-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać245
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik14
-
ArtykułyMamy dla was książki. Wygraj egzemplarz „Zaginionego sztetla” Maxa GrossaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2012-07-08
2012-06-10
Graham Masterton (autor ponad 100 książek, wielokrotnie wyróżniany międzynarodowymi nagrodami, m.in. Edgar Allan Poe Award, Srebrny Medal „West Coast Raview of Books”) to pisarz do którego żywię wielki sentyment. Jego książki zaczęłam pochłaniać mając niewiele lat, za pewne gdzieś w granicach dwunastego roku życia. Wtedy to skutecznie straszył mnie „Dżinn”, „Manitou” czy „Kostnica”. Mało tego, przez lata owej nieustającej sympatii uzbierałam niezłą kolekcję powieści tego brytyjskiego autora horrorów i thrillerów, a także powieści historycznych i romansów. Mimo że Mastertona lubię i chętnie czytuję, to nie jestem bezkrytyczna wobec jego prac, które rodzą się jak grzyby po deszczu, samo przez się bywa, że ich jakość jest, hmm... powiedzmy wątpliwa. Nie przeszkadza mi to jednak wskakiwać w znajome klimaty, które sprawiają, że włosy się jeżą, a dreszcz niepokoju wywołuje nerwowe tiki.
Tym razem wydawnictwo Rebis obdarzyło fanów Grahama Mastertona powieścią „Czerwony Hotel”, w której przepowiadająca przyszłość Sissy Sawyer, znana ze „Złej przepowiedni” i „Czerwonej maski”, będzie musiała stawić czoło krwiożerczym duchom. Pewnego dnia do Sissy przyjeżdża jej bratanek Billy w towarzystwie swojej dziewczyny T-Yon. Wizyta nie jest bezinteresowna, jak się okazuje, młodą kobietę nawiedzają przerażające koszmary, w których jej brat Everett odgrywa znacząca rolę. Sissy, korzystając ze swoich kart DeVane, odkrywa potworne wizje. Bez wahania zamierza pomóc T-Yon. Planuje udać się do Luizjany, gdzie Everett szykuje wielkie otwarcie Czerwonego Hotelu, niestety nagłe zniknięcie pokojówki, niepokojące plamy krwi, a także dziwne dźwięki, są zapowiedzią wielkich problemów. Najprawdopodobniej duchy poprzednich właścicieli, pragną się zemścić, pytanie co w nich wzbudza tak wielką złość i jak ich powstrzymać...
Bez zbędnych wstępów, książka mnie nie zawiodła, takiego Grahama Mastertona lubię. Według mnie jest jednym z najlepszych pisarzy horroru i opowieści z dreszczykiem. „W Czerwonym Hotelu” autor stworzył genialny klimat, Luizjana z nastrojowym miastem Baton Rouge pachnie magnolią i brzmi jazzem, jest tak prawdziwa, że trudno się oprzeć temu realnemu tłu, aż chciałoby się dotknąć hotelowych krzeseł obitych czerwonym pluszem. Zderzenie eleganckiego hotelu, ze skondensowaną złą energią płynącą z duchów powoduje ciekawy, niepokojący efekt i wzmaga uczucie trwogi.
Dość interesująco autor zestawił bohaterów, mamy medium, kapłankę voodoo, a także sceptyków twardo stąpających po ziemi. Każda z tych postaci przedstawia swój punkt widzenia - często dość kontrowersyjny - na zaistniałą sytuację. Tak więc oprócz dreszczu emocji możemy pogłówkować nad paranormalnymi zjawiskami. Masterton doskonale czuje się w nadnaturalnych klimatach, jak mało kto potrafi stopniować napięcie i sprawić, że czytelnik zostaje pochłonięty przez opisywaną historię.
„Czerwony Hotel” naprawdę wciąga, tym bardziej, że przystępny język, interesujące opisy urokliwego hotelu, jak również (nieuniknione w przypadku horroru) dosadne wręcz obrzydliwe relacje z miejsc „ucztowania” odrażających duchów, powodują szybsze przewracanie stron. Stali czytelnicy powieści Grahama Mastertona być może nie będą specjalnie zaskoczeni historią z Sissy Sawyer w roli głównej, gdyż autor jest niezmienny w swoim stylu, można nawet powiedzieć, że jest lekko przewidywalny, jednak... komu to przeszkadza, skoro książka dostarcza emocji i jest interesującą rozrywką, mnie absolutnie nie. Szczerze zachęcam do poznania „Czerwonego Hotelu”, być może lektura ta, będzie początkiem ciekawej znajomości z twórczością tego autora.
Graham Masterton (autor ponad 100 książek, wielokrotnie wyróżniany międzynarodowymi nagrodami, m.in. Edgar Allan Poe Award, Srebrny Medal „West Coast Raview of Books”) to pisarz do którego żywię wielki sentyment. Jego książki zaczęłam pochłaniać mając niewiele lat, za pewne gdzieś w granicach dwunastego roku życia. Wtedy to skutecznie straszył mnie „Dżinn”, „Manitou” czy...
więcej mniej Pokaż mimo to2012-08-02
Bez lania wody przyznam szczerze, że nie wiem co napisać o tej książce. Broń Boże nie dlatego, że mi się nie podoba albo że nie spełnia moich oczekiwań, absolutnie nic z tych rzeczy. Jestem tak mocno zauroczona tą powieścią, jej zdolnością do budzenia wspomnień, do poruszania wszelkich możliwych emocji, iż obawiam się, że nie jestem w stanie znaleźć właściwych słów na określenia tego czym są „Magiczne lata” , gdyż magia książki oraz jej sugestywne tło jest tak namacalne i wzruszające, że bez względu na to co napiszę, to i tak będzie to za mało.
Kiedy zabierałam się za czytanie „Magicznych lat” nie wiedziałam czego mam się spodziewać. Rekomendacje na okładce ogłaszały, że oto mam przed sobą najsłynniejszą powieść Roberta McCammona, uznaną za klasykę amerykańskiej literatury, zdobywczynię nagród Bram Stoker Award oraz World Fantasy Award dla najlepszej powieści roku 1991 i 1992. Lepiej być nie mogło. Same pozytywne opinie wzbudzały moją czujność, w końcu ideały nie istnieją. Jednak już po przeczytaniu kliku słów autora, adresowanych do czytelników, wpadłam po same uszy i w oczarowaniu pozostałam do samego końca.
Jest rok 1964, w małej mieścinie Zephyr w stanie Alabama, mieszka 12-letni Corey Mackenson. Wraz z grupą przyjaciół chłopiec szaleje na ulicach pełnych dębów, boiskach do baseballu i parkach, zdobywając spontanicznie wiedzę o życiu. To małe miasteczko w oczach dwunastolatka nie jest zwykłym miejscem gdzie życie mieszkańców ogranicza się do kilku sklepów, publicznego basenu, jednej kawiarni i … domu schadzek, ale jest czarodziejskim obszarem gdzie w ciemne noce pojawiają się zjawy, gdzie mieszka rewolwerowiec, który uratował życie Wyattowi Earpowi, jest Czarna królowa, potwór w rzecze i duch pędzący po szosach czarnym samochodem. Jest też Jezioro Saksońskie głębokie jak otchłań piekielna, jezioro to, pewnego marcowego ranka pochłania samochód, w którym znajdują się zmasakrowane zwłoki, świadkiem tego zdarzenia jest Corey towarzyszący swojemu tacie podczas pracy. Na miejscu tragicznego wypadku chłopiec odnajduje zielone piórko i postanawia odnaleźć zabójcę. Analizując życie mieszkańców i przeżywając zaskakujące przygody, trafia na niepokojący trop.
Powieść jest wielowątkową podróżą w czasie; przenosimy się do niewinnych lat, w których życie nabiera innego wymiaru, gdzie zaciera się granica pomiędzy fikcją a prawdą. W tej sentymentalnej opowieści o dorastaniu odnajdujemy elementy wielu gatunków, jest fantasy, horror, dramat, sensacja, mamy też doskonałą powieść obyczajową obnażającą najgorsze cechy małomiasteczkowej, zacofanej ludności oraz ukazującą zmiany społeczno kulturowe zachodzące w prowincjonalnym miasteczku położonym na południu Stanów Zjednoczonych.
Książka jest czarującą opowieścią w której narrator - Cory dopuszcza czytelnika do swoich tajemnic. Dzieciństwo tego chłopca to magia wtopiona w zwykłą codzienność. Problemy dorastania, wzloty i upadki, ból doświadczeń i zachwycające metafory, a do tego ekspresywne tło na którym zachwycające opisy oddają urok przyrody i moc dzieciństwa, to esencja tej szczerej i wzruszającej historii. Autor z tak wielką wprawą posługuje się słowem, że lekkość jego stylu oraz trafność w ocenie zdarzeń i przenikający do głębi ton sprawia, że książka wywołuje multum emocji, od wybuchów radości aż po łzy smutku i rozpaczy.
„Magiczne lata” to genialne połączenie fikcji i autobiografii, jednak gdzie zaczyna się świat fantazji a gdzie realnych doświadczeń, trudno powiedzieć. Na pewno dowiemy się z niej dlaczego McCammon został pisarzem, jednak w głównej mierze opisana historia jest uniwersalną opowieścią o dorastaniu i magii dzieciństwa -piękną, wciągającą, jedyną w swoim rodzaju. Bardzo polecam.
Bez lania wody przyznam szczerze, że nie wiem co napisać o tej książce. Broń Boże nie dlatego, że mi się nie podoba albo że nie spełnia moich oczekiwań, absolutnie nic z tych rzeczy. Jestem tak mocno zauroczona tą powieścią, jej zdolnością do budzenia wspomnień, do poruszania wszelkich możliwych emocji, iż obawiam się, że nie jestem w stanie znaleźć właściwych słów na...
więcej mniej Pokaż mimo to2012-01-20
John Everson to pisarz nie byle jaki. Jest autorem wielu opowiadań z gatunku dark fantasy, opublikował horror erotyczny (Failure) oraz nagrodzony Bram Stoker Award horror okultystyczny „Demoniczne przymierze”. Jego opowiadania ukazywały się w wielu znanych czasopismach, poza tym Everson jest współtwórcą antologii o duchach „Spooks”.
Jako że lubię czasami zajrzeć za drzwi, które powinny być zamknięte oraz przekroczyć granice własnych wyobrażeń, postanowiłam poznać prace tego pisarza – raz kozie śmierć. Padło na lekturę, która obiecywała ekstremalne przeżycia i łamanie tabu. „Ofiara” jest kontynuacją „Demonicznego przymierza”. Jednak jak sam autor zapewnia, nie ma potrzeby zachowania kolejności czytania, gdyż jest to samodzielna powieść – potwierdzam. Kiedy zabierałam się do czytania nie miałam pojęcia, że jest to sequel, ponieważ wszytko było na swoim miejscu, a bohaterzy zostali w taki sposób przedstawieni jakbyśmy byli dobrymi znajomymi, uczestniczącymi we wspólnej powieści drogi. Nie czułam się obco podróżując z Joe Kieranem i Alex.
Zacznijmy jednak od początku. Ariana to seksowna seryjna zabójczyni. Co jakiś czas pojawia się w różnych miejscach i swoim apetycznym ciałem obleczonym w winylowe czarne wdzianko kusi mężczyzn niezobowiązującym seksem. Panowie nie wiedzą, że czekają ich przerażające doznania, gdyż kobieta planuje złożyć ich w ofierze, rytuale który sprawi, że na ziemię powrócą sadystyczne, perwersyjne duchy Curburydów. Jej plany chce pokrzyżować Joe - były dziennikarz, który zawarł układ z pewnym niepokornym demonem, i Alex - nastolatka ze zdolnością widzenia duchów. Para ta podróżując przez kolejne stany, próbuje ratować świat, przed krwawymi i okrutnymi duchami.
Powieść ta nie należy do historii, które czyta się przy herbatce i ciasteczku, ponieważ jest mrocznym, pełnym erotyki horrorem, obfitującym w obrzydliwe sceny ociekające krwią i innymi wydzielinami ludzkiego ciała. Przystępując do czytania należy nastawić się na opisy przekraczające wszelkie granice: przemoc, seks i przerażające obrzędy, w których obsesja i ostre narzędzia grają pierwsze skrzypce.
Fabuła przedstawia klasyczną walkę dobra ze złem, gdzie kilku dobrych osobników ma zamiar spojrzeć wszelkiemu złu w oczy, przepędzając maszkary w zaświaty. Współcześni pogromcy duchów wykorzystując swoje specyficzne znajomości próbują zapobiec pojawieniu się Curburydów, tym samym ratując ludzkość przed okrutną i szokująca śmiercią. Historia wydaje się oklepana, jednak mimo wielokrotnego powielania jest pasjonująca i na szczęście trzyma się kupy, a przedstawione w niej bestialstwo nie służy wyłącznie temu aby pobudzać wyobraźnię czytelnika, ale jest adekwatne do fabuły i współtworzy z treścią istotne spojenie. Na tym potwornym tle trafiamy na nietypowych bohaterów - Kieran i autostopowiczka Alex, to postacie, które mimo swojej ciemnej strony wzbudzają sympatię. Retrospekcje z ich życia, potęgują wrażenia i sprawiają, że czujemy się emocjonalnie z nimi związani.
„Ofiara” to powieść napisana w przystępnym języku, autor serwuje bardzo plastyczne opisy, momentami aż za bardzo... Książka ma ciekawą konstrukcję, każdą z czterech części poprzedza wpis z Księgi Curburydów, opisujący etapy obrzydliwego ceremoniału otwierającego przejście do świata żywych, zaś krótkie rozdziały narzucają szybkie tempo. Ze względu na dosadne i ohydne opisy książka przeznaczona jest dla czytelników dorosłych, nie bojących się odrażających treści wychodzących poza wszelkie normy. Spragnieni krwi w „Ofierze” zaspokoją swój apetyt.
John Everson to pisarz nie byle jaki. Jest autorem wielu opowiadań z gatunku dark fantasy, opublikował horror erotyczny (Failure) oraz nagrodzony Bram Stoker Award horror okultystyczny „Demoniczne przymierze”. Jego opowiadania ukazywały się w wielu znanych czasopismach, poza tym Everson jest współtwórcą antologii o duchach „Spooks”.
Jako że lubię czasami zajrzeć za drzwi,...
2011-09-29
Życie jest pełne kolorów, poczynając od czasu, który zmienia się w rytm odcieni mijających pór roku, po każdą myśl, każde uczucie, któremu jesteśmy w stanie przypisać idealnie pasującą mu barwę.
„Biała jak mleko, czerwona jak krew” pulsuje mocą dwóch skrajny kolorów, tak bardzo różniących się, a jednoczenie tak doskonale do siebie pasujących. Opisywana historia to emocje i jeszcze raz emocje. Każde zdanie brzmi jak rytm naszego wnętrza, czytanie jest proste, bo uczucia nie potrzebują skomplikowanych słów.
Alessandro D'Avenia, jest odkryciem włoskiej literatury. Pracuje jako nauczyciel w liceum w San Carlo w Mediolanie, inspirację czerpie z kontaktów z młodzieżą i z życia, bo jak twierdzi: „ Życie ma zawsze najlepszy copyright, jest autorem niezliczonych scenariuszy w których występujemy jako postacie otwarte na miłość i zdolne do kochania”.
Nie sposób nie zgodzić się z autorem – życie ze swoją nieprzewidywalnością, pisze zaskakujące historie, a dzięki talentowi ludzi, którzy potrafią przelać emocje na papier dostajemy wyjątkowe książki, takie jak „Biała jak mleko, czerwona jak krew”
Tak oto dane nam jest poznać szesnastoletniego Leo, chłopak ma lekko niepokorną duszę, bywa bezczelny, ale jest też odważny. Otaczający świat i wszelkie emocja opisuje kolorami. Błękit to kolor przyjaźni, jest jak niebo i woda, jak oczy czarnowłosej Silvi, przyjaciółki, która zawsze zrozumie i wysłucha, nie oczekując nic w zamian.
Biel to kolor który nie ma granic. Leo nie znosi bieli, bo biel to cisza, jest niczym. Czerwień to miłość, jest jak krew, marzenia... Miłość to śliczna ognistoruda Beatrice, w zieleni jej oczu Leo odnajduje spokój. Kolory przenikają się, tworząc oryginale mozaiki, często powodują zamęt w życiu chłopaka, jednak będą towarzyszyć mu przez cały okres dojrzewania oraz w chwilach poznawania życiowych tajemnic.
Jak być sprawiedliwym dla książki i jakimi słowami opisać jej magię? Powieść określana jest jako współczesne Love Story, nie bez powodu; Opowiada o aspektach które są szczególnie bliskie sercu, o tajemnicy miłości. Z tym że miłość rzadko kiedy nie boli, a w przypadku kiedy okrutny los nie wykazuje krzty zrozumienia i współczucia, rzucając kłody pod nogi, można tylko płakać i prosić...o cud.
Narratorem jest Leo. Młodzieniec pozwala nam wkroczyć w swój świat, pełen chaosu i rozterek. Obserwujemy Leo, mamy okazje poznać jego codzienność i sytuacje, które sprawiają, że chłopak powoli się zmienia, dojrzewa, analizuje.
Podoba mi się jak autor ukazuje świat współczesnej młodzieży, podkreślając rolę osób, które nie zrażając się przeciwnościami, tłumaczą i uczą życia . Wydaje się że nastolatki otoczone technicznymi nowinkami, opętane internetem i uzależnione od telefonów komórkowych, nie mają żadnych wartości, ani grama szacunku do innych ludzi, a tak niewiele trzeba żeby na życie spojrzeć innymi oczami, wystarczy mądry nauczyciel taki jak choćby książkowy belfer o niewdzięcznej ksywce „Naiwniak”.
Książka zawiera w sobie piękne zwroty, głębokie myśli i niestety tutaj troszkę zgrzyta. Nie do końca pewne kwestie wypowiadane przez Leo pasują do mentalności szesnastolatka, autentyczniej brzmiałyby w ustach profesora filozofii, niż u dorastającego chłopca. Oczywiście ten poślizg nie ma większego znaczenia w odbiorze książki dlatego, że czytając skupiamy się na emocjach, które kumulują się w nas żeby wybuchnąć w najmniej oczekiwanym momencie, bo historia Leo, nie jest łatwa, porusza takie tematy jak: wiara, cierpienie, strata, śmierć, zagubienie.
„Biała jak mleko, czerwona jak krew” to książka intrygująca, zawierająca w sobie refleksje na temat życia, ukazuje też siłę i słabości tkwiące w młodym człowieku. Powieść czyta się jednym tchem,tym bardziej że napisana jest prostym językiem, bez zbędnego patosu, pomimo że opowiada historię szesnastolatka, to zawiera w sobie uniwersalne prawdy. Polecam ją każdemu czytelnikowi, ta powieść nie ma limitu wieku.
Życie jest pełne kolorów, poczynając od czasu, który zmienia się w rytm odcieni mijających pór roku, po każdą myśl, każde uczucie, któremu jesteśmy w stanie przypisać idealnie pasującą mu barwę.
„Biała jak mleko, czerwona jak krew” pulsuje mocą dwóch skrajny kolorów, tak bardzo różniących się, a jednoczenie tak doskonale do siebie pasujących. Opisywana historia to emocje i...
2012-06-29
„Klątwa tygrysa” Colleen Houck to pierwsza część trylogii, która szturmem podbiła listy bestsellerów, mało tego, producenci filmowi walczą o prawda do książki. Jestem w stanie zrozumieć filmowców, korzystając z dobrodziejstw techniki, mogą z tej powieści wyciągnąć to co w niej najlepsze: powiew orientu, cudowne obrazy, piękny język hindi, oraz magię wraz z bajkowymi postaciami. To wszystko można stworzyć, ale nie rozumiem fenomenu książki i uwielbienia jej przez tysiące, ba, setki tysięcy czytelników. Już piszę w czym rzecz.
Pomysł na fabułę nie jest zły, oto Kelsey Hayes – prawie - osiemnastoletnia pannica rozpoczyna wakacyjną, dwutygodniową pracę w cyrku, która skupia się nad opieką psami oraz tygrysem bengalskim. Jak się okazuje spotkanie oko w oko z tygrysem Dhirenem, pieszczotliwie zwanym Renem, wywołuje w niej niesamowite uczucia: tęsknotę, przyciąganie, wewnętrzny przymus przyprawiony zapachem jaśminu i drzewa sandałowego. Między dziewczyną a tygrysem rodzi się silna, niewytłumaczalna więź. Kiedy Dhirena wykupuje tajemniczy pan Kadam, pragnący umieścić go w Narodowym Parku w Indiach i proponuje Kelsey podróż do Indii, ta zgadza się bez większego wahania. Po przylocie do tego barwnego kraju na młodą podróżniczkę czeka wiele niespodzianek, jedną z nich jest to, że Dirhen to indyjski książę na którego została rzucona klątwa, a Kelsey jest wybranką, która może pokonać zaklęcie. Nasi bohaterowie przemierzając wiele egzotycznych i niebezpiecznych miejsc będę pokonywać kolejne przeszkody i stawiać czoła mrocznym siłom, oprócz tego będą zmagać się z rodzącym między nimi uczuciem.
Brzmi apetycznie? Jak najbardziej. Niestety wszelkie pozytywne rekomendacje wzięły w łeb, bo „Klątwa tygrysa” nie zachwyciła mnie obiecanym tempem zdarzeń, wyjątkowymi bohaterami ani też stylem.
Wyjdźmy od tego, że fabuła przypomina zlepek różnych historii, które zapewne po połączeniu miały dać ekscytującą całość. Niestety przekombinowanie oraz podobieństwa do przygód Indiany Jonesa czy do baśni o Kopciuszku nie wypadły dobrze i chociaż pomysł - mimo że wielokrotnie wykorzystywany - nie był głupi, to styl Pani Houck przyprawia o ból głowy i psuje całą lekturę. Autorka posługuje się bardzo topornym, ciężkim językiem, „twarde” zdania, częste powtórzenia, znikoma zdolność do plastycznych opisów oraz do autentycznego oddawania reakcji bohaterów jest wielkim minusem tej książki. Poza tym skłonność autorki do opisywania banalnych, wręcz zbędnych sytuacji jest irytująca, ciągłe czytanie np.o tym jak Kelsey bierze prysznic, co i w jakiej kolejności myje, oprócz tego że było męczące to i wypadało śmiesznie.
Drażniło mnie też wiele błędów logicznych, nie czepiam się kiedy autor tworzy własną rzeczywistość, przy okazji i swoje zasady, ale kiedy już umiejscawia akcję w realnym świecie, warto żeby była ona prawdopodobna. Już na samym początku, zgrzyta wyjazd Kelsey do Indii. Bohaterka ma osiemnaście lat, jest dorosła i teoretycznie może sama podejmować decyzje, to jednak przydałaby się jakaś reakcja ze strony jej przybranych rodziców, a nie tylko życzenie szczęścia i powodzenia, bądź co bądź dziewczyna leci, do kraju oddalonego o tysiące kilometrów od swojego domu, ze starszym mężczyzną, dziwnym trafem sponsorującym jej bajeczne wakacje. Inna sytuacja, Kalsey zamiast udać się do Rezerwatu oddalonego o 4 kilometry od stacji paliw, idzie za tygrysem do indyjskiej dżungli, przypominam, że jest pora monsunowa, a nasza księżniczka uzbrojona jest jedynie w zestaw lekki czyli dżinsy, T-shirt i niewielki plecak, który jak się okazuje jest bez dna, bo jest w nim wszystko, od zestawu ciuchów po truskawkową odżywkę do włosów. Już nie wspomnę o wpadce z ciepłym pieczywem dostępnym u szamana mieszkającego w skromnej chatce w dżungli. Lista niezrozumiałych sytuacji jest wielka, ale podejrzewam, że tworzenie jej byłoby już moją złośliwością, więc na tym poprzestanę.
Chwila dla bohaterów, o ile Rena i pana Kadama dało się w jakiś sposób polubić, o tyle Kalesy jest postacią drażniącą. Jest ona młodą kobietą, która zachowuje się jak mała dziewczynka, jej postępowanie oraz reakcje są, delikatnie mówiąc, żenujące, zaś monologi wewnętrzne, to raczej rozterki dziesięciolatki. Dialogi z udziałem Kelsey są słabiutkie i żałosne. Wielokrotnie też zastanawiałam się, czy aby na pewno chodziła do szkoły, bo jej wiedza była bardzo wątpliwa.
Żeby już nie męczyć tematu wspomnę o tym co może się w książce podobać. Urzekła mnie mitologia indyjska, w fabułę wplecionych jest wiele legend i przypowieści w których bóstwa charakterystyczne dla tej kultury odgrywają znaczącą rolę. Podobało mi się też nawiązanie do poezji, w szczególności do utworu „Romeo i Julia” Williama Szekspira, jak również to, że autorka wplotła w tekst zwroty w języku hindi, które dodawały opowieści egzotyki. Wielki plus należy się też za stworzenie licznych magicznych istot, ubarwiających całą tę nużącą historię.
Mimo moich szczerych chęci, nie jestem w stanie uznać tej książki za dobrą lekturę. Wiem, że nie jestem docelowym targetem tej opowieści, ale nie sposób nie zauważyć fatalnego stylu pisania Collen Houck oraz licznych niedoskonałości w fabule. Jest tyle interesujących pozycji dla młodzieży, że szkoda czasu na tą niedopracowaną powieść.
„Klątwa tygrysa” Colleen Houck to pierwsza część trylogii, która szturmem podbiła listy bestsellerów, mało tego, producenci filmowi walczą o prawda do książki. Jestem w stanie zrozumieć filmowców, korzystając z dobrodziejstw techniki, mogą z tej powieści wyciągnąć to co w niej najlepsze: powiew orientu, cudowne obrazy, piękny język hindi, oraz magię wraz z bajkowymi...
więcej mniej Pokaż mimo to2012-06-21
„Najbardziej niesamowita farma świata.
Miejsce, które zrewolucjonizowało współczesną
kryminalistykę”
Pod tym stwierdzeniem mogę się podpisać obiema rękami. Ośrodek Antropologii Sądowej Uniwersytetu Tennessee zwany Trupią Farmą, to teren otoczony ogrodzeniem z drutu kolczastego, na którym antropolodzy sądowi oraz najlepsi studenci z całych Stanów Zjednoczonych badają rozkład zwłok, mający pomóc policji w śledztwach dotyczących morderstw. Dla przeciętnego człowieka jest to szokujące zjawisko, tym bardziej że ludzkie ciało zostaje poddane dokładnej analizie i przeróżnym makabrycznym testom. Zakopuje się je np. w ziemi, zostawia we wrakach samochodów, zanurza w wodzie, a nawet tnie piłą elektryczną. Owe działania pozwalają sprawdzić w jakim czasie rozkłada się ludzkie ciało i jak zmienia się pod wpływem czynników zewnętrznych, badania te są niezwykle przydatne medycynie sądowej i przyczyniają się do rozwiązania wielu zagadek kryminalnych.
Trupia farma znajduje się w Knoxville i jest to projekt Billa Bassa, antropologa światowej sławy, który przez wiele lat radził sobie – powiedzmy – jak mógł i wielokrotnie korzystał z szokujących metod badania i przechowywania zwłok, między innymi gotował ludzkie kości na swojej domowej kuchence gazowej, czy przetrzymywał zawinięte w folii w schowku ze szczotkami przy swoim gabinecie, co prawda był to wybryk jednorazowy, ale wyobraźcie sobie reakcję woźnego, gdy otworzył cuchnący schowek i zobaczył jego... zawartość. W każdym razie powstanie ośrodka było doskonałym posunięciem, wreszcie można było prowadzić badania poza ostrzałem ludzkich oczu i w warunkach znacznie lepszych niż schowek na szczotki.
Bill Bass i Jon Jefferson w książce „Trupia Farma”dokładnie opisują prace antropologów sadowych, w tym zasady obserwacji miejsca zbrodni, charakterystykę układu kostnego człowieka, wpływ much plujek na określenie czasu zgodnu, oraz szereg innych elementów mających znaczenie podczas badania zwłok. Dowiemy się też wielu ciekawostek z życia Billa Basa, poznamy jego życiorys, a także etapy powstanie projektu badawczego, który nazwę zawdzięcza znanej pisarce Patricii Cornwell. Książka zawiera też opis najbardziej pasjonujących śledztw i metody ich rozwiązania, na końcu znajduje się słowniczek terminów antropologicznych i sądowych, jak również rysunki ludzkiego szkieletu z opisem kości.
Trzeba przyznać, że Bill Bass ze spokojem i charakterystycznym dla siebie dowcipem, opowiada o swojej pracy badawczej. Nie należę do osób szczególnie wrażliwych, ale wielokrotnie czułam gulę w gardle, opisy zwłok rozkładających się pod wpływem wysokiej temperatury i larw czerwi, nie należały do przyjemnych, oczywiście nie służyły one zaszokowaniu czytelnika, a jedynie przybliżały arkana pracy naukowców, dla antropologów jest to chleb powszedni, więc to, że przeciętny czytelnik wzdryga się na tego typu relacje jest rzeczą normalną.
Trudno mi ocenić tę pozycję, gdyż „Trupia Farma” to bardzo interesująca publikacja, która z całą pewnością zadowoli osoby szczególnie zainteresowane antropologią, ponieważ znajduje w niej multum informacji, ciekawostek, a często powtarzanie przez autorów medyczne terminy na pewno o wiele sprawniej się utrwalą. Jednak dla przeciętnego czytelnika, książka ta może być nużąca, drobiazgowe opisy badań, nadmiar przeróżnych definicji, brak dialogów, a niekiedy chronologii może spowodować zniechęcenie lekturą. Mimo to jak najbardziej polecam tę książkę, choćby po to żeby dowiedzieć się jak nauka walczy ze zbrodnią.
„Najbardziej niesamowita farma świata.
Miejsce, które zrewolucjonizowało współczesną
kryminalistykę”
Pod tym stwierdzeniem mogę się podpisać obiema rękami. Ośrodek Antropologii Sądowej Uniwersytetu Tennessee zwany Trupią Farmą, to teren otoczony ogrodzeniem z drutu kolczastego, na którym antropolodzy sądowi oraz najlepsi studenci z całych Stanów Zjednoczonych badają...
2012-01-17
Powiedzmy, że nazywam się David Loogan, niewiele się o mnie dowiesz, jak każdy mam swoją przeszłość, ale póki co, znać jej nie musisz. Przypadkowo trafiłem na czasopismo z opowiadaniami zatytułowane „Szare Ulice”, postanowiłem stworzyć coś własnego... Kiedy zanosiłem kopertę ze swoją - po raz kolejny zredagowaną - pracą, w drzwiach redakcji zetknąłem się Tomem Kristollem, właścicielem „Szarych Ulic”, nie wiem dlaczego zaproponował mi pracę redaktora, ale przyjąłem ją, z resztą nie tylko ją... jego piękna żona łatwo mnie skusiła, ciepło jej ciała zniewalało. Było prawie idealnie, dopóki szef nie zadzwonił do mnie z prośbą o pomoc w ukryciu zwłok, cóż, kupiłem łopatę... na tym się jednak nie skończyło.
„Ku***sko dobra książka. Wciągnęła mnie całkowicie”
Stephen King
Podpisuję się obiema rękami pod opinią mistrza horroru, „Złe rzeczy się zdarzają” Harrego Dolana, to piekielnie dobry thriller, wyrafinowany i zaskakujący, aż dziw bierze, że jest to debiut literacki. Czytelnicy poznali się na doskonałym stylu Dolana i docenili jego pracę, powieść ta była okrzyknięta jednym z najlepszych thrillerów roku, przez wiele tygodni gościła na liście bestsellerów „New York Timesa”, prawa do jej tłumaczenia sprzedano do kilkunastu krajów. Dzięki wydawnictwu Replika, mamy możliwość przeczytania intrygującej powieści, która wyróżnia się nietuzinkową fabułą, bogatą w interesujące postacie, mroczną atmosferę oraz ironiczny humor.
W tej książce nic nie jest takie, jakie się wydaje, bohaterzy nie są jednoznaczni, trudno ich określić przez co czytelnik jest wodzony za nos, i w sumie do samego końca nie wie – mimo rozwiązania zagadki - co tak naprawdę się stało, a stało się dużo. Morderstwa, podejrzane znajomości, dziwne poszlaki, mylne tropy i bohaterzy jak z kalejdoskopu, to istotne elementy tej genialnej powieści. Na wielką uwagę zasługuje postać Loogana, jest to tajemniczy mężczyzna, niebywale inteligentny, będący zawsze krok przed policją. Oczywiście gdybym miała wymieniać wszystkich bohaterów zasługujących na uwagę to musiałabym wymienić każdego z osobna, gdyż w książce nikt nie umknie niezauważony. Cała plejada unikatowych postaci sprawia, że ta powieść jest jak wesołe miasteczko, z tą różnicą, że pomiędzy szybkimi kolejkami i kolorowymi karuzelami, przechadzają się źli klowni, serwujący ekstremalne przeżycia.
Dolan ma ciekawy styl pisania, z niewymuszoną gracją opisuje świat pisarzy i redaktorów, dziwne układy oraz sekrety to charakterystyczny element tego snobistycznego światka. Autor rozsmakowuje się w tajemnicy, powiedziałabym, że bawi się z czytelnikiem, bo kiedy już nam się wydaje, że wiemy kto stoi za kolejnymi morderstwami, zostajemy ponownie zaskoczeni i robimy krok w tył. Opowieść ta jest niebywale absorbująca, z szalonym tempem i zaskakującymi zwrotami akcji, fabuła trzyma w napięciu, taki kryminał to skarb.
„Złe rzeczy się zdarzają” to zadziwiający debiut, książka jest doskonale napisana: suspens, intrygujący bohaterowie, ciekawe dialogi oraz zabójczo dobra intryga, to atuty tej powieści. Fani thrillerów, oraz klasycznych kryminałów na pewno nie zawiodą się na talencie Dolana, ten człowiek ma nosa i wyczucie – swoją opowieścią wbija w fotel. Polecam.
Powiedzmy, że nazywam się David Loogan, niewiele się o mnie dowiesz, jak każdy mam swoją przeszłość, ale póki co, znać jej nie musisz. Przypadkowo trafiłem na czasopismo z opowiadaniami zatytułowane „Szare Ulice”, postanowiłem stworzyć coś własnego... Kiedy zanosiłem kopertę ze swoją - po raz kolejny zredagowaną - pracą, w drzwiach redakcji zetknąłem się Tomem Kristollem,...
więcej mniej Pokaż mimo to2012-07-17
2012-01-30
Andrew Thomas jest poczytnym pisarzem thrillerów. Przed zbliżającą się premierą kolejnej książki, wypoczywa w swoim domku nad jeziorem. Niestety ten sielski klimat, przerywa pojawienie się w jego skrzynce pocztowej makabrycznego listu.
„Witam. Na twojej posiadłości znajduje się zakopane ciało, całe we krwi(...)”
Mało tego, w dalszej części wiadomości, znajdują się informację o tym, że narzędzie zbrodni ukryte jest w domu autora, poza tym na ciele ofiary znajduje się krew należąca do adresata. Początkowo Andy uznaje to za chory żart, jednak po sprawdzeniu kilku faktów koszmar staje się rzeczywistością. Dziwnym trafem prześladowca zna historię życia pisarza, a także każdy jego krok. Szantażowany Andrew, podejmuje niebezpieczną grę z psychopatą.
Blake Crouch ( Locked doors, Abandon) stworzył powieść, którą czyta się w ciągłym napięciu, stan poddenerwowania często osiąga apogeum, oczywiście momentami dostajemy szansę na kilka głębszych oddechów, ale tylko po to żeby znowu rozpocząć ostrą jazdę bez trzymanki. W sumie szybkie tempo oraz tak doskonałe rozłożenie emocji nie powinno dziwić, gdyż autor jest właścicielem dyplomu z twórczego pisania, więc samo przez się jest specem w tym co robi i, robi to dobrze.
„Pustkowia” to wybitnie inteligenty thriller, który porusza istotne kwestie i zmusza do zastanowienia się nad wieloma ważnymi pytaniami, np. czy zasady moralne i zdrowy rozsądek mają zawsze racje bytu?, co jest w stanie zrobić człowiek aby ratować swoje życie i życie bliskich mu osób?. Te i wiele innych pytań, krążą w myślach podczas czytania tej książki, wielokrotnie zastanawiałam się nad tym, co by było gdybym to ja znalazła się w takiej sytuacji... Oczywiście bardzo trudno odnaleźć odpowiedzi na dręczące zagadnienia z dziedziny egzystencjalizmu, jeśli siedzi się w cieplutkim foteliku i wie, że skóra nienarażona jest na chore fantazje psychopatycznego zabójcy. Na szczęście opisywane zdarzenia nigdy nie będą miały miejsca, ale … nigdy nie mów nigdy.
Muszę przyznać, że zafascynowała mnie ta powieść. Oprócz grozy i dość częstych opisów gore, dostajemy wiarygodnych bohaterów, Andy to mężczyzna, który zmuszony jest przeciwstawić się wszystkiemu co do tej pory miało dla niego wartość, musi zmierzyć się z własnym człowieczeństwem i zasadami moralnymi. Niespodziewanie zostaje wrzucony do piekła i musi rozegrać partię w pokera z samym diabłem. Nie nam kwestionować, jego działania, uznałam za słuszne wszystkie jego decyzje, bo w tym co robił był autentyczny i szczery. Książka oprócz interesującej obsady, zaskakuje świetnymi dialogami - sensownymi i emocjonującymi. Poza tym posiada to co każdy mol książkowy lubi najbardziej, kapitalną intrygę, która stopniowo, ze stale rosnącym niepokojem, podąża do niespodziewanego zakończenia. Blake Crouch, to mistrz słowa, jego powieść zawiera w sobie wszystko to, co sprawia, że czytelnik bez wytchnienia śledzi losy bohaterów i wbrew swojemu narastającemu lękowi, podąża drogą bez powrotu.
„Pustkowia” to świetny thriller psychologiczny, który przypadnie do gustu każdemu, miłośnikowi ostrych i niebezpiecznych wrażeń. Na pewno nie zawiedziecie się na tej książce. Polecam.
Andrew Thomas jest poczytnym pisarzem thrillerów. Przed zbliżającą się premierą kolejnej książki, wypoczywa w swoim domku nad jeziorem. Niestety ten sielski klimat, przerywa pojawienie się w jego skrzynce pocztowej makabrycznego listu.
„Witam. Na twojej posiadłości znajduje się zakopane ciało, całe we krwi(...)”
Mało tego, w dalszej części wiadomości, znajdują się...
2012-02-25
2012-12-12
2012-12-19
„Śmiercionośne fale” to drugi tom trylogii „Las zębów i rąk” autorstwa amerykańskiej pisarki Carrie Ryan. Cykl przedstawia postapokaliptyczną wizję świata, gdzie zombie, ludzie zarażeni wirusem, stanowią olbrzymie zagrożenie dla ocalałych, którzy aby przetrwać, tworzą osady z szeregiem zabezpieczeń.
W miejscu otoczonych Barierą, żyje nastoletni Gabry. Wraz z mamą mieszka nad samym brzegiem oceanu. Dziewczyna bardzo dobrze zna reguły miasteczka i wie, że absolutnie nie można przekraczać bezpiecznego ogrodzenia, jednak kiedy grupa przyjaciół namawia Gabry do złamania zasad, ta po chwili wahania przełamuje swoje ograniczenia i ulega impulsowi. Moment ten będzie dla niej przełomowy, wydarzenia następnych kilku godzin na zawsze zmienią jej życie, na domiar tego, matka zdradzi jej jeden z największych sekretów. Dziewczyna będzie musiała zmierzyć się z tajemnicami z własnej przeszłości,walczyć o przetrwanie, zdefiniować uczucia do dwóch chłopców oraz zdobyć w sobie odwagę do tego, aby wejść do Lasu Zębów i Rąk.
„Śmiercionośne fale” to rewelacyjna kontynuacja, którą wyśmienicie się czyta. Zasługa w tym duża przyjaznego stylu pisania Carrie Ryan, która bardzo sprawnie operuje piórem i posiada zdolność do obrazowego, skrupulatnego opisywania wydarzeń. Na domiar tego autorka, potrafi w sposób niesamowicie empatyczny oddać wszelkie emocje, zaleta to wielka, gdyż dzięki temu książka jest nie tylko lekturą na chwilę, ale jest historią, która mocno wzrusza i sprawia, że jej treść wywołuje szereg pytań, na które odpowiedź nie jest wcale taka łatwa. Ponieważ według mnie, pod tą ciekawą, trendy fabułą skrywa się metafizyka życia. Teoria bytu została zgrabnie wpleciona w niebezpieczną przeprawę i składa się na idealne tło zdarzeń, jak również jest znakomitą sferą do przemyśleń związanych z istotą życia.
Warto mieć na uwadze to, że książka oprócz interesującej i pełnej napięcia akacji, jest zapisem myśli i emocji Gabry, to wewnętrzny monolog, przepełniony spostrzeżeniami i wyobrażeniami, a te... bywają różne. Żywię wielką sympatię do tego tomu, uważam że jego treść jest fantastycznie skrojona, ale nie przepadam za główną bohaterką. W moim odczuciu jest egoistyczną istotką dla której ważniejsze jest nurzanie się w swoich troskach, niż zwrócenie uwagi na położenie innych osób, poza tym dziewucha rzuca się z jednych ramion w drugie, raz całuje chłopca swoich marzeń, żeby za chwilę wzdychać do innego.
Pewnie powinnam sobie odpuścić narzekanie, a irytujące zachowanie bohaterki zrzucić na karby młodego wieku oraz napiętej i przerażającej rzeczywistości, więc dla podtrzymania dobrej atmosfery, ustalmy, że tak właśnie robię, i zakończenie swojej wypowiedzi podsumowuję optymistyczną konkluzją. Pierwsza część tej bestselerowej serii zrobiła na mnie ogromne wrażenie, druga - pomimo kilku drażniących momentów – również przypadła mi do gustu, głównie za sprawą wyśmienitego klimatu, niepokojącego, inteligentnego wątku bogatego w liryczne treści, piękne uniesienia i ważne kwestie, dlatego szczerze zachęcam do poznania trylogii Carrie Ryan.
„Śmiercionośne fale” to drugi tom trylogii „Las zębów i rąk” autorstwa amerykańskiej pisarki Carrie Ryan. Cykl przedstawia postapokaliptyczną wizję świata, gdzie zombie, ludzie zarażeni wirusem, stanowią olbrzymie zagrożenie dla ocalałych, którzy aby przetrwać, tworzą osady z szeregiem zabezpieczeń.
W miejscu otoczonych Barierą, żyje nastoletni Gabry. Wraz z mamą mieszka...
2012-12-24
„Śmierciowisko” jest debiutancką powieścią Anny Głomb. Fabuła przedstawia postapokaliptyczną wizję świata, w której materializują się koszmary, zaś mroczne legendy stają się rzeczywistością.
Epidemia wybuchła niespodziewanie. Ludzie zaczęli masowo umierać. Zapanowała panika, upadła cywilizacja... Jednak niektórzy cudem przeżyli. Osamotnieni i pogrążeni w bolesnych wspomnieniach próbują odnaleźć się w nowym świecie, i teraz prawie po czterdziestu latach od Epidemii,ocaleni tworząc niewielkie osady, żyją wśród bujnie rozwijającej się natury wiodąc spokojny, ustalony rytm. Niestety ich stabilizację burzą niepokojące i tajemnicze zgony, których najczęściej świadkiem jest Dorota. Dziewczyna zaczyna podejrzewać, że śmiertelne przypadki mają coś w spólnego z jej osobą, a zło najprawdopodobniej czai się wśród dzikiej przyrody.
Książka była dla mnie ogromnym zaskoczeniem, zadziwił mnie oryginalny pomysł, bo mimo że dystopijne wyobrażenia są ostatnio mocno eksploatowane, to opowieść zdumiewa efektowną, wymykająca się schematom kompozycją oraz znakomitym wykorzystaniem motywów baśni i ludowych podań. Bez zarzutu jest - uwielbiana przeze mnie - klaustrofobiczna atmosfera. Odizolowana osada, dramatyczne wydarzenia, a także niespokojne lasy wywołują przygnębiający, pełen grozy i napięcia nastrój, tym bardziej że autorka skutecznie tworzy zagadkowość historii, a intrygującymi retrospekcjami podsyca ciekawość. Zalety te sprawiają, że powieść bardzo sprawnie się czyta; czaruje i koncepcja, i plastyczny, bardzo przystępny język, ale... no właśnie, jak określić to, co mnie chwilami uwierało.
Pomimo wielu walorów historii: finezji, doskonałego klimatu oraz nieszablonowych bohaterów – Dorota to bardzo osobliwa istota, czułam że temat (szczególnie końcowa część historii) momentami został przekombinowany, a ilość nadprzyrodzonych zdarzeń i fantazji przekroczyła limit tego, co można przyswoić bez skołowacenia. Oczywiście taki projekt można uznać za nowatorski i zbijający z pantałyku, i być może niejedna osoba zostanie oczarowana fantastycznym zamotaniem, jednak w moim odczuciu obfitość niektórych treści była lekką przesadą.
Jednak odczucia odczuciami, fakty faktami. Anna Głomb napisała dobrą historię, która w genialny sposób nawiązuje do folkloru ludowego, dlatego m.in. książka zaskakuje doskonałym ukazaniem mocy ballad, obrzędów czy zabobonów. Mamy do czynienia z powrotem do korzeni, gdzie natura i pory roku wyznaczają rytm, surowość warunków kształtuje charaktery, a pragnienia w nieplanowany sposób się realizują. „Śmierciowisko” to interesująca pozycja, która wprawdzie nie do końca zaspokoiła mój apetyt, ale nie szkodzi, wierzę, że autorka kolejną swoją powieścią nasyci moje łaknienie na niebanalną, fantastyczną literaturę.
„Śmierciowisko” jest debiutancką powieścią Anny Głomb. Fabuła przedstawia postapokaliptyczną wizję świata, w której materializują się koszmary, zaś mroczne legendy stają się rzeczywistością.
Epidemia wybuchła niespodziewanie. Ludzie zaczęli masowo umierać. Zapanowała panika, upadła cywilizacja... Jednak niektórzy cudem przeżyli. Osamotnieni i pogrążeni w bolesnych...
2011-08-29
Terroryzm to słowo wywołujące strach - nie bez przyczyn. Media non stop informują o atakach terrorystycznych na Bogu ducha winnych ludzi, nigdy nie wiadomo kiedy nastąpią akcje wywołujące grozę i niepokój. W takich sytuacjach można powiedzieć, że cel został osiągnięty, bo działanie terrorystów to zastraszanie i wymuszanie poprzez użycie siły lub przemocy wobec osób lub własności, celem osiągnięcia ustępstw w realizacji własnych zamierzeń politycznych, społecznych lub finansowych. O takim działaniu traktuje powieść Patricka Robinsona „Na śmierć i życie”.
Piątek trzynastego stycznia 2012 roku nie jest najszczęśliwszą datą. Tego dnia terroryści planują dwa zamachy – podłożenie bomby na Bostońskim lotnisku i porwanie samolotu. Na szczęście oba niszczycielskie zamachy zostają udaremnione. W wyniku sprawnie przeprowadzonych akcji udaje się zlokalizować osobę odpowiedzialną za wydanie rozkazu, jest nim Rawi Raszud, dowódca Hamasu, dawniej mjr Raymond Kerman były członek SAS. Władze postanawiają zlikwidować Raszuda, „szczując” na niego Izraelczyków, życie jednak bywa przewrotne, ofiara staje się myśliwym. Rawi i jego piękna palestyńska żona Szakira otrzymują zadanie: mają zabić Arnolda Morgana, kontrowersyjnego doradcę prezydenta i zaciętego wroga terroryzmu. Rozpoczyna się walka na śmierć i życie.
Ta książka była dla mnie trudną przeprawą. Thriller militarny nie jest moim ulubionym gatunkiem, a peany pochwalne na część Amerykanów powodują moją irytację.
Gdybym miała ocenić powieść, starając się być jak najbardziej obiektywna, to „Na śmierć i życie” uznałabym za całkiem niezłą lekturę. Intryga jest dość ciekawie skonstruowana, autor poprzez wnikliwe opisy ożywił postacie książkowe, fundując im ciekawe charakterki i życiorysy. Powieść obfituje w efektowne operacje militarne, ma właściwe napięcie, a i humoru lekko ironicznego w treści nie brakuje – można by rzecz thriller prawie idealny.
Niestety książka ile ma zalet tyle też ma wad. Fabuła jest zanadto rozciągnięta co powoduje, że niektóre opisy są nużące. Bardzo irytujący jest podział na dobrych i złych kolesi, gdyby nie postać Szakiry, dla której liczy się coś więcej niż tylko cel prowadzący do destrukcji, to zapewne książkę rzuciłabym po kilku pierwszych stronach. Poza tym zarzuca się Patrickowi Robinsonowi („Przetrwałem Afganistan”, „Myśliwy”, „Niewidzialna siła”) proamerykański styl, przytakuję zdecydowanie. W jego powieści rząd amerykański jest ponad wszystko, robi co chce i kiedy chce. Amerykanie to chodzące ideały, oczywiście od razu trafiają na właściwy trop, prowadzą idealne rozmowy, nigdy się nie mylą, za to każdy Arab czy muzułmanin to terrorysta. Może to drażnić?, może.
Powieść „Na śmierć i życie” - proszę o wybaczenie, że tak określę, ale inaczej nie mogę – to coś w rodzaju informacji dla wszystkich chcących skalać wielkie państwo Ameryka: „ zobaczcie co się stanie jeśli podniesiecie na nas rękę”. Zobaczyliśmy - strach się bać.
Nie chcę prowadzić polityki przy okazji tej książki, ale nie pochwalam bezprawnych działań i pojedynków jak z westernu. Terroryzm należy zwalczać to nie ulega wątpliwości, jednak autor w swojej książce jest nieobiektywny, w sumie wolno mu, to jego powieść, niemniej jednak odbija się to na treści która przepełniona jest jest stereotypami, uprzedzeniami i pochwałami władz amerykańskich. Nie lubię czarno białych scenariuszy oraz fabuł na zasadzie „zabili go i uciekł”, jeśli nie analizuje się treści i czyta się dla samej przyjemności czytania - co w tej książce jest bardzo trudne – to opisywana historia wydaje się genialna i niesamowita, w momencie w którym zaczynamy zastanawiać się nad przebiegiem co niektórych akcji wychodzą nam niestworzone bajki.
Książkę z czystym sumieniem mogę polecić fanom Patricka Robinsona i wielbicielom potęgi USA, pozostali czytelnicy mogą czuć się rozczarowani i zdegustowani.
W boleściach oceniam tę książkę - rozterki mam wielkie.
Terroryzm to słowo wywołujące strach - nie bez przyczyn. Media non stop informują o atakach terrorystycznych na Bogu ducha winnych ludzi, nigdy nie wiadomo kiedy nastąpią akcje wywołujące grozę i niepokój. W takich sytuacjach można powiedzieć, że cel został osiągnięty, bo działanie terrorystów to zastraszanie i wymuszanie poprzez użycie siły lub przemocy wobec osób lub...
więcej mniej Pokaż mimo to2011-09-03
2011-10-26
2012-01-25
Wspomnienia z dzieciństwa to najczęściej sama słodycz - beztroski czas, spędzony na zabawach i odkrywaniu świata. Wracając pamięcią do tych sielankowych lat widzimy piękne obrazy w których radość, śmiech, a czasami i lekkomyślność, wysuwa się na pierwszy plan. Co się jednak dzieje, kiedy te wspomnienia zostają zakłócone?, albo... jeśli w ogóle nie odnajdujemy wspomnień?.
Problem z tym ma bohater „Pasażera”, dwudziestoośmioletni Etienne, wykładowca literatury fantastycznej w swoim rodzinnym miasteczku Drummondville, który jak się okazuje nie pamięta pierwszych ośmiu lat swojego życia. Prowadzone wykłady wymuszają na nim wracanie pamięcią do lat dzieciństwa, tym bardziej, że tematem jego zajęć są dzieci w horrorze i związane z tym okrutne zabawy. Etienne'a nigdy wcześniej nie interesował ten gatunek literatury, jednak po poznaniu kilku prac zaczyna czuć niezdrową fascynację tym zagadnieniem. Sprawy jeszcze bardziej się komplikują gdy młody wykładowca zabiera autostopowicza, który wydaje się mu dziwnie znajomy. Kim jest ów intrygujący pasażer? I jak skończy się ta dziwna znajomość?
Patrick Senecal to miłośnik suspensu, fantastyki i grozy. W roku 1994 wydał swoją pierwszą powieść „Ulica wiązów 5150”, rok później ukazał się niebezpiecznie intrygujący „Pasażer” , zaś w kolejnych latach: „Oko za oko”, „Na progu” i „Alicya”. Wszystkie książki autora są pozytywnie odbierane przez krytyków, jak również przez miłośników mocnych fabuł. Na taką rekomendację, nie można być obojętnym, tym bardziej jeśli lubi się nieprzewidywalne i niepokojące treści.
Powieść „Pasażer” to historia strachu, drzemiącego w podświadomości każdego człowieka, poza tym porusza i podważa obraz dziecięcej niewinności.
Autor bazując na ludzkich lękach, stworzył fabułę intrygującą i niebezpieczną, która przyprawia o dreszcz niepokoju. W książce pojawia się moja ulubiona pierwszoosobowa narracja, która sprawia, że jesteśmy bliżej Etienne, a jego lęki odbieramy bardzo dotkliwie. Panująca w książce trwoga rośnie wraz z każdą przeczytaną stroną, tym bardziej, że fabuła jest niesamowicie logiczna i konsekwentna, i metodycznie prowadzi czytelnika do nieuchronnego przerażającego końca.
To moje pierwsze spotkania z twórczością Senecala, ale zapewne nie ostatnie. Autor zachwyca stylem pisania; zwięzłym, niekiedy wręcz oszczędny, jednak bardzo wyrazistym. Klimat jego powieści zaskakuje pozornym spokojem, akcja rozwija się stopniowo i rośnie aż do kulminacyjnego momentu. Ten nastrój ciszy przed burzą zapowiada niewyobrażalne wrażenia, a w połączeniu z ekspresywnymi postaciami, fleszami ze wspomnień głównego bohatera, a także jego zatrważającymi snami, daje solidnego kopa.
Książce nie można nic zarzucić, co prawda motyw autostopowicza jest dość często powielany, jednak w wykonaniu Patricka Senecala to prawdziwy majstersztyk.
„Pasażer” to doskonały thriller psychologiczny, który wzbudza wiele emocji, pobudza wyobraźnię i skutecznie przeraża. Powieść polecam wszystkim miłośnikom gatunku i proszę... uważajcie na autostopowiczów.
Wspomnienia z dzieciństwa to najczęściej sama słodycz - beztroski czas, spędzony na zabawach i odkrywaniu świata. Wracając pamięcią do tych sielankowych lat widzimy piękne obrazy w których radość, śmiech, a czasami i lekkomyślność, wysuwa się na pierwszy plan. Co się jednak dzieje, kiedy te wspomnienia zostają zakłócone?, albo... jeśli w ogóle nie odnajdujemy...
więcej mniej Pokaż mimo to2012-02-18
2012-03-04
Wyobraźcie sobie mroźną, wietrzną zimę, śnieżne czapy zalegające na drzewach i ulice przykryte miękkim, białym puchem, można by rzecz, że sceneria jak z bajki Andersena. Niestety na tle pięknej zimy, rozgrywają się wydarzenia mrożące krew w żyłach. W „Bielszym odcieniu śmierci” Bernard Minier zabiera czytelnika w mroźne i niedostępne tereny, w zakamarkach których czai się tragedia i śmierć.
Pireneje, niewielka miejscowość Saint-Martin-De-Comminges. W grudniowy mroźny poranek pracownicy elektrowni wodnej, podczas konserwacji kolejki linowej, odkrywają powieszone i okaleczone ciało konia. Do sprawy zostaje przydzielony komendant Martin Servaz i kapitan Irene Ziegler. Jak się okazuje koń należał do jednego z najbogatszych ludzi w dolinie. Śledztwo zaczyna się komplikować, tym bardziej, że brak jakichkolwiek świadków – zdumiewające!.
Mniej więcej w tym samym czasie do Saint-Martin przyjeżdża młoda absolwentka psychologi Diane Berg, która ma objąć posadę w Instytucie Wargniera, zakładzie psychiatrycznym dla najniebezpieczniejszych i najokrutniejszych przestępców. Niestety jej przybycie nie jest mile widziane, na dodatek kobieta odkrywa, że w jej nowym miejscu pracy dzieją się bardzo dziwne rzeczy.
Do tej pory bezpieczne bajkowe górskie miasteczko staje się pułapką i miejscem wielu tajemnic. W ciągu kliku dni pojawiają się nowe wstrząsające zbrodnie. Morderca jest inteligentny i niebywale sprytny. Kto i dlaczego morduje? Jak ma się zabicie konia do zabójstw ludzi?. Pytań jest wiele, z rozwiązaniem zagadki musi sobie poradzić Servaz, czterdziestoletni rozwodnik z problemami rodzinnymi.
Powieść jest debiutem francuskiego pisarza Bernarda Miniera, o tyle zaskakującym, że historia jest rewelacyjnie opisana i rozplanowana, jak na pierwszą książkę jest doskonała.
To co już przy pierwszych stronach rzuca się w oczy to kapitalny nastrój, nic nie działa tak dobrze na wyobraźnię jak uczucie odosobnienia, samotności i przejmującego chłodu spowodowanego aurą jak z baśni o „Królowej śniegu” - śnieg, śnieg i jeszcze raz śnieg, a do tego minusowa temperatura, cóż, ciepło nie jest. Tym bardziej, że spomiędzy ośnieżonych jodeł i wiecznej mgły wyłania się przerażający, ciosany z kamienia budynek w którym przetrzymywani są psychopaci, gwałciciele i mordercy. Całość tworzy bardzo ponure wrażenie i potęguje odczucie lęku. Brawo za tę lodowatą atmosferę.
Przy takiej ilości stron istnieje ryzyko nadmiernie rozbudowanych opisów, jednak mnie nie nużył żaden fragment w tej książce, ale... ja uwielbiam zimę, więc samo przez się wszelkie zobrazowanie mocy natury było porywające i ciekawe. Zresztą, cała historia jest spójna, wszystkie wątki są ze sobą genialnie powiązane i każdy, nawet najmniejszy element ma znaczenie. W tej opowieści, nic nie dzieje się bez przyczyny.
Wielkim atutem książki są niekonwencjonalne postacie. Każdy z bohaterów jest wyjątkowy, tutaj nie ma przypadkowości, autor nie serwuje czytelnikom powielanych schematów, co prawda Servaz podpada pod detektywistyczne standardy, jednak jest w nim jakaś świeżość i oryginalność. To samo dotyczy się kapitan Zieger, była anarchistka mieszkająca na squacie, wykolczykowana i wytatuowana osobniczka odbiega od wizerunku wzorowego żandarma, ale za to jest intrygująca i świetnie wypada na tym chłodnym tle. Takich perełek jest wiele w tej książce, dzięki takiemu dopracowaniu bohaterów ta powieść dużo zyskuje i staje się absorbująca historią nie tylko o zbrodniach, ale też o ludzkich charakterach i problemach.
„Bielszy odcień śmierci” o zapierający dech w piersiach thriller z mistrzowską intrygą, który wciąga na kilka godzin do świata dramatów, przerażających tajemnic i okrutnych ludzi. Przejrzysty styl pisania sprawia, że trudno się oderwać od tej wyjątkowej książki. Bardzo polecam, tę pasjonującą lekturę.
Wyobraźcie sobie mroźną, wietrzną zimę, śnieżne czapy zalegające na drzewach i ulice przykryte miękkim, białym puchem, można by rzecz, że sceneria jak z bajki Andersena. Niestety na tle pięknej zimy, rozgrywają się wydarzenia mrożące krew w żyłach. W „Bielszym odcieniu śmierci” Bernard Minier zabiera czytelnika w mroźne i niedostępne tereny, w zakamarkach których czai się...
więcej mniej Pokaż mimo to
Tych, których kochamy chronimy, zrobimy wszystko żeby osłonić ich przed złem całego świata, otaczamy ich uczuciem, opieką, roztaczamy nad nimi parasol bezpieczeństwa, wierząc, że nasza obecność i miłość da im poczucie szczęścia. Odpowiedzialność wzrasta kiedy dotyczy dziecka, małej bezbronnej istoty, której los znajduje się w naszych rękach, ale to jest łatwe, bo miłość jest prosta, więc dlaczego niektórym przychodzi tak trudno...
Aaron jest bratem Ani, bratem dla którego siostra jest największym skarbem. Kiedy ich matka popadła w głęboką depresję, opiekę nad nimi przejmuje ciocia Gabrysia. Wydaje się, że będą mieć u niej jak w niebie. Ania z czułością wspomina cioci wizyty i jej piękny dom. Teoretycznie nic się nie zmieniło, jest malowniczy dom, ale jest też Gabrysi chłopak Andrzej; mało sympatyczny drab ze skłonnością do agresji, który nie lubi Aarona. Nagle miejsce, które miało być oazą bezpieczeństwa, staje się sceną przerażającego dramatu, w którym przemoc i psychiczne dręczenie przekracza wszelkie granice. Aaron i Ania mają już tylko siebie.
Małgorzata Warda jest autorką znaną m.in. z takich powieści jak: „Ominąć Paryż”, „Środek Lata”, „Nikt nie widział nikt nie słyszał”. Podobno w swoich książkach podejmuje trudne tematy, które silne oddziałują na emocje, piszę prawdopodobnie, bo „Dziewczynka, która widziała zbyt wiele” jest dla mnie pierwszym spotkaniem z twórczością tej pisarki i to spotkaniem jak najbardziej udanym.
W prezentowanej przeze mnie książce poruszany jest wstrząsający temat, który bez względu na formę przekazu zawsze wzbudza ogromne emocje i wywołuje szok. Przemoc w rodzinie, a także brak na nią jakiejkolwiek reakcji ze strony otocznia jest rzeczą niewybaczalną i karygodną, grzmię i będę grzmieć, autorka ma jednak więcej ode mnie wyczucia, bo nie moralizuje, nie prawi banałów, nie podaje gotowych rozwiązań i nie pisze, że łatwo jest wyrwać się z tak bolesnej i ciężkiej sytuacji, szczególnie jeśli jest się nastolatkiem chroniącym młodszą siostrę.
Pisarka jest jakby gdzieś obok tej sytuacji, nie gani matki, która zatraca się w swojej chorobie i skupia się tylko na własnym bólu, nie zauważając cierpienia swojego syna, nie piętnuje ciotki, która pozwala na nadużycia ze strony swojego narzeczonego względem jej bratańców, ani nie karci kolegów Ani, którzy z wrażliwej dziewczynki zrobili ofiarę. Małgorzata Warda pokazuje skutki obojętności, braku współczucia, zrozumienia, które w konsekwencji prowadzą do krytycznego finału i desperackiego krzyku rozpaczy.
Umierałam kilka razy czytając tę książkę, jej lektura sprawia fizyczny ból, w większości jest to efekt poruszanej kwestii, ale muszę przyznać, że język powieści, bardzo ekspresywny i piękny silnie wpływa na odbiór powieści. Wwszystko byłoby idealnie gdyby nie to, że w opisywanej historii brak chronologii, częste retrospekcje i zmienna narracja wprowadzała zamęt, zdarzało się, że gubiłam drogę w tej podróży w czasie i musiałam się zatrzymać, żeby poukładać sobie fakty. Na szczęście bardzo dobry warsztat pisarski oraz doskonale przygotowany temat pod względem merytorycznym, jak i psychologicznym sprawia, że lektura”Dziewczynki, która widziała zbyt wiele” jest pozycją godną uwagi, wzruszającą, otwierającą oczy na szereg zagadnień oraz zmuszającą do inicjatywy.
Książkę przeczytałam w ramach akcji „Włoczykijka”
Tych, których kochamy chronimy, zrobimy wszystko żeby osłonić ich przed złem całego świata, otaczamy ich uczuciem, opieką, roztaczamy nad nimi parasol bezpieczeństwa, wierząc, że nasza obecność i miłość da im poczucie szczęścia. Odpowiedzialność wzrasta kiedy dotyczy dziecka, małej bezbronnej istoty, której los znajduje się w naszych rękach, ale to jest łatwe, bo miłość...
więcej Pokaż mimo to