-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel15
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik253
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Biblioteczka
2016-05-08
Recenzując książkę trzeba liczyć się z ograniczeniami, z trzymaniem buzi na kłódkę, aby nie zdradzić zbyt wiele, ale jednocześnie należy napisać wszystko tak, aby trafić w samo sedno, wydobyć w kilkudziesięciu zdaniach zalety powieść. Czasem to łatwe, a nawet przyjemne zadanie. Jednak w większości przypadków jest ciężko i naprawdę trudno przedstawić swoje zdanie, kiedy fabuła jest zagadką, kiedy opis mówi jedno, a rozbudzone uczucia z każdym zdaniem tworzą zupełnie inny obraz. Tak miałam w przypadku recenzowania książki Hopeless, tak również stało się ze skomplikowaną historią autorstwa Jessici Park.
To skomplikowane. Julie to historia tytułowej Julie, która rozpoczyna studia w Bostonie, jednak jej pierwsze kroki w samodzielnym życiu nie idą po jej myśli. Splot nieoczekiwanych okoliczności sprawia, że pozostaje bez dachu nad głową. Z odsieczą przychodzi jej przyjaciółka jej matki ze studenckich lat, u której spędza pierwszy okres studenckiego życia. Niespodziewanie Julie trafia w sam środek emocjonalnego piekła, w którym rodzina Watkinsów, o grozo, nauczyła się funkcjonować. Czy Julie uda się odkryć tajemnicę specyficznych zachowań rodziny? Czy w ogóle ma prawo, aby naruszać starannie zbudowaną fortecę i jednocześnie nie wpaść w ich sidła?
Fabuła książki jest przemyślana od samego początku. Brniemy razem z Julie w tajemnicę, której rozwiązanie jest bombą emocjonalną. Choć skłamałabym, gdybym powiedziała, że w trakcie powieści ciężko rozwiązać sieć kłamstw stworzoną przez Watkinsów. Tuż przed połową książki, może późno, może dość szybko, odkryłam coś co dla Julie było nadal tajemnicą. I wiecie co? To wcale nie ujmuje tej książce, bo posiadając tę wiedzę podążałam nadal jak cień za losem bohaterów, a na moim sercu rósł kamień. Nie wiem, czy taki był zamiar aktorki, czy to kwestia doświadczenia czytelniczego i wrażliwości, ale ja to kupuje.
Julie jako główna bohaterka tej powieści jest młodą dziewczyną, która jest jeszcze niedojrzała emocjonalnie, przez to jej zachowanie często jest dość naiwne. Mam wrażenie, że dla mnie jak i dla autorki, to nie kreacja Julie była sprawą priorytetową. Ona miała być zwyczajna w swojej niezwykłości. Rozumiecie? Ta dziewczyna miała być sobą, miała nieść normalność, której tak brakowało w miejscu, do którego trafiła.
Jak przystało na literaturę młodzieżową (i nie tylko), nie mogło zabraknąć wątku romantycznego. Opis okładki niepokoi. Ja przynajmniej tak miałam. Bałam się mdłego trójkątu z nastoletnimi bohaterami. Jeśli czuliście podobnie z ręką na sercu mogę przysiąść, że tego tu nie znajdziecie. To skomplikowane. Julie co prawda oferuje nam młodzieńczą miłość, ale dawkując ją i nie wysuwając na pierwszy plan. Relacja Julie-Matt-Finn nie drażni, nie nudzi, bo po prostu nie ma ku temu podstaw. Moja wiara w miłość w powieściach dla młodzieży odżywa za każdym razem, kiedy autorzy są w stanie wykrzesać z siebie choć odrobinę kreatywności. Jessica Park nie dała się porwać szablonom i za to będą ją cenić.
Nie byłabym sobą, gdybym nie zwróciła uwagę na piękną i jednocześnie tajemniczą okładkę, która przyciąga wzrok i hipnotyzuje. Dziewczyna, której twarz spogląda z książki idealnie odnalazłaby się w roli Julie. I albo mam już paranoję albo jej oczy wyglądają, jakby chciały wykrzyczeć tajemnicę lub ostrzec o emocjach, które zostaną nadszarpnięte przez jej historię. Tak, pewnie odrobinę mnie poniosło. Chyba, że...
Jakbym miała wyjawić największe atuty tej pozycji, bezapelacyjnie byłby to pomysł, lekki styl autorki, który poruszał emocjami i przeplatające się w powieści statusy prosto z portali społecznościowych głównych bohaterów oraz wiadomości, które wymieniali. Takie połączenie sprawiło, że z zapowiadającej się zwyczajnie powieści dla młodzieży, powstała skomplikowana relacja, której śledzenie sprawia, że mięknie serce.
Nie zdradzę nic więcej. Wy też nie pozwólcie, aby ktoś zepsuł Wam możliwości odkrycia prawdy osobiście!
Recenzując książkę trzeba liczyć się z ograniczeniami, z trzymaniem buzi na kłódkę, aby nie zdradzić zbyt wiele, ale jednocześnie należy napisać wszystko tak, aby trafić w samo sedno, wydobyć w kilkudziesięciu zdaniach zalety powieść. Czasem to łatwe, a nawet przyjemne zadanie. Jednak w większości przypadków jest ciężko i naprawdę trudno przedstawić swoje zdanie, kiedy...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-03-10
Niedawno obchodziliśmy Dzień Kobiet dlatego warto wspomnieć o kobiecie, która znalazła swoje miejsce w świecie mężczyzn. W czasach ograniczonych przez konwenanse, gdzie kobieta powinna być wzorem cnót, ograniczana nawet przez ciasny gorset.
Gabrielle "Coco" Chanel jest znana przede wszystkim z wprowadzeniem na rynek legendarnej małej czarnej, wyzwoliła kobiety z gorsetów. Projektowała ubrania o prostszych fasonach i stworzyła niepowtarzalne perfumy Chanel No. 5, które dziś są symbolem kobiety eleganckiej i wyjątkowej.
Ale za ładnymi ubraniami kryje się również historia kobiety, która musiała wiele przejść i przeciwstawić się poglądom, które wpajano jej od dzieciństwa.
Cała przygoda z modą rozpoczęła się w sierocińcu prowadzonym przez zakonnice, które jako pierwsze zauważyły talent drzemiący w dziewczynce. Później, już po zakończeniu edukacji, zaczęła stawiać coraz śmielsze kroki, nieraz odbijało się to nawet na jej reputacji.
Czytając jedną z wielu biografii Coco Chanel można by pomyśleć, że pomimo sukcesu, który niewątpliwie odniosła, to sama była kobietą, która często manipulowała innym osobami i potrafiła być bezwzględna, byle tylko osiągnąć cel, który sobie postawiła. Faktycznie, czasem można odnieść takie wrażenie, ale czytając "Mademoiselle Chanel" człowiek wyczuwa fascynacje i szacunek, jaki autor- Christopher W. Gortner- obdarzył tą znaną projektantkę. Dzięki niemu zapomina się, że to nie jest pamiętnik, który napisała Coco. On przedstawia jej myśli i emocje w tak prawdziwy i naturalny sposób, a zarazem obiektywny sposób, że czytelnik nie pomimo licznych wad Chanel, nie jest w stanie zniechęcić się do niej.
Jak przystało na opowieść o wytwornej kobiecie okładka i cały wygląd książki jest równie elegancki. Twarda oprawa sprawia, że pomimo sporej liczby stron jej trzymanie nie sprawia problemów, tylko przyjemność.
Warto również wspomnieć o jednej ważnej rzeczy. "Mademoiselle Chanel" nie jest zwykłą biografią, ona ma sfabularyzowaną formę, dzięki temu jeszcze bardziej porywa czytelnika i sprawia, że przeczytane strony znikają w zastraszającym tempie.
Myślę, że książkę śmiało można polecić zarówno osobom, które kochają modę i chcą poznać szczegóły życia jednej z ikon stylu, ale również wszystkim tym, którzy chcą przeczytać historię o fascynującej kobiecie. Jednak szczególnie z tą książką powinna zapoznać się płeć piękna. W końcu to dzięki Coco Chanel dzisiaj nie musimy dusić się w gorsetach. Kto wie, kiedy pojawiłaby się równie odważna osoba i uczyniłaby ten krok.
Cieszę się, że miałam możliwość poznania życia Coco Chanel. Przestała być dla mnie anonimową postacią, teraz wiem, jak trudną ścieżkę życia wybrała dla siebie i ile przeszkód pokonała żeby osiągnąć sukces.
Niedawno obchodziliśmy Dzień Kobiet dlatego warto wspomnieć o kobiecie, która znalazła swoje miejsce w świecie mężczyzn. W czasach ograniczonych przez konwenanse, gdzie kobieta powinna być wzorem cnót, ograniczana nawet przez ciasny gorset.
Gabrielle "Coco" Chanel jest znana przede wszystkim z wprowadzeniem na rynek legendarnej małej czarnej, wyzwoliła kobiety z gorsetów....
W jednej chwili świat zaczyna zmieniać się, noc wygrywać z dniem, a ludzkość tonąć w dezorientacji. Już nic nie jest pewne. Prócz świadomości, że już nic nie będzie takie jak dawniej. Poza tym ludzkość szczycąca się znajomością tak wielu dziedzin nauki, staje się całkowicie bezradna. Bańka mydlana pęka, a świat zmierza ku zagładzie. Ku stopniowemu końcowi, którego nie sposób było przewidzieć, a już tym bardziej zatrzymać.
Główna bohaterka – Julia, jest młodą dziewczyną wchodzącą dopiero w wiek nastoletni. Jest zwyczajna i zagubiona w nowej rzeczywistości. Czas, w którym poznajemy Julię jest przełomowy nie tylko dla ludzkości, dla naszej planety Ziemi, ale także dla niej osobiście. Główna bohaterka wkracza właśnie w czas przemian wewnętrznych, jak i zewnętrznych. Mimo młodego wieku Julia zakochuje się po raz pierwszy w dotąd nieosiągalnym Sethcie. Wszystko to sprawia, że na Wiek cudów można spoglądać także przez pryzmat dorastania i problemów z nim związanych, zapominając niejednokrotnie o katastrofalnych w skutkach zmianach, które dzieją się w powieści Karen Thompson Walker.
„ Niektórzy mówią, że miłość to najsłodsze uczucie, najczystsza forma radości, ale to nieprawda: do takiego opisu pasuje nie miłość, lecz ulga.”
Część wizualna książki zdecydowanie przypadła mi do gustu. Okładka jest delikatna, trafiająca w sedno i nostalgiczna. Słowem – idealna. Jestem pewna, że przykuje wzrok i skłoni do spojrzenia na tylna okładkę, aby dowiedzieć się, o czym tak naprawdę jest ta powieść. I co zastanie po pierwszym zachwycie spowodowanym dostrzeżeniem okładki? Już wyjaśniam.
Zdecydowanie przypadł mi do gustu język używany przez autorkę. Kojarzył mi się z moją ukochaną serią Piąta fala napisaną przez Ricka Yanceya. Jakbym czytała nostalgiczną historię o końcu świata, który jest nam dobrze znany. Autorka nie szczędzi fantazyjnych porównań, czy inteligentnych przemyśleń. Zmusza czytelnika do głębszego wchłonięcia w uczucia bohaterów, co nie jest częstym zjawiskiem wśród literatury młodzieżowej, do której oczywiście owa książka należy.
Jeśli już mowa o refleksyjnej formie Wieku cudów nie sposób pominąć wady z nią związaną. Autorka tak skupiła się na tym, aby zapukać do naszych uczuć, obudzić niepokój czy współczucie, że zdecydowanie odbiło się to na tempie akcji. Cała powieść utrzymana jest w dość jednostajnym tempie. Bywają momenty, kiedy już mamy nadzieje na początek długo oczekiwanej akcji, aż tu znów autorka serwuje nam kolejną garść refleksji czy nowych informacji związanych z fabułą. W skrócie każdy tlący się zaledwie ogień zostaje ugaszony przez kubeł zimnej wody lub dwa.
W trakcie czytania Wieku cudów, już od pierwszych zdań czuć potencjał związany ze stylem autorki oraz z samym pomysłem. Ma się wrażenie, że ta książka będzie wyjątkowa, że zapadnie nam długo w pamięć, a może nawet ukradnie nam kilka cennych nocnych godzin. W praktyce jest inaczej. Na tę powieść potrzeba czasu, ochoty i nie rzadko nastroju. Wielbicielom szalonych zwrotów akcji powiem, aby szukali dalej. Jestem pewna, że ta pozycja znajdzie przychylne grono czytelników, bo ma potencjał, wprowadza w nastrój i intryguje, głównie pomysłem. Jednak dla mnie jest zaledwie połową tego, co dobra powieść powinna zawierać. I nawet naciągając na twarz maskę optymisty, pół nigdy nie będzie całością.
W jednej chwili świat zaczyna zmieniać się, noc wygrywać z dniem, a ludzkość tonąć w dezorientacji. Już nic nie jest pewne. Prócz świadomości, że już nic nie będzie takie jak dawniej. Poza tym ludzkość szczycąca się znajomością tak wielu dziedzin nauki, staje się całkowicie bezradna. Bańka mydlana pęka, a świat zmierza ku zagładzie. Ku stopniowemu końcowi, którego nie...
więcej mniej Pokaż mimo to
Niektórzy sądzą, że skoki narciarskie to stateczny sport pozbawiony emocji. Jeszcze inni powiedzą, że zawodnicy, którzy biorą udział w zawodach pozbawieni są piątej klepki. Ja jestem w trzeciej grupie, wśród oczarowanych poczynaniami potomków mitu Ikara i Dedala, śledzę rywalizację skoczków odkąd pamiętam. Wiadomo, ojcem współczesnych, polskich skoków jest Adam Małysz i to on w większości zaraził, nas kibiców, miłością do ludzi-ptaków, którzy nierzadko narażając własne życie, przełamują ludzkie ograniczenia.
Książka Moja walka o każdy metr to autobiografia Thomasa Morgensterna, w której dzieli się swoimi myślami, wspomnieniami, koszmarami i sukcesami. To wyznanie austriackiego skoczka narciarskiego, który osiągnął w swoim sportowym życiu wszystko. Poczuł smak złota olimpijskiego, uwielbienia kibiców, szczycił się tytułem mistrza, ale zajrzał także na tę drugą stronę medalu. Gdzie granica między życiem a śmiercią stała się niebezpiecznie cienka. Upadki na skoczniach, których doświadczył chcąc nie chcąc stały się dopełnieniem obrazu Morgiego. Ciągła walka, która toczyła się głownie w głowie skoczka doprowadziła do podjęcia ostatecznej decyzji, która choć kończyła coś wielkiego, otwarła za to coś nowego.
Zdecydowanym atutem tej książki jest jej forma. Od początku do końca przedstawia spojrzenie Morgensterna. Zmieszane zostały wspomnienia z kulminacyjnych momentów jego życia. Zadziwiające jest to, że w trakcie czytania czuć jakby miało się do czynienie z powieścią, a nie autobiografią. Przez to nie sposób odczuć znużenia, te dwieście parę stron znika w zatrważającym tempie, sprawiając, że sposób postrzegania skoczka siedzącego na belce, na samym szczycie skoczni, ulega nieodwracalnej metamorfozie.
Ta pozycja emanuje w emocje, które wstrzykuje nam Thomas wprost do serca. Autor posługuje się dużą ilością wykrzykników, aby podkreślić znaczenie swoich słów, jego stosunek do pewnej opinii oraz ukazać emocje. Nie da się tej książki przeczytać bez przyspieszonego tętna, z kamiennym wyrazem twarzy i choć odrobinę wilgotnymi oczami. Scenariusz, który składa się na życie Morgiego to cała gama emocji i zdarzeń, którymi z największą szczerością dzieli się ze światem w swojej książce.
I właśnie na tej szczerości chciałabym się zatrzymać. Choć szklany ekran telewizora zawsze ukazywał Thomasa jako otwartego i sympatycznego chłopaka, który ma ogromny talent, ale i siłę, aby dążyć do własnych marzeń, to dopiero poznanie jego myśli z tzw. pierwszej ręki, ułożyły jego prawdziwy obraz. Ta książka to prawdziwa gratka dla kibica, który może poznać prawdziwą relacje, jakie panowały w, ówcześnie, najlepszej drużynie świata. Jakie były jego relacje z legendarnym już Gregorem Schlierenzauererm, Alexandrem Pointnerem, czy pozostałymi kolegami z kadry. Morgi nie przebiera w słowach, pisze, co podpowiada mu serce. Nie pomija także scen z życia prywatnego, okoliczności rozstania z byłą partnerką, o których huczała cała Austria, oraz o wielkiej miłości do córki - Lily.
Moja walka o każdy metr staje się także swego rodzaju pamiętnikiem osoby, która po dotkliwych upadkach, w życiu zawodowym i prywatnym, wstaje i brnie dalej, realizując przy tym kolejne marzenia. Blizny, które powstały na duszy i na ciele są dowodem jedynie na to, że wejście na szczyt ma swoją cenę.
Wiem, że wielu uzna tę pozycję jako nakierowaną na fanów skoków narciarskich, jednak nie mogę się z tym zgodzić. Całkowity laik tego sportu, bez problemu jest w stanie odnaleźć się w świecie skoczków narciarskich, gdyż bardziej specjalistyczne terminy zostały w przystępny sposób wyjaśnione. Ta książka to przede wszystkim historia o sportowcu, którego walka zawsze zaczyna się w głowie i często tam też się kończy, więc każdy kto choć w najmniejszy sposób miał do czynienia ze sportem odnajdzie wspólny mianownik z tą pozycją.
Pamiętam ten przerażający upadek Thomasa Morgensterna, choć najchętniej wymazałabym go sobie z pamięci. Pamiętam, co działo się dni, tygodnie i miesiące później. Jak świat skoków zatrzymał się na moment, aby później wpisać nazwisko Thomas Morgenstern do gabloty legend tej dyscypliny. Szczerze dziękuję Morgiemu za ukazanie jego perspektywy, dzięki której każdy kibic już nie zapomni, że w sporcie nie liczą się tylko trofea, rywalizacja i bogactwo, a szacunek, podążanie wybraną przez siebie drogą oraz silna wola, która pozwoli wstać nawet, kiedy wszyscy inny sądzą, że to niemożliwe.
Niektórzy sądzą, że skoki narciarskie to stateczny sport pozbawiony emocji. Jeszcze inni powiedzą, że zawodnicy, którzy biorą udział w zawodach pozbawieni są piątej klepki. Ja jestem w trzeciej grupie, wśród oczarowanych poczynaniami potomków mitu Ikara i Dedala, śledzę rywalizację skoczków odkąd pamiętam. Wiadomo, ojcem współczesnych, polskich skoków jest Adam Małysz i to...
więcej mniej Pokaż mimo to
Odkąd rozpoczęło się Endgame życie graczy stało się dokładnie tym, do czego zostali przygotowywani: walką, wyścigiem i rządzą krwi. Pierwszy klucz – Klucz Ziemi – został już odnaleziony, teraz czas na Klucz Niebios. Tylko czym on jest i gdzie go znaleźć? Z tym pytaniem muszą zmierzyć się wszyscy gracze. Oczywiście ci, którzy pozostali jeszcze przy życiu. Jakby tego było mało CIA zaczyna ingerować w sprawy, o których nie powinni wiedzieć.
Seria Endgame jest wyjątkowa pod względem bohaterów, gdyż mamy tu do czynienia z multinarracją. Autorzy znów oferują nam sporą ilość narracji, aby móc śledzić postępy w walce o przetrwanie ich ludów w różnych miejscach. Widzimy, jak każde z nich radzi sobie ze swoim brzemieniem, jakie decyzje podejmują i dokąd one ich prowadzą. Skoro to już drugi tom zapamiętanie imion i cech charakteru postaci jest łatwiejsze i z każdą stroną ten problem znika.
Gracze to łowcy. Są pomysłowi. Wyszkoleni. Bezlitośni. Gracze to zabójcy. Gracze to psychopaci. Małe potwory.
Z drugiej strony moje serce skradła para bohaterów: Sarah i Jago. I muszę się przyznać, że nie miałabym nic przeciwko, gdyby autorzy poświęcili im znaczną część książki. Oprócz tego, że oboje są graczami, łączy ich silne uczucie, które jeszcze bardziej skomplikowało ich życie. Ich wątek przypomina współczesną, bardziej krwawą i apokaliptyczną wersje Romea i Julii. To tyle z prywaty, której nie mogłam się powstrzymać.
Chciałabym zwrócić uwagę także na to, że druga część przyniosła to, czego zdecydowanie brakowało poprzedniej części. Tym razem poznajemy prawdziwych ludzi, takich jak my, którzy nie dorastali szkoląc się na zabójców, ich reakcje na to, co niesie ze sobą Endgame. Zdecydowanie to dobry krok podjęty przez autorów, przez co fabuła stała się pełniejsza i wiarygodniejsza. W kolejnym tomie oczekuję, że obraz ten zostanie jeszcze bardziej dopełniony o rzeczywiste kataklizmy, czy zdarzenia, o których cały czas bohaterowie mówią, a które tak do końca, nadal nie miały miejsca.
Klucz niebios oprócz nowej fabuły jest też kolejną odsłoną wielkiej zagadki, którą mogą podjąć czytelnicy. W przeciwieństwie do graczy na kartach powieści, rozgrywka toczy się nie o przetrwanie, a o prawdziwe złoto. Jak tego dokonać? Należy wykrzesać z siebie spryt, inteligencję, intuicję i sporą dawkę wytrwałości. Następnie odczytać zagadki umieszczone na kartkach książki i TADAM! Wiem, tak naprawdę to nie takie proste. Wręcz przeciwnie, ale może akurat was to zmotywuje, a w chwilach zwątpienia pamiętajcie – za tą górę złota kupicie wiele książek. Ba! Własną księgarnie!
Pomimo częstych zwrotów akcji, nierzadkiego napięcia, przemocy i nowych bohaterów – dochodzę do wniosku, że pierwszy tom bardziej przypadł mi do gustu. Endgame Wezwanie było czymś tajemniczym, nieoczekiwanym i emocjonującym – w szczególności zakończenie. Klucz niebios dawkuje nam zaskoczenia, sprawia, że staje się typowym środkowym tomem. Ma udzielić informację, doprowadzić do pewnych wydarzeń, zamieszać jeszcze bardziej, pozbyć się niepotrzebnego i dobrnąć do końca, aby czytelnik miał zagwostkę przed wielkim finałem, który nie rzadko nadrabia wszelkie niedoskonałości, czy braki tomu poprzedniego.
Także nie pozostaje nam nic innego, jak czekanie i nerwowe obgryzanie paznokci, bo kiedy Klucz Słońca zostanie znaleziony, nie wiadomo, czy będziemy w gronie ludu, który pozostanie na Ziemi.
Endgame jest zagadką życia, powodem śmierci. Grajcie. Co ma być, to będzie.
Odkąd rozpoczęło się Endgame życie graczy stało się dokładnie tym, do czego zostali przygotowywani: walką, wyścigiem i rządzą krwi. Pierwszy klucz – Klucz Ziemi – został już odnaleziony, teraz czas na Klucz Niebios. Tylko czym on jest i gdzie go znaleźć? Z tym pytaniem muszą zmierzyć się wszyscy gracze. Oczywiście ci, którzy pozostali jeszcze przy życiu. Jakby tego było...
więcej mniej Pokaż mimo to
Brytyjczycy wyhodowali już na swoim rynku książek wiele znakomitych autorów. Dlaczego? Bo są otwarci. Bo poszukują. Bo czytają. Bo działa to trochę jak domino, kiedy zadziała raz, żyją nadzieją, że dalej pójdzie tak samo. Ale najważniejsze jest to, że widzą potencjał w promocji. Mają możliwości, więc z nich korzystają. U nas to nie do pomyślenia, że osiemnastolatka może mieć na koncie trylogię, którą znają miliony. Zaraz, kiedy dowiedziałam się o początkach Estelle i sukcesie na Wattpadzie, od razu skojarzyła mi z Pauliną Klecz (autorką książki Cień). Obie odniosły sukces w sieci, zyskały fanów, ale jednak trudno doszukiwać się kolejnych podobieństw. W naszym kraju marketing zjada debiutantów, a w wielu krajach zyskuje na sile, dzięki nim. Dlatego z lekkim przygnębieniem, nie mogąc pogodzić się z rzeczywistością, sięgnęłam po dzieło nastolatki, która spełnia marzenia w imieniu tysięcy jej rówieśniczek w krajach podobnych do naszego.
Eden − główna bohaterka powieści, przyjmuje propozycje swojego ojca i wprowadza się do niego i jego nowej rodziny na wakacje. Słoneczne Los Angeles staje się świadkiem pierwszych miłości, trudnych decyzji, niebezpiecznych zdarzeń, sekretów, nie wypowiedzianych słów i całe pokłady hormonów buzujących w powietrzu. Słowem to książka o dorastaniu. Spisana z iście amerykańskiego punktu widzenia.
U Estelle Maskame wszystko jest wyraziste, intensywne i dość wyolbrzymione. Jeśli dana chwila jest urocza i miła, a wszyscy bohaterowie dookoła szczebioczą radośnie, to po prostu taka zostaje. Nie ma zaskoczeń. A jeśli już, to jest ich mało. Owszem, wydarzenia się zmieniają, akacja toczy naprzód, ale brak mimo wszystko spontaniczności, szaleństwa i niestety, ale czasem też kreatywności.
Dodatkowo nadmiar wzorców stereotypowych dla życia amerykańskiej młodzieży bije po oczach. Przez to bohaterowie stają się szablonowi. Zły ojciec, zły Taylor, dobra macocha, dobra Rachel. Taki schemat. I? Oczywiście − przeciętna Eden. Jak przystało na nastoletnią postać, w tego typu książkach, główna bohaterka jest przeładowana różnymi cechami. Potrafi być naiwna, wredna, głupiutka, spostrzegawcza, kochliwa i zadufana w sobie. Na jednej stronie może wykazać się dojrzałością, aby zaraz po tym, porazić skrajną… niedojrzałością.
Wątek miłosny muszę zdecydowanie ocenić na plus. Jak kukiełki dajemy ponieść się miłosnej fali, kibicujemy, płaczemy, śmiejemy się i toniemy w różowej wacie cukrowej, w zależności od sceny i pomysłu autorki. Prawdopodobnie po prostu inaczej się nie da. Co by nie powiedzieć, kiedy tylko dwójka głównych bohaterów pojawia się w jednym pomieszczeniu, czuć panującą pomiędzy nimi chemię. Zresztą całe szczęście, bo to właśnie ich relacja nakręca tę historię.
Przyznam, że do tej pozycji przyciągnęła mnie kategoria, a raczej dominujący w niej wątek. I choć wzbudza on skrajne emocje - mnie zaintrygował. Step brother − nie będę tłumaczyć, bo kto wie, ten się domyśla, o co może chodzić, a kto nie, ten uniknie przez to spoilerów. Relacje tego typu, u nas są nadal kontrowersyjne, choć zdecydowanie przyciągają ciekawskich, takich jak ja. A skoro o książce jest głośno, to i sprzedaje się dobrze, co z kolei jest naturalnym krokiem do otrzymania rangi bestsellera i rozpoznawalności na świecie. Proste, prawda? Chyba właśnie zdradziłam sekret tkwiący w książce Czy wspomniałam, że cię kocham.
Dla kogo? Przede wszystkim dla nastolatek − to oczywiste. Ale również dla młodych duchem, romantyczek, pragnących wytchnienia. Dla wielbicielek Young Adult, to także nie powinien być zawód, o czym świadczą choćby dziesiątki przesadnie pozytywnych recenzji.
Trzeba jednak podkreślić, że czasem na takie książki po prostu ma się ochotę. I to nie tylko latem, na gorącym piasku, kiedy trudne lektury są po prostu torturą. Nie można żyć samymi thrillerami, horrorami czy kryminałami. Prawdopodobnie właśnie temu ma służyć Young Adult. Dać chwilę wytchnienia, może wzruszyć, rozkochać − i taka właśnie jest w skrócie książka Czy wspomniałam, że cię kocham.
Komercja i marketing, to odróżnia Pauline Klecz od Estelle Maskame. Teraz, po lekturze obu książek, widzę to, jak na dłoni. Ale to temat na inną dyskusję. Nie miejsce, nie czas. Może czytaliście te książki? Może wasze odczucia są podobne? Czekam na wasze opinie.
Brytyjczycy wyhodowali już na swoim rynku książek wiele znakomitych autorów. Dlaczego? Bo są otwarci. Bo poszukują. Bo czytają. Bo działa to trochę jak domino, kiedy zadziała raz, żyją nadzieją, że dalej pójdzie tak samo. Ale najważniejsze jest to, że widzą potencjał w promocji. Mają możliwości, więc z nich korzystają. U nas to nie do pomyślenia, że osiemnastolatka może...
więcej mniej Pokaż mimo to
Ludzie przebywający w jasno oświetlonych miejscach nie dostrzegają tego, co skrywa się w mroku.
Wojna to najokrutniejsza gra, jaką wymyślił człowiek. Żeby w nią grać, trzeba być bezwzględnym strategiem; trzeba mieć cel i odwagę graniczącą z głupotą, aby brnąć dalej i dalej. Wojna pozornie daje i odbiera, choć tak naprawdę przy ogólnym rozrachunku straty zawsze są przytłaczająco dominujące i staje się jarzmem, którego nie sposób udźwignąć. Kiedy trwa walka, liczy się tylko ta chwila, przyszłość nie istnieje, a kiedy wreszcie się pojawia, zbierasz wszystkie jej owoce. Wtedy uzmysławiasz sobie, że zwycięstwo nie zawsze ma jedną definicję, a strat po drodze było zbyt wiele…
Pojedynek to pierwsza część nowej serii pt. Niezwyciężona, autorstwa Marie Rutkoski. Zanurzamy się w świat rządzony przez Valorian, którzy podbili nie tylko tereny, jakie wcześniej należały do ich największych wrogów – Herrańczyków – ale także uczynili z nich niewolników. W samym środku tego wszystkiego jest Kestrel – córka valoriańskiego generała. Jak przystało na arystokratkę, wiedzie życie pełne przywilejów i wygód. W dodatku splot pewnych wydarzeń doprowadza ją do podjęcia decyzji, która odmieni nie tylko jej losy, ale także losy jej ludu.
W powieści mamy do czynienia z narracją z dwóch perspektyw: Kestrel oraz Kowala. Jest to dobry zabieg ze względu na to, że możemy zaobserwować dwie zupełnie odmienne postawy: z jednej strony Valorianka, a z drugiej Herrańczyk. Mimochodem wybieramy stronę, po której stajemy, i gdzieś z tyłu głowy szukamy kompromisu, który pomógłby wyjść z tej sytuacji.
Akcja książki jest dość powolna. Podążamy za Kestrel i Kowalem i, jak przystało na pierwszy tom, dopiero wdrażamy się w otaczający nas świat, nową historię i próbujemy zrozumieć bohaterów. Zdarza się też, że autorka z pewną niezrozumiałą stanowczością skraca sceny potencjalnie skazane na wzbudzanie napięcia. Jakby brnęła do wyznaczonego celu i tylko to było dla niej istotne. Dla scen finałowych stanowi zdecydowaną zaletę, ale dla ogólnego wrażenia związanego z całością treści – lekkie rozczarowanie.
Nie byłabym sobą, gdybym nie oceniła wątku romantycznego. Zdecydowanie widoczne jest to, że autorka czerpała inspirację z opowieści o kochankach z Werony, co nie jest oczywiście zbrodnią. Muszę przyznać, że ten schemat wypadł dość świeżo i kreatywnie. Pomimo moich początkowych obaw od pierwszej strony nie zahaczamy o banały i ckliwą miłość. Uczucia pomiędzy bohaterami wywołują emocje u czytelnika i nakazują na zmianę negować ich związek i w napięciu im kibicować.
Część wizualna książki zdecydowanie przyciąga wzrok i pobudza wyobraźnię. Na okładce widzimy dziewczynę w sukni rodem z baśni, trzymającą w ręku sztylet, co z kolei sprawia, że automatycznie wierzymy w jej siłę i odwagę. Każda kobieta zwróci na tę książkę uwagę (choć od każdej zasady są także wyjątki), a każda nastolatka będzie chciała ją mieć. Dużym atutem jest dodana na początku książki mapka oraz niuanse graficzne, takie jak pionowe numery rozdziałów, stron czy czarne kartki na początku i końcu książki.
Muszę zwrócić uwagę na – dla mnie istotny – szkopuł. Chodzi mi o tytuł. W polskim wydaniu jest to Pojedynek, natomiast w oryginale brzmi – The Winner's Curs, czyli 'przekleństwo zwycięzcy'. Już same słowa stanowią sporą różnicę, a co dopiero gdy zagłębimy się w książkę. Jak przyznaje sama autorka, inspiracją do napisanie tej książki było ekonomiczne pojęcie przekleństwa zwycięzcy, które polega na tym, że osoba wygrywająca aukcję, jednocześnie ją przegrywa, bo płaci za swoją wygraną więcej niż w ocenie większości licytujących wart jest jej zakup. Z pierwotnym tytułem książka skłania do refleksji nawet nad kilkoma znaczeniami tego pojęcia – przekleństwo zwycięzcy. Nasz polski tytuł, owszem, łączy się z wydarzeniem, które występuje w historii pani Rutkoski, ale na pewno nie stanowi jego kulminacyjnego momentu, aby musiał on awansować do stopnia tytułu książki.
Komu polecam tę książkę? Jestem pewna, że pomimo dodatkowej męskiej narracji powieść zdecydowanie przyciągnie płeć piękną. I mimo że główna bohaterka ma zaledwie 17 lat, ta pozycja może stanowić przyjemną lekturę dla kobiet w każdym wieku. Wszystko zależy od oczekiwań, jak zawsze zresztą.
Muszę przyznać, że po obiecującym opisie obawiałam się jednak, że Pojedynek będzie kolejnymi Igrzyskami, a Kestrel kolejnym klonem Katniss, z tym że w sukni z falbanami. Oficjalnie mogę was uspokoić – kreatywność autorów zza oceanu jeszcze się nie wyczerpała i nadal potrafią oni tworzyć nowe młodzieżowe dystopie. Może i konflikt między dwiema narodowościami nie stanowi z pozoru o wyjątkowości tej historii, ale zapoznawszy się z nią, w całości czujemy się częścią czegoś niepowtarzalnego i tak jak ja, połykamy książkę w nieco ponad dobę, żałując następnie, że skazało się tym samym na długie i niecierpliwe oczekiwanie na kolejny tom.
Ludzie przebywający w jasno oświetlonych miejscach nie dostrzegają tego, co skrywa się w mroku.
Wojna to najokrutniejsza gra, jaką wymyślił człowiek. Żeby w nią grać, trzeba być bezwzględnym strategiem; trzeba mieć cel i odwagę graniczącą z głupotą, aby brnąć dalej i dalej. Wojna pozornie daje i odbiera, choć tak naprawdę przy ogólnym rozrachunku straty zawsze są...
El clasico to święto futbolu na całym świecie. Żadne wydarzenie w świecie sportu nie budzi tak skrajnych emocji, miłość do klubu miesza się z nienawiścią w najgłębszym tego słowa znaczeniu, do drugiego klubu. Słone łzy szczęścia przeplatają się z łzami rozpaczy. Jednak to nie nowe zjawisko czy moda, korzenie rywalizacji pomiędzy dumą Katalonii a królewskimi są silne i sięgają wiele dekad wstecz.
Alfredo Relano w recenzowanej przez mnie książce wybrał się w fascynująca podróż i opisał, jak rozpoczęła się walka FC Barcelony z Realem Madryt i odpowiedział na pytanie, czy ona tak naprawdę ma sens.
To żadna nowość, że dziennikarz sportowy piszę książkę w tym klimacie, na rynku wydawniczym mamy ich całą masę, jednak takich ludzi, jak Alfredo jest niewiele. Dlaczego? Z dwóch powodów. Po pierwsze jest socio Realu, a do tego z szacunkiem podchodzi do Barcy ze względu na rodzinę matki. Oprócz tego podjął się niesamowicie trudnego zadania, postanowił w jednej książce docenić klub z Madrytu i Barcelony. I muszę przyznać dokonał tego z niezwykłym zapałem i dociekliwością. Relano nie szedł na łatwiznę opierając się na plotkach, on sprawdzał i gonił za prawdą. Do tego wszystkiego rzuca ciekawostkami, jak magik kartami z rękawa.
Barcelona jest czymś więcej niż klubem piłkarskim, to duch, który jest zakorzeniony głęboko w nas, to barwy, które kochamy ponad wszystko.
Kiedy dobrnęłam do końca tej książki, musiałam przyznać sama przed sobą, że choć moje serce jest w katalońskich barwach, to jego barwy nie byłyby tak wyraźne, gdyby nie istnienie klubu jakim jest Real Madryt. Rywalizacja od zawsze napędza sportowe zmagania, a ta która ma podłoża historyczne i społeczne, jest jeszcze trwalsza, a przez to ciekawsza. Zawsze miałam wrażenie, że Królewscy mieli wszystko podane na złotej tacy, jakby ktoś przy zakładaniu klubu dał im w gratisie prestiż i fortunę na transfery. Relano odrobinę zmienił moje postrzeganie w tej sprawie. Nie mogłam uwierzyć, że katalońskie barwy mogły nijako stać się także barwami klubu z Madrytu, a już sama historia o ich prawdziwym założycielu i jego pochodzeniu, sprawiła, że moje oczy otwierały się coraz szerzej.
Real ceni odniesione zwycięstwo – ale nic innego.
Żeby nie było tak różowo, muszę przyznać, że drażniła mnie mała czcionka i duża ilość tekstu na stronie. Sprawiało to, że książkę czytało się po prostu wolniej, a emocje związane z treścią traciły przez to na intensywności. Najwidoczniej historia największych hiszpańskich klubów była tak bujna, że aby wszystko zmieścić trzeba było upchnąć odrobinę zbyt dużo. Zganiamy na skrupulatność autora, czy bujne życie klubów?
Kiedy pierwszy raz zobaczyłam okładkę, nie mogłam powstrzymać się od złośliwego uśmiechu. Świetny chwyt marketingowy, prawda? A jakże! Przyciągnie fana Barcy, a kibic Realu nie przejdzie obojętnie. Tę okładkę powinno się pokazywać dla przykładu. Jeśli już ona sama nie sprawi, że książka osiągnie odpowiednio wysokie wyniki ze sprzedaży, to ja porzucę jakiekolwiek próby zrozumienia tego świata.
Nie jest to książka dla amatorów, czy piłkarskich ignorantów. Nie taki był zamysł. W ogóle mam wrażenie, że ta pozycja ma odsłonić dokładnie tyle ile trzeba ze świata Realu i Barcy, ale ostatecznie i tak odnaleźć się w tym świecie, mają jedynie prawdziwi kibice. Może to przez to, że nie każdy odczuje to w ten sposób, a może to przez ich wyjątkowość? Więc jeśli sami nie czujecie dreszczyku emocji na wspomnienie, któregoś z klubów z tytułu (powiadają, że tacy ludzie też się zdarzają), to polecajcie kibicom, ojcom, matką, siostrom, braciom, kuzynom i przyjaciołom bo to istna encyklopedia ich zmagań, bez krzty subiektywizmu, którego się obawiałam.
Powstali, by sobie dokuczać. Jedni nie mogą obyć się bez drugiego. Dlatego w gruncie rzeczy się kochają. To cytat, jak z romansu, a przecież mówi o klubach piłkarskich. Ujmuje w klamrę całość rozważań autora i stwierdza, że historia FC Barcelony i Realu Madryt ma tym twardsze fundamenty, im działania jednego klubu wobec drugiego są bardziej napięte, wyzwalające ducha sportowej rywalizacji i ukazujące różnice pomiędzy nimi. Barca vs. Real. Wrogowie, którzy nie mogą bez siebie żyć to kolejny dowód na to, że światowa piłka rodzi się i kreuje każdego dnia, podczas zmagań gospodarzy największych hiszpańskich miast.
Na koniec jeszcze jeden cytat, w którym Xavi – wtedy piłkarz Barcy, mówi o już byłym zawodniku Realu Madryt:Mimo, że on gra w Realu, a ja w Barcelonie, przeżyliśmy razem wiele dobrych i nie tak dobrych chwil. (...) To jeden z tych piłkarzy, którzy jednoczą szatnię i dobrze działają na wszystkich wokół nich. I najważniejsze jest to, że ich przyjaźń przetrwała.
El clasico to święto futbolu na całym świecie. Żadne wydarzenie w świecie sportu nie budzi tak skrajnych emocji, miłość do klubu miesza się z nienawiścią w najgłębszym tego słowa znaczeniu, do drugiego klubu. Słone łzy szczęścia przeplatają się z łzami rozpaczy. Jednak to nie nowe zjawisko czy moda, korzenie rywalizacji pomiędzy dumą Katalonii a królewskimi są silne i...
więcej mniej Pokaż mimo to
Arystokracja ma coś w sobie, co sprawia, że przyciąga ludzi, jak osy do miodu. Tak myślałam do czasu, aż sięgnęłam po tę książkę. Okazuje się, że jest taki naród w Europie, który ma wstręt do wszystkiego, co rozpoczyna się na A, a kończy na - rystokracja. Tak, mowa o naszych południowych sąsiadach. Zatem nic dziwnego, że Evžen Boček - kasztelan, swoją drogą - zaprezentował czeską arystokracje XXI wieku, która skądinąd w krzywym zwierciadle, oddaje wszystkie problemy naszej współczesności, na przykładzie arystokracji właśnie.
Ostatnia arystokratka to pierwszy z trzech planowanych tomów serii o rodzinie Kostków. Cała historia to zapis z dziennika tytułowej bohaterki - Marii - która wraz z rodzicami przenosi się z USA do Czech. Wszystko z powodu odziedziczenia przez rodzinę zamku Kostki, u podnóża naszych południowych sąsiadów. Sytuacja ta przynosi wiele nieoczekiwanych przygód, zdarzeń mniej lub bardziej realnych. Wreszcie pokazuje, iż dla arystokracji w Czechach nie ma już miejsca, że jej czas już się po prostu wyczerpał.
Zdecydowanie przypadł mi do gustu charakter Marii. Może ma w sobie nutkę naiwności, zapewne wyssaną z mlekiem matki, ale emanuje ironią i taką pozytywną obojętnością, zmieszaną z ironią, których nie sposób nie lubić. Autor w niezwykły sposób wczuł się w postać nastolatki, nie śledzimy każdego jej kroku, a jedynie te najistotniejsze, które główna bohaterka dla nas wybrała.
Jestem pewna, ze nie ma człowieka, który dobiłby do końca tej książki, nie przywdziewając choć na moment uśmiechu. To nie możliwe i koniec! Dlatego stanowi to główny atut tej książki, że zamiast ronić łzy, wpędzać się w strach, czy gonić za budząca adrenalinę akcją, śmiejemy się w głos. Jedynym problemem może być czytanie tej książki w autobusie, szkole czy w kolejce do lekarza, bo nie wszyscy w otoczenie przychylnie patrzą na uśmiechanie się do książki czy parskanie śmiechem. Wierzcie bo sama to przeżyłam.
Ostatnia arystokratka zawiera także sceny, które bez problemu mogłyby zostać uznane za parodie. Szczerze mówiąc nie przypadły mi one do gustu. Najwidoczniej mój humor nie jest jeszcze na tak wysokim poziomie. Zresztą Czesi są doskonale znani z poczucia humoru, które jest często specyficzne i do jednych trafia bardziej, a do drugich mniej.
Ważne, aby w całym tym śmiechu i perypetiach nastoletniej Marii dostrzec prawdziwe przesłanie autora. Położenie geograficzne i czasy, w których obecnie żyjemy – jak na razie – dają nam możliwość dużej wolności. Jeśli tylko chcemy możemy robić i mówić, co chcemy. Miejmy nadzieje już bezpowrotnie minęły czasy, w których jakaś rola była nam od urodzenia przypisana. Boček ewidentnie wyśmiewa rodzinę Marii, która nie wiele ma z dumnych arystokratycznych przodków. Sytuacja wygląda podobnie ze służbą, która nijak nie chce zachowywać się, jak mogłoby się wydawać, że powinni. Nie chcą sprzątać, odbierać telefonów, wozić choćby do stolicy. Pełnią swoją funkcję od lat, choć wcale tego nie chcą i nie wspominając o tym, że w ogóle się do niej nie nadają.
Ostatnią arystokratkę zdecydowanie polecę na jesienne i zimowe wieczory przepełnione depresyjną szarugą za oknem. Spora dawka czeskiego dowcipu nie tylko poprawia humor, ale także skłania do refleksji nad funkcjonalnością człowieka w społeczeństwie. Polecam tym młodszym oraz tym starszym, którzy mają w sobie, choć minimalne zasoby poczucia humoru, aby zagłębili się w, czasem absurdalną, groteskę o domniemanej współczesnej arystokracji z problemami.
Arystokracja ma coś w sobie, co sprawia, że przyciąga ludzi, jak osy do miodu. Tak myślałam do czasu, aż sięgnęłam po tę książkę. Okazuje się, że jest taki naród w Europie, który ma wstręt do wszystkiego, co rozpoczyna się na A, a kończy na - rystokracja. Tak, mowa o naszych południowych sąsiadach. Zatem nic dziwnego, że Evžen Boček - kasztelan, swoją drogą - zaprezentował...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-09-26
Na całym świecie nie ma wierniejszych przyjaciół od psów. Być może tym zdaniem narażę się na gniew tych z was, którzy są oddanymi i wiernymi kociarzami, ale moje serce zawsze było z psami i tak już zapewne pozostanie po wsze czasy.
Jednak pies sam z siebie nie stanie się aniołkiem, który potrafi wykonać wszystkie istniejące sztuczki. I tu pojawia się problem, jak poradzić sobie z niesfornym szczeniakiem? Jak wybrać odpowiedniego psa, który będzie odpowiadał naszemu stylowi życia?
To trudne pytania, których czasem przyszli posiadacze czworonoga, wcale sobie nie zadaje. Niestety kończy się to oddawaniem psów do schronisk lub porzucaniem ich na pewną śmierć.
Nie będę tu mówić o bardziej drastycznych i tragicznych sytuacjach, do których dopuszczają się ludzie względem zwierząt. Mogłoby to się skończyć moim długim wywodem o braku człowieczeństwa, dobrego serca, sumienia i braku odpowiedniej kary dla tych „ludzi”.
Wracając do tematu, zanim za bardzo się zdenerwuję, to chciałabym wam przedstawić książkę, która pozwoli wam (oraz mi) uniknąć błędów w wychowaniu nowych przyjaciół.
Wychowanie szczeniąt dla Bystrzaków w bardzo przestępny, ciekawy i humorystyczny przeprowadzi nas przez wszystkie etapy życia z psem.
Co prawda, gdy otrzymałam tę książkę, wybór szczeniaka miałam już za sobą, to testy, jakie tam znalazłam chętnie wypełniałam.
Uwagi, jakie można tam znaleźć, są bardzo racjonalne. Być może czasem mogą nawet wydawać się błahe. Jednak z perspektywy czasu wiem, że istnieje różnica między zostawieniem wiszącego ręcznika w zasięgu ciekawskiego i ciągle głodnego labradora.
Najbardziej przydatne rady, jakie przeczytałam, dotyczyły pozytywnego szkolenia psa oraz posługiwanie się klikerem. Rady były naprawdę przydatne i zawsze odpowiednio uargumentowane, nie raz za pomocą ciekawych anegdot.
Książka bardzo mi pomogła w uczeniu komend, od prostszych, np. siad, leżeć, daj łapę, poprzez te nieco trudniejsze, tj. czekaj, chodź tu i przynieś.
Dokładne wypunktowanie kolejnych kroków postępowania bardzo ułatwiło mi sposób postępowania i mój pies w zastraszającym tempie zaczął wykonywać mój polecenia.
Choć oczywiście są chwile, kiedy nie ma najmniejszej ochoty słuchać tego, co do niego mówię i woli zjadać kawałki okładziny, rozpruwać dywan lub wyszukiwać kolejne chusteczki i skarpetki (dla tych, którzy nie poznali prawdziwej natury labradorów: to podobno normalne, Oskar nadal jest cały, zdrowy i głodny).
Kolejną gratką i ciekawym dodatkiem były różnego rodzaju zabawy, które autorka zaproponowała nam. Jak dla mnie zdecydowanym zwycięzcą jest zabawa w chowanego. Oskar, jak przystało na psa myśliwego, uwielbia wszelkiego rodzaju poszukiwania, więc możliwość szukania i odnajdywania człowieka jest dla niego świetną rozrywką oraz pracą umysłową. A możliwość otrzymania ulubionego smakołyku, po zakończeniu zabawy, tylko wzmaga jego uwielbienie.
Książkę mogę z czystym sumieniem polecić wszystkim osobom, które mają w planach powiększenie swojej rodziny o czworonożnego przyjaciela, ale również tym, którzy mają już psa, lecz nie jest on jeszcze w pełni ukształtowany.
Autorka porusza wszystkie istotne tematy. Nawet te, które z pozoru, wydają nam się mało istotne. Ta książka może przede wszystkim dać nam coś cudownego i jedynego w swoim rodzaju- ułożonego przyjaciela na wiele długich lat.
Na całym świecie nie ma wierniejszych przyjaciół od psów. Być może tym zdaniem narażę się na gniew tych z was, którzy są oddanymi i wiernymi kociarzami, ale moje serce zawsze było z psami i tak już zapewne pozostanie po wsze czasy.
Jednak pies sam z siebie nie stanie się aniołkiem, który potrafi wykonać wszystkie istniejące sztuczki. I tu pojawia się problem, jak poradzić...
Tak, jestem w gronie tych szczęśliwców, którzy w ciągu następnych miesięcy będą pocić się przed bezlitosną bielą Worda, aby wykrzesać coś z czego można poczuć się dumnym i, co pozwoli szczycić się zaszczytnym tytułem naukowym przed nazwiskiem. I tak, jak widać wybór tej pozycji nie miał najmniejszego związku z przypadkiem. Kreatywna praca naukowa to moja nowa biblia, moja i mam nadzieję, że po tej recenzji także was wszystkich, którzy oczekują w niedługim czasie wielkiej chwili obrony.
Treść naukowa automatycznie budzi w studentach niechęć i strach. Powstaje blokada, która znacząco wpływa na pisanie pracy dyplomowej. Ta pozycja daje wskazówki jak w sposób bezbolesny odnaleźć klucz do wnętrza literatury naukowej i wykonać takie notatki, aby wiedza niemal sama wpływała do naszego mózgu. Teraz odrobinę poniosła mnie wyobraźnia, ale sposoby zgromadzone przez autorkę naprawdę w dużym stopniu mogą ten proces przyspieszyć. Poza tym książka ukazuje także garść informacji na temat doboru tematu, poszukiwań materiałów biograficznych, formułowania tezy i wreszcie samego pisania.
Szczególnie podoba mi się, że ta książka to nie tylko zbiór suchych wskazówek, co robić, a czego nie robić, ale podaje również praktyczne przykłady stron, gdzie szukać literatury w internecie czy, jak tworzyć mapę myśli online. To wszystko sprawia, że z czystym sumieniem można nazwać tę książkę pełnokrwistym poradnikiem, który daje od siebie cały zestaw niezbędnej wiedzy. Bardzo cieszę się, że książki tego typu dostrzegają postęp technologii i łączą te dwa światy.
To pozycja obowiązkowa dla każdego kto jest tuż przed pisaniem pracy dyplomowej. Zawiera dokładnie to, co powinna i odpowiada na pytania, zanim dokona tego promotor lub co gorsza, to co on pominie. Grupa docelowa składająca się ze studentów powinna obowiązkowo wyposażyć się w tę niewielką fizycznie książkę, posiadającą informacje, które nawet o kilkadziesiąt procent zwiększą szanse na sukces.
Ostatnio zwracam uwagę w recenzjach na aspekt finansowy książek, choć w tym przypadku warto byłoby wydać majątek, aby uzyskać tak potrzebną wiedzę. Cena detaliczna książki to 29,99 zł, to nie tak źle, ale wystarczy przeszukać kilka księgarni, aby znaleźć już oferty o 10 zł tańsze (i to z wysyłką!), czyli idealnie na kieszeń studenta.
Posiadając wiedzę przedstawioną w książce Kreatywna praca dyplomowa mam wrażenie, jakbym była o krok przed pozostałymi. Przede wszystkim jakbym zaoszczędziła czas, nerwy i energię, które odgrywają tak ważną rolę dla studentów mających na głowie prace dyplomową.
pokolenie-zaczytanych.blogspot.com
Tak, jestem w gronie tych szczęśliwców, którzy w ciągu następnych miesięcy będą pocić się przed bezlitosną bielą Worda, aby wykrzesać coś z czego można poczuć się dumnym i, co pozwoli szczycić się zaszczytnym tytułem naukowym przed nazwiskiem. I tak, jak widać wybór tej pozycji nie miał najmniejszego związku z przypadkiem. Kreatywna praca naukowa to moja nowa biblia, moja i...
więcej mniej Pokaż mimo to
Chyba nie ma lepszego uczucia niż spełnione marzenie. Te duże, czy te małe, to nie aż tak istotne. Pamiętam, kiedy zaczęłam stawiać pierwsze kroki w nastoletnim życiu, a przez moja głowę przetaczały się setki celów, pragnień czy marzeń. Były inne niż teraz, czasem bardziej naiwne, nieoparte na wiedzy, która myślę, że mam teraz, i przede wszystkim wszystkie wymagały sporego zastrzyku finansowego, co dla przeciętnego nastolatka może stanowić duży problem. W dodatku pragnienia w tym wieku maja tendencje bardzo ulotną i zmienną, to też rodzice rzadko kiedy podchodzą do nich bardzo poważnie. Nie wiem jak u was, ale tylko kilka moich marzeń z tego okresu przetrwała lub została zrealizowana. Jednym z nich była właśnie umiejętność gry na gitarze. I choć minęło już dobrych kilka lat (około 7-9), ja wreszcie nabyłam swoja gitarę i niejednokrotnie jeszcze rzępoląc staram się dopiąć swego.
Tym długim wstępem chciałam wyjaśnić, skąd w ogóle pojawiła się we mnie potrzeba, czy tez chęć sięgnięcia po książkę Gitara dla bystrzaków. Nadal nie jestem milionerem i moja doba ma tylko 24 godziny, dlatego kurs przy pomocy książki i płyty DVD wydał się najbardziej sensowny.
Już wam mówię czy to był trafny wybór.
Jak sama nazwa wskazuje, ta książka za swą podstawową rolę ma pozwolić w prosty sposób opanować magiczną umiejętność gry na gitarze. Poznajemy stronę teoretyczną, wręcz anatomiczną i tę bardziej praktyczną sześciostrunowego instrumentu. Książka skupia się na podstawowych akordach znanych piosenek, które dzięki płycie DVD możemy starać się naśladować.
Gitara dla bystrzaków to takie gitarowe vademecum, które skupia się zarówno na gitarze akustycznej, klasycznej, jak i elektrycznej. Jest idealna dla początkujących adeptów, jak i dla osób, które pierwszą styczność z tym instrumentem już mieli, a chcieliby poćwiczyć lub odświeżyć niezbędną wiedzę. Górnej granicy wiekowej nie ma, ale jeśli chodzi o dolną granicę, skłaniałabym się polecić tę książkę osobom od piątej, może szóstej klasy szkoły podstawowej. Choć wszystko zależy od rozwiniętej umiejętności czytania ze zrozumieniem, nie wspominając już o posiadaniu takich cech jak zawziętość i ambicja.
Płyta DVD to nieoceniony atut. Można słuchać, można oglądać instruktora ( z polskimi napisami), jak kto woli. W książce wyraźnie jest wskazane, w których momentach i gdzie znajdziemy, często wybawiające, praktyczne wskazówki. Jednak wyobraźnia i interpretacja tekstu może nie oddać do końca tego, co da filmik.
Jako przyszła ekonomistka i studentka nieustannie zwracam uwagę na sprawy typowo finansowe. I muszę przyznać, że chwyciłam się za głowę, kiedy zobaczyłam ceny kursów gitarowych. Od razu wiedziałam, że to nie wypali i nawet gdyby mój portfel nie miał dna to i tak naturalna tendencja do skąpstwa nie skłoniłaby mnie, żeby wydać tyle pieniędzy nawet na spełnienie marzenia. Bo jaka pewność że ta osoba do mnie trafi? Do książek zawsze miałam słabość, bo książki z definicji rozumieją więcej. Nie całe 40 zł, a z jakimiś rabatami, których w księgarniach nie brakuje, jeszcze mniej, to nie jakoś ponad przeciętną kieszeń. Tak sądzę przynajmniej.
Skoro ta książka ma uczyć, to warto byłoby powiedzieć na ile w tym prawdy. Jako kompletnie początkująca osoba nadaje się do tego idealnie. Kiedy kupiłam gitarę, nie wiedziałam nawet jak ją poprawnie chwycić, a co dopiero zacząć wydawać czysty dźwięk. Przy pomocy kolorowych karteczek pozaznaczałam sobie, co akurat chcę się nauczyć danego dnia i to właśnie wykonywałam. Dowiedziałam się, jak bardzo jestem nieporęczna lewo ręcznie, jaka różnica jest miedzy słuchać i słyszeć, i przekonałam się, że nawet opuszki palców mogą boleć. Mogę gorąco polecić osobą sumiennym i upartym. Bo zniechęcić się jest łatwo, ale wykonać zamierzony cel, to dopiero sztuka.
Chyba nie ma lepszego uczucia niż spełnione marzenie. Te duże, czy te małe, to nie aż tak istotne. Pamiętam, kiedy zaczęłam stawiać pierwsze kroki w nastoletnim życiu, a przez moja głowę przetaczały się setki celów, pragnień czy marzeń. Były inne niż teraz, czasem bardziej naiwne, nieoparte na wiedzy, która myślę, że mam teraz, i przede wszystkim wszystkie wymagały sporego...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-08-27
Niczym szczególnym jest obecnie widok osób, które codziennie biegają po lesie, ścieżkach, parkach, czy po prostu chodnikach. Nastała moda na zdrowy styl życia. Dzisiaj ktoś, kto otwarcie mówi o tym, że nie uprawia sportu jest postrzegany jak przybysz z innej planety. Nie ma w tym nic złego. Ludzie chcą walczyć z "wyścigiem szczurów" i jego konsekwencjami. Zaczynają rozumieć, że tu chodzi o nasze zdrowie i życie, ale również o bardziej prozaiczne sprawy, czyli o dobre samopoczucie i ładną sylwetkę.
My również postanowiłyśmy podążać tą drogą, ale jak na razie nie mamy w tym żadnego doświadczenia. Ale to (oczywiście) nie jest żaden problem. Wystarczy parę książek, które pomogą nam w rozwinięciu skrzydeł i można już ruszać do dzieła.
Dlatego już teraz chciałabym was zaprosić na cykl trzech książek o zdrowym stylu życia, odpowiednim jedzeniu oraz ćwiczeniach.
Pierwsza książka, jaką wam przedstawię, to "Kody młodości" Marka Bardadyn. Ta pozycja jest dobrym wstępem do rozpoczęcia zdrowego stylu życia. Wszystko rozpoczyna się od wyjaśnienia regułek, które często będą się przewijać przez tę książkę. Później pozostaje już tylko znaleźć złoty środek na spowolnienie efektów starzenia i życia w zdrowiu i radości.
Dzięki tej książce możemy sporo dowiedzieć się na temat tego, co dodaje, a co odejmuje nam lat. Nie chodzi tu oczywiście o metrykę lecz wiek naszego organizmu.
Najgorsze dla nas jest ciągłe przesiadywanie przed wszelkiego rodzaju monitorami, wyświetlaczami itp., ale również picie kawy, spożywanie alkoholu, palenie papierosów, sąsiedztwo fabryk, stres oraz brak snu.
Autor przywołuje wiele przykładów osób, które na własnej skórze przekonały się, jak gwałtowne i niebezpieczne mogą być skutki takich działań. To bardzo dobre rozwiązanie, jakie zastosował dr Bardadyn. Nie od dziś wiadomo, że przykłady lepiej trafią do czytelnika od suchej teorii.
Kolejne rozdziały książki, to odpowiedź na pytanie, co człowiek powinien jeść żeby sobie nie szkodzić oraz opis ćwiczeń, które pozwolą utrzymać dobrą kondycję.
Cieszę się, że swoją przygodę z tą tematyką rozpoczęłam od tej książki. Bardzo dokładnie autor ukazuje, co możemy zyskać dzięki porzuceniu złych nawyków. Odniosłam wrażenie, że trwa walka o moją duszę. Dr Bardadyn naprawdę przedstawia wszelkiego rodzaju argumenty żeby przekonać czytelnika do zmiany swojego stylu życia na bardziej zdrowy.
Mnie one przekonują, choć muszę przyznać, że czasem ilość tekstu przerastała moje możliwości. Czcionka jest bardzo czytelna, a na każdej stronie możemy podziwiać ciekawe ilustracje, jednak miałam wrażenie, że odrobine mniejsza ilość informacji byłaby bardziej korzystna. To jedyny mankament, jaki znalazłam w tej książce.
Teraz czas na największy pozytyw. Test, na końcu utworu, mile mnie zaskoczył. Skoro cały czas mowa o wieku naszego ciała, to sama chciałabym się przekonać, jak jest w moim przypadku. Obecność tego małego dodatku zdecydowanie podnosi walory książki.
Polecam tę książkę osobom, które tak jak ja dopiero zaczynają swoją przygodę ze zdrowym stylem życia. Pozwoli nam upewnić się, co do słuszności naszej decyzji. Możemy również dogłębnie przekonać się, jakie konsekwencje nas czekają, gdy nadal nie będziemy się przejmowali tym, co jemy i jak żyjemy.
Niczym szczególnym jest obecnie widok osób, które codziennie biegają po lesie, ścieżkach, parkach, czy po prostu chodnikach. Nastała moda na zdrowy styl życia. Dzisiaj ktoś, kto otwarcie mówi o tym, że nie uprawia sportu jest postrzegany jak przybysz z innej planety. Nie ma w tym nic złego. Ludzie chcą walczyć z "wyścigiem szczurów" i jego konsekwencjami. Zaczynają...
więcej mniej Pokaż mimo to
Historia trochę jak z bajki. Blogowej bajki. W Stanach to coraz powszechniejsze zjawisko, ale u nas nie zdarza się to często. Nie każde opowiadanie (ff) zamieszczone na blogu staje się popularne, zdobywa czytelników, wreszcie, nie każde opowiadanie zostaje wydane. W tym przypadku właśnie tak się stało.
On wie o niej wszystko. Zna każdy jej następny krok zanim ona sama zdąży go zrobić. Podąża za nią z przyczyn wiadomych tylko jemu. Jest tuż obok, jest w jej myślach, tuż za zakrętem. Wszystko to sprawia, że on staje się jej… cieniem.
Dziewiętnastoletnia Caitlin przyciąga niebezpieczeństwo jak magnez. W jej życiu bezpieczeństwo to tylko puste, nic nie znaczące słowo. Pytanie jedynie brzmi, dlaczego właśnie wybrał ją? I czego dokładnie była świadkiem tej nocy, która zmieniła wszystko.
Główna bohaterka jest nie do końca zrozumiała. Wydaje się zupełnie zagubiona i pozbawiona logiki. Mam wrażenie, że są dwie Caitlin w jednym ciele, jedna strachliwa i naiwna, druga brawurowa i gotowa na wszystko. Która aktualnie funkcjonuje zależy od kaprysu autorki. Nie wiem, czy to zamysł autorki, czy efekt uboczny spowodowany debiutem literackim.
Jeśli chodzi o pozostałych bohaterów to raczej wydawali się tłem wobec życia Caitlin. W sumie byli tacy jak być powinni, złościli mnie, rozśmieszali, wzruszali.
Jeśli chodzi o treść, o fabułę, o całość, jest różnie. Ciężko było mi wchłonąć na początku, nie potrafiłam przekroczyć tej granicy między opowiadaniem amatora, który publikuje w internecie, a prawdziwą książką. Na dobre wczułam się w świat Caitlin około połowy książki. Wtedy zaczynałam wierzyć w ciągłe niebezpieczeństwo, które wkroczyło w jej życie bez jej zgody.
I uwaga, ja i Caitlin zaczęłyśmy się rozumieć. Przez to, dalej poszło szybkoi z delikatnymi wypiekami na twarzy.
Dla kogo? Stawiałabym na środowisko blogerów, młodych, zaczytanych w fan fickach. Po za tym dla wiernych czytelników internetowego pierwowzoru, którzy nadal licznie zasypują autorkę pytaniami o kolejne rozdziały. Dla wytrawnego czytelnika thrillerów ta pozycja będzie po prostu zbyt jałowa. Ale zwalam to znów na debiut.
Byłam ciekawa tego blogowego fenomenu, który liczy już ponad tysiąc obserwatorów i grubo ponad milion wyświetleń. Sama pisywałam opowiadania i wiele czytałam, dlatego tym bardziej cieszyłam się tą transformacją z witryny internetowej w papier. Liczę na to, że więcej wydawnictw pójdzie za przykładem i polskie blogerki zamieszają na naszym krajowym rynku książkowym.
Dodam jeszcze, że dalsze losy głównej bohaterki są kontynuowane na blogu autorki. Tak jakby ktoś nie wiedział.
Historia trochę jak z bajki. Blogowej bajki. W Stanach to coraz powszechniejsze zjawisko, ale u nas nie zdarza się to często. Nie każde opowiadanie (ff) zamieszczone na blogu staje się popularne, zdobywa czytelników, wreszcie, nie każde opowiadanie zostaje wydane. W tym przypadku właśnie tak się stało.
On wie o niej wszystko. Zna każdy jej następny krok zanim ona sama...
Messi to legenda. To opinia oczywista i bardzo nieprofesjonalna. Pogodziłam się z tym natychmiast, kiedy postanowiłam przeczytać jego biografię. Jedynym rozwiązaniem było schować obiektywizm głęboko w kieszeń i zagłębić się w historii słynnego Leo, który urodził się, aby pokazać nam, czym naprawdę jest futbol.
Książka Messi. Uwierz w siebie to pierwsza oficjalna biografia Lionela Messiego. To 332 strony pełne zdjęć, także z prywatnego albumu piłkarza, wywiadów, ciekawostek i statystyk. Jednak przede wszystkim – to encyklopedia pewnego okresu w futbolu, w jakim przyszło grać Atomowej Pchle. Dzięki książce dowiadujemy się o trudach, z jakimi przyszło zmierzyć się Leowi na początku jego drogi sportowca rangi światowej. Ta pozycja ma pokazać, głównie za pomocą wypowiedzi wielu znanych osób ze świata piłki nożnej, tj. m.in. Maradony, Ronaldo, Rijkaarda czy Ronaldinho oraz innych osób: od pianisty Joao Carlosa Martinsa po prezydenta Rosario – Monice'a Feine'a, jakim człowiekiem i sportowcem jest niepowtarzalny Messi.
"Nigdy nie oceniaj książki po okładce" – powtarzam sobie bezustannie, bo to krótkie zdanie wylatuje z mojej głowy zaraz po tym, jak wypowiem ostatnie słowo. Jesteśmy pokoleniem wzrokowców, więc to jeszcze większy wyczyn. Nie chcę teraz zwalać winy na czasy, w jakich żyję, bo pewnie za 30 lat czy 30 lat temu, gdybym ujrzała tę książkę, reagowałabym tak samo. Sztywna okładka, z kolorową, artystyczną podobizną Messiego, przyciąga wzrok. Ba! Zapewne kiedy przechodzi się obok tej książki w księgarni, słyszy się tysiące głosów, takich prosto z Camp Nou, wołających: musisz mnie mieć! To kolejna pozycja, którą w krótkim czasie dostałam od wydawnictwa SQN, hipnotyzująca samym wyglądem, jeszcze zanim przeczyta się pierwsze słowo. Najważniejsze jest to, że ta książka przyciągnie zarówno tych czytających nałogowo, jak i tych, którzy sięgają po słowo pisane okazjonalnie. Czym? Liczbą zdjęć, która już sama opowiada życie Lea, oraz nierażącą ilością treści.
Jeśli chodzi o stronę merytoryczną, to wcale nie odbiega ona od strony graficznej. Tekst czyta się łatwo, szybko, brak w nim trudnego piłkarskiego języka. Słowem – trafi nawet do kompletnego laika. Messi. Uwierz w siebie jest wyjątkowa, bo zbiera osoby, które stanęły na drodze Lea w różnych etapach jego życia, i ukazuje ich zdanie na temat niegdyś drobnego chłopca, który nadal bije wszystkie możliwe rekordy w swojej dyscyplinie.
Warto podkreślić, że ta publikacja to nie kaprys ani potrzeba zbicia jeszcze większej fortuny. Każdy inny sportowiec mógłby tak uczynić, ale na pewno nie Leo, gdyż cały dochód ze sprzedaży ma zostać przekazany Fundacji Leo Messi, która daje szansę dzieciom w różnych zakątkach świata na normalny rozwój.
Messi. Uwierz w siebie to nie tylko papierowy pomnik ku czci wielkiego piłkarza, to także obraz barcelońskiego świata od wewnątrz. Ukazuje, jaką drogę przechodzą młodzi chłopcy aspirujący do stania się zawodnikami wspaniałej FC Barcelona.
To pozycja obowiązkowa dla każdego kibica piłkarskiego świata, niezależnie od tego, dla jakich barw bije jego serce. Idealna na prezent, niezależnie od płci. I tak sobie myślę, że to książka, z którą powinien zapoznać się każdy śniący o występie na sławnych europejskich stadionach, chłopiec czy też dziewczynka. Bo Messi to wzór do naśladowania, nie tylko pod względem umiejętności piłkarskich, ale również za sprawą swojej skromności czy ambicji. Wszystko to sprawia, że tworzy magię, którą żyją i którą podziwiają miliony na całym świecie.
W słowniku Messiego "niemożliwe" jest zaledwie synonimem słowa "motywacja".
Cieszę się, że mogę żyć w czasach, kiedy istnieją tacy sportowcy. I oby jak najdłużej świat chłonął opowieść, jaką serwuje nam Leo Messi podczas każdego dotknięcia piłki. I gdyby nie chodziło o La Pulgę (pchła), pewnie wykasowałabym połowę tego tekstu, rażącego przesadnie patetycznymi wywodami na kilometr. Ale tym razem nie dało się inaczej. To naprawdę nie moja wina, że obiektywizm i Messi nie idą ze sobą w parze. I wcale nie jest mi przykro.
Messi to legenda. To opinia oczywista i bardzo nieprofesjonalna. Pogodziłam się z tym natychmiast, kiedy postanowiłam przeczytać jego biografię. Jedynym rozwiązaniem było schować obiektywizm głęboko w kieszeń i zagłębić się w historii słynnego Leo, który urodził się, aby pokazać nam, czym naprawdę jest futbol.
Książka Messi. Uwierz w siebie to pierwsza oficjalna...
2015-07-03
Zawsze miałam sentyment do książek z królewskim rodem, dworskimi intrygami i pięknymi sukniami. Całkiem możliwe, że jest to środek uboczny oglądanych przeze mnie w dzieciństwie bajek, które obfitowały we wszystkie te rzeczy. Jednak każdy kiedyś dorasta i pora się przyznać do tego, że życie nie zawsze jest bajką. Dlatego zaczęłam poszukiwać czegoś bardziej zbliżonego do rzeczywistości z małą nutą fantazji. I tak zaczęłam coraz częściej czytać powieści historyczne. Szybko natrafiłam na książki Christophera Gortnera i rozpoczęłam przygodę z Brandanem Prescottem.
Głownie chciałabym skupić się na najnowszej książce Gortnera: "Potomek Tudorów". Żeby dokładnie zrozumieć postępowanie bohaterów oraz ich charakter radzę wam przeczytać najpierw "Sekret Tudorów. Kroniki nadwornego szpiega Elżbiety I", a następnie "Spisek Tudorów".
Jak same nazwy wskazują wkraczamy w trudne czasy dla Anglii, która jest rozdarta między chrześcijaństwem, a protestantyzmem. O sytuacji panującej w królestwie informuje nas Brandon Prascot, podrzutek, który skrywa tajemnice swojego pochodzenia. Główny bohater, a zarazem narrator jest szpiegiem działającym na zlecenie Elżbiety I. Dostaje najbardziej niebezpieczne zadania, ciągle balansuje między światem żywych i martwych.
Pierwsze wrażeni, jakie odniosłam chwyciwszy poraz pierwszy było bardzo korzystne. Lubię okładki, które są bogate w symbole i nie ukazuje wprost, co przyniesie nam książka.
Cieszę się, że autor mnie zaskoczył i narratorką nie została Elżbieta, na co mogłaby wskazywać okładka. Dzięki temu, że historię opowiada nam Branden, możemy lepiej poznać dwie strony konfliktu –Marię Tudor oraz Elżbietę I. Nie nastawiamy się negatywnie względem jednej ze stron, bo możemy dokładniej zauważyć, że czasem jedna z sióstr ma więcej racji, a innym razem ta druga.
Jednak główną zaletą dzieł Gortnera jest wyczuwalna miłość i (co najważniejsze!) znajomość historii. Wystarczy przeczytać jedno zdanie, aby wiedzieć, że on po prostu wie o czym pisze. To zupełnie, jak z aktorami, którzy jeśli poznają środowisko i motywy postępowania, to najzwyczajniej w świecie my im uwierzymy.
Wszystkie wymyślone postacie wkomponowały się idealnie w rzeczywiste wydarzenia. Nic, ani nikt nie jest przypadkowy.
Każdy detal został tak obrazowo przedstawione, że nasza wyobraźnia nie musi się wysilać. Czytając wszystkie książki tego autora zawsze odnoszę wrażenie, że jestem tuż obok bohaterów i wystarczy tylko zajrzeć przez okno, aby podziwiać wiejskie widoki, czy brudne i zatłoczone ulice Londynu.
Absolutnie zakochałam się w tej książce, tak samo, jak i w poprzednich dwóch. Mam nadzieję, że autor pokusi się o jeszcze jedną z tego cyklu, bo polubiłam tych bohaterów, ich charaktery i nawet za czarnymi charakterami będę tęsknić.
Polecam tę książkę zarówno osobą, które lubią historię, jak i tym, które za nią nie przepadają, bo wszystkie informacje, które mają swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości są zrównoważone z fikcją. Jeżeli książka zaciekawi was w takim stopni, jak mnie, to nie zdziwcie się, jak za chwilę będziecie szukali pomocy cioci Wikipedii, aby sprawdzić, kim w rzeczywistości był William Howard, albo czy Kate Stafford była potomkinią Mary Boleyn.
Powieści historyczne, to naprawdę dobry sposób żeby dowiedzieć się czegoś więcej, żeby wyjść poza strony książek i dokopać się do informacji, których wcześniej nie znaliśmy, a przy okazji cieszyć książką, która po prostu cieszy dobrym i precyzyjnym wykonaniem, tak jak w przypadku "Potomka Tudorów"
Zawsze miałam sentyment do książek z królewskim rodem, dworskimi intrygami i pięknymi sukniami. Całkiem możliwe, że jest to środek uboczny oglądanych przeze mnie w dzieciństwie bajek, które obfitowały we wszystkie te rzeczy. Jednak każdy kiedyś dorasta i pora się przyznać do tego, że życie nie zawsze jest bajką. Dlatego zaczęłam poszukiwać czegoś bardziej zbliżonego do...
więcej mniej Pokaż mimo to
List to emocje zawarte na kartce papieru. Każde słowo to ślad naszej egzystencji, dowód naszego istnienia. Jesteśmy, a później znikamy. A przy odrobinie szacunku i dbałości listy zostają. Zatrzymane w czasie, nadal żyją tamtą chwilą.
Shaun Usher rozumiał tę magię, szanował ją i przedstawił w pozycji tak wyjątkowej, że domowa biblioteczka bez Listów niezapomnianych wydaje się jakaś taka niepełna…
Listy niezapomniane to – jak sama nazwa wskazuje – zbiór listów, które wydała na świat historia. 126 listów daje dowód na okrucieństwo Kuby Rozpruwacza, życzliwość Elżbiety II czy poczucie niesprawiedliwości związane z noszeniem nazwiska Hitler przez bratanka kanclerza III Rzeszy. Autor umożliwił czytelnikowi poznanie najważniejszych wydarzeń i ludzi, którzy zmienili świat tak, aby nie zakrztusić się zbyt dużą dawką historii.
Treść książki jest przedstawiona w sposób czytelny, ze starannym zamysłem. Każdy list ukazany jest w formie fotografii, abyśmy mogli ujrzeć styl pisma jego autora. Niesamowita jest właśnie ta niedoskonałość, pożółkłe strony, skreślone słowa, dorysowane zabawne obrazki, zmieniająca się tekstura czy pismo. Oprócz tego autor rozszyfrował treść listu, w razie gdyby rozczytanie oryginału stało się niemożliwe lub bardzo trudne. Gwoli ścisłości dodam, że zostały one przetłumaczone na język polski, aby bariera językowa nie zniszczyła nam frajdy szperania w cudzej korespondencji.
Muszę przyznać, że minęło sporo czasu, zanim odważyłam się zacząć czytać tę książkę. Czułam się jak zahipnotyzowana. Z twardą okładką, mnóstwem zdjęć i zapachem nowej książki rozpłynęłam się bez konieczności przeczytania choćby jednego słowa. Shaun Usher wykonał świetną robotę, zbierając te wszystkie listy i opracowując je, ale wydawnictwo SQN dołożyło swoją cegiełkę "obudowaniem" jej.
Myślę, że Listy niezapomniane oprócz sporej dawki historii kryją pewne przesłanie. Mają wskrzesić coś, co wymarło za sprawą ludzi oraz technologii. Autor ukazał całą paletę zalet, jakie daje pisanie listów, w nadziei, że obudzi to w ludziach dawno zapomniany nawyk papierowej korespondencji. I wiecie co? Popieram go. Stare, zapomniane listy przetrwają, a bezosobowe SMS-y znikną po tygodniu.
Muszę przyznać, że parę tygodni temu brałam udział w zjeździe rodzinnym i dowiedziałam się, że jedna z moich krewnych w swoich pamiątkach odnalazła stary list mojej praprababci, która pisała do swojej siostry i szwagra o życiu na roli, o tym, jak urosły ziemniaki. Niby nic specjalnego, ale ile trudności przyniosło nam rozszyfrowanie fonetycznie napisanych słów. Nawet zdjęcia nie przetrwały takiej próby czasu, a ziemniaki mojej przodkini nadal rosną na pożółkłym papierze.
Co tu dużo pisać, pozycja obowiązkowa na każdej półce, bez dwóch zdań. Polecam książkę, ale również zachęcam do zabrania kartki papieru i długopisu, aby w odległym zakątku ogrodu oddać się zapomnianej sztuce pisania listów.
pokolenie-zaczytanych
List to emocje zawarte na kartce papieru. Każde słowo to ślad naszej egzystencji, dowód naszego istnienia. Jesteśmy, a później znikamy. A przy odrobinie szacunku i dbałości listy zostają. Zatrzymane w czasie, nadal żyją tamtą chwilą.
Shaun Usher rozumiał tę magię, szanował ją i przedstawił w pozycji tak wyjątkowej, że domowa biblioteczka bez Listów niezapomnianych wydaje...
Kiedy chwyciłam tę książkę w rękę oczekiwałam oderwania, czegoś lekkiego i przyjemnego. Kreatywnych bohaterów i romansu tak nierealnie prawdziwego jak to tylko możliwe.
Oczekiwania, oczekiwaniami, każdy przecież je ma. Koniec końców i tak chodzi głównie o to, co dzieje się z naszymi emocjami po przeczytaniu ostatniej strony. A jak to było z Eleonorą i Parkiem? Już Wam wyjaśniam.
Może dziwnie to zabrzmi ale młodzieżowe obyczajówki słyną z powielanego schematu, gdzie pierwsza, niewinna miłość jest tłem, głównym bohaterem i bohaterami drugoplanowymi. Te uczucie jest najważniejsze, a sami zakochani świata po za sobą nie widzą i mimo, że niejednokrotnie zgodny jest ten schemat z rzeczywistością, to nie jest konieczne aby powstawało tysiące kopii jednej i tej samej historii. U Eleonory i Parka dodane są elementy wyjątkowe, wyróżniające książkę. Obalony został stereotyp idealnych bohaterów bez wad, bez naturalnych niedoskonałości, które otaczają nas w rzeczywistości, a których autorzy często jakimś dziwnym trafem nie chcą dostrzegać.
Eleonora nie ma figury modelki oraz idealnej rodziny jak z reklamy pasty do zębów. Jest prawdziwa. Zyskuje przy bliższym poznaniu. Osoby, które jej nie znają widzą tylko burze rudych włosów, kilka nadprogramowych kilogramów i zdziwaczałe stroje. Tak naprawdę jest wrażliwą nastolatką, która pragnie akceptacji i rodzinnego ciepła.
Park jest do przesady przeciętny, boi się wychodzić zza schemat. Żyje tak aby przetrwać w zgiełku szkolnego życia. Kocha komiksy i muzykę. Dopiero uczucie, którym stopniowo zaczyna darzyć Eleonorę daje mu odwagę, aby wyjść z cienia własnych ograniczeń.
Osobno byliby nudni. Razem mieli potencjał. Choć moim zdaniem na tym się skończyło. Autorka chciała nas skruszyć i zaczarować historią zakazanej miłości, rodzącej się mimo złego świata ale kiedy ta miłość już powstaje i czytelnik zaczyna w nią wierzyć, poziom książki pozostaje na stałym poziomie. A jak wiadomo kto stoi ten się cofa. Dynamika maleje, ciekawość zostaje zastąpiona wyczekiwaniem na cud, a wiecie jak to z nimi jest.
Myślę, że problem leży w fabule. Jest niedopracowana. Autorka zbyt dużą uwagę poświęciła kwestią kreacji bohaterów, pozostawiając świat dookoła i przebieg zdarzeń trochę samemu sobie. Brakowała zdrowego wypośrodkowania.
Nie widzę przesłania, nie widzę sensu ich historii po zakończeniu jakie daje nam autorka. Może młodszy czytelnik, bardzo nastoletni (góra 16 letni), nabierze się na tę historię. Mnie nie urzekła bo zamiast początkowych emocji i przyjemności płynących z nowej lektury, później po prostu odliczałam strony do końca, a myślami byłam już przy następnej powieści.
Mam nadzieję, że przy kolejnych książkach tej autorki moje odczucia będą inne. Szykuję się w lipcu na „Fangirl” więc mam nadzieję, że do tego czasu odpędzę od siebie wszelkie obawy i nieprzyjemny posmak, który pozostawiła po sobie Eleonora i Park…
Kiedy chwyciłam tę książkę w rękę oczekiwałam oderwania, czegoś lekkiego i przyjemnego. Kreatywnych bohaterów i romansu tak nierealnie prawdziwego jak to tylko możliwe.
Oczekiwania, oczekiwaniami, każdy przecież je ma. Koniec końców i tak chodzi głównie o to, co dzieje się z naszymi emocjami po przeczytaniu ostatniej strony. A jak to było z Eleonorą i Parkiem? Już Wam...
Sulejman Wspaniały jest uważany za jednego z najwybitniejszych sułtanów osmańskich dlatego nikogo nie powinni dziwić fakt, że coraz szersze grono odbiorców zapragnęło poznać kulisy życia tego wybitnego władcy. Wszystko zaczęło się w 2011 roku, gdy zostały wyemitowane pierwsze odcinki Wspaniałego stulecia.
To serial, który jest oparty na prawdziwych wydarzeniach z życia sułtana Sulejmana. Opowiada o jego haremie, sukcesach politycznych i wojennych, ale przede wszystkim o walce o władzę. Sukces serialu przyniósł za sobą lawinę gadżetów, wycieczek turystów w miejsca tak dobrze znane im z odcinków ulubionej telenoweli. W ostatnim czasie na naszym rodzimym rynku książki pojawia się coraz więcej pozycji, które mają trafić w serca fanów "Wspaniałego stuleci", dzisiaj chciałabym przedstawić wam jedną z nich.
"Harem Sulejmana" autorstwa Colin Falconer, to powieść i jak sama nazwa wskazuje akcja głownie toczy się wokół wydarzeń związanych z haremem, czyli kobietami sułtana. Nie da się ukryć, że tak naprawdę najważniejszą postacią tej książki wcale nie jest Sulejman Wspaniały, ale Hurrem, porwana przez tatarów, żona sułtana, matka jego pięciu synów oraz córki Mihrimah. Dzisiaj, tak jak również za swoich czasów, ma tyle samo zwolenników, co przeciwników. Dla jednych jest kobietą, która tylko pragnęła miłości sułtana i cechowała się dobroczynnością w stosunku do kobiet oraz bardziej potrzebujących osób. Dla innych Hurrem, to zwinna intrygantka, która pragnęła tylko władzy i zemsty. Jak zwykle prawda zapewne leży gdzieś pośrodku. Jestem skłonna stwierdzić, że Hurrem nie była aniołkiem i sporo grzechów miała na sumieniu, dlatego z przyjemnością sięgnęłam po"Harem Sulejmana".
Książka Colin Falconer przyciąga wzrok. Złote zdobienia na grzbiecie książki oraz złote, błyszczące litery sprawiają, że naprawdę możemy poczuć klimat przepychu i bogactwa osmańskich pałaców. Kobieta o rudych włosach, to zapewne Hurrem. Nie możemy ujrzeć jej twarzy, tak jak nikt spoza haremu nie mógł zobaczyć, jak wygląda Roksolana. Ta okładka kusi i zachęca do tego żebyśmy poznali jej wnętrze. Ja nie mogłam się dłużej opierać i zaczęłam czytać "Harem Sulejmana".
W książce mamy do czynienia z licznymi bohaterami, dlatego dobrym rozwiązaniem było zastosowanie wielu perspektyw, m.in. Hurrem, Sulejmana, Abbasa (który jest postacią fikcyjną). Głównie wokół tych trzech postaci kręci się cała fabuła.
Najbardziej spodobało mi się, jak autor wykreował postać Gulbahar. Mam wrażenie, że tylko ona jest postacią dynamiczną i wywołuje jakieś emocje. Największe obiekcje mam do Hurrem, mam wrażenie, że Falconer za wszelką cenę chciał pokazać, jaka to była złą osobą ona była, że zapomniał dodać jej chociaż odrobinę dobrego serca. Przez to Roksolana wydaje się przerysowana i sztuczna. Możemy przy tym odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z żeńską wersją Voldemorta i różnią się między sobą tylko tym, że ona ma nos. Postać Sulejmana również nie wzbudza sympatii, został przedstawiony, jako mężczyzna, który tak naprawdę nie ma charaktery, łatwo daje sobą manipulować i pech sprawił, że został sułtanem.
Jednak moje największe obiekcje budzi zręczność z jaką autor potrafił manipulować faktami, tylko po to żeby jego teoria miała sens. Nie chcę wam za dużo zdradzać, dlatego nie napiszę wszystkich przykładów. Jednym i myślę, że najważniejszym z nich jest zrobienie z Selima pierwszego syna Hurrem i Sulejmana, a na dodatek synem z nieprawego łoża. Żeby nie usuwać całkiem z tej historii Mehmeta (który tak naprawdę był pierwszym synem Roksolany), to autor zrobił go drugim synem. Jaki to wszystko miało sens? Otóż Falconer w ten sposób chciał potwierdzić teorię, jako by dynastia Osmanów została przerwana, co wyjaśniałoby niedoskonałość kolejnych władców (m.in.Selima II).
Odbieganie od faktów sprawia, że książkę należy traktować z przymrużeniem oka i tak naprawdę "Harem Sulejmana" spodoba się tylko osobą, które lubią serial Wspaniałe Stulecie, ale autentyczna historia nie ma dla nich wielkiego znaczenia. Ja nie znajduję się w tym gronie, dlatego więcej nie powrócę do tej książki, która stanie się ozdobą mojej biblioteczki tylko ze względu na swój wygląd.
Sulejman Wspaniały jest uważany za jednego z najwybitniejszych sułtanów osmańskich dlatego nikogo nie powinni dziwić fakt, że coraz szersze grono odbiorców zapragnęło poznać kulisy życia tego wybitnego władcy. Wszystko zaczęło się w 2011 roku, gdy zostały wyemitowane pierwsze odcinki Wspaniałego stulecia.
więcej Pokaż mimo toTo serial, który jest oparty na prawdziwych wydarzeniach z życia...