-
ArtykułyKsiążka na Dzień Dziecka: znajdź idealny prezent. Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
Artykuły„Zaginiony sztetl”: dalsze dzieje Macondo, a może alternatywna historia Goraja?Remigiusz Koziński1
-
Artykuły„Zależy mi na tym, aby moje książki miały kilka warstw” – wywiad ze Stefanem DardąMarcin Waincetel1
-
ArtykułyMagdalena Hajduk-Dębowska nową prezeską Polskiej Izby KsiążkiAnna Sierant2
Biblioteczka
2023-02-12
2022-09-23
2022-01-29
2020-07-21
2019-03-16
Literatura wysokich lotów to to nie jest. Ale w sumie właśnie takiej ostatnio szukałam.
Zachwycać się nie będę. Wybaczcie. Dzieło epokowe to to nie jest. Dobre też niespecjalnie. Wartości literackiej nie przedstawia sobą żadnej. Czyta się szybko i przyjemnie, ale dla mnie naprawdę nie jest to najważniejsza kwestia przy ocenie książki.
Historia jest po prostu nieprzyjemna. Ileż można czytać o okrutnym znęcaniu? Ile o wyklinaniu, poniżaniu, manipulowaniu? O polowaniu na czarownice? Ofiarą wszystkich tych zdarzeń jest jedenastoletnia dziewczynka, której cała rodzina zginęła w pożarze. Dziewczynka, której wszyscy, łącznie z jej nauczycielami, opiekunką i pewnym momencie również psycholog, się boją? Którą oskarżają o dwa morderstwa (w tym o spowodowanie poronienia!) i jedną nieudaną próbę? O niszczenie sprzętu elektronicznego, prześladowanie koleżanki i nauczycielki? I którzy w pewnym momencie naglę doznają objawienia, że to wszystko nie jest możliwe! Co to ma być?! Gdyby to wszystko przynajmniej jakiś przekaz miało. Ale nie. Jedyny morał, jaki można z tej historyjki wyciągnąć to fakt, że czarownice nie istnieją. Brawo za wiekopomne odkrycie. Nobel się należy.
Logiki w książce brak. Rozumiem, małe miasteczko w samym środku nigdzie. Wszyscy się znają, wszyscy o wszystkich wszystko wiedzą, a jak nie wiedzą to zaraz ktoś usłużny te braki uzupełni o nową partię plotek. Całe życie mieszkam w podobnym i z ręką na sercu mogę wam powiedzieć, że nikt nigdy by tutaj w plotkę o małej czarownicy nie uwierzył. Nawet dzieci w szkole zbyłyby ją wzruszeniem ramion i krótkim "mama mówi, że czarownic nie ma". Mama to przecież w mentalności dziecka autorytet najwyższy. A dorośli wcale tak idiotyczni jak w tej powieści nie są. Zostawiając tę kwestię: psycholog, dorosła, dojrzała kobieta znajdując w lesie przerażone do szaleństwa dziecko, któremu inne dzieci zrobiły "kawał" polegający na zakneblowaniu, zawiązaniu oczy, przywiązaniu do drzewa i podpaleniu nie zgłasza sytuacji na policje. Podobnie jak przybrana matka tego dziecka, prowadząca rodzinę zastępczą, a więc odpowiednio przeszkolona. Nie wiem w jakim świecie te kobiety żyją, ale ja we własnym takiej sytuacji sobie nie wyobrażam. Dno i mogiła.
Jeszcze jedna kwestia. Zakończenie. Przewidziałam je. Tą wielką tajemnicę, wspaniały zwrot akcji. Chyba jednak wcale nie tak wspaniały.
Coś pozytywnego? Tytuł. Doskonale pasuje do treści książki, a poza tym jest naprawdę intrygujący.
Nie polecam.
Literatura wysokich lotów to to nie jest. Ale w sumie właśnie takiej ostatnio szukałam.
Zachwycać się nie będę. Wybaczcie. Dzieło epokowe to to nie jest. Dobre też niespecjalnie. Wartości literackiej nie przedstawia sobą żadnej. Czyta się szybko i przyjemnie, ale dla mnie naprawdę nie jest to najważniejsza kwestia przy ocenie książki.
Historia jest po prostu...
2019-02-06
Kilka minut temu zaczęłam przeglądać opinie widniejące pod tą publikacją. I szczerze się zdziwiłam. To coś naprawdę można nazywać "powiewem świeżości", czy to w kwestii pisania na motywie opętania, czy gatunku, czy polskiego rynku wydawniczego? Ja w tym nic nowego i oryginalnego nie dostrzegam. "Czytania z zapartym tchem" też nie doświadczyłam, wręcz przeciwnie, zdarzało mi się książkę kartkować. O innych peanach na cześć pana Urbanowicza pisać nie będę, ja w końcu nie kontrargumentacje mam wyprodukować.
Co ja mam do powiedzenia?
A no nudne to to. Przewidywalne. Nierealistyczne. Schematami lekko powiewa. Literaturze z wyższej światowej horrorowej półki do pięt nie sięga. Ni psychologiczne, ni klimatyczne, ni dobrze napisane. Z pomysłem, owszem. Z dobrym pomysłem, zgadzam się. Gorzej z jego realizacją.
Zacznijmy po mojemu, bo od postaci. Są mdłe. Nasz największy, tajemniczy i poniekąd czarny charakter nie był wcale taki tajemniczy i czarny, o wielce akcentowanym w wypowiedziach bohaterów jego sprycie i przenikliwości już nie mówiąc. To nie on jest wybitnie mądry, to reszta zidiociała. Zresztą nadawanie cech bohaterowi poprzez dosadne informowanie o ich istnieniu czytelników (na przykład, jak tutaj, wstawiając to w usta innych postaci, ale także w każdej innej, podobnej formie) jest zabiegiem żałosnym, wartym szkolnego wypracowania siódmoklasisty, a nie literatury aspirującej do pewnego- wysokiego- poziomu. I w moim odczuciu z miejsca z tego poziomu dyskwalifikującym. Bohater główny, poza tym że idiota rzadkiej klasy, na gangstera się nie ma co startować w żadnym stopniu. A niech Autorowi będzie, na gangstera to jeszcze, ale przecież nie na "szefa"! Jest przede wszystkim, mimo wymienianych w narracji okropnych cech (znowu!), całkiem porządnym człowiekiem. Dobra, zdradza żonę. Na matkę krzyczy. Wkurza się nieco za bardzo. Mścić mu się zdarza. Wszystko fajnie. Ale nic z tego, ani wszystko to razem, nie sprawia, że facet się na mafioza nadaje! Pomyślmy logicznie. Policjanci, wbrew szerzonemu w niektórych gatunkach wizerunkowi, w praktyce ani nie są tak głupi, ani tak przekupni jak musieliby być, żeby takiego gościa nie złapać! A nawet pesymistycznie zakładając, że każdy policjant w tym kraju jest do kupienia za odpowiednią cenę, trzeba jeszcze mieć na to pieniądze. A do ich zarabiania potrzebny jest specyficzny dryg. Umiejętność dostrzegania szans. Tworzenia ich tam, gdzie ich nie ma. Znajomość i zrozumienie prawideł rządzących rynkiem, nie ważne czy legalnym, czy nie. Zapobiegliwość. Chłodna kalkulacja. Żadnej z tych cech Marek Suchocki nie przejawia. Możecie powiedzieć, że miał poparcie tego bossa z Warszawy. No dobra. Ale skąd je wytrzasnął, ja się pytam? W prezencie pod choinkę dostał? Dlaczego człowiek myślący (jako, że utrzymujący jakoś władzę) nie wymienił go na kogoś bardziej sensownego? Przecież talentów w tej dziedzinie nie brakuje. Paradoks taki. A poza tym? Ten nasz Mareczek taki zbyt przyjazny się wydaje. Rodzinkę ma. Z podwładnymi na piwo chodzi. Słabości ma moc. Dlaczego nikt tego jeszcze nie wykorzystał, żeby go ze stołeczka strącić? Nie wiem, może sami mili ludzie w tych Suwałkach mieszkają. Na abdykacje grzecznie czekają. Dopiero jakiegoś faceta z wiezienia wyciągniętego potrzeba, żeby coś się ruszyło. Przykro mi, ja w taki bieg życia nie wierzę. Po prostu. To się nie mogłoby udać. Wracając na moment do "tego złego". Też żałosny jest. Przewidywalny. Nierealny. Tak oczywiście nie pasuje do niczego. Po prostu rzuca się w oczy, że coś jest nie tak.
Więcej, poza Samielem i Suchym, bohaterów do wspomnienia de facto nie ma. Pałętają się od czasu do czasu, ale wiele o nich powiedzieć nie można. Stanowią tło.
Były postacie, czas na fabułę. Za ogólny pomysł dycha. Bo jest świetny. Naprawdę oryginalny. Podoba mi się. Na to nie wpadłam, przyznaję się bez bicia. Brawo. Problem w tym, że samo wykonanie jest primo- nudne, secundo- z dziurami logicznymi. A kiepscy bohaterowie wcale nie pomagają. Dziury jeszcze rozumiem, nawet zostało wyjaśnione po kiego czorta się tam znalazły. Ale na nudę nie znajduję usprawiedliwienia. Ile można czytać o problemach jednego, niedomyślnego faceta? I do tego upartego i niepokornego, więc nadziei na przyśpieszenia nawet nie możemy mieć. Mi cierpliwości starczyło tak do połowy. Od połowy już od czasu do czasu co nudniejsze fragmenty pomijałam. Na plus na pewno mogę zapisać zakończenie. Ładne. Może nie nietypowe, ale wywołujące pewne emocje. W przeciwieństwie do reszty utworu. Czytałam w nocy, przy zgaszonym świetle, pełni księżyca, wyciu wilków i wszelkich potrzebnych ozdobnikach. No dobra, przesadzam, za wilki robiły miauczące pod oknem koty, a fazy księżyca nie pamiętam. Choć prawdopodobne, że jakaś pełnia się podczas lektury przewinęła, w końcu nie była ona na tyle wciągająca, żeby przeczytać w jedną noc. Jednak bardziej sobie sen cenię. Wracając do tematu, mimo wszelkich udogodnień bać to ja się tego w ogóle nie bałam. Może ze względu na zbyt przeciętny styl opisu, może na jego brak oryginalności. Bo ludzi latających po suficie, czy odwrócone krzyże to w każdym średniej klasy horrorze znajdziemy. Całość bez polotu. A jeśli o stylu już mówimy, to rozdziały w książce są przyjemnie krótkie. Lepiej się to dzięki temu czyta.
Aha, jeszcze morał jest. Módlcie się, pokutujcie i w grzechu nie trwajcie. Zarejestrowałam. Nie zrobił na mnie wielkiego wrażenia. Może nieczuła jestem, dopuszczam taką opcję. A poza tym, jeśli chodzi o refleksje religijną- jest ona całkiem ciekawa i warta uwagi. Może, znowu, nie jakaś strasznie odkrywcza, ale całkiem sensowna.
No i to by było na tyle z moich wrażeń. Całkiem dużo tego uwieczniłam na papierze (dysku?). Aż dziwne. Nie mogę niestety recenzji skończyć krótkim: polecam. Bo chyba jednak nie polecam.
Kilka minut temu zaczęłam przeglądać opinie widniejące pod tą publikacją. I szczerze się zdziwiłam. To coś naprawdę można nazywać "powiewem świeżości", czy to w kwestii pisania na motywie opętania, czy gatunku, czy polskiego rynku wydawniczego? Ja w tym nic nowego i oryginalnego nie dostrzegam. "Czytania z zapartym tchem" też nie doświadczyłam, wręcz przeciwnie, zdarzało mi...
więcej mniej Pokaż mimo to2016
2016
2016-07
2016-08
2016-08
2016-12-30
2017-01-04
2017-01-08
2017-01-27
2017-02-03
2017-04-17
2017-05-21
Kolejny horror Kinga. W dużym stopniu kolejny horror psychologiczny. Opierający się na charakterach, ludziach, postaciach. Tym co w powieściach Króla zawsze najmniej mi się podobało. "Misery".
Autor opowiada historię bestselerowego pisarza Paula Sheldona, który po wypadku samochodowym budzi się w domu swojej "najzagorzalszej fanki"- Annie Wilkins. Ma połamane nogi, jest unieruchomiony w łóżku, zdany na jej łaskę. A, jak szybko się domyśla, kobieta, która zamiast do szpitala ciężko rannego człowieka odwozi do własnego, leżącego na uboczu domu, nie może być w pełni normalna. Nie spodziewa się jednak, jak bardzo.
Książka mną wstrząsneła. Obraz Annie, powolne odkrywanie jej przeszłości, podczas gdy ona sama zaczyna zachowywać się coraz bardziej nieprzewidywalnie... Coś co przeraża dużo bardziej od typowych opowieści o duchach. Szaleństwo to rzecz, której istnienia jesteśmy pewni, a której ciągle nie rozumiemy. Wszyscy boimy się nieznanego, a wymówka "to przecież tylko fikcja, to nie istnieje!" nie działa. I co wtedy? Gdy nie możemy wytłumaczyć sobie, że to tylko bajka, gdy wiemy, że takie odchylenia od normy naprawdę występują, że wizja autora jest realna?
Stephen King pokazał, że zasługuje na tytuł "mistrza" i "króla" gatunku. Samą fabułę i wrażenie jakie wywiera na czytelniku już opisałam, ale chciałabym zwrócić uwagę na jeszcze jeden fakt. Przez prawie całą powieść akcja toczy się w jednym budynku, a nawet w jednym pokoju. Opisuję tylko dwójkę bohaterów, ten sam wątek. Ilu autorów potrafiłoby napisać coś takiego? Z takim wynikiem?
Kolejny horror Kinga. W dużym stopniu kolejny horror psychologiczny. Opierający się na charakterach, ludziach, postaciach. Tym co w powieściach Króla zawsze najmniej mi się podobało. "Misery".
Autor opowiada historię bestselerowego pisarza Paula Sheldona, który po wypadku samochodowym budzi się w domu swojej "najzagorzalszej fanki"- Annie Wilkins. Ma połamane nogi, jest...
2017-09-22
Po książkę sięgnęłam w ramach mało ambitnego odrywacza od rzeczywistości. Ostatnio jakoś żadnej pozycji to odrywanie nie wychodzi w stopniu wystarczającym. Stwierdziłam, że horror, może się przestraszę, może wciągnę? Klasyka dodatkowo, chociaż nie da się ukryć, że bardziej kina niż literatury. Czytane w oryginale, żeby nie było, że zupełnie marnuje czas- angielskiego się uczę, prawda? Prawda.
No i nie poszło. Podejrzewam, że mam już zdecydowanie za duże doświadczenie z masowymi amerykańskimi horrorami- tymi z mnóstwem jump scare'ów, zerową fabułą i obowiązkowym napisem "oparte na prawdziwych wydarzeniach". Właśnie czymś takim jest ta książka- jak "Obecność", tylko że oczywiście w wersji literackiej. Napięcia i poczucia grozy nie ma żadnego, świnia w oknie i tajemniczy pokój mnie nie straszą, a 3.15 mam już serdecznie dosyć. Nie pamiętam już, którą z całkiem pokaźnego wyboru wersji filmowych oglądałam, ale pamiętam, że była straszniejsza. Chociaż tylko siłą klimatycznego oświetlenia i tych nieszczęsnych jump scare'ów. Ale pragnę wziąć poprawkę na fakt, że w duchy nie wierzę, więc siła oddziaływania ewentualnej realności w moim przypadku odpada zupełnie. A mam wrażenie, że tylko to może w tej książce faktycznie straszyć.
Fabuła nie istnieje, bohaterowie są sprowadzeni do roli osób, w których przerażenie czytelnik ma się wczuć (przedstawione jest na tyle mało plastycznie, że zasada ta nie funkcjonuje), forma ni to dziennika ni to reportażu mnie osobiście drażni. A składając wszystko wyżej wymienione razem, gdzieś po połowie (i tak nie jest źle) doszłam do wniosku, że czytanie tego dalej zupełnie mija się z celem. I na tym skończyła się ta nieudana przygoda. Po horrory to jednak lepiej do Kinga.
Gwiazdek nie przyznam, jako że nie skończyłam, ale sam fakt, że nie skończyłam też o czymś świadczy. Nie polecam.
Po książkę sięgnęłam w ramach mało ambitnego odrywacza od rzeczywistości. Ostatnio jakoś żadnej pozycji to odrywanie nie wychodzi w stopniu wystarczającym. Stwierdziłam, że horror, może się przestraszę, może wciągnę? Klasyka dodatkowo, chociaż nie da się ukryć, że bardziej kina niż literatury. Czytane w oryginale, żeby nie było, że zupełnie marnuje czas- angielskiego się...
więcej Pokaż mimo to