-
ArtykułyLiteracki kanon i niezmienny stres na egzaminie dojrzałości – o czym warto pamiętać przed maturą?Marcin Waincetel22
-
ArtykułyTrendy kwietnia 2024: młodzieżowy film, fantastyczny serial, „Chłopki” i Remigiusz MrózEwa Cieślik2
-
ArtykułyKsiążka za ile chcesz? Czy to się może opłacić? Rozmowa z Jakubem ĆwiekiemLubimyCzytać2
-
Artykuły„Fabryka szpiegów” – rosyjscy agenci i demony wojny. Polityczny thriller Piotra GajdzińskiegoMarcin Waincetel3
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2017-08-24
2017-09-21
„Apteka marzeń” Nataszy Sochy to niezwykła historia, której scenariusz napisało życie.
To trudna, ale i piękna opowieść o życiu i śmierci, o walecznych wojownikach i wojowniczkach, którzy odziani jedynie w pancerz wiary i wielowymiarowej miłości, nie poddają się na polu walki, padają na kolana, gięci bólem i strachem, ale podnoszą się i z dumnie uniesionym czołem stawiają czoła wrogowi. Tym wrogiem jest rak. Rak ma wiele twarzy i wiele imion – ale zawsze jest niszczycielem…
Natasza Socha w „Aptece marzeń” porusza temat bardzo delikatny i wrażliwy. Temat wobec, którego człowiek, posiadający choćby najmniejszą krztynę empatii, nie jest w stanie przejść obojętnie.
Słyszymy: rak, nowotwór – Myślimy: wyrok, niewyobrażalny strach, ból i cierpienie!
To prawda. Choroba nie wybiera. Spada na nas często niespodziewanie. Bo któż z nas jest w stanie ją przewidzieć? Nikt.
„Apteka marzeń” dotknęła moich niezagojonych jeszcze ran. Rak zabrał mi tatę dwa dni po zeszłorocznej wigilii. I chociaż bardzo za nim tęsknię, to wiem, że jest teraz moim Aniołem. Zyskałam też coś czego wcześniej w moim życiu brakowało. Wiarę. Zrozumiałam, dojrzałam, dorosłam. Wiecie, że podczas choroby i nawet największego bólu, kiedy nawet morfina nie przynosiła ulgi – mój tato zachował swoją wewnętrzną pogodę ducha, był kolorowym motylem, błyszczącą rybką. Odszedł wieczorem, po cichu.
„Czasem wygrywa ten, który przegrał...”
Zanurzając się w lekturze wiedziałam, że lekko nie będzie. I nie było! Płakałam tak, że ledwo widziałam, a oddech zamierał w moich płucach i nie mogłam sięgnąć po więcej tlenu.
Jeśli nie zetknęliście się bezpośrednio z chorobą nowotworową, to poznacie całą bolesną prawdę o niej. „Apteka marzeń” przyniesie Wam wiele emocji, których się nie spodziewacie.
Natomiast Ci z Was, którzy niestety mają bądź mieli styczność z rakiem, przeżyją historię Oli i Karoliny, z podwójnie złamanym sercem, z podwójnym strachem, ale i z podwójną wiarą.
„Nawet jeśli mamy tylko jeden procent szansy,
to ciągle nie jest to bezwzględne zero.
Nawet wtedy, trzeba walczyć.”
„Apteka marzeń” napisana życiem, chorobą, strachem, niezłomną walką i wielką miłością. Jest świadectwem na to, że bez wiary życie jest puste...bez niej człowiekowi nie zostaje nic.
Dwa miesiące przed premierą „Apteki marzeń” zapisałam się do DKMS – jeśli gdzieś w świecie ktoś okaże się moim genetycznym bliźniakiem, bez wahania oddam mu swoje komórki macierzyste lub szpik. Będę właśnie takim czerwonym balonikiem. Czerwonym pogotowiem jego marzeń.
Bardzo bym chciała, abyście sięgnęli po „Aptekę marzeń” - poruszającą do głębi lekcję pokory, empatii i dzielenia się tym co mamy najcenniejsze – sobą.
Pamiętajcie Kochani, że część dochodów ze sprzedaży każdego egzemplarza „Apteki marzeń” przekazana zostanie Drużynie Szpiku. To też są czerwone baloniki.
Pełna recenzja na: http://przeczytajka.blogspot.com/2017/09/apteka-marzen-natasza-socha.html
„Apteka marzeń” Nataszy Sochy to niezwykła historia, której scenariusz napisało życie.
To trudna, ale i piękna opowieść o życiu i śmierci, o walecznych wojownikach i wojowniczkach, którzy odziani jedynie w pancerz wiary i wielowymiarowej miłości, nie poddają się na polu walki, padają na kolana, gięci bólem i strachem, ale podnoszą się i z dumnie uniesionym czołem stawiają...
2017-08-24
Każdy z nas ma w życiu takie chwile, gdy los przewraca wszystko do góry nogami a świat staje na głowie...
Być wówczas dobrym przyzwoitym człowiekiem wcale nie jest łatwo. A przy tym myśleć o innych i być odpowiedzialnym za czyjś los jest bardzo ciężko zwłaszcza jeśli się jest osobą, dla której obce są takie wartości jak rodzina, miłość, zaufanie i poświęcenie.
Powieść obyczajowa autorstwa Hanki Lemańskiej opublikowana po raz pierwszy w 2006 roku. Autorka ostatnim akapitem zostawiła sobie również furtkę do napisania drugiej części tej historii. Niestety nie zdążyła. Hanka Lemańska zmarła w 2008 r., więc już nigdy nie dowiemy się jak potoczyły się dalsze losy bohaterów. Każdy może uruchomić swoją wyobraźnię.
Ja uruchomiłam, ale nie będę zdradzać szczegółów mojego ciągu dalszego...:)
Recenzja na:
http://przeczytajka.blogspot.com/2016/09/losu-hanka-lemanska-czy-wiesz-ze.html
Każdy z nas ma w życiu takie chwile, gdy los przewraca wszystko do góry nogami a świat staje na głowie...
Być wówczas dobrym przyzwoitym człowiekiem wcale nie jest łatwo. A przy tym myśleć o innych i być odpowiedzialnym za czyjś los jest bardzo ciężko zwłaszcza jeśli się jest osobą, dla której obce są takie wartości jak rodzina, miłość, zaufanie i poświęcenie.
Powieść...
2018-11-18
Odkąd skończyłam lekturę „Kamienicy pod Szczęśliwą Gwiazdą” niecierpliwie czekałam na dalsze losy bohaterów. Recenzję pierwszego tomu znajdziecie również na moim blogu.
W głowie miałam milion pytań bez odpowiedzi...po drugi tom serii sięgnęłam zatem z wielką ulgą i radością. „Dobre uczynki” przeniosły mnie do krakowskich Dębnik, gdzie mogłam spotkać swoich starych znajomych, lokatorów Kamienicy pod Szczęśliwą Gwiazdą.
Podobno dobre uczynki wracają do nas po stokroć.
Dlaczego więc tak bardzo o nie trudno? Zwłaszcza, gdy uwagę zaprzątają własne sprawy: zdrowie, rodzina, praca czy miłość. Nawet mieszkańcy Kamienicy pod Szczęśliwą Gwiazdą muszą się zmierzyć z nowymi wyzwaniami. Dla Heleny nie jest to łatwy rok: boryka się z problemami zdrowotnymi, kłopotami z mydlarnią i sytuacją rodzinną. Na jaw wychodzi szokująca tajemnica, która już na zawsze odmieni los bohaterki. Zbliża się moment próby dla wszystkich lokatorów – czy wyjdą z niego zwycięsko? Na pewno odkryją prawdę o sobie, której wcześniej nawet się nie spodziewali.
Agnieszka Krawczyk jest jedną z nielicznych autorek, która potrafi tak misternie utkać wielowątkową fabułę, bez „nadmuchiwania” jej zbędnymi opisami czy nadmiernym przeciąganiem akcji. Jej powieści są misternie przygotowane i napisane z wielką precyzją, co ja osobiście szanuję i podziwiam niezmiennie. Śmiało mogę rzecz, że każda przeczytana przeze mnie seria Agnieszki Krawczyk to pięknie uwita pajęcza sieć, która prowadzi do zachwycającego końca.
„Dobre uczynki” obfitują w mnóstwo zaskakujących wydarzeń. Nie spodziewałam się, że w tej części wydarzy się tak wiele…
Poznałam odpowiedzi na niektóre pytania, które zrodziły się w mej głowie po pierwszym tomie.
Nie na wszystkie jednak...z wręcz dziecięcą radością stwierdziłam podczas lektury, że autorka choć złowiła mnie poprzednio na wędkę, nadal mnie na niej trzyma i nie wyjawia od razu wszystkich sekretów ukrytych w murach Kamienicy na Gwieździstej.
Nadal nie mam pojęcia kim jest tajemniczy donator? (mam pewne podejrzenia, ale obawiam się, że mogą być mylne).
Co takiego złego zrobił w swoim życiu, że postawił przed lokatorami kamienicy tak specyficzne warunki?
Jaką rolę w tym wszystkim odegra niepozorna i starsza pani Klara?
Wciąż nie wiem, co sprowadziło matkę Zuzy z powrotem na łono Krakowa?
Czy Leon i Belinda namieszają w życiu młodej pianistki?
„Dobre uczynki” przyniosły mi jednak multum innych przeżyć.
W pierwszym tomie Agnieszka Krawczyk poświęciła więcej uwagi Zuzannie Lorenc. Tymczasem teraz postacią wiodącą uczyniła Helenę Werde.
Z wielką uwagą śledziłam losy wszystkich mieszkańców kamienicy oraz innych postaci, jednak dzięki zastosowanemu zabiegowi miałam okazję zacieśnić więzy przyjaźni z bohaterką, która do tej pory pozostawała bardziej na uboczu.
Z całego serca kibicowałam Lenie podczas jej walki z chorobą. Tu muszę się zatrzymać na chwilę i złożyć ukłon w stronę autorki, gdyż poruszyła w powieści kwestię badań profilaktycznych kobiet.
Z ust Heleny pada pytanie: - Kiedy się ostatnio pani badała?
To pytanie jest o tyle zasadnicze, o ile potrafimy na nie odpowiedzieć szczerze. Ty! TY! I ty – droga czytelniczko! Jeśli właśnie w tym momencie (podczas czytania powieści, albo tej recenzji) ciężko wzdychasz i usprawiedliwiasz się przed sobą, że nie masz czasu, że ciągle milion spraw na głowie, dom, rodzina, dzieci, praca, pies...i innych pierdylion ważnych wymówek ciśnienie Ci się na usta – To ja powiem Ci jedno!
Zarejestruj się kobieto jutro do swojego ginekologa na badania USG piersi i wymaz cytologiczny!
Nie ma wymówki na niebadanie się!
Rak szyjki macicy czy rak piersi, z jakim boryka się bohaterka powieści – wcześnie wykryty ma spore szanse na całkowite wyleczenie!
Autorka podkreśla dość dosadnie – że mamy taką głupią tendencję, że póki coś nas nie dotyka bezpośrednio to udajemy, że tego nie ma, sądzimy że jesteśmy nieśmiertelni i poza zasięgiem wszelakich chorób.
Nieprawda. Choroba nie wybiera. Ona po prostu przychodzi któregoś dnia. Badając się systematycznie – zwiększamy własne szanse na życie.
„Dobre uczynki” to powieść, w której na światło dzienne wychodzą przez lata skrywane sekrety i tajemnice. Jak wielką krzywdę możemy wyrządzić najbliższym i sobie samym? Czy niemówienie prawdy, zatajanie jej może doprowadzić do tragedii? Czy może zburzyć obraz rodziny i rzeczywistości w jakiej się żyło?
Owszem.
Pytanie zasadnicze jakie mi się nasuwa, to - czy po czymś takim można się jeszcze podnieść? Czy wciąż da się być, tak samo dobrym człowiekiem, jak wcześniej?
„Dobre uczynki” uczą zatem czym jest szczerość. Szczerość wobec innych. Ale również szczerość wobec samych siebie.
Szanujmy się. Szanujmy też ludzi wokół nas. Bądźmy szczerzy...nawet za cenę chwilowego bólu.
Najpiękniej dojmującym przykładem takiej szczerości okazała się Inka – czyli Balbina Plecha.
Dlaczego? O tym dowiecie się już sami.
Nie mam zielonego pojęcia co spotka lokatorów Kamienicy pod Szczęśliwą Gwiazdą w kolejnym tomie. Mogę się jedynie domyślać, że podzieje się jeszcze więcej.
Ciekawa jestem szalenie czy Marta Olesińska podejmie wyzwanie rzucane jej przez los?
Czy Iskra w końcu wpadnie w ramiona Szarotki?
Co knuje Łucja? - a może i ona zaskoczy jeszcze wszystkich?
Czy pani Klara zna sekret spadkobiercy?
A może niepozorny woźny wcale nie będzie taki niepozorny?
Co stało się z przeklętym brylantem? Czy wciąż jest zatknięty w kominie?
Czy bohaterom uda się spełnić dobre uczynki i zachować Kamienicę?
Pytań co niemiara…
A czasu do kolejnego tomu bez liku…
„Dobre uczynki” przepełnione są ciepłem i dobrocią, które otulą Was niczym koc w zimny i wietrzny dzień. Zaś wartka akcja i dawkowane przez autorkę emocje, sprawią, że znikniecie z rzeczywistości na ładnych kilka wieczorów.
Serdecznie Wam polecam.
Za cudowny egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu FILIA.
Dziękuję również autorce Agnieszce Krawczyk – za pamięć o mnie.
To dla mnie wielkie wyróżnienie i zaszczyt. Niezmiennie wzruszający, ale i motywujący do działania.
Recenzja na:
https://przeczytajka.blogspot.com/
Odkąd skończyłam lekturę „Kamienicy pod Szczęśliwą Gwiazdą” niecierpliwie czekałam na dalsze losy bohaterów. Recenzję pierwszego tomu znajdziecie również na moim blogu.
W głowie miałam milion pytań bez odpowiedzi...po drugi tom serii sięgnęłam zatem z wielką ulgą i radością. „Dobre uczynki” przeniosły mnie do krakowskich Dębnik, gdzie mogłam spotkać swoich starych...
2017-08-25
Z twórczością Nataszy Sochy zetknęłam się pierwszy raz przy okazji "Rosołu z kury domowej", który ostatnio Wam rozlałam.
Teraz trafiłam na "Dziecko last minute", to kolejny, po "Hormonii" tom z serii Matki, czyli córki. W obecnym roku ukaże się według zapowiedzi kolejna część pt. ,,Kobiety ciężkich obyczajów”.
Nie czytałam pierwszej części, ale to w niczym mi nie przeszkadzało. Bez przeszkód można czytać bez znajomości poprzedniego tomu! Chociaż nie omieszkam przeczytać jeśli cudem uda mi się trafić na pierwszą część.
W "Dziecku last minute" Natasza Socha podejmuje temat późnego macierzyństwa. Główna bohaterka Kalina Stanisławska zachodzi w ciążę w wieku 46 lat, można powiedzieć, że w ostatnim momencie. Dlatego "last minute" w tytule ma tu swoje uzasadnienie. Późne macierzyństwo jest dla Kaliny trudne, staje przed wieloma dylematami, gdzie niepokój miesza się ze szczęściem. Tu ciąża pokazana jest nie jako sielanka, jaką znamy z reklam. I mimo, iż dziecko Kaliny kochane jest od pierwszej chwili, to oprócz radości przynosi jej również lęk, nieustające nudności, zgagę, stan przedcukrzycowy, a jakby tego było mało, nietaktowne uwagi otoczenia czy nawet brak wsparcia u własnej matki. Obserwujemy trud bycia w ciąży, zarówno zdrowotny, jak i psychiczny.
Postaci są wykreowane niezwykle barwnie. Dzięki nim widzimy jak kłamliwi, dwulicowi, przebiegli i złośliwi potrafią być ludzie, zwłaszcza gdy innym sprzyja szczęście bądź wiedzie się lepiej. Trochę denerwowało mnie to, że zarówno Kosma, jak i Kalina nie potrafili być asertywni. Nie umieli zdobyć się na odmowę byłemu partnerowi, co prowadziło do tego, że psuły się ich relacje z obecnymi partnerami. Sama czasami borykam się z podobnymi sytuacjami żądań byłej żony mojego M. i wiem jak bardzo jest to krzywdzące dla Naszego wspólnego życia i naszych finansów.
Najbardziej zaskoczył mnie Kosma. Wielką przyjemnością było obserwowanie jak zmienia się w odpowiedzialnego i wspierającego partnera, który służy wiedzą i pomocą w zakresie ciąży, połogu i wychowania dziecka. W tych jego staraniach i przygotowaniach do tego ważnego wydarzenia, było tyle fascynacji i miłości, a nawet infantylności, że po prostu boki zrywać! Ale mężczyźni w prawdziwym życiu mogliby brać z niego przykład, bo zazwyczaj cały trud macierzyństwa spoczywa na barkach kobiety. Facet taki jak Kosma to prawdziwy skarb :)
Bardzo cieszę się, że mogłam przeczytać tę książkę...Byłam przygotowana na cukierkową opowieść, a dostałam coś zupełnie innego, dającego do myślenia. Ta lektura uświadomi Wam, jak ciężkim i wymagającym poświęceń czasem jest dla kobiety ciąża, a przy tym pokaże poplątane ścieżki ludzkich relacji i uczuć.Polecam :)
Całość recenzji:
http://przeczytajka.blogspot.com/2017/01/dziecko-last-minute-natasza-socha.html
Z twórczością Nataszy Sochy zetknęłam się pierwszy raz przy okazji "Rosołu z kury domowej", który ostatnio Wam rozlałam.
Teraz trafiłam na "Dziecko last minute", to kolejny, po "Hormonii" tom z serii Matki, czyli córki. W obecnym roku ukaże się według zapowiedzi kolejna część pt. ,,Kobiety ciężkich obyczajów”.
Nie czytałam pierwszej części, ale to w niczym mi nie...
2017-08-24
Nie lubię zimy...ale kiedy zobaczyłam w księgarni na półce "Dziecko śniegu", nie mogłam się powstrzymać...
Kiedyś uwielbiałam czytać baśnie i to właśnie na nich się wychowałam. H.Ch. Andersen, bracia W. i J. Grimm, większość baśni tych mistrzów pióra znałam niemalże na pamięć, czytając je z ogromną pasją i zaciekawieniem. A później? Później dorosłam i przestałam po nie sięgać. Całe szczęście w moje ręce trafiło „Dziecko śniegu” debiutującej pisarki Eowyn Ivey.
Jak już wspomniałam nie lubię zimy...ale okładka książki tak mocno mnie zachwyciła, że bez zastanowienia ją kupiłam.
"Dziecko śniegu" to opowieść o pragnieniu miłości i szczęścia inspirowana starą rosyjską baśnią.
Jack i Mabel zawsze marzyli o dziecku. Szukając ukojenia, przeprowadzają się na Alaskę. Chcą rozpocząć życie od nowa, z dala od ludzi. W jednej niesamowitej chwili beztroski lepią ze śniegu postać dziewczynki. Kiedy budzą się następnego ranka, figurki już nie ma. Dostrzegają jedynie ślady niewielkich stóp oraz postać dziecka znikającą między drzewami.
Gdy dziewczynka pojawia się w ich domu, oboje pragną poznać jej tajemnicę i obdarzają ją gorącym uczuciem. To spotkanie odmienia ich życie na zawsze.
Subtelna i niepokojąca książka, w której rzeczywistość przeplata się z baśnią, a niepewność z wiarą w cuda.
"Dziecko śniegu" sprawiło, że podczas czytania wręcz kochałam zimę, z jej kart po prostu wieje chłodem a mróz szczypie w niecierpliwe palce, które chcą jak najszybciej przerzucić kolejną stronę.
Dziś stoi dumnie u mnie półce, przeczytałam ją już dwa razy i z pewnością jeszcze kiedyś powrócę na Alaskę gdzie każdego dnia robi się coraz zimniej i wiatr przenika człowieka aż do kości.
Recenzja:
http://przeczytajka.blogspot.com/2016/09/dziecko-sniegu-ivey-wydawnictwo-pascal.html
Nie lubię zimy...ale kiedy zobaczyłam w księgarni na półce "Dziecko śniegu", nie mogłam się powstrzymać...
Kiedyś uwielbiałam czytać baśnie i to właśnie na nich się wychowałam. H.Ch. Andersen, bracia W. i J. Grimm, większość baśni tych mistrzów pióra znałam niemalże na pamięć, czytając je z ogromną pasją i zaciekawieniem. A później? Później dorosłam i przestałam po nie...
2019-02-08
Jej portret” Ani H. Niemczynow to najnowsza książka autorki, która premierę miała 30 stycznia. Książkę przeczytałam zaraz po premierze, lecz z recenzją przychodzę dopiero dziś. Ta powieść, to jedna z tych, które długo siedzą w głowie powodując ciągły natłok myśli i refleksji.
Dlaczego?
Trudno znaleźć jednoznaczne wyjaśnienie…
Ale postaram się nieco przybliżyć Wam dlaczego akurat we mnie wzbudziła ona głęboki odbiór.
Czytając "Jej portret" niejednokrotnie miałam przemożną chęć potrząsnąć główną bohaterką – Mają. Jej egoistyczna postawa wywoływała we mnie złość i nieodparty bunt wobec jej poczynań. Nie potrafiłam zrozumieć jej uporu i konsekwentnego dążenia do rozpadu rodziny. Myślałam bowiem o tym, że ma tak wiele, a wcale tego nie docenia. Szła w ramiona Daniela niczym ćma do światła, czym straciła w moich oczach bardzo dużo.
W tym samym czasie mocno kibicowałam jej mężowi Marcelowi oraz ich dzieciom, którzy w moim odczuciu z ogromną cierpliwością, a nawet dojrzałością radzili sobie w zaistniałej sytuacji.
Wszystko do czasu...
„Jej porter” Ani H. Niemczynow to nie jest tyko historia ludzi, którzy w którymś momencie się pogubili i trudno im było wrócić na ten właściwy tor. To również niesamowity portret pejzażu emocjonalnego malującego codzienność milionów ludzi na całym świecie.
Jak często myślimy, że jeśli coś zostało nam dane, to nikt nie ma prawa nam tego odebrać? Jak często mylimy miłość z przyzwyczajeniem albo pożądaniem?
Jak często wychodzimy z założenia, że wystarczą prezenty, miłe słowa, aby załagodzić sprzeczkę, bądź nasze zaniedbanie?
Czy słowa mogą wystarczyć, by naprawić błędy?
Czy miłość naprawdę jest najważniejsza w życiu?
Miłość to naprawdę piękne, budujące i ożywcze uczucie. Zbyt często w gonitwie codzienności zapominamy, że trzeba o to uczucie zawsze dbać, niezależnie od tego, ile lat z kimś jesteśmy, ile mamy dzieci, jaki mamy dom. To uczucie, która zawsze trzeba pielęgnować.
Jest takie stare powiedzenie (znam jeszcze z czasów kiedy prowadziłam szkolne pamiętniki) - „Miłość jest jak kwiat, który trzeba stale podlewać, by żył”.
Wiele w życiu przeżyłam i dziś wiem, że nie jest to jedynie banał przepisywany z zeszytu do zeszytu, z kartki na kartkę.
Dziś wiem, że miłość to najwyższe uczucie, któremu trzeba być wiernym i o które trzeba walczyć ze wszystkich sił, w przeciwnym razie można ją stracić.
Teraz wiem, że nie zawiniła jedynie Majka. Zrozumiałam, że winny był również Marcel. Jego bierna postawa poprowadziła jego żonę na złe tory. Bo w miłości nie chodzi o piękny obraz całokształtu, który jest widoczny dla innych. Chodzi o to, by dawać sobie nawzajem to co mamy w sercu. Kiedy jedna osoba dopuści się grzechu zaniechania i przyjmie za pewnik, że to, co ma zawsze będzie jego, może sprawić, że obudzi się z ręką w przysłowiowym nocniku.
Tak też było z małżeństwem Majki i Marcela. Zabrakło obustronnej chęci podlewania.
A ja wciąż uczę się pokory...i bycia, tak po prostu.
Dopiero kiedy dotarło do mnie, że sama przeżyłam coś takiego (chociaż w nieco innym wymiarze), zdałam sobie sprawę z tego, że miłość nie jest nam dana raz na zawsze, ale zawsze mamy szansę, na to, by naprawić swoje błędy. Pod warunkiem, że jesteśmy gotowi je przyjąć do własnej świadomości i chcemy je naprawić. Człowiek dojrzały emocjonalnie jest w stanie naprawić każdy poczyniony przez siebie błąd i naprawić wszystko.
Ania H. Niemczynow w powieści „Jej portret” nie raczy nas historią kobiety, która rzuca się w wir romansu z czystego egoizmu, nie mówi, o mężczyźnie, który jest ideałem, a żona go zostawiła dla innego faceta bez powodu. O nie!
Historia stworzona przez autorkę, choć pozornie jest prosta i do przewidzenia, wcale taka nie jest. Żeby to zrozumieć należy szerzej otworzyć oczy i zobaczyć, że autorka napisała historię o tym, jak dbać o miłość. Jak nie dopuścić do jej utraty.
Sądzę, że Ania – poprzez wykreowaną fabułę chciała nam pokazać, że świat jest pełen pokus, chwil zapomnienia, a my ludzie zbyt często opieramy swoją egzystencję na pozorach. Nie widzimy, zbyt mało czujemy, niezbyt dużo rozumiemy.
Jednak nie jest nigdy za późno dla nas. Nie jest nigdy za późno na to, by poznać samego siebie i uświadomić sobie, że to nie mieć, a być - jest najwyższą wartością w życiu człowieka.
„Jej portret” to historia także historia o tym, że w związku trzeba zawsze stać do siebie plecami. Nie twarzą w twarz – jak sądzimy. Ale plecami do siebie – by zawsze jedno chroniło drugie. Tylko wtedy będziemy w stanie obronić siebie nawzajem przed zagrożeniami z zewnątrz i tylko wtedy nie stracimy z oczu tego co najważniejsze w życiu.
„Jej portret” to też przestroga przed tym, byśmy nie wchodzili z butami w życie innych ludzi. Nie oceniajmy, nie szafujmy wyrokami, bo o innych tak naprawdę nie wiemy nic.
Znamy pozory, a te potrafią być złudne i ulotne jak poranna mgła. Nie żyjmy życiem innych, sąsiadów, przyjaciół, znajomych, bo nigdy nie będziemy chodzić w ich butach, ale też nigdy nie wiem czym obdaruje nas los i jak my sami wówczas się zachowamy.
Uwielbiam powieści Ani H. Niemczynow – nie za dobrze dobrane słowa, nie za poprawność literacką, ani też za barwne tworzenie obrazów.
Uwielbiam jej powieści za niesamowitą głębię, jaką mają.
Trzeba posiadać w sobie wiele pokory i mądrości, by posługując się banalnym obrazem -przekazać nim ogromnie skomplikowane sedno człowieczeństwa.
Dziękuję Ci Aniu – za to!
Dziękuję również Wydawnictwu Filia
za egzemplarz do recenzji
i jednocześnie przepraszam, za ostatnie opóźnienia w ukazywaniu się moich opinii.
recenzja z bloga: https://przeczytajka.blogspot.com/2019/05/jej-portret-anna-h-niemczynow.html?fbclid=IwAR12oTZumZrZ-uGKJ6aHRayBumdytGVq1cZa2QEABFMsGdNlkI0pMr-H1Io
Jej portret” Ani H. Niemczynow to najnowsza książka autorki, która premierę miała 30 stycznia. Książkę przeczytałam zaraz po premierze, lecz z recenzją przychodzę dopiero dziś. Ta powieść, to jedna z tych, które długo siedzą w głowie powodując ciągły natłok myśli i refleksji.
Dlaczego?
Trudno znaleźć jednoznaczne wyjaśnienie…
Ale postaram się nieco przybliżyć Wam dlaczego...
2017-08-24
"Krok do szczęścia" to druga część, w której Hania przygotowuje się do ślubu Dominiki. Ten radosny czas przywołuje wspomnienia z jej własnego ślubu i tragedii, która wydarzyła się następnego dnia. Dzięki miłości i wsparciu pani Irenki, Dominiki i Mikołaja, Hania wreszcie odważy się wrócić myślami do tamtych dni, nie po to jednak, by rozpamiętywać stratę, ale by pogodzić się z tym, że życie płynie dalej. Mikołaj zaś odkryje, że najtrudniej jest rywalizować ze wspomnieniami Hani o nieżyjącym mężu i że walka o jej uczucie jeszcze się nie zakończyła. Na światło dzienne wychodzi w dodatku rodzinna tajemnica z przeszłości. Niespodzianki zaczynają się mnożyć. Wkrótce w życiu Hani pojawi się bliska osoba, o której istnieniu nie miała dotąd pojęcia i przez którą musi na nowo zbudować obraz własnej rodziny.
Gorąco Polecam!
Recenzja:
http://przeczytajka.blogspot.com/2016/09/ciepe-i-pachnace-konfiturami-trzy-i-po.html
"Krok do szczęścia" to druga część, w której Hania przygotowuje się do ślubu Dominiki. Ten radosny czas przywołuje wspomnienia z jej własnego ślubu i tragedii, która wydarzyła się następnego dnia. Dzięki miłości i wsparciu pani Irenki, Dominiki i Mikołaja, Hania wreszcie odważy się wrócić myślami do tamtych dni, nie po to jednak, by rozpamiętywać stratę, ale by pogodzić się...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-08-25
"Leśną Polanę" zaczęłam czytać jako powieść w odcinkach, którą pani Kasia dodaje na swoim blogu. (tutaj wklejam link dla chcących podczytywać jeśli nie posiadają książki w wersji papierowej
http://lesnatrylogia.blogspot.com.au/
Po kilku odcinkach już wiedziałam, że ta książka to mój kolejny "must have" i nie omieszkam się pochwalić, że mam i ja. Dodatkowo w cudownej Księgarnii Autorska zapakowano mi ją przepięknie.
Leśna Polana" Katarzyny Michalak to książka otwierający nowy cykl tej autorki. Jest to powieść obyczajowa, w której fabułę pisarka wplotła wydarzenia z XX-wiecznej historii Polski.
Muszę z niekłamanym podziwem przyznać, że jest to znakomicie rozplanowana powieść. Mimo, że o miłości, brak w niej słodkiego przerysowania. Kiedy zaczynałam ją czytać spodziewałam się czegoś zupełnie innego, bardziej podobnego do spokojnych wyważonych powieści autorstwa pani Kasi, jakie czytałam wcześniej. Zwrot akcji przeszedł moje najśmielsze oczekiwania, zaskoczył i zaszokował, a jednocześnie bardzo mocno zainteresował zwłaszcza, że to co opisuje działo się naprawdę w Polsce. Napisana świetnym piórem. Dochodziło do mnie jej każde słowo, nie znalazłam w niej momentów, które chciałoby się czym prędzej przeskoczyć, ominąć. Od początku do końca interesująca i poruszająca.
recenzja na:
http://przeczytajka.blogspot.com/2017/01/lesna-polana-katarzyna-michalak.html
"Leśną Polanę" zaczęłam czytać jako powieść w odcinkach, którą pani Kasia dodaje na swoim blogu. (tutaj wklejam link dla chcących podczytywać jeśli nie posiadają książki w wersji papierowej
http://lesnatrylogia.blogspot.com.au/
Po kilku odcinkach już wiedziałam, że ta książka to mój kolejny "must have" i nie omieszkam się pochwalić, że mam i ja. Dodatkowo w cudownej...
2017-10-07
„Niczemu winne” to niesamowicie poruszający i dojrzały debiut Anny Krzyczkowskiej, którego premiera była 26 września br. Okładka od razu zwraca naszą uwagę, przykuwa wzrok jak magnes.
Malutki chłopiec i miś siedzący razem na szczycie dachu.
W głowie zapala się lampka i człowiek wie, że po taką książkę trzeba sięgnąć.
Ponoć debiuty są trudne, nie mam pojęcia...Wiem jednak, że gdyby wydawca odrzucił taki tekst, świat stracił, by bardzo dużo.
„Niczemu winne” Anny Krzyczkowskiej porusza całą empatię w czytelniku. Obok takiej lektury człowiek nie przechodzi obojętnie, nie da się przeczytać i zapomnieć. To niemożliwe.
Anna Krzyczkowska ujęła w swej powieści niezmiernie trudny i wrażliwy temat – utraty dziecka, żałoby jaką nosi w sercu każda matka, doświadczona w ten sposób przez niesprawiedliwość losu.
Narracja prowadzona jest w pierwszej osobie, więc poznajemy tę historię z punktu widzenia Laury – głównej bohaterki. Dzięki temu mamy wgląd w najdalsze zakamarki jej serca. Rannego serca kobiety, matki, córki i siostry.
„Niczemu winne” jest więc opowieścią o szczęściu, które czasem trzeba pochować, zostawić na noc, na życie całe, na ciemnym cmentarzu. Złożyć wraz z nim własne serce i wyrwaną duszę. Nauczyć się z tym żyć i być szczęśliwym, to wielka sztuka.
To również opowieść o miłości i pragnieniu, o tym że im bardziej czegoś chcemy, tym dalej jest od nas. Opowiada o rzeczywistości, która jak w gabinecie luster, nie jest taka, jaką ją widzimy. Zakrzywiony obraz sprawia, że często żyjemy w złudnym przekonaniu o własnym szczęściu.
Anna Krzyczkowska opowiada o życiu, które czasem jest jak domek z kart. O tchórzostwie i zakłamaniu, które prędzej czy później wylezie z ciemności, bądź wyskoczy prosto na nas w słoneczny dzień. „Są na tym świecie sprawy, których ukryć się nie da. Są sytuację przed którymi nie ma ucieczki.” Autorka nie zostawia jednak swoich bohaterów na dnie, pisze o upadaniu na kolana pod ciężarem cierpienia, ale pokazuje też jak się podnieść, by dojść na szczyt.
„Świat się od smutku nie kurczy. Na cierpienie zawsze znajdzie się miejsce pod ludzkim dachem, gdzie powinno pachnieć radością. W czterech ścianach najczęściej zapada ciemność, którą rozświetlić mogą tylko niewinne promyczki. Czasem to złudzenie, zwykła iluzja.”
„Niczemu winne” wzbudziło we mnie wiele emocji. Autorka w subtelny sposób wplotła w fabułę całe mnóstwo najprawdziwszych prawd, o ludziach i o życiu. Takich prawd, których wolimy nie słyszeć i nie widzieć. Co nie znaczy, że ich nie ma, że przestają istnieć.
Czasami poznawanie życia takim, jakie jest naprawdę, trwa długo. Zaślepieni miłością, pragnieniami i codziennością, nie dostrzegamy tego, co się wokół nas dzieje. Jesteśmy ślepi na znaki. Nie widzimy tego, co istotne.
„Niczemu winne” to też opowieść o ojcostwie. Autorka bez ogródek obnaża jego oblicze. Dzieli je na dwie kategorie. Albo jest się głową rodziny, ojcem z krwi i kości, kochającym, troskliwym, ciepłym takim, jak ojciec Laury. Albo się nim po prostu nie jest. Anna Krzyczkowska dosadnie określa tę drugą grupę, są to „dawcy”:
„(…) bo on faktycznie jedynie dawał – ile chciał, kiedy chciał i co chciał. Dziwiło mnie, że sam sobie odebrał to, co najpiękniejsze. Że się pozbawił szansy na oglądanie, jak jego dzieło dojrzewa, zmienia się, dorośleje. Że nie powiedział z dumą: „ To mój syn” (…) ale regularnie płacił spora kwotę.”
Muszę wyznać, że w tym momencie przyklasnęłam na cześć Anny! Tak! Bo znam to z własnego życia, z życia mojego syna.
Autorka ujęła mnie swoją dojrzałością w analizowaniu procesów ludzkiej egzystencji i emocji. Często nazywa rzeczy po imieniu i robi to z ogromną dawką mądrości. Niczego nie owija w bawełnę i nie bawi się w lukrowane opisy. „Życie to nie film. A już na pewno nie komedia romantyczna”. Nie pisze słodko – gorzko, pisze autentycznie i przejmująco.
Będę wyczekiwać kolejnych jej powieści, bo z pewnością dostarczą mi one sporej dawki łez, poruszą moje serce i duszę, do tego stopnia, że długo o niech nie zapomnę. I nawet jeśli, znów zaszalej u mnie orkan i zabraknie prądu, to będę je czytać przy świetle świec, tak jak czytałam „Niczemu winne”
Za egzemplarz recenzencki dziękuję serdecznie Wydawnictwu Szara Godzina.
http://przeczytajka.blogspot.com/2017/10/niczemu-winne-anna-krzyczkowska.html
„Niczemu winne” to niesamowicie poruszający i dojrzały debiut Anny Krzyczkowskiej, którego premiera była 26 września br. Okładka od razu zwraca naszą uwagę, przykuwa wzrok jak magnes.
Malutki chłopiec i miś siedzący razem na szczycie dachu.
W głowie zapala się lampka i człowiek wie, że po taką książkę trzeba sięgnąć.
Ponoć debiuty są trudne, nie mam pojęcia...Wiem...
2017-08-24
Główną bohaterką jest mieszkająca w Irlandii Holly Kennedy. Holly jest szczęśliwą żoną Gerry'ego. Nie wyobraża sobie swojego życia inaczej, niż wygląda ono w tej chwili. Niestety los nie zważa na nasze pragnienia i nadzieje. Okazuje się, że Gerry jest ciężko chory, a wkrótce umiera. Holly długo nie może pogodzić się z jego utratą, dopóki Gerry nie zaczyna się z nią kontaktować. Mąż wiedząc, że wkrótce odejdzie, przygotował dla kobiety serię listów, które będą do niej przychodzić po jego śmierci, by pomóc jej wyzwolić się z otępienia i bólu, i nauczyć ją na nowo cieszyć się życiem. Im więcej listów dostaje Holly, im więcej zadań powierzonych przez Gerry'ego wykonuje, tym bardziej wraca do świata. Znów otwiera się na życie, świat, marzenia, przyjaźń, a może nawet na miłość.
Na książkę trafiłam niestety dopiero po obejrzeniu filmu pod tym samym tytułem. Ale trudno .
Cóż mogę powiedzieć...z pewnością nie każdemu przypadnie do gustu, ponieważ większość akcji to powroty głównej bohaterki do przeszłości, którą dzieliła z mężem. Ktoś powie: nuda, flaki z olejem, wyciskacz łez, czytadło. Być może...Każdy ma wszak prawo do własnego zdania.
W pogoni za codziennością, podczas zmagań z trudnościami a może nawet po kłótni z mężem powinniśmy usiąść i zapytać siebie: Czy potrafisz sobie wyobrazić, jak wyglądałoby Twoje życie, gdyby odeszła od Ciebie najbliższa Ci osoba?
Moim zdaniem to jest właśnie przesłanie tej książki! Żeby się zatrzymać czasem, spojrzeć na to co ma się w życiu i zwyczajnie to docenić.
Książka "PS. Kocham Cię" wydusiła ze mnie tony łez i musiałam przerywać jej czytanie, by się uspokoić. Polecam Wam ją bardzo serdecznie. Uważam, że jest właściwą lekturą w tych naszych zabieganych czasach, gdzie nie ma człowiek czasem ani chwili na zadumę.
Recenzja:
http://przeczytajka.blogspot.com/2016/09/ps.html
Główną bohaterką jest mieszkająca w Irlandii Holly Kennedy. Holly jest szczęśliwą żoną Gerry'ego. Nie wyobraża sobie swojego życia inaczej, niż wygląda ono w tej chwili. Niestety los nie zważa na nasze pragnienia i nadzieje. Okazuje się, że Gerry jest ciężko chory, a wkrótce umiera. Holly długo nie może pogodzić się z jego utratą, dopóki Gerry nie zaczyna się z nią...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-08-24
Swego czasu a dokładnie w listopadzie roku 2013, kiedy mój syn miał pięć lat, wieczorami czytałam mu "Pięciopsiaczki" Wandy Chotomskiej.
Książeczka zaczyna się bardzo nietypowo, bo wchodzimy do niej przez drzwi.
Wstęp do całej historii bardzo mojego syna zainteresował i mnie zresztą też :) a co...
Po przekroczeniu progu poznajemy psinę Balbinę. Balbina właśnie urodziła pięć szczeniaków. Wszystkie pracowicie broją przez cały dzień. Ale wszystko się im wybacza w końcu to jeszcze dzieci. Psie dzieci. Przed ich właścicielami sympatycznym rodzeństwem: Karoliną i Karolem stoi nie lada zadanie: trzeba pięciopsiaczkom znaleźć nowy dom! Co łatwe nie jest, zwłaszcza jak pieski mają różne charaktery :)
Jest to wesoła książeczka, poprzetykana wierszykami, które w ciepły i trafiający do dziecięcych uszu sposób, sprawia, że czytanie nie jest nudne. Pani Wanda napisała ją prostym, fajnym językiem, który naprawdę budzi u dzieci zainteresowanie i ciekawość... co dalej będzie?
U Nas podczas czytania zarówno ja i mój syn,wiele razy porządnie się uśmialiśmy, co jest wielkim atutem tej książki. Dzięki temu treść jest wciągająca, a syn nie mógł się doczekać kolejnego rozdziału. Książka poza tym, że bawi, uczy również odpowiedzialności i miłości do stworzeń słabszych od nas.
"Pięciopsiaczki" znajdują się w kanonie lektur szkolnych jako obowiązkowa lektura klasy II.
Dziś już mamy i ten etap za sobą. Jednak ja polecam jej przeczytanie dużo wcześniej, bo szkoda czasu marnować na czekanie...:)
Zobaczycie, będziecie się świetnie bawić razem z pięcioma pieskami i Balbiną, Karolem i Karoliną.
My pani Wandzie Chotomskiej serdecznie dziękujemy za całą tą psią ferajnę.
Recenzja
http://przeczytajka.blogspot.com/2016/09/blog-post_38.html
Swego czasu a dokładnie w listopadzie roku 2013, kiedy mój syn miał pięć lat, wieczorami czytałam mu "Pięciopsiaczki" Wandy Chotomskiej.
Książeczka zaczyna się bardzo nietypowo, bo wchodzimy do niej przez drzwi.
Wstęp do całej historii bardzo mojego syna zainteresował i mnie zresztą też :) a co...
Po przekroczeniu progu poznajemy psinę Balbinę. Balbina właśnie urodziła...
2019-10-29
„Powiedz życiu tak, Lili” Ani H. Niemczynow to druga część serii o Liliannie Berg.
Czekałam na nią niecierpliwie i równie niecierpliwie pochłonęłam ją niemal bez odrywania się od jej treści. No niestety…
Ta książka należy zdecydowanie do kategorii tych, które się nie czyta.
Ją się po prostu chłonie całym swoim jestestwem!
A dlaczego niestety?
A dlatego, że tak szybko, że tak krótko, że chciałabym jeszcze i tak mi przykro, że to już koniec.
Lilianna Berg jest niepoprawną poszukiwaczką szczęścia bez powodu. Głęboko wierzy, że przyszła na świat po to, aby czerpać radość pełnymi garściami i obdarowywać nią innych.
Mimo codziennych trosk, w każdym doświadczeniu potrafi odnaleźć coś wartościowego. Nie buntuje się przeciwko temu, czego doświadcza, lecz dziarsko płynie z prądem życia.
Bo aby było ono piękne, trzeba mówić TAK. Trzeba być elastycznym na to, co nam przynosi, i trzeba wierzyć, że kocha nas takimi, jacy jesteśmy. BO JESTEŚMY CUDEM!
Spotkanie z radosną i pogodną Lili dodaje odwagi, energii i mocy do tego, aby wreszcie wyjść z cienia. Bo życie jest tylko jedno i tylko od nas zależy, czy przyjmiemy dary, jakie chce nam ofiarować.
Przestań się buntować. Powiedz TAK i żyj pięknie. Tak, jak Lili i jej barwni przyjaciele.
„Powiedz życiu tak, Lili” to prawdziwa bomba zawierająca w sobie mnóstwo pięknych i pozytywnych przekazów. Na tyle oddziałuje na odbiorcę, że nawet teraz pisząc dla Was swoją opinię, uśmiecham się do ekranu, na myśl o tej powieści.
Już po pierwszych słowach tej powieści wiadomo, że będzie równie mądrze i optymistycznie, jak w przypadku starszej siostry.
"Wybór między życiem pięknym a nijakim należy wyłącznie do nas. Każdego dnia, gdy tylko otworzymy oczy, rozpościera się przed nami paleta nieograniczonych i optymistycznych możliwości. Chociaż wiadomo, łatwiej jest narzekać. A już najlepiej na pogodę. Za zimno - źle, za gorąco - jeszcze gorzej. Mgliście - niedobrze, deszczowo - istna katastrofa! Dlaczego nie możemy wziąć przykładu z Niemców, którzy twierdzą, że nie ma złej pogody, są tylko nieodpowiednie ubrania?"
Sama prawda, czyż nie?
Przecież dokładnie tacy jesteśmy! Łatwiej nam narzekać, niż znaleźć proste rozwiązanie i inną perspektywę patrzenia na nasze życie i codzienność.
Ania H. Niemczynow uczy nas zatem, jak to zmienić. Oczywiście, nie nakazuje, wszak każdy z nas ma wybór i od nas zależy, jak poczynimy. Ja jednak od dawna korzystam z doświadczenia autorki i czerpię z jej powieści tyle ile się da i jak najmocniej się da. Po prostu wyciskam jej powieści jak cytrynę.
„Powiedz życiu tak, Lili” jest książką pełną miłości i ciepła – ale nie brakuje w niej również zabawnych chwil, ale i też smuteczków, jak to w życiu bywa. Autorka nie stworzyła zatem idyllicznej historii, w której „szklane domy” wyrastają jak grzyby po deszczu. Przeciwnie. Ania jest autorką, która czerpie z życia, pisze o nim, ale jednocześnie stara się nam pokazać, jak możemy zmienić nasz odbiór rzeczywistości, jak zmienić postrzeganie świata i zdarzeń, jak sobie radzić z trudami, ze strachem, z obawami i przede wszystkim z tym co uważamy za „niemożliwe”.
W książce znajdziecie też bardzo inspirujące i dość nietypowe przepisy babci Rózi – ummm...już podczas czytania czułam zapach tych specjałów i jak tylko będę miała swoją własną kuchnię i piekarnik – to niech mnie, jeśli się nie skuszę ich wypróbować. :)
„Powiedz życiu tak, Lili” to zbiór iluminacji Lilianny Berg, pełen czułości, wrażliwości i magii. Jest przepełniona szacunkiem i miłością do samego siebie, jak również do innych ludzi, medytacją, uwielbieniem życia i wszystkich jej aspektów. Jest drogowskazem do tego, jak żyć piękniej, lepiej, pełniej.
Autorka ponownie nakarmiła swoją powieść własnym wewnętrznym światłem, które bije z każdego wyrazu i z każdej strony.
Ale to światło albo czytelnik wchłonie w siebie, albo nie.
Ponownie zatem, tylko od nas samych zależy, co zrobimy z tym ogromem mądrości, optymizmu i wiary jakie nam przekazała Ania.
Ty odbiorco, Ty sam jesteś w stanie sprawić, że Twoje życie się zmieni!
Czy jest w Tobie siła, by w to uwierzyć?
Czy jesteś w stanie pracować nad sobą, by reszta świata pochyliła się ku Tobie?
Czy masz odwagę przestać narzekać i marudzić?
Czy przestaniesz się buntować i powiesz życiu TAK?
„Powiedz życiu tak, Lili” to podobnież jak pierwsza część tej serii staje się dla mnie „biblią” dla chcących zmienić siebie i swoje życie!
Jeśli chcesz – to zacznij od powieści „Życie Cię kocha, Lili”, a potem koniecznie sięgnij po „Powiedz życiu tak, Lili” -> WARTO!
Włącz mantrę „sa ta na ma” i zacznij zmieniać świat od siebie!
Spójrz tylko, jakie życie jest piękne!
Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję Wydawnictwu Filia.
https://przeczytajka.blogspot.com/2019/10/powiedz-zyciu-tak-lili-anna-h-niemczynow.html
„Powiedz życiu tak, Lili” Ani H. Niemczynow to druga część serii o Liliannie Berg.
Czekałam na nią niecierpliwie i równie niecierpliwie pochłonęłam ją niemal bez odrywania się od jej treści. No niestety…
Ta książka należy zdecydowanie do kategorii tych, które się nie czyta.
Ją się po prostu chłonie całym swoim jestestwem!
A dlaczego niestety?
A dlatego, że tak szybko, że...
2017-08-24
Chciałoby się rzec: genialna! Cóż, moi drodzy śmiało mogę powiedzieć, że jest to jedna z lepszych książek jakie przeczytałam. Tak na dobry i lepszy początek roku. :) Oby nam się...
Viktoria po rozwodzie ucieka na niemiecką wieś. Chce zatracić się w depresji, ale przypadkowo poznaje trzy różne kobiety, które łączy jedno - są nieszczęśliwymi kurami domowymi. Razem wpadają na niecodzienny pomysł: będą gotować topless i kręcić filmy z kuchennych przygód! Kurze pióra opadają, a w stłamszonych gospodyniach budzi się kobiecość i seksualność.
Zaczyna się niewinnie, od codziennych czynności czyli prania, sprzątania, gotowania, czy pieczenia - dlatego trudno się tak od razu zorientować. W późniejszym etapie dochodzą inne, a kończy na tym, że kobieta potulnie wykonuje wszystko, nawet to, co tak naprawdę powinien wykonywać mężczyzna. Co więcej - paradoksalnie czuje się spełniona, bo uważa to za swoją powinność i absolutnie minimum niezbędne do "właściwego" prowadzenia domu. Zaślepiona sukcesywnie dąży do perfekcji, by zadowolić męża, który przestaje postrzegać ją jako atrakcyjną fizycznie, a tylko "kurę", której zadaniem głównym jest zaspokajanie jego potrzeb i zajmowanie się domem... Stop! Czasy kiedy kobieta była tylko cieniem własnego egoistycznego męża już dawno minęły.
Jeśli jeszcze ktoś z Was nie sięgnął po książkę autorstwa Nataszy Sochy, to szybko musicie nadrobić ten fakt i zacząć lekturę.
Całość recenzji:
http://przeczytajka.blogspot.com/2017/01/roso-z-kury-domowej-natasza-socha.html
Chciałoby się rzec: genialna! Cóż, moi drodzy śmiało mogę powiedzieć, że jest to jedna z lepszych książek jakie przeczytałam. Tak na dobry i lepszy początek roku. :) Oby nam się...
Viktoria po rozwodzie ucieka na niemiecką wieś. Chce zatracić się w depresji, ale przypadkowo poznaje trzy różne kobiety, które łączy jedno - są nieszczęśliwymi kurami domowymi. Razem wpadają...
2017-08-24
W tej książce znajdziecie całą filmową opowieść oraz kadry z filmu.
Opowieść o najsmerfniejszym dniu w roku - Święcie Błękitnego Księżyca. Niestety, podczas święta Ciamajda robi jeden nierozważny krok i prowadzi Gargamela, złego czarownika, prosto do Wioski Smerfów! Smerfy uciekają jak szalone, ale magia błękitnego księżyca sprawia, że w ziemi powstaje portal i smerfy wpadają prosto do niego. Po czym lądują w bardzo dziwnym, nowym świecie - i tam też trafia Gargamel i jego złośliwy kot, Klakier. Na szczęście smerfy spotykają miłych państwa Winslow, którzy pomagają im bezpiecznie poruszać się po smefogromnym mieście, Nowym Jorku. Ale czy Papa Smerf zdoła wysmerfować błękitny księżyc i zabrać smerfy do domu, zanim dopadnie je Gargamel?
Smerfna opowieść idealna dla megafanów niebieskich ludzików.
Mimo, że napisana lekko i zabawnie na nas nie zrobiła wrażenia typu "wow".
Ot po prostu kolejna książka o smerfach jakich wiele.
Mimo to zapraszam do tej dziecięcej lektury - zawsze lepiej przeczytać niż obejrzeć film.
Polecam bardzo - dzieci będą zachwycone.
Recenzja u mnie na blogu:
http://przeczytajka.blogspot.com/2016/09/smerfy-gdzie-sie-podziay-smerfy.html
W tej książce znajdziecie całą filmową opowieść oraz kadry z filmu.
Opowieść o najsmerfniejszym dniu w roku - Święcie Błękitnego Księżyca. Niestety, podczas święta Ciamajda robi jeden nierozważny krok i prowadzi Gargamela, złego czarownika, prosto do Wioski Smerfów! Smerfy uciekają jak szalone, ale magia błękitnego księżyca sprawia, że w ziemi powstaje portal i smerfy...
2019-10-24
Na pozycję „Sto dni wdzięczności” autorstwa Ani H. Niemczynow czekałam odkąd ukazały się pierwsze jej zapowiedzi na stronie Wydawnictwa Filia. Wiedziałam, że nie będzie to typowa powieść, ale wiem też, że wszystko co wychodzi spod ręki Ani zamienia się w złoto, dlatego czułam, że będzie to wyjątkowa książka.
Ania na okładce pisze kilka słów od siebie:
„Wdzięczność stała się moją siłą - siłą, która pokierowała mnie na dobre tory.
Wdzięczność działa cuda.
Pomyśl, może wdzięczność przyda się również Tobie? Ona jest bezpłatna, więc tak samo jak ja kiedyś, nie masz nic do stracenia. Możesz tylko zyskać. Pragnę podzielić się z Tobą tym, czego przez ostatnie lata się nauczyłam. Dlatego oddaję w Twoje ręce Dziennik, który zaplanowałam tak, abyś mogła podarować sobie sto dni wdzięczności. Jeśli się nie wyrobisz, to znaczy, że się nie wyrobisz, a nie że jesteś źle zorganizowana. JESTEŚ CUDEM i nadszedł czas, abyś to sobie uświadomiła.
Na kartach tego dziennika znajdziesz miejsce, które przy odrobinie dobrej woli zapełni się Twoimi dobrymi i wspierającymi Ciebie myślami. Stanie się swego rodzaju maleńką biblią pozytywności, do której w każdej chwili będziesz mogła wrócić, by wzmocnić swoją duszę i serce. Podaruj sobie ten czas. Nie żałuj go na dobro, które odmieni Twoje życie.
Pamiętaj, życie Cię kocha!”
„Sto dni wdzięczności” trudno jest mi zaliczyć do konkretnej kategorii.
Dla mnie osobiście pełni kilka ról naraz → jest moim dziennikiem, pamiętnikiem, drogowskazem, kalendarzem, poradnikiem.
Jego wielofunkcyjność jest z pewnością dla mnie jednym z wielu jego atutów.
Cieszy mnie fakt - > że nie trzeba tak naprawdę pisać w nim codziennie.
To dla mnie z pewnością dodatkowy plusik, bo ja nie lubię się ograniczać, chociaż wiem, że odrobina systematyki wyszłaby mi na dobre. Jednocześnie nie lubię potem robić sobie wyrzutów typu „ach, miałaś napisać, znów zapomniałaś”.
Z pozycją Ani – nie muszę nic.
Mogę się uczyć wdzięczności i dziękczynności wtedy gdy mój wzrok padnie na okładkę, wtedy gdy sobie przypomnę lub gdy mam czas i mogę dłużej celebrować spotkanie z mądrością zawartą w środku tej książki.
„Sto dni wdzięczności” to nie tylko pisanie i czytanie, to również oddychanie samym sobą, uczenie się siebie na nowo, odnajdywanie w sobie dobra w postaci najmniejszych atomów!
Ta pozycja to motywator do kochania siebie i do cieszenia się życiem!
„Sto dni wdzięczności” to także kilka chwil z prywatnego życia Ani, ponieważ znajdziemy tam jej zdjęcia. To zupełnie tak, jakby się oglądało album swojej najlepszej przyjaciółki :) czuć dobro płynące z jej uśmiechu, spokój jej oczu, mądrość serca.
Jak śpiewała pewna piosenkarka:
„Cieszmy się z małych rzeczy, bo
wzór na szczęście w nich zapisany jest!”
Dokładnie ta sama maksyma przyświeca całemu wydaniu „Sto dni wdzięczności” stworzonego przez Anię, po to byśmy potrafili znaleźć w naszej codzienności mnóstwo promieni słońca – nawet w pochmurny dzień – i potrafili się jeszcze nimi ogrzać!
Serdecznie polecam – kupcie tę pozycję dla siebie oraz dla swoich bliskich na prezent, bo będzie to najlepsze, co możecie im ofiarować.
Za egzemplarz do recenzji, a przede wszystkim za możliwość popracowania nad sobą, nad moją codziennością i życiem serdecznie dziękuję Wydawnictwu Filia.
Aniu → Tobie wysyłam <3
za to, że jesteś i mogę uczyć się od Ciebie mnóstwa dobrych rzeczy! <3
Dziękuję, dziękuję, dziękuję.
Na początek zawsze trzy razy, a potem po stokroć.
https://przeczytajka.blogspot.com/2019/10/sto-dni-wdziecznosci-anna-h-niemczynow.html
Na pozycję „Sto dni wdzięczności” autorstwa Ani H. Niemczynow czekałam odkąd ukazały się pierwsze jej zapowiedzi na stronie Wydawnictwa Filia. Wiedziałam, że nie będzie to typowa powieść, ale wiem też, że wszystko co wychodzi spod ręki Ani zamienia się w złoto, dlatego czułam, że będzie to wyjątkowa książka.
Ania na okładce pisze kilka słów od siebie:
„Wdzięczność stała...
2017-08-24
Dopełnieniem trylogii okazało się małe 0,5 zatytułowane "Szczęście w cichą noc" (tą już sobie dokupiłam). Wieczór wigilijny a za oknem śnieg. W domu radosny gwar i krzątanina, pachnie piernikiem i choinką. Hania pragnie spędzić wigilię z najbliższymi osobami w rodzinnym domu. Chce spełnić marzenie mamy. Zapowiada się wspaniały czas, pełen mądrych rozmów, rozkochanych spojrzeń, radosnego śmiechu i wigilijnych smaków. Zanim jednak na dobre ruszą przygotowania do wigilii, Hania musi jeszcze z kimś porozmawiać, by ostatecznie pogodzić się z przeszłością...".
Dla mnie historia autorstwa Anny Ficner - Ogonowskiej spadła na mnie niespodziewanie i zupełnie mnie wciągnęła. Zarwałam kilka nocek przy lekturze, wylałam sporo łez i zniszczyłam kilka chusteczek. Ale też wzbudziła we mnie nadzieję, na to że naprawdę szczęście przychodzi do każdego tyle tylko, że nie kiedy my chcemy ale kiedy ono samo chce przyjść :)
Opowieść mocno wizualizuje się podczas czytania, dzięki wiernym opisom. Czuć zapach morza, ciasta, konfitur. Niezwykle ciepła i domowa książka, w sam raz na deszczowe dni i coraz dłuższe wieczoory aż do wigilii.
Recenzja:
http://przeczytajka.blogspot.com/2016/09/ciepe-i-pachnace-konfiturami-trzy-i-po.html
Dopełnieniem trylogii okazało się małe 0,5 zatytułowane "Szczęście w cichą noc" (tą już sobie dokupiłam). Wieczór wigilijny a za oknem śnieg. W domu radosny gwar i krzątanina, pachnie piernikiem i choinką. Hania pragnie spędzić wigilię z najbliższymi osobami w rodzinnym domu. Chce spełnić marzenie mamy. Zapowiada się wspaniały czas, pełen mądrych rozmów, rozkochanych...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-08-24
„W cieniu tamtych dni” Magdaleny Majcher miało premierę w 1 sierpnia 2018 r. Taka data nie była dziełem przypadku, gdyż to właśnie w tego dnia 1944 roku o godzinie 17:00 wybiła godzina „W” i rozpoczęło się Powstanie Warszawskie.
W trakcie dwumiesięcznych walk straty wojsk polskich wyniosły ok. 16 tys. zabitych i zaginionych, 20 tysięcy rannych i 15 tysięcy wziętych do niewoli. W wyniku nalotów, ostrzału artyleryjskiego, ciężkich warunków bytowych oraz masakr urządzanych przez oddziały niemieckie zginęło od 150 tysięcy do 200 tysięcy cywilnych mieszkańców stolicy. Na skutek walk powstańczych oraz systematycznego wyburzania miasta przez Niemców uległa zniszczeniu większość zabudowy lewobrzeżnej Warszawy, w tym setki bezcennych zabytków oraz obiektów o dużej wartości kulturalnej i duchowej.
Te fakty znane są niemalże każdemu, kto odrobinę interesuje się historią naszego kraju.
Jakie zatem przesłanie niesie ze sobą powieść Magdaleny Majcher?
Czy „W cieniu tamtych dni” opowiada o przeszłości w innym wymiarze?
„W cieniu tamtych dni” to lekcja historii, jakiej nie znacie.
Opowieść snuta przez babcię Emilię jest prawdziwym obliczem tego, o czym głośno się nie mówiło, nie mówi albo nie chce się mówić, bo zbyt mocno boli tych, co przetrwali tamten tragicznie krwawy okres, wyryty bezlitośnie na twarzy naszego kraju.
Niestety z roku na rok ubywa tych, którzy z wielkim poświęceniem walczyli za przyszłość swoją, naszą i pokoleń, które jeszcze nadejdą po nas.
Dlatego tak bardzo ważne jest poznanie historii od podszewki. Abyśmy mogli przekazać ją dalej, nie suchymi faktami w liczbach, a żywym świadectwem tego, czego dokonali w ‘44 roku powstańcy. Byśmy dumnie mogli nosić głowy i każdego dnia posiadali w sercach hołd i wdzięczność dla wszystkich tych, co przelali krew za wolność Polski.
Akcja powieści biegnie dwutorowo: współczesność przeplata się z okresem powstańczym, dzięki czemu możemy mieć lepszy wgląd na to, w jaki sposób historia ma wpływ na czasy obecne. To czego doświadczyła babcia Emilia jako młoda dziewczyna, w ogromnym stopniu wpłynęło na jej dalsze losy. Ta postać nie jest tylko zwykłą bohaterka powieści – pod jej twarzą kryją się setki tysięcy osób – powstańców, którzy w ‘44 roku walczyli z okupacją, jak również toczyli walkę o zwykłe przetrwanie. Babcia Emilia jest symbolem każdej osoby, która przelała swoją krew, oddała swoją młodość i szczęście w imię wolności. Ona przeżyła, przeżyli również inni, jednak do dziś noszą w sercu i w umyśle krwawe rany z tamtego okresu.
Magdalena Majcher pokazała w ten sposób, że nie są to postaci bezimienne, szare i bezbarwne. O nie! To ludzie z krwi i kości, którzy poświęcili WSZYSTKO, by ratować kraj, siebie i naszą teraźniejszość.
Niezmiernie ubolewam nad nikłą wiedzą, jaką przekazuje się młodym pokoleniom na temat okresu wojennego. Uważam, że to nasz ludzki (rodzicielski) obowiązek, uświadomić nasze dzieci czym był okres II wojny światowej oraz powstania warszawskiego, nie tylko w wydźwięku liczbowym na skalę kraju, ale również w aspekcie wojennej codzienności z jaką przyszło się mierzyć ludności cywilnej, ogromnej skali głodu, chorób, bezradności i braku wiary.
Może zabrzmi to górnolotnie, ale mój syn (10l.) wiedząc, o czym czytam, chciał sięgnąć po lekturę zaraz po mnie. Jestem z tego dumna i wiem, że za rok, dwa podsunę mu tę książkę, by mógł lepiej zrozumieć czym jest dzień dzisiejszy i by w pełni potrafił uszanować pamięć tych, którzy wówczas walczyli o jego dzieciństwo.
„W cieniu tamtych dni” to bolesna opowieść o utracie marzeń, przyszłości oraz utracie nadziei. To historia okupiona cierpieniem, krwią i słonymi łzami strachu i niepewności. To również historia o miłości, która dawała ludziom odrobinę ciepła w tamtych dniach, która wlewała w ich serca wiarę w przetrwanie i nawet w najcięższych momentach przynosiła im poczucie normalności.
„Miłość – Czy bywa niewłaściwa? Zdecydowanie więcej szkody może wyrządzić jej brak. Kiedy ludzie kochają, starają się być lepsi, nie tylko dla ukochanej osoby, ale też dla całego świata. W czasach, kiedy zło i nienawiść rozpanoszyły się po całej Europie, bardzo potrzebowaliśmy miłości, bo niosła nadzieję i pozwalała zachować człowieczeństwo.”
O takiej miłości opowiada nam babcia Emilia. Uczucie, które połączyło ją i Tadeusza było niezwykłe. Przetrwało lata, wyryło się w ich sercach na zawsze, ta miłość do ostatniego oddechu towarzyszyła im w drodze do lepszego świata. I chociaż nie była to miłość, która mogła rozwinąć skrzydła i dać im szczęśliwe życie, to jednak stała się ona dla mnie dowodem na to, że miłość to siła niezmierzona, która jest w stanie pokonać wszystko.
„W cieniu tamtych dni” Magdaleny Majcher uświadomiła mi również jak niewiele trzeba, by zapomnieć lub co gorsza żyć w nieświadomości. Tymczasem autorka mówi wprost o tym, że dawne czasy mają przeogromny wpływ na naszą codzienność, o czym tak wiele osób nie ma pojęcia.
"Potrzeba wielu generacji, aby krew została odfiltrowana z wojennej traumy i wszystkich jej następstw".
W obliczu tych słów uznaję, że życie w niewiedzy o naszej zalanej krwią i cierpieniem historii, nie daje nam prawa mówić o sobie, że jesteśmy patriotami. Jedynie głęboka wiedza o tym, co się wówczas działo, o tym czego doświadczali nasi pradziadkowie i dziadkowie daje nam prawo do tego, by nazywać się tym mianem.
„W cieniu tamtych dni” to nie tylko przejmująca lekcja historii i życia, to także głęboka lektura o poszukiwaniu tożsamości i wielkim patriotyzmie naszych przodków. To opowieść o młodości i jej błędach, o przyjaźni i miłości, o poświęceniu i wielkiej odwadze, o tęsknocie, samotności i bezsilności, o braku nadziei, łzach bólu i strachu, o utracie najbliższych za sprawą brutalnej rzeczywistości, a także o trudnych relacjach z najbliższymi ludźmi, kiedy w sercu tkwi kolec powojennej rzeczywistości.
To również historia o tym, że życie zatacza kręgi, które są konieczne, do tego, by móc pójść właściwą dla nas drogą.
„W cieniu tamtych dni” pokiereszuje Wasze serca na kawałki, spłynie Wam po policzkach słonymi łzami, a jednocześnie da Wam poczucie wielkości i dumy z własnego obywatelstwa.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Magdalenie Majcher oraz Wydawnictwu PASCAL.
Recenzja na: http://przeczytajka.blogspot.com/2018/08/w-cieniu-tamtych-dni-magdalena-macher.html
„W cieniu tamtych dni” Magdaleny Majcher miało premierę w 1 sierpnia 2018 r. Taka data nie była dziełem przypadku, gdyż to właśnie w tego dnia 1944 roku o godzinie 17:00 wybiła godzina „W” i rozpoczęło się Powstanie Warszawskie.
W trakcie dwumiesięcznych walk straty wojsk polskich wyniosły ok. 16 tys. zabitych i zaginionych, 20 tysięcy rannych i 15 tysięcy wziętych do...
2017-08-24
Wielka Księga Uczuć" Grzegorza Kasdepke wpadła mi w ręce w odpowiednim momencie, czyli kiedy mój syn miał pięć lat. Codzienne jej czytanie sprawiło zarówno jemu jak i mnie ogromną przyjemność. Pięć lat to odpowiedni wiek dla tej książki, gdyż dzieci w tym wieku zwykle chodzą już do przedszkola, a że bohaterami opowiadań są właśnie przedszkolaki, młody czytelnik świetnie utożsami się z grupą dzieciaków i poczuje się jakby sam był bohaterem książki Grzesia Kasdepke.
"Wielka Księga Uczuć" składa się z trzech wcześniej wydanych tytułów: "Tylko bez całowania! czyli jak sobie radzić z niektórymi emocjami", "Kocha, lubi, szanuje... czyli jeszcze o uczuciach", "Horror! czyli skąd się biorą dzieci". Jest to zbiór zabawnych i ciepłych opowiadań o pani Miłce, nauczycielce do zadań specjalnych, teatralnym pajacyku i grupie przedszkolaków, których nie da się nie lubić. :)
Na końcu każdej opowieści znajdziemy krótką definicję przedstawionego uczucia, rady dla dzieci, jak powinny zachować się w przypadku odczuwania określonej emocji oraz dla rodziców w jaki sposób reagować i rozmawiać o emocjach. To sprawia, że lektura staje się pretekstem do dłuższych rozmów z dzieckiem, lepszego wzajemnego poznania, pogłębiania relacji i pomocy w dorastaniu, którego celem jest wychowanie samodzielnego człowieka.
Recenzja w całości na:
http://przeczytajka.blogspot.com/2016/09/wielka-ksiega-uczuc-grzegorz-kasdepke.html
Wielka Księga Uczuć" Grzegorza Kasdepke wpadła mi w ręce w odpowiednim momencie, czyli kiedy mój syn miał pięć lat. Codzienne jej czytanie sprawiło zarówno jemu jak i mnie ogromną przyjemność. Pięć lat to odpowiedni wiek dla tej książki, gdyż dzieci w tym wieku zwykle chodzą już do przedszkola, a że bohaterami opowiadań są właśnie przedszkolaki, młody czytelnik świetnie...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-10-06
„Wszystkie pory uczuć. Jesień” Magdaleny Majcher to początek tetralogii, analogicznie do pór roku. Czekałam na tę powieść z wielkimi nadziejami w sercu, zafascynowana zarówno okładką jak i intrygującym opisem okładkowym.
Premiera książki była niedawno, bo 27 września 2017 roku, do mnie przybyła z początkiem października, kiedy za oknem szalał wiatr, padał deszcz a zimne powietrze przeszywało każdy cal ciała.
Czy pierwsza część cyklu spełniła moje oczekiwania? Czy może jesień zasypała mnie opadającymi liśćmi i kroplami zimnego deszczu?
Życie Hani to z pozoru bajka. Niepewna siebie dziewczyna z domu dziecka wychodzi za zamożnego i atrakcyjnego wdowca, dostając to, czego nigdy nie miała – dom i rodzinę. Dwadzieścia lat po ślubie wie już jednak, że po napisach „żyli długo i szczęśliwie” nie zawsze jest różowo. Hania czuje się niekochana przez męża, który idealizuje swoją zmarłą pierwszą żonę, a bycie pełnoetatową panią domu zaczyna ją męczyć. Na dodatek dają o sobie znać bolesne sprawy z przeszłości.
Tej jesieni jednak wszystko się zmieni…
Czy Hania stawi czoła lękom i zmierzy się z przeszłością?
Czy jej małżeństwo da się jeszcze uratować?
Cztery pory roku – cztery wciągające historie.
„Wszystkie pory uczuć” Magdaleny Majcher to cykl powieści obyczajowych, podejmujących ważne życiowe tematy. Miłość i nienawiść, trudne wybory, przeciwności losu i w końcu upragnione szczęście i spokój – z tym wszystkim spotkają się bohaterowie czterech powieści. A wszystko w rytmie czterech pór roku.
Szczerze nie przepadam z jesienią. Owszem kiedy na dworze świeci słońce, kolorowe liście lecą z drzew, zbieram kasztany, żołędzie, liście i inne dobrodziejstwa tej pory roku. Jednocześnie, nie pałam zachwytem kiedy z nieba leje deszcz, wiatr wieje koszmarnie i czuję wszechogarniające zimno. To zdecydowanie nie moja pora roku.
Niemniej jednak z wielką ciekawością wzięłam w ręce powieść Magdaleny Majcher „Wszystkie pory uczuć. Jesień”.
I tu najpierw zwrócę Waszą uwagę na okładkę. Jest inna niż wszystkie, które do tej pory dotykały moje dłonie. Pozornie nie wyróżnia się, ale zmysł dotyku pobudzany jest fakturą okładki. Jest jak delikatny aksamit, trzymanie tej książki jest niesamowitym doznaniem, przywodzi na myśl bardzo delikatną i pełną ciepła pieszczotę.
„Wszystkie pory uczuć. Jesień” Magdaleny Majcher to porywający początek historii, o której długo później rozmyślałam.
Październik to idealny miesiąc na tę powieść, zwłaszcza kiedy za oknem pada, a Wy zasiądziecie do niej z kubkiem gorącej herbaty lub kakao, pod puszystym kocykiem.
Pod skromnym tytułem oraz jesienną okładką odnajdziecie bardzo głęboką i pełną realizmu powieść, w której autorka porusza istotne tematy: miłość, śmierć, żałobę, problemy z nastolatkami jak również problemy dzieci wychowujących się w domach dziecka i często wynikające z tego deficyty psychiczne i emocjonalne. Autorka dosadnie ujmuje problemy z jakimi codziennie walczą i nakreśla różne scenariusze ich dorosłego życia, które często nie jest usłane różami.
Magdalena Majcher snuje swoją opowieść lekkim językiem, który tym bardziej do nas trafia, im bardziej zagłębiamy się w fabułę.
Bardzo polubiłam Hanię – jest pod wieloma względami podobna do mnie. Jest udomowiona. Przez męża, przez życie, które w młodości jej nie oszczędzało, przez samą siebie. Dlatego w dużym stopniu potrafiłam się z nią identyfikować. Jej dylematy, kompleksy, obawy i odczucia z ogromną łatwością odnalazłam w sobie. Tym bardziej kiedy postanowiła robić to, co kocha i lubi, poczułam się jakbym spojrzała w lustro.
Książka zawiera sporo przesłań i mądrych rad, które autorka włożyła w usta dwóm innym bohaterkom – pani Róży oraz Renacie. To dwie doświadczone przez życie kobiety, które stały się również moimi przyjaciółkami.
Udzieliły Hannie dwóch zasadniczych rad, które ja wchłonęłam do serca i umysłu:
„(…) nie bądź wobec siebie taka krytyczna. Znajdź coś swojego, może niekoniecznie pracę, chociaż nadal uważam, że kobieta powinna mieć nawet kilka marnych, ale własnoręcznie zarobionych groszy na własne wydatki - (…) - Może zamiast pracy znajdź sobie jakąś pasję? Coś, co lubisz robić? (…) Ważne, żebyś miała coś tylko dla siebie.”
oraz
„Moja babcia zawsze powtarzała: „Facetowi się pokazuje pół duby, nigdy całą”. Musisz mieć kawałek siebie, jakiś mały sekret, coś, o czym będziesz tylko wiedzieć. Zatraciłaś zdrowe proporcje, zrezygnowałaś z siebie na rzecz mężczyzny, a to się nigdy dobrze nie kończy.”
„Wszystkie pory uczuć. Jesień” na mnie zrobiły ogromne wrażenie, autorka podeszła do pisania bardzo dojrzale, mówi o trudnych sprawach, a jednocześnie podczas jej czytania człowiek doznaje uczucia ciepła rozchodzącego się po ciele. To ciepło wypływa z mądrości zawartych między wierszami. Osobiście przyznam się Wam, że za sprawą Hani i jej problemów, podczas lektury czułam się tak jakby Magdalena Majcher pisała właśnie o mnie. Z tą różnica, że ja zaczęłam walczyć ze swoim udomowieniem już jakiś czas temu. A główna bohaterka dopiero wkracza na tą trudną i wyboistą drogę. Niemniej jednak, od teraz obie kroczymy tym samym szlakiem ku szczęściu i samozadowoleniu.
„Wszystkie pory uczuć. Jesień” Magdaleny Majcher to studium ludzkiej psychiki, dojrzewania emocjonalnego oraz radzenia sobie z życiem i w życiu. Kreacje postaci są bardzo ciekawe, dokładne i realistyczne. Mnóstwo ciepła, mnogość emocji i uczuć, przewrotność losu, pragnienia oraz żale – przeplatają się w niej, z taką samą prędkością jak w codziennym naszym życiu, dlatego sądzę, ze wiele z Was odnajdzie w tej lekturze cząstkę siebie.
Ja swoje atomy jesiennych uczuć odkryłam w tej powieści. Wiem, że kwestia udomowienia kobiety jest obecnie coraz częstszym zjawiskiem, nie każdy jednak się do tego przyznaje, nie każdy jeszcze o tym wie.
W powieści zawarta jest też bardzo obszernie tematyka radzenia sobie żałobą, po najbliższej osobie.
Myślę, że żałoba Andrzeja – który nie dał odejść swojej pierwszej żonie – to trochę taka metafora i można ją podciągnąć równie dobrze pod życie w trójkącie z byłą żoną – po rozwodzie. Bardzo często jest to niemała bolączka obecnych żon. Ponieważ żyją one w takim właśnie zaklętym trójkącie – w którym była żona – zmarła czy też żywa – nie daje o sobie zapomnieć i włazi ze swoimi buciorami w naszą teraźniejszość.
„Wszystkie pory uczuć. Jesień” Magdaleny Majcher otuliły mnie nadzieją. Sprawiły, że utwierdziłam się w swoich postanowieniach i planach. Zbieram kasztany, liście i celebruję tą moją jesień jako pożegnanie z udomowieniem. Otwieranie drzwi do nowego świata doznań i uczuć...
I właśnie z takim jesiennym akcentem zapraszam Was i gorąco zachęcam do sięgnięcia po pierwszą cześć cyklu o uczuciach, gdyż: „Życie jednak nadal jest tylko życiem, i pewne watki urywają się gdzieś w połowie.” Po tej części – ja zdecydowanie chcę kroczyć ścieżką „Wszystkich pór uczuć”.
Dlatego z ogromną niecierpliwością czekam teraz na ZIMĘ.
Za egzemplarz do recenzji wraz z przepiękną jesienną kartką i autografem oraz zaufanie dziękuję Magdalenie Majcher, a także Wydawnictwu PASCAL.
http://przeczytajka.blogspot.com/2017/10/wszystkie-pory-uczuc-jesien-magdaleny.html
„Wszystkie pory uczuć. Jesień” Magdaleny Majcher to początek tetralogii, analogicznie do pór roku. Czekałam na tę powieść z wielkimi nadziejami w sercu, zafascynowana zarówno okładką jak i intrygującym opisem okładkowym.
Premiera książki była niedawno, bo 27 września 2017 roku, do mnie przybyła z początkiem października, kiedy za oknem szalał wiatr, padał deszcz a zimne...
Szczerze... kiedy następowała premiera tej książki nie zamierzałam ani jej czytać ani tym bardziej kupować. No i nie kupiłam. Ale widać los chciał inaczej i niespodziewanie dla mnie, dostałam trylogię w prezencie pod choinkę od mojej kuzynki, która zatopiła się w lekturze zanim zapakowała ją w papier prezentowy :)
I stało się...lektura pierwszej części "Alibi na Szczęście" wciągnęła mnie nie wiem nawet kiedy i już chciałam tylko więcej i więcej...
"Alibi na Szczęście" - Hanka straciła wszystko. Jej życie zatrzymało się pewnego sierpniowego dnia. Przestała marzyć, a jedyne plany to te, które układa dla swoich uczniów. Kiedy na jej drodze staje Mikołaj, Hania boi się zaangażować, ale on walczy o miłość za nich dwoje. Pomaga im w ty Dominika, której energia i poczucie humoru oraz bezpośrednia szczerość rozłożyły mnie na łopatki. Jest też pani Irenka, prawdziwa skarbnica ciepła i mądrości. To w jej nadmorskim domu, gdzie na parapecie dojrzewają pomidory, a kuchnia pachnie szarlotką i sokiem malinowym, Hanka odnajduje spokój, odzyskuje wiarę w miłość i daje sobie wreszcie prawo do bycia szczęśliwą.
Polecam gorąco
Recenzja:
http://przeczytajka.blogspot.com/2016/09/ciepe-i-pachnace-konfiturami-trzy-i-po.html
Szczerze... kiedy następowała premiera tej książki nie zamierzałam ani jej czytać ani tym bardziej kupować. No i nie kupiłam. Ale widać los chciał inaczej i niespodziewanie dla mnie, dostałam trylogię w prezencie pod choinkę od mojej kuzynki, która zatopiła się w lekturze zanim zapakowała ją w papier prezentowy :)
więcej Pokaż mimo toI stało się...lektura pierwszej części "Alibi na...