-
ArtykułyCzytamy w weekend. 24 maja 2024LubimyCzytać286
-
Artykuły„Zabójcza koniunkcja”, czyli Krzysztof Beśka i Stanisław Berg razem po raz siódmyRemigiusz Koziński1
-
ArtykułyCzy to może być zabawna historia?Dominika0
-
ArtykułyAntti Tuomainen: Tworzę poważne historie, które ukrywam pod absurdalnym humoremAnna Sierant4
Biblioteczka
Z "Panem Mercedesem" pobiłam swoje dwa rekordy: czytałam ją prawie rok i podchodziłam do niej 4 razy, non stop spoglądając na "Trupią Otuchę" do której wreszcie mogę się dobrać. Pod koniec już zmuszałam się bo chciałam ją wreszcie skończyć i miałam (jeszcze mam) jej serdecznie dość. Mistrzowskie zdolności Kinga w opisywaniu niemalże każdej codziennej czynności i myśli postaci tutaj rozwinęły się totalnie i dla mnie tworzyły się totalne Kingowskie dłużyzny, przez które przebijałam się z wielkim oporem. Niemniej jednak pisać czasami o niczym przez kilka stron też trzeba umieć i doceniam ten fakt. Ja jednak wolę zdecydowanie mniej stron ale bardziej skoncentrowanych. Kilkanaście dni opisane na prawie pół tysiąca stron A4 były dla mnie udręką. Nie ciekawiło mnie prawie zupełnie nic oprócz fragmentów z Brady'm. Szczególnie pochłonęłam relacje jego dzieciństwa. Ogólnie postać Brady'ego jest bardzo bardzo dobrze stworzona, pełnowymiarowa i realistyczna, tak jak z resztą pozostałe postaci. Tylko można by to było skrócić o połowę i też byłoby dobrze a może nawet lepiej. Czasami nie o ilość chodzi a jakość. Chociaż nie mogę zaprzeczyć, że jak zawsze jest wysoka, ale ile można. Jak ktoś lubi takie skrupulatne relacje będzie w niebie. Końcówka trochę naciągana a olśnienie Holly o łysinie trochę śmieszne moim zdaniem. Nie za wiele się też dzieje. Początkowa i końcowa scena wnoszą najwięcej akcji. Reszta to tropienie, chodzenie na spacery, śledztwo i mordercze plany Brady'ego. Na plus odbieram namierzanie i profilowanie siebie nawzajem przez detektywa i pana Mercedesa. Dość ciekawe podobieństwa można między nimi wyłapać. Sam Brady skojarzył mi się z Tomem Riddlem z Pottera. Postaci niemalże identyczne pomijając mamę Brady'ego.
Przykro mi ale książka nie podobała mi się. Jeśli ktoś się nastawia na porywającą dech w piersiach akcję rozpędzającą się jak Mercedes i zostawiającą go rozciągniętych plackiem z wrażenia - zawiedzie się. Ale oczywiście warto się przekonać samemu.
Z "Panem Mercedesem" pobiłam swoje dwa rekordy: czytałam ją prawie rok i podchodziłam do niej 4 razy, non stop spoglądając na "Trupią Otuchę" do której wreszcie mogę się dobrać. Pod koniec już zmuszałam się bo chciałam ją wreszcie skończyć i miałam (jeszcze mam) jej serdecznie dość. Mistrzowskie zdolności Kinga w opisywaniu niemalże każdej codziennej czynności i myśli...
więcej mniej Pokaż mimo to
A mnie się nie podobało. To co przyciągało, było do pewnego stopnia oryginalne i tchnęło jakąś świeżością w "Chemii" tutaj powielone straciło na sile. Podobała mi się trafna refleksja zredukowania życia do kupki popiołu, ale czytając je po raz któryś, to zdanie zaczęło już powiewać nudą. Co do nudy, to towarzyszyła mi ona przez połowę książki i zupełnie nie mogłam się wkręcić. Ta tajemnica dlaczego ocalały w ogniu dłonie i stopy zupełnie mnie nie ciekawiła. Schemat powielony - ktoś zabił, ten ktoś jest z miasteczka albo nie, trzeba rozwiązać zagadkę, doktor Hunter robi co może, wszystko jest przeciwko niemu, ale on nawet z ręką na temblaku i przy siekącym deszczu musi wykonać szkic ułożenia zwłok i mu się to (o niebiosa, jaki cud) udaje. Autor stara się szokować latającymi kawałkami ciała, odciętą ręką w ręce, różnymi podstawowymi faktami medycznymi, które muszę przyznać precyzyjniej i ciekawiej są ukazane w "Kryminalnych Zagadkach Miami". Powiewa mi tu tanią sensacją i nic nie mogę na to poradzić. Jest mi smutno z tego powodu, bo widzę, że większość czytelników zachwyca się tą częścią, ale ja się rozczarowałam. Wracając do tej ręki, to doktor Hunter był zmrożony grozą tego, że trzyma ludzką kończynę w dłoni, a przecież w jego zawodzie to chyba norma, no nie? Przy tyluletnim doświadczeniu, co w tym byłoby dla niego tak porażającego?
Co do powielania to chyba za każdym razem kiedy praca była żmudna i Hunter był pewny, że już nic nie znajdzie, że tyle godzin poszło na nic i ma już wstać od komputera, akurat wtedy coś wypatruje. What a coincidence... Wielokrotnie też pojawia się porównanie sytuacji na wyspie do szalejącego sztormu, tylko że kiedy na końcu akapitu pojawiało się zdanie mniej więcej tego typu, że sztorm przybiera na sile, albo że nastąpi następne, potężne uderzenie to odbierało to ciekawość czytania, bo wiadomo było, że za chwilę coś się stanie. Jeden policjant ma też dość zabawną potrzebę, by "zło wzdrygnęło się pod jego wzrokiem." Eeeeech... Aż nie chce mi się tego komentować. Jeszcze starałam się ratować to spostrzeżenie tym, że może 'zło' ma być rozszerzone na złoczyńców, ale z tego co jest napisane wcześniej, nie wydaje mi się, no ale może się mylę. I jeszcze znowu były sny o przeszłości, które osobiście mi się nie podobają, z tym że teraz pojawiły się też o teraźniejszości, z ofiarami, które czekają by odgadnąć ich życie.
Podobał mi się fragment o owcach, które "tłoczyły się wełniście". Ładne to bardzo, tylko nie wiem czy poprawne. Może poetyckie, a mnie z poezją nie po drodze. No i cytat o trzeciej nad ranem. Jak najbardziej się z nim utożsamiam. Szczególnie starając się wycisnąć z siebie kolejne beznadziejne akapity przeklętych esejów z językoznawstwa, czy ukochanych, lecz wycieńczających psychicznie i powodujących 'zrytomózgowie' (przepraszam Victoriette : *) z literatury :P Napisana sprawnie, ale mnie brakowało zaskoczenia i już.
A mnie się nie podobało. To co przyciągało, było do pewnego stopnia oryginalne i tchnęło jakąś świeżością w "Chemii" tutaj powielone straciło na sile. Podobała mi się trafna refleksja zredukowania życia do kupki popiołu, ale czytając je po raz któryś, to zdanie zaczęło już powiewać nudą. Co do nudy, to towarzyszyła mi ona przez połowę książki i zupełnie nie mogłam się...
więcej mniej Pokaż mimo to
Tym razem moją opinią będzie przytoczonych kilka zdanek opatrzonych komentarzem :D
- "Słowa (...) ozdobione kunsztownymi ornamentami." (bardzo to niezgrabne moim zdaniem; co mają ornamenty do słów? ornamenty kojarzą mi się z wykończeniami jakiejś budowli, z czymś ciężkim stabilnym, może unieruchomionym, a słowa? Słowa są ulotne, stworzone z czegoś co tak naprawdę nie istnieje, bo język to abstrakcyjny rezultat pewnych ustaleń. Wydaje mi się, że ta metafora jest zupełnie nietrafiona; jeśli ktoś się rzuca na pisanie książki, to chyba tworzenie metafor powinno być opanowane)
- jedna z bohaterek stwierdziła, że Allie nie znalazłby czasu na telewizję, nawet jakby miała do niej dostęp (Czyli nie ma czasu na przerwę??)
- "Nie da się biegać na oślep po lesie." ( A po czym się da? Poza tym to jak stwierdzenie, że ta żółta kulka na tym niebieskim pasku to Słońce.)
- "Jesteś dziewczyną. Nie możesz być ciężka." (Przepraszam wszystkie dziewczyny z sobą włącznie, ale to bzdura.)
- "...rysując w zeszycie śpiącego motyla." (Okay i teraz moje gruboskórne, bezduszne pytanie: Jak poznać, że motyl śpi? Hę? Pewnie wyjdę na barbarzyńcę bez krzty wrażliwości, ale jak odróżnić motyla śpiącego od tego obudzonego? Kto wie, proszę pisać! Chętnie się dowiem.)
- "Po chwili obie spały wtulając się w swoje objęcia." ( I polano je lukrem i posypano wiórkami kokosowymi.)
- "Wolałabym oprzytomnieć i stawić czoła mordercy, ale padam z nóg." ( No to strzel sobie kawkę, przegryź czekoladką i do boju waleczne dziecię!)
- po śmierci jednej z bohaterek dyrektorka wygłosiła przemowę, która rozpoczęła się od wyrażania bólu z powodu poniesionych strat w pożarze, a dopiero po podzieleniu się troską o straty materialne przeszła dyrektorka do śmierci dziewczyny; droga Pani Autorko, trochę nie ta kolejność)
- "Zawsze potrafię znaleźć Cartera." ( A jak dostanie biegunki i zaszyje się w męskim klozecie?? To co wtedy moje dziecko, co wtedy?)
- po włamaniu do gabinetu dyrektorki w celu przeczytania swoich kart, jedna z bohaterek, trzymając w ręku swoje akta, narażając siebie i towarzysza nagle stwierdza: "Nie wiem, czy powinnam to robić."
- "Herbata to napój, który potrafi sobie poradzić z całym złem tego świata." ( Wspaniale! "Lekarstwo" na uzależnienia, śmierć, choroby jest na wyciągnięcie ręki! Wiem, o co Autorce chodziło, ale wyraziła to w taki sposób, że robi się z tego absurd. Nie wiem, jak coś takiego można zostawić. Z resztą nie tylko to.)
- pod koniec dyrektora chce wiedzieć skąd dziewczyna wiem o pewnym panu; ten dialog wygląda mniej więcej tak (tylko oczywiście innymi słowami) : "Skąd wiesz?!" "Wiem!" " Skąd!" "A co cię to?!"
- przede wszystkim przemiana głównej bohaterki jest zupełnie nierealna; początkowo naprawdę udało się Autorce oddać jej bunt, wygląd, sposób mówienia, ale po trafieniu do szkoły jakby stał się cud; dziewczyna tak niepewna siebie, z atakami paniki nie może nagle zmienić się w przykładną uczennicę w plisowanej spódniczce i nagłym upodobaniem do różowej szminki; najpierw powinna być do tego wszystkiego pogarda, próba ucieczki, zamknięcie w sobie, no nie wiem jakiś sprzeciw; taka zmiana nie następuje z dnia na dzień; to się dzieje fazami; tutaj Autorka się zupełnie nie przygotowała.
Żeby nie było, że jestem nieobiektywna przytaczam jeden cytat, który mnie szczerze rozbawił (ale tak pozytywnie) : "Cóż, morderstwo i pożar trochę wytrąciły mnie z równowagi, podobnie jak próba gwałtu na randce i to, że moja najlepsza kumpela straciła rozum, ale przynajmniej mam piątkę z historii, prawda?"
Rozumiem, że książka kierowana jest do młodzieży, ale to nie daje autorce prawa do wypisywania takich bzdur. To, co przytoczyłam wybrałam z zatrważającej ilości innych tym podobnych zdanek. Postaci są typowe, nie niosą żadnego zaskoczenia. Po kilku rozdziałach zgadłam, kto jest tym "dobrym". Postawa dziewczyny po próbie gwałtu jest przerażająca. Zwykłe "Przepraszam, myślałem, że jesteś inna." zupełnie załatwia sprawę. Przecież ta książka trafia do młodzieży, która w części będzie się wzorować na relacjach tam ukazanych. Nie wiem, może przesadzam, ale wydaje mi się to niedopuszczalne. Głównie dlatego i z wymienionych wyżej powodów daję taką, a nie inną ocenę. Wymęczyłam się okrutnie i zupełnie nie rozumiem tak wysokich ocen, a już tym bardziej patronatu l.cz. !
Co do oficjalnej opinii, to mężczyzna, który próbuje zgwałcić, nie ma chyba nic wspólnego z byciem "szarmanckim"... . Ta książka ma wyższą ocenę niż "Ręka Mistrza" Kinga. Czuję się zakłopotana i zdezorientowana...
Tym razem moją opinią będzie przytoczonych kilka zdanek opatrzonych komentarzem :D
- "Słowa (...) ozdobione kunsztownymi ornamentami." (bardzo to niezgrabne moim zdaniem; co mają ornamenty do słów? ornamenty kojarzą mi się z wykończeniami jakiejś budowli, z czymś ciężkim stabilnym, może unieruchomionym, a słowa? Słowa są ulotne, stworzone z czegoś co tak naprawdę nie...
Nie rozumiem jak Rowling mogła pozwolić zamieścić swoje nazwisko na takim badziewiu.Kluczowy wątek o Delphi nie został wyjaśniony. Można się tylko domyślać że stało się to co zasugerowała Hermiona. Sporo nieścisłości, prostych rozwiązań. Zamiast szukać Delphi nie lepiej byłoby odszukać Bellatrix przed Bitwą o Hogwart i zamknąć w Azkabanie? Moim zdaniem zmieniacz czasu był najsłabszym punktem serii, a ta sztuka jest na tym pomyśle oparta i tym samym odkrywa jak beznadziejny był to pomysł. Nic nie zmienia się w teraźniejszości. Sztuka kończy się praktycznie tak samo jak się zaczęła.
Absolutnie nie Rowlingowe dialogi - sztuczne i puste, język tak uproszczony że aż wulgarny, błędy logiczne na które ona sobie nigdy nie pozwoliła. Nie wyjaśniona nienaturalnie formalna relacja między Ginny a McGonnagal, dziecko całujące romantycznie dorosłego (niby zmienione po wypiciu Eliksiru Wielosokowego ale i tak niesmaczne i niepoprawne), podczas gdy Harry jest osowiały i przygnębiony przez praktycznie całą sztukę to Ron jakby tego nie zauważał i lata cały szczęśliwy i mówi jakieś bzdury, totalna parodia tej postaci. Końcowe 'wyznanie' Harry'ego że boi się gołębi jakieś od czapy totalnie. Jestem wściekła że przy takim potencjale wyszedł taki gniot praktycznie nic nie wnoszący i zupełnie niepotrzebny. Nie rozumiem czemu Rowling się pod tym podpisała. Pieniędzy jej nie brakuje, więc może myślała że jest to godne jej genialnej serii. Tak czy siak przez to że podpisała się pod taką miernotą przypominającą fan fiction napisane na kolanie znika z listy moich ulubionych pisarzy.
Nie rozumiem jak Rowling mogła pozwolić zamieścić swoje nazwisko na takim badziewiu.Kluczowy wątek o Delphi nie został wyjaśniony. Można się tylko domyślać że stało się to co zasugerowała Hermiona. Sporo nieścisłości, prostych rozwiązań. Zamiast szukać Delphi nie lepiej byłoby odszukać Bellatrix przed Bitwą o Hogwart i zamknąć w Azkabanie? Moim zdaniem zmieniacz czasu był...
więcej Pokaż mimo to