-
ArtykułyZakładki, a także wszystko, czego jako zakładek używamy. Czym zaznaczasz przeczytane strony książek?Anna Sierant24
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 7 czerwca 2024LubimyCzytać350
-
ArtykułyHistoria jako proces poznania bohatera. Wywiad z Pawłem LeśniakiemMarcin Waincetel1
-
ArtykułyPrzygotuj się na piłkarskie święto! Książki SQN na EURO 2024LubimyCzytać8
Biblioteczka
2024-03-03
2023-12-05
Zwycięstwo Bolesława Chrobrego nad Henrykiem II, królem niemieckim, jest bezsprzecznie jedną z większych wiktorii wojska polskiego. Bolesław wykazał się wszystkimi atrybutami dobrego stratega i przywódcy, posiadał nie tylko wierną sprawie i umiejętnie dowodzoną armię, ale i znakomity wywiad. Henryk, z drugiej strony, był sprytnym pechowcem, czasami zdolnym do błyskotliwych posunięć, ale walczącym zazwyczaj z jedną ręką uwiązaną na plecach (często z własnej winy, bo nie ogarniał silnej opozycji i mieszał się w sprawy italskie).
Tym bardziej dziwi, że Robert F. Barkowski (w odróżnieniu od opisującego w tej samej serii te same wydarzenia dekadę wcześniej Pawła Rochały), często i gęsto narzekając na (niesprzecznie istniejącą) silną stronniczość Thietmara z Merseburga, autora jednego ze źródeł, nie potrafi podejść do tematu bez niepotrzebnego wplatania grających na emocjach elementów propagandowych. Podczas gdy Rochała potrafił w „Niemczy 1017” pisać z sympatią dla Polaków, kreśląc równocześnie barwny i bardzo ludzki portret polskiego władcy, to u Barkowskiego Bolesław Chrobry to po prostu posągowy gigant militarno-polityczny. Stronniczość autora jest tak wyraźna, jak zupełnie niepotrzebna, bo wydarzenia z początku XI wieku na polsko-niemieckim pograniczu mówią same za siebie. Tu nie trzeba upiększać, nie trzeba starannie omijać dokładniejszego opisu wydarzeń mniej chwalebnych (jak choćby chaotycznych wydarzeń w Pradze w roku 1004). Kulminacją takiego nastawienia jest porównywanie daty 1 września 1015 (bitwa w kraju Dziadoszan) do początku II wojny światowej. Co ma piernik do wiatraka?!
Szkoda, bo narracja książki jest bardzo przystępna, a styl, choć prosty, jest dobrze dopasowany do tego typu publikacji. Zawiodły niestety lektorat i korekta - w tekście znajdzie się sporo literówek i kilka nieścisłości.
Zwycięstwo Bolesława Chrobrego nad Henrykiem II, królem niemieckim, jest bezsprzecznie jedną z większych wiktorii wojska polskiego. Bolesław wykazał się wszystkimi atrybutami dobrego stratega i przywódcy, posiadał nie tylko wierną sprawie i umiejętnie dowodzoną armię, ale i znakomity wywiad. Henryk, z drugiej strony, był sprytnym pechowcem, czasami zdolnym do błyskotliwych...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-09-05
Po „Cedyni 972” to druga książka Rochały o niemiecko-słowiańskim pograniczu na przełomie X i XI wieku. Autora muszę pochwalić za umiejętne połączenie dwóch faktorów, które są niezwykle ważne dla dobrej książki popularnonaukowej: obiektywność w ocenie wydarzeń przedstawianej kampanii wojennej oraz prosty (ale mimo to fascynujący) opis ówczesnego świata. Rochała trzyma się faktów prawie do samego końca. Podobnie jak w pierwszej części, dopiero przy opisie samych zmagań pod murami Niemczy ma się wrażenie, że autor wolałby napisać powieść historyczną, zamiast tworzenia narracji w ciasnym gorsecie pozycji z serii „Historyczne bitwy”.
Czytelnikom, którzy znają już „Cedynię”, do lektury zachęcać nie muszę. Zainteresowanym wczesnymi dziejami ziem nad Łabą i Odrą mogę natomiast bez większych zastrzeżeń polecić tę pozycję jako ciekawy wstęp do studiów epoki.
Po „Cedyni 972” to druga książka Rochały o niemiecko-słowiańskim pograniczu na przełomie X i XI wieku. Autora muszę pochwalić za umiejętne połączenie dwóch faktorów, które są niezwykle ważne dla dobrej książki popularnonaukowej: obiektywność w ocenie wydarzeń przedstawianej kampanii wojennej oraz prosty (ale mimo to fascynujący) opis ówczesnego świata. Rochała trzyma się...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-08-25
W obliczu istnienia jedynie bardzo skromnych informacji o samym konflikcie roku 972 autor podjął jedyną słuszną decyzję i przedstawił historię niemiecko-słowiańskiego pogranicza od czasów Karola Wielkiego do Ottona I. Jego sympatia leży wprawdzie, co raczej nie dziwi, jednoznacznie po stronie Polaków i innych Słowian zachodnich, ale „Cedynia 972” to dosyć neutralna, rzeczowa relacja wydarzeń tamtych czasów. Dla Niemców region Łaby i Odry to wtedy rodzaj Dzikiego Wschodu, przyciągający wszelakich awanturników i mącicieli z głębi Rzeszy. Natomiast plemiona słowiańskie różnią się zachowaniem niewiele od plemion indiańskich Ameryki Północnej: są bardziej zwaśnione z sąsiadem o miedzę niż z Niemcami i prowadzą krótkowzroczną politykę, która już wkrótce okaże się fatalna w obliczu dobrze zorganizowanego imperialnego podboju.
Fakt, że w osobie Mieszka I-go (a potem, ale już nie w narracji tej książki, Bolesława Chrobrego) Polacy mieli mądrych i zdecydowanych władców, zaważył prawdopodobnie znacząco na dalszych losach regionu.
Paweł Rochala pisze ciekawie i przystępnie, choć lekko zdziwił mnie rozdział opisujący samą bitwę pod Cedynią w postaci sfabularyzowanej. Czyta się to całkiem dobrze, ale ma niewiele wspólnego z literaturą popularnonaukową. Mimo to książka jest dobrym i udanym wprowadzeniem w temat początków polskiej państwowości i ówczesnych stosunków z zachodnim sąsiadem.
W obliczu istnienia jedynie bardzo skromnych informacji o samym konflikcie roku 972 autor podjął jedyną słuszną decyzję i przedstawił historię niemiecko-słowiańskiego pogranicza od czasów Karola Wielkiego do Ottona I. Jego sympatia leży wprawdzie, co raczej nie dziwi, jednoznacznie po stronie Polaków i innych Słowian zachodnich, ale „Cedynia 972” to dosyć neutralna,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toDzieło klasyczne o olbrzymiej sile oddziaływania, które zadziwia nadal, po wiekach, świeżością spojrzenia na temat.
Dzieło klasyczne o olbrzymiej sile oddziaływania, które zadziwia nadal, po wiekach, świeżością spojrzenia na temat.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-12-31
"Moi" ludzie, czyli Ślązacy, brali również udział w tej bitwie, jednakże po stronie Zakonu (Ślązacy zazwyczaj wspierają tę stronę konfliktu, która koniec końców przegrywa i nie, nie miałem dziadka w Wehrmachcie). Żeby było śmieszniej, protoplasta rodu mojej żony, Zyndram z Maszkowic, BRAŁ UDZIAŁ w tej bitwie. Jakże tu nie interesować się tym starciem?!
Grunwald 1410 przekonał mnie zarówno rzetelnym podejściem do prawdy historycznej jak i dużą ilością ciekawych informacji o strategii, taktyce, i uzbrojeniu obu stron konfliktu.
Dla laika jest to bardzo dobre wprowadzenie w wojskowość późnego średniowiecza. Polecam!
"Moi" ludzie, czyli Ślązacy, brali również udział w tej bitwie, jednakże po stronie Zakonu (Ślązacy zazwyczaj wspierają tę stronę konfliktu, która koniec końców przegrywa i nie, nie miałem dziadka w Wehrmachcie). Żeby było śmieszniej, protoplasta rodu mojej żony, Zyndram z Maszkowic, BRAŁ UDZIAŁ w tej bitwie. Jakże tu nie interesować się tym starciem?!
Grunwald 1410...
2022-05-27
Jeśli macie wrażenie, że wiedza historyczna, którą wynieśliście że szkoły, mogłaby być raczej zlepkiem półprawd oraz oczywistej propagandy, to ta książka powinna wam pomóc.
Autorka dobrze unaocznia, że podręczniki są raczej rodzajem opowieści o historii, jaką dane państwo chciałoby mieć, a już niekoniecznie o historii, jaka w rzeczywistości miała miejsce. Nie jest to coś specyficznego dla historii Polski, ale w tym konkretnym przypadku o nią właśnie chodzi.
Doświadczony amator książek historycznych nie znajdzie w tej publikacji zbyt wielu nowości, ale przecież nie dla niego została ona napisana. Absolutnie nie przeszkadza mi równocześnie częste przypominanie o wpływie kobiet na dane wydarzenia - póki znaczenie wszystkich osób, które brały udział w opisywanym zdarzeniu, nie będzie odpowiednio relacjonowane, póty nacisk na "herstory" ma swoje uzasadnienie.
Jeśli macie wrażenie, że wiedza historyczna, którą wynieśliście że szkoły, mogłaby być raczej zlepkiem półprawd oraz oczywistej propagandy, to ta książka powinna wam pomóc.
Autorka dobrze unaocznia, że podręczniki są raczej rodzajem opowieści o historii, jaką dane państwo chciałoby mieć, a już niekoniecznie o historii, jaka w rzeczywistości miała miejsce. Nie jest to coś...
2022-05-10
Książka dosłownie wiekowa, ale otwierająca oczy. Od pierwszych stron widać jednak, że jest to dzieło niedokończone: najbardziej brakuje mi tutaj ujęcia syntetycznego, jakiejś próby podsumowania i spojrzenia na poszczególne zagadnienia z szerszej perspektywy. Równocześnie nie jest to książka, którą można polecić początkującemu czytelnikowi tego typu pozycji. Mez wychodził z założenia, że pisze dla naukowców, którym podstawowych terminów i postaci ówczesnego świata islamu wyjaśniać nie trzeba. Przedmowa Janusza Daneckiego jest w tym konkretnym przypadku absolutnie obowiązkową lekturą, ponieważ tylko dzięki niej taki laik jak ja jest w stanie pojąć skomplikowane zależności przedstawianej kultury. A mimo to prawie „utonąłem” w zalewie nazwisk, pojęć i nazw miejsc.
Ale nie to jest dla mnie prawdziwym problemem „Renesansu islamu”. Najbardziej przeszkadza mi sposób, w jaki autor dzieli narrację na rozdziały. Pozornie mają one duży sens, bo Mez rozpoczyna od imperium i jego właców, aby potem przejść do bardziej szczegółowego spojrzenia na zagadnienia życia codziennego. Jednak impet, z jakim wnika on w materię, jest stanowczo zbyt duży dla czytelnika. Być może stało się tak, bo książka nie została ukończona za życia autora? Może Mez planował jakieś podsumowanie swoich wywodów?
Jakby nie było, „Renesans...” był dla mnie dużym, ale na pewno wartym spędzonego nad książką czasu, wyzwaniem. Rzeczowe i neutralne spojrzenie Meza na świat X-wiecznego świata muzułmańskiego bardzo sprzyja poznaniu tej kultury, tylko pozornie tak odmiennej od europejskiej. Nie można nie podziwiać sporych osiągnięć islamu tamtych czasów – czy to na polu literatury i filologii, czy religii i teologii. Książka spełnia swoją rolę jako „okienko” na ten znaczący dla rozwoju olbrzymich połaci trzech kontynentów czas. Jednak jej lektura koniecznie powinna zostać uzupełniona przez nowsze i aktualniejsze pozycje.
Książka dosłownie wiekowa, ale otwierająca oczy. Od pierwszych stron widać jednak, że jest to dzieło niedokończone: najbardziej brakuje mi tutaj ujęcia syntetycznego, jakiejś próby podsumowania i spojrzenia na poszczególne zagadnienia z szerszej perspektywy. Równocześnie nie jest to książka, którą można polecić początkującemu czytelnikowi tego typu pozycji. Mez wychodził z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-09-01
Bardzo ciekawa relacja z podróży do kraju, który 120 lat temu był dla Europejczyka jeszcze „terra incognita”. Podróży, którą odbył również bardzo ciekawy człowiek – z zawodu orientalista, z pochodzenia obywatel rosyjski, ale właściwie Buriat. Poza samymi Tybetańczykami trudno byłoby znaleźć kogoś bardziej odpowiedniego, aby opisać Tybet i jego mieszkańców.
Europejska nauka oraz zainteresowani czytelnicy otrzymali poprzez Cybikowa relację, która nadal potrafi zafascynować. Mimo znacznej ilości nazw geograficznych oraz nazwisk, które wypowiedzieć czasami nie sposób, autor zawarł w książce bardzo dużo informacji o stosunkach społeczno-politycznych w kraju z pogranicza średniowiecza i nowożytności. Przerażające są zwłaszcza kontrasty pomiędzy teoretycznie łagodną i pacyfistyczną doktryną buddyjską a prawdziwym obliczem lamaistycznych panów Tybetu, nie stroniących przed przemocą, korupcją i najzwyklejszą chciwością. Można mieć tylko nadzieję, że mieszkańcom Dachu Świata (lub Świętego Kraju, jak oni sami by powiedzieli) darzy się dzisiaj lepiej (co w obliczu chińskich poczynań w tym kraju wydaje się jednak mało prawdopodobne).
Uwagę przykuwają zdjęcia. Niestety nie wiadomo, czy są wśród nich jakieś dzieła samego Cybikowa, który z ukrycia fotografował Lhasę i jej mieszkańców. Mimo starannego opracowania tego dosyć starego tekstu brakuje mi w tym wydaniu jakiejkolwiej mapy. A byłaby ona konieczna, aby móc chociaż ogólnie zrozumieć trudy podróży.
Całość to ważny przyczynek do poznania dalekiej kultury, który przeczytałem z dużym zainteresowaniem. Do tematu powrócę z pewnością w przyszłości.
Bardzo ciekawa relacja z podróży do kraju, który 120 lat temu był dla Europejczyka jeszcze „terra incognita”. Podróży, którą odbył również bardzo ciekawy człowiek – z zawodu orientalista, z pochodzenia obywatel rosyjski, ale właściwie Buriat. Poza samymi Tybetańczykami trudno byłoby znaleźć kogoś bardziej odpowiedniego, aby opisać Tybet i jego mieszkańców.
Europejska nauka...
2021-03-31
Delektuję się ostatnio „Listami” Allena Ginsberga, jego niezwykle sugestywnym opisem pobytu w Indiach. Ale o samym kraju nie mam właściwie bladego pojęcia, więc postanowiłem przy okazji pogłębić wiedzę o miejscu, które przyciągnęło we wczesnych latach 60-tych pierwszych beatników – i stało się później prawdziwą Mekką dla dzieci-kwiatów.
Nie ukrywam, że podeszłem do lektury tej książki z pewną obawą. Chodzi w końcu o dzieło sprzed kilkudziesięciu laty, a czas nie obchodzi się dobrze z literaturą naukową. Tymczasem „Indie” okazały się, mimo podeszłego wieku, prawdziwą skarbnicą wiedzy o starożytnej i średniowiecznej kulturze subkontynentu.
Zacznę o języka. Arthur Llewellyn Basham w przekładzie Zygmunta Kubiaka to doświadczenie, którego życzyłbym sobie przy lekturze znakomitej większości podobnych książek fachowych. Brytyjczyk pisze jasno i klarownie, wprowadza umiejętnie nowe pojęcia i świetnie dzieli narrację na rozdziały. To powoduje, że nietrudno znaleźć interesujące miejsca a uwaga może skupić się nawet na dosyć skomplikowanych wywodach filozoficzno-teologicznych. To znaczące (i stosunkowo rzadkie) osiągnięcie, powodujące, że „Indie” to nadal świetna, literacko wartościowa analiza fenomenu, jakim Indie były i są dla ludzi z kultury europejskiej.
Nie jestem w stanie ocenić, czy naukowe wywody Bashama zdały egzamin czasu. Jego argumentacja wydaje się jednak bardzo logiczna. Poruszone tematy uszeregowane są w sporej obszerności rozdziały. Zaczynamy od spojrzenia na stare Indie z lotu ptaka: poznałem geografię i historię polityczną od czasów kultury z Harappy i Mohendżo Daro do upadku ostatniego królewstwa hinduistycznego w walce z inwazją muzułmańską. Stopniowo perspektywa ta obniża się i maleje. Przechodzimy do przedstawienia starohinduskich idei państwowości, poznajemy życie i myśl polityczną tych czasów. Potem następuje analiza ówczesnych ideałów i rzeczywistości społecznej – to tutaj autor świetnie przybliża tak fundamentalne pojęcia jak klasa, kasta, gotra czy prawara. Wreszcie zrozumiałem, o co w tych wszystkich podziałach chodzi i jak one powstały! W końcu Basham pochyla się nad hinduską rodziną, rolą jednostki w społeczeństwie i przechodzi w rozdziale o życiu codziennym w mieście i na wsi do opisu Indii „od kuchni”.
Jak łatwo się domyślić, bardzo dużo miejsca poświęcono religii i systemom filozoficznym subkontynentu. Basham wprowadza znakomicie w temat, podając informacje w tak dobranych ilościach, aby nie zanudzić suchymi wywodami, lecz zaoferować impulsy dla dalszego pogłębiania takich zgadnień. Czy to braminizm, czy buddyzm, czy dżinizm i sekty heterodoksyjne, czy w końcu religie hinduistyczne – systemy religijne Indii to u Bashama barwna mozaika wzajemnego wpływu myśli filozoficznej olbrzymiego obszaru (od Sri Lanki do regionu Morza Śródziemnego).
Ostatnie dwa rozdziały poświęcone są kulturze i sztuce ze szczególnym uwzględnieniem literatury. Indie mają na tym polu niezmiernie dużo do zaoferowania, posiadając jedne z najstarszych przykładów dzieł religijnych, eposów bohaterskich, liryki a nawet podręczników do nauki tańca. Nie sposób przedstawić takiego bogactwa tematów na zaledwie 135-ciu stronach. Pozostaje uczucie pozytywnego i mobilizującego do dalszych studiów niedosytu.
Po lekturze mam wrażenie, że dowiedziałem się o subkontynencie bardzo wiele - i że ta wiedza pozostanie na dłużej w pamięci. Panie Basham: egzamin zdany na szóstkę!
Delektuję się ostatnio „Listami” Allena Ginsberga, jego niezwykle sugestywnym opisem pobytu w Indiach. Ale o samym kraju nie mam właściwie bladego pojęcia, więc postanowiłem przy okazji pogłębić wiedzę o miejscu, które przyciągnęło we wczesnych latach 60-tych pierwszych beatników – i stało się później prawdziwą Mekką dla dzieci-kwiatów.
Nie ukrywam, że podeszłem do lektury...
2021-03-26
Po olbrzymim sukcesie franczyzy o tym samym tytule z Johnnym Deppem w roli głównej książka Henryka Mąki była z pewnością pozycją na czasie. Nie wiem, czy zawiniła konieczność szybkiej reakcji na popyt, ale „Piraci z Karaibów” sprawiają wrażenie zredagowanych niechlujnie. A szkoda, bo ten popularnonaukowy przyczynek do dramatycznych wydarzeń w Nowym Świecie jest na pewno warty przeczytania.
Jedno zdjęcie mówi czasami więcej, niż tysiąc słów – niestety, wykorzystane w książce ryciny są bardzo słabej jakości. Te same ilustracje oglądałem już w innych relacjach o piractwie karaibskim, gdzie reprezentowały się o wiele lepiej. Nie pomagają również słabe mapy akwenu z ręcznie naniesionymi znakami, nadające tej pozycji swoim wyglądem charakter produktu... chałupniczego.
Tym niemniej, książkę przeczytać warto, jeśli chce się zainwestować tylko niewiele czasu na pobieżne zapoznanie się z tematem. Karaibskie dzieje piractwa to pasjonujący temat-rzeka, więc nie wolno oczekiwać po 160-cio stronicowej książce wyczerpującej relacji. Dodatkowym plusem jest tutaj dodanie przyczynków o losach piratów polskiego pochodzenia, o których dotychczas jedynie niewiele było mi wiadomo.
Z drugiej strony dziwi troszkę wybór i objętość poszczególnych tematów. Na ogólnie raczej znaną wyprawę Kolumba do Indii „poszło” ponad 20 stron. Stanowczo za dużo! Wystarczyłyby 2-3 strony i poświęcenie więcej miejsca konkwistadorom, którzy wykorzystali odkrycie Ameryki dla Europy. Piracka historia wyspy Tortugi urywa się jakoś tak w 2/3, by pojawić się nieco później w marginalnej postaci w następnych rozdziałach. Henryk Mąka pisze więc ciekawie, ale nieco chaotycznie. Tym bardziej dziwią dodatkowe informacje o piractwie w Azji, czy na Bałtyku. Nie byłoby z tym problemu, gdyby chodziło o całościowe podejście do tematu rozbojów morskich. Tytuł książki jest jednak jednoznaczny – i oczekuję jako czytelnik konkretów o Braciach Wybrzeża, flibustierach, bukanierach itp. a nie o średniowiecznych piratach bałtyckich.
Facyt: Dobra, szybka lektura dla początkujących, pozostawiająca jednak czytelnika nieco obeznanego z tematem z odczuciem niedosytu.
Po olbrzymim sukcesie franczyzy o tym samym tytule z Johnnym Deppem w roli głównej książka Henryka Mąki była z pewnością pozycją na czasie. Nie wiem, czy zawiniła konieczność szybkiej reakcji na popyt, ale „Piraci z Karaibów” sprawiają wrażenie zredagowanych niechlujnie. A szkoda, bo ten popularnonaukowy przyczynek do dramatycznych wydarzeń w Nowym Świecie jest na pewno...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Autor ponownie (po „Budziszynie 1002-1018”) dobitnie udowadnia, że potrafi przedstawić wczesnośredniowieczną historię regionu między Łabą, Soławą i Odrą jedynie w sposób tendencyjny, który, moim zdaniem, nie przystaje współczesnemu historykowi. Nie rozumiem takiego nastawienia. Historia Słowian połabskich jest tak fascynująca, jak mało znana. Wystarczyło trzymać się faktów i wyraźnie zaznaczyć, gdzie rozpoczyna się spekulacja. Powstałaby, przy zastosowaniu lepszej struktury narracji, niż to ma miejsce tutaj, świetna książka historyczna. Tymczasem autor stosuje zabiegi szarej propagandy, wybielając działania Słowian (w tym i Polaków) a demonizując poczynania Niemców i Duńczyków. Rozpoczyna się to już w warstwie językowej – wystarczy porównać słownictwo użyte przy opisie działań poszczególnych stron. I po co to komu? Czyż kilkusetletnia walka plemion Połabia o niezależność była czymś innym, jak walka plemion śląskich i małopolskich? Ba, równie zacięcie walczyły przecież o wolność plemiona germańskie (np. Sasi i Fryzowie)! Imperia mają to do siebie, że starają się wchłonąć tereny przygraniczne (inaczej nie byłyby imperiami, czyli, jak powiedzielibyśmy dzisiaj: mocarstwami lub global-playerami). Słowianie połabscy przegrali z Niemcami, Duńczykami i Polakami bo zabrakło im książąt na miarę Mieszka I, czy chociażby czeskiego Bolesława II Pobożnego. I tyle.
Autor ponownie (po „Budziszynie 1002-1018”) dobitnie udowadnia, że potrafi przedstawić wczesnośredniowieczną historię regionu między Łabą, Soławą i Odrą jedynie w sposób tendencyjny, który, moim zdaniem, nie przystaje współczesnemu historykowi. Nie rozumiem takiego nastawienia. Historia Słowian połabskich jest tak fascynująca, jak mało znana. Wystarczyło trzymać się faktów...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to