-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik19
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński5
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1173
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać419
Biblioteczka
2016-12-18
2016-12-11
2016-12-10
2016-12-05
2016-12-06
2016-04-23
2016-11-29
2016-04-21
2016-07-31
2016-08-02
2016-09-23
2016-12-14
Zafascynowany opowieściami Tomasza Owsianego podczas spotkania w ramach Explorer's Festival 2016 w Łodzi, postanowiłem zapoznać się z jego debiutem wydawniczym, jakim jest właśnie "Madagaskar. Tomek na Czerwonej Wyspie". I, niestety, rozczarowałem się okrutnie.
Dawno tak nie męczyłem się przy czytaniu książki. I zastanawiam się dlaczego? Czy to wina kwiecistego języka? Trudno wszak robić zarzut z tego, że ktoś sprawnie posługuje się językiem polskim. A mimo to, własnie rozbudowane (do granic pretensjonalności niekiedy) zdania, podczas których najzwyczajniej w świecie czytelnik traci wątek, uniemożliwiają szybką lekturę. Co z tego, że plener egzotyczny, że wyprawa wspaniała, że książka ma walor edukacyjny, jeśli w pewnym momencie zaczyna odczuwać się zniechęcenie? I to podkreślanie, że "nie chcę być traktowany jak biały", które wypada groteskowo. (Żeby być traktowanym jak tubylec, trzeba by było... po prostu być tubylcem na pełen etat).
Najlepiej książka wypada w momentach, kiedy Owsiany przestaje tworzyć poezję prozą i dryfować w oceanie eseistycznych porównań landszaftowych, poddanych subtelnej dekoracji nieco przesadnie wysilonym humorem... (o! taka namiastka stylu autora, z nieodłącznym wielokropkiem, wieńczącym, niekiedy bezsensownie, co drugi akapit); kiedy autor zamiast długich zdań, poświęconych wszystkiemu, koncentruje się na konkretnym miejscu, osobie, sytuacji (czyli druga połowa książki). Co znamienne, nauczyciel Tomasz przebywający na Madagaskarze osiem miesięcy najciekawiej opisuje ostatnie cztery dni pobytu na wyspie. Z nich też dowiadujemy się najwięcej o ludziach, zwyczajach, kulturze. Poprzednie miesiące wydają się na tym tle niezwykle ubogie, pomimo różnych podróży autora.
Konfundująca lektura.
Zafascynowany opowieściami Tomasza Owsianego podczas spotkania w ramach Explorer's Festival 2016 w Łodzi, postanowiłem zapoznać się z jego debiutem wydawniczym, jakim jest właśnie "Madagaskar. Tomek na Czerwonej Wyspie". I, niestety, rozczarowałem się okrutnie.
Dawno tak nie męczyłem się przy czytaniu książki. I zastanawiam się dlaczego? Czy to wina kwiecistego języka?...
2016-11-22
2016-11-19
2016-11-16
2016-11-14
2016-10-29
2016-10-15
2016-10-14
2016-10-12
"Shantaram", och, "Shantaram"...
Jeśli Marcin Meller poleca tę książkę jako jego reklamę wybrano hasło "<Shantaram> to czytelniczy Święty Graal", to wiedz, że coś się dzieje!
Święty Graal?! Co to za mętne i absolutnie nic nie mówiące skojarzenie? Że niby co - ta książka to mit i jej na półkach sklepowych nie znajdziesz? Podążaj, podążaj, aż oszalejesz? Czy może... Aaaa! Może, że historia/historie w niej zawarte są mniej więcej tak samo rzeczywiste jak mityczny kielich? To by miało sens...
Ale - po kolei.
Po pierwsze - powieść pana Robertsa czyta się bardzo dobrze, zwłaszcza jej pierwszą połowę. Można nawet rzec, że absolutnie pochłania ona czytelnika. Czym? Dobre pytanie. Moim zdaniem, obietnicą niezłej awanturniczej przygody. Wszelkie minusy, których sygnały można dostrzec w pierwszej połowie, ignorujemy, przekonani, że przecież autor nie jest doświadczonym literatem, lecz zbiegiem; że to nie misternie skonstruowana historia, lecz Samo Życie, a to jego uporządkowane notatki z dziennika podróży.
Problem pojawia się w drugiej połowie książki, kiedy i akcja - pomimo mocy atrakcji - znacząco spowalnia, i same wydarzenia otaczające Lin-baba, alter ego autora, stają się nad wyraz nieprawdopodobne. No, ale przecież to się wydarzyło naprawdę! (Napisałbym dlaczego w to wątpię, ale byłby to spoiler).
Może i się wydarzyło, choć... Choć przyznam, że narada gangsterów i dylematy dotyczące wejścia w interesy z narkotykami zbyt trącą starym poczciwym "Ojcem Chrzestnym" Mario Puzo. Właśnie, rzecz druga - coraz mocniej przebijające się kalki albo z innych powieści, albo z filmów. Próżno też szukać większych filozoficznych rozważań i jeśli już się pojawiają, padają najczęściej z ust niestroniącego (to eufemizm) od alkoholu hochsztaplera Didiera (chyba najlepiej skonstruowanej postaci), który pełni w tej książce rolę swoistego trickstera kulturowego. Książce, która - notabene - mogłaby spokojnie być o jakieś dwieście stron krótsza, bo zakładam, że tyle stron dałoby w sumie powtarzane przez narratora wyznanie o byciu zbiegiem, uciekinierem, przestępcą (etc.) z Australii.
"(...) jest jeszcze Karla - femme fatale, jakich mało w literaturze (...)", pisze Marcin Meller. Serio? Mało książek Pan żeś przeczytał, panie Meller. W poszukiwaniu dobrej kobiety-pająka w literaturze, poza kryminałami Hammetta i Chandlera, polecam choćby i "Pana Samochodzika i niesamowity dwór".
Trochę się pastwię, bo "Shantaram" to naprawdę dobrze napisana rzecz. Pierwsze jej dwie części wręcz hipnotyzują! I nie egzaltowane wstawki, czy głupkowate sceny (naprawdę, przydałby się książkowy montażysta!) stanowią problem. Chodzi o to, że jak już zachłyśniemy się Bombajem i romantycznością tamtejszych slumsów i jak odłożymy ten blichtr Indii na bok, to... To w gruncie rzeczy otrzymujemy bardzo schematyczną historię, z bardzo, naprawdę bardzo czarno-białymi postaciami, punktową narracją i problemami z "Mody na sukces".
"Shantaram" to po prostu zręcznie sfabrykowane oszustwo, które, niestety, przyznaję skruszony, kupuję.
"Shantaram", och, "Shantaram"...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toJeśli Marcin Meller poleca tę książkę jako jego reklamę wybrano hasło "<Shantaram> to czytelniczy Święty Graal", to wiedz, że coś się dzieje!
Święty Graal?! Co to za mętne i absolutnie nic nie mówiące skojarzenie? Że niby co - ta książka to mit i jej na półkach sklepowych nie znajdziesz? Podążaj, podążaj, aż oszalejesz? Czy może... Aaaa!...