-
ArtykułySztuczna inteligencja już opanowuje branżę księgarską. Najwięksi wydawcy świata korzystają z AIKonrad Wrzesiński2
-
ArtykułyNie jestem prorokiem. Rozmowa z Nealem Shustermanem, autorem „Kosiarzy” i „Podzielonych”Magdalena Adamus9
-
ArtykułyEdyta Świętek, „Lato o smaku miłości”: Kocham małomiasteczkowy klimatBarbaraDorosz3
-
ArtykułyWystarczająco szalonychybarecenzent0
Biblioteczka
2011-09-29
2013-07-09
2012-06-21
„Najbardziej niesamowita farma świata.
Miejsce, które zrewolucjonizowało współczesną
kryminalistykę”
Pod tym stwierdzeniem mogę się podpisać obiema rękami. Ośrodek Antropologii Sądowej Uniwersytetu Tennessee zwany Trupią Farmą, to teren otoczony ogrodzeniem z drutu kolczastego, na którym antropolodzy sądowi oraz najlepsi studenci z całych Stanów Zjednoczonych badają rozkład zwłok, mający pomóc policji w śledztwach dotyczących morderstw. Dla przeciętnego człowieka jest to szokujące zjawisko, tym bardziej że ludzkie ciało zostaje poddane dokładnej analizie i przeróżnym makabrycznym testom. Zakopuje się je np. w ziemi, zostawia we wrakach samochodów, zanurza w wodzie, a nawet tnie piłą elektryczną. Owe działania pozwalają sprawdzić w jakim czasie rozkłada się ludzkie ciało i jak zmienia się pod wpływem czynników zewnętrznych, badania te są niezwykle przydatne medycynie sądowej i przyczyniają się do rozwiązania wielu zagadek kryminalnych.
Trupia farma znajduje się w Knoxville i jest to projekt Billa Bassa, antropologa światowej sławy, który przez wiele lat radził sobie – powiedzmy – jak mógł i wielokrotnie korzystał z szokujących metod badania i przechowywania zwłok, między innymi gotował ludzkie kości na swojej domowej kuchence gazowej, czy przetrzymywał zawinięte w folii w schowku ze szczotkami przy swoim gabinecie, co prawda był to wybryk jednorazowy, ale wyobraźcie sobie reakcję woźnego, gdy otworzył cuchnący schowek i zobaczył jego... zawartość. W każdym razie powstanie ośrodka było doskonałym posunięciem, wreszcie można było prowadzić badania poza ostrzałem ludzkich oczu i w warunkach znacznie lepszych niż schowek na szczotki.
Bill Bass i Jon Jefferson w książce „Trupia Farma”dokładnie opisują prace antropologów sadowych, w tym zasady obserwacji miejsca zbrodni, charakterystykę układu kostnego człowieka, wpływ much plujek na określenie czasu zgodnu, oraz szereg innych elementów mających znaczenie podczas badania zwłok. Dowiemy się też wielu ciekawostek z życia Billa Basa, poznamy jego życiorys, a także etapy powstanie projektu badawczego, który nazwę zawdzięcza znanej pisarce Patricii Cornwell. Książka zawiera też opis najbardziej pasjonujących śledztw i metody ich rozwiązania, na końcu znajduje się słowniczek terminów antropologicznych i sądowych, jak również rysunki ludzkiego szkieletu z opisem kości.
Trzeba przyznać, że Bill Bass ze spokojem i charakterystycznym dla siebie dowcipem, opowiada o swojej pracy badawczej. Nie należę do osób szczególnie wrażliwych, ale wielokrotnie czułam gulę w gardle, opisy zwłok rozkładających się pod wpływem wysokiej temperatury i larw czerwi, nie należały do przyjemnych, oczywiście nie służyły one zaszokowaniu czytelnika, a jedynie przybliżały arkana pracy naukowców, dla antropologów jest to chleb powszedni, więc to, że przeciętny czytelnik wzdryga się na tego typu relacje jest rzeczą normalną.
Trudno mi ocenić tę pozycję, gdyż „Trupia Farma” to bardzo interesująca publikacja, która z całą pewnością zadowoli osoby szczególnie zainteresowane antropologią, ponieważ znajduje w niej multum informacji, ciekawostek, a często powtarzanie przez autorów medyczne terminy na pewno o wiele sprawniej się utrwalą. Jednak dla przeciętnego czytelnika, książka ta może być nużąca, drobiazgowe opisy badań, nadmiar przeróżnych definicji, brak dialogów, a niekiedy chronologii może spowodować zniechęcenie lekturą. Mimo to jak najbardziej polecam tę książkę, choćby po to żeby dowiedzieć się jak nauka walczy ze zbrodnią.
„Najbardziej niesamowita farma świata.
Miejsce, które zrewolucjonizowało współczesną
kryminalistykę”
Pod tym stwierdzeniem mogę się podpisać obiema rękami. Ośrodek Antropologii Sądowej Uniwersytetu Tennessee zwany Trupią Farmą, to teren otoczony ogrodzeniem z drutu kolczastego, na którym antropolodzy sądowi oraz najlepsi studenci z całych Stanów Zjednoczonych badają...
2012-07-17
2013-02-05
Do powieści historycznych podchodzę jak pies do jeża, ale że pokochałam twórczość Hanny Cygler, a w szczególności jej tryptyk opowiadający o perypetiach rezolutnej Zosi Knyszewskiej, to postanowiłam dać szansę jej najnowszej powieści, w której fabuła umieszczona została w realiach dziewiętnastowiecznego Paryża, Warszawy, Gdańska, Berlina oraz carskiej Rosji.
„W cudzym domu” to książka, która tak naprawdę nie skupia się na jednym bohaterze, ale na perypetiach kilku osób, m.in. poznajemy uroczą Paryżankę Luizę Sokołowską, która ucieka z domu i przemierza tysiące kilometrów, aby szukać ratunku u swojego polskiego ojca. Trafiamy także na Joachima von Eistettena, który czując, że jest zwykłym pionkiem na planszy życia, potajemnie opuszcza rodzinny dom i wyrusza w świat, licząc na przygodę życia, którą oczywiście przeżyje, ale nie obędzie się bez wielu dramatycznych faktów. Będzie również okazja poznania surowego carskiego radcy Dmitrija Szuszkina, któremu nienawiść do polaków nie pozwala na obiektywizm w pracy. Jak można się domyśleć, losy tych osób na pewnym etapie życia zetkną się, znacząco wpływając na ich przyszłość.
Oprócz tych trojga bohaterów, którzy wysuwają się na pierwszy plan, jest cała masa drugoplanowych, znaczących postaci, które absolutnie nie nikną w blasku powieściowych gwiazd, jednak śmiem twierdzić, że niektórym kreacjom powinna być dana szansa większego zabłyśnięcia, ale nie zawsze ma się to, co się chce. Poza tym, dostajemy tak zajmującą opowieść o poszukiwaniu własnej tożsamości, o potrzebie stworzenia szczęśliwego ogniska domowego, o zdradach, miłości, czyli krótko i na temat, o życiu, z dokładnymi opisami zwyczajów XIX wiecznej socjety, że wszelkie niedosyty idą precz.
Wydarzenia rozgrywają się na wyjątkowo atrakcyjnym tle. Schyłek XIX wieku jest niebywale interesujący. Na świecie zaczynają mieć miejsce głębokie przemiany, obejmujące wszystkie dziedziny życia, począwszy od nauki, kultury, aż po gwałtowny postęp techniczny. Autorce udało się przywołać ducha epoki, jej opisy ówczesnych realiów są bardzo sugestywne, a życie codzienne elit doskonale oddaje klimat minionych czasów. Co ciekawe, w powieści świetnie ukazano ludzkie charaktery, które mimo upływu lat nie ulegają metamorfozie. Wydawałoby się, że niegdysiejsze zasady moralne były stabilniejsze, ale to mit, ponieważ hipokryzja, rozpusta, machlojki i podejrzane zależności, zawsze miały miejsce. To mi się bardzo w tej książce podobało, ta konkluzja, która uświadamia, że mimo iż dzielił nas czas, to jednak ciągle jesteśmy tacy sami.
Powieść Hanny Cygler ma nietuzinkową konstrukcję, która zapewne wielu czytelnikom przypadnie do gustu, ale mnie, niestety nie urzekła. Czytanie tej książki to ciągła podróż w czasie, nie jest to złe, ale autorka porusza tak wiele wątków wymagających skupienia, że nagłe zmiany miejsca i czasu potrafią zdekoncentrować. Nie jest to wygodne, tym bardziej że w treści jest wiele powiązań, rodzinnych sekretów i doświadczeń, co dodatkowo potęguje wrażenie zagubienia, uważam, że zachowanie chronologii zdecydowanie ułatwiłoby czytanie.
Oprócz tego, zabrakło mi w historii obiecanego napięcia i namiętności, cóż, miłość - była, sensacyjne zdarzenia - były, dramatyczne wypadki - były, ale nie było żaru i emocji. Jednak nie zmienia to faktu, że powieść „W cudzym domu” czyta się bardzo przyjemnie, książka jest łatwa w odbiorze, jej fabuła nie jest wynikiem przypadkowości, tylko efektem przemyślanej pracy, a bohaterów nie można zaliczyć do papierowych, nijakich postaci. Z całą pewnością pracę Pani Cygler warto poznać, choćby ze względu na niesamowite historyczne tło, doskonale oddaną mentalność ówczesnych ludzi i szereg zaskakujących intryg. Bez wątpienia lektura ta gwarantuje kilka godzin dobrej rozrywki.
Do powieści historycznych podchodzę jak pies do jeża, ale że pokochałam twórczość Hanny Cygler, a w szczególności jej tryptyk opowiadający o perypetiach rezolutnej Zosi Knyszewskiej, to postanowiłam dać szansę jej najnowszej powieści, w której fabuła umieszczona została w realiach dziewiętnastowiecznego Paryża, Warszawy, Gdańska, Berlina oraz carskiej Rosji.
„W cudzym...
2011-09-16
Mam problem, bo nie wiem czy istnieją właściwe słowa na opisanie emocji które są we mnie od momentu przeczytania kilku pierwszych zdań powieści. Jestem kilka dni po lekturze „Łąki umarłych” Marcina Pilisa, sądziłam że kiedy opuszczę rejony tej zapomnianej przez Boga wsi - „ Wielkie Lipy i wielki świat to były określenia niemające ani głębokich, ani stałych powiązań, a pozostawiona samej sobie wioska przypominała porzucony na pół siny płód, duszony samozapętlającą się pępowiną” - to odetchnę, a wraz z napięciem odejdzie ode mnie złość i bezradność. Niestety to było czcze marzenie.
Wielkie Lipy to ponura wieś otoczona równie ponurym, ciemnym lasem. Mieszkańcy to ludzie prości, których spowił koszmar minionych lat. Żyją szczelnie w swoich domach, nie tolerując zmian ani obcych. Nad wsią dominuje mroczny klasztor, którego mury pamiętają przerażające czasy, kiedy to w roku 1942 do wsi wkroczył odział esesmanów, wtedy to między Polakami i Żydami pękła ostatnia łącząca ich nic porozumienia. Światkiem dramatycznych wydarzeń jest naukowiec Jerzy Hołotyński, który wiele lat później w roku 1970, wymusza na swoim synu Andrzeju obietnicę, że ten po jego śmierci, odwiedzi obserwatorium astronomiczne mieszczące się na terenie upiornej wsi. Młody chłopak, odkrywa ponurą tajemnicę mieszkańców, pragnie zakończyć makabryczny dział historii, nieświadomy konsekwencji wysyła list do dowódcy oddziału esesmanów. W roku 1996 Karl Strauch przyjeżdża do Polski, chcąc zmierzyć się ze swoją wojenną przeszłością staje twarzą w twarz z mieszkańcami Wielkich Lip.
Marcin Pilis to prozaik, dziennikarz. Jest redaktorem tygodnika „Kurier Jurajski”, a także autorem „Relikwii” i „Opowieści nawiasowej”. Śmiało można powiedzieć, że jest to pisarz który nie boi się trudnych i kontrowersyjnych tematów. Mało tego, potrafi fabule dodać atrakcyjności stosując trafne opisy, które tchną realizmem, jednocześnie pisząc językiem prostym aczkolwiek bardzo wymownym powoduje u czytelnika chwilowy bezdech.
„Łąka umarłych” to powieść genialna, nie znalazłam w niej nic co mogłoby być solą w oku, lub drażniło jak natrętny komar. Nie będę bawić się w dyplomację, takich książek nam potrzeba. Powieść zawiera w sobie ogrom pytań, na temat tego czym jest człowieczeństwo, zło, gdzie mieszka w człowieku odwaga, chęć pomocy, zrozumienie czy współczucie. W tekście pojawiają się odpowiedzi na te pytania, przyznam, że zrobiły na mnie ogromne wrażenie, w proste słowa ubrana została istota egzystencji ludzkości. Pilis ukazuje również jaki wpływ na człowieka ma chora ideologia, która w sposób nieodwracalny potrafi zniszczyć wszystkie ludzkie odruchy, a strach o życie w połączeni z paniką i uprzedzeniami może tak skrzywić psychikę, że rozpoznawalność tego co złe jest niemożliwe.
Marcin Pilis nadał „Łące umarłych” ciekawą konstrukcję, płynnie przenosi czytelnika w kolejne lata, z mocą mistrza ceremonii stopniuje napięcie i tworzy niepowtarzalne obrazy.
Tło powieści jest rewelacyjne, na planie posępnej wsi dopada nas duchota, otoczeni złem, czujemy ciężar który blokuje nasze płuca, z każdą stroną coraz mniej mamy tchu.
„Więc świat nie notuje cierpienia i bólu (...)”, nie notują go drzewa, ptaki, zielona trwa na łące, ale ludzie są jak gąbki i toksyny tragedii potrafią skutecznie zatruć życie dookoła skażonego osobnika, a wtedy nawet spokojnie szumiąca brzoza, śpiewa mroczną, bolesna pieśń.
„Łąka umarłych” to lektura obowiązkowa, to trzeba przeczytać, nie ma że boli. Mimo że jest to fikcja literacka, to znając historię wiemy, że takie zdarzenia są bardzo prawdopodobne.
Zróbmy sobie rachunek sumienia i nie pozwólmy żeby uprzedzenia, i strach kierowały naszym życiem, bo żyć trzeba – właściwie.
Mam problem, bo nie wiem czy istnieją właściwe słowa na opisanie emocji które są we mnie od momentu przeczytania kilku pierwszych zdań powieści. Jestem kilka dni po lekturze „Łąki umarłych” Marcina Pilisa, sądziłam że kiedy opuszczę rejony tej zapomnianej przez Boga wsi - „ Wielkie Lipy i wielki świat to były określenia niemające ani głębokich, ani stałych powiązań, a...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2011-11-05
Mało kiedy okładka jest adekwatna treści, w przypadku tej powieści grafika idealnie przedstawia świat zamknięty na papierowych stronach. Fabuła książki przypomina czarno biały film z przewagą czerni, a właściwie szarości, mazanej smugami zgaszonej bieli, zamglony, przygnębiający i okrutny.
Karol i Natalia to młode małżeństwo, w którym od pewnego czasu nie dzieje się najlepiej. Karol stracił pracę, domowy budżet ratuje, sporadycznie pomagając cioci Bożence, od której dostaje sto lub dwieście złotych, wolny czas spędza ze swoim przyjacielem Waflem pakując się raz po raz w tarapaty. Natalia to dobra, sympatyczna kobieta, dzieląca czas między domem a pracą. Z niepokojem zauważa, że jej mąż zaczyna podejrzanie się zachowywać: znika nocą z domu, jest zamyślony... nieobecny. Kobieta podejrzewa go o romans, nie wie że za sprawą tych irracjonalnych działań, kryje się pewne tragiczne zdarzenie, które miało miejsce na ulicy Długosza, w mieszkaniu pozbawionym kuchni i łazienki, gdzie jedynym meblem było stare pianino. Nagle świat który znała ulega deformacji.
Wokół tego niepokojącego mieszkania, skupia się cała plejada bohaterów kreślonych wyraźną kreską. Poznajemy Mariusza zwanego Pielgrzymem, miejscowego pijaczka, który z powodu alkoholizmu stracił rodzinę. Mamy okazje dzielić rozterki starszej pani u której wykryto raka mózgu, a także dane nam będzie spotkać teścia Karola, który od śmierci swojej żony samotnie wychowuje syna Adasia. Wszystkich tych ludzi łączy jeden motyw... każdej z tych osób przyjdzie pójść inną drogą niż do tej pory.
Jakub Małecki debiutował w 2007 roku, do tej pory opublikował cztery książki („Błędy”, „Przemytnik cudu”, „Zaksięgowani” i „Dżozef”). Żałuję, że nie znam wcześniejszych prac tego autora, gdyż jego styl pisania trafia do mnie bez żadnego „ale”.
„W odbiciu” mieszają się gatunki, mamy powieść obyczajową z akcentem kryminału, fantastyki i groteski. Całość tworzy bardzo zaskakujące wrażenie, w jak najbardziej pozytywnym tego słowa znaczeniu, mało tego, realność powieść przeraża. Wydarzania są namacalnie niepokojące, wdychamy ten ciężki klimat smutku i nudnej, burej codzienności do której nagle wkrada się dramat. Tło powieści to duszny, przykry świat w którym rządzą koszmarne przypadki, rabunki i wizje. Nie boimy się potworów z szafy tylko złego wirusa toczącego ludzki organizm – ukrytego i brutalnie skutecznego.
Zmienna narracja sprawia, że wydarzenia poznajemy z różnych punktów widzenia, każde zdarzenie ma swoje odbicie oraz związek przyczynowo skutkowy. Autor nie owijając w bawełnę opisuje alkoholowe wyskoki, łobuzerskie wypady, zdrady czy też inne fakty, które straszą autentyzmem. Szybkie przeskoki , zaskakujące akcenty , jak również interesujący styl pisania powodują, że powieść czyta się bardzo sprawnie.
Lektura książki jest pasjonującym spotkaniem z pozornie zwykłym światem, w którym mają miejsca wydarzenie najczęściej zamiatane pod dywan, gdzie najstraszniejszym stworzeniem jesteśmy my sami, dla siebie i dla innych... a być może wystarczyło tylko pójść inną drogą
Mało kiedy okładka jest adekwatna treści, w przypadku tej powieści grafika idealnie przedstawia świat zamknięty na papierowych stronach. Fabuła książki przypomina czarno biały film z przewagą czerni, a właściwie szarości, mazanej smugami zgaszonej bieli, zamglony, przygnębiający i okrutny.
Karol i Natalia to młode małżeństwo, w którym od pewnego czasu nie dzieje się...
2012-02-18
2012-03-09
2012-07-04
O „Siostrze”, debiutanckiej powieści Rosamund Lupton, angielskiej scenarzystki, dowiedziałam się kilka miesięcy temu, przypadkowo na jednym z blogów trafiłam na recenzję, która rozpaliła moją wyobraźnię. Na szczęście, miewam szczęście i dzięki letnim książkowym promocjom, udało mi się upolować tę piękną, emocjonalną opowieść o siostrzanej miłości, stracie, żałobie i o szokującej prawdzie.
Beatrice jest starszą siostrą uroczej i ekscentrycznej Tess; dwudziestojednoletniej studentki na uczelni artystycznej w Londynie. Siostry różnią się pod wieloma względami, są jak ogień i woda, jednak łączy je wielka miłość i olbrzymia nić porozumienia. Kiedy Tess znika bez śladu i kiedy po wielu godzinach zostaje odnalezione jej ciało, Beatrice musi zmierzyć się z bulwersującymi faktami przedstawionymi przez policję: jej ukochana siostra popełniła samobójstwo. Rodzina godzi się z brutalną prawdą, ale starsza siostra nie przyjmuje tego do wiadomości, znała swoją siostrę i wie, że ta nigdy nie odebrałaby sobie życia. Nie zważając na niebezpieczeństwo i sprzeciwy otoczenia próbuje rozwikłać zagadkę śmierci Tess.
Powieść ma formę listów pisanych przez Beatrice do nieżyjącej Tess, nie jest to moja ulubiona konstrukcja, jednak w tej opowieści sprawdza się idealnie, gdyż ten bezpośredni przekaz jest bardzo intymny i wzruszający. Beatrice zdaje siostrze relację z każdego dnia spędzonego bez niej, pisze o smutku rozrywającym serce, o żalu i tajemnicach, które wypływają na światło dzienne. Słowa te są pełne bólu, ale też i miłości, dziwnym trafem wydarzenia, które miały miejsce podkreślają więź pomiędzy siostrami, niektóre fragmenty wręcz odkrywają łączącą je zażyłość, śmierć i życie nakładają się na siebie, tworząc niebywale uczuciowy przekaz.
„Dlaczego piszę do Ciebie?(...) Po prostu muszę z Tobą rozmawiać. Mama powiedziała mi, że do czasu Twoich narodzin mówiłam niewiele, a gdy na świat przyszła moja siostrzyczka, buzia mi się nie zamykała. Nie chcę zamilknąć. Jeśli to zrobię, stracę jakąś część siebie. I będzie mi jej brakowało (…) Jest to monolog, ale taki, który mogę wygłosić tylko w Twojej obecności”*
Beatrice jest nieustępliwa, wierzy w swoją intuicję, wierzy w swoją siostrę i narażając się na wiele nieprzyjemności walczy z szablonowym myśleniem, nie godzi się na utarte schematy, wyznacza nowe granice i konsekwentnie prowadzi własne śledztwo. Ta psychologiczna, kryminalna zagadka w połączeniu z pięknem słów oraz przenikliwą treścią tworzy niesamowite wrażenie, które wywołuje emocjonalną burzę.
„Siostra” to trzymający w napięciu thriller psychologiczny, z zaskakującymi zwrotami akcji i dogłębną analizą stanu emocjonalnego pogrążonej w rozpaczy istoty, która nie tylko straciła bliską osobę, ale razem z nią utraciła część siebie. Bardzo polecam.
O „Siostrze”, debiutanckiej powieści Rosamund Lupton, angielskiej scenarzystki, dowiedziałam się kilka miesięcy temu, przypadkowo na jednym z blogów trafiłam na recenzję, która rozpaliła moją wyobraźnię. Na szczęście, miewam szczęście i dzięki letnim książkowym promocjom, udało mi się upolować tę piękną, emocjonalną opowieść o siostrzanej miłości, stracie, żałobie i o...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2012-07-09
Patrzę na okładkę „Baśniarza” i zastanawiam się co o nim napisać. Wbrew pozorom nie jest sprawą prostą opisanie swoich wrażeń po lekturze, szczególnie wtedy, kiedy jej fabuła przekracza granice między światem baśni w którym magiczne postacie i zjawiska tworzą surrealistyczną historię, a światem realnym, gdzie rzeczywistość jest niesamowicie okrutna i stanowi strefę działań niezgodną z sumieniem czy prawem. Jednak od czegoś trzeba zacząć.
Osiemnastoletnia Anna jest dziewczyną, która patrzy na życie przez pryzmat własnego postrzegania, niespecjalnie interesuje się szkolnymi nowinkami i życiem towarzyskim, ma swój świat i plany, które zamierza zrealizować. Niespodziewanie dla niej samej, wpada jej w oko Abel Tannatek, outsider nazywany polskim handlarzem pasmanterią. Chłopak jest wagarowiczem i samotnikiem, za którym ciągnie się zła opinia, mimo to Anna zakochuje się w nim. Dziewczyna poznaje jego inne oblicze; starszego, łagodnego brata który otacza opieką swoją młodszą siostrę, a do tego baśniarza, którego fantastyczna opowieść niebezpiecznie oczarowuje Annę. Od tej pory racjonalne myślenie nie ma racji bytu, Anna jak zaklęta nie może zapomnieć o opowiadanej przez Abla historii, której fabuła dziwnym trafem przypomina rzeczywistość. Co jest prawdą a co fikcją?. Od tej pory nic nie jest tym, czym się wydaje.
„Baśniarz” Antonii Michaelis - autorki wielu interesujących książek m.in. „Tygrysi księżyc”, „Mikołajkowe historie” czy „Lato w Ammerlo” - jest powieścią poetycką i urzekającą, mimo że akcja nie jest oszałamiająca to bardzo trudno odłożyć książkę na bok. Być może jest zasługa Abla, który czaruje nie tylko Annę, ale też każdego kto weźmie tę powieść do ręki, w każdym razie, „Baśniarza” otacza niepowtarzalna magiczna aura.
Wydarzenia w książce rozwijają się powoli, nastrój jest spokojny, ale zwiastujący coś nieprzewidywalnego i niebezpiecznego. Kiedy Abel zaczyna opowiadać swoją baśń: magiczną i mroczną czujemy, że wkraczamy na niebezpieczny teren, bo obok bajecznych postaci różanej dziewczynki i szaro – srebrnego psa, jest też czerwony myśliwy, który chce zabić Małą Królową. Teoretycznie baśń jest fikcją, jednak z czasem zastanawiamy się czy przypadkiem nie jest ona metaforą działań realnych, być może Abel chce przekazać swojej sześcioletniej siostrze brutalną prawdę i pod czarodziejskimi postaciami, kryją się prawdziwi ludzie, czas pokaże gdzie jest granica między fantazją a rzeczywistością.
Tłem wydarzeń jest mroźna zima, biel śniegu jest idealnym kontrastem dla chwil, które są dalekie od niewinnych zdarzeń; narkotyki, nocne lokale, szemrane towarzystwo, szalona miłość, zabójstwa i krew czerwona jak maki, a wszystko to zatopione jest w melodiach niezapomnianych utworów Leonarda Cohena. Żałuję tylko, że fragmenty piosenek tego wykonawcy są nieprzetłumaczone, osobom nieznającym języka angielskiego zabiera się przyjemność rozumienia tekstów Cohena, które w połączeniu z fabułą stanowią intrygujące zestawienie. Warto też podkreślić, że Antonia Michaelis posługuje się urzekającym językiem, momentami miałam wrażenie, że czytam baśń w baśni, poetyzm wraz z sugestywnymi opisami robi wrażenie, wzrusza i onieśmiela.
Jestem zachwycona, ale też bardzo zaskoczona tą książką, która z założenia jest historią miłości, jednak bardzo dużo w niej z dramatu, thrillera czy powieści obyczajowej, Bogiem a prawdą, spodziewałam się lekkiego czytadła, które zafunduje mi błyskawiczną podróż do świata fantazji, po części tak się stało, jednak należy pamiętać, że „Baśniarz” nie jest lekturą łatwą, nie jest też historią opowiadającą o kolejnej banalnej miłości nastolatków, jest to książka w której poruszane są istotne kwestie i która tworzy melancholijny nastrój zmuszający do refleksji. Oczywiście można się czepiać pewnych absurdalności , ale nie sądzę, żeby było to konieczne, bo clou historii jest na tyle znaczące, że drobne niedoskonałości nie mają znaczenia.
Teoretycznie prezentowana przeze mnie powieść jest pozycją dla młodzieży, jednak nie tworzyłabym w tym przypadku jakiegokolwiek podziału, gdyż „Baśniarz” to książka w której odnajdzie się każdy, porwałabym się jedynie na stwierdzenie, że jej głębie odkryje jedynie doświadczony czytelnik.
Patrzę na okładkę „Baśniarza” i zastanawiam się co o nim napisać. Wbrew pozorom nie jest sprawą prostą opisanie swoich wrażeń po lekturze, szczególnie wtedy, kiedy jej fabuła przekracza granice między światem baśni w którym magiczne postacie i zjawiska tworzą surrealistyczną historię, a światem realnym, gdzie rzeczywistość jest niesamowicie okrutna i stanowi strefę działań...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2012-01-02
Ciotka Queenie to mało sympatyczna persona. Osiemdziesięciolatka napawa grozą swoje siostrzenice, Alison i Hermione. Pomimo że kobiety są dorosłe i racjonalne, to w ich podświadomości istnieje niewytłumaczalny lęk przed starszą panią. Pewnej niespokojnej nocy, w dość przerażających okolicznościach seniorka rodu umiera, zostaje pochowana z medalionem w którym znajduje się kosmyk włosów jej ośmioletniej ciotecznej wnuczki, Rowan.
Po niedługim czasie dziewczynka poznaje dziwną Vicki, pod wpływem nowej koleżanki zaczyna się podejrzanie zachowywać. Hermione jest przerażona tą zmianą, tym bardziej, że w zachowaniu siostrzenicy dostrzega zimną Queenie. Za wszelką cenę próbuje pomóc Rowan... Kiedy sprawy przybierają na sile, a dziewczynka jest coraz bardziej zamknięta w sobie i zarozumiała, jej matka Alison, zaczyna walkę o uwolnienie córki spod złego wpływu przerażającego ducha Queenie.
Ramsey Campbell podarował nam ghost story, powieść balansującą na granicy niepokoju i obłędu. Ten ceniony brytyjski twórca horrorów i fantastyki („Wieża strachu”, „Najciemniejsza część lasu”) wykorzystując ludzkie lęki, stworzył historię od której włos się jeży, a noc, senne koszmary i śmierć nabierają podwójnego znaczenia.
Należy pamiętać, że pierwsza publikacja „Złego wpływu” miała miejsce w roku 1988, dwadzieścia cztery lata temu straszono subtelniej, niemniej jednak, konwencja klasycznego dreszczowca jest zawsze pożądana, w końcu nasze obawy odnośnie śmierci i życia pozagrobowego są niezmienne.
W „Złym wpływie” autor prowadzi czytelnika przez ciemne zakamarki w których strach ma wielkie oczy, a duch jest całkiem realną niebezpieczną siłą. Zagłębiamy się w życiu po śmierci, rytuałach i w mrocznych działaniach mających na celu przywrócenie zmarłego do życia wiecznego w innym ciele. Trzeba przyznać, że Queenie to sprytna staruszka.
„Umrzyjmy młodo, albo żyjmy wiecznie,
Nie mamy tej mocy, ale nigdy nie mówimy nigdy”
Alphaville „Forever Young”
Fabuła książki powoli nabiera tempa, nie ma w powieści nagłych zmian akacji. Autor w sposób nastrojowy nadaje specyficzny rytm bieżącym wydarzeniom. Wprowadzenie zmiennej narracji oraz czasowych przeskoków to interesujący zabieg, jednak momentami bywał dość męczący. Na szczęście Campbell operuje ciekawym stylem, wykorzystując oryginalne porównania i metafory tworzy realne obrazy, które trzymają w napięciu i wzmagają niepokój.
Mimo że jestem pod wrażeniem książki to w pewnych momentach zabrakło mi kropki nad i, napięcie rosło, ale nie miało gdzie ujść, to samo dotyczy pewnych kwestii, które pojawiły się w książce, ale nie wykorzystano drzemiącego w nich potencjału, jak choćby postać Lance'a, czy ojca Queenie, od którego wszystko się zaczęło, tutaj sprawa jest dla mnie niedokończona... Coś się rozpoczęło, coś nie wypaliło. Oczywiście ostatnie słowo należy do autora i tego się trzymajmy.
„Zły wpływ” to dobra książka, historia jest poruszająca, mroczna, działająca na wyobraźnię. Miłość rodzica do dziecka, którego życie zostało zagrożone zawsze emocjonuje, a kiedy stoją za tym złe moce, które swoimi zimnymi mackami zza grobu próbują nad żywymi przejąć władzę, tworzy nam się przerażający koszmar, od którego trudno uciec.
Powieść jest lekturą obowiązkową dla fanów klasycznego dreszczowca.
Ciotka Queenie to mało sympatyczna persona. Osiemdziesięciolatka napawa grozą swoje siostrzenice, Alison i Hermione. Pomimo że kobiety są dorosłe i racjonalne, to w ich podświadomości istnieje niewytłumaczalny lęk przed starszą panią. Pewnej niespokojnej nocy, w dość przerażających okolicznościach seniorka rodu umiera, zostaje pochowana z medalionem w którym znajduje się...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2012-11-07
Młody reporter otrzymuje interesujące zlecenie. Ma napisać artykuł o urokliwej posiadłości w skład której wchodzą sekwojowe lasy, wzgórza ciągnące się aż do plaży i zapierająca dech w piersi rezydencja. Stojący na klifie, porośnięty bluszczem gmach robi na reporterze niesamowite wrażenie, jeszcze większy zachwyt wzbudza w Rubenie właścicielka domu, która zamierza sprzedać ten okazały majątek. Niesamowity klimat miejsca oraz zachwycająca historia posiadłości, sprawia, że Ruben i Marcehnt ulegają nastrojowi i spędzają ze sobą wyjątkowe chwile, które burzy potworny napad. Mężczyzna zostaje pogryziony przez niezidentyfikowane zwierze, bardzo silne i niezwykle brutalne. Wkrótce po tym zdarzeniu zaczyna ulegać przerażającej, ale też niezwykle fascynującej przemianie. Ruben jest zachwycony nową mocą, jednocześnie podejmuje próby rozwiązania zagadki przemiany, tym bardziej, że dar który otrzymał wywołuje spore zamieszanie nie tylko w jego życiu, ale też staje się informacją dnia.
„Dar wilka” to moje pierwsze spotkanie z twórczością Anne Rice, autorki znanej z bestsellerowych cykli, m.in. z „Kroniki wampirów” w których debiutancka powieść „Wywiad z wampirem” uznawana jest za najpopularniejszą książkę wszech czasów oraz z "Pokuty" powieści, która dość niedawno, bo w 2011 roku wywołała spore poruszenie. Jakby nie patrzeć, książki tej pisarki nie przechodzą bez echa, dlatego postanowiłam wziąć na warsztat jej najnowszą powieść, reklamowaną jako gotyckie dzieło w którym wilkołaki wiodą prym.
Powieść utrzymana jest w doskonałym klimacie, który non stop przenosił mnie do XIX wiecznej Anglii, jest to o tyle zabawne, że akcja powieści dzieje się współcześnie na obszarze stanu Kalifornia, oczywiście ten zdumiewający nastrój uznaję za zaletę, ponieważ czytanie historii w której wilkołak jest bohaterem numer jeden, było dla mnie o wiele bardziej przyjemniejsze. Styl pisania Anne Rice jest absolutnie perfekcyjny, tworzy ona piękne zdania, które przesycone są emocjami i wiernie oddają charakter chwili, co więcej, autorka potrafi kreować obrazy, które ożywają w naszej wyobraźni i sprawiają, że z łatwością wczuwamy się w opisywaną historię. Bezsprzecznie pisarka ma wielki talent i chwała jej za to, bo dzięki temu, mamy możliwość przeżyć pasjonującą i zaskakującą przygodę w bardzo idyllicznych warunkach natury, i wszystko byłoby na medal, gdyby nie moje tradycyjne podejście do tematu wilkołaków.
Anne Rice przedstawiła w swojej powieści uwspółcześnionego wilkołaka, który w drodze ewolucji uległ przeobrażeniu, przez co jego pierwiastek ludzki i wilczy zachował równowagę, mało tego, istoty te obdarzone są wyjątkowym poczuciem moralności, co w połączeniu z ich niezwykłą siłą służy do walki ze złem. Wizja wilkołaka-bohatera wydaje się logiczna i dopasowana do naszych czasów. Obraz ucywilizowanego zwierza, który w kolejnych latach swojego istnienia przybrał o wiele bardziej doskonalszą, inteligentniejszą i ludzką formę nie powinna dziwić, tym bardziej, że w historii nie brakuje rozważań metafizycznych, które co nieco wyjaśniają tę zaskakującą metamorfozę i skłaniają do zaakceptowania niezwykłości tej istoty, która niezmiennie kojarzona jest z bezmyślną bestią. Nie zmienia to jednak faktu, że wilkołak, który po krwawej uczcie korzysta ze swojego iPhone, wypada karykaturalnie. Jednak pomimo moich wątpliwości odnośnie wilczego bohatera nie mogę stwierdzić, że jest on postacią nieinteresującą, co to to nie, z całą pewnością ta oryginalna wersja mrocznej istoty przypadnie do gustu miłośnikom awangardowych rozwiązań, zaś zwolennicy klasycznych motywów znajdą radość w momentach, kiedy nasz bohater będzie rozkoszował się swoją wilczą naturą.
Cóż na zakończenie mogę napisać, „Dar wilka” to ekscytująca powieść, która odrobinę przypomina baśń o „Pięknej i Bestii”, a trochę „Jackylla i Mr. Hyde'a”, wprawdzie uważam, że fabuła jest nadmiernie rozwlekła, przez co nie zawsze możliwe jest pełne skupienie, to jednak różnorodność wątków, takich jak mroczne rodzinne sekrety, okrutne zbrodnie, wielka namiętność i nadzwyczajna transformacja, która daleka jest od stereotypów, składa się na atrakcyjną lekturę.
Młody reporter otrzymuje interesujące zlecenie. Ma napisać artykuł o urokliwej posiadłości w skład której wchodzą sekwojowe lasy, wzgórza ciągnące się aż do plaży i zapierająca dech w piersi rezydencja. Stojący na klifie, porośnięty bluszczem gmach robi na reporterze niesamowite wrażenie, jeszcze większy zachwyt wzbudza w Rubenie właścicielka domu, która zamierza sprzedać...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2011-11-11
2012-01-09
„Bulgur” Magdy Fres czytałam z mieszanymi uczuciami. Często tak jest, że książka przeznaczona dla młodzieży jest doskonałą lekturą dla zdecydowanie starszych miłośników słowa pisanego. W przypadku tej książki informację, że powieść kierowana jest dla młodych czytelników, należy wziąć całkiem poważnie, gdyż pomimo tego, że zawiera istotne przesłanie, można się nią lekko rozczarować. Nie przedłużając postaram się co nieco z tego wyjaśnić.
Izka jest nastolatką, licealistką, dziewczyną niespecjalnie się wyróżniającą, ot zwykła, sympatyczna dziewucha z zasadami. Ta młoda kobieta, często ulega fascynacji książkami i układa swoje życie według przedstawionego w niej schematu, była już Anią z Zielonego Wzgórza, a teraz postanawia zmienić się na podobieństwo Belli ze „Zmierzchu”. Przemalowuje włosy, ubiera się jak Bella, a nawet jada jak Bella. Żeby było ciekawej w jej szkolnym życiu zaczyna się dziać wiele interesujących rzeczy, całkiem podobnych do tych z sagi o wampirach.
Na wstępie uprzedzę, że pomimo motywu „Zmierzchu”, w książce nie spotkamy krwiopijców, tylko zwykłych młodych ludzi, którzy wchodzą w dorosłe życie, szukają własnego ja, przyjaźni, miłości, a w ich typowych dniach mają miejsce incydenty związane z alkoholem czy z niewłaściwym podejmowaniem decyzji.
Autorka bazując na wyraźnie nakreślonych postaciach, stworzyła historię będącą drogowskazem dla tych młodych istot, którym w dobie współczesnego szpanerskiego szału, trudno jest być sobą, a jeszcze trudniej jest wieść życie zgodne z etyką i podstawowymi zasadami moralności.
Bardzo mi się podobało, że bohaterzy nie mieli fiksum-dyrdum, byli bardzo prawdziwi w tym co mówili i robili, nie czułam w tej historii wodolejstwa ani naciągania, jest to opowieść całkowicie realna i może dotyczyć niejednej nastolatki czy młodej kobiety.
Język w jakim został napisany „Bulgur” jest prosty, charakterystyczny dla współczesności. W zestawieniu z całkiem normalnymi postaciami i treścią, która uczy, naświetla problemy młodych, wrażliwych ludzi, książka jest sympatyczną i odpowiednią lekturą dla czytelników młodego pokolenia.
Na chwilę wrócę do tych moich mieszanych uczuć. Nie jestem fanką sagi „Zmierzch”, czytanie co chwilę o tym, że Izka jest ubrana jak Bella, myśli jak Bella i pije jak Bella, mocno mnie irytowało, poza tym książka nie wyróżnia się szczególnie intensywnym rozwojem wydarzeń, dopiero po przeczytaniu około 100 stron, historia nabiera tempa i sprawia, że dość mocno odczuwamy życiowe perypetie głównej bohaterki. Brakowała mi też wyraźnego akcentu, że szczerość wobec drugiego człowieka to podstawa, chociaż oczywiście i o tym w książce jest mowa to jednak...tąpnięcie powinno być bardziej wyraźne.
„Bulgur” to książka która opowiada o dorastaniu i o problemach z nim związanych. Młodzi ludzie zdobywając doświadczenie często przekraczają granice, poruszają po grząskim gruncie.
Lektura jest typową pozycją dla młodych czytelników, w jej treści znajdują się odpowiedzi w jaki sposób można odkryć własną tożsamość, pasję i miłość.
„Bulgur” Magdy Fres czytałam z mieszanymi uczuciami. Często tak jest, że książka przeznaczona dla młodzieży jest doskonałą lekturą dla zdecydowanie starszych miłośników słowa pisanego. W przypadku tej książki informację, że powieść kierowana jest dla młodych czytelników, należy wziąć całkiem poważnie, gdyż pomimo tego, że zawiera istotne przesłanie, można się nią lekko...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2012-01-21
Magia to wiedza tajemna, która fascynuje od wszech czasów, nic tak nie nęci jak możliwość kształtowania świata według własnych upodobań i korzystania z dobrodziejstw magicznych zaklęć. Zapewne większość z nas, będąc dzieckiem, była oczarowana bajkowymi wróżkami czy czarodziejami, to zachwycenie czarami trwa nieustannie... nie bez powodu Harry Potter jest gwiazdą wśród dzieci i młodzieży, co ja piszę! niejeden dorosły idzie w zaparte i nie przyznaje się do swojego mugolstwa.
Z pomocą wszystkim, którzy pragną poznać magiczną sztukę rzucania zaklęć oraz arkana wiedzy każdego szanującego się czarnoksiężnika, wydawnictwo Debit udostępnia pięknie opracowaną, prawdziwą, trójwymiarową „Księgę zaklęć” a w niej... same cuda.
Księga zawiera podstawowe informacje o magicznym świecie, a także proste zaklęcia z których może skorzystać każdy początkujący adept tej sztuki. Na bardzo dobrej jakości papierze oraz w towarzystwie bajecznych ilustracji, zostają opisane tajemne przygotowania do czarodziejskich działań. Zostajemy oprowadzeni po pracowni czarodzieja, poznajemy niezbędne narzędzia służące do mieszania mikstur, wszelkie kotły, garnki i fiolki. Dowiemy się też jaka powinna być idealna różdżka i szaty czarodzieja.
W księdze nie brakuje informacji o magicznym piśmie, cyfrach, a także zwierzętach, które służą pomocą każdemu czarodziejowi, poza tym te domowe duchy z racji dobrego węchu i wzroku potrafią wykryć obecność goblinów i innych złośliwych stworzeń. Na tym przygoda ze światem magii się nie kończy, czeka nas jeszcze garść informacji o sztuce latania na miotle, perskim latającym dywaniku i to co najważniejsze – sztuce rzucania zaklęć, zmianach kształtu i niewidzialności. Dla ułatwienia ćwiczeń i lepszego poznania tajemnic, na końcu książki znajdują się notatki czarodzieja, a w nich słowniczek najistotniejszych zagadnień z dziedziny magii oraz w razie konieczności, przeciwzaklęcia.
Oprócz niezbędnej wiedzy, księga dysponuje technologią rozszerzonej rzeczywistości (RR). Na pierwszej stronie dołączona jest płyta z oprogramowaniem umożliwiającym korzystanie z RR, oznacza to, że za pomocą kamery internetowej, każdy właściciel tej magicznej „Księgi zaklęć” można oglądać super-rzeczywiste animacje na ekranie własnego monitora. Pomocne przy tym są karty inicjujące, które znajdziemy ciekawie zapakowane wraz z płytą instalacyjną. Uruchomienie płyty oraz jej instalacja to banalnie prosta sprawa, należy tylko zwrócić uwagę na minimalne wymagania sprzętowe, żeby program mógł pracować potrzebuje solidnej pamięci RAM – 1GB, kartę graficzną Nvidia GeForce FX lub ATI Radeon X, procesor Intel Pentium4 2.4GHZ lub szybszy odpowiednik AMD no i oczywiście kamerkę internetową. Poruszanie się po programie nie nastręcza trudności i jest niesamowitą zabawą dla całej rodziny.
„Księga zaklęć” to doskonała rozrywka, która oprócz tego, że dostarcza wiedzy w kwestii czarów, wróżbiarstwa i magicznych mikstur, to dzięki technologi 3D sprawia, że uczeń zasad czarodziejstwa może doświadczyć zmian kształtu, sztuki strzelania z różdżki czy lotu na miotle. Ta księga to prawdziwy świat magi. Zapraszam.
Magia to wiedza tajemna, która fascynuje od wszech czasów, nic tak nie nęci jak możliwość kształtowania świata według własnych upodobań i korzystania z dobrodziejstw magicznych zaklęć. Zapewne większość z nas, będąc dzieckiem, była oczarowana bajkowymi wróżkami czy czarodziejami, to zachwycenie czarami trwa nieustannie... nie bez powodu Harry Potter jest gwiazdą wśród...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2012-02-29
2012-10-02
Nie wiem jak Wy, ale ja lubię książki w których odkrywam inny wymiar, ukazujący dane zagadnienie w sposób niezwykły. Do takich właśnie lektur zaliczyłabym powieść Miłki Malzahn „Królowa rabarbaru”. Nie wiem czy w przypadku książki można mówić o pierwszym wrażeniu, ale kiedy wzięłam tę niewielką pozycję do ręki i przeczytałam kilka pierwszych zdań z opisu na okładce, to nie czułam się podekscytowana lekturą, wszystko to wydało mi się dziwaczne i nieprzystępne, poza tym ani tytuł, ani nazwisko autorki nic mi nie mówiło, a szkoda, bo jak się okazuje pod tym egzotycznie brzmiącym nazwiskiem ukrywa się właścicielka artystycznej i bardzo twórczej duszy; Miłka Malzahn pisze opowiadania, wiersze i książki, oprócz tego pięknie śpiewa, grywa w sztukach teatralnych i zajmuje się dziennikarstwem, obecnie pracuje w radiu jako DJ.
Na szczęście moje pierwsze wrażenie dość szybko uległo metamorfozie i mimo że książka zdecydowanie jest abstrakcyjna, to jednocześnie intryguje, a jej subtelny język i zabawa autorki słowem zadziwia. Krótko o fabule, bo w przypadku tej książki za dużo zdradzić nie można, napiszę tylko, że bohaterką jest przeurocza Rostomiła, która wiedzie spokojne i ułożone życie przy boku wiernego i rezolutnego męża oraz w towarzystwie oryginalnej Gosposi i kota Papuasa. Ich piękny dom z cudownym ogrodem obsadzonym rabarbarem i forsycjami przyciągał jak magnes wszelakich gości o których idealna pani domu dbała należycie. Zadowolona z życia Rostomiła zarażała optymizmem goszczące osobistości, wszyscy czuli się spełnieni i usatysfakcjonowani, można by rzec – sielanka. Jednak kiedy w domu pojawia się pięciu kabalistów, życie naszej bohaterki zaczyna się przeobrażać, niekoniecznie w sposób zadowalający.
Na pierwszy rzut oka temat książki może wydawać się banalny i mało zajmujący, ale nie dajcie się nabrać na idyllicznie brzmiącą fabułę, ponieważ ta powieść jest tak osobliwa i przewrotna, że wprawia w osłupienie, które dodatkowo potęguje efektowna gra słów. Dla autorki słowa to magiczne narzędzie za pomocą którego wyraża emocje oraz interpretuje przymioty byty, tworzone przez nią zdania sprawiają wrażenie nierealnych, są jak zabawa, zagadka, poezja. Taka konstrukcja nie jest sprawą łatwą, bo pomimo że książka ta była dla mnie wyzwaniem i interesującą podróżą przez sny bohaterki i kabalistyczne przypowieści to momentami czułam się jak Alicja w Krainie Czarów. Świat przedstawiony w powieści sprawiał wrażenie iluzorycznego, postacie jak i wydarzenia podpadały pod groteskę, a dialogi to istna żonglerka słowna do której ciężko się przyzwyczaić , a jeszcze trudniej ją zrozumieć. Jednak gra jest warta świeczki, ponieważ pod tą niecodzienną formą ukrywa się opowieść o sensie życia, o poszukiwaniu swojego miejsca w świecie i o burzeniu pozornie zadowalających układów, które nie tylko nie dostarczają pełni szczęścia, ale są słodką pułapką z której bardzo trudno jest się wyrwać.
Z całą pewnością „Królowa rabarbaru” jest pozycją wyjątkową i nowatorską, którą warto poznać, ale przestrzegam, że być może nie będzie ona odpowiednią lekturą dla czytelników, którzy lubią przejrzyste, proste formy i konkretne przekazy, obawiam się, że nierzeczywiste tło oraz nietypowe igranie słowem może okazać się istotną przeszkodą w poznaniu kwintesencji tej książki.
Nie wiem jak Wy, ale ja lubię książki w których odkrywam inny wymiar, ukazujący dane zagadnienie w sposób niezwykły. Do takich właśnie lektur zaliczyłabym powieść Miłki Malzahn „Królowa rabarbaru”. Nie wiem czy w przypadku książki można mówić o pierwszym wrażeniu, ale kiedy wzięłam tę niewielką pozycję do ręki i przeczytałam kilka pierwszych zdań z opisu na okładce, to nie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2012-10-09
Życie jest pełne kolorów, poczynając od czasu, który zmienia się w rytm odcieni mijających pór roku, po każdą myśl, każde uczucie, któremu jesteśmy w stanie przypisać idealnie pasującą mu barwę.
„Biała jak mleko, czerwona jak krew” pulsuje mocą dwóch skrajny kolorów, tak bardzo różniących się, a jednoczenie tak doskonale do siebie pasujących. Opisywana historia to emocje i jeszcze raz emocje. Każde zdanie brzmi jak rytm naszego wnętrza, czytanie jest proste, bo uczucia nie potrzebują skomplikowanych słów.
Alessandro D'Avenia, jest odkryciem włoskiej literatury. Pracuje jako nauczyciel w liceum w San Carlo w Mediolanie, inspirację czerpie z kontaktów z młodzieżą i z życia, bo jak twierdzi: „ Życie ma zawsze najlepszy copyright, jest autorem niezliczonych scenariuszy w których występujemy jako postacie otwarte na miłość i zdolne do kochania”.
Nie sposób nie zgodzić się z autorem – życie ze swoją nieprzewidywalnością, pisze zaskakujące historie, a dzięki talentowi ludzi, którzy potrafią przelać emocje na papier dostajemy wyjątkowe książki, takie jak „Biała jak mleko, czerwona jak krew”
Tak oto dane nam jest poznać szesnastoletniego Leo, chłopak ma lekko niepokorną duszę, bywa bezczelny, ale jest też odważny. Otaczający świat i wszelkie emocja opisuje kolorami. Błękit to kolor przyjaźni, jest jak niebo i woda, jak oczy czarnowłosej Silvi, przyjaciółki, która zawsze zrozumie i wysłucha, nie oczekując nic w zamian.
Biel to kolor który nie ma granic. Leo nie znosi bieli, bo biel to cisza, jest niczym. Czerwień to miłość, jest jak krew, marzenia... Miłość to śliczna ognistoruda Beatrice, w zieleni jej oczu Leo odnajduje spokój. Kolory przenikają się, tworząc oryginale mozaiki, często powodują zamęt w życiu chłopaka, jednak będą towarzyszyć mu przez cały okres dojrzewania oraz w chwilach poznawania życiowych tajemnic.
Jak być sprawiedliwym dla książki i jakimi słowami opisać jej magię? Powieść określana jest jako współczesne Love Story, nie bez powodu; Opowiada o aspektach które są szczególnie bliskie sercu, o tajemnicy miłości. Z tym że miłość rzadko kiedy nie boli, a w przypadku kiedy okrutny los nie wykazuje krzty zrozumienia i współczucia, rzucając kłody pod nogi, można tylko płakać i prosić...o cud.
Narratorem jest Leo. Młodzieniec pozwala nam wkroczyć w swój świat, pełen chaosu i rozterek. Obserwujemy Leo, mamy okazje poznać jego codzienność i sytuacje, które sprawiają, że chłopak powoli się zmienia, dojrzewa, analizuje.
Podoba mi się jak autor ukazuje świat współczesnej młodzieży, podkreślając rolę osób, które nie zrażając się przeciwnościami, tłumaczą i uczą życia . Wydaje się że nastolatki otoczone technicznymi nowinkami, opętane internetem i uzależnione od telefonów komórkowych, nie mają żadnych wartości, ani grama szacunku do innych ludzi, a tak niewiele trzeba żeby na życie spojrzeć innymi oczami, wystarczy mądry nauczyciel taki jak choćby książkowy belfer o niewdzięcznej ksywce „Naiwniak”.
Książka zawiera w sobie piękne zwroty, głębokie myśli i niestety tutaj troszkę zgrzyta. Nie do końca pewne kwestie wypowiadane przez Leo pasują do mentalności szesnastolatka, autentyczniej brzmiałyby w ustach profesora filozofii, niż u dorastającego chłopca. Oczywiście ten poślizg nie ma większego znaczenia w odbiorze książki dlatego, że czytając skupiamy się na emocjach, które kumulują się w nas żeby wybuchnąć w najmniej oczekiwanym momencie, bo historia Leo, nie jest łatwa, porusza takie tematy jak: wiara, cierpienie, strata, śmierć, zagubienie.
„Biała jak mleko, czerwona jak krew” to książka intrygująca, zawierająca w sobie refleksje na temat życia, ukazuje też siłę i słabości tkwiące w młodym człowieku. Powieść czyta się jednym tchem,tym bardziej że napisana jest prostym językiem, bez zbędnego patosu, pomimo że opowiada historię szesnastolatka, to zawiera w sobie uniwersalne prawdy. Polecam ją każdemu czytelnikowi, ta powieść nie ma limitu wieku.
Życie jest pełne kolorów, poczynając od czasu, który zmienia się w rytm odcieni mijających pór roku, po każdą myśl, każde uczucie, któremu jesteśmy w stanie przypisać idealnie pasującą mu barwę.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to„Biała jak mleko, czerwona jak krew” pulsuje mocą dwóch skrajny kolorów, tak bardzo różniących się, a jednoczenie tak doskonale do siebie pasujących. Opisywana historia to emocje i...