Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Lubię prozę Tokarczuk sympatią (prawie) ślepą - za poetyczność, nieśpieszność akcji, zawieszenie na detalu i skupienie na bohaterach. Ale przyznać muszę, ze smutkiem, że niestety te opowiadania po prostu nie wyszły... Po ponadnormatywnych "Księgach Jakubowych" jakby straciła wprawę w zwięzłym formacie opowiadań. Piszę "straciła", bo przecież "Gra na wielu bębenkach" to bardzo udany zbiór! Tu, zawartość bardziej przypomina porzucone gdzieś wcześniej szkice, co do których autorka nie miała pomysłu, co dalej robić, żeby przekształcić w pełnoformatowe powieści. Coś tam się zaczyna, ale w zasadzie nie bardzo wiadomo co i do czego zmierza. Czasem nagle urywa... Bronią się jedynie dwa ostatnie, najdłuższe zresztą, opowiadania. Ale reszta jest... no, cóż... niestety słaba.

Lubię prozę Tokarczuk sympatią (prawie) ślepą - za poetyczność, nieśpieszność akcji, zawieszenie na detalu i skupienie na bohaterach. Ale przyznać muszę, ze smutkiem, że niestety te opowiadania po prostu nie wyszły... Po ponadnormatywnych "Księgach Jakubowych" jakby straciła wprawę w zwięzłym formacie opowiadań. Piszę "straciła", bo przecież "Gra na wielu bębenkach" to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Można potraktować tą książkę jako biograficzną beletrystykę - wtedy znajdziemy wiele sentymentalnych odniesień, że "kiedyś to były czasy!". Pokoleniu urodzonemu w latach 70/80-tych może nawet zkręcić się łezka na wspomnienie o tym, jak wyglądał świat ich dzieciństwa. I wtedy jest to całkiem fajne czytadło.

Niestety autorka - dziennikarka z zawodu, nie potrafiła (a może nie chciała?) uniknąć publicystyki. Dość taniej i natrętnej, dodajmy. Swoje porażki i rozczarowania rozlewa na doświadczenie całego pokolenia, czyniąc go jakoś specjalnie przegranym i oszukanym przez transformację lat 90-tych. W tym kontekście książka razi niestety uogólnieniami, uproszczeniami i dość jednostronnym podejściem, stając się jakimś dziwnym rachunkiem za doznane krzywdy i straty od kogoś, kogo można by nazwać "pokoleniem-ofiarą". To dość wygodna narracja, która zdejmuje odpowiedzialność za to, co się "nam" nie udało. A ja, choć zgodzę się, że pokoleniowo coś utraciliśmy i, że coś nam odebrano to wiem, że w gruncie rzeczy każde pokolenie może łatwo wystawić taki sam manifest: "Miało być inaczej! Zostaliśmy oszukani!". Po drugie uważam, że mimo wszystko bilans nie jest tak jednoznaczny - w końcu "my" - czyli roczniki około lat 80tych, też coś dostaliśmy, czego inni - przed czy po nas, mieć nie będą... Szkoda, że ta perspektywa jest w znacznie mniejszym stopniu pokazana w książce, więc ogólnie wychodzą z tego trochę takie "tanie żale".

Można potraktować tą książkę jako biograficzną beletrystykę - wtedy znajdziemy wiele sentymentalnych odniesień, że "kiedyś to były czasy!". Pokoleniu urodzonemu w latach 70/80-tych może nawet zkręcić się łezka na wspomnienie o tym, jak wyglądał świat ich dzieciństwa. I wtedy jest to całkiem fajne czytadło.

Niestety autorka - dziennikarka z zawodu, nie potrafiła (a może...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Patrząc na większość ocen tej książki moża sparafrazować klasyka: "Dlaczego Żulczyk wzbudza w nas zachwyt i miłość?"... I otóż... Na tak postawione pytanie istnieje tylko jedna odpowiedź - "Jak to mnie zachwyca, skoro nie zachwyca?". Niestety, nie zachwyca i już. Przeciętne, zbyt długie i bez suspensu opowiadanie, popadające w przesadny turpizm, wulgaryzm i dosadność, okraszone stereotypowo dużą dawką alkoholu, papierosów i przemocy. Nic tu nie zaskakuje, a od połowy książki czytelnik czeka, bez specjalnej niecierpliwości dodajmy, na wyjaśnienie zagadki "kto zabił?". A jak już się dowiaduje... to też nic, żadnego uniesienia, jedynie wzruszenie ramion - "Jak widać nie jestem inteligentny. Innych zachwyca..." Trzeba jednak przyznać, że mimo objętości czytanie nie męczy. Na długie jessienne wieczory jak znalazł, żeby bez specjalnego zaangażowania oddać się lekturze pod kocem i popijajać ciepłą herbatę z cytryną.

Patrząc na większość ocen tej książki moża sparafrazować klasyka: "Dlaczego Żulczyk wzbudza w nas zachwyt i miłość?"... I otóż... Na tak postawione pytanie istnieje tylko jedna odpowiedź - "Jak to mnie zachwyca, skoro nie zachwyca?". Niestety, nie zachwyca i już. Przeciętne, zbyt długie i bez suspensu opowiadanie, popadające w przesadny turpizm, wulgaryzm i dosadność,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pisarz mało znany i popularny patrząc na liczbę ocen, którą zebrał na lubimyczytac.pl. A szkoda!

Książka "Małe historie rodzinne" to zbiór trzech wcześniej wydanych opowiadań, z których każde ma swój własny klimat. Pierwsze z nich - "Zmarzlina", to niepokojąca opowieść o trudnej relacji syna i matki, która w sposób dosłowny pogrąża się w szaleństwie z miłości do brata głównego bohatera... Piekielnie mroczna i zimna opowieść wywołująca ciarki! Drugie - "Pogrzeb", to nieco surrealistyczne w klimacie rozliczenie głównego bohatera z legendą dziadka - "opozycjonisty", który okazuje się nie być tak kryształowy, jak widział go wnuk... Ostatnia - "Teoria ruchów Vorbla", to miejscami ironiczna retrospektywa losów zatomizowanej rodziny, którą niewiele łączy a dużo dzieli... Elementem wspólnym opowiadań są właśnie te tytułowe relacje rodzinne: podszyte nieujawnionymi żalami, wzajemną niechęcią i niewypowiedzianymi pretensjami. Na pozór rodziny jakich wiele, ale proces, który dzieje się pod spodem prowadzi do... tragedii ("Zmarzlina")? Zrzucenia masek ("Pogrzeb")? Nowego początku ("Teoria ruchów Vorbla")? Ogólnie mało optymistyczne, ale niezwykle ciekawe i krwiste... Trochę też nierówne, ocena końcowa uśredniona, a za poszczególne opowiadania byłyby następujące noty:
- "Zmarzlina" - rewelacjyjna - 8*
- "Pogrzeb" - dobra - 6*
- "Teoria ruchów Vorbla" - bardzo dobra - 7*

Pisarz mało znany i popularny patrząc na liczbę ocen, którą zebrał na lubimyczytac.pl. A szkoda!

Książka "Małe historie rodzinne" to zbiór trzech wcześniej wydanych opowiadań, z których każde ma swój własny klimat. Pierwsze z nich - "Zmarzlina", to niepokojąca opowieść o trudnej relacji syna i matki, która w sposób dosłowny pogrąża się w szaleństwie z miłości do brata...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Karpowicz umie pisać, rewelacyjne są jego "Balladyny i romanse", świetne "Gesty" i "ości", więc dlaczego napisał książke tak płytką i naiwną? Trudno powiedzieć. W warstwie językowej jest całkiem w porządku, czyta się przyjemnie, ale treściowo słabiutko. Motyw miłości wydaje się być uniwersalny, zazdrości - to w zasadzie samograj, społecznej akceptacji homoseksualizmu - bardzo aktualny, tolerancji dla odmienności - "wiecznie żywy". To co poszło nie tak? Chyba najsłabszy element książki stanowi motywacja autora - czyli pewna forma autoterapii. Jak sam wskazuje, ze swoim homoseksualizmem miał p. Ignacy spory problem. I to raczej nie natury zewnętrznej (środowiskowe odrzucenie), ale bardziej wewnętrznym... no to pisze nam p. Ignacy o wszystkich swoich lękach, ubierając to w szaty opwieści o przeszłości (rozdział Piękno), przyszłosci (Prawda) i baśniowej przypowieści (Dobro), przeplatanej własną historią, o tym jak zdobywał się na zgode ze swoją naturą. No i to niestety słabo się klei...

Rozumiem kontrowersje, które wywołało wskazanie tej pozycji jako tytułu roku przez "Książki" i to jeszcze przed oficjalnym udostępnieniem pozycji w sprzedaży. Szkoda, bo Karpowicz to bardzo dobry prozaik, i jest w stanie pisać książki, które mogą obronić się same. No... ta jedna pozycja nie była, więć może "przyjaciele" chcieli trochę pomóc?

Karpowicz umie pisać, rewelacyjne są jego "Balladyny i romanse", świetne "Gesty" i "ości", więc dlaczego napisał książke tak płytką i naiwną? Trudno powiedzieć. W warstwie językowej jest całkiem w porządku, czyta się przyjemnie, ale treściowo słabiutko. Motyw miłości wydaje się być uniwersalny, zazdrości - to w zasadzie samograj, społecznej akceptacji homoseksualizmu -...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Bardzo przeciętna książka, do tego stopnia, że ledwie "może być". Z jednaj strony zawsze ciekawy literacko wątek dojrzewania szkolnej grupy kolegów, na tle zmian społeczno-obyczajowej jaka miała miejsca w Norwegii lat 60-tych i 70-tych. A z drugiej - nie wiem czy to kwestia tłumaczenia, czy jednak tak pisze autor, ale narracja wygląda jak pisany na brudno, zapisany na szybko ciąg myśli, które pierwsze przychodzą do głowy. Krótkie, proste zdania, które niczym woda się leją bez żadnej głębszej rozwagi. Biorąc pod uwagę objętość książki, można pomyśleć, że ewidentnie poszło o ilość, a nie jakość. Jakby zabrakło dobrej redakcji albo autorskiego „drugiego czytania” żeby sprawdzić co się napisało…

Mało intelektualnie wymagająca lektura, którą zrobiłem sobie na urlopie… i chyba to był najlepszy na nią moment.

Bardzo przeciętna książka, do tego stopnia, że ledwie "może być". Z jednaj strony zawsze ciekawy literacko wątek dojrzewania szkolnej grupy kolegów, na tle zmian społeczno-obyczajowej jaka miała miejsca w Norwegii lat 60-tych i 70-tych. A z drugiej - nie wiem czy to kwestia tłumaczenia, czy jednak tak pisze autor, ale narracja wygląda jak pisany na brudno, zapisany na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Bejrut - wybuchowy tygiel narodów, kultur i religii, który co jakiś czas eksploduje z niszczącą siłą. Kto potrafi zrozumieć podskurne procesy, co dzieje się w ludziach, mieszkańcach Bliskiego Wschodu?

Autorka podejmuje się próby przedstawienia czegoś, co można by socjologicznie nazwać reprezentatywną próbką mieszkańców - ich historii, pragnień i namiętności, lęków, skrywanej niechęcii, która daje o sobie znać w momentach konfliktu... Wszystko w Bejrucie wydaje się skomplikowane, ale tak ludzkie jednocześnie.

Do książki przyciąga ciekawość poznawcza, bo nie jest to sucha analiza, polityczny raport o siłach, które rozsadzają miasto a opowieść o ludziach z krwi i kości, którzy tworzą to "patchworkowe" miejsce. I sama książka jest "patchworkowa" - momentami czytelnik nie wie, czy czyta łzawy romans o miłości w czasie wojny, czy społeczny dramat czy zwykłą historię obyczajową z elementami komediowymi. Ciekawe tylko czy ten manewr był celowy, ze strony autorki? Ciekawa pozycja, do przeczytania, ale raczej nie ku wzruszeniom!

Bejrut - wybuchowy tygiel narodów, kultur i religii, który co jakiś czas eksploduje z niszczącą siłą. Kto potrafi zrozumieć podskurne procesy, co dzieje się w ludziach, mieszkańcach Bliskiego Wschodu?

Autorka podejmuje się próby przedstawienia czegoś, co można by socjologicznie nazwać reprezentatywną próbką mieszkańców - ich historii, pragnień i namiętności, lęków,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Niemiecka Republika Demokratyczna (NRD), nieistniejące już państwo, u progu swojego upadku... Pogrążony w żałobie i zagubiony po śmierci dziewczyny student wyjeżdża na bałtycką wyspę Hiddensee, aby uciec, zapomnieć, odnaleźć siebie na nowo??? Wyspa i restauracja, w której znajduje pracę okazuje się przystanią dla podobnych jemu - życiowych rozbitków i uciekinierów, którzy z komunistycznych Niemiec chcą wyrwać się, przez morze, na zachód.

Poetycko-romantyczna (czasem zbyt poetyczna i zbyt romantyczna) opowieść o relacjach ludzi, kiedy zmienia się Historia (przez duże H)... Ale to nie ona jest tu głównym bohaterem, ona dzieje się gdzieś w tle, na lądzie - a wyspa pozostaje azylem, do którego wydarzenia docierają jedynie pośrednio, przez losy ludzi i stare radio...

Ciekawa pozycja, jednak nie do końca trafił do mnie ten poetycki sposób prowadzenia narracji. Autor (nomen-omen poeta) chyba za bardzo dążył do stworzenia opowieści, w której więcej dzieje się między wierszami... Stąd momentami w ogóle nie wiadomo o co chodzi a nagłe przeskoki jednego wątku w drugi dają poczucie zagubienia.

Dla tych, którzy lubią nieco liryczną odmianę prozy ;-)

Niemiecka Republika Demokratyczna (NRD), nieistniejące już państwo, u progu swojego upadku... Pogrążony w żałobie i zagubiony po śmierci dziewczyny student wyjeżdża na bałtycką wyspę Hiddensee, aby uciec, zapomnieć, odnaleźć siebie na nowo??? Wyspa i restauracja, w której znajduje pracę okazuje się przystanią dla podobnych jemu - życiowych rozbitków i uciekinierów, którzy z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Porwanie znanej, płockiej lekarki w czerwcu 1970 roku stało się podstawą kolejnej książki z serii "Na F/Aktach". Mogę powiedzieć, że seria ma we mnie swojego oddanego czytelnika, bo poza jedną pozycją Wiśniewskiego wszystkie opublikowane do tej pory pozycje przeczytałem. Dlatego też "Ostatnią wizytę” siłą rzeczy porównuję z pozostałymi książkami.

Nie znam innych książek Ostrowskiego, ale z opisu na profilu w lubimyczytać wnoszę, że jest autorem powieści sensacyjnych. I taka też gatunkowo jest „ostatnia wizyta”, z całej serii chyba najbliższa klasycznym kryminałom sensacyjnym. Mniej jest zatem wnikliwych introspekcji psychiki kryminalnego bohatera, mniej wglądu w jego motywy, mniej barwnych opisów czy też subtelnej poetyki literackiej a więcej „akcji” i mięsa – jak przystało na kryminał. Wszystko dzieje się na tle Polski lat 70-tych, gdzie królowały lokalne układy władzy i jej pieszczoszków (przedstawicieli partii czy jej „bojówek” – jak Zbigniew Pielach, główny bohater książki, służący w ORMO). Rzeczywistość opisana w książce jest szorstka i brutalna, Pielach to… co tu dużo mówić – prosty cham, który swoim cwaniactwem próbuje się utrzymać na powierzchni. A że władza ludowa lubiła używać argumentu siły, to posiadanie w odwodzie takich ludzi było jej na rękę, a przymykanie oczu, na różnego rodzaju „wałki” i przestępstwa nie było niczym nadzwyczajnym.

Sprawa porwania nigdy nie została do końca wyjaśniona, ciała ofiary nie odnaleziono, a fakt, że o porwaniu i poszukiwaniach było głośno to w okół całej sprawy narosło wiele legend. Wodą na młyn spiskowych teorii na pewno był też fakt, który okazał się w trakcie procesu - Pielach był dawnym agentem NKWDi. Ostrowski wykorzystuje jeden z nich, sugerując, że prawdziwą inspiracją do porwania wcale nie były finansowe kłopoty Pielacha.

Ogólnie oceniam książkę jako dobrą, choć nie jestem wielbicielem kryminałów. Jak wspomniałem wcześniej – w warstwie formalnej to (chyba?) klasyka gatunku sensacyjnego. Dlatego szybko się czyta, użyty język nie męczy, akcja toczy się dość wartko, wciąga i zdecydowanie trudno zrobić przerwę - czytanie zajęło mi niecałe 3 dni, przy czym gdybym zaczął w weekend to pewnie byłoby szybciej ;-) Jednak z całej serii zdecydowanie bardziej podobały mi się np. „Inna dusza” i „Preparator”.

Porwanie znanej, płockiej lekarki w czerwcu 1970 roku stało się podstawą kolejnej książki z serii "Na F/Aktach". Mogę powiedzieć, że seria ma we mnie swojego oddanego czytelnika, bo poza jedną pozycją Wiśniewskiego wszystkie opublikowane do tej pory pozycje przeczytałem. Dlatego też "Ostatnią wizytę” siłą rzeczy porównuję z pozostałymi książkami.

Nie znam innych książek...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

No niestety... książka miała (chyba) wzruszać, a nie wzrusza.

Ostatnia powieść Flanagana "Pragnienie", była moim pierwszym kontaktem z tym autorem i muszę przyznać, że przeczytałem ją z nieukrywanym zainteresowaniem (http://lubimyczytac.pl/ksiazka/4001335/pragnienie/opinia/37571062#opinia37571062). Tym chętniej sięgnąłem po nominowane w plebiscycie Lubimyczytać.pl "Klaśnięcie...". Historia opowiada o losach rodziny powojennych emigrantów ze Słowenii, którzy osiedli na Australijskiej Tasmanii. Traktowani pogardliwie jako "bambo", czyli gorszy sort i siła robocza do najcięższej pracy fizycznej, próbują na nowej ziemi odnaleźć szczęście. A to nie jest łatwe... Książka zaczyna się od prawie-trzęsienia-ziemi, kiedy śnieżną nocą matka porzuca dom, męża i 3 letnią córkę... Właśnie to zaginięcie matki i dalsze losy osieroconej rodziny stają się osią powieści, która toczy się na zmianę w planach lat 50-tych, 60-tych i 89/90 ubiegłego wieku. Szczerze liczyłem, że po mocnym wstępie dalej napięcie będzie już tylko rosnąc, że Flanagan pod prozatorskim płaszczykiem, podobnie jak w "Pragnieniach" powie coś więcej o ludziach. Niestety jest na odwrót - napięcie słabnie a końcówka ociera się o klasyczny "happyendowy" banał. Nie powiem, że czytanie to strata czasu, ale po książce nominowanej w kategorii "powieść historyczna" spodziewałem się więcej historii, refleksji na temat losów emigracji i stosunku starych mieszkańców do elementu napływowego, wewnętrznych napięć. A jest to (niestety) bardziej obyczajowy dramat.

No niestety... książka miała (chyba) wzruszać, a nie wzrusza.

Ostatnia powieść Flanagana "Pragnienie", była moim pierwszym kontaktem z tym autorem i muszę przyznać, że przeczytałem ją z nieukrywanym zainteresowaniem (http://lubimyczytac.pl/ksiazka/4001335/pragnienie/opinia/37571062#opinia37571062). Tym chętniej sięgnąłem po nominowane w plebiscycie Lubimyczytać.pl ...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

To trzecia powieść Rotha - po "Kompleksie Portnoya" i "Operacji Shylock", z którą się zmierzyłem, zachęcony nadchodzącą premierą filmu na podstawie książki i nagrodą Pulitzera przyznaną w 1998 roku. Z tej perspektywy - trzech powieści - zaczynam też rozumieć, dlaczego Roth jest postacią szczególną w literaturze Amerykańskiej. Cechą, które łączącą wszystkie jest specyficzne i bardzo krytyczne podejście Rotha do różnych zjawisk społecznych i politycznych współczesnej Ameryki. To charakterystyczny dialog, albo raczej konfrontacja i umysłowy konflikt wynikający z przeciwstawnych postaw. O ile w "Kompleksie..." to kwestia konfliktu między zakorzenionym w restrykcyjnej kulturze rodziców wychowania "superego" i przepełnionym indywidualizmem i liberalnymi ideami ameryki "id", spisywanego z perspektywy psychoterapeutycznej kozetki. W "sielance" mamy do czynienia ze skupieniem na ogólnonarodowej schizofrenii Ameryki - zachwytu nad swoją potęgą, wolnością i demokracją w "najlepszym kraju na świecie", a przemocą i nierównością, które te wartości społeczeństwu i światu niosą.

Historia zamożnej, amerykańskiej rodziny przemysłowców, która ciężką pracą trzech pokoleń spełniła sen "od pucybuta do milionera", a który to sen zaczyna pękać kiedy córka postanawia, w ramach protestu przeciw wojnie w Wietnamie, wysadzić budynek lokalnej poczty. W zamachu ginie niewinny człowiek, a na rodzinę spada przygniatający ciężar pytania "dlaczego nas to spotkało"? Bo oto przedstawiciel pokolenia, które nie musi się martwić o swój materialny byt, może konsumować owoce amerykańskiego sukcesu, okupionego ciężką pracą i wyrzeczeniami starszych pokoleń, który nie musi się mierzyć ze swoim pochodzeniem (bo nie jest już Żydem, Irlandczykiem, Włochem czy Polakiem, ani tym bardziej "kolorowym") - odrzuca to wszystko, a wręcz wysadza w powietrze mit Ameryki jako miejsca najlepszego na spełnienie marzeń o sielankowym życiu.

Mimo, że książka ma już prawie 20 lat, a opisuje historię z przestrzeni lat 60-tych i przełomu 70/80-tych wydarzenia i rozterki są nadal aktualne. To ciekawe, jak trafnie poddał Roth krytycznej analizie procesy globalizacji i swobodnego przepływu kapitału, które niosą rosnący wyzysk i ubożenie niższych warstw społecznych. Jak łatwo znaleźć odniesienia i powtarzalność historii, widocznej w obecnej globalnej wędrówce ludów i buntowi niższych warstw, kiedy zobaczy się procesy ucieczki kapitału i miejsc pracy w mikroskali miasta Newark, w stanie New Jersey. Nie jest to publicystyka, ale prozatorski komentarz, który niewątpliwie zmusza do refleksji.

Co poza tym? Mamy tu charakterystyczny styl pisarski Rotha - potok słów, który momentami nieco przytłacza. Mamy też mnóstwo odniesień do relacji i napięć istniejących wewnątrz społeczeństwa amerykańskiego - na tle rasowym, narodowościowym czy ekonomicznym. To świetnie pokazuje, jak niejednorodne jest to społeczeństwo. Ale wydaje się, że to też stanowi pewną słabość z perspektywy polskiego czytelnika, któremu pewnie umyka wiele niuansów i smaczków, które zrozumieć i wyłapać może ktoś kto w Stanach żyje. Literatura warta przeczytania, choć powierzchownie może wydawać się odległa od spraw i dylematów polskiej codzienności.

To trzecia powieść Rotha - po "Kompleksie Portnoya" i "Operacji Shylock", z którą się zmierzyłem, zachęcony nadchodzącą premierą filmu na podstawie książki i nagrodą Pulitzera przyznaną w 1998 roku. Z tej perspektywy - trzech powieści - zaczynam też rozumieć, dlaczego Roth jest postacią szczególną w literaturze Amerykańskiej. Cechą, które łączącą wszystkie jest specyficzne...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ni to reportaż, ni opowieść... Leszek Pękalski, "Wampir z Bytowa", który początkowo przyznał się do popełnienia ponad 60 zabójstw (wielu, ze szczególnym okrucieństwem), ostatecznie skazany został za jedno. Na karę 25 lat więzienia, która teoretycznie kończy się w 2019 roku. Autorka, dziennikarka, dość szczegółowo analizuje historię mordercy, przyglądając się jego motywom, profilowi psychicznemu i powodom, dla których przez wiele lat był dla policji nieuchwytny, a wiele z jego występków nawet nie było ze sobą w śledztwach wiązane...

To czwarta książka z bardzo ciekawej serii "na f/aktach", którą miałem przyjemność przeczytać (po "Innej duszy", "Preparatorze" i "Smutku cinkciarza"). Z całej serii chyba najbardziej trzymająca się faktów. Co nie dziwi, w końcu autorka jest dziennikarką nie powieściopisarką. I może też z tego powodu jednocześnie pojawiło się lekkie rozczarowanie, że to literatura reportażowa a nie powieść która potrafi oczarować stylem, wciągnąć narracją... Nie jest to książka nudna, jak każdy reportaż o społecznie "nośnym" przypadku każe się zastanowić, pochylić nad naturą człowieka, granicach jego wykoślawienia. I tutaj mamy solidną analizę i refleksję - czy Pękalski to "człowiek", czy "bestia"? Jakie są granice jego odpowiedzialności za tak przerażające czyny? Czy "normalny" człowiek byłby w stanie w sposób jednak dość przemyślany, ale i powodowany prostymi pobudkami seksualnymi, nad którymi nie umie panować, posunąć się to takich zachowań? Czy winę za to ponosi on sam, czy są inne czynniki - środowisko, rodzinna trauma, a może obniżone zdolności intelektualne, które do tego stopnia wypaczyły osobowość?

Ciekawe, ale warto spojrzeć na tą książkę właśnie jako reportaż, literaturę faktu. Dodajmy, całkiem dobry reportaż. Może dlatego trochę drażniące w tym kontekście są fragmenty pisane w pierwszej osobie, z perspektywy Pękalskiego, które momentami niestety ukazują braki warsztatowe autorki-dziennikarki w zakresie pisania prozy. Można dodać, że widać to zwłaszcza na tle rewelacyjnej "Innej duszy" i "Preparatora", które zręcznie łączyły fakty z literacką kreacją, dając głównym bohaterom może fikcyjną, ale jednak psychologiczną głębię. Być może seria czytana w innej kolejności nie dałaby takiego efektu. Mimo wszystko warto przeczytać.

Ni to reportaż, ni opowieść... Leszek Pękalski, "Wampir z Bytowa", który początkowo przyznał się do popełnienia ponad 60 zabójstw (wielu, ze szczególnym okrucieństwem), ostatecznie skazany został za jedno. Na karę 25 lat więzienia, która teoretycznie kończy się w 2019 roku. Autorka, dziennikarka, dość szczegółowo analizuje historię mordercy, przyglądając się jego motywom,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

No... nie jestem matką, tylko ojcem. Nie miałem depresji poporodowej, ale mam/miewam taką "zwykłą" dystymię, która wpędza świat w szarość. I tak, rozumiem tę książkę. Ona mówi też o moich doświadczeniach, rozdarcia między "ambicjami" a potrzebami dziecka, wciśnięcia w gorset oczekiwań bycia doskonałym i zaradnym rodzicem, a jednocześnie wydajnym, dbającym o swój rozwój pracownikiem i czułym partnerem pielęgnującym związek. A wszystko w otoczce "odpowiedzialności", że to ty, TY! i nikt inny odpowiadasz za szczęśliwe dzieciństwo potomstwa, za jego szanse w przyszłości, za jego zdrowie i chorobę, samodzielność i kalectwo, za wszystko-wszystko... No i za siebie też - bo masz być "fit", "trendy", "handsome" i "happy". Więc nie narzekać i do szeregu!

A rzecz dzieje się na tle centrów handlowych, które stają się "wyspą szczęśliwą", miejscem ucieczki do lepszego, uporządkowanego świata, gdzie wszystko czego trzeba do życia jest w zasięgu ręki, gdzie jest czysto, pachnie kawą lub drogerią, gdzie zawsze jest tak samo ciepło i nie pada, nie wieje wiatr w oczy... Świat równie sztuczny i nieprawdziwy jak przekonanie, że można być idealną matką/ojcem.

Autorka tłumaczy, że nie jest główną bohaterką, że to zlepek prawdziwych postaci, ich doświadczeń. Mógłbym dorzucić swoją cegiełką, mógłbym być jednym z kawałków. Dlatego pod wieloma względami jest to książka dla mnie dość osobista, ale... Mimo tych wszystkich podobieństw (a może własnie przez nie) ta książka niczego przede mną nie odkryła. Ja to wiedziałem/widziałem.

Dobrze się czyta - bo to niby opowiadanie, a trochę jednak jak publicystyka - aktualna i poruszająca istotne kwestie, ale... Czegoś tu brak. Może komentarza? Może głębszej refleksji, wniosków, czegoś więcej niż tylko spisany potok myśli.

To dobra książka, ale... No własnie, ale są te "ale" i ten "Paszport Polityki" w moim odczuciu jednak na wyrost...

No... nie jestem matką, tylko ojcem. Nie miałem depresji poporodowej, ale mam/miewam taką "zwykłą" dystymię, która wpędza świat w szarość. I tak, rozumiem tę książkę. Ona mówi też o moich doświadczeniach, rozdarcia między "ambicjami" a potrzebami dziecka, wciśnięcia w gorset oczekiwań bycia doskonałym i zaradnym rodzicem, a jednocześnie wydajnym, dbającym o swój rozwój...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Jesteśmy emisariuszami Boga, nauki i sprawiedliwości (...) wiemy, czym jest miłosierdzie i licho wie co jeszcze."

Ta książka to pozbawiona taniego moralizatorstwa i mimo wszystko bardzo aktualna krytyka naszej wspaniałej cywilizacji "białego człowieka". "My" wynalazcy maszyny parowej i bezprzewodowego internetu, którzy od wieków wiemy lepiej, jak żyć i w co wierzyć, i bardzo chcemy/lubimy uszczęśliwiać tym naszym lepszym wszelkiej maści "dzikusów". Jednak tak wtedy, jak i teraz pod większością wzniosłych idei "biały człowiek" ukrywa dwa grzechy główne: chciwość i pychę.

A "Szczęśliwy dzikus" nie daje się ucywilizować, tęskni za swoimi bogami, szałasem i tańcem w okół ogniska. Czuje się sztuczny i pusty, dusi się i umiera w murowanych domach, karmiony biblią i powabnie pląsając kadryla.

A "Biały człowiek" ze wstrętem odrzuca niewdzięcznego dzikusa, który nie rozumie, jak wiele się dla niego zrobiło. Odrzuca też uczucia, on przecież ma naukę i wyższą moralność! On nie ulega instynktom, namiętnościom, popędom! Jest racjonalny, nie kieruje się emocjami. I w każdej, ale to każdej sytuacji dba o to, żeby zachować twarz i dobre imię.

Biedny "biały człowiek"...

"Jesteśmy emisariuszami Boga, nauki i sprawiedliwości (...) wiemy, czym jest miłosierdzie i licho wie co jeszcze."

Ta książka to pozbawiona taniego moralizatorstwa i mimo wszystko bardzo aktualna krytyka naszej wspaniałej cywilizacji "białego człowieka". "My" wynalazcy maszyny parowej i bezprzewodowego internetu, którzy od wieków wiemy lepiej, jak żyć i w co wierzyć, i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Powieść postmodernistyczna, w dosłownym tego słowa znaczeniu. Wszystko już było, bogowie są zmęczeni i znudzeni życiem boskim, chcą zejść na ziemię, doświadczyć ludzkich namiętności. A ludzie? Ludzie są zmęczeni i znudzeni szarością życia, chcą doświadczyć wzniosłych namiętności... Czy zatem obie grupy nie chcą tego samego? A co w rzeczywistości dostaną?

Wielowarstwowa, wielopostaciowa i podszyta czarnym humorem powieść (biorąc pod uwagę objętość - wręcz epopeja). Karpowicz miesza światy, style, gra z czytelnikiem. Czasem rzeczywiście można się pogubić w liczbie bohaterów, wzajemnym przeplataniu ich historii. To wymaga skupienia i... pewnej erudycji ;-) Jak tego brakuje to czasem na nowo trzeba poszperać w materiałach źródłowych, żeby dobrze zrozumieć np. mitologiczne tło i rys "boskich" bohaterów. Ale warto sobie zadać trud, może nawet dawkować czytanie, czasem przeszukać Wikipedię, czy sięgnąć po inne utwory literackie, do których Karpowicz bogato nawiązuje. Jedna z lepszych książek wydanych w ostatniej dekadzie jaką zdarzyło mi się czytać!

Powieść postmodernistyczna, w dosłownym tego słowa znaczeniu. Wszystko już było, bogowie są zmęczeni i znudzeni życiem boskim, chcą zejść na ziemię, doświadczyć ludzkich namiętności. A ludzie? Ludzie są zmęczeni i znudzeni szarością życia, chcą doświadczyć wzniosłych namiętności... Czy zatem obie grupy nie chcą tego samego? A co w rzeczywistości dostaną?

Wielowarstwowa,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Grupa kobiet - "miejskich chuliganek", wymierza sprawiedliwość męskiemu światu. W sensie dosłownym, mamy do czynienia z wojującymi feministkami, które mają dość bycia "kelnerkami na bankiecie życia", a że nikt nie chce ich słuchać (mężowie, faceci, szefowie, miejskie instytucje czy też "normy społeczne") biorą się do czynnej walki, by fizycznie zniszczyć tych, którzy nie szanują kobiet, dzieci, osób starszych, wykluczonych i miasta, w którym żyją...

Niby bardzo aktualna tematyka, ale niestety bardzo przeciętna książka... Piszę niestety, bo bardzo cenię sobie talent literacki Sylwii Chutnik. Jestem absolutnie przekonany, że ma niezwykłą umiejętność obserwowania społecznych relacji, dzięki której łatwo przełożyć "szarą codzienność" na barwne postaci i ironiczny komentarz. I tu też tego nie brakuje, książkę czyta się bardzo dobrze, na twarzy pojawia się czasem uśmiech, czasem przytakujące kiwanie głową nad kpiącą dygresją. Ale gdzieś brak w tym wszystkim scenariusza, czegoś co spaja narrację. Powieść składała się jakby ze zbioru niezależnych od siebie felietonów, wtłoczonych na siłę pod historie głównych bohaterek. Mógł to być jakiś manifest, współczesna odpowiedź na "Wykluczonych" Jelinek, podszyta większą dawką ironii a jest niestety dość banalnie i miałko... Szkoda, bo potencjał w autorce jest, szczerze wierzę, że jest w stanie napisać na prawdę wybitną książkę. Po bardzo dobrej "Jolancie", całkiem udanym "Smutku Cinkciarza" i mieszanym zbiorze opowiadań "W krainie czarów" - "Cwaniary", jako moje kolejne spotkanie z Chutnik, oceniam jako rozczarowujące.

Grupa kobiet - "miejskich chuliganek", wymierza sprawiedliwość męskiemu światu. W sensie dosłownym, mamy do czynienia z wojującymi feministkami, które mają dość bycia "kelnerkami na bankiecie życia", a że nikt nie chce ich słuchać (mężowie, faceci, szefowie, miejskie instytucje czy też "normy społeczne") biorą się do czynnej walki, by fizycznie zniszczyć tych, którzy nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jak napisać o człowieku naiwnym, nie kpiąc z niego? Jak napisać o człowieku który daje się uwieść ideom, nie czyniąc z niego głupca? Jak napisać o człowieku, który rozpaczliwie szuka miłości, akceptacji i podziwu, nie czyniąc go przegranym? Jak napisać o człowieku, zakochanym w sobie, który wykorzystuje innych, nie czyniąc z niego cynicznego Narcyza?
Ta sztuka udała się Kunderze wyśmienicie. Jaromir, natchniony poeta, porywczy idealista komunizmu, rozdarty między własnymi pragnieniami sławy a nadopiekuńczą matczyną miłością, to ktoś, kto nie ma szans na szczęśliwe życie. I my, czytając tą książę, o tym wiemy. A jednak Kundera nie ocenia, nie robi z Jaromira ani ofiary, ani potwora, ani też kogoś nadzwyczaj godnego współczucia lub wymagającego szacunku. Z chłodnym dystansem opisuje, jak życie poety, "naiwnego głupca" wrzucone w wir historii, jest przezeń mielone, wpychane w bezlitosne tryby, które czynią zeń kolejnego straconego "pięknoducha". Nie on pierwszy, jak wskazuje w nawiązaniach do postaci historycznych autor - Rimbaud, Wild, Puszkin, Jesienin- przed nim. I pewnie nie ostatni...

Jak napisać o człowieku naiwnym, nie kpiąc z niego? Jak napisać o człowieku który daje się uwieść ideom, nie czyniąc z niego głupca? Jak napisać o człowieku, który rozpaczliwie szuka miłości, akceptacji i podziwu, nie czyniąc go przegranym? Jak napisać o człowieku, zakochanym w sobie, który wykorzystuje innych, nie czyniąc z niego cynicznego Narcyza?
Ta sztuka udała się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Niby wywiad, a jednak bardziej monodram. Trochę jak w "Kompleksie Portnoya" - czytamy wyznania w gabinecie psychoanalityka, w którym główny bohater dokonuje rozbioru swojej osobowości, a słuchacz docieka przyczyn formy, jaką przybrała. Tyle, że w "Kompleksie..." ma to wymiar zabawny i groteskowy, tutaj poznajemy mroczne zakamarki psyche.

I niby wszystko brzmi normalnie, jakby przeciętny człowiek z ulicy opowiadał o swoim życiu, swoich porażkach i sukcesach... ale z każdą kolejną stroną robi się mroczniej i duszniej, coraz wyraźniej czuć ciężar życiowego bagażu. Od współczucia przechodzimy do wstrętu, od chęci pomocy do ulgi, że ten człowiek przebywa już w więziennej izolacji. Choć dalej zastanawiamy się, czy na taki koniec był ten człowiek skazany, kiedy los dawał mu takie doświadczenia? Bardzo klimatyczna książka, z doskonałym rysem psychologicznym.

Niby wywiad, a jednak bardziej monodram. Trochę jak w "Kompleksie Portnoya" - czytamy wyznania w gabinecie psychoanalityka, w którym główny bohater dokonuje rozbioru swojej osobowości, a słuchacz docieka przyczyn formy, jaką przybrała. Tyle, że w "Kompleksie..." ma to wymiar zabawny i groteskowy, tutaj poznajemy mroczne zakamarki psyche.

I niby wszystko brzmi normalnie,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ciekawa koncepcja - pisania o zwykłym życiu, które dzieje się z "tłem historycznym" widzianym oczami dziecka, choć opisywana już jako wspomnienia osoby dorosłej. Zabieg intrygujący, warto jednak zauważyć, że autorka chyba mocno się do niego przywiązała, bo kolejna jej opowieść "Jasne dni" - jest utrzymana w zasadniczo takiej samej konwencji. "Jasne dni", choć napisane później, czytałem jako pierwsze, już jakiś czas temu. Przyznam szczerze, że nie doczytałem do końca - dość spora objętościowa książka zaczyna nużyć a czytelnik gubi się w czasie i przestrzeni zdarzeń. Nie jestem koneserem "akcji", nie wymagam żeby cały czas coś się w książce działo, jednak całkiem udany zabieg dziecięcego opisu skutecznie odziera postaci z głębi psychologicznej. Tej, podobnie jak prawdziwego przebiegu zdarzeń, można się stopniowo domyślać, wraz z kolejnymi fragmentami opisywanych historii. Jednak rozwleczona forma i specyficzny język opisu zdarzeń powoduje wrażenie uwięzienia w czasie - jakby główna bohaterka nie dorastała...

"Pływak", objętościowo chudszy niż "jasne dni", traktuje o historii węgierskiej rodziny, którą opuszcza/porzuca matka. Prawdopodobnie ze względu na wydarzenia związane z "rewolucją węgierską" w 1956 roku. Samotny ojciec tuła się z dwójką dzieci po różnych miastach, miasteczkach i wsiach, gdzie żyje jego rodzina i krewni... A świat głównej bohaterki, jak to świat dziecka, wypełniony jest marzeniami, rozczarowaniami i emocjami. Choć opowieść ma charakter wspomnień to jednak brakuje jakiegoś głębszego komentarza postaci "dorosłej", interpretacji, tego co się zdarzyło... Pozostaje wrażenia pewnej płytkości, zamrożenia w doświadczeniach dziecka. Trochę szkoda...

Ciekawa koncepcja - pisania o zwykłym życiu, które dzieje się z "tłem historycznym" widzianym oczami dziecka, choć opisywana już jako wspomnienia osoby dorosłej. Zabieg intrygujący, warto jednak zauważyć, że autorka chyba mocno się do niego przywiązała, bo kolejna jej opowieść "Jasne dni" - jest utrzymana w zasadniczo takiej samej konwencji. "Jasne dni", choć napisane...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Duszna (czy może raczej idąc z duchem autora "sypka") i surrealistyczna opowieść o mężczyźnie uwięzionym w domu "na wydmach". Błądząc w trakcie wycieczki trafia on do dziwnej wioski, w której domy są skryte w głębokich dziurach otoczonych górami piachu, a życie jej mieszkańców sprowadza się do walki o to, żeby ich domy nie zostały przez ten piach zasypane... Do jednego z takich domów, zamieszkałego przez samotną kobietę trafia główny bohater. Chce i podejmuje liczne próby ucieczki - ale nie jest to łatwe, kiedy... sypie się piach pod nogi...

W jednej z recenzji spotkałem się z określeniem, że książka jest Japońskim odpowiednikiem "Procesu" Kafki - coś w tym jest. Podobnie historia jest bardziej wielowymiarową metaforą, w której abstrakcyjna sytuacja jest jedynie pretekstem do głębszej analizy psychiki jednostki postawionej w trudnej do zrozumienia dla niej (i dla czytelnika) sytuacji. Tak się składa, kilka tygodni przed "Kobietą..." odświeżyłem sobie lekturę "Procesu" i muszę przyznać, że ta pierwsza wypada zdecydowanie lepiej. Jest bardziej spójna literacko/językowo, a przedstawiona historia, mimo całego swojego absurdu, pozwala lepiej wczuć w sytuację bohatera. Piach, nie dość, że poddany dość wnikliwej analizie fizycznej, dosłownie wylewa się, z każdej strony i muszę przyznać, że jego przytłaczająca postać kilka razy skłoniła mnie do przerwy w czytaniu lub wywoływała suchości w ustach... Co chyba typowe dla japońskiej literatury tempo narracji jest nieśpieszne i jednocześnie skupione na wewnętrznych przeżyciach.

Lekturę można uzupełnić filmem Hiroshi Teshigahara, który choć długi (i przyznaję momentami męczący - oglądałem na raty) dobrze oddaje ducha książki.

Duszna (czy może raczej idąc z duchem autora "sypka") i surrealistyczna opowieść o mężczyźnie uwięzionym w domu "na wydmach". Błądząc w trakcie wycieczki trafia on do dziwnej wioski, w której domy są skryte w głębokich dziurach otoczonych górami piachu, a życie jej mieszkańców sprowadza się do walki o to, żeby ich domy nie zostały przez ten piach zasypane... Do jednego z...

więcej Pokaż mimo to