Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Kolejne miłe zaskoczenie. Nie powiem, że podchodziłem do tej książki jak pies do jeża, ale to tylko dlatego, że mój pies wpierdala jeże. Brzydka okładka, durny tytuł, i ten czerstwy chwyt - „jedna z najdowcipniejszych książek podróżniczych, jakie kiedykolwiek powstały!”. Dlaczego ja to w ogóle kupiłem? Przecena dźwignią handlu. No, ale. Początkowo humor wydaje się wymuszony, na szczęście z czasem to wrażenie zanika (przy czym pomijałem zajawki rozdziałów, bo są jakieś pretensjonalne), a treść faktycznie jest zabawna. Książka różni się od poważnej literatury podróżniczej przede wszystkim skupieniem na prozaicznym, codziennym życiu na krańcowym zadupiu świata. To odświeżające i, jak się okazuje, ciekawe podejście. Dobra rzecz na przerwę od poważniejszych reportaży.

Kolejne miłe zaskoczenie. Nie powiem, że podchodziłem do tej książki jak pies do jeża, ale to tylko dlatego, że mój pies wpierdala jeże. Brzydka okładka, durny tytuł, i ten czerstwy chwyt - „jedna z najdowcipniejszych książek podróżniczych, jakie kiedykolwiek powstały!”. Dlaczego ja to w ogóle kupiłem? Przecena dźwignią handlu. No, ale. Początkowo humor wydaje się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Lubię, kiedy czytane przeze mnie fantasy jest tak brutalne i dosadne, że lektura każdej kartki pozostawia na języku posmak krwi... Dlatego niespecjalnie entuzjastycznie zabierałem się do powieści Hobb, spodziewając się subtelnej narracji i klasycznej opowieści skierowanej raczej do młodszego czytelnika. Zaskoczyłem się bardzo pozytywnie. Co prawda moje przypuszczenia z grubsza się sprawdziły, aaaaaleeee... Jak to jest potoczyście napisane! Wchodzi gładko jak świadek Jehowy do mieszkania. Głównym atutem powieści jest jednak bardzo rozbudowana psychologia postaci, powodująca, że bohaterowie są wiarygodni, a ich dylematy moralne naprawdę frapujące. Ostatecznie nie powiedziałbym, że to książka, której docelowym czytelnikiem jest młodzież, bardziej właściwe byłoby stwierdzenie, że nie jest to książka tylko dla dorosłych, jak część współczesnego fantasy. Tak więc polecam wszystkim fanom gatunku, niezależnie od tego czy są szalikowcami Tolkiena, czy Martina.

Lubię, kiedy czytane przeze mnie fantasy jest tak brutalne i dosadne, że lektura każdej kartki pozostawia na języku posmak krwi... Dlatego niespecjalnie entuzjastycznie zabierałem się do powieści Hobb, spodziewając się subtelnej narracji i klasycznej opowieści skierowanej raczej do młodszego czytelnika. Zaskoczyłem się bardzo pozytywnie. Co prawda moje przypuszczenia z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wyszedł serial, wszyscy się nim podniecają, z chęcią bym obejrzał. Zabrałem się więc za powieść Żulczyka, bo jak wiele osób mam zasadę - najpierw zawsze czytam książkę. No więc przeczytałem, i muszę powiedzieć, że serialu nie mogę się już doczekać, bo historia jest naprawdę wciągająca (choć w kwestii nieuchwytności Jacka bardzo grubymi nićmi szyta), a przede wszystkim bohaterowie są skonstruowani bardzo wiarygodnie, zwłaszcza główny, prawie że mistrzostwo, fajnie. Tak więc materiał źródłowy jest, a co najważniejsze serial jest tego typu medium, że zapewne nie da się w nim zawrzeć tych żałosnych, pseudofilozoficznych, społeczno-gimnazjalnych obserwacji, nudnych, nihilistycznych wynurzeń protagonisty-dilera. Ok, po części służą one budowie postaci Jacka, ale głównie jednak wyziera z nich pretensjonalność Żulczyka i ambicja (zbędna) do stworzenia czegoś więcej niż bardzo dobra powieść sensacyjna. A szkoda, bo to naprawdę mogła być pierwszorzędna powieść sensacyjna. Zamiast tego dostałem literackie chipsy - z początku wchodziło jak złoto, a z czasem zaczynało męczyć, krzyczało do mnie, że jest niezdrowe i niewarto, ale i tak z pewnym niesmakiem konsekwentnie brnąłem do końca. Kojarzę, że z Radio Armageddon sytuacja wyglądała podobnie, więc za Żulczyka w formie czytanej już serdecznie dziękuję, natomiast seansu serialu nie mogę się doczekać.

Wyszedł serial, wszyscy się nim podniecają, z chęcią bym obejrzał. Zabrałem się więc za powieść Żulczyka, bo jak wiele osób mam zasadę - najpierw zawsze czytam książkę. No więc przeczytałem, i muszę powiedzieć, że serialu nie mogę się już doczekać, bo historia jest naprawdę wciągająca (choć w kwestii nieuchwytności Jacka bardzo grubymi nićmi szyta), a przede wszystkim...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka paradoks. Wciąga totalnie i bardzo intensywnie oddziałuje na czytelnika. Wydaje mi się, że pierwszy raz w życiu odczuwałem obrzydzenie podczas lektury, co traktuje jako plus, bo jednak ciężko wywołać takie wrażenie słowem pisanym/bo jestem dziwny. Z drugiej strony fragmenty fabularyzowane opisujące zdarzenia z perspektywy ofiar Pękalskiego to jest jakaś porażka – ckliwe, naiwne, schematyczne i powtarzalne. Z kolei część reportażowa jest rozczarowująco powierzchowna. Skoro autorka faktycznie zapoznała się ze wszystkimi tomami sprawy „wampira z Bytowa”, to mogła z tego uczynić większy użytek. Tymczasem nie dowiadujemy się niczego konkretnego na chociażby tak interesującą, fundamentalną dla poruszanego tematu kwestię jak przyczyny, dla których Pękalski został skazany za zabicie tylko jednej osoby, pomimo że przyznał się do popełnienia kilkudziesięciu zbrodni.

Także w sumie to jest słaba książka, ale po całości trafia w najniższe ludzkie instynkty. Moje też, więc daje 7, ale rano będę miał moralniaka.

aktualizacja: nie trzeba było czekać na moralniaka do rana, wystarczyło kliknąć zapisz :(.

Książka paradoks. Wciąga totalnie i bardzo intensywnie oddziałuje na czytelnika. Wydaje mi się, że pierwszy raz w życiu odczuwałem obrzydzenie podczas lektury, co traktuje jako plus, bo jednak ciężko wywołać takie wrażenie słowem pisanym/bo jestem dziwny. Z drugiej strony fragmenty fabularyzowane opisujące zdarzenia z perspektywy ofiar Pękalskiego to jest jakaś porażka –...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Niezła powieść gangsterska, ewidentnie wzorowana na dziełach Jamesa Ellroya, którego zresztą Lapidus cytuje na wstępie. Szwedzki autor podobnie jak wspomniany mistrz kryminału buduje dynamikę narracji bardzo krótkimi zdaniami (bądź ich równoważnikami) i dzieli akcję pomiędzy trzech bohaterów, których losy z czasem się splatają. Paradoksalnie jednak książka nie jest wypakowana akcją. Sporo "dzieje się" w głowach głównych postaci, choć bez tego psychologicznego ciężaru właściwego Ellroyowi. Barwny, uliczno-młodzieżowy język faktycznie nadaje całości trochę komiksowego charakteru, który dla bardziej konserwatywnych czytelników może okazać się niestrawny. Reszta powinna bawić się (słowo klucz) wyśmienicie.

Niezła powieść gangsterska, ewidentnie wzorowana na dziełach Jamesa Ellroya, którego zresztą Lapidus cytuje na wstępie. Szwedzki autor podobnie jak wspomniany mistrz kryminału buduje dynamikę narracji bardzo krótkimi zdaniami (bądź ich równoważnikami) i dzieli akcję pomiędzy trzech bohaterów, których losy z czasem się splatają. Paradoksalnie jednak książka nie jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Niedawno gdzieś w internecie spotkałem się z poglądem, jakoby w ostatnich latach polski reportaż ogółem trochę obniżył loty. Że młodzi twórcy zamiast opowiadać o problemie, opowiadają historie, że nie przedstawiają żadnej syntezy poruszanych tematów, "ślizgają się po nich".

No więc właśnie stosunkowo młody Zbigniew Rokita proponuje nam dokładnie taki reportaż. Ale co tam, jako rozgrzewka przed Mundialem wchodzi elegancko.

Niedawno gdzieś w internecie spotkałem się z poglądem, jakoby w ostatnich latach polski reportaż ogółem trochę obniżył loty. Że młodzi twórcy zamiast opowiadać o problemie, opowiadają historie, że nie przedstawiają żadnej syntezy poruszanych tematów, "ślizgają się po nich".

No więc właśnie stosunkowo młody Zbigniew Rokita proponuje nam dokładnie taki reportaż. Ale co tam,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ta książka jest do bólu poprawna. W zasadzie po jej przeczytaniu uświadomiłem sobie, że taki jest cały cykl o Mortce. Oczywiście ma swoje wzloty (Podpalacz, Przejęcie) i upadki (Farma lalek), ale generalnie to przyzwoite czytadła i nic więcej. Nie grają na emocjach jak powieśći Lemaitre'a, nie są tak dosadne, trzymające w napięciu i cholernie klimatyczne jak dzieła Ellroya, nie bywają błyskotliwe jak kryminały Miłoszewskiego. Za to nie można im zarzucić, że są naciągane, głupie, źle napisane (przyznać trzeba, że w „Cieniach” wszystkie wątki sensownie się rozwiązały). To się samo czyta oraz nie obraża inteligencji, i tyle. W sumie słabo.

Także ostatecznie #teamDawidWolski.

Ta książka jest do bólu poprawna. W zasadzie po jej przeczytaniu uświadomiłem sobie, że taki jest cały cykl o Mortce. Oczywiście ma swoje wzloty (Podpalacz, Przejęcie) i upadki (Farma lalek), ale generalnie to przyzwoite czytadła i nic więcej. Nie grają na emocjach jak powieśći Lemaitre'a, nie są tak dosadne, trzymające w napięciu i cholernie klimatyczne jak dzieła Ellroya,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jeżeli „Trociny” stałyby się lekturą szkolną (co proponuje jeden z użytkowników), to jej streszczenie w brykach wyglądałoby zapewne następująco: rzyg, rzyg, rzyg, rzyg, rzyg, rzyg, rzyg, rzyg, rzyg, rzyg, rzyg, rzyg, rzyg, rzyg, rzyg, rzyg, rzyg, rzyg, rzyg, rzyg, rzyg, rzyg, rzyg, rzyg, rzyg, rzyg, rzyg, rzyg. I tak aż do porzygu.

Jeżeli „Trociny” stałyby się lekturą szkolną (co proponuje jeden z użytkowników), to jej streszczenie w brykach wyglądałoby zapewne następująco: rzyg, rzyg, rzyg, rzyg, rzyg, rzyg, rzyg, rzyg, rzyg, rzyg, rzyg, rzyg, rzyg, rzyg, rzyg, rzyg, rzyg, rzyg, rzyg, rzyg, rzyg, rzyg, rzyg, rzyg, rzyg, rzyg, rzyg, rzyg. I tak aż do porzygu.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Fajna w szczególe, ale niedostatecznie intrygująca w ogóle. Scena z małpą wstrząsająca - jeden z lepszych kawałków (kawałeczków) prozy, jakie czytałem w ostatnim czasie. Na plus również kreacja Pismaka, którą odbieram jako wyśmianie współczesnej, post-gombrowiczowskiej, polskiej prozy bełkotu - też nie lubię. Przy czym generalnie książka mówi nam, że politycy są źli, media obłudne, a wielkie pieniądze robi się na przekrętach. Aha, no spoko. "Czyta się dobrze i szybko" jak to mawiają użytkownicy, więc należy się mocne 9/1... tfu, 6/10.

Fajna w szczególe, ale niedostatecznie intrygująca w ogóle. Scena z małpą wstrząsająca - jeden z lepszych kawałków (kawałeczków) prozy, jakie czytałem w ostatnim czasie. Na plus również kreacja Pismaka, którą odbieram jako wyśmianie współczesnej, post-gombrowiczowskiej, polskiej prozy bełkotu - też nie lubię. Przy czym generalnie książka mówi nam, że politycy są źli, media...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie nazwałbym tego zbioru reportaży literaturą faktu - na pierwszy człon tego określenia moim zdaniem Kopińska nie zasłużyła. Owszem, trzeba ją docenić za znalezienie tematów, w kilku przypadkach za ich nagłośnienie oraz za dociekliwość - za to ogromne propsy. Jednak: styl jak Pinokio, suspensu brak (od razu kawa na ławę i jedziemy z epatowaniem ludzkim dramatem), forma typowa i jednostajna. Wstyd się przyznać, ale zdarzały się momenty, że zamiast być zszokowany opisywanym okrucieństwem, byłem nim znudzony. Mieszane uczucia.

Nie nazwałbym tego zbioru reportaży literaturą faktu - na pierwszy człon tego określenia moim zdaniem Kopińska nie zasłużyła. Owszem, trzeba ją docenić za znalezienie tematów, w kilku przypadkach za ich nagłośnienie oraz za dociekliwość - za to ogromne propsy. Jednak: styl jak Pinokio, suspensu brak (od razu kawa na ławę i jedziemy z epatowaniem ludzkim dramatem), forma...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po przeczytaniu pierwszych trzech tomów cyklu o Harrym Hole kompletnie nie ogarniam skąd cały ten szum wokół Jo Nesbo. Jego książki to zwykła pulpa literacka, napisana przeciętnym językiem, oparta na wszechobecnych dialogach. Szczególnie zirytował mnie fakt, że Nesbo zarówno w Człowieku Nietoperzu, Karaluchach, jak i w Czerwonym Gardle wciąż powtarza te same, kluczowe chwyty fabularne – notabene, ograne już w czasach, kiedy Lech Wałęsa nie miał wąsów. Czerwone gardło autor próbował trochę urozmaicić wspominkami z wojny, ale wypadły one sztucznie. W żadnym wypadku nie uważam jednak, że Nesbo pisze złe powieści, one są całkiem porządne (zwłaszcza Człowiek nietoperz, z fenomenalnym pijackim cugiem Harrego), problem w tym, że szukając ich wyraźnych zalet do głowy przychodzi mi tylko jedna, bardzo wątpliwa – szybko się czyta. No więc, Wy wszyscy, którzy lubicie jak szybko się czyta i jest dużo dialogów – „bierzcie i jedzcie z tego wszyscy”. Reszcie odradzam i w zamian polecam Ellroya.

Po przeczytaniu pierwszych trzech tomów cyklu o Harrym Hole kompletnie nie ogarniam skąd cały ten szum wokół Jo Nesbo. Jego książki to zwykła pulpa literacka, napisana przeciętnym językiem, oparta na wszechobecnych dialogach. Szczególnie zirytował mnie fakt, że Nesbo zarówno w Człowieku Nietoperzu, Karaluchach, jak i w Czerwonym Gardle wciąż powtarza te same, kluczowe...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Długo się wahałem czy dać 6 czy 7 gwiazdek. Jest to o tyle istotne, że tylko książki ocenione na 7 i wyżej pozostawiam w swoich zbiorach, reszty się pozbywam. Wiem, że to głupie. Trochę mi wstyd. Z drugiej strony, czytałem kiedyś w Fakcie artykuł zatytułowany „Kurz złamał mi rękę”, były zdjęcia. Wziąłem to sobie do serca - kurz stanowi dla mnie zagrożenie! Częste odkurzanie tysięcy książek nie zostawiłoby mi czasu na ich czytanie, a więc muszę wymyślać takie śmieszne zasady, żeby jakoś radzić sobie z życiem. Przechodząc do sedna. Czemu myślałem o ocenie 6? Bo w tej powieści brakuje mi ciągłości, puenty, kontekstu, takiej zaprawy do cegieł, żeby ściana stała pewnie. Ale z drugiej strony jest tu tyle absurdalnych, klimatycznych, straszno-śmiesznych scen perełek, że może jednak 7? „Ptaki Wierchowiny” są właśnie takim naszyjnikiem z pięknych pereł umocowanych na słabym sznurku. No, ale w takim tandemie to jednak perły są ważniejsze od sznurka.

Długo się wahałem czy dać 6 czy 7 gwiazdek. Jest to o tyle istotne, że tylko książki ocenione na 7 i wyżej pozostawiam w swoich zbiorach, reszty się pozbywam. Wiem, że to głupie. Trochę mi wstyd. Z drugiej strony, czytałem kiedyś w Fakcie artykuł zatytułowany „Kurz złamał mi rękę”, były zdjęcia. Wziąłem to sobie do serca - kurz stanowi dla mnie zagrożenie! Częste...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jeżeli królem polskiego kryminału jest Miłoszewski, a królową Bonda, to niestety mamy do czynienia z mezaliansem. „Pochłaniacz” nie wytrzymuje porównania z żadną z opowieści o Szackim, nawet z najsłabszym moim zdaniem „Gniewem”. Problemów jest kilka.

Po pierwsze - główna bohaterka. Sasza Załucka w wieku trzydziestu-chyba-kilku lat jest dotknięta większą ilością traum niż przeciętny bohater „Klanu”. Bonda poszła na łatwiznę próbując stworzyć intrygującego bohatera, jak dla mnie nie pykło. Po drugie, czy ktoś jest w stanie wyjaśnić, jaka w ogóle jest jej rola śledztwie? Mamy poważną sprawę o zabójstwo, a biegły, który został powołany do sporządzenia opinii chodzi sobie po wszystkich świadkach, przepytuje ich, odbiera zeznania, potem sporządza jakąś lipną opinię, która w sumie wszystkim wisi i po jej oddaniu dalej przeprowadza kluczowe przesłuchania. WTF? Kuriozum, którego kompletnie nie kupuję.

Po drugie sama fabułą i jej prowadzenie. Autorka stworzyła historię zakręconą jak świński ogon i trzeba było nie lada talentu pisarskiego, żeby dobrze ją przedstawić. Nie powiem, Bonda nie ma problemu układaniem ładnych zdań, natomiast te zdania zbyt często składały się w jakąś bezładną, chaotyczną narrację. Kilkakrotnie po przeczytaniu krótkiego rozdziału nie byłem przekonany co się właśnie stało (i raczej nie wyglądało na to, aby taki był zamiar autorki). Zrozumienia historii nie ułatwia fakt, że „Pochłaniacz” wypełniony jest bardzo dużą ilością postaci, jakby celowo stworzonych, żeby siać mętlik w głowie czytelnika. Przykład: istotnym bohaterem jest panfacet Waldemar, który naprawdę ani na imię, ani na nazwisko nie ma Waldemar, nie ma również jednego oka. Dosyć szybko Bonda wprowadza kolejnego Waldemara, co do którego początkowo można mieć wątpliwości, czy nie jest pierwszym Waldemarem. Następnie pojawia się bohater, który nie jest Waldemarem, który też nie jest Waldemarem, ale pojawia się wątpliwość, czy jednak nie jest Waldemarem, bo też ma rozpieprzone oko i pochodzenie jego geograficzne się zgadza, na co nie omieszkano zwrócić uwagi (i czego ostatecznie, z tym okiem, w żaden sposób nie wyjaśniono). Jakby tego mało w książce funkcjonuje też trzeci bohater-cyklop, na szczęście nie ma na imię Waldemar, co zresztą łączy go z głównym Waldemarem, który też nie ma na imię Waldemar. Zagmatwane i bez sensu? No ba. To nie koniec – cała zagadka rozwiązuje się na ostatnich 80 stronach i ilość niewiarygodnych tajemnic wychodzących na jaw spokojnie wystarczyłaby na kilka odcinków „Mody na sukces”. To jeszcze ciasto z rodzynkami czy już tylko rodzynki upieprzone mąką?

Po trzecie – dbałość o szczegóły. Za to Bondę chwalą prawie wszyscy. Ja jestem w stanie zweryfikować tylko kwestie prawne i, niestety, tu jest słabo. O biegłym szalejącym w śledztwie już pisałem, do tego dochodzi wiele mniejszych niezgodności z regulacjami k.p.k. - związanych chociażby ze stosowaniem tymczasowego aresztowania. Nie ma to większego znaczenia dla fabuły, ale chluby książce i jej autorce nie przynosi. Chociażby wspomniany Miłoszewski poradził sobie z tematem dużo, dużo lepiej. Do tego jeszcze dochodzi super sztampowe przedstawienie słabego adwokata („proszę się przyznać i iść w dobrowolne!”) i dobrego adwokata („proszę się nie przyznawać, nic nie mówić, nic na panią nie mają!” - voila!).

No i tyle, wylałem trochę żali, więc teraz, gwoli sprawiedliwości, muszę przyznać, że jak już przysiadłem do lektury, to nie mogłem się od niej oderwać. Nie zmienia to jednak faktu, że „Pochłaniacza” uważam za słabą książkę i po kontynuację z pewnością nie sięgnę.

Jeżeli królem polskiego kryminału jest Miłoszewski, a królową Bonda, to niestety mamy do czynienia z mezaliansem. „Pochłaniacz” nie wytrzymuje porównania z żadną z opowieści o Szackim, nawet z najsłabszym moim zdaniem „Gniewem”. Problemów jest kilka.

Po pierwsze - główna bohaterka. Sasza Załucka w wieku trzydziestu-chyba-kilku lat jest dotknięta większą ilością traum niż...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Uwaga! Autor "Transysberyjskiej" to nie ten sam facet, który napisał bardzo dobry "Rok nie wyrok". Od początku coś mi nie pasowało - mdła narracja, miałki styl... Złośliwa zbieżność imion i nazwisk, skutkująca nieprzyjemną pomyłką.

Uwaga! Autor "Transysberyjskiej" to nie ten sam facet, który napisał bardzo dobry "Rok nie wyrok". Od początku coś mi nie pasowało - mdła narracja, miałki styl... Złośliwa zbieżność imion i nazwisk, skutkująca nieprzyjemną pomyłką.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Po przeczytaniu tej książki można nabrać wątpliwości co do tego, czy autor naprawdę spędził x lat w Ameryce, czy też tylko x lat na Wikipedii i Google Images. Lektura „Wałkowania Ameryki” to zderzenie z nawałem informacji, liczb, statystyk. Większość z nich jest oczywiście ciekawa, książka ma niewątpliwy walor edukacyjny i tak dalej, ale czyta się to prawie jak encyklopedię – drętwo.

Po przeczytaniu tej książki można nabrać wątpliwości co do tego, czy autor naprawdę spędził x lat w Ameryce, czy też tylko x lat na Wikipedii i Google Images. Lektura „Wałkowania Ameryki” to zderzenie z nawałem informacji, liczb, statystyk. Większość z nich jest oczywiście ciekawa, książka ma niewątpliwy walor edukacyjny i tak dalej, ale czyta się to prawie jak encyklopedię...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Idealna książka dla tych, którzy swoje kolejne lektury wybierają według kryterium "mało opisów, dużo dialogów". "Crimen" jest srogo przegadane, ale można to Henowi wybaczyć, bo stylizacja językowa jest bardzo zgrabna, a prawie nieprzerwany potok dialogów cieszy oko swoją błyskotliwością i nierzadko też humorem (choć książka ogólnie ma dosyć przygnębiający klimat - takie czasy). Intryga kryminalna posuwa się do przodu tak trochę od przypadku do przypadku, ale grunt, że panowie szlachta łby sobie ucinają i dziewki bałamucą. Przyjemne czytadło, które nie tylko wedle daty powstania lokuje się gdzieś w środku drogi pomiędzy trylogią Sienkiewicza a trylogią husycką Sapkowskiego.

Idealna książka dla tych, którzy swoje kolejne lektury wybierają według kryterium "mało opisów, dużo dialogów". "Crimen" jest srogo przegadane, ale można to Henowi wybaczyć, bo stylizacja językowa jest bardzo zgrabna, a prawie nieprzerwany potok dialogów cieszy oko swoją błyskotliwością i nierzadko też humorem (choć książka ogólnie ma dosyć przygnębiający klimat - takie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Tyle słów, a tak mało treści. Tyle kunsztownych, wieloznacznych zdań, a w istocie tak mało sensu. Tak wiele pudru, sztuczności i egzaltacji, a tak mało emocji. Niestety, ale najlepsze w tej książce są cytaty na początku rozdziałów (dużo Barnesa, trochę DeLillo, Franzena i innych). To co można znaleźć pomiędzy nimi jest zwyczajnie męczące.

Tyle słów, a tak mało treści. Tyle kunsztownych, wieloznacznych zdań, a w istocie tak mało sensu. Tak wiele pudru, sztuczności i egzaltacji, a tak mało emocji. Niestety, ale najlepsze w tej książce są cytaty na początku rozdziałów (dużo Barnesa, trochę DeLillo, Franzena i innych). To co można znaleźć pomiędzy nimi jest zwyczajnie męczące.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Za cienki jestem, żeby napisać o tej książce coś więcej i jednocześnie nie być śmiertelnie nudnym lub nie odebrać innym wrażeń z lektury.

Dlatego powiem tylko tyle. Naciągane jak diabli. Ale i tak samo przerażające.

Za cienki jestem, żeby napisać o tej książce coś więcej i jednocześnie nie być śmiertelnie nudnym lub nie odebrać innym wrażeń z lektury.

Dlatego powiem tylko tyle. Naciągane jak diabli. Ale i tak samo przerażające.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Troszkę zmarnowany potencjał. Włodarczyk potrafi odnaleźć fascynujące tematy, aby następnie zaledwie prześlizgnąć się po ich powierzchni. Myśliwy znad Bajkału, tradycja oświadczyn w formie porwania kobiety, sekta wierząca w to, że Putin jest wcieleniem św. Pawła - to tylko przykładowe, a na podstawie każdego z nich spokojnie można by napisać całą książkę. Tymczasem czytać reportaże Włodarczyk, to jak lizać lody pierwszej klasy, tylko że przez szybę - zamiast pierwszorzędnych, wnikliwych reportaży dostajemy raczej ich smakowite, rozrywkowe zajawki.

Troszkę zmarnowany potencjał. Włodarczyk potrafi odnaleźć fascynujące tematy, aby następnie zaledwie prześlizgnąć się po ich powierzchni. Myśliwy znad Bajkału, tradycja oświadczyn w formie porwania kobiety, sekta wierząca w to, że Putin jest wcieleniem św. Pawła - to tylko przykładowe, a na podstawie każdego z nich spokojnie można by napisać całą książkę. Tymczasem czytać...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Zasypany. Życie na zakręcie Paweł Hochstim, Igor Sypniewski, Żelisław Żyżyński
Ocena 6,3
Zasypany. Życi... Paweł Hochstim, Igo...

Na półkach:

"Zasypany" to jednowymiarowa opowieść o alkoholu i przegranym talencie. Niesamowicie smutna i szczera do bólu, ale z drugiej strony monotonna (alkohol, alkohol, alkohol i nawet goli bardzo mało - http://www.90minut.pl/kariera.php?id=2076), napisana infantylnym, prościutkim językiem, przypominającym teksty z "Bravo Sportu".

Poprzednio napisałem mniej wyważoną opinię, ale musiałem ją skasować, bo czułem się jak kutas - to dużo mówi o tym, jak bardzo otwiera się przed czytelnikami Sypniewski... Nie zmienia to jednak faktu, że jest to pozycja, która może zainteresować wyłącznie fanów polskiej piłki nożnej.

"Zasypany" to jednowymiarowa opowieść o alkoholu i przegranym talencie. Niesamowicie smutna i szczera do bólu, ale z drugiej strony monotonna (alkohol, alkohol, alkohol i nawet goli bardzo mało - http://www.90minut.pl/kariera.php?id=2076), napisana infantylnym, prościutkim językiem, przypominającym teksty z "Bravo Sportu".

Poprzednio napisałem mniej wyważoną opinię, ale...

więcej Pokaż mimo to