłumaczeniową) jest w zasadzie niewielka - ot, narcystyczne rozważania nieśmiałego chłopca, który stał się trochę bardziej pewny siebie, odkąd zaczął chodzić na siłownię, ponieważ mięśnie jakoś tak obudziły w nim świadomość narodową.
"Słońce i stal" mają sens tylko w kontekście życia i śmierci autora (ależ to brzmi). Kiedy masz w pamięci, do jakiego szurniętego nacjonalizmu i jakiej głupiej śmierci doprowadziły, z jednej strony robi wrażenie spójność dzieła i życia, z drugiej - naprawdę trudno nie pomyśleć o stracie i marnotrawstwie.
Nadprogram: naprawdę dobre tłumaczenie! Nie kojarzę innych przekładów Macieja Komorowskiego, ale mamy też w Polsce Mishimę w koszmarnych przekładach i zdecydowanie łatwiej jest przetłumaczyć go źle niż na takim poziomie. Ślicznie!
Nie, dobra, tej książki nie da się traktować poważnie i jej wartość (poza literacką i tłumaczeniową) jest w zasadzie niewielka - ot, narcystyczne rozważania nieśmiałego chłopca, który stał się trochę bardziej pewny siebie, odkąd zaczął chodzić na siłownię, ponieważ mięśnie jakoś tak obudziły w nim świadomość narodową.
"Słońce i stal" mają sens tylko w kontekście życia i...
2023-11
Huh, bywało ciężko. Wstęp to jest raczej ciężka artyleria Freuda i literaturoznawstwa, ale ostatecznie warto było się przez to przebić, żeby mniej więcej złapać główny koncept - powiedzmy, że dyskusyjny, ale próbujący wyjaśnić, dlaczego dziewczyny lubią yaoi w mocno freudowskim ujęciu.
Potem zaczyna się robić ciekawiej: kolejne rozdziały poświęcone są omówieniu i analizie homoerotycznych wątków w utworach Mari Mori, Taeko Kono i Kanoko Okamoto z takich bardziej klasycznych pisarek oraz w bardziej współczesnym ujęciu Rieko Matsuury i mang yaoi.
Żeby nie było - ciężka artyleria analizy literaturoznawczej odzywa się w tle, ale jest trochę bardziej przystępna niż we wprowadzeniu.
I jakkolwiek wydawało mi się, że nie ma cienia, podejrzewania choćby męsko-męskiej relacji zabarwionej erotyzmem, która nawet w najniewinniejszym tekście umknie mojemu sokolemu oku, całe szczęście, że się przebiłam przez rozdziały poprzedzające tłumaczenia.
Jak słowo daję, nie ma tam literalnie nic, co mogłoby obudzić ciekawość przeciętnej yaoistki. Mało tego, czytając rozdział o Mari Mori byłam złamana, że nikt jej nie tłumaczył na angielski, tymczasem wystarczyła mi próbka grafomańskiego stylu autorki i jej wybitnej naiwności zaprawionej głupią mizoginią, żeby mi się odechciało.
Książka Nagaike jest interesująca właśnie ze względu na część z tłumaczeniami. Cała reszta, chociaż podejmuje arcyciekawe pytanie "dlaczego" jest i niełatwa w odbiorze, i - w moim odczuciu - za bardzo freudowska. Mam wrażenie, że to, co mogło tłumaczyć inspirację autorek z początków XX wieku niekoniecznie pasuje do autorek współczesnych, więc liczę na to, że ten temat wróci w pracach innych badaczy.
Huh, bywało ciężko. Wstęp to jest raczej ciężka artyleria Freuda i literaturoznawstwa, ale ostatecznie warto było się przez to przebić, żeby mniej więcej złapać główny koncept - powiedzmy, że dyskusyjny, ale próbujący wyjaśnić, dlaczego dziewczyny lubią yaoi w mocno freudowskim ujęciu.
Potem zaczyna się robić ciekawiej: kolejne rozdziały poświęcone są omówieniu i analizie...
2023-10
Nie wiem tego na pewno, ale podejrzewam, że (tfu!) Relacja specjalizuje się w wydawaniu obrzydliwych, banalnych powieścidełek w stylu "Zanim wystygnie, zanim wyblaknie, zanim się spierze" itd. "Fotografia..." zgarnęłam z bibliotecznej półki tym samym ruchem, którym zgarnęłam drugi tom kawowej lury, więc nie spodziewałam się niczego dobrego.
Nie do końca miałam rację.
Żeby była jasność w temacie: to też jest książka z gatunku "paskudne wydarzenia załatwimy ciepłym napojem i...", których infantylność i banał mierzą mnie do szpiku kości. Mimo wszystko "Fotograf..." jest jednak książką z nieco innej ligi: mamy trochę wyrazistsze postacie i trochę bardziej różnorodne historie.
Pierwszy duży plus za pierwsze opowiadanie, solidnie podbudowane historią Japonii - może w wymiarze mikro, ale nadal ze względu na jej piękną humanistyczną wymowę wartą przechowania.
Drugi plus za bohaterów drugiego opowiadania - podoba mi się, jak zostali przedstawieni w samym sposobie mówienia, jak wiele można wyczytać między wierszami o nich, o ich systemach wartości i realiach życia i o zaskakującej wrażliwości. Ten kontrast zaskakująco ładnie wybrzmiewa!
Ostatnie opowiadanie balansuje niebezpiecznie na granicy między infantylną czułostkowością spod znaku blaknących plam po kawie a udanym opowiadaniem o odzyskaniu życia po traumie - ale to od waszej czytelniczej wrażliwości zależy, jak je zaklasyfikujecie. Nie wstydzę się, że mnie kupiło.
Nie wiem tego na pewno, ale podejrzewam, że (tfu!) Relacja specjalizuje się w wydawaniu obrzydliwych, banalnych powieścidełek w stylu "Zanim wystygnie, zanim wyblaknie, zanim się spierze" itd. "Fotografia..." zgarnęłam z bibliotecznej półki tym samym ruchem, którym zgarnęłam drugi tom kawowej lury, więc nie spodziewałam się niczego dobrego.
Nie do końca miałam rację....
2023-10
Głęboko wierzę w głosy krytyków i znawców literatury, którzy chwalą prozę Mieko Kawakami, więc się nie poddaję. Wykruszyłam się na przekładzie "Piersi i jajeczek", no ale jak, uznana autorka, a ja bym nie miała dać drugiej szansy?
"Heaven" to powieść o przemocy i o starym jak powieść XIX-wieczna problemie, jak na nią reagować - zwłaszcza, kiedy jesteś ofiarą. Trochę tu poszukiwania sensu w cierpieniu, trochę walki ze swoją mentalnością ofiary. Na pewno nie jest to studium przemocy środowiskowej ani permanentnej ślepoty wszystkich dookoła na znęcanie się - szkoda, bo może by było ciekawiej i ambitniej. Mieko Kawakami prześlizguje się też po takich kwestiach, jak wolność wewnętrzna, godność, moralna wyższość, ale umówmy się - widzieliśmy to już wcześniej wiele razy w lekturach szkolnych, zwykle opisane trochę lepiej i trochę bardziej wnikliwie.
Powieść ratuje kulminacyjna scena pod koniec książki, ironiczna, okrutna i przewrotna, w kilku zdaniach (jakbyśmy to napisali w szkolnej rozprawce) podważająca wszystkie teorie i rozważania bohaterów na temat sensu lub bezsensu cierpienia i przemocy.
Warto było przebrnąć przez całość dla tego jednego fragmentu.
Trigger warning, skoro wydawcy się nie chciało: ta powieść ma dwa bardzo przykre miejsca z opisami przemocy. Możecie spokojnie je ominąć, nie stracicie wątku, a można sobie oszczędzić przykrych wspomnień.
Głęboko wierzę w głosy krytyków i znawców literatury, którzy chwalą prozę Mieko Kawakami, więc się nie poddaję. Wykruszyłam się na przekładzie "Piersi i jajeczek", no ale jak, uznana autorka, a ja bym nie miała dać drugiej szansy?
"Heaven" to powieść o przemocy i o starym jak powieść XIX-wieczna problemie, jak na nią reagować - zwłaszcza, kiedy jesteś ofiarą. Trochę tu...
2023-09
Sama jestem zaskoczona tym, ile przyjemności dała mi ta książka. Kobietka w dołku i ze złamanym sercem trafia do antykwariatu dziwacznego wujka. Wiecie, jak to się skończy? Pewnie, że wiecie, bo takich historii jest mnóstwo.
Ta też nie jest wybitnie oryginalna, ale jest miłym, ciepłym czytadłem o wychodzeniu na prostą, o odkrywaniu nowej pasji i nieznanego oblicza członków rodziny, o docenianiu innych. Wątek miłosny jest (sztuk dwa nawet) - pierwszy rozwija się klasycznie, ale bardzo delikatnie i bardzo ładnie, drugi z kolei jest tak sobie przekonujący, ale podoba mi się nieoczywista dynamika i rozkład sił między jego uczestnikami.
No a poza tym, ale tak szczerze: widzieliście złą książkę o miejscu, gdzie kocha się książki?
Jestem skłonna dać szansę drugiej części.
Sama jestem zaskoczona tym, ile przyjemności dała mi ta książka. Kobietka w dołku i ze złamanym sercem trafia do antykwariatu dziwacznego wujka. Wiecie, jak to się skończy? Pewnie, że wiecie, bo takich historii jest mnóstwo.
Ta też nie jest wybitnie oryginalna, ale jest miłym, ciepłym czytadłem o wychodzeniu na prostą, o odkrywaniu nowej pasji i nieznanego oblicza...
2023-09
Mój problem z Serią z Żurawiem: albo są to całkiem dobre czytadła ("Perfekcyjny świat...", "Kwiat wiśni..."), albo człowiek ma ochotę tłuc książką w ścianę - no bo wiadomo, że nie głową w biurko.
Początek jest bardzo obiecujący, pierwsze dwie historie mają swoją dynamikę i fajne bohaterki, ale niestety z czasem ludzie ustępują miejsca kotom i robi się dość nudno i banalnie. Po jaki grzyb bawić się w nieznośnie naiwne i infantylne antropomorfizowanie kotów, skoro można oddać głos kobiecym bohaterkom, które mają intrygujące, ciekawe historie?
Dobrze, no jest tradycyjna japońska opowiastka o narodzinach pokory i ciężkiej pracy, ale jest też zasługująca na więcej miejsca opowieść o tym, jak można nie udźwignąć ciężaru ambicji i oczekiwań, jak można przeżywać stratę i powoli wychodzić z żałoby. Ale nie, mamy nieledwie feudalny świat kotów (dziedziczenie terytorium? wtf?!)
Poproszę więcej miejsca dla ludzi, a mniej dla kociego harlequina.
Mój problem z Serią z Żurawiem: albo są to całkiem dobre czytadła ("Perfekcyjny świat...", "Kwiat wiśni..."), albo człowiek ma ochotę tłuc książką w ścianę - no bo wiadomo, że nie głową w biurko.
Początek jest bardzo obiecujący, pierwsze dwie historie mają swoją dynamikę i fajne bohaterki, ale niestety z czasem ludzie ustępują miejsca kotom i robi się dość nudno i...
2023-09
No myślałam, że to patronat LubimyCzytać i dlatego są takie wysokie oceny, ale nie. Fenomen 7 gwiazdek pozostaje dla mnie zagadką.
Prawdopodobnie jest to najgorsze literackie łajno, jakie w tym roku przeczytałam. Mniejsza już o bardzo szkolne, bardzo nieudolne tłumaczenie z angielskiego (tfu, wydawco, wstydź się!), od którego dialogi brzmią tak kulawo i sztywno, jakby napisała je nastolatka w fanfiku (Przepraszam tutaj naprawdę utalentowane nastolatki, które piszą ff: wiele z was ma lepszy warsztat niż tłumaczka tego gniota tudzież autor tego gniota - podejrzewam, że bardzo pechowo połączyli siły).
Mniejsza o tłumaczenie, mniejsza o styl, bo to można jakoś przełknąć. Jest tu niestety coś gorszego, najgorszy wyznacznik literackiej szmiry: autor, który w swoje opowiadania wplata bardzo poważne ludzkie dylematy, tragedie i bolesne problemy, żeby rozwiązać je tak banalnie, tak od ręki, jakby w ogóle nie miały swojej wagi zdolnej zniszczyć życie bohaterów.
I jakie mu tu mamy nagromadzenie tych nieszczęść! Wybierzcie sobie, proszę, coś, co by was naprawdę zabolało i dostaniecie to w tej książce razem z lurowatą kawą i masą powtórzeń (hej, kto sprawdził, ile razy można przeczytać, jak działa ta magiczna kawiarnia?). Cena nie obejmuje katharsis, które zafundowałby nam pisarz obdarzony większą wrażliwością i lepszym warsztatem.
Jako czytelnik czuję bardzo brzydko zrobiona w konia, kiedy napięcie rośnie (dopowiadam sobie, że rośnie, niestety w książce za bardzo się tego nie czuje), a rozwiązanie akcji zawiera się w jednym zdaniu, możliwie łzawym i sentymentalnym. Cringe aż zęby bolą.
Nie chodzi nawet o to, że szanujący się brytyjski lub rosyjski pisarz z XIX wieku z każdego z tych gównianych opowiadanek wykroiłby trzytomową powieść ze zniuansowanymi bohaterami i autentycznym zainteresowaniem dla tego, co czuli, jak przeżywali swój ból czy jak odradzali się do nowego życia. Książkowa pop-papka nie musi być ambitna, ale powinna być chociaż być przemyślana, sprawnie napisana i nie robić z czytelnika durnia.
Kto w czynie społecznym chętny do akcji dywersyjnej i oblania kawą twardego dysku komputerów osób odpowiedzialnych za powstanie tego szmatławca?
No myślałam, że to patronat LubimyCzytać i dlatego są takie wysokie oceny, ale nie. Fenomen 7 gwiazdek pozostaje dla mnie zagadką.
Prawdopodobnie jest to najgorsze literackie łajno, jakie w tym roku przeczytałam. Mniejsza już o bardzo szkolne, bardzo nieudolne tłumaczenie z angielskiego (tfu, wydawco, wstydź się!), od którego dialogi brzmią tak kulawo i sztywno, jakby...
2023-09
Nie sięgnęłabym po tę książkę, gdyby nie Martyna z Azjatyckiej Półki (polecam blog i konto na IG). Yukiko Motoya to laureatka nagrody Akutagawy, więc byłam trochę zaskoczona, że zbiór jej opowiadań nie ukazał się w jakimś rozpoznawalnym wydawnictwie i serii oraz że jest to autorka całkowicie dla mnie anonimowa.
Tymczasem opowiadania są świetne, od pierwszego do ostatniego zdania. I te utkane z przywidzeń (Wołam cię po imieniu, Złączenie), i te pokazujące wewnętrzny świat bohaterek (kapitalne Outside, Samotna kulturystka), i te, w których ich przeżycia w nieszablonowy sposób odsłaniają społeczną rzeczywistość oczekiwań wobec kobiet (Tajfun, fenomenalne Q&A), Yukiko Motoya trzyma wysoki poziom, bawiąc się konwencjami (Widmoza), narracjami (trochę niesamowite i przerażające Dziewczyny, przezabawne How to burden a girl) i perspektywami.
Niezależnie od przyjętego stylu, typu opowieści i fabuły, opowiadania te mają jeden wspólny mianownik: podwójne standardy i nieskończenie fałszywy wizerunek kobiet, z którego - każda na swój sposób - wyzwalają się jej prawdziwe, żywe bohaterki. Czasem z humorem, czasem groteskowo, czasem z barokowo przerysowanym okrucieństwem.
Ta książeczka zdecydowanie zasługuje na więcej czytelniczej uwagi i większe rozpoznanie, więc jeśli zobaczysz ją w bibliotece lub w księgarni, nawet się nie zastanawiaj.
Nie sięgnęłabym po tę książkę, gdyby nie Martyna z Azjatyckiej Półki (polecam blog i konto na IG). Yukiko Motoya to laureatka nagrody Akutagawy, więc byłam trochę zaskoczona, że zbiór jej opowiadań nie ukazał się w jakimś rozpoznawalnym wydawnictwie i serii oraz że jest to autorka całkowicie dla mnie anonimowa.
Tymczasem opowiadania są świetne, od pierwszego do ostatniego...
2023-08
Jestem przyjemnie zaskoczona tą książką - po ocenach tutaj spodziewałam się gniota, a tymczasem jest to przyjemnie skonstruowana historia o nieco klaustrofobicznym klimacie (te drobiazgowe wyliczenia zajęć Kobiety w Fioletowej Spódnicy, często rozliczone co do minuty), której zaskakujące rozwiązanie to w zasadzie kilka akapitów.
Podobało mi się zwłaszcza to, jak z perspektywy czasu w powieści i nowych zdarzeń wszystkie szczegóły zaobserwowane przez Kobietę w Żółtym Kardiganie zacierają swoje znaczenie lub całkowicie je zmieniają, a ich mozaika, starannie układana przed czytelnikiem, w jednej chwili pokazuje zupełnie nowy obraz.
Nie jest to powieść wybitna, ale na pewno przyzwoicie napisana, nieźle przetłumaczona i wciągająca. Mocne 7/10, Dociekliwy kotek poleca na wakacje.
Jestem przyjemnie zaskoczona tą książką - po ocenach tutaj spodziewałam się gniota, a tymczasem jest to przyjemnie skonstruowana historia o nieco klaustrofobicznym klimacie (te drobiazgowe wyliczenia zajęć Kobiety w Fioletowej Spódnicy, często rozliczone co do minuty), której zaskakujące rozwiązanie to w zasadzie kilka akapitów.
Podobało mi się zwłaszcza to, jak z...
2023-07
Kapitalny zbiór, przekrojowy i świetnie pomyślany. Kilka opowiadań pojawiło się już w polskich przekładach w innych antologiach, pojawiało się też w innych wydaniach w anglojęzycznych zbiorach - ale to mimo wieku w ogóle się nie postarzało.
Na wielki plus zaliczam też to, że zbiór prezentuje nie tylko najbardziej znane nazwiska japońskich prozaików, ale też nurty, które może nie wydały pisarzy oryginalnych i cieszących się uznaniem, ale które tworzyły japońską literaturę i kształtowały życie intelektualne kraju.
Wstęp obowiązkowo.
Kapitalny zbiór, przekrojowy i świetnie pomyślany. Kilka opowiadań pojawiło się już w polskich przekładach w innych antologiach, pojawiało się też w innych wydaniach w anglojęzycznych zbiorach - ale to mimo wieku w ogóle się nie postarzało.
Na wielki plus zaliczam też to, że zbiór prezentuje nie tylko najbardziej znane nazwiska japońskich prozaików, ale też nurty, które...
2023-04
To nie mogło się nie udać: uwielbiam "Genji monogatari", kręci mnie epoka Heian, więc co mogło pójść nie tak? Że epos rycerski? Że wojna Gempei? Ależ to na pewno będzie fascynujące!
Nie było. W porównaniu do wielkiego klasyka Murasaki Shikibu "Heike monogatari" brakuje wszystkiego: wyraźnie zarysowanych postaci, psychologii, elegancji, barwnych detali, perypetii bohaterów. Jest za to nagromadzenie wojowników, którzy nie różnią się od siebie literalnie niczym, a do tego nazywają się tak samo oraz płaska, nudna akcja, gdzie wszystko jest opisane tak samo. W efekcie przy kolejnej zdradzie, którą opuszczony przez wszystkich wojownik musi przyjąć rozpruwając sobie brzuch, człowiek ziewa... ziewa... Jeśli ktoś uważa, że opisy pojedynków i bitew u Homera są nudne, niech sięgnie po Opowieść o Heike.
Największe zdumienie: najbardziej znane epizody z Heike, uwiecznione w teatrze no, poezji, drzeworytach w samej opowieści okazują się detalami, które trudno wyłapać w gąszczu podobnych.
To nie mogło się nie udać: uwielbiam "Genji monogatari", kręci mnie epoka Heian, więc co mogło pójść nie tak? Że epos rycerski? Że wojna Gempei? Ależ to na pewno będzie fascynujące!
Nie było. W porównaniu do wielkiego klasyka Murasaki Shikibu "Heike monogatari" brakuje wszystkiego: wyraźnie zarysowanych postaci, psychologii, elegancji, barwnych detali, perypetii...
2023-04
Autorów uhonorowanych Nagrodą Akutagawy nietrudno jest znaleźć na księgarnianych półkach, podczas gdy ci z przyznaną Nagrodą Naokiego jakoś nie zdobywają w Polsce takiego rozgłosu.
"Oczy mojego kochanka" Amy Yamady to moja próba nadrobienia prywatnych braków w zakresie znajomości powieści, za które Nagroda Naokiego została przyznana - i wbrew niskim ocenom na LC te trzy opowiadania faktycznie wyróżniają się na tle innych japońskich powieści.
Przede wszystkim wyobrażam sobie, jakim szokiem musiała być w konserwatywnej, kulturowo homogenicznej (przynajmniej w teorii) i raczej mało przychylnej obcokrajowcom Japonii opowieść o kulturowo "mieszanych" romansach, o kobietach działających w oparciu o swoje pragnienia i instynkty, a nie zasady dobrego wychowania, żyjące często na obrzeżach półświatka.
Myślę, że wydanie "Oczy mojego kochana" w Zmysłowej serii, bo jednak nadaje jej to kontekst literatury erotycznej, a to krzywdzące spłycenie - o tyle szkodliwe, że generuje pewne oczekiwania już na etapie okładki. Amy Yamada to nie jest pisarka zmysłowych opowiastek spod znaku BDSM dla fanów i fanek Greya lub podobnej szmiry: to niezła pisarka o oryginalnym stylu i bardzo "niejapońskim" doborze tematów.
Autorów uhonorowanych Nagrodą Akutagawy nietrudno jest znaleźć na księgarnianych półkach, podczas gdy ci z przyznaną Nagrodą Naokiego jakoś nie zdobywają w Polsce takiego rozgłosu.
"Oczy mojego kochanka" Amy Yamady to moja próba nadrobienia prywatnych braków w zakresie znajomości powieści, za które Nagroda Naokiego została przyznana - i wbrew niskim ocenom na LC te trzy...
2023-02
Bardzo satysfakcjonujące opowiadanie i frapujący obraz świata "kwiatów i wierzb", którego dziś już próżno szukać.
Dla mnie największym zaskoczeniem było to, jak zainteresowanie autora/narratora zdawało się wędrować. To, co brałam za główny wątek okazywało się wątkiem pobocznym i odwrotnie, losy bohaterki i jej perypetie w świecie romansów, zazdrości i wzajemnych animozji zostały opowiedziane niejako mimochodem, na tle innych epizodów. O tym, że jeden z nich okazał się fajtycznie dramatyczną kulminacją, dowiadujemy się dopiero po kilku stronach! To było trochę wytrącające z czytelniczej rutyny i z tego względu chociażby warto było spróbować.
Bardzo satysfakcjonujące opowiadanie i frapujący obraz świata "kwiatów i wierzb", którego dziś już próżno szukać.
Dla mnie największym zaskoczeniem było to, jak zainteresowanie autora/narratora zdawało się wędrować. To, co brałam za główny wątek okazywało się wątkiem pobocznym i odwrotnie, losy bohaterki i jej perypetie w świecie romansów, zazdrości i wzajemnych animozji...
Jestem fanką. Chociaż wyrosłam już z motylków w brzuchu i bezkrytycznego zachwytu, fandom pozostaje moim punktem odniesienia i na zawsze ustawił mi np. sposób odbioru treści popkulturowych.
A jednak...
Akari pokazuje ten fandom, o którym wiem, że istnieje, ale znam go tylko z opowiadań. Fanatyczny, wymagający poświęceń, fandom ustawiający życie i trzymający za pysk silniej niż jakikolwiek autorytet.
Pokazuje fandom, który jest jedynym schronieniem i miejscem ucieczki dla tych wystraszonych, niepewnych, pozbawionych umiejętności społecznych, gorzej odnajdujących się w realiach, gdzie jest stres, wymagania, oczekiwania innych i normy, których przestrzeganie decydują o akceptacji i sukcesie.
Pokazuje fandom samotnych i zagubionych.
Zauważcie jednak, że fandom Akari w zasadzie jest pozbawionych znajomych i przyjaciół. Nie ma w nim wspomnień wspólnego przeżywania radosnych momentów. Jeśli kiedykolwiek doświadczyliście bycia w fandomie, czegoś będzie wam brakowało.
Intrygujące jest też to, że idol, który niemal dosłownie trzyma Akari przy życiu, w zasadzie nie istnieje w narracji powieści - jest jednocześnie wszechobecny i w przedziwny sposób anonimowy.
Żałuję trochę, że nie dowiedzieliśmy się o nim więcej - o jego życiu, ciężarze sławy i wreszcie powodów, dla których uderzył fankę lub czy w ogóle to zrobił...?
No i jest sama Akari, o której autorka nie mówi nam wprost, czy jej zachowanie wynika z autyzmu, zgrabnie unikając piętnowania. Dla mnie narratorka-bohaterka była testem empatii, który totalnie oblałam - denerwujący, nieogarnięty typ, który najchętniej solidnie bym sprała, a intensywność mojej irytacji na fikcyjną postać dość mnie zaskoczyła.
Nie umiem lubić Akari, nie umiem jej współczuć i nie mam do niej za grosz cierpliwości.
Jestem fanką. Chociaż wyrosłam już z motylków w brzuchu i bezkrytycznego zachwytu, fandom pozostaje moim punktem odniesienia i na zawsze ustawił mi np. sposób odbioru treści popkulturowych.
więcej Pokaż mimo toA jednak...
Akari pokazuje ten fandom, o którym wiem, że istnieje, ale znam go tylko z opowiadań. Fanatyczny, wymagający poświęceń, fandom ustawiający życie i trzymający za pysk...