-
Artykuły„Nie ma bardziej zagadkowego stworzenia niż człowiek” – mówi Anna NiemczynowBarbaraDorosz2
-
ArtykułyNie jesteś sama. Rozmawiamy z Kathleen Glasgow, autorką „Girl in Pieces”Zofia Karaszewska2
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Matki. Sprawdź propozycje wydawnictwa Czwarta StronaLubimyCzytać1
-
ArtykułyBabcie z fińskiej dzielnicy nadchodzą. Przeczytaj najnowszą książkę Marty Kisiel!LubimyCzytać2
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika
Za "Historię pszczół" napisaną przez norweską pisarkę Maję Lunde Autorka została uhonorowana Norweską Nagrodą Księgarzy. Nic dziwnego - książka jest znakomita!
Bez literackich udziwnień Maja Lunde przedstawiła trzy rodziny żyjące w odległych od siebie czasach:
- rodzinę Williama w 1852 r. mieszkającą w Hertfordshire,
- rodzinę George'a w 2007 r. osiadłą w Autumn Hill
- rodzinę Tao w 2098 z Syczuanu.
Wszystkie historie przeplatają się ze sobą, ale na uwagę zasługuje fakt, że książka rozpoczyna się i kończy rozdziałami poświęconymi Tao, która w dalekiej przyszłości, w świecie pozbawionym pszczół i innych owadów zapylających całe dnie pracuje na drzewach owocowych, zapylając ich kwiaty. Dzięki temu manewrowi Autorka od początku wprowadza specyficzny nastrój charakterystyczny dla wielkich katastrof.
William, żyjący w XIX w., ma naturę naukowca. Badania przyrodnicze porzucił, gdy założył rodzinę (liczną) i trzeba było wszystkich wykarmić. Poznajemy go w chwili totalnego załamaniu i braku perspektyw na przyszłość. Ale podrzucenie do jego pokoju pewnej książki, powoduje, że mężczyzna odzyskuje cel swojego życia i oddaje się obserwacji życia pszczół, by skonstruować ul wygodny dla pszczół do życia i dla pszczelarzy do korzystania z dobrodziejstwa miodu.
George ma olbrzymią pasiekę (ponad 300 rodzin pszczelich) i bardzo mu zależy, by jego syn przejął ją w przyszłości. Tom jednak bardziej ceni sobie życie akademickie. Historia George'a rozpoczyna się na początku sezonu pszczelego, gdy po zimie należy zrobić przegląd uli. Ile rodzin pszczelich przeżyło zimę? To zawsze wielka niewiadoma dla pszczelarzy. W dodatku coraz głośniej mówi się o dziwnym pustoszeniu uli odbywającym się z dnia na dzień, bez żadnego wcześniejszego sygnału.
I tu dochodzimy do CCD (Colony Collapse Disorder), którego przyczyna nie jest jednoznaczna. Mówi się, że masowe wymieranie pszczół miodnych (ale również trzmieli) jest związane ze stosowaniem różnych środków ochrony roślin, monokulturowym rolnictwem, warunkami pogodowymi (suche i upalne lata oznaczają brak nektaru na kwiatach) oraz rozpowszechnianiem się roztocza o nazwie Varroa destructor, który osadza się na ciałach pszczół, wysysa z nich hemolimfę i rozsiewa wirusy.
Mnie zabrakło w książce jeszcze informacji o roślinach genetycznie modyfikowanych (w Europie głównie kukurydza i buraki cukrowe), których pyłek też szkodzi pszczołom.
W powieści nie zabrakło polskiego akcentu - Autorka przywołała postać Jana Dzierżona (niem. Johann Dzierzon) polskiego księdza (w powieści pastor) i pszczelarza, uznawanego za ojca współczesnego pszczelarstwa.
Książka daje do myślenia. Apokaliptyczną wizję końca świata związaną z wymarciem na Ziemi pszczół coraz częściej się przywołuje w różnych rozmowach. Maja Lunde jednak puściła wodze fantazji i napisała, jak może wyglądać świat pozbawiony owadów zapylających - powszechny głód prowadzący do zmniejszania ludzkiej populacji, nastawienie na rolnictwo i zebranie niemal wszystkich sił do ręcznego zapylania, a zaniedbanie innych dziedzin życia, w którym nie ma nawet czasu na sprzątanie, serwisowanie maszyn i urządzeń, remontowanie podupadających budynków, zajmowanie się starcami itp.
Dla mnie 10/10 :)
Polecam wszystkim, nie tylko ludziom bezpośrednio zaangażowanym w pszczelarstwo.
Za "Historię pszczół" napisaną przez norweską pisarkę Maję Lunde Autorka została uhonorowana Norweską Nagrodą Księgarzy. Nic dziwnego - książka jest znakomita!
Bez literackich udziwnień Maja Lunde przedstawiła trzy rodziny żyjące w odległych od siebie czasach:
- rodzinę Williama w 1852 r. mieszkającą w Hertfordshire,
- rodzinę George'a w 2007 r. osiadłą w Autumn Hill
-...
Po przeczytaniu "Ławeczki pod bzem" sięgnęłam po kolejną książkę Autorki w ciemno. Już po kilku stronach wiedziałam, że to idealna dla mnie książka.
Ewa ma duży i pięknie urządzony dom w Poznaniu. Mąż Mirek dużo zarabia, więc mogłaby nie pracować. Jednak ma etat w jednej z podstawówek, gdzie uczy języka polskiego i pełni funkcję wychowawcy klasy. Lubi swoją pracę, która decyduje w pewnym sensie o jej tożsamości i niezależności, i w której się odnajduje. Córka Ewy i Mirka, Klaudia, jest licealistką i od kilku lat pochłania olbrzymie ilości jedzenia, co odbija się na jej masie (duuża nadwaga) dochodzącej do 100 kg.
W klasie Ewy pojawia się Sławek Wójcik, chłopiec karnie przeniesiony do innej klasy za zachowanie. Ewa zdaje sobie sprawę, że zachowanie dziecka jest często sygnalizowaniem jakiegoś problemu. Rozmowy z matką nic nie dają. Aż któregoś razu na spotkanie przychodzi ojciec Sławka, Andrzej. Kobieta odbywa szczerą rozmowę z ojcem, a potem wpada na pomysł indywidualizacji pracy z chłopcem, cyklicznych spotkań z Andrzejem i Sławkiem oraz podaje wskazówki do pracy z dzieckiem w domu. Okazuje się, że pomysł działa do momentu, gdy w domu coś znów zaczyna się walić.
W amoku pracy zawodowej i zajęć kury domowej Ewa nie zauważa narastających problemów w swoim domu. Nagle odkrywa, że ani z córką, ani z mężem nie mają wspólnych tematów do rozmów. Żyją razem, a tak naprawdę osobno. Ewa nagle orientuje się, że mąż ostatnio zmienił się fizycznie na lepsze, gdy ona coraz bardziej się zaniedbuje. Dopiero po powrocie z jednego z weekendowych wyjazdów firmowych zapach kobiecych perfum z jego walizki każe jej podejrzewać (a wkrótce przekonuje się o tym na własne oczy), że Mirek ją zdradza. Nieszczęścia chodzą parami, więc wkrótce okazuje się, że jej własna córka popada w coraz większe tarapaty, z którymi nie potrafi sobie sama poradzić, a przestała ufać komukolwiek, by móc poprosić o pomoc.
I jak tu pomagać innym dzieciom, gdy sama nie potrafi pomóc własnej córce?! Chciałoby się powiedzieć "szewc w dziurawych butach chodzi"...
Ewa staje w trudnej sytuacji - trzeba zadbać o córkę i przywrócić ją do życia. Jej znajomi z lekcji angielskiego uświadamiają jej, że sama o siebie też musi się zatroszczyć. Podobnego zdania są czytelnicy bloga Ewy (tak, tak - Ewa od początku stycznia prowadzi blog, w którym "wylewa" swoje smutki i żale, ale też zapisuje postanowienia), szczerze jej kibicujący lub stawiający na nogi swoimi komentarzami. Jak uda się Ewie przywrócić normalność w domu i zawalczyć o córkę i siebie? Ode mnie się tego nie dowiecie, musicie przeczytać sami 😋
Może ktoś powie - to już było. Owszem, ale jeszcze nie czytałam (a czytam dużo!) tak dogłębnej, mądrej, uczciwej i przemyślanej powieści o wychodzeniu z kłopotów. Czytelnikowi daje do myślenia.
Agnieszka Olejnik wie, o czym pisze. Zawód nauczyciela przedstawiła od podszewki - lekcje, praca w przepełnionych klasach (a jednocześnie oczekiwanie indywidualizacji), przerwy zajęte na dyżury, okienka (niepłatne) zajęte na spotkania z rodzicami lub spotkania w sprawie uczniów, przygotowywanie kart pracy na następny dzień w domu (choć bohaterka ma własną salę i może w niej odbywać spotkania czy posiedzieć nad sprawdzianami, kartkówkami lub innymi pracami uczniów), kserowanie w biegu i wreszcie wielogodzinne ślęczenie nad pracami uczniów, które trudno czasem szybko poprawić, bo do poprawy jest niemal całe wypracowanie. I do tego nieplanowane wcześniej spotkania z rodzicami. A ci często nie zdają sobie sprawy, a wręcz wypierają to, że ich własne dziecko w grupie rówieśniczej jest zupełnie inne od tego, które obserwują w domu albo tego, które zamyka się we własnym pokoju i "zajmuje się sobą". W związku z tym niektóre z tych spotkań zamieniają się czasem w terapię rodzinną lub odbywają się w nieprzyjemnej atmosferze, bo rodzice cedują wychowanie swoich pociech na szkołę (jakby zapomnieli, że to instytucja odpowiedzialna za edukację), obarczając winą innych byle nie siebie albo wypowiadając zdanie "na ja już sobie z nim nie radzę, ale państwo są profesjonalistami i wiedzą, co robić w takich sytuacjach" (jakby dzieci i ich kłopoty dało się poszufladkować i w odpowiednim momencie wyjąć pasującą procedurę). Coraz rzadziej trafia się rozumiejący i odpowiedzialny rodzic podobny do Andrzeja Wójcika biorący "na klatę" wszelkie informacje na temat swego dziecka. Zdecydowanie częściej w szkole ma się do czynienia z osobami roszczeniowymi lub poddającymi się typu Żaneta Wójcik.
"Szczęście na wagę" to mądra książka o rzeczywistych problemach (oddanie się pracy, emigracja zarobkowa, nieporadność rodziców w pracy z dzieckiem, oziębłość i kłopoty w małżeństwie, wypalenie w związku, zdrada, oddalenie się od siebie ludzi mieszkających pod jednym dachem, alkoholizm, otyłość, cyberprzemoc, siła mediów społecznościowych, wpływ wychowania na późniejsze życie i pełnienie ról społecznych, itp) zwykłych ludzi.
Po dwóch książkach Autorki wiem, że uwielbiam Jej styl pisarski. W "Szczęściu..." nadal jest on lekki, ale bez autoironii z "Ławeczki...". Od czasu do czasu pojawia się żart rozładowujący atmosferę i napięcie. Znowu będzie o urodzie Roberta Redforda oraz Poznaniu i Tatrach. Tym razem Agnieszka Olejnik przełamuje stereotyp pracy nauczyciela. Chcecie wiedzieć, jak ona wygląda naprawdę? Przeczytajcie "Szczęście na wagę".
Rozpisałam się. Bo też książka bardzo mnie poruszyła. Agnieszka Olejnik napisała o tym, co ciągle powtarzam, a niewiele osób bierze sobie to do serca. Co mnie boli, patrząc na współczesne dzieci. Zostawianie ich samopas jest w Polsce praktykowane od dziesięcioleci. Tyle że teraz - mam wrażenie - czyha na nie więcej niebezpieczeństw i bodźców, którym łatwo się poddać, trudniej zrezygnować.
W pewnym momencie miałam skojarzenie z filmem "Sala samobójców" (w kwestii czasu i uwagi poświęconemu dziecku przez rodziców). W filmie bardziej działała wyobraźnia. Poza tym opowiedziana w nim rzeczywista historia skończyła się tragicznie. W "Szczęściu na wagę" przedstawione są historie, która wydarzyć się mogą w każdej rodzinie. To jakby książka ku przestrodze. Ma się ochotę wrzeszczeć "Dorośli, opamiętajcie się! Poświęcajcie więcej czasu i uwagi dzieciom! Rozmawiajcie ze sobą. Komputer i pieniądze nie wychowają dziecka zdrowego psychicznie".
Przeczytajcie koniecznie!
Po przeczytaniu "Ławeczki pod bzem" sięgnęłam po kolejną książkę Autorki w ciemno. Już po kilku stronach wiedziałam, że to idealna dla mnie książka.
Ewa ma duży i pięknie urządzony dom w Poznaniu. Mąż Mirek dużo zarabia, więc mogłaby nie pracować. Jednak ma etat w jednej z podstawówek, gdzie uczy języka polskiego i pełni funkcję wychowawcy klasy. Lubi swoją pracę, która...
Choć do miłośników chodzenia w górach nie należę (szczególnie po ubiegłorocznych wyprawach w Beskid Śląski), to jednak lubię na nie patrzeć i podziwiam ludzi, którzy na takie wędrówki się decydują. A osobą, którą podziwiałam najbardziej z tego powodu, była Wanda Rutkiewicz. Książkę Anny Kamińskiej pt. "Wanda. Opowieść o sile życia i śmierci. Historia Wandy Rutkiewicz" musiałam zatem przeczytać.
Wanda Rutkiewicz z d. Błaszkiewicz (1943 - 1992) jest najbardziej znaną polską himalaistką. Weszła na najwyższe szczyty Ziemi. Była pierwszą kobietą, która weszła na K2, uchodzący za najtrudniejszy ośmiotysięcznik. Była trzecią kobietą i pierwszą Europejką, która zdobyła Mount Everest i jako pierwsza ustawiła na nim flagę polską (torując przy tym drogę polskiej misji męskiej, która zdobyła ten szczyt zimą następnego roku). Jej sukces został przyćmiony wyborem Karola Wojtyły na papieża, co wydarzyło się dokładnie tego samego dnia, 16 października 1978 r.
Po przeczytaniu książki Anny Kamińskiej poznałam Wandę Rutkiewicz jako kobietę o niezwykłym uporze, niezrozumiałym dla innych twardym charakterze, ale i uroku osobistym, dzięki którym - zdaniem znajomych i przyjaciół - zdobywała sponsorów, wyposażenie i pieniądze na wyprawy, jak również pozwolenia na liczne urlopy i misje.
Wanda Rutkiewicz różniła się od innych alpinistek czy himalaistek. Z relacji ludzi, którzy ją znali, wynika, że miała klasę, dbała o poprawność językową, wygląd i ubiór (nawet w górach wyróżniała się strojem). Dla jednych była najlepszą przyjaciółką, inni nosili do niej żal za decyzje, w których - ich zdaniem - kierowała się własnym interesem i za nieprzestrzeganie zasad ustalonych w grupie.
Jej siła i upór brały się być może z kłopotliwego wychowania w dzieciństwie, w domu, w którym przebywała pod opieką nieporadnej matki, nieumiejącej zająć się domem oraz ojca o umyśle wynalazcy, wciąż coś unowocześniającego, a niemogącego się zdecydować na remont domu. Myślę, że na późniejsze zachowania Wandy Rutkiewicz największy wpływ miała długotrwała separacja rodziców różniących się temperamentami i charakterami oraz wyprowadzka i związanie się ojca z inną kobietą. Być może wpływ miał też oddech śmierci, stale obecnej w jej rodzinie - od tragicznie zmarłego brata po zabójstwo jej ojca. Po śmierci ojca Wanda mawiała, że ona też nie umrze normalnie, ale zginie w górach.
Góry zdają się jej jedyną miłością (z kart książki nie odniosłam wrażenia, że prawdziwie kochała mężczyzn, których życie postawiło na jej drodze). Nigdy nie zdecydowała się na dziecko. Góry były jej wiecznie niezaspokojonym głodem sukcesu. Wszystkie pieniądze wydawała na organizację kolejnych wypraw. Od najmłodszych lat ciągnęło ją w góry, zaczęło się od polskich tatr, potem wyjeżdżała w Alpy, bywała też na kontynencie amerykańskim. Jednak najsilniejsze emocje towarzyszyły jej w górach Azji. Uczestniczyła w polskiej wyprawie w Pamiro-Ałaj, w tym na niezdobyty do tamtego czasu Pik Szczurowskiego (4259 m n.p.m.; zespół wycofał się, gdy nadeszła burza z piorunami), czy na wyższy Pik Lenina (7134m n.p.m.). Choć sama powiedziała, że bakcyla gór wysokich złapała w górach Hindukuszu, a konkretnie po zdobyciu Noszaka (7492 m n.p.m.).
Pod koniec życia Wandy Rutkiewicz jej znajomi widzieli niezłomny charakter i nieustające ambicje wspinania się na coraz więcej szczytów, co jednak nie szło w parze z możliwościami fizycznymi kobiety o słabnącej kondycji i wydolności oddechowej oraz tracącej siły.
Jej śmierć pozostaje tajemnicą. Racjonalizowanie jej ostatniego podejścia pozwala wysnuć wniosek, że nie udało jej się zdobyć dziewiątego ośmiotysięcznika - Kanczendzongi (8586 m n.p.m.). Nikt jednak nie był świadkiem jej śmierci. Jesienią 1996 r. sąd uznaje Wandę Rutkiewicz za zmarłą z oznaczeniem daty śmierci 13 maja 1992 r., kiedy była widziana po raz ostatni na Kanczendzondze przez organizatora wyprawy Meksykanina Carlosa Carsolio. Zmęczona zapewniała, że chce odpocząć i po kilku godzinach wyruszyć na szczyt.
Czy jej się to udało? Czy jej matka słusznie obstawała przy tym, że jej córka żyje? Czy schroniła się przed światem w tajemniczej dolinie Szambala?
Odpowiedzi na te pytania pewnie nie poznamy, ale dzięki książce Anny Kamińskiej mamy możliwość poznania jednej z najbardziej znanych Polek i himalaistek. Autorka przedstawiła bardzo przekrojowe studium postaci Wandy Rutkiewicz. Rozmawiała z wieloma ludźmi, którzy nie szczędzi przychylnych i niepochlebnych zdań o polskiej himalaistce. Dla mnie ta książka jest znacznie lepsza niż bestsellerowa "Simona. Opowieść o niezwykłym życiu Simony Kossak". Jestem pod wrażeniem!
Choć do miłośników chodzenia w górach nie należę (szczególnie po ubiegłorocznych wyprawach w Beskid Śląski), to jednak lubię na nie patrzeć i podziwiam ludzi, którzy na takie wędrówki się decydują. A osobą, którą podziwiałam najbardziej z tego powodu, była Wanda Rutkiewicz. Książkę Anny Kamińskiej pt. "Wanda. Opowieść o sile życia i śmierci. Historia Wandy Rutkiewicz"...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Wieczór taki jak ten" Gabrieli Gargaś to książka idealna na świąteczny czas. Podczas lektury czuje się atmosferę zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia, zapach pierników i bigosu oraz wielkie oczekiwanie na cud.
27-letnia Michalina (Miśka) nie ma wyuczonego zawodu i studiów, bo całkowicie poświęciła się wychowaniu swojego 9-letniego brata Bartka. Ich mama zmarła, gdy Bartek miał kilka miesięcy. Ojciec, niespokojna dusza, od lat jeździ po świecie i kontaktuje się z dziećmi, wysyłając od czasu do czasu pieniądze i kartki świąteczne. Bartek zna go tylko z rodzinnych fotografii.
Wnukom pomaga niezawodna babcia Zosia, prowadząca cukiernię "Cynamonowe serca".
Wszyscy mieszkają w małej miejscowości u podnóża Bieszczad, które są chętnie odwiedzane przez turystów. Za radą babci Miśka postanawia wolne pokoje przeznaczyć na pensjonat.
Tuż przed świętami w pensjonacie pojawiają się goście:
- ekscentryczny architekt Artur, który nie znosi świąt i przeżywa, że jego dzieci mieszkają z żoną i jej drugim mężem;
- pani doktor, od niedawna wdowa, z kilkuletnią córeczką;
- schorowana starsza pani, która po wyprowadzce syna z rodziną czuje się bardzo samotna.
Goście bardzo dużą zmienią w życiu Miśki i mieszkańców miasteczka...
Książka, choć chwilami smutna, jest pełna optymizmu. Z niemal każdej strony tchnie myśl, by odnajdywać dobro i szczęście w tym, co się posiada, by cieszyć się chwilą, dobrymi wspomnieniami i tym, co się ma, a nie rozpamiętywać przeszłość, by rozdrapywać rany i pogrążać się w smutku lub też tęsknić za tym, co mają inni. Snując historię Miśki i jej bliskich, Gabriela Gargaś co pewien czas zwraca się bezpośrednio do czytelnika, by zwrócić mu uwagę na to, by za każdym razem odnajdywał dobre strony w sobie, w spotykanych ludziach i tym, co go spotyka. By odnalazł szczęście w codzienności, a nie tylko w marzeniach. Autorka uzmysławia nam, że święta to czas, kiedy warto zwolnić i uświadomić sobie to, co w życiu jest naprawdę ważne i osiągnąć porozumienie z tymi, którzy są dla nas ważni. Autorka podkreśla też wyjątkowość każdego z nas: "Najważniejsze, o czym musisz pamiętać, to żeby być sobą. Nie daj się innym ludziom, którzy nieraz na pewno powiedzą, że z tobą jest coś nie tak. Bo przecież znajdą się tacy, którym coś w tobie nie będzie pasowało (im przeszkadza nawet trzepot anielskich skrzydeł). Tak to już jest. Ale ty masz się nie dawać. Masz kroczyć swoją ścieżką i nie słuchać złych doradców. Pamiętaj, że na całym świecie nie ma drugiej takiej jak ty."
Autorka zauważa, że człowiek jest tylko człowiekiem i w związku z tym popełnia błędy. Istotne jest to, by z tych błędów wyciągnął odpowiednie wnioski i był sobą:
Twoje marzenia, wyobrażenia, wizja świata, twoje ciało, myśli, spostrzeżenia… to wszystko jest niepowtarzalne, twoje. Zapewne popełnisz w życiu kilka głupstw. A kto ich nie popełnił? Zapewne nieraz będziesz się na siebie wkurzać. Nieraz wylejesz morze łez. Ale to wszystko będzie twoje i czegoś cię nauczy. A czasami nie. Niekiedy kilka razy się podtopisz, niekiedy wywalisz na tym samym zakręcie trzeci czy któryś tam raz. Niekiedy zaufasz niewłaściwej osobie. Ale takie właśnie jest życie. Niesprawiedliwe? Sprawiedliwe, pewnie, że tak… Czegoś musimy się od tego życia nauczyć. Czasami nie zgodzimy się z tymi naukami. Pamiętaj, że wiele potrafisz i wiele możesz. Nigdy nie przestawaj słuchać swojego serca.
Takich rad i spostrzeżeń, jak zacytowane wyżej, jest w książce wiele, przez co jest ona dla mnie wyjątkowa i niezwykle mądra. Autorka bardzo mocno zagrała na moich uczuciach, wywołując łzy, których od lat nie wylewałam podczas czytania książek.
Przeczytałam ją po Świętach, ale coś mi mówi, że do niej wrócę, gdy nadejdą kolejne.
Jestem tą książką oczarowana. Daję 10/10.
"Wieczór taki jak ten" Gabrieli Gargaś to książka idealna na świąteczny czas. Podczas lektury czuje się atmosferę zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia, zapach pierników i bigosu oraz wielkie oczekiwanie na cud.
27-letnia Michalina (Miśka) nie ma wyuczonego zawodu i studiów, bo całkowicie poświęciła się wychowaniu swojego 9-letniego brata Bartka. Ich mama zmarła, gdy...
2023-06-04
Jaume Cabré należy do moich ulubionych pisarzy. Jego książki dawkuję sobie jak lekarstwa. Dlatego "Agonia dźwięków" przeleżała w biblioteczce ponad 2 lata. Warto było czekać!
Początek XX w. Do klasztoru La Ràpita w diecezji Feixes wysłany zostaje brat Junoy, który ma pełnić rolę spowiednika tamtejszych mniszek klauzurowych. Nawet warowna bryła klasztoru pokazuje odosobnienie zakonnic żyjących w bardzo ścisłej regule. Ich przełożona, zgorzkniała i apodyktyczna matka Dorotea, wyprosiła przed laty jeszcze większe jej zaostrzenie, czego efektem są marne posiłki, krótki sen przerwany o północy modlitwami, zakaz kontaktów z innymi mniszkami, czy życie w milczeniu.
Dla brata Junoya to niecodzienne środowisko. Dodatkowo brak dostępu do instrumentów i brak muzyki sprawiają, że czuje się w La Rapita jak na zesłaniu. I chyba coś w tym jest, bo jest tu już kilka lat, dłużej niż którykolwiek jego poprzednik.
Zakonnik popada w konflikt z matką Doroteą po ukaraniu dwóch nowicjuszek. A to kończy się postawieniem Junoya w stan oskarżenia i procesem przed sądem diecezjalnym.
Powieść ma nieco gotycki wydźwięk i gdyby nie kilka historycznych wzmianek, trudno byłoby ją osadzić w czasie.
Głównym wątkiem powieści jest konflikt tle różnicy postrzegania służenia Bogu. Z jednej strony poznajemy niezwykle surową mniszkę z dużym poczuciem władzy, którą zwyczajnie wykorzystuje, by dopiąć swego i by potomność mogła ją zapamiętać jako wielką rewolucjonistkę zgromadzenia. Z drugiej strony jest brat Junoy poczciwy zakonnik służący Bogu spokojem, pogodą ducha i piękną muzyką. Ona ma ortodoksyjne poglądy, on - liberalne. Ona wymaga bezwzględnego posłuszeństwa, on dba o innych i niepokoi się ich stanem zdrowia wywołanym niedożywieniem i wycieńczeniem młodych organizmów.
Zakonnik ze swoim liberalnym na owe czasy podejściem do życia i wypełnianiem powołania nie ma popleczników wśród osób zaangażowanych w proces. Staje się nawet ofiarą nietolerancji z ich strony, którzy okazują zgorszenie i oskarżają go o herezję. Ale znajduje przyjazną duszę w murach klasztoru. Czytelnik odczuwa wielką samotność zakonnika. Te krótkie chwile rozmów ze starą mniszką okazują się więc ratunkiem dla jego skołatanej duszy.
Przeraża fakt, że osoby pokroju matki Dorotei stąpają wciąż po ziemi. Jej postrzeganie wiary zatrzymało się na etapie Starego Testamentu. Nie wie, czym jest miłosierdzie i dobroć. Jest tak skupiona na rygorystycznych regułach i permanentnej pokucie, że nieznane jest jej współczucie czy radość.
Autor pozwala czytelnikowi lepiej poznać mnisze środowisko dzięki fragmentom reguły i zasad panujących w klasztorze. Cabré po swojemu nie ocenia żadnej z postaci, nie piętnuje też wiary. Pozwala, by czytelnik sam stanął po jednej ze stron. Na początku rozpala emocje czytelnika procesem, a z czasem powoli wyjaśnia, czego on dotyczy. Polecam!
Jaume Cabré należy do moich ulubionych pisarzy. Jego książki dawkuję sobie jak lekarstwa. Dlatego "Agonia dźwięków" przeleżała w biblioteczce ponad 2 lata. Warto było czekać!
Początek XX w. Do klasztoru La Ràpita w diecezji Feixes wysłany zostaje brat Junoy, który ma pełnić rolę spowiednika tamtejszych mniszek klauzurowych. Nawet warowna bryła klasztoru pokazuje...
Wielopokoleniowa rodzina Zofii wiedzie szczęśliwe życie na Kresach Wschodnich. Wkrótce jednak wybucha II wojna światowa. Mężczyźni zostają powołani do wojska. Wkrótce do posiadłości wkraczają Rosjanie, co oznacza konieczność znalezienia nowego miejsca dla siebie. Rodzina zostaje rozdzielona, a wkrótce zesłana na Sybir. Zofia z 3-letnią córeczką, Kasią, nie zdąża opłakać zmarłego męża, a już musi martwić się o zapewnienie sobie i córce warunków do życia w dalekiej Rosji.
Czytelnik jest świadkiem tragicznych losów wielu Polaków, ich walki o byt i przeżycie oraz usilnych starań o zachowanie człowieczeństwa, gdy wokół panują opłakane warunki, ludzie umierają z powodu wielu chorób, wycieńczenia, wyziębienia i poniża się drugiego człowieka tylko dlatego, że wygląda inaczej i że tak nakazuje władza.
Rybałtowska porusza opowiedzianą historią Zofii, która starała się przeżyć za wszelką cenę, by opiekować się dzieckiem. W najtrudniejszych chwilach kobieta wyciskała z siebie resztki sił, być żyć i by otaczać córkę miłością bez granic. W tej trosce pomogło jej wielu ludzi dobrej woli, nie tylko Polaków, ale również Rosjan, Kazachów i Kirgizów. Kobieta spędziła ok. 3 lat na nieprzyjaznych terenach Rosji.
Rybałtowska opowiada o jej pracy w kołchozie, ale również o tułaczce po ogłoszonej amnestii dla Polaków i woli dołączenia do armii Andersa, by uciec z Rosji. Pierwsza część serii kończy się dotarciem do Afryki.
Takie książki zawsze mnie poruszają. Ta opowiedziana jest pięknym językiem, niezwykle sugestywnie i realistycznie. Myliłby się jednak ten, kto by stwierdził, że jest przepojona smutkiem. Z kart książki czuje się dojmujący smutek, bo jak tu się cieszyć, skoro ginie mnóstwo ludzi, skoro rozdziela się rodziny, skoro nie wiadomo, co się dzieje z najbliższymi, skoro ciężarne kobiety są zapędzane do wycieńczającej pracy, skoro bohaterowie muszą walczyć o życie każdego dnia i kombinować, jak zdobyć pożywienie, bo wydzielane racje żywnościowe są po prostu za małe, a za niewykonanie normy jedzenia się nie otrzymuje.
Jednak cała historia opowiedziana jest tak, że czuje się głównie nadzieję i wolę walki. Autorka nie skupia się na rzewnej historii. Relacjonuje, jak było, ze smutnymi, ale i wesołymi sytuacjami. Przedstawia bohaterów przyjaznych i o silnym charakterze. Mniej czasu poświęca negatywnym postaciom, jakby chciała oszczędzić czytelnikowi przynajmniej opowieści o czarnych charakterach. Wystarczy, że sytuacja była traumatyczna.
Książka "Bez pożegnania" Barbary Rybałtowskiej przypomniała mi książkę Agnieszki Lewandowskiej - Kąkol "Siostry. Kresy, zsyłka, wielki świat". U Rybałtowskiej historia opowiedziana jest z większymi szczegółami.
Mimo że książka mocno porusza i przedstawia naprawdę trudny okres historii Polaków na pewno sięgnę po kolejne tomy.
Wielopokoleniowa rodzina Zofii wiedzie szczęśliwe życie na Kresach Wschodnich. Wkrótce jednak wybucha II wojna światowa. Mężczyźni zostają powołani do wojska. Wkrótce do posiadłości wkraczają Rosjanie, co oznacza konieczność znalezienia nowego miejsca dla siebie. Rodzina zostaje rozdzielona, a wkrótce zesłana na Sybir. Zofia z 3-letnią córeczką, Kasią, nie zdąża opłakać...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-08-13
"Była sobie rzeka" Diane Setterfield leżała sobie na półce kilka lat i wciąż kusiła swoją okładką, ale wciąż mi było nie po drodze z nią. Założyłam sobie, że w czasie tegorocznego urlopu ją nareszcie przeczytam i się udało :)
W gospodzie nad Tamizą mężczyźni prześcigają się w snuciu przedziwnych opowieści. Pewnej nocy zjawia się w niej mocno okaleczony mężczyzna z dziewczynką, którą wszyscy, łącznie z lokalną lekarką, biorą na zmarłą. Po jakimś czasie dziewczynka niespodziewanie ożywa. Świadkowie zdarzenia opowiadają, co widzieli różnym osobom i następnego dnia w gospodzie pojawiają się kolejne osoby, które chcą przygarnąć dziewczynkę. Gospodyni proboszcza uważa dziewczynkę za swoją siostrę, bogate małżeństwo - za zaginioną córkę, a pewien farmer - za nigdy niewidzianą wnuczkę.
W rozwiązaniu zagadki nie pomaga powracający do zdrowia mężczyzna. A na domiar złego dziewczynka okazuje się niema i jakby wyzuta z emocji oraz wciąż wyrażająca tęsknotę za czymś.
Przyznaję, że powieść wywarła na mnie wielkie wrażenie. Jest dość złożona, sięga zagrzebanych gdzieś w podświadomości dawnych historii bohaterów. Autorka w bardzo obrazowy sposób pokazuje ludzką tęsknotę za dawnym szczęściem, niemoc związaną z wychowaniem krnąbrnego przysposobionego syna czy wciąż ujawniające się niedowierzanie i wyrzuty sumienia w związku z pewnym wydarzeniem z przeszłości.
Książka wydaje się na poły realna, na poły fantastyczna. A to za sprawą Tamizy, rzeki, która z jednej strony jest źródłem utrzymania i drogą, którą najłatwiej gdzieś trafić, a z drugiej - miejscem zbrodni czy hańby. A gdzieś pomiędzy pojawia się tajemnicza postać Cichego, który jednym towarzyszy na drodze na tamten świat, a drugich szczęśliwie doprowadza do brzegu. Mamy w książce zderzenie nauki reprezentowanej przez miejscową felczerkę czy racjonalnego proboszcza. Mamy trochę osób wierzących w jakąś magię i siły wyższe. I są zwykli ludzie, którzy doświadczywszy czegoś i będący świadkami tegoż, dorabiają sobie historię modyfikowaną przez słuchaczy.
Książka urzeka. Należy do gatunku tych, które zapadają w pamięć. I to nie tylko z powodu fabuły, a ta płata spore figle czytelnikowi, przez to jak sinusoidalnie się rozwija, ale też z powodu tej szczególnej atmosfery pomieszania folkloru z racjonalizmem i mitami. Powieść rozwija się powoli, ale zaskakująco, snuje się pomiędzy różnymi wątkami i chwilami nabiera tempa. Przypomina trochę rzekę o niewyregulowanych brzegach - chwilami spokojną, innym razem niebezpieczną. Jedno w niej jest pewne, jak już się zacznie płynąć, to chce się wypłynąć na głębie i trudno z niej zrezygnować. Niezwykła, melancholijna, nieco romantyczna, ale przede wszystkim tchnąca nadzieją powieść, którą szczerze polecam!
"Była sobie rzeka" Diane Setterfield leżała sobie na półce kilka lat i wciąż kusiła swoją okładką, ale wciąż mi było nie po drodze z nią. Założyłam sobie, że w czasie tegorocznego urlopu ją nareszcie przeczytam i się udało :)
W gospodzie nad Tamizą mężczyźni prześcigają się w snuciu przedziwnych opowieści. Pewnej nocy zjawia się w niej mocno okaleczony mężczyzna z...
Po ubiegłorocznej lekturze "Historii pszczół" Mai Lunde, wiedziałam, że jeśli autorka napisze coś jeszcze, na pewno to przeczytam. Więc, gdy w tym roku ukazał się jej "Błękit", kupiłam go kilka dni po premierze i czekał spokojnie, aż we mnie wrośnie na tyle wysokie napięcie, że wreszcie go przeczytam.
Akcja "Błękitu" toczy się równolegle w dwóch czasach: w roku 2017 w zachodniej Norwegii i w roku 2041 w Bordeaux we Francji.
70-letnia Signe przybywa w rodzinne strony i rozpamiętuje swoją przeszłość, przypominając sobie różne zdarzenia z dzieciństwa i wczesnej młodości. Kobieta ma świadomość nieuchronnej zagłady wynikającej z budowy elektrowni, która pochłonęła dawną rzekę i wodospady i która na zawsze zmieniła okoliczny krajobraz. Tym bardziej rośnie jej przerażenie, gdy obserwuje niszczenie lodowca, by klienci hoteli mieli kostki lodu do swych drinków. Podejmuje nierówną walkę, by ocalić choć trochę z naturalnych źródeł wody, o które walczyła wiele lat wcześniej z ojcem i innymi ludźmi, myślącymi o przyrodzie i przyszłości. W urzeczywistnieniu swych planów wykorzystuje jacht o nazwie "Błękit", który otrzymała na osiemnaste urodziny od matki, właścicielki hotelu.
Z drugiej strony poznajemy Davida, który z córeczką Lou próbuje odnaleźć żonę Annę i synka Augusta (niemowlaka). Rodzina została rozdzielona, gdy mieszkanie w dotychczasowym miejscu stało się niemożliwe na skutek zapanowania tam warunków pustynnych i musiała uciekać na północ, gdzie istniał jeszcze dostęp do wody. David trafia do obozu, gdzie otrzyma posiłek i raz w tygodniu może się wykąpać czy zrobić pranie. W czasie wędrówki po okolicy odnajdują żaglówkę...
Jak to się stało, że statek znalazł się na środku pustyni? Czy stanie się on - jak w przypadku Noego - arką czekającą na deszcz?
Znowu głównym tematem książki Mai Lunde jest degradacja środowiska naturalnego ręką nieświadomego, głuchego na świat lub niepatrzącego w przyszłość człowieka oraz następująca w związku z tym zmiana klimatu. Pisarka robi to w dość wyszukany sposób - nie poucza, nie daje rad, po prostu podaje przykład pewnych zachowań w obecnych czasach, a potem przenosi nas w przyszłość i pokazuje, jak się ona zmieniła. A w czytelniku wyobraźnia działa.
Poruszył mnie sposób przedstawienia problemu przez Maję Lunde. Jest jakby niemym ostrzeżeniem: "Ludzie, opanujcie się! Jeśli będziecie bezmyślnie i niepotrzebnie zużywać zasoby wody i niszczyć przyrodę, to zginiecie razem ze znikającą naturą."
"Historia pszczół" wywarła na mnie większe wrażenie, lecz mimo to polecam!
Po ubiegłorocznej lekturze "Historii pszczół" Mai Lunde, wiedziałam, że jeśli autorka napisze coś jeszcze, na pewno to przeczytam. Więc, gdy w tym roku ukazał się jej "Błękit", kupiłam go kilka dni po premierze i czekał spokojnie, aż we mnie wrośnie na tyle wysokie napięcie, że wreszcie go przeczytam.
Akcja "Błękitu" toczy się równolegle w dwóch czasach: w roku 2017 w...
Sześcioletni Pierrot zostaje sierotą. Jego ojciec, Niemiec, zginął kilka lat wcześniej, a matka, Francuzka, właśnie zmarła na gruźlicę Musi wyjechać z rodzinnego Paryża do sierocińca, skąd wkrótce wyjeżdża do Austrii, do siostry ojca, Beatrix. Ciotka jest gospodynią w willi zbudowanej na szczycie góry nieopodal austriackiego miasteczka, należącej do samego Adolfa Hitlera.
Ciotka i szofer pracujący w rezydencji zmuszają chłopca do zerwania z dotychczasowymi znajomymi, a w szczególności z głuchoniemym Anszelem, jego paryskim sąsiadem pochodzenia żydowskiego.
John Boyne znany jest ze swoich powieści z akcjami dziejącymi się w czasie wojny. "W Chłopcu na szczycie góry" wojna jest jednym z drugoplanowych bohaterów, wywierających jednak duży wpływ na swoich bohaterów. W rodzinnym domu Pierrot widział, jak okrucieństwo I wojny światowej niszczyło jego ojca. Mieszkając w Berghof, Pierrot nie bierze udziału w wojnie, ale obserwuje ją od kuchni przy boku Hitlera, który w willi przygotowuje swoje wojenne strategie i plany zagłady Żydów.
Głównym bohaterem książki jest Pierrot. Czytelnik obserwuje jego dorastanie i dojrzewanie. Ciekawe są zmiany, jakie zachodzą w psychice chłopca pod wpływem różnych ludzi. Po stracie rodziców, a szczególnie ukochanej mamy, chłopiec nie ma punktu zaczepienia i właściwego wzorca zachowań. Wydaje się, że takim wzorcem mogłaby być ciotka Beatrix, ale ze względu na brak wcześniejszego kontaktu z nią, nie staje się autorytetem dla Pierrota. Sytuacji nie poprawia jej podejrzane dla chłopca zachowanie oraz specyficzna atmosfera w rezydencji. Ludzie nie mają do siebie zaufania, żyją pod ciągłą presją i każdy każdemu patrzy na ręce. Jak w takim razie dziecko ma normalnie dorastać?
Chłonie on każdą nowość dla siebie i przywiązuje się do tego, kto poświęca mu najwięcej czasu i uwagi. Czujność i psychika chłopca zostaje poddana wielu próbom.
Mocna i poruszająca do głębi książka skierowana do dorosłych jakby ku przestrodze. Polecam!
Sześcioletni Pierrot zostaje sierotą. Jego ojciec, Niemiec, zginął kilka lat wcześniej, a matka, Francuzka, właśnie zmarła na gruźlicę Musi wyjechać z rodzinnego Paryża do sierocińca, skąd wkrótce wyjeżdża do Austrii, do siostry ojca, Beatrix. Ciotka jest gospodynią w willi zbudowanej na szczycie góry nieopodal austriackiego miasteczka, należącej do samego Adolfa...
więcej mniej Pokaż mimo to
Długo omijałam książki p. Joanny Bator. A to za sprawą jakiegoś wywiadu, na który przypadkowo natknęłam się w telewizji. Pisarka nie zrobiła na mnie dobrego wrażenia i nawet wspólna fascynacja książkami Murakamiego tego nie zmieniła.
Ostatnio jednak Sąsiadka (dziękuję, Madziu) podrzuciła mi "Ciemno, prawie noc", najlepszą książkę roku 2013. Joanna Bator otrzymała za nią wtedy Nagrodę Nike.
Alicja Tabor, reporterka największej gazety w Polsce wraca po wielu latach do rodzinnego Wałbrzycha, by zebrać materiały do reportażu o zaginionej trójce kilkuletnich dzieci. Przyjeżdża do miasta, gdy zaczynają się w nim dziać dziwy - ludzie znajdują więcej zabitych zwierząt, z dziur wychodzą karaluchy, mieszkańcy dzielą się na zwolenników i przeciwników miejscowego proroka Jana Kołka, któremu w biedaszybie ukazuje się Matka Boska Bolesna. Gdy Jan Kołek umiera, ludzie gromadzą się wokół Jerzego Łabędzia, którego okrzykują synem Kołka.
Alicja rozmawia z opiekunami zaginionych dzieci. Ale spotyka też dawnego sąsiada, Alberta Kukułkę i poznaje jego bratanka, Marcina. Z powodu kolejnych zbiegów okoliczności zostaje w Wałbrzychu dłużej niż planowała. Jest to czas nie tylko na wspomnienia, ale poznanie przeszłości własnej rodziny i niełatwe zmierzenie się z nią.
Początkowo trochę przerażała mnie grubość. Od kilku miesięcy nie czytałam papierowej książki i nie do końca zdawałam sobie sprawę, jakie tomiszcza ostatnio łyknęłam. Od pierwszej strony nie mogłam się jednak oderwać i tylko rozsądek podpowiadał, że trzeba zrobić przerwę na jedzenie lub spanie ;)
Po lekturze mam ochotę znów pojechać do Wałbrzycha, ponownie zwiedzić zamek Książ, popatrzeć na kwitnące wokół rododendrony i posłuchać o księżnej Daisy oraz legendarnym skarbie mającym się znajdować w okolicach zamku.
Książka niezwykle zagrała na moich emocjach - śmiałam się tak, że musiałam znikać z balkonu, by sąsiedzi nie posądzili mnie o chorobę. Innym razem ogarniał mnie niewyobrażalny smutek. Może właśnie dlatego, że żart, ironia z prostactwa i ciemnoty przeplatane są z wyższymi uczuciami, książkę po prostu się chłonie. Dla mnie na pewno to początek przygody z książkami p. Joanny Bator.
I jeszcze cytat z dedykacją dla czytających ;)
- A pani co tu właściwie?
- Ja? Po książkę.
- Czytacie i czytacie - zaśmiała się chrapliwie. - Przychodzi tu dużo takich, co czytają.
- Pewnie dlatego, że to biblioteka - podpowiedziałam.
- Pani też pewnie czyta i czyta?
- Zdarza się - przyznałam.
- Właśnie! - ucieszyła się Niebieska Kobieta. - Czyta się, a życie płynie.
- Pani nie lubi czytać?
- Ani trochę - rzuciła - czasu szkoda. - Dmuchnęła dymem w moją stronę i ziewnęła ostentacyjnie, by zademonstrować, jak nudne jest czytanie. - A ta książka, po którą pani przyszła, to o czym? - zainteresowała się nagle.
- O dobru i złu.
Niebieska Kobieta uniosła brwi i dmuchnęła.
- No też nie mają o czym pisać!
Długo omijałam książki p. Joanny Bator. A to za sprawą jakiegoś wywiadu, na który przypadkowo natknęłam się w telewizji. Pisarka nie zrobiła na mnie dobrego wrażenia i nawet wspólna fascynacja książkami Murakamiego tego nie zmieniła.
Ostatnio jednak Sąsiadka (dziękuję, Madziu) podrzuciła mi "Ciemno, prawie noc", najlepszą książkę roku 2013. Joanna Bator otrzymała za nią...
Anna Herbich zebrała w książce dramatyczne relacje dziesięciu kobiet, które spędziły część swojego życia na zesłaniu w Związku Sowieckim. Większość z nich trafiła na Syberię w czasie II wojny światowej, ale były i takie, które wywieziono tam po zakończeniu wojny wskutek swojej wywrotowej działalności i walce o zachowanie polskości na terenach należących niegdyś do Polski, a potem stanowiących część ZSSR.
Kobiety wspominają swoje prawdziwe historie, które zawiodły je do dalekiej Syberii, a potem pozwoliły wrócić do ojczyzny, zamieszkać w Europie Zachodniej lub w Kanadzie.
Każda z nich uważa napaść sowietów na Polskę 17 września 1939 r. za wielką tragedię dla Polski. Ucieczka przed Niemcami na wschód Polski dla niektórych z nich okazała się ucieczką z deszczu pod rynnę. Sowieci okazali się prostackim, chaotycznym i nieobliczalnym oprawcą. Warunki, w jakich przyszło żyć babciom, matkom i dzieciom są niezwykle ciężkie - to zazwyczaj niewielkie lepianki z błota, gliny i zwierzęcych odchodów, ledwo przystosowane do osłony przed srogimi warunkami pogodowymi (- kilkadziesiąt stopni C. zimą, ponad 40 stopni C. w lipcu i sierpniu, stepowy wicher o nazwie buran itp.). Do ich opalania trzeba wykonać ręcznie specjalne cegiełki (kiziaki) z krowiego nawozu.
Dzieci (niektóre z nich zostały zesłane same, bez rodziny, w wielu 10 lat!) i kobiety muszą wykonywać ciężką pracę fizyczną, do której nienawykły. Część z nich wiodła przed wojną życie mieszczańskie lub były zamożnymi posiadaczkami ziemskimi, dla których pracowali inni. Musiały znieść ciężkie przesłuchania w siedzibach NKWD, a potem skazane na wysiedlenie i łagry musiały pogodzić się z upokarzaniem ze strony sybirskich urzędników, miejscowej ludności, a czasem - niestety również - rodaków. Wycieńczająca praca fizyczna i małe racje żywnościowe ubogie w składniki odżywcze były przyczyną zachorowań na szkorbut, malarię stepową (zdaniem niektórych groźniejszą niż malaria w Afryce) i groziły śmiercią życiową.
Po pakcie Sikorski - Majski w lipcu 1941 r., czyli przywróceniu stosunków dyplomatycznych między Polską i ZSRR część kobiet odzyskała wolność. Amnestia nie zawsze jednak oznaczała koniec niewygód i katorżniczej pracy. Bo dokąd uciekać, gdy wokół step lub tundra, a do najbliższych osad trzeba przebijać się setki lub tysiące kilometrów? Niektórym udało się dotrzeć do formowanej armii Andersa i przyłączyć się do rodaków, których koleje losu rzuciły do Persji, Iraku, Afryki, Włoch czy Wielkiej Brytanii.
W kolejnych relacjach przewijają się takie miejscowości jak Katyń (w którym zginęli mężowie zesłanych kobiet), Archangielsk, Workut, Krasnojarsk. Kobiety wspominają Lwów i Wilno jako piękne i majestatyczne kolebki polskości przed II wojną światową.
Przyjazd do Polski Ludowej dla każdej z nich okazał się szokiem. Pamiętały swój kraj jako europejskie mocarstwo, a wracały do zagruzowanej Warszawy i do Polski przypominającej im państwo sowieckie - siermiężne, ponure i szare, opanowane przez komunistów, którzy mimo propagandowych haseł traktowali ludzi jak równych i równiejszych, a wyzysk i niesprawiedliwość widoczne były na każdym kroku.
Bohaterki tej poruszającej książki wydanej w 2015 r. są już sędziwymi staruszkami zahartowanymi przez zesłanie. Potrafiły pokonać różne przeciwności i przeszkody. Mimo wycieńczającej pracy i strasznym przesłuchaniom były w stanie wytrzymać wiele i nie było niczego, co byłoby w stanie je złamać. Nie tylko przetrwały, udało im się również podtrzymać nadzieję. Wywózka odebrała im najlepsze lata (młodość). Być może dlatego po wojnie starały się odrobić stracony czas.
W każdej relacji wyczuwa się wolę życia, poczucie patriotyzmu i energię. Kobiety wspominają deportację na Syberię jako życiową tragedię. Ale potrafią dostrzec również dobre chwile - piękno dzikiej przyrody, pomoc ze strony napotkanych tam ludzi, występy na żywo Hanki Ordonówny czy poznanie mężczyzn, którzy okazali się miłościami ich życia.
Te kobiety wróciły. Niektórzy członkowie ich rodzin również. Ale nie wszyscy. Weronika Sebastianowicz (z d. Oleszkiewicz) mówi: "Gdyby Bóg zechciał wskrzesić wszystkich więźniów łagrów, to w całej Rosji podniosłaby się ziemia".
Oby ta historia nigdy więcej się nie powtórzyła!
Książkę pożyczyła mi koleżanka wiele kilka miesięcy temu. Jest z gatunku tych biografii, które człowiek boi się wziąć do ręki, by się w nie zagłębić. Choć jest poruszająca, nie emanuje agresją i opisem zwyrodnialców. Tchnie z nich siła i patriotyzm. Przez sam fakt, że bohaterki wróciły, żyją i dochodzą stu lat, książkę odbiera się mimo wszystko pozytywnie. Jest napisana jakby ku przestrodze.
Anna Herbich zebrała w książce dramatyczne relacje dziesięciu kobiet, które spędziły część swojego życia na zesłaniu w Związku Sowieckim. Większość z nich trafiła na Syberię w czasie II wojny światowej, ale były i takie, które wywieziono tam po zakończeniu wojny wskutek swojej wywrotowej działalności i walce o zachowanie polskości na terenach należących niegdyś do Polski, a...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Jeszcze jeden dzień" to moja pierwsza przeczytana książka Mitcha Alboma. Na pewno nie ostatnia! Gdybym miała porównać ją do innych znanych książek, zestawiłabym ją do "Weronika postanawia umrzeć" Paulo Coelho.
Główny bohater, alkoholik, , po otrzymaniu zdjęcia ślubnego swojej córki postanawia opuścić ten padół. Zdaje sobie bowiem sprawę, że przestał być kimś bliskim zarówno dla swojej byłej żony, jak i dla ukochanej córki, skoro nie został zaproszony, a jedynie powiadomiony o tym, że córka wyszła za mąż.
Postanawia popełnić samobójstwo w miejscowości, w której się wychował. Dlatego jedzie do swojego rodzinnego domu. Ponieważ przeoczył zjazd z autostrady, zakręca i jedzie pod prąd. Wpada pod ciężarówkę, ale udaje mu się ujść z życiem. Potem postanawia rzucić się z wieży ciśnień, na którą wspinali się z kolegami w dzieciństwie. Po upadku czuje olbrzymi ból, a dodatkowo słyszy i widzi swoją matkę, która zmarła wiele lat temu. Zaczynają ze sobą rozmawiać i przypominać sobie różne zdarzenia. Przy okazji wyjaśnia się sprawa rozwodu rodziców bohatera.
Od dawna szukałam tak mądrej i napisanej bez patosu książki o przemijaniu. Nie zawiodłam się! Polecam!
"Jeszcze jeden dzień" to moja pierwsza przeczytana książka Mitcha Alboma. Na pewno nie ostatnia! Gdybym miała porównać ją do innych znanych książek, zestawiłabym ją do "Weronika postanawia umrzeć" Paulo Coelho.
Główny bohater, alkoholik, , po otrzymaniu zdjęcia ślubnego swojej córki postanawia opuścić ten padół. Zdaje sobie bowiem sprawę, że przestał być kimś bliskim...
"Karaibska tajemnica" Agaty Christie to moja pierwsza książka z panną Marple w roli głównej.
Panna Marple spędza właśnie wakacje w hotelu na Karaibach. Otaczają ją przyjaźni ludzie, rozłożyste palmy dające upragniony cień i ładne widoki. Cudowne miejsce na wypoczynek i robótki na drutach 😉 Ale...
Pewnego dnia dochodzi do zabójstwa majora Palgrave'a, nudnego i gadatliwego mężczyzny, który zasypywał gości hotelowych opowieściami o swoich niezwykłych przygodach. Niektórym powierza tajemnicę posiadania zdjęcia pewnego mordercy. co oznacza, że zabójca przebywa na wyspie i zamierza dokonać kolejnych zbrodni...
Panna Marple w towarzystwie jednego z gości hotelowych próbuje znaleźć zabójcę, zanim ten zniknie z wyspy lub popełni kolejną zbrodnię. Śmierć majora wydaje się dość tajemnicza i początkowo nie wydaje się, by ktokolwiek z ludzi przebywających na wyspie mógł się dopuścić morderstwa. Choć pojawiają się pewne poszlaki...
Książkę czyta się jednym tchem. Nie potrafię określić jej inaczej niż urocza. I to sprawiło, że nie próbowałam rozwikłać tajemniczej śmierci Palgrave'a przed panną Marple, a raczej towarzyszyłam jej w prowadzonym śledztwie.
Świetny kryminał!
"Karaibska tajemnica" Agaty Christie to moja pierwsza książka z panną Marple w roli głównej.
Panna Marple spędza właśnie wakacje w hotelu na Karaibach. Otaczają ją przyjaźni ludzie, rozłożyste palmy dające upragniony cień i ładne widoki. Cudowne miejsce na wypoczynek i robótki na drutach 😉 Ale...
Pewnego dnia dochodzi do zabójstwa majora Palgrave'a, nudnego i gadatliwego...
Po książkę sięgnęłam z sentymentu do tego miasta. Tegoroczne nastroje polityczne nie pozwoliły mi na wyjazd do Barcelony, więc książka stała się namiastką spacerów po gotyckiej dzielnicy.
Tytułowa katedra to w rzeczywistości barceloński kościół Santa Maria del Mar położony niedaleko wybrzeża, przy którym cumowy statki. Fabuła obejmuje lata jego budowy w XIV w. Szkoda, że polskie tłumaczenie, w odróżnieniu od tytułu oryginału, budzi skojarzenia z katedrą w Barcelonie zbudowaną niedaleko.
Historia rozpoczyna się na katalońskiej wsi, w której dźwięki przyjęcia weselnego Bernata Estanyola i Franceski przyciągają uzbrojonego możnowładcy domagającego się prawa pierwszej nocy. Potem zmusza Bernata do zniewolenia swojej świeżo poślubionej żony. Gdy na świat przychodzi Arnau, chłopiec o charakterystycznym dla Estanyolów znamieniu, zawstydzony pana z Navarcles porywa Francescę z synkiem. Młoda kobieta staje się męską zabawką, a niemowlę zostaje bez opieki. Na szczęście Bernatowi udaje się je wykraść. A to zmusza go do ucieczki przed panem. Jego kroki kierują się do Barcelony. W w myśl prawa jeśli przez rok będzie w niej mieszkał, stanie się wolnym człowiekiem. Zatrzymuje się w pałacu swojego szwagra-nuworysza. Po śmierci siostry Bernata w życiu jego i Arnaua nie dzieje się dobrze. Porwany nastrojami niepodległościowymi zostaje stracony i od tej pory chłopiec musi radzić sobie sam, a do tego musi zaopiekować się młodszym przybranym bratem Joanetem.
W wieku 14 lat Arnau staje się tragarzem kamieni na budowę kościoła Santa Maria del Mar. Zarabia niewiele, ale dzięki niemu Joanet może pójść do szkoły i kształcić swoje zainteresowania.
Wkrótce po ślubie Arnaua z Marią drogi chłopców się rozchodzą i znów łączą, gdy obaj są dojrzałymi mężczyznami, a Arnau jednym z najbogatszych mieszkańców Barcelony. Ale na tym nie koniec tej obszernej powieści...
Książka ma bardzo bogatą fabułę i nie sposób się przy niej nudzić. Całość jest w elastyczny sposób wpleciona w obszerną historię Hiszpanii i Katalonii, dzięki czemu czytelnicy lepiej mogą poznać ówczesne realia.
To naprawdę świetna książka, więc nic dziwnego, że przez rok była na pierwszym miejscu bestsellerów. Dla mnie to nie tylko duchowa uczta (zaburzona olbrzymią ilością literówek), ale również wzbudzenie wspomnień z podróży do Barcelony.
Po książkę sięgnęłam z sentymentu do tego miasta. Tegoroczne nastroje polityczne nie pozwoliły mi na wyjazd do Barcelony, więc książka stała się namiastką spacerów po gotyckiej dzielnicy.
Tytułowa katedra to w rzeczywistości barceloński kościół Santa Maria del Mar położony niedaleko wybrzeża, przy którym cumowy statki. Fabuła obejmuje lata jego budowy w XIV w. Szkoda, że...
Przyznaję, że po książkę sięgnęłam, bo czytałam wcześniej "Ósme życie (dla Brilki)"i byłam pod wrażeniem oraz za sprawą intrygującej okładki - zastanawiam się, czy kobieta po prawej i po lewej stronie to ta sama osoba ;)
Rok 1995. W Czeczenii wybucha wojna. Do rodzinnej wioski 17-letniej Nury wkraczają wojska rosyjskie. Dziewczyna ma dość muzułmańskiego reżimu i planuje ucieczkę. Wojna jednak na zawsze przekreśla jej plany.
Równolegle w Moskwie Aleksander zostawia ukochaną i wyrusza na front. Za nim ciągnie się opinia o jego ojcu, bohaterze z Afganistanu.
Rok 2016, Berlin. Ada, córka rosyjskiego oligarchy, Aleksandra Orłowa, zwanego Generałem, chce poznać tajemniczą przeszłość ojca. Generał wstrząsany przerażającymi wspomnieniami, postanawia wymierzyć sprawiedliwość oprawcom. W swoje plany chce zaangażować Kotkę, zmanierowaną aktorkę gruzińskiego pochodzenia, łudząco podobną do ofiary sprzed lat.
Podobnie jak w "Ósme życie (dla Brilki)" jedną z głównych ról odgrywają w książce "Kotka i Generał" wydarzenia historyczne, tym razem przełomu XX i XXI w. Kraje byłego ZSRR sukcesywnie odłączają się od dotychczasowego suwerena, a dzieje się to kosztem m.in. zwykłych ludzi poddawanych inwigilacji, ale i torturom, które wymykają się spod kontroli.
I w taki właśnie sposób ginie 17-letnia Nura. Dziewczyna marzy, by się wyrwać z wszechobecnych zasad muzułmańskiego świata, a tymczasem dopada ją polityka dorosłych. A potem zachłyśnięcie się władzą i siłą oraz nieopamiętanie w agresji.
Z kolei w Aleksandrze, mimo upływu 20 lat, nie cichną wyrzuty sumienia, poczucie winy, ale też myśl o tym, że winni powinni ponieść karę za wyrządzone niegdyś zło. Miałam wrażenie, że to właśnie te uczucia napędzały go do działania, zwłaszcza że był gotów zapłacić każde pieniądze, by spotkać wszystkich winnych jeszcze raz, przypomnieć im pamiętną noc i rzeź, której się dopuścili, a na koniec wymierzyć sprawiedliwość.
Z drugiej jednak strony miałam wrażenie, że Generał chciał uciszyć wyrzuty swojego sumienia, wymierzając sprawiedliwość pozostałym i miał poczucie wyższości nad nimi. Odnoszę też wrażenie, że tkwiło w nim przeświadczenie bycia lepszym. A trzeba jasno powiedzieć, że on też brał udział w tym potwornym zabójstwie. Od reszty różniło go tylko to, że o tym powiedział. Nie do końca jednak czyste były jego pobudki. A na koniec i tak dał się sprzedać.
Książka jest nasycona wielkimi emocjami, z których na pierwszy plan wysuwają się przeżywane koszmary oraz żądza odwetu. Dlatego liczyłam na mocniejsze zakończenie. To zaproponowane przez pisarkę trochę mnie zawiodło.
Książkę mimo wszystko bardzo polecam.
Przyznaję, że po książkę sięgnęłam, bo czytałam wcześniej "Ósme życie (dla Brilki)"i byłam pod wrażeniem oraz za sprawą intrygującej okładki - zastanawiam się, czy kobieta po prawej i po lewej stronie to ta sama osoba ;)
Rok 1995. W Czeczenii wybucha wojna. Do rodzinnej wioski 17-letniej Nury wkraczają wojska rosyjskie. Dziewczyna ma dość muzułmańskiego reżimu i planuje...
Na przeczytanie "Krawcowej z Madrytu" Marii Dueñas od dawna miałam ochotę, bo bardzo lubię literaturę hiszpańską. Ostatnio rzadko sięgałam po nią. I nareszcie nadarzyła się okazja. Ależ to była uczta czytelnicza :)
Młodziutka Sira idzie w ślady matki i kształci się pod jej okiem na krawcową w znanym domu mody w Madrycie. Sytuacja polityczna Hiszpanii w latach 30-tych XX wieku bardzo się zmienia. Właścicielka domu mody zmuszona jest go zamknąć, więc Sira i jej matka tracą pracę. Jedyna nadzieja w jej małżeństwie z zakochanym Ignacio. Ale i to się zmienia, gdy Sira poznaje przystojnego i szarmanckiego Ramiro.
Tuż przed hiszpańską wojną domową Sira i Ramiro wyjeżdżają do Maroka. Wkrótce Sira zostaje sama, bez grosza przy duszy, za to z długiem i z poważnym oskarżeniem z Madrytu. Trafia na szczęście na ludzi biednych, ale takich dla których liczy się słowo honoru. Okazują się bardzo pomocni i pomysłowi, dzięki czemu Sira wkrótce wraca do swojego wyuczonego zawodu i zaczyna szyć kreacje dla bogatych i wpływowych cudzoziemek. Gdy wybucha II wojna światowa Sira zostaje wciągnięta w siatkę szpiegowską i obraca się w wysokich sferach.
"Krawcowa z Madrytu" to przede wszystkim książka o kobiecej sile. Sira żyje w świecie, w którym kobieta jest na drugim planie, bo to mężczyźni wydają się trząść światem. Jako 20-latka trafia na obcy kontynent i wkrótce musi radzić sobie sama, bo mężczyzna, w którym się zakochała, zdradza ją, okrada i zostawia z kolejnymi problemami. Jej monetami przetargowymi stają się początkowo jedynie słowo honoru i szczerość. Musi zaufać innej osobie. Długo jednak jest podejrzliwa w stosunku do mężczyzn. Być może dzięki temu potem może wypełniać swoją rolę.
Sira okazuje się niezwykle pracowitą osobą i patriotką, dla której Madryt pozostaje miejscem najbliższym sercu. Wielokrotnie musi radzić sobie z samotnością oraz tęsknotą za matką i swoim krajem. Coraz wyższe zarobki, przebywanie wśród elit, mieszkanie w ekskluzywnych dzielnicach, spędzanie czasu w bogatych posiadłościach Maroka, Madrytu czy Portugalii nie są w stanie zastąpić jej miłości, której zdaje się wciąż złakniona.
Uderzyło mnie też, że mimo swojej podwójnej roli oraz zmiany tożsamości, Sira pozostaje wierna sobie i swoim ideom.
"Krawcowa z Madrytu" to jedna z tych książek, które żal kończyć. Z jednej strony ma niezwykle wciągającą fabułę i nie można się powstrzymać przed poznaniem dalszego jej ciągu. Z drugiej natomiast jest tak cudownie napisana, że chciałoby się ją oszczędzać i zbyt szybko nie kończyć. Polecam!
Bardzo jestem ciekawa serialowej adaptacji tej książki.
Na przeczytanie "Krawcowej z Madrytu" Marii Dueñas od dawna miałam ochotę, bo bardzo lubię literaturę hiszpańską. Ostatnio rzadko sięgałam po nią. I nareszcie nadarzyła się okazja. Ależ to była uczta czytelnicza :)
Młodziutka Sira idzie w ślady matki i kształci się pod jej okiem na krawcową w znanym domu mody w Madrycie. Sytuacja polityczna Hiszpanii w latach 30-tych XX...
Dwa lata temu w polskich kinach mogliśmy obejrzeć film Martina Scorsese pt. "Milczenie" na podstawie książki Shūsaku Endō o tym samym tytule. Już wtedy wiedziałam, że muszę przeczytać książkę o szerzeniu chrześcijaństwa w Japonii. Film wywarł na mnie piorunujące wrażenie, podobne do tego sprzed lat, gdy oglądałam "Misję" Rolanda Joffé. A książka?
II połowa XVII w. Europejscy chrześcijanie kontynuują nawracanie mieszkańców dalekich krajów.
Trzej portugalscy misjonarze postanawiają udać się do Japonii i odnaleźć ojca Perreyrę, ich nauczyciela z klasztoru. Do Europy doszły bowiem pogłoski, że Perreyra wyrzekł się Boga i przeszedł na buddyzm. Misjonarze chcą również wspomóc japońskich chrześcijan, którzy prawdopodobnie nie mają już żadnego kapłana. Po długiej morskiej podróży jeden z nich umiera. Do Japonii docierają: Sebastian Rodrigo i Francisco Garupe. W dotarciu na jedną z wysp pomaga im Kichijiro, który będzie miał znamienny wpływ na dalsze losy Rodrigo.
Misjonarze są świadkami okrutnych prześladowań japońskich chrześcijan. Zastanawiają się, jak im pomóc i jaka jest rola kapłana w obliczu tortur, jakim poddawani są wyznawcy Chrystusa. Postanawiają się rozdzielić. Wkrótce i oni wpadają w ręce władz japońskich.
Początkowo powieść to listy Sebastiana Rodrigo do swojego przełożonego. Wkrótce zamienia się ona w opis kolejnych wydarzeń w Japonii z nastawieniem na postać Sebastiana Rodrigo.
W więzieniu ma on czas na poznanie metod władz japońskich i zastanawianie się nad sensem chrześcijaństwa, kapłaństwem, człowieczeństwem, zdradą Judasza, grzechem i przebaczeniem. Tym dylematom towarzyszy tytułowe milczenie Boga, często wzywanego przez Rodrigo.
Dylematy Sebastiana nie są jednak wydumanymi rozważaniami teologicznymi, a rozmyślaniami zwykłego, wierzącego człowieka.
Dość znamienna w powieści jest rola Kichijiro, który wielokrotnie powtarza, że nie jest chrześcijaninem, a innym razem wykrzykuje, że wierzy w Boga i pragnie przystąpić do spowiedzi.
Film różni się od książki zakończeniem w dość amerykańskim stylu. Bardziej sugestywnie przedstawia też tortury, jakim poddawani są Japończycy. W książce natomiast bardziej zrozumiale i przejmująco opisany jest zachowanie wobec fumi-e (wizerunku Chrystusa lub Matki Bożej) i ewentualne wyrzeczenie się wiary (korobu).
Powieść Endō jest dość specyficzna pod względem treści. Można ją potraktować jako powieść historyczną czy przedstawiającą zderzenie kultur, ale wydaje mi się, że będzie to dość płytkie podejście. Moim zdaniem powieść ma grubsze dno, którym jest kwestia chrześcijaństwa, przechodzenia tortur i umierania za wiarę.
Polecam.
Dwa lata temu w polskich kinach mogliśmy obejrzeć film Martina Scorsese pt. "Milczenie" na podstawie książki Shūsaku Endō o tym samym tytule. Już wtedy wiedziałam, że muszę przeczytać książkę o szerzeniu chrześcijaństwa w Japonii. Film wywarł na mnie piorunujące wrażenie, podobne do tego sprzed lat, gdy oglądałam "Misję" Rolanda Joffé. A książka?
II połowa XVII w....
"Moja siostra mieszka na kominku" Annabel Pitcher okazała się dla mnie bardzo zaskakującą książką.
10-letni Jamie właśnie przeprowadził się z tatą i 15-letnią siostrą Jas setki kilometrów od Londynu. Minęło 5 lat od tragedii, jaką była śmierć Rose, bliźniaczki Jas. Dziewczynka zginęła wskutek wybuchu bomby podłożonej przez muzułmanów. Od tego czasu rodzina pogrążona jest w żałobie, z którą każdy radzi sobie (a po prawdzie - nie radzi) na własny sposób. Mama zostawiła dzieci i wyprowadziła się do innego. Ojciec zdecydował się na przeprowadzkę z dziećmi i z prochami Rose i wciąż pije. Jas przefarbowała włosy, zmieniła sposób ubierania się i wykonywania makijażu. A Jamie... nawet nie zapłakał po śmieci siostry. Nawet ucieszył się, że została mu siostra, którą bardziej lubił.
Po przeprowadzce do nowego miasta poznaje nowych kolegów, którzy traktują go jak dziwaka, bo wciąż chodzi w tej samej koszulce (jest przekonany, że skoro podarowała mu ją mama, uszczęśliwi ją , że w ogóle się z tą koszulką nie rozstaje). W nowej szkole poznaje też muzułmankę Sunyę. Oboje zaprzyjaźniają się ze sobą i wspólnie wspierają przed przemocą ze strony innych.
Książka jest bardzo przejmującą i niezwykle realistyczna, tym bardziej że przedstawiona z punktu widzenia chłopca zagubionego w niejasnej dla niego sytuacji rodzinnej. Tak naprawdę może liczyć wyłącznie na Jas i Sunyę, choć w przypadku tej drugiej ma dylemat - w końcu dziewczynka przynależy do ludzi odpowiadających za śmierć jego siostry, czyli wyznaje religię znienawidzoną przez ojca. A tata jest tym, z którego zdaniem należy się liczyć i którego należy kochać, bo jest tatą i przynajmniej od czasu do czasu troszczy się o swoje dzieci. Może jeśli chłopiec będzie dobry dla taty, to mama wróci albo przynajmniej przyjedzie w odwiedziny?
Tragiczna śmierć dziecka chwyta za serce, ale wydaje mi się, że bardziej porusza to, co stało się z rodziną potem. A w tym wszystkim jest dziecko, któremu nikt nie wytłumaczył, co tak naprawdę się stało, a jedynie powtarza się, że czas leczy rany.
To naprawdę świetny debiut pisarski poruszający wiele realnych wątków. Fabuła bardzo mnie zaskoczyła, bo po tym tytule spodziewałam się czegoś zupełnie innego i myślałam, że sięgam po książkę dla dzieci.
Autorka w wyrazisty, a jednocześnie nienachalny sposób przedstawiła rozpad rodziny i zagubienie dziecka, które niewiele z tego rozumie.Choć ma dopiero 10 lat, szybko staje się dorosły, bo zmusza go do tego jego położenie - opuszczenie przez matkę, ojciec - alkoholik, agresywni koledzy.
Polecam tę niezwykłą i emocjonalną książkę!
"Moja siostra mieszka na kominku" Annabel Pitcher okazała się dla mnie bardzo zaskakującą książką.
10-letni Jamie właśnie przeprowadził się z tatą i 15-letnią siostrą Jas setki kilometrów od Londynu. Minęło 5 lat od tragedii, jaką była śmierć Rose, bliźniaczki Jas. Dziewczynka zginęła wskutek wybuchu bomby podłożonej przez muzułmanów. Od tego czasu rodzina pogrążona jest w...
Ponieważ ostatnio wybrane zachodnie lektury mocno mnie rozczarowały, sięgnęłam po polską literaturę. Wybór padł na zekranizowane niedawno "Moje córki krowy" Kingi Dębskiej. I było warto! Choć nie jest to łatwa lektura.
Książka przedstawia dwa punkty widzenia (podobnie jak w "Irenie" Kalicińskiej i Grabowskiej) na te same wydarzenia widziane oczami i odbierane emocjami dwóch ponadczterdziestoletnich sióstr Marty i Kaśki. Marta jest aktorką w serialu nagrywanym dla telewizji od siedmiu lat. Prywatnie jest osobą samotną i wychowującą (z dużą pomocą rodziców) córkę (studentkę) Zuzię, owoc związku Marty z żonatym i dzieciatym profesorem. Kaśka jest nauczycielką, żoną bezrobotnego i "pierdzącego w stołek" Grzegorza i matką dojrzewającego Filipa, nastoletniego dealera narkotyków, o czym rodzice nie mają pojęcia, a w czym szybko orientuje się ciotka Marta.
Kobiety stają przed problemem ciężko chorej matki (Ewy), która przed długi czas nie może wybudzić się ze śpiączki farmakologicznej. A gdy się wybudza, jest prawie całkowicie sparaliżowana i w dodatku nie można się z nią porozumieć. Chorobę żony bardzo przeżywa mąż (Tadeusz), który w pewnym momencie sam zostaje hospitalizowany ze względu na równie ciężką chorobę.
Dla mnie sama treść książki nie jest tak ważna, jak emocje, które targają kobietami. I ich dylematy, np. lecieć do Egiptu na wcześniej opłaconą wycieczkę?, jak pogodzić emocje związane z chorobami rodziców i zauroczenie neurologiem zajmującym się nimi?
Książka jest mi niesamowicie bliska. Potrafię zidentyfikować się z jedną z bohaterek, rozumiem uczucia obu, bo są prawdziwe, proste, ale nie prostackie. Po prostu ludzkie.
I maleńki fragment książki:
"Tak naprawdę nie radzę sobie wcale, choć nawet gdyby mnie torturowali, nikomu tego nie powiem.
Nie umiem być sama, nigdy się tego nie nauczyłam, pali mnie tęsknota za tym kimś wymarzonym, kto nie będzie widział we mnie aktorki, silnej, samodzielnej kobiety, kto zauważy mnie prawdziwą, wcale nie silną, wcale nie samodzielną, ale słabą, rozmemłaną, niedopieszczoną i niedowartościowaną. Każde kolejne rozstanie boli bardziej; wcale się nie uodparniam."
Polecam!
Ponieważ ostatnio wybrane zachodnie lektury mocno mnie rozczarowały, sięgnęłam po polską literaturę. Wybór padł na zekranizowane niedawno "Moje córki krowy" Kingi Dębskiej. I było warto! Choć nie jest to łatwa lektura.
Książka przedstawia dwa punkty widzenia (podobnie jak w "Irenie" Kalicińskiej i Grabowskiej) na te same wydarzenia widziane oczami i odbierane emocjami dwóch...
Do książki Lawrence'a Hilla pt. "Aminata. Siła miłości" zabierałam się od przeszło roku. Skusiła mnie okładka i grubość. Lubię grube książki, bo dzięki nim czerpię przyjemność z długiego czytania. A tu jest co i o czym czytać.
Akcja książki rozgrywa się w większości w II połowie XVIII w. L. Hill przedstawia historię życia Aminaty Dialo, ciemnoskórej kobiety, która w wieku 11 lat została porwana przez najemników handlarzy niewolników. Przeżyła trudną podróż przez Atlantyk i ta, która urodziła się jako wolny człowiek, stała się niewolnicą. Okazała się niezłomną kobietą, która za wszelką cenę chciała odzyskać wolność i wrócić do domu, do wioski Bayo w Afryce.
Życie jej nie rozpieszczało, ale dzięki naukom matki w "łapaniu dzieci" (odbieraniu porodów) liczono się z nią. Poza tym jej ojciec - wbrew powszechnemu zwyczajowi - nauczył ją czytać i pisać. Szybko i łatwo się uczyła, więc w niewoli poznała język angielski. Ponieważ znała dwa języki ojczyste (jej rodzice pochodzili z różnych plemion), a do tego posługiwała się językiem angielskim, stała się nieoceniona dla Brytyjczyków przy osiedlaniu północnych terenów Ameryki.
Książka przedstawia losy silnej kobiety, która już jako dziecko potrafi być stanowcza. Jej upór i buta nie zawsze jednak pomaga, bywa, że jest powodem smutku i rozgoryczenia. Nie jest jej łatwo w świecie białych ludzi o zupełnie innej kulturze, w której istotne są stygmaty. Wielokrotnie doświadcza bólu, upokorzenia, głodu, wyzysku. W trudnych chwilach Aminata przypomina sobie ojca i wyobraża sobie, co powiedziałby jej w danej sytuacji.
Książa porusza niełatwe tematy. Autor zadbał jednak o odpowiednie dawkowanie dobra i zła. W złym bohaterze czytelnik odnajduje serce i jest świadkiem jego wzruszenia, chwili słabości czy udzielenia pomocy. Przygnębienie z czasem przechodzi w radość i wiarę, że jednak bohaterce się uda.
Przejmująca książka o sile, miłości, wytrwałym dążeniu do celu i próbie zrozumienia drugiego człowieka. Dla mnie niesamowita!
Do książki Lawrence'a Hilla pt. "Aminata. Siła miłości" zabierałam się od przeszło roku. Skusiła mnie okładka i grubość. Lubię grube książki, bo dzięki nim czerpię przyjemność z długiego czytania. A tu jest co i o czym czytać.
więcej Pokaż mimo toAkcja książki rozgrywa się w większości w II połowie XVIII w. L. Hill przedstawia historię życia Aminaty Dialo, ciemnoskórej kobiety, która w wieku...