-
ArtykułyCzytamy w weekend. 24 maja 2024LubimyCzytać292
-
Artykuły„Zabójcza koniunkcja”, czyli Krzysztof Beśka i Stanisław Berg razem po raz siódmyRemigiusz Koziński1
-
ArtykułyCzy to może być zabawna historia?Dominika0
-
ArtykułyAntti Tuomainen: Tworzę poważne historie, które ukrywam pod absurdalnym humoremAnna Sierant4
Biblioteczka
Dystopia stworzona przez pana Ishiguro niezwykle przypadła mi do gustu. Jest to opowieść pisana z punktu widzenia głównej bohaterki, Kath, która jest klonem. Wspomina swoje życie spędzone w ośrodku dla klonów, na wsi, a następnie jako opiekun dawców. Wprowadzenie w historię może być nieco niezrozumiałe, ze względu na terminologię, którą Kath operuje, ale z kolejnymi stronami wszystko się wyjaśnia. Całe funkcjonowanie systemu opartego na 'produkcji' klonów, których jedyny cel istnienia stanowią kolejne przeszczepy swoich organów ludziom, którym grozi śmierć. Samo słowo 'śmierć' pada bodajże tylko raz. W odniesieniu do każdego aspektu transplantacji używana jest terminologia, która ma oddalić rzeczywiste znaczenie, która ma oddalić prawdę. Tę prawdę oddala od nas sama Kath, przez co nie darzę jej zbytnią sympatią. Poza tym, opowiada jakby sama nie rozumiała, nie była świadoma jaka jest ta prawda. Oszukuje tym czytelnika. Opowiada o tym co pamięta, w sposób jaki to zapamiętała, zatem nie może być mowy o obiektywnej relacji, niemniej jednak Kath przedstawia punkt widzenia także innych postaci. Kath jako opiekun dawców jest niezwykle oddana swojej roli, jak sama podkreśla, jednak biorąc pod uwagę rolę opiekunów, jej oddanie widzę w zdecydowanie negatywnym świetle. Opiekunowie mają zajmować się dawcami. Uspokajać, oddalać perspektywę niedalekiej śmierci, pytanie tylko: Dlaczego? Dla dobra dawców? Wątpię. Raczej po to, by nie było buntu, by nie było łez, by nie było krzyku, by nie było kłopotu. Jak wspomniałam, Kath kompletnie wsiąkła w rolę opiekuna, nie widać w niej żadnego sprzeciwu, ale pewnie wiąże się to także z odroczeniem 'wyroku'. Im dłużej jest się opiekunem tym bardziej oddala się perspektywa przeszczepów. Żaden opiekun tak naprawdę nie może nic zrobić z losem swoim i innych. Są bezsilni, ale też bierni. Ta bierność smuci, bo pokazuje, że opór nic nie zmieni ze względu na postawę ludzi. Oni potrzebują organów, a klony są "fabryką" tego czego im potrzeba. Nie mogą postrzegać ich jako ludzi, bo wtedy na ich postępowanie trzeba by było patrzeć w kategorii ludobójstwa. Są to maszyny, zatem nie czują, nie mają prawa głosu, nie mają prawa do bycia ludźmi i oczekiwania ludzkiego traktowania. Jest to opowieść o obojętności, tolerancji, poszanowaniu tak kruchego przecież życia wszelkiego, nie tylko ludzkiego. O szacunku, delikatności i dbałości o każdy gest, decyzję, myśl, odnoszące się do jakości, prawa do życia, wyznaczania arbitralnych granic, zasad, uprzedzeń. O istocie bycia człowiekiem, bo niejednokrotnie na to miano zasługują wyłącznie ci, którym się je odbiera. W "Nie opuszczaj mnie" to klony przejawiają zdecydowanie bardziej ludzkie cechy niż ci wielcy i aspirujący do "wszystkomożenia" ludzie. To wizja społeczeństwa, które musi mieć wszystko w tej samej chwili, które żąda i nie myśli o tym kto i co straci, by to żądanie spełnić. W takim społeczeństwie już żyjemy i nasuwa się pytanie, czy reszta tej wizji jest możliwa. Wiele osób twierdzi, że jak najbardziej, bo główna cecha człowieka to egoizm jako sposób na przetrwanie za wszelką cenę. Tylko czy ratowanie jednej osoby kosztem drugiej to naprawdę postęp?
Scena, w której Kath i Tommy odwiedzają Madame odebrać można jako pragnienie czegoś więcej, czegoś "po" zakończeniu przeszczepów, jakiejś obietnicy, że warto się starać by odbić się od tej płycizny rzeczywistości. Słyszą jednak, że nic takiego nie istnieje, że nic na nich nie czeka, co można odebrać jako zaprzeczenie wiary w jakąkolwiek życie po życiu. Trzeba się jednak starać tu i teraz, bo od tego tak naprawdę zależy jak przejdziemy przez życie. Rozmowa z Madame świadczy również o tym,że czasami miłość nie zwycięża niczego.
Największe marzenie klonów to stać się ludźmi. Jednak aspirują tym samym do bycia mordercami i egoistami, obojętnymi na prawo do życia będąc innym, co przecież nie znaczy gorszym. Pytanie, czy tak naprawdę jest do czego aspirować, sprawia, że ta wizja ludzkości nie należy do optymistycznych,jednak zatrważająco możliwych.
Dystopia stworzona przez pana Ishiguro niezwykle przypadła mi do gustu. Jest to opowieść pisana z punktu widzenia głównej bohaterki, Kath, która jest klonem. Wspomina swoje życie spędzone w ośrodku dla klonów, na wsi, a następnie jako opiekun dawców. Wprowadzenie w historię może być nieco niezrozumiałe, ze względu na terminologię, którą Kath operuje, ale z kolejnymi...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Książka jest trudna. Nie tyle baśniowa, co realizująca teorię psychoanalizy Freuda dotyczącą snów, które przeplatają się z fabułą. Udało mi się znaleźć chyba tylko ze dwa takie fragmenty, a jest ich więcej. Jakiś też wydawał mi się halucynacją. Co do języka to faktycznie jest pompatyczny i nadmuchany, ale też sposób narracji niezwykle uporządkowany. Jako że mam obecnie fazę na Elementary to nasunęła mi się taka myśl że w sumie styl mówienia jest ogromnie zbliżony do Holmesa z tego serialu. No nie ważne, język jest taki jaki jest bo Chris, wydaje mi się, stara się ukryć za nim, kontrolować każdy jego aspekt podobnie jak swoje życie, ale nie udaje mu się to właśnie przez halucynacje i marzenia senne na jawie. Po prostu totalna kontrola jest niewykonalna, ale on do niej rozpaczliwie dąży bo jako dziecko stracił ją co zaważyło na reszcie jego życia. Jakoś przed połową książki zauważyłam też że w tej jego narracji (jego, nie Ishiguro! :) ) brakuje zupełnie jakichkolwiek emocji, jakiegokolwiek poczucia. I też usilnie szukałam przejawów traumy, co polecam robić w trakcie lektury. Nad czym warto się pochylić to oczywiście rola/funkcja/istota pamięci, która wydaje mi się tutaj jest rozumiana jako troska (Pamiętam o tobie, myślę o tobie), jako umiejętność odtwarzania faktów i jako warunek istnienia tego, o którym się pamięta/zapomniało. Polecam też pomyśleć sobie nad sceną pod koniec, kiedy Chris rozmawia z mężem Sarah'y. A co, jeśli to sen i faktycznie Chris rozmawia sam ze sobą? :)
Osobiście dla mnie fabuła była w większości do tego stopnia nieciekawa, że zdarzały mi się wielokrotne podejścia do tej samej strony. Pomagało mi to że wiedziałam czego szukać, i pod względem warsztatowym jest to arcydzieło. Może komuś też to pomoże i wróci do tej pozycji bo naprawdę warto więc moje sugestie to szukać: fragmentów o pamięci, teorii Freuda o snach (przeniesienie itp.), przejawów emocji/poczucia, traumy, fragmentów które mogą być snem/halucynacją, zastanowić się jakim detektywem jest tak naprawdę Chris i jak to się ma do całości. Mam nadzieję że to pomoże :)
Książka jest trudna. Nie tyle baśniowa, co realizująca teorię psychoanalizy Freuda dotyczącą snów, które przeplatają się z fabułą. Udało mi się znaleźć chyba tylko ze dwa takie fragmenty, a jest ich więcej. Jakiś też wydawał mi się halucynacją. Co do języka to faktycznie jest pompatyczny i nadmuchany, ale też sposób narracji niezwykle uporządkowany. Jako że mam obecnie fazę...
więcej mniej Pokaż mimo to
Z "Panem Mercedesem" pobiłam swoje dwa rekordy: czytałam ją prawie rok i podchodziłam do niej 4 razy, non stop spoglądając na "Trupią Otuchę" do której wreszcie mogę się dobrać. Pod koniec już zmuszałam się bo chciałam ją wreszcie skończyć i miałam (jeszcze mam) jej serdecznie dość. Mistrzowskie zdolności Kinga w opisywaniu niemalże każdej codziennej czynności i myśli postaci tutaj rozwinęły się totalnie i dla mnie tworzyły się totalne Kingowskie dłużyzny, przez które przebijałam się z wielkim oporem. Niemniej jednak pisać czasami o niczym przez kilka stron też trzeba umieć i doceniam ten fakt. Ja jednak wolę zdecydowanie mniej stron ale bardziej skoncentrowanych. Kilkanaście dni opisane na prawie pół tysiąca stron A4 były dla mnie udręką. Nie ciekawiło mnie prawie zupełnie nic oprócz fragmentów z Brady'm. Szczególnie pochłonęłam relacje jego dzieciństwa. Ogólnie postać Brady'ego jest bardzo bardzo dobrze stworzona, pełnowymiarowa i realistyczna, tak jak z resztą pozostałe postaci. Tylko można by to było skrócić o połowę i też byłoby dobrze a może nawet lepiej. Czasami nie o ilość chodzi a jakość. Chociaż nie mogę zaprzeczyć, że jak zawsze jest wysoka, ale ile można. Jak ktoś lubi takie skrupulatne relacje będzie w niebie. Końcówka trochę naciągana a olśnienie Holly o łysinie trochę śmieszne moim zdaniem. Nie za wiele się też dzieje. Początkowa i końcowa scena wnoszą najwięcej akcji. Reszta to tropienie, chodzenie na spacery, śledztwo i mordercze plany Brady'ego. Na plus odbieram namierzanie i profilowanie siebie nawzajem przez detektywa i pana Mercedesa. Dość ciekawe podobieństwa można między nimi wyłapać. Sam Brady skojarzył mi się z Tomem Riddlem z Pottera. Postaci niemalże identyczne pomijając mamę Brady'ego.
Przykro mi ale książka nie podobała mi się. Jeśli ktoś się nastawia na porywającą dech w piersiach akcję rozpędzającą się jak Mercedes i zostawiającą go rozciągniętych plackiem z wrażenia - zawiedzie się. Ale oczywiście warto się przekonać samemu.
Z "Panem Mercedesem" pobiłam swoje dwa rekordy: czytałam ją prawie rok i podchodziłam do niej 4 razy, non stop spoglądając na "Trupią Otuchę" do której wreszcie mogę się dobrać. Pod koniec już zmuszałam się bo chciałam ją wreszcie skończyć i miałam (jeszcze mam) jej serdecznie dość. Mistrzowskie zdolności Kinga w opisywaniu niemalże każdej codziennej czynności i myśli...
więcej mniej Pokaż mimo to
Jest to zbiór esejów z pogranicza filozofii, psychologii i religii, który dla osób nieobeznanych z tymi niewątpliwie cięższymi klimatami może wpuścić odświeżające tchnienie w odbiorze starego, dobrego Pottera. Dokładna, szczegółowa, pisana z humorem analiza wszystkich tomów sagi, pozwalająca spojrzeć na nią pod nieco innym kątem niż dotychczas oraz inspirująca do własnych przemyśleń jak i dalszych studiów w sferze potterowej.
Jedyne założenie, które mnie osobiście wydaje się błędne to to, że własnymi decyzjami Voldemort sprawił, że jego duszy nie dało się naprawić w momencie "zejścia" Harry'ego w 7 części do King's Cross. Dało się, bo Voldemort wciąż żył i potencjalnie mógł wciąż dopuścić do siebie skruchę.
Poza tym pochłaniająca lektura.
Skorzystam z okazji i ostrzegę anglojęzycznych Potteromaniaków przed pozycją zatytułowaną "The Psychology of Harry Potter" by Neil Mullholland, nie posiadającą jak na razie polskiego tłumaczenia. Moim zdaniem żeruje ona na popularności serii rozciągając na siłę tematykę i analizę na tematy i pola naukowe, o których biedna Rowling prawdopodobnie nie ma bladego pojęcia ani nie było jej intencją w ogóle wchodzenie w te rejony. Kontrowersyjna, marna sensacja podająca za przykład jakiejś teorii naukowej eksperymenty na psach polegające na rażeniu ich prądem. Obrzydliwość i nic dziwnego że nieautoryzowane. Tortury na mniejszym bliźnim w książce o książce, której przewodni motyw to traktowanie innego jak siebie samego. Ciekawe czy autorka tego rozdziału chciałaby zostać kopnięta przez kilka woltów????
Co do pozycji tytułowej: SUPER.
Jest to zbiór esejów z pogranicza filozofii, psychologii i religii, który dla osób nieobeznanych z tymi niewątpliwie cięższymi klimatami może wpuścić odświeżające tchnienie w odbiorze starego, dobrego Pottera. Dokładna, szczegółowa, pisana z humorem analiza wszystkich tomów sagi, pozwalająca spojrzeć na nią pod nieco innym kątem niż dotychczas oraz inspirująca do własnych...
więcej mniej Pokaż mimo to
Opowieść na pograniczu marzenia sennego, bajki i narracji pierwszoosobowej. Fabuła przez to praktycznie nieistniejąca, dlatego nie rozumiem wzburzenia niektórych czytelników, że nie mogą się połapać bo za dużo historii na raz. Tak naprawdę są tam dwie główne: o Babelu (czy jak to tam się to imię po polsku odmienia, nie wiem; dla ułatwienia może być Babolu :p), który podobnie jak pan Hyde cierpi na rozdwojenie świadomości i prowadzi podwójne życie. W jednym nazywa się Lux (światło), a w drugim Dark (ciemny). Zanim dowiadujemy się czegoś o panu rozdwojonym czytamy sobie o jego ojcu, ale tylko troszeczkę. Druga 'główiejsza' opowieść to ta o samej Silver, przez którą te wszystkie pomniejsze poznajemy. Opowiada je jej latarnik, u którego uczy się do zawodu. On sam jest niewidomy, a jego zadanie to własnie tytułowe podtrzymywanie światła. Latarnia w której żyją skąpana jest w mroku, a ich wspólne zadanie to znaleźć światło w sobie, ale co ważniejsze umieć je przekazać i podtrzymać, czego właśnie dosłownie i w ujmującej przenośni Pew uczy Silver. Pierwszy krok to wyobraźnia (która podejrzewam, że odgrywa tu taką samą rolę jak u Rowling w Potterze, czyli zdolność empatii), a drugi to wyznanie miłości i jej podtrzymanie.
Te wszystkie historie słyszane i te, które tworzyła sama wykształcają w Silver przekonanie o wielości tożsamości u każdego z nas, przekonaniu o tym, że każdy z nas to tak naprawdę 'opowieść' bez początku, środka i końca bo każdy jest częścią 'hyperopowieści' złożonej z nas wszystkich, dlatego nieustannie przekształcającej się i zmieniającej proporcje. Tym Winterson gładko i pięknie wpisuje się w założenia intertekstualności, która mówi, że żaden tekst nie istnieje samodzielnie w oderwaniu od innych i że każdy staje się częścią 'mozaiki cytatów', którą jest też samo "Podtrzymywanie światła". Winterson rozwija też nieco tą teorię, bo twierdzi że tak jak niektóre słowa w angielskim utrzymują tą samą formę np jako rzeczownik i czasownik, ale w różnych kontekstach zmieniają znaczenie, tak każdy z nas, mimo że 'na zewnątrz' taki sam, to w różnych 'kontekstach' za każdym razem znaczy co innego, bo ten 'kontekst' właśnie determinuje znaczenie. Bardzo to ładne moim zdaniem.
Sama opowieść ujmuje, wzrusza i najzwyczajniej w świecie jest przyjemna.
Opowieść na pograniczu marzenia sennego, bajki i narracji pierwszoosobowej. Fabuła przez to praktycznie nieistniejąca, dlatego nie rozumiem wzburzenia niektórych czytelników, że nie mogą się połapać bo za dużo historii na raz. Tak naprawdę są tam dwie główne: o Babelu (czy jak to tam się to imię po polsku odmienia, nie wiem; dla ułatwienia może być Babolu :p), który...
więcej mniej Pokaż mimo toPo prostu trzeba, tak jak całą serię. Trzeba i już choćby po to, żeby móc powiedzieć czemu czy czego się nie lubi. Potteromaniacy mają o tyle ciężej, że trudno nam zachować obiektywność. Ja na przykład nie wiem wciąż czego nie lubię, a może to jednak stanowić problem na obronie. Nie lubię... ... ... hmm ... .... nie czytać Pottera. I co poradzę??
Po prostu trzeba, tak jak całą serię. Trzeba i już choćby po to, żeby móc powiedzieć czemu czy czego się nie lubi. Potteromaniacy mają o tyle ciężej, że trudno nam zachować obiektywność. Ja na przykład nie wiem wciąż czego nie lubię, a może to jednak stanowić problem na obronie. Nie lubię... ... ... hmm ... .... nie czytać Pottera. I co poradzę??
Pokaż mimo to
Genialny trik z użyciem narracji. Jak zawsze niby trzecio osobowa, ale z punktu widzenia Harry'ego, więc każdą scenę, w której go nie ma tak naprawdę odbieramy jakbyśmy byli Harrym. No i to wodzenie czytelnika za nos by potem dać mu prztyczka, że odważył się zwątpić w Harry'ego. Faza biała serii więc konsekwentnie Albus pojawia się znów w życiu Harry'ego i zdejmuje ciężar fazy czarnej, a sam Harry wyrabia swoją wolę i cierpliwość i nie ulega zaczepkom Snape'a. Jednak Harry tak naprawdę okazuje się bardziej zainteresowany przeszłością Voldemorta niż swoją własną. Zanim zobaczył w Myślodsiewni swojego ojca i Snape'a po prostu przyjął, że Snape nienawidzi go z zasady i już. Przejął po ojcu uprzedzenia i nie jest w stanie patrzeć poza nimi, co z resztą Lupin w pewnym stopniu uznaje za naturalne i mimo, że rzekomo ufa Snape'owi, nie stara się tego w Harrym zmienić.
Naprawdę mistrzowsko Rowling tą część poprowadziła. Sprawiła, że wielu czytelników zwątpiło w umysł największego czarodzieja wszechczasów ot tak po prostu, bo Harry zwątpił.
W tej serii jest wszystko. O czym by się nie pomyślało, to się tam znajdzie. Nie ma scen przypadkowych, nie potrzebnych. Tu wszystko czemuś konkretnemu służy, łączy się, splata i da się interpretować na płaszczyźnie wielopoziomowej, a do tego złożone jest kunsztownie, z precyzją i smakiem. Zabawa z odgadywaniem znaczenia imion (bo każde dopasowane jest idealnie do postaci), znaczeń, symboli dla Potteromaniaków powinno być nie lada wyzwaniem, ale też jaką frajdą.
Polecam przebrnąć w oryginale, nawet ze słownikiem w ręku bo tłumaczowi nie udało się oddać wszystkiego tak jak powinien, chociaż wiadomo, że nie zawsze się da. Na przykład Q-PY-BLOK oprócz tego, że się rymuje troszkę z Sam Wiesz Kto nie ma tak naprawdę z nim nic wspólnego i jest bez sensu, a w oryginale jest U-No-Poo, co jednak trochę obraża Czarnego Pana i sprawia, że mama Rona łapie się za serce :D
Jedną rzecz znalazłam, a mianowicie magia nie może tak naprawdę zaspokoić podstawowych potrzeb, jak głodu na przykład. Nie pamiętam już kto to Harry'emu mówił, ale coś takiego było, a w 'Księciu' Harry przecież magicznie pomnaża wino w chatce Hagrida i jest on tym winem się w stanie upić.
Nie wiem, czy kiedykolwiek przejdzie mi mania, ale z drugiej strony, czy powinna?
Genialny trik z użyciem narracji. Jak zawsze niby trzecio osobowa, ale z punktu widzenia Harry'ego, więc każdą scenę, w której go nie ma tak naprawdę odbieramy jakbyśmy byli Harrym. No i to wodzenie czytelnika za nos by potem dać mu prztyczka, że odważył się zwątpić w Harry'ego. Faza biała serii więc konsekwentnie Albus pojawia się znów w życiu Harry'ego i zdejmuje ciężar...
więcej mniej Pokaż mimo to
Początkowo byłam sceptyczna, szczególnie jeśli chodzi o postawę Weroniki przez cały ten czas. Gdyby powiedziała wprost o co chodzi, w sumie książka dobiegłaby końca, czy może raczej nie byłoby żadnej książki. Ale patrząc na całą sprawę ze strony Weroniki, jak mogłaby coś takiego powiedzieć. To by było jak :Proszę przyznaj się w końcu do winy i przeproś. Poza tym Webster dobrze wiedział co zrobił tylko to wyparł i zasłania się naturą czasu, która zaciera szczegóły, zniekształca je emocjami i wiedzą dodaną przez nas po tym co już się stało. Trochę tak samo jak czytelnikowi zacierają się fakty w trakcie czytania. Ale Webster ma dowód, czarno na białym odbijają się jego słowa i to wszystko w nim jest, ale zblokowane przez wyrzuty sumienia. I wkraczając w wiek podeszły musi sobie z tym poradzić. Bo Webster istnieje wśród innych tak naprawdę tylko dzięki jego skrusze i pisaniu siebie na nowo. A co innego my wszyscy robimy napotykając nowe doświadczenia, ludzi, sytuacje? Też opowiadamy, przekształcamy siebie na nowo, po to aby nasza przeszłość czy czas nie był po prostu ciągłą linią (bo nigdy nie jest), żeby nie był akumulacją zdarzeń jednych na drugich ale raczej płaszczyzną rozciągającą się we wszystkie kierunki.
Jeśli chcemy pamiętać wszystko dokładnie tak jak było, w kolejności odpowiedniej to zawsze można pisać pamiętnik, ale czy uchroni przed emocjami? Czy cokolwiek powinno to zrobić? Brak emocji właściwy jest chyba tylko psychopatom. Muszę przyznać, że jest to dość fascynujące. I miałam skojarzenie z Harry'm Potterem (a jakże). Profesor Slughorn w szóstej częsci też musi się zmierzyć ze wspomnieniem, prawda? I umyślnie przekształca, manipuluje tym wspomnieniem z tego samego powodu, co Tony. Chyba bardziej lubię wersję pani Rowling... How suprising :p
Można czytać! Niektóre zdania i refleksje powalają!!!
Początkowo byłam sceptyczna, szczególnie jeśli chodzi o postawę Weroniki przez cały ten czas. Gdyby powiedziała wprost o co chodzi, w sumie książka dobiegłaby końca, czy może raczej nie byłoby żadnej książki. Ale patrząc na całą sprawę ze strony Weroniki, jak mogłaby coś takiego powiedzieć. To by było jak :Proszę przyznaj się w końcu do winy i przeproś. Poza tym Webster...
więcej mniej Pokaż mimo toFabuła nudna jak flaki z olejem. Jeśli ktoś nie ma potrzeby zagłębiania się głębiej to nie polecam. Ciekawe odejście od tradycyjnego postrzegania szczęścia i samoświadomości, tutaj możliwych tylko gdy ciało jest wolne :D Sporo zapożyczone z "Dumy i uprzedzenia", jednak według mnie nie dodało to żadnych pozytywów. Nuda, nuda, nuda jeśli nie zagłębiać się warstwowo. I już :P
Fabuła nudna jak flaki z olejem. Jeśli ktoś nie ma potrzeby zagłębiania się głębiej to nie polecam. Ciekawe odejście od tradycyjnego postrzegania szczęścia i samoświadomości, tutaj możliwych tylko gdy ciało jest wolne :D Sporo zapożyczone z "Dumy i uprzedzenia", jednak według mnie nie dodało to żadnych pozytywów. Nuda, nuda, nuda jeśli nie zagłębiać się warstwowo. I już...
więcej mniej Pokaż mimo to
Saga niby kierowana do dzieci, jednak jednocześnie nie 'dla dzieci'. Proste przesłanie o tym co ważne, a co tak często umyka uwadze w wirze codziennych wydarzeń, wplecione zostało fantastycznie w zapierającą dech akcję. Do samego końca nie opuszcza poczucie bezsensu, poświęcenia i pracy, które poszły na marne, i wydawałoby się nieuniknionej porażki. Wątki są spojone i zagadki rozwiązane w sposób bardziej niż wspaniały, a zakończenie daje poruszające wzruszenie, strach, niepewność, rozpacz, by następnie czytelnika oczyścić i zostawić bogatszego o zrozumienie, że nigdy 'ja', a zawsze 'my' czy nawet 'ty'', że czasami, aby coś prawdziwie pokonać, trzeba się temu poddać.
Mimo wszystko poszukiwanie horkruksów było dla mnie nużące i wydawało mi się, jakby Rowling brakowało trochę pomysłu na urozmaicenie tego, szczególnie przy braku tej niesamowitej atmosfery wypełniającej Hogwart. Jeszcze jeden minus jak dla mnie to fakt, że Harry znów został w cudowny sposób uratowany. Rozwiązanie z horkruksem jest w porządku, całkiem sprytne, ale czemu nie czuł klątwy Cruciatus??? Takie to naiwne już moim zdaniem. Zaskakująca 'zamiana miejsc' Snape'a i Dumbledore'a, odkrycie prawdziwej natury obydwu i pokazanie jak te wszystkie lata wpłynęły na ich osobowość.
Zawiedziona nie jestem, ale też nie jest to moja ulubiona część. Podobno autorka cierpiała na brak weny, kiedy pisała "Insygnia", jednak życzę wszystkim piszącym by ich brak weny objawiał się w taki właśnie sposób :p
Saga niby kierowana do dzieci, jednak jednocześnie nie 'dla dzieci'. Proste przesłanie o tym co ważne, a co tak często umyka uwadze w wirze codziennych wydarzeń, wplecione zostało fantastycznie w zapierającą dech akcję. Do samego końca nie opuszcza poczucie bezsensu, poświęcenia i pracy, które poszły na marne, i wydawałoby się nieuniknionej porażki. Wątki są spojone i...
więcej mniej Pokaż mimo to
Ta część w wersji kinowej odbiega najbardziej od książki. Oglądając pierwszy raz miałam ochotę wymachiwać gniewnie pięścią, że ktoś odważył się poprawiać geniusza :D Chociaż parę niedociągnięć można znaleźć. Na przykład pomysł na świstoklik - doskonały, tylko, że wystarczyłoby zamienić jakikolwiek obiekt w dowolnym momencie żeby dorwać Harry'ego i całe uczestnictwo w Turnieju w takiej sytuacji ukazuje się trochę zbędne :p Druga kwestia to Veritaserum, którego można było przecież używać w czasie przesłuchań i wiedzieć na pewno kto był pod działaniem zaklęcia Imperio, a kto nie. Chyba zarzuty co do czwartej części wyczerpały mi się.
Zachwyca jak zawsze niezwykła ścisłość, spójność i konsekwencja w prowadzeniu dopieszczonych wątków pobocznych, które często sprawiały mi największą frajdę. Jedno zastrzeżenie mam do fragmentu, kiedy Czarny Pan wymieniał Śmierciożerców, którzy nie stawili się na jego wezwanie. Nie udało mi się tam zidentyfikować Snape'a, a przecież Voldemort musiałby o nim wspomnieć, skoro krótko po wyjściu Knota Dumbledore wyraźnie kazał Snape'owi stanąć przed jego obliczem (no może nie tak wyraźnie, ale można się domyśleć :P) Możliwe, że po prostu nie załapałam.
Podobnie jak w poprzedniej części mistrzowsko prowadzona intryga, nasuwająca wiele wątpliwości, wciągająca, zmuszająca do zastanawiania się nad wieloma kwestiami i zakończona zaskakującym finałem. Nie znajdzie się ani jednej nudnej strony, czytelnik nieustannie jest w wirze wydarzeń, dociekań, domysłów, zaangażowany do reszty i dopieszczany warsztatem, inteligencją i poczuciem humoru Autorki. Widoczny jest zamysł i fakt, że następne części były już do pewnego stopnia rozpisane. Da się to zauważyć w przemowie Voldemorta, w uśmiechu Dumbledore'a na widok rozcięcia na ręce Harry'ego, w postaciach Lestrage'ów czy ostrzeżeniu Knota o ingerencji Ministerstwa w program nauczania Hogwartu.
Ciekawy jest wątek kto nauczył Harry'ego pokonywać klątwę Imperio i do czego ta umiejętność mu potem posłużyła. Artykuły Rity są nie do przebicia, podobały mi się niezmiernie, siały zamęt i można było się pośmiać, a już sposób jej uciszenia przezabawny. Zauważyłam dobre rozłożenie w płci wrogów Harry'ego. Skoro największy to mężczyzna otoczony grupką pozostałych mężczyzn, to ci pomniejsi są kobietami właśnie jak Rita, Umbridge czy do pewnego stopnia Trelawney bo z nią też musiał się Harry zmagać.
Osobiście szczególnie mocno znielubiłam Harry'ego. Nigdy nie przepadałam za nim specjalnie. Postać ta wydaje mi się płaska, jednopoziomowa, niedopracowana jakby Autorce wdawało się, że cały wątek wokół niej jest już wystarczająco złożony. Nie dostrzegam w postaci Harry'ego żadnej osobowości. Jest takim zlepkiem obowiązku i dumy w odniesieniu do rodziców, szacunku do Dumbledora i wręcz nieudaczności w odniesieniu do przyjaciół, bo niemal zawsze rozpaczliwie potrzebuje czyjejś pomocy lub nieoczekiwanie ją otrzymuje. Myśląc o samym Harrym mam w głowie pustkę. Nie znajduję żadnego indywidualnego rysu osobowości, bo praktycznie wszystkie nadmienione w książce odziedziczył po rodzicach. Pomimo uwielbienia serii zakreślenie postaci Harry'ego oceniam jako marne.
Naszły mnie jeszcze wątpliwości co do Snape'a i jego prawdziwych intencji bo tak naprawdę w tym tomie to się nie wyjaśnia, ale faktem jest, że w ostatniej części to Snape ukradł miecz ze skrytki Bellatrix i prawdopodobnie to Snape miał być panem Czarnej Różdżki, żeby chronić tym Harry'ego. Mimo wszystko wątpliwości rozwiewają się dopiero w siódmej części. Postać świetnie nakreślona.
W tej części Autorka popiera tezę, że człowiek ma wolę stać się takim jakim jest bez względu na materiał genetyczny. Zgadzam się w zupełności :)
Ta część w wersji kinowej odbiega najbardziej od książki. Oglądając pierwszy raz miałam ochotę wymachiwać gniewnie pięścią, że ktoś odważył się poprawiać geniusza :D Chociaż parę niedociągnięć można znaleźć. Na przykład pomysł na świstoklik - doskonały, tylko, że wystarczyłoby zamienić jakikolwiek obiekt w dowolnym momencie żeby dorwać Harry'ego i całe uczestnictwo w...
więcej mniej Pokaż mimo to
Nie będę zbyt oryginalna, ale zaraz po "Zakonie..." jest to moja ulubiona część. Humor tryska strumieniami i można nieco odsapnąć od wężowych ślepi Voldemorta. Moim zdaniem główne przesłanie tej części to fakt, że nie można oceniać nikogo ani niczego po pozorach ani poddawać się uprzedzeniom, jak również to, że trzeba być gotowym na przyznanie się do błędu i wyciągać wnioski z porażki. Co więcej znaleźć też można przesłanie, że na głos dzieci wszystkowiedzący i mogący dorośli pozostają głusi, a to niejednokrotnie oni sami powinni zamilknąć i posłuchać. Może nic odkrywczego, ale za to jak podane, a poza tym jakże ciężko wciąż się natknąć na taką postawę. Jak zawsze smacznie, gładko, przemyślanie i z wdziękiem napisana, jednak lepiej ogarnąć w oryginale. Różnica jest dość znaczna.
Co do moich osobistych odczuć to niezwykle pozytywnie odbierałam Minerwę, szczególnie kiedy pozwalała sobie na nieco spontaniczne reakcje. Snape, który zawsze był i jest moją ulubioną postacią serii wypada w tej części gorzej niż źle, zaślepiony gniewem, furią i żądzą zemsty, jednak czyni go to może bardziej prawdziwym. Krzywołap wymiata. Dopingowałam go w jego pogoniach za szczurem, nawet kiedy nie wiedziałam, ze to Animag. Połączenie trójki zwierząt niezwykle udane i wraz z Wierzbą dodaje element ingerencji natury, jednak zawsze, co ciekawe kontrolowanej przez człowieka, od czego wyjątkiem jest Lupin. Przełamanie stereotypu kocio-psiej nienawiści jakby dodawało siły i tak już potężnej roli przyjaźni i nieco ją urozmaicało.
Co do Parszywka, to wizja najwierniejszego sługi Voldemorta pożartego przez persa ciągle wywołuje u mnie napady śmiechu i kojarzy mi się trochę z czwartą częścią, kiedy Neville myślał, że zabił Harry'ego, bo skrzeloziele nie zadziałało. Dzięki takim rozwiązaniom najdroższa pani Rowling unika patosu, który groził jej nieustannie z oczywistych względów.
Pomimo niewielkich rozmiarów znajdujemy różnorodną fabułę, iście kryminalną intrygę i zwroty akcji. Odbieram niezwykle pozytywnie, ale doczepiam się do streszczania pozostałych części na początku, jak i późniejszych powrotów oraz spolszczania imion. Po co? Mam jeszcze niedosyt związany z całokształtem świata czarodziei vs mugoli. Mam wrażenie, że Autorka za bardzo skupiła się na szczegółach (które rzecz jasna darzę uwielbieniem) i przez to wizja świata czarodziei jest niepełna. Chodzi mi o to, że jak się o tym myśli tak ogólnie, to trudno sobie tak naprawdę wyobrazić typowy dzień czarodzieja, który nie uczęszcza do Hogwartu. Poza nauczaniem, pracą w Ministerstwie czy szpitalu, byciem Aurorem, złodziejem czy poplecznikiem Voldemorta co innego można w tym czarodziejskim życiu robić? Fajnie by było, gdyby taka zwyczajna, codzienna egzystencja czarodzieja była przybliżona bardziej niż od strony rodziny Rona. Ale to tylko żądza niezaspokojonego głodu potteromaniaczki :P
Nie będę zbyt oryginalna, ale zaraz po "Zakonie..." jest to moja ulubiona część. Humor tryska strumieniami i można nieco odsapnąć od wężowych ślepi Voldemorta. Moim zdaniem główne przesłanie tej części to fakt, że nie można oceniać nikogo ani niczego po pozorach ani poddawać się uprzedzeniom, jak również to, że trzeba być gotowym na przyznanie się do błędu i wyciągać...
więcej mniej Pokaż mimo to
Spowiedź Freddiego nie porwała mnie. Koncept braku wolnej woli jest mi znany, podobnie jak psychopatyczne poczynania ludzi twierdzących, że jedyne istniejące ograniczenia to takie, które sami sobie stwarzają. Tutaj może nie o te ograniczenia chodzi, tylko bardziej o autentyczność Freddiego. Jest to człowiek nie będący w stanie uczynić niczego, co byłoby sprzeczne z jego naturą, nawet jeśli byłoby to niezgodne z ogólnie przyjętymi normami. Świat to ciąg zbiegów okoliczności, co dla niego jest wizją tragiczną bowiem wtedy wolna wola zanika, a wraz z nią etyka. Zbiegi okoliczności i zdarzenia nie mają dla niego żadnego znaczenia. Jest to świat absurdu, którego częścią Freddie nie chce być. Zwraca się ku sobie i nie dopuszcza żadnego autorytetu poza swoją osobą. Obsesja na własnym punkcie uniemożliwia mu kontakt ze światem zewnętrznym, a skoro wszystko istnieje wyłącznie przez odniesienie do czegoś innego on znika dla świata, a świat dla niego. Przestaje dostrzegać realność czego i kogokolwiek poza sobą. Między innymi to prowadzi go do morderstwa. "Zapomina", że kobieta, którą uderza kilkakrotnie młotkiem to nie tylko przeszkoda, ale żywa istota. Jak sam stwierdza była to niemożność wyobrażenia sobie jej jako realnego, odrębnego człowieka. Freddie jest świadomy, że brak ludzkiego czynnika obdziera rzeczywistość ze wszelkiego znaczenia, dlatego porównuje się do zwierzęcia w klatce. Jednak w tym samym czasie pożąda uwagi i tego, by być wysłuchanym. Pławi się w grozie swego uczynku, uważając je za dzieło sztuki, z tym że on grozy nie dostrzega. Brak w nim jakichkolwiek emocji, przez co brak ich również w książce. Opisy są szczegółowe, precyzyjne niemal jak matematyczne kalkulacje, jednak brakuje tego czynnika ludzkiego - empatii, poczucia winy, jakiegokolwiek "poczucia". Freddie zdaje sobie sprawę z własnej winy, tak jak zdaje sobie sprawę z tego, że czaszka jego ofiary była zdumiewająco miękka, a z młotkiem w ręce niewygodnie się prowadzi. Przyznaje się do winy bo tylko to jest zgodne z prawdą i nim samym. Nie rozumie czemu ludzie oczekują od niego skruchy, skoro działał w zgodzie z samym sobą. Morderstwo nie jest czymś wbrew jego naturze, jednak popełniając je dociera do niego, że chce być częścią świata, tylko że teraz jest już za późno i koło się zamyka.
Dałam wysoką ocenę, bo wstyd byłoby nie dać jednak trochę męcząca była dla mnie ta spowiedź. Odrzuca mnie czysto racjonalne, obdarte z emocji podejście do rzeczywistości, dlatego też odrzuca mnie główny bohater. Nie sprawiało mi przyjemności "przebywanie" w jego świadomości przez tyle czasu, jednak muszę chyba przyznać, że czuję jakąś dozę ciekawości jeśli chodzi o analizę takich jednostek. Jest wiele intrygujących stwierdzeń do przemyśleń no i potężna dawka ironii oraz humoru. To wielki plus. No i źródeł do eseju sporo :D
Spowiedź Freddiego nie porwała mnie. Koncept braku wolnej woli jest mi znany, podobnie jak psychopatyczne poczynania ludzi twierdzących, że jedyne istniejące ograniczenia to takie, które sami sobie stwarzają. Tutaj może nie o te ograniczenia chodzi, tylko bardziej o autentyczność Freddiego. Jest to człowiek nie będący w stanie uczynić niczego, co byłoby sprzeczne z jego...
więcej mniej Pokaż mimo to
Zbiór opowiadań badających ludzkie słabości w kontekście wszelakich konfliktów (głównie rodzinnych), ale również poruszający kwestie różnic klasowych, finansowych czy podejścia do życia. Czyta się lekko i szybko, jednak dopiero po kilku przeczytaniach zaczynają być widoczne pozostałe warstwy, zazębiające się powiązania, sugestie, przemilczenia, składające się na siłę wyrazu. Bohaterowie krążą w kółko, tak naprawdę nie ruszając się z miejsca. Nie są w stanie przerwać zaklętego kręgu błędów, i porażek ideałów, nawet jeśli są im one rzucone w twarz.
Przybliżę jedno opowiadanie - "Hotel".
Główny bohater jest dorosłym mężczyzną, który nie może pogodzić się ze stratą matki. Dostaje załamania nerwowego i trafia do szpitala psychiatrycznego. Tam dowiaduje się, że powód, dla którego tam jest, stanowi poczucie winy. Mężczyzna czuje się winny bowiem był okres, kiedy chciał zabić swoją matkę, mimo iż bardzo ją kochał. Nie jest w stanie poradzić sobie z głosem sumienia. Jednak matka także nie była bez winy. Po śmierci męża chciała by syn go zastąpił, co przecież nie było jego rolą. Matka ograniczała go, nie pozwalała dorosnąć i uczyć się życia na własną rękę. Nie pozwalała mu stać się odrębną osobą. Dlatego pojawiła się myśl o zabójstwie, jako jedynej drogi ucieczki. Kiedy matka umarła poczuł ulgę, a taka reakcja nie jest społecznie akceptowana. Społeczeństwo narzuca normę, że po śmierci kogoś bliskiego należy cierpieć i okazywać swoją żałobę, nawet jeśli ta osoba przysporzyła wiele bólu i "nie spełniła swej roli". Bohater nie mógł sobie poradzić z tym "rozdwojeniem" i trafił do szpitala. Czas tam spędzony uważał za najlepszy w swoim życiu. Pierwszy raz ktoś potraktował go poważnie, słuchał i dał możliwość jakiegoś wyboru. Był zwyczajnie akceptowany ze swoją ulgą po śmierci matki. Doznał tam wolności, przynajmniej w pewnym stopniu. Po wyjściu marzył o założeniu własnego hotelu. Ożenił się, jednak też szybko rozwiódł, bowiem traktował żonę tak jak matka traktowała jego. Nie była to relacja oparta na równości. Zaczął realizować swoją wizję hotelu "szczęścia", wolnego od poczucia winy, gdzie ludzie mogą przyjeżdżać, by zrobić sobie jakby przerwę od życia, nie będąc przez niego ocenianym, a jedynie ciepło i uprzejmie zagadywanym. Przypomina to rodzaj terapii czy rajskiego stanu przed grzechem. Wizja zupełnie nierealna. Kluczem do wyleczenia miało być stawienie czoła poczuciu winy, nauczenie się z nim żyć, zaakceptowanie go. A to co on zrobił poprzez zbudowanie hotelu było czymś zupełnie przeciwnym - ucieczką od problemu, ignorowanie jego istnienia. Nie można pozbyć się poczucia winy i pozostać przy zdrowych zmysłach. Jego iluzja jest zatrważająca. Życie bez winy. Jest coś niezdrowego w tej fantazji. Jednak nadszedł czas, kiedy przyszło mu zmierzyć się z rzeczywistością. Do hotelu przyjechała para - dziewczyna z dużo starszym mężczyzną, którzy wynajęli jeden pokój. Obsługa hotelu i goście byli przekonani, że jest to ojciec z córką i oczekiwali reakcji od właściciela. Ta sytuacja była jednoznacznym naruszeniem jego wizji. W jego hotelu pojawiła się wina, a co najgorsze zaraz pod nią błysk szczęścia,który ujrzał w oczach dziewczyny, kiedy zdecydował się na konfrontację z mężczyzną, ale go nie zastał. Kiedy spojrzał w twarz dziewczyny zobaczył strach, poczucie winy ale też szczęście, zadowolenie. Wyszedł bez słowa po raz kolejny uciekając przed rzeczywistością. Zdecydowanie nie był wyleczony.
Tak naprawdę nie wyjaśnia się relacja pomiędzy tym dwojgiem ludzi. Do końca nie wiadomo czy dziewczyna jest nieletnia bądź związana z ojcem. Pomimo zamieszania jakie wokół tego powstaje,tak naprawdę nic się nie zmienia. Bardzo podoba mi się pomysł, że zazwyczaj nie ma przyjemności bez winy, ale czy to powstrzymuje przed pragnieniem jej? Jest też kwestia tych norm narzucanych przez społeczeństwo. Czy faktycznie wszystkie trzeba przestrzegać? Czy to jest droga do szczęścia? Jakie konsekwencje ma bycie "outsiderem"? Czy społeczeństwo ma jakiekolwiek prawo narzucania norm, które prowadzą do załamania nerwowego, z powodu zupełnie naturalnego odruchu obronnego? Czy posiada jakiekolwiek prawo do piętnowania tego co inne? W pewnym sensie to też jest odruch obronny, jednak prowadzi do krzywdy kogoś, kto niekoniecznie sam krzywdzi.Niewątpliwie jest tu pole do dyskusji.
Opowiadanie jest skondensowane, intensywne, stawia więcej pytań niż daje odpowiedzi, ale dzięki temu jest miejsce na własne przemyślenia i "domówienia". Czytałam z wielką przyjemnością. Polecam w oryginale. Język bardzo przystępny.
Uwielbiam!!! :D
Zbiór opowiadań badających ludzkie słabości w kontekście wszelakich konfliktów (głównie rodzinnych), ale również poruszający kwestie różnic klasowych, finansowych czy podejścia do życia. Czyta się lekko i szybko, jednak dopiero po kilku przeczytaniach zaczynają być widoczne pozostałe warstwy, zazębiające się powiązania, sugestie, przemilczenia, składające się na siłę...
więcej mniej Pokaż mimo to
Nie wiem czy powinnam się do tego przyznawać, ale dopiero niedawno, kiedy uleciał ze mnie ślepy "potteromaniacki" zachwyt i ucichł skowyt uwielbienia zaczęłam widzieć tę potężną dawkę humoru obecną prawie na każdej stronie. Przezabawne przerysowania, dopasowanie postaci, zdarzeń czy sam język sprawiały że czytając po raz nie wiem już który (tylko tym razem w oryginale) nie mogłam się powstrzymać od chichotania w tramwaju czy kolejce do okulisty (tylko po zaaplikowaniu kropel rozszerzających me źrenice do niebotycznych rozmiarów chichotać przestałam). Ogromnie podoba mi się pomysł skandalicznego 'pobicia' Wierzby Bijącej przez mugolski latający samochód, który następnie pogalopował do Zakazanego Lasu i przez cały ten czas płoszył centaury i jednorożce by w końcu uratować Harry'ego i Rona a następnie ich wypluć i odjechać. Bezustanna walka Filcha z Irytkiem i BRUDEM jest przekomiczna. Filch sam jest charłakiem czyli w pewnym sensie sam jest 'brudny' bo niemagiczny, więc trochę jakby walczył sam ze sobą. Scena, w której Harry wraca z treningu Quidittcha w ubłoconych szatach zupełnie mnie rozbroiła. Pierwsze słowo Filcha na widok Harry'ego to oczywiście... BRUD! Jest jeszcze święte oburzenie Prawie Bezgłowego Nicka o "pół cala skóry i jedno ścięgno" trzymające jego prawie odciętą głowę, które nie pozwala mu uczestniczyć w Polowaniu Bez Głów czy uwielbienie skretyniałego Lockharta przez najzdolniejszą uczennicę na roku. I wiele wiele innych perełek.
Nigdy nie zrozumiem i zawsze będę potępiać ludzi wciskających innym bzdury o niemoralnym przesłaniu serii czy rzekomym nakłanianiu i PROPAGOWANIU czarnej magii. Przecież różnica między dobrem a złem jest nakreślona tak wyraźnie i łopatologicznie, że już chyba bardziej by się nie dało. Wszelkie przejawy zła czy popieranie popleczników Voldemorta są piętnowane, a rezultaty obrania jego drogi jasno ukazane. Jest to niejednokrotnie ból, strach, ciągła walka, upadek moralny czy okaleczenie bądź utrata własnego ciała jak w przypadku Voldemorta. Cena jest niezwykle wysoka i jak się okazuje non stop w książce nieopłacalna. Nawet symbolika Dumbledora i Voldusia jest dość oczywista. Volduś chodzi non stop w czarnych szatach, nie ma włosów, które w przypadku Dumbledora są symbolem mądrości czyli Voldusiowi tego brakuje, jego twarz przypomina węża, który jest symbolem grzechu. Sam posiada przecież Nagini. Dumbledore nosi jasne szaty, jego włosy i broda też są jasne, ma feniksa - symbol odrodzenia, uleczenia. Harry nosi w sobie cząstkę Voldemorta, ale jak mówi Dumbledore nie ważne jest jakimś się jest tylko jakim się nie jest. To zawsze zależy od naszego wyboru. Możesz być "dobry" a wybrać źle, bądź "zły" a wybrać dobrze.
Sam Hogwart jest przystanią tolerancji, gdzie miejsce znajdą osobie o każdej narodowości czy kolorze skóry, pochodzący z mugolskich rodzin, utyskujący Filch, zagubiona w czasoprzestrzeni wróżbiarka czy duchy. A duchy trzeba pamiętać też mają uczucia i nie lubią jak się w nie rzuca przedmiotami. Nie wiem, mogłabym tak jeszcze długo.
Do osób, które czytały w oryginale. Kiedy Filch wraca do Harry'ego po tym, jak usłyszał hałas powiedział coś w stylu, że zamknął Irytka w 'vanishing cabinet'. Czy to nie jest przypadkiem ta szafka z szóstej części? Nie czytałam jeszcze reszty po angielsku, więc nie wiem jak ta szafka brzmi w oryginale, ale tak tylko mi się nasunęło. W sumie byłoby śmiesznie gdyby to Irytek pierwszy wypróbował szafę, z której po kilku latach wyszli śmierciozercy.
O Potterze mogę mówić i rozmawiać w nieskończoność, więc ogarniam się i kończę. Jeśli ktoś podziela mój zapał proszę pisać! Będziemy dyskutować!
Wszystkie części są genialne!
Nie wiem czy powinnam się do tego przyznawać, ale dopiero niedawno, kiedy uleciał ze mnie ślepy "potteromaniacki" zachwyt i ucichł skowyt uwielbienia zaczęłam widzieć tę potężną dawkę humoru obecną prawie na każdej stronie. Przezabawne przerysowania, dopasowanie postaci, zdarzeń czy sam język sprawiały że czytając po raz nie wiem już który (tylko tym razem w oryginale) nie...
więcej mniej Pokaż mimo to
Kto lubi wielogłosowość i dzieci (dosłownie) w roli głównej - będzie w niebie. Kilka punktów widzenia tych samych wydarzeń urozmaica, nadaje wrażenia obiektywności (pozornego jak się okazuje) i 'wielopoziomuje' postaci, ale też sprawia, że akcja toczy się nieco ślimaczym tempem.
Mam potrzebę przybliżyć Briony, więc kto nie chce spoilerów, niech NIE CZYTA.
Moja Pani Promotor (pozdrawiam) nazwała Briony seryjną morderczynią, popełniającą coraz to nowe morderstwo z każdą napisaną książką oraz stwierdziła, że jej pokutą powinno być zaprzestanie zupełne pisania. Ja pozwalam się z tą opinią nie zgodzić, mimo całej dozgonnej sympatii. Zbrodnią Briony moim zdaniem, nie był sam akt pisania, ale pominięcie, zapomnienie, nieuwzględnienie przez nią zupełnie istnienia odbiorcy, czy wręcz drugiego człowieka w tym akcie pisania. Briony pisała dla siebie i jako trzynastolatka była tak nierozgarnięta, że nie przyjęła do wiadomości, że komuś napisana przez nią sztuka może się nie podobać, czy że ktoś może nie chce w niej grać. Była to zbrodnia wyobraźni niezdolnej do 'wyobrażenia' sobie odbiorcy w formie takiej, jakiej on faktycznie istnieje, w jego nieodłącznej krytycznej całości. I przez pisanie tej książki używając wielu punktów odniesienia, ale samej będąc narratorką, przez co obiektywność zanika, oddaje władanie nad tekstem czytelnikowi, przyznając jego istnienie i opinię. Może jak dla nas to nic takiego, ale dla osoby jak Briony to krok milowy. I tym właśnie jest jej pokuta w mojej opinii.
Doskonałe postaci dziecięce, mistrzowsko nakreślone ignorancja i zaniedbanie, które w równej mierze jak Briony przyczyniły się do zbrodni oraz (jak dla mnie nie do ogarnięcia) ukazanie wszechwładnej roli i siły języka, pojedynczych słów, które mają niejednokrotnie moc po wielokroć większą niż np siłę fizyczna, siłę sprawczą, 'naprawiającą' i 'rozkładającą' czy 'implodującą' i destruktywną zarazem.
Również wydaje mi się, że przez takie a nie inne opisanie męczarni wojennych Robbiego Briony chce, by czytelnik ją otwarcie znienawidził, jako część jej pokuty, ale to tylko takie moje przemyślenie, nie do końca jeszcze ułożone.
Naprawdę warto. Już niekoniecznie po angielsku. Po prostu przeczytać i przemyśleć. W jakimkolwiek języku.
Kto lubi wielogłosowość i dzieci (dosłownie) w roli głównej - będzie w niebie. Kilka punktów widzenia tych samych wydarzeń urozmaica, nadaje wrażenia obiektywności (pozornego jak się okazuje) i 'wielopoziomuje' postaci, ale też sprawia, że akcja toczy się nieco ślimaczym tempem.
więcej Pokaż mimo toMam potrzebę przybliżyć Briony, więc kto nie chce spoilerów, niech NIE CZYTA.
Moja Pani...