-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik243
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant17
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2016-08-23
2018-12-28
Krzysztof Skiba: “Fetysz to soczysta polszczyzna, pełna brawurowych skojarzeń, kaskaderskich przenośni i zaskakujących odniesień do pop kultury. To zawsze krwisty, inteligentny i dowcipny komentarz do naszego codziennego badziewia zwanego "polską codziennością". Pisanie Fetysza jest NAM POTRZEBNE, bo to doskonała odtrutka na upiorny wyklętyzm, na tandetną kurszczyznę telewizyjnego przekazu, na zatęchły od hipokryzji i kadzidła swąd polskiego biadolenia, na trupi jad propagandy od Gazety Polskiej, po pachnącą zbukiem makulaturę braci Karnowskich”.
Małgorzata Domagalik: "Przeczytałam. Mocne. Błyskotliwe. Wulgarne. Gorzkie. Zabawne. Z sensem głębszym niż powierzchowne dotykanie świata. Mojej Mamie też się czytało... Kiedy zapytałam czy czasami nie przeszkadzają jej te wszystkie wulgaryzmy odpowiedziała: ‘Nie, nie przeszkadzają przecież w mądrej sprawie są’".
Agata Młynarska: "Fetyszu nie boję Ciebie. Choć jesteś pogromcą rodzimego szołbiznesu, tropicielem celebryckiego świata i życia po życiu na czerwonych dywanach, grzmisz, szydzisz, punktujesz, plujesz, piętnujesz, to masz mnóstwo racji. Wrażliwyś jest chłopaku! Cenię to bardzo! Odważnym lub ciekawskim polecam tę lekturkę. Byle nie przed snem, bo może podskoczyć ciśnienie".
Manuela Gretkowska: "Czytajcie Fetysza, czasem jedzie po bandzie, ale takie bandyckie czasy i tandetne. On je swoim pisaniem przyszpila. Jest mózgowym orgazmem i dawkujcie z umiarem by nie stal się Waszym mentalnym fetyszem”.
Magdalena Parys: “Fetysz bez retuszu i tylko dla mocnych, przygotujcie się, że powie Wam to, o czym baliście się nawet myśleć. Bolesny, prawdziwy, bezkompromisowy”.
Beata Maj: “Zbiór felietonów Fetysza był trochę jak mocno rozpasana impreza, po której nastąpił ostry kac. Skąd się wziął? Chyba ze świadomości, że dziennikarz bez zdezynfekowania narzędzia i podania znieczulenia wjechał w duszę skalpelem. Był ból. Złotoustych dziennikarzy mamy u nas sporo. Większość wydawała mi się zawsze słownymi onanistami. Fetysz balansuje na granicy, ale jeszcze nie poczułam, by ją przekroczył”.
Ilona Łepkowska: “Jak ja bym chciała mieć takie pióro i tyle odwagi”.
Eva Minge: "Gorąca pozycja podziemia. Nie, nie jest zakazana choć wielu ludziom pisanie Fetysza nie jest specjalnie na rękę. Autor wielu mocnych felietonów, dziennikarz, niezwykle barwna postać emocjonalnie, przelewa swój swoisty komputer w głowie na papier. Szybkość kojarzenia, nasycenie światłem flesza jego inteligencji każe wskazać na maszynę. Dla mnie ta książka, to sekcja na ludzkich duszach. Warta zaniżenia się zwłaszcza tych dla których otaczająca nas rzeczywistość nie jest normalna, a nasze proste prawdy musimy wywrzeszczeć rzucając wulgaryzmami, bo jak przedrzeć się przez perfumowane prawdy sztucznych róż?".
Karolina Korwin Piotrowska: “Jeśli ktoś chce jednak wiedzieć, jak wygląda pisanie po bandzie i bez oporów- ta bezczelna, energetyczna i niegrzeczna książka jest tego modelowym przykładem. Fetysz jest potrzebny, choć mnie często wkurza, bo nie lubię, jak klnie za dużo, jak za bardzo przesadza, zawsze mu piszę, że to samo można powiedzieć na sto innych sposobów. Ale jest potrzebny. Bo jako jedyny piszący o polskim szołbizie, może napisać o nim prawdę”.
Marta Płusa: “Bartka czyta połowa show-biznesu. Not kidding. Ale nie przyznają się do tego. Nie wszyscy. Nikt nie czyta, wszyscy wiedzą. Nikt go nie kreował. Chciałabym zaznaczyć, że okładkę zaprojektował i obmyślił sam. Wykonał sesję zdjęciową taką, jaką chciał mieć. To nie jest to produkt marketingowy. On taki po prostu jest”.
Alicja Magdalena Molenda: “Zionie nagą prawdą o was, o nas, o Polsce i Polakach. Wali jak z procy między oczy, nie przebiera w słowach. Polecam gorąco lekturę. Dla niektórych może być bolesna. Dla mnie jest utwierdzeniem, że może jest nas nie tak dużo, ale sama świadomość, że istniejemy, czujemy, myślimy podobnie, daje siłę by iść dalej własną drogą”.
Fajna Babka: “Posikałam się ze śmiechu przy opowieści o pracy dla Vivienne Westwood. Tekst o tym, że klimakterium pieprzy jej się z klimatem uważam za mistrzostwo świata”.
Czytelniczka: “Siedzę wkurwiona, że jutro znowu zobaczę te same mordy, oporne na wiedzę i tkwiące w szambie swoich kompleksów. Którzy te swoje kompleksy leczą właśnie w pracy, wyżywając się na takich durniach, jak choćby ja. Choćby przeczytali tę książkę 10 x to chuja z niej wyniosą, a jeszcze powiedzą, że pisał ją debil, który emigrował i pozjadał wszystkie rozumy”.
Książka dostępna jest tylko i wyłącznie na www.sklep.chatulim.pl
Krzysztof Skiba: “Fetysz to soczysta polszczyzna, pełna brawurowych skojarzeń, kaskaderskich przenośni i zaskakujących odniesień do pop kultury. To zawsze krwisty, inteligentny i dowcipny komentarz do naszego codziennego badziewia zwanego "polską codziennością". Pisanie Fetysza jest NAM POTRZEBNE, bo to doskonała odtrutka na upiorny wyklętyzm, na tandetną kurszczyznę...
więcej mniej Pokaż mimo to
Świetnie pisało mi się tę książkę, jeszcze lepiej redagowało, a potem czytało. Pozdrawiam wszystkich Czytających.
Bartek Fetysz
Świetnie pisało mi się tę książkę, jeszcze lepiej redagowało, a potem czytało. Pozdrawiam wszystkich Czytających.
Bartek Fetysz
2017-01-04
Żulczyk wsadza kij w mrowisko? Nie. Żulczyk opisuje współczesną młodzież, ze wszystkimi jej cieniami i dramatami. Współczena młodzież to właśnie bunt, żarcie dragów jak gum do żucia i cały ten syf. Moralność upadła już dawno i autor przedstawia to doskonale. A może to tylko moja wizja? Bo byłem tam - TU, TERAZ. Widziałem to, sam byłem częścią wielkiej ekipy, która chciała zmieniać i rozpierdalać świat na drobne, ale nie przemocą ino właśnie sztuką, wysadzaniem mózgu w kosmos amfetaminą czy innymi kolorowymi dopalaczami. Bo w dzisiejszej rzeczywistości jesteśmy bardzo samotni. Dobieramy przyjaciół na zasadzie nowej, wybranej przez nas rodziny, ale przychodzimy na ten świat sami i sami z niego też odejdziemy. To jest mistrzowsko skonstruowana powieść, kolejna spod ręki autora. Mam do niego chyba niesłychaną słabość. Lubię ten jego bród, zeszmacenie, syf. I z niecierpliwością czekam na kolejne książki, a zaległości nadrabiam.
Żulczyk wsadza kij w mrowisko? Nie. Żulczyk opisuje współczesną młodzież, ze wszystkimi jej cieniami i dramatami. Współczena młodzież to właśnie bunt, żarcie dragów jak gum do żucia i cały ten syf. Moralność upadła już dawno i autor przedstawia to doskonale. A może to tylko moja wizja? Bo byłem tam - TU, TERAZ. Widziałem to, sam byłem częścią wielkiej ekipy, która chciała...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-10-10
Miałem zaszczyt pisać polecajkę na okładce tej książki. Monikę czytam odkąd pamiętam. Ona wysyła swoimi wspomnieniami i językiem w piękny kosmos. Kosmos, w którym czułem się szczęśliwy, który wspominam często w dzisiejszych czasach, w których idole są na minutę, a dla nas byli na zawsze. Zapisani w pamiętnikach żyli i żyją wiecznie. Ta książką to oda do miłości. Tej najpiękniejszej, której dzisiaj pozbawiona jest nowa generacja zapatrzona w telefony.
Miałem zaszczyt pisać polecajkę na okładce tej książki. Monikę czytam odkąd pamiętam. Ona wysyła swoimi wspomnieniami i językiem w piękny kosmos. Kosmos, w którym czułem się szczęśliwy, który wspominam często w dzisiejszych czasach, w których idole są na minutę, a dla nas byli na zawsze. Zapisani w pamiętnikach żyli i żyją wiecznie. Ta książką to oda do miłości. Tej...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-11
Były śremski radny, Tomasz Żak, postanowił napisać kryminał i umieścić go w mieścinie, z której pochodzi. Rezultat? Wyklęcie. Kije w polskich przewrażliwionych na swoim punkcie dupach od jakiegoś czasu wchodzą po sam odcinek szyjny przebijając jelita.
Pała, też Tomek, ale już fikcyjny, nie ta realna lepa żyjąca z dwoma akitami i narzeczoną w stanie błogosławionym pod jednym dachem (Betlejem się lambadziarzowi zachciało po debiucie książkowym) - syn burmistrza, zostaje zamordowany. W dzień urodzin. W dzień urodzin Tomka, tego realnego, nie tego martwego z podziurawionymi wnętrznościami, ja zaś piszę ten felieton. Mam nadzieję, że będzie to dobry omen. Specjalnie merdam łyżeczką w Waszych głowach i miksuję rzeczywistość z fikcją. Zrobię Wam mózgoccino.
Tomek, syn burmistrza, w dzień swoich urodzin zostaje zasztyletowany. Tak zaczyna się historia i nie jest to żaden spojler. Nie widząc nic, bo oczy jak w trakcie każdej gry wstępnej ma zasłonięte, dostaje 30 razy kosę. Czyli prawie 50 Twarzy Greya, ale z rzeczywistym poturbowaniem w tle. Albo 365 Dni, ale z rzeczywistym śmiertelnym wsadem. Wszystko ma miejsce przed samorządowymi wyborami w mieście, którym trzęsie ojciec Pały. Skandal. Wieści rozchodzą się szybciej niż kokaina we krwi. Do śledztwa zostają zaangażowani miastowy dziennikarz Kuba, policjantka Iwona i kilku równie literacko kolorowych znajomych denata. U Edyty Górniak ludzie wycięci byli z szarych stron, ze środka ksiąg, a u Żaka powycinani są z kartek nasączonych kwasem. Wszyscy fosforyzują problemami psychicznymi, uzależnieniami i są ludzkimi wazami posklejanymi z uszczerbków na własnym zdrowiu. Iwona składa się na przykład z tak złożonego wzoru chemicznego, że jak umrze, to na bank od razu wyparuje w powietrze... I tu rozpoczyna się najbardziej hip-hopowy thriller jaki kiedykolwiek czytałem. Naszpikowany jest podwórkowym bitem, dragami i alkoholem, czarnym humorem Żaka i gównem na środku pokoju w trakcie randki z dziewczyną. Halucynogenną psią kupą. Do dzisiaj nie potrafię przeczytać tej sceny nie rżąc ze śmiechu.
Tomek, śremski lepiarz, były dziennikarz, wokalista kapeli punk rockowej, nie ten denat z brzuchem, który może robić za durszlak, talentu do opowiadania zawiłych historii ma tyle, że nawet z gówna ukręci sobie bacik. Jakub Żulczyk, swojego czasu bardzo chętnie wymieniał z nim poglądy na temat polskiego hip-hopu, do czasu aż nie dowiedział się, że Żaczysko książkę piszę. I fiku mik Żulczyk znikł. Przestraszył się konkurencji czy udławił samouwielbieniem? Żak nikogo nie podrabia pisząc swój debiut. Sprytnie utkał na wirtualnym płótnie kryminalną historię, która w całym swoim okropieństwie czasami po prostu bawi, ale przede wszystkim pokazuje realne oblicze wielu osób, z którymi na co dzień mamy styczność w życiu. Jest zapiskiem dzisiejszej korupcji, która ma miejsce nie tylko w rządzie, ale w każdym większym i mniejszym mieście. To opowieść aktualna i bardzo dobrze napisana.
Ostatnio, siedząc przy kawie, Żak zwierzył mi się, że przez tę książkę, nieco fabularyzowaną, ale fikcyjną - krzywo na niego patrzą w mieście. Dodał: “Jak ktoś siebie widzi w tej książce, to znaczy, że ma zjebane życie”. Och Śremie...
Polska zachwyca się powieściami kryminalnymi ze świata, a zapomina o własnym podwórku. Zamiast inwestować w nowe, kupuje kolejny odcięty kupon Mroza, który za jednym zamachem pisze tyle ile wydala z siebie mój królik miniaturka. Kupcie “Trzydziestkę”. Żak jest powiewem świeżego powietrza, a przede wszystkim mistrzowsko bawi się słowem i skojarzeniami. No i sam osobowość swoją, niezwykle bogatą, poszatkował i rozdzielił między swoimi bohaterami. Zrobił to dość sprawiedliwie. Na szczęście. Bo gdyby podesłał mi jakieś literackie gówno, śremski wypierd, to trzydzieści razy przyjąłby ode mnie w mordę lepę.
Były śremski radny, Tomasz Żak, postanowił napisać kryminał i umieścić go w mieścinie, z której pochodzi. Rezultat? Wyklęcie. Kije w polskich przewrażliwionych na swoim punkcie dupach od jakiegoś czasu wchodzą po sam odcinek szyjny przebijając jelita.
Pała, też Tomek, ale już fikcyjny, nie ta realna lepa żyjąca z dwoma akitami i narzeczoną w stanie błogosławionym pod...
2016-12-15
Żulczyk to autor wybitny, według mnie, chociaż nadrabiam zaległości z polskiego podwórka, jest Czesławem Niemenem polskiej literatury i nowego pokolenia.
To nie jest książka dla dzieci, powiedziałbym wręcz, że jest to książka dla dorosłych i opowiada o współczesnym życiu w show (i nie tylko) biznesie. Zawsze zastanawiało mnie, skąd autor czerpie inspiracje. Jacek, to postać tak wielowymiarowa, tak niepoukładana, pognieciona, a zarazem tak bliska. Ja bym się z nim kumplował i walił towar normalnie. Żulczyk pisze tak, że boli. Czasami bolała mnie skóra, czasami policzek. On tworzy wyobraźnię dla upośledzonych. I to jest jego największy talent. Pisze tak, że nie trzeba sobie nic wyobrażać, słowa układają się przed oczami jak w kalejdoskopie, nie są szyfrem, są prosto w ryj, cepie, podano do stołu żryj. Sięgnąłem po tą książkę zaraz po lekturze "Radio Armageddon", bo chciałem więcej. I dostałem więcej. Świetnie skonstruowana powieść o dilerze, który handluje swoim poranionym sercem i złamanym życiorysem trochę. Ja w ogóle wyobrażałem sobie go niemal jak doskonale ubranego, przystojnego faceta. Nie wiem dlaczego. To chyba przez te płaszcze i odzywki, bo mimo że potrafiłbym skurwielem, to był jednak kulturalny. To jest jedna z tych książek, której nie chce się kończyć. I tak sobie myślę, że byłoby elegancko, gdyby Żulczyk napisał dalsze losy Jacka. W kolejce po taką pozycję byłbym pierwszy. Dla mnie geniusz.
Żulczyk to autor wybitny, według mnie, chociaż nadrabiam zaległości z polskiego podwórka, jest Czesławem Niemenem polskiej literatury i nowego pokolenia.
To nie jest książka dla dzieci, powiedziałbym wręcz, że jest to książka dla dorosłych i opowiada o współczesnym życiu w show (i nie tylko) biznesie. Zawsze zastanawiało mnie, skąd autor czerpie inspiracje. Jacek, to...
2015-06
Amy, moja córka - czyli usprawiedliwienie przed światem, dlaczego jako ojciec, postanowiłem się córce stoczyć i zejść z tego świata. Dla mnie Mitch to rodzic dosyć dziwny i nie potrafię ocenić czy swoją karierę chciał budować na karierze Amy czy ślepo ją kochał i był bezsilny. Bo pod maską troskliwego ojca kryje się też padalec, który na wyspę St Lucia, gdy córka jest na odwyku zwozi TV i paparazzi. I niestety, nie wierzę w jego bajkę, że Amy była na to przygotowana. Amy NIENAWIDZIŁA fotografów. Zachlewała i zaćpywała nie tylko swój talent, ale przede wszystkim chorobliwą nieśmiałość. W późniejszych okresach, ona nigdy nie patrzyła na publiczność tylko jakoś tak w dal, jakby szukała objawienia, zupełnie jak Violetta Villas.
Must read dla każdego fana Amy, to oczywiste. Mimo tego, iż uważam, że Amy tak naprawdę zabili jej rodzice, to jest to piękna i prywatna lektura, chociaż nie ma w niej zbyt wielu szczegółów, o których nie wiedziałbym z prasy, wszak śledziłem karierę Amy, razem z jej ojcem śledzimy się na Twiterze i wymieniliśmy sporo prywatnych wiadomości. I to jest taki dziwny człowiek. Pewnie w niektórych z Was gotuje się po tym "Amy zabili jej rodzice", ale taka jest prawda. Kiedy Britney przechodziła kryzys, ćpała jak szalona, ogoliła sobie łeb, została pozbawiona praw rodzicielskich, ubezwłasnowolniona i majątek przejął jej ojciec, a ją wysłano na odwyk. Do dzisiaj jest pewnie na kilogramie psychotropów, ale żyje i robi muzykę. Gdyby to samo zrobiono z Amy - zakazano widzeń, odcięto od świata - żyłaby i tworzyła. A tak - mamy trupa i ogromną legendę i zbyt mało nieopublikowanych nagrań, aby zrobić z nich kolejny przebojowy album.
Amy, moja córka - czyli usprawiedliwienie przed światem, dlaczego jako ojciec, postanowiłem się córce stoczyć i zejść z tego świata. Dla mnie Mitch to rodzic dosyć dziwny i nie potrafię ocenić czy swoją karierę chciał budować na karierze Amy czy ślepo ją kochał i był bezsilny. Bo pod maską troskliwego ojca kryje się też padalec, który na wyspę St Lucia, gdy córka jest na...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-11
Rewelacyjny reportaż/dziennik.
Zastanawiam się nad jednym - czy kiedy teraz Czarni mówią, że czas udupić białych, za wszelkie przewinienia i powstać jako rasa czarna - czy nie jest to rasizm? Znajomy, mulat, na Facebook'u opublikował post. I właśnie napisał tam, to, co cytuję powyżej. Zamieńmy się rolami. Czy gdyby biały napisał to samo o rasie czarnej - byłby to rasizm na skalę światową? Czy po tylu latach od wydania tej książki nadal jesteśmy sobie równi? I kto teraz jest ofiarą, a kto katem? Bo mimo wszystko wydaje mi się, że słowo rasizm jest nadużywane najbardziej przez właśnie tych, których w swoim dzienniku bronił John Howard Griffin. Mieszkam w Londynie. Wiem jak bardzo poniżane są osoby innego koloru skóry. Wiem też, jak poniżani są imigranci, do których sam należę. Natomiast rasizm odwrotny nie istnieje - żyjemy w czasach, w których jako biali jestesmy uprzywilejowani. To dlatego tyle się mówi o rasizmie. Czy to nieprawda? Proszę zatem mi wyjaśnić, dlaczego nie uczymy się niczego na temat historii innych ras - o wszystkich dowiadujemy się od momentu najazdu przez białych. Czy to wtedy zaczyna się ich historia? Serio? Dlaczego w kreskówkach, filmach, przez długi czas nie było bohaterów o innym kolorze skory? Wszystkim dzieciom wpajane było to, ze biel skory, rasa biała jest piękna i stała się kanonem piękna. Ta książka to dobry dokument, ale człowiek innej rasy nigdy nie odważyłby się wymalować na biało i zrobić podobnego dokumentu. I to wszystko w temacie.
Rewelacyjny reportaż/dziennik.
Zastanawiam się nad jednym - czy kiedy teraz Czarni mówią, że czas udupić białych, za wszelkie przewinienia i powstać jako rasa czarna - czy nie jest to rasizm? Znajomy, mulat, na Facebook'u opublikował post. I właśnie napisał tam, to, co cytuję powyżej. Zamieńmy się rolami. Czy gdyby biały napisał to samo o rasie czarnej - byłby to rasizm na...
2017-06
To jest bardzo dobra, a zarazem tak samo zła książka.
Napisana tak dobrze, ale o takim skurwysyństwie, że kiedy to czytasz, to Cię skręca. Masz ochotę znaleźć tą świętą kurwę w habicie i obić jej ryj. Podpalić. Wycinać w niej żyletką jak w papierze kolorowym w przedszkolu. Ten reportaż boli. W pewnym momencie jednak jest tego zła za dużo, powtarza się. To opowieść o byciu świętym i jebniętym, chorobach psychicznych i pedofilii. Czyli w sumie kościół w pigułce.
To jest bardzo dobra, a zarazem tak samo zła książka.
Napisana tak dobrze, ale o takim skurwysyństwie, że kiedy to czytasz, to Cię skręca. Masz ochotę znaleźć tą świętą kurwę w habicie i obić jej ryj. Podpalić. Wycinać w niej żyletką jak w papierze kolorowym w przedszkolu. Ten reportaż boli. W pewnym momencie jednak jest tego zła za dużo, powtarza się. To opowieść o byciu...
2016-07
Nigdy nie słuchałem Manaamu. Znałem ich piosenki, ale jakoś tak nigdy nie doszedłem do punktu, w którym chciałbym przyjrzeć się bliżej ich twórczości i przesłaniu. Winię moją Mamę, wszak ona zawsze powtarzała, że nie lubi Kory, a widziała ją na żywo, na koncercie, na studiach. Ale moja Mama w ogóle nie przepada za ikonami polskiej muzyki - nie cierpi na przykład Nosowskiej. Do dzisiaj mówi, że kojarzy jej się z tekstem "Niekoniecznie o Mężczyźnie" - "dłubie w nosie i o ścianę to". Ale przyszła kryska na Fetyszka i rok temu Kora zainteresowała mnie sobą w jakimś wywiadzie. Wypowiadała się tak, jakbym mówił to ja. Magia. No i, co zabawne, książkę kupiła mi Mama. Przed wysłaniem zapytała, czy sama może przeczytać. Przeczytała. Książka się podobała, ale nadal nie lubi Kory. Ja zaś Korę obsesyjnie pokochałem. To jest kobieta z jajami. Z historią. Z mocną przeszłością, o której nie mówi się na codzień. Kiedy opowiada o dzieciństwie, o zakonnicach, to ja wymiękam. Ciary. „Bałam się, bo my ciągle byłyśmy faszerowane przez zakonnice bajkami o duchach (…) Noc zawsze łączyła się ze strachem. (…) Wchodzę do ubikacji i słyszę jakieś dziwne głosy, rodzaj takiego dziwnego jęku i przeraźliwy szept „Uciekaj, uciekaj”. Zostałam zupełnie sparaliżowana, nawet teraz mnie ciarki przechodzą. (…) Usiłowałam potem sobie zrekonstruować, co to mogło być, i pewna jestem, że oczywiście nie było to żadne z dzieci. Prawdopodobnie zakonnica w negliżu, przecież nie spały w tych pierdolonych kornetach, w tych kwadratach na głowie, krochmalonych na sztywno, drewnianych (…) Potem wydawało mi się, że w łazience straszy. Wstrzymywałam, śniło mi się, że sikam do kontaktu, że nie będzie widać, aż nasikałam, że nic się nie stanie, i znów sikałam do łóżka. Nerwica. Wspominam to jako najgorszy horror”. I dalej jest o sukcesach, pierwszych płytach, niesamowitym przyjęciu przez publiczność, rozpadzie grupy, małżeństwa. O niej samej.
Kora to ikona polskiego rocka. Legenda buntu i kobiecości ogolonej na łyso. Kiedy czytam o niej teksty w kontekście jej choroby, to się we mnie gotuje. Dlaczego artystkę, tak wielką, z prawdziwego zdarzenia, przedstawia się teraz na Pudelkach i innych szmatławcach w ramach trawy, wysłanej do jej psa, albo jakiejś cierpiętnicy? Kora tworzyła legendę polskiej muzyki. Jest niezastąpiona. Mam nadzieję, że wyda jeszcze autobiografię, gdzie opisze wszystko sama. To jest głos pokolenia, którego warto słuchać i na który warto czekać. Niech planety szaleją, a Kora żyje jak najdłużej i nagrywa. Albo pisze.
Nigdy nie słuchałem Manaamu. Znałem ich piosenki, ale jakoś tak nigdy nie doszedłem do punktu, w którym chciałbym przyjrzeć się bliżej ich twórczości i przesłaniu. Winię moją Mamę, wszak ona zawsze powtarzała, że nie lubi Kory, a widziała ją na żywo, na koncercie, na studiach. Ale moja Mama w ogóle nie przepada za ikonami polskiej muzyki - nie cierpi na przykład Nosowskiej....
więcej mniej Pokaż mimo to2017-08-23
NA LINII OGLĄDALNOŚCI.
Tekst: Bartek Fetysz
„Nowa” Gretkowska postanowiła przechytrzyć czytelników. Opatulono ją w czarne zwoje okładki, wydepilowano tytuł, wyłyżeczkowano nazwisko, oto jest, literacka skrobanka bez podpisu winnego. Zagwozdka dla blogerów, Gal Anonim, nowe dzieło, proszę ocenić. Taka zabawa w słowne in vitro. Kto jest ojcem, dawcą, autorem, kiedy możliwości jest tyle ile probówek?
Nie znalazłem się w gronie szczęśliwców, nie wybrano mnie do eksperymentu, macanki po ciemku, przełykania treści z zakrytymi oczami. Nie było gry wstępnej. Książkę dostałem już z włączonymi światłami. Z podświetlonym nazwiskiem i tytułem. Manuela Gretkowska „Na Linii Świata”. Gdybym jednak dostał trzysta cztery strony od anonima, wiedziałbym kto je napisał. Gretkowska ma swój szyfr. Jeśli na pierwszych dziesięciu stronach nie ma orgazmu stereo, analu, penisa albo waginy – to nie jest to Gretkowska. „Na Linii Świata” prawie wyprzedza w tym biegu siebie samą, ale kończy remisem ze „Scenami Z Życia Pozamałżeńskiego”. „Jedną z najpiękniejszych części świata jest penis” – to pierwsze zdanie. I nie jest to falstart. Raczej odpowiednie wypięcie przy gotowości do zawodów o tytuł jednej ze swoich ciekawszych książek. Ciekawe jak długo zajęło dojście blogerom do tego, kim jest autor książki. Szukali w zwojach mózgowych odpowiedzi tak dokładnie jak podczas poszukiwania symbolu OM na okładce nowej książki?
„W Polsce Manuela Gretkowska jako pierwsza odważyła się napisać, co stanie się z linią świata, który znamy”. Jako pierwsza też była wycinana nożyczkami z gazet, z kilku tysięcy egzemplarzy. Jako pierwsza autorka chyba wzięła też bagnet klawiatury w dłoń i wyszła na barykady polityczne z w pełni rozwartą krzykiem kobiecością. Bo Gretkowska zawsze była polityczna, patriotyczna, seksualna, wyzwolona i spirytualistyczna. Zawsze odprawiała białą magię na czytelnikach, czy to za pomocą religii czy też Tarota. I była do bólu szczera. Ale w końcu „życie powinno być odręczne, autentyczne – żadną fotokopią cudzych marzeń” - „Namiętnik”. Minęło tyle lat od wydania tej książki, a okazuje się, że właśnie każdego dnia budzimy się na fotokopii, w świecie wykreowanym przez grupę najbogatszych skurwieli, którym radość sprawia fakt, że ludzkość, za pieniądze, cofną do pradziejów, do powstania, do gówna, do prochu. Do niczego. Proces już się zaczął. Jesteśmy więźniami systemu. Wysyłane są w nas wciąż rakotwórcze wiązanki, przychodzą po nas androidy, obleczone ludzką skórą i nawodnione sztuczną krwią. Roboty. Idealne ludzkie kopie bez blizn. Ludzkie manekiny. Jeden stoi nawet na naszym czele, „pod rządami kryptogeja w depresji, któremu wydaje się, że jest Piłsudskim”. Człowiek Pokrętło, jak Pomarańczowy chce zniszczyć wszystko, do czego doszliśmy. Pomarańczowy jest bardziej bezpośredni, „Idź się jebać, Ameryko, idź, wypierdol świat”, Pokrętło urabia zaś naród, masuje mu plecy różańcem, rozmiękcza system myślowy fałszywymi wartościami, zdrowaśkami. Obstawił się też damskimi androidami, żeby uśpić czujność. Aż chce się zacytować ponownie „Sceny…”. „Widziałeś kiedyś kobietę bez miłości? Bez nogi, cycka, rozumu, ale bez miłości?”. Tak. Na sejmowej ambonie wyzywa ludzi od „zdradzieckich mord”.
Koniec świata zaczął się już dawno. Tak samo jak koniec miłości. „„Kocham”, (…) czym to się mierzy? W gramach, funtach czy bullshicie, gównianej jednostce uczuć”. Miłość mierzy się w lajkach, pod postem „w związku z” na Fejsbuku. Ilość polubień świadczy o popularności, klasie, pozycji socjalnej, kaście. Do najwyższych kast należą politycy i amerykańskie kurwy, które robią lody na żywo, a ich matki sprzedają ich porno prasie. Zaraz pod nimi znajdują się modowe blogerki, które niewiele mają wspólnego z modą. I pseudo trenerki fitness. Ćwiczą nam luzowanie przysadek zwieraczy. Mózgi piorą nam roboty, nastawione na zyski, a nie dezynfekcję chujowych zainteresowań. One nie chcą kreować nowej rzeczywistości, one chcą obalić wszystkie wartości. Dzisiaj bowiem „nie potrzebujesz talentu dla sławy, potrzebujesz oglądalności, a pieniądze za nic sypią się znikąd”. One nie mają misji, mają wypięte pośladki, rozwarte nogi, żeby pieprzyć je bannerami, żeby zebrać jak największą liczbę oglądających, żeby zgadzała się kasa. Ubierają to nieumiejętnie w nowe przykazania dla nastoletniej ludzkości. 1.Nie będziesz miał tagów innych przede mną. 2.Nie będziesz mylił mojego imienia z innym. 3.Pamiętaj, abyś codziennie lajki i share robił. 4.Czczij Facebook i Instagram mój i swój. 5.Hejtuj. 6.Cudzołóż. 7.Kradnij. 8.Mów kłamstwa przeciw bliźniemu swemu. 9.Pożądaj wszystkiego cielesnego i materialistycznego. 10.Co Twoje to i moje, a co moje, to od tego wara. Dziesięć przykazań nowego świata, bo stary stanął na linii Wielkiego Kanionu. Jedna z blogerek-androidów, która publicznie upokarza się przed mężczyzną, błagając go na Snapie o litość, wymyśliła nową definicję feminizmu. „Królowa wraca na salony (…) Jestem kobietą, która wypina się tylko w dwóch sytuacjach: kiedy tego chce i tylko w jego obecności”. Kobiecy podmiot wirtualnej rzeczywistości, która woła do tysięcy młodych kobiet: Deynn tylko kiedy tego chce i Deynn w jego obecności, jak zażyczy sobie grupowo i będzie na to patrzył to też Deynn. Uzależniona od faceta, lajków, wizerunku własnej dupy. „Jebanej”. „Świat jest do dupy, więc mój stosunek do świata jest analny” („Podręcznik do ludzi”).
Gretkowska pisze w „Na Linii Życia” o upadku wartości, upadku demokracji i świata. Big Brotherze rzeczywistości. Dajemy rządzić androidom, którzy przeprali nam mózgi wizją złudnego złota, fikcją, sławą. Dzisiaj, kiedy jest sława, Facebook, Twitter, Instagram i kilka tysięcy kupionych śledzących, to stajesz się od razu „Public Person”, jesteś „Celebrity”, robisz splash, skaczesz do basenu w za małych slipkach, są gromkie oklaski, zamiast histerycznego śmiechu, hajs, hajs, kręci się ruletka, trafiony zatopiony, okładki, fejm, szczęście. Przed wyborami rzeczywiście powinniśmy wsadzać kandydatów na prezydenta i premiera do domów naszpikowanych kamerami, domów z betonu. „Wybierzecie najbardziej wiarygodnych (…) Nie da się oszukać wyborców. Zagłosujemy na najlepszego (…) Koniec z korupcją, wyborami w ciemno”. I to jedyne zdanie z nowej książki Gretkowskiej, które powinno obowiązkowo zostać wcielone w życie. Obnażyłoby androidy i ich zamiary. Jak utkany z nienawiści do ludu prezes, zachowałby się w zamknięciu, otoczony żywymi ludzkimi organizmami zamiast kotami? Co mówiłaby kobieta pozbawiona podszeptów, obietnic zbawienia, broszek i kanapek z kiełbasą? Wartość życia, wartość ludzka mierzona jest dzisiaj w atomach oglądalności. Cząstki zainteresowania spotykają się, modyfikują, mutują, powstaje atom popierdolenia i zaraża system. Nowotwór. Następuje ogłupienie, reset, inteligencja dokonuje procesu samospalenia. Samobójstwo masowe. Jesteśmy świadkami powolnego wykańczania się ludzkości nawzajem. „To nie jest wizja przyszłości. To wydarza się tu i teraz”. Opowiadają o tym Natasza, studentka psychologii, która rozbiera się na seks czacie. Tom i Enzo – programiści z Doliny Krzemowej. Autystyczny Ethan, buddyjska Uma. Opowiada o tym Gretkowska. I o życiu. Bo „życie jest najważniejsze (…) bo jego zasadą jest: żyj jak najdłużej. Wartością życia jest życie”. Zniszczenia i błędy systemu można cofnąć, wymazać. Nie dajmy się okraść z resztek wartości tej rzeczywistości.
Dziwnie jest recenzować książki swoich idoli. Ze wstydu mam ochotę sam się unicestwić. Wyrecytować: „Amenom in nomine mei, sattwa”.
www.facebook.com/FetyszBartek
NA LINII OGLĄDALNOŚCI.
Tekst: Bartek Fetysz
„Nowa” Gretkowska postanowiła przechytrzyć czytelników. Opatulono ją w czarne zwoje okładki, wydepilowano tytuł, wyłyżeczkowano nazwisko, oto jest, literacka skrobanka bez podpisu winnego. Zagwozdka dla blogerów, Gal Anonim, nowe dzieło, proszę ocenić. Taka zabawa w słowne in vitro. Kto jest ojcem, dawcą, autorem, kiedy...
2016-06
Maria Czubaszek była największą polską skandalistką i głosem narodu. Bo ona mówiła o tym, o czym bał się powiedzieć przeciętny Polak. Bo Polska to taki odbyt Europy. Chcemy się tam bardzo dostać i być światowi, ale mamy nadal skamieniałe myślenie. Flinstones, meet the Flinstones.
UWIELBIAM tę książkę. Drażni mnie jej forma, bo ja nie lubię zbiorów felietonów czy tam notatek. Wolę autobiografię, ale niestety, nie zostanie ona już napisana, wszak autorka odeszła. Pozostawiła po sobie jednak świetną lekturę. I sposób na dietę parówkową. Czubaszek nie bała się uderzać w sedno sprawy, w tak zwane jaja. Zawsze nokautowała spostrzeżeniami, poglądami i humorem. Odeszła za szybko, mimo że mówiła otwarcie o śmierci. I chciała odejść przytomna na rozumie. I tak odeszła. Może i nienachalna z urody, ale zajebista z umysłu.
Maria Czubaszek była największą polską skandalistką i głosem narodu. Bo ona mówiła o tym, o czym bał się powiedzieć przeciętny Polak. Bo Polska to taki odbyt Europy. Chcemy się tam bardzo dostać i być światowi, ale mamy nadal skamieniałe myślenie. Flinstones, meet the Flinstones.
UWIELBIAM tę książkę. Drażni mnie jej forma, bo ja nie lubię zbiorów felietonów czy tam...
2016-05
To jest książka pt. "Ten świat jest popierdolony", chodź, pokażę Ci. I autorka pokazuje tam wszystko. Przedziwne, chore czasami związki, ludzi pochowanych w swoich pancerzach, w kokonach. Trudne relacje rodzinne, brak zrozumienia, ale przede wszystkim walkę z samym sobą, słabościami i instynktami. W powieści July nic nie jest standardowe, ani normalne. Tam każdy związek, każda relacja, nawet ta w pracy to jakiś monumentalny hardkor.
Nie umiałem ugryźć tej książki na początku, a później, żałowałem, że nauczyłem się ją gryźć tak późno. Rewelacyjna.
To jest książka pt. "Ten świat jest popierdolony", chodź, pokażę Ci. I autorka pokazuje tam wszystko. Przedziwne, chore czasami związki, ludzi pochowanych w swoich pancerzach, w kokonach. Trudne relacje rodzinne, brak zrozumienia, ale przede wszystkim walkę z samym sobą, słabościami i instynktami. W powieści July nic nie jest standardowe, ani normalne. Tam każdy związek,...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-12-24
Skończyłem czytać książkę o Villas Izy Michalewicz i Jerzego Danilewicza. Walczyłem o nią dzielnie z miesiąc, wszak cały nakład został wykupiony, ale jakimś cudem udało mi się znaleźć ją w małej księgarni online - ostatnią kopię jaką mieli. Zadzwoniłem, zamówiłem, dostałem w październiku, na urodziny. Mama wpisała dedykację. Ale jakoś nie było czasu, żeby do niej sięgnąć, więc odleżała swoje, aż dostała odleżyn, a ja słuchając Villas pewnego dnia po prostu ją otworzyłem i wszedłem na tydzień w jej cyrkowy świat. Nie mam już tyle czasu ile chciałbym mieć na czytanie książek, ale jako pisarz uzależniony jestem od papieru. W dupie mam te wszystkie Kindle i iPady. Nie ma nic piękniejszego niż zapach papieru, książki. Gdyby istniały perfumy o zapachu starych książek, albo świeżego chleba, kupowałbym je hurtowo.
Ja mam pecha do artystów, których uwielbiam. W momencie kiedy mam ich zobaczyć na żywo, oni wybierają lot w ramiona Jezusa, straight to Heaven. Wycieczka darmowa, sponsorowana przez siły Najwyższe. Ostatni lot, a właściwie odlot. Najpierw był Michael Jackson, mój chyba największy idol z dzieciństwa. Kiedy miałem już bilety na koncert - wybrał sobie odlot i udał się do Neverland po Nevercomeback. Chociaż schrzaniłem chronologię, pierwsza była Aaliayh. Baby Girl, anioła Missy Elliott i Tmbalanda, Bóg postanowił zestrzelić z Nieba. Gdyby dzisiaj żyła byłaby legendą wszak wyprzedzała swoje czasy. Nie było i nie będzie nigdy więcej równej jej artystki. A potem Bozia zamieniła się normalnie w strzelca wyborowego - Amy Winehouse, Whitney Houston, David Bowie, Prince... Amy widziałem dwa dni przed śmiercią na Camden jak wchodziła do The Hawley Arms, jej ulubionego pubu. Nie pomyślałem, żeby wejść i zrobić zdjęcie czy wziąć autograf, poszedłem do domu. Monika Jarosińska balowała ze mną następnego dwa dni później i na kacu killerze odkryliśmy AMY'S DEAD. I były łzy i nawet napisaliśmy piosenkę o niej... Ale to nie nadaje się do publikacji, jest nasze i zabawne.
Zabawne było życie Villas. Zakochałem się w niej kiedy poznałem Alexis, moją przyjaciółkę wariatkę. I ona w ciuchach rodem z Dynastii (stąd ksywa) i rudym tapirze nuciła mi przy winie jej piosenki i słuchaliśmy ich i w ogóle Violetta to była obowiązkowa muzyka do drinków. Jak się okazuje, sama walić koniaczek lubiła, także byłaby z nas dumna (wtedy jeszcze żyła).
W jakiś dziwny sposób Violetta uzależniała od siebie ludzi, chociaż sama tkwiła w sidłach nałogu, ponoć po międzynarodowej karierze sama uzależniona była od alkoholu i narkotywków. Taka nasza polska Amy Winehouse, z blond tapirem, bo włosy miała sztuczne. Sama zaczęła budować mity, legendy na swój temat, a dziennikarze i prasa wchłaniali to wszystko jak gąbka. Jej życiorys był trochę bajką, trochę wymysłem, ale z pewnością była jedyną polską prawdziwą DIVĄ. Nie będzie już takiej drugiej, tak jak nie będzie innej Houston, innego Bowie czy Jackson'a. Nie wiem kto zbeszcześcił jej talent, nie mnie to oceniać, wszak ja od zawsze zafascynowany byłem jej talentem i osobowością. Ta książka jest smutna, szczególnie jej zakończenie. Bo smutno jest obserwować upadek ludzi wielkich, którzy mieli potencjał na to żeby stać się ikoną, a nawet świętą. Każda ikona ma swoje sekrety. Bo każdy prawdziwy artysta to trochę kłamca, wymysł swojej własnej wyobraźni. Nie wiem, czy do tego upadku przyczyniła się słynna jej opiekunka czy ona sama. Chyba wszyscy po trochu. Chociaż do końca życia - wyprzedawała swoje koncerty i wystąpienia do ostatniego miejsca. Ja zapamiętam ją jako wariatkę. Wariatkę mojego pokroju, która chciała za życia wybudować sobie pomnik. I to jej się udało. Nie interesują mnie metki, kupuję całą jej postać, wszystkie pocałunki ognia prosto w serce. Wszak jako osoba bardzo samotna - chciała kochać i być kochaną. A czy nie o to właśnie w życiu nam wszystkim chodzi? Aby kochać i być zapamiętanymi?
Polecam tę książkę wszystkim tym, którzy kochali Villas, kochają, albo są po prostu ciekawi jej życia. Czuję jednak niedosyt. Jej ostatni benefis, to najsmutniejsze przedstawienie jakie oglądałem. To upadek artysty na oczach mediów. A Villas nie była upadłą artystką - miała po prostu pecha do ludzi, opiekunów, a przede wszystkim do swoich własnych demonów. Ale była jedyna w swoim rodzaju. I taką ją kochałem i będę kochać. Legenda polskiej sceny.
Skończyłem czytać książkę o Villas Izy Michalewicz i Jerzego Danilewicza. Walczyłem o nią dzielnie z miesiąc, wszak cały nakład został wykupiony, ale jakimś cudem udało mi się znaleźć ją w małej księgarni online - ostatnią kopię jaką mieli. Zadzwoniłem, zamówiłem, dostałem w październiku, na urodziny. Mama wpisała dedykację. Ale jakoś nie było czasu, żeby do niej sięgnąć,...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-06-03
Zacznijmy od tego, że ja na tę książkę naprawdę długo czekałem. Wiedziałem, że się pojawi, w końcu Mama kupiła mi ją na urodziny, pół roku po wydaniu na rynek. I to jest świetna książka dla ludzi, którzy tak jak ja, trochę się pogubili. W sensie - mają marzenia, zboczyli z trasy. Kobieta, którą naprawdę podziwiam i kompletnie NIE INTERESUJE MNIE historia jej twarzy, napisała coś w rodzaju zbioru felietonów. I to mój jedyny zarzut. Nie podoba mi się forma, coś na zasadzie - hasło - opinia. Wolałbym to w postaci klasycznej biografii albo jakiegoś innego rozwiązania - dziennika? U Gretkowskiej zawsze się to sprawdza. W każdym razie, ta książka, Ewa, jej historia, kariera, one inspirują. Nie rozumiem dlaczego w Polsce tak bardzo w mediach zgnojono tę książkę i wygląd Minge, zamiast skupić się na treści. Bo treść jest świetna. Autorka ma poukładane we łbie, działają jej wszystkie sploty, nerwy, uczucia. Ewka, pisz więcej!
Zacznijmy od tego, że ja na tę książkę naprawdę długo czekałem. Wiedziałem, że się pojawi, w końcu Mama kupiła mi ją na urodziny, pół roku po wydaniu na rynek. I to jest świetna książka dla ludzi, którzy tak jak ja, trochę się pogubili. W sensie - mają marzenia, zboczyli z trasy. Kobieta, którą naprawdę podziwiam i kompletnie NIE INTERESUJE MNIE historia jej twarzy,...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-08-11
Podchodziłem do tej książki miesiąc. Czytałem, odkładałem, potem mnie wciągnęła, trochę zaczarowała, świat Zyborka, Mikołaj, brud, cała ta rodzina i to miasto. A potem zmęczyło, strasznie, czułem się jak na zjeździe po kwasie albo po fecie właśnie, którą tam też się ćpa. Zachwycony "Radiem" i "Ślepnąc od świateł", obie oceniłem 10/10, jestem trochę nie rozczarowany, ale zmęczony tą książką. Co nie oznacza, że jest zła. Jest po prostu cholernie długa. I ten natłok postaci, zdarzeń. Chyba nie wiem nawet co się tam naprawdę stało. Mam jednak przeczucie, że będzie z niej świetny film. Zabieram się za "Instytut".
Mój wywiad z Jakubem Żulczykiem:
https://www.facebook.com/FetyszBartek/posts/1407166465986106:0
Podchodziłem do tej książki miesiąc. Czytałem, odkładałem, potem mnie wciągnęła, trochę zaczarowała, świat Zyborka, Mikołaj, brud, cała ta rodzina i to miasto. A potem zmęczyło, strasznie, czułem się jak na zjeździe po kwasie albo po fecie właśnie, którą tam też się ćpa. Zachwycony "Radiem" i "Ślepnąc od świateł", obie oceniłem 10/10, jestem trochę nie rozczarowany, ale...
więcej mniej Pokaż mimo toFantastyczna książka, ale... daję 7 dlatego, że pierwsza 1/3 trzymała mnie tak w napięciu, że myślałem iż oszaleję. I potem bohaterka czyta książkę, wspomina i to jest taki rzyg niepotrzebny, potem wraca wszystko do akcji i znowu jest wartko i się dzieje i chcesz czytać. Generalnie Susan wkurwia.
Fantastyczna książka, ale... daję 7 dlatego, że pierwsza 1/3 trzymała mnie tak w napięciu, że myślałem iż oszaleję. I potem bohaterka czyta książkę, wspomina i to jest taki rzyg niepotrzebny, potem wraca wszystko do akcji i znowu jest wartko i się dzieje i chcesz czytać. Generalnie Susan wkurwia.
Pokaż mimo to2017-06-01
#SŁAWA Karolina Korwin Piotrowska: TVN STYLE i TVN Fabuła NA GRILLU.
Tekst: Bartek Fetysz
Koniec maja. Na rynku ukazuje się nowa książka Karoliny Korwin Piotrowskiej #Sława. Znane nazwisko, rzadko kiedy przekręcane, chociaż anty-fani zarzucają podobieństwo w bezczelności do innego Korwina, z którym jednak nie ma żadnych zbieżności. Żadna też z książek Karoliny nie jest tak zła jak „Vademecum Ojca”. W strzępkach piżamy i z eko śniadaniem, siadam przed telewizorem i włączam Dzień Dobry TVN. Przemawiać ma bowiem autorka, co zapowiadano dnia poprzedniego. Czekam. Przygotowuję się do wywiadu i recenzji, więc jestem ciekaw co powie. A zazwyczaj mówi dużo.
Śniadaniówki to takie telewizje na mleku. Nie ma w nich nic specjalnego, chyba że pod uwagę weźmiemy napis „Special” przy Special K, czyli płatkach śniadaniowych Kelloggs. Ma być miło, obiektywnie i bez ISIS. W sensie - żadnego terroru, jak najmniej polityki, love & peace, w tle playback i udawana gitarzystka, malowany na płótnie Baranek Boży, znak pokoju. Amen. Czyli zupełnie inaczej niż w książkach Korwin-Piotrowskiej. Tam nie ma miejsca na pitu-pitu, bo szkoda na to i papieru i oczu Czytelników. Od porannej telewizji wymagam najchętniej Wellman i Prokopa w niezmienionej konfiguracji każdego dnia. Chcę dowcipu, inteligencji i dobrego menu. Niestety nie zawsze można mieć, co się chce i tym razem, musiałem przetrwać półtoragodzinne próby bycia rozrywkową Anny Kalczyńskiej, a ona nie potrafi być rozrywkowa nawet przy mojej ulubionej Agnieszce Jastrzębskiej, która wali mostki ze śmiechu. Mimo wszystko łączę się w bólu i z nią, kiedy ma zasiąść na sofie koło telewizyjnej królowej lodu. Nie pomoże bowiem wykonywana po mistrzowsku, jazda figurowa rzęs, mimo że jest złoty medal na Olimpiadzie w Capitolu. Nie pomogą wykonywane gwiazdy, rozgwiazdy i salta ustne. Nie pomoże nawet skok przez kozła oschłości. Kalczyńska pozostaje niewzruszona. Blond Królowa Kier. Najmądrzejsza. Spójna wizerunkowo. Nienagradzana. Ani nagrodami, ani brawami. Ale… #SŁAWĘ przesunięto na koniec programu, kiedy prowadzącej widocznie chciało się już bardzo sikać, lód roztopił się w świetle reflektorów. Fakt, że nie chce być na antenie, że zaraz ją rozsadzi widać było od momentu, kiedy Korwin-Piotrowska zasiadła na kanapie. I się zaczęło. „Napisałaś książkę o polskim show biznesie, kto dał Ci do tego prawo? Kim Ty jesteś? Co to w ogóle jest?! A Ty to nie jesteś celebrytką?”. Przyczajona Anna, ukryta Kalczyńska, odziała się w strój szermierski i z drewna języka próbuje utkać szabelkę. I nagle z telewizji śniadaniowej robi się Sofageddon. Roast bez Wojewódzkiego i jego Sztywnego Pala Azji. W sensie Renulki. Grill normalnie. Prowadząca, a za chwilę i prowadzący wyczuli zrzut mięsa i wtem gotowi rozkładać ruszt, tylko zapałek zabrakło i grill się nie odbył, nie będzie spóźnionej Majówki. I nagle po tej dziwnej walce w dwa ognie, bez zapłonu, koniec programu, książki nie polecamy, w ogóle niewypowiedziane, lecz widoczne „w sumie to się pierdol” i jakiś występ na żywo, którego nie pamiętam, bo pozostał mi tylko niesmak. I do dzisiaj nie wiem, czy Kalczyńskiej odeszły wody zawiści, że nie jest bohaterką książki, czy może w myślach lepiła jakieś ciasto, które miało być pączkiem i kipieć miało smacznym budyniem, ale na żywo wyszedł zakalec. Miał być rzut karny i gol, a poszło w publikę, nikt nie oddał piłki. Wyszedł bełt - coś niejadalnego, ciężkostrawnego jak przedobrzona sława, nieodżałowane pięć minut sto lat temu, jak niewykorzystany talent show, albo i życiowy potencjał. Zmarnowana szansa. Mimo że prezenterka chciała rozbić Koło Fortuny, zabrakło Magdy, nie dokonało się pocałowanie Pana, ale została sławna na parę minut. Jak większość „Planktonu” z książki, o który tak dopytywała na śniadaniowej kanapie.
Reszta tekstu: https://www.facebook.com/FetyszBartek/posts/1356376584398428:0
Zapraszam.
#SŁAWA Karolina Korwin Piotrowska: TVN STYLE i TVN Fabuła NA GRILLU.
Tekst: Bartek Fetysz
Koniec maja. Na rynku ukazuje się nowa książka Karoliny Korwin Piotrowskiej #Sława. Znane nazwisko, rzadko kiedy przekręcane, chociaż anty-fani zarzucają podobieństwo w bezczelności do innego Korwina, z którym jednak nie ma żadnych zbieżności. Żadna też z książek Karoliny nie jest tak...
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz powieść mnie tak wciągnęła i zafascynowała. Bo to jest powieść czarna i ponura jak noc. Żyłem tą książką przez tydzień, śniła mi się, jest genialna.
Czeka na półce, wszak będę ją czytać raz jeszcze. Bator smakuje mi wybornie.
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz powieść mnie tak wciągnęła i zafascynowała. Bo to jest powieść czarna i ponura jak noc. Żyłem tą książką przez tydzień, śniła mi się, jest genialna.
Pokaż mimo toCzeka na półce, wszak będę ją czytać raz jeszcze. Bator smakuje mi wybornie.