-
ArtykułyNatasza Socha: Żeby rodzina mogła się rozwijać, potrzebuje czarnej owcyAnna Sierant1
-
ArtykułyZnamy nominowanych do Nagrody Literackiej „Gdynia” 2024Konrad Wrzesiński2
-
ArtykułyMój stosik wstydu – które książki czekają na przeczytanie przez was najdłużej?Anna Sierant18
-
ArtykułyPaulo Coelho: literacka alchemiaSonia Miniewicz3
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2019-10-20
Pierwsze podejście do „Czarodziejskiej Góry” robiłem jeszcze pod koniec liceum. Za pierwszym razem zatrzymałem się na pierwszym tomie powieści. Nie do końca ogarniając zamysł autora oraz intelektualny ogrom przesłania tej książki czułem jednak, że jest to powieść niezwykła, wieloaspektowa i niejednoznaczna. Utożsamiałem się wtedy z 20-letnm bohaterem Hansem Castorpem, inteligentnym młodym mężczyzna, który jeszcze nie ma wyrobionych poglądów ani nie jest obarczony negatywnym bagażem doświadczeń. Przy drugim podejściu udało mi się dotrzeć do końca książki, choć czasami odczuwałem znużenie ogromem tej powieści. Książka porusza tak wiele spraw oraz posiada niezliczoną ilość wątków, że ciężko jest powiedzieć w kilku słowach o czym jest. Pewne jest za to, że książka posiada niepowtarzalny klimat, gdzie prozaiczne, zwykłe czynności są analizowane i rozbierane na czynniki pierwsze, z których bohaterowie powieści potrafią wysnuć zastanawiające teorie i wnioski.
Pierwsze podejście do „Czarodziejskiej Góry” robiłem jeszcze pod koniec liceum. Za pierwszym razem zatrzymałem się na pierwszym tomie powieści. Nie do końca ogarniając zamysł autora oraz intelektualny ogrom przesłania tej książki czułem jednak, że jest to powieść niezwykła, wieloaspektowa i niejednoznaczna. Utożsamiałem się wtedy z 20-letnm bohaterem Hansem Castorpem,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-01-20
Germinal to jedna z największych powieści nurtu naturalistycznego XIX w. Tematyka do której w swojej książce nawiązuje Emil Zola jest bardzo istotna dla przemian społecznych z epoki rewolucji przemysłowej i w zmienionej formie aktualna po dzień dzisiejszy. Kluczem do całej akcji powieści jest powstanie kontrastu pomiędzy dwiema nowopowstałymi klasami społecznymi: robotnikami najemnymi z jednej strony, a klasa posiadaczy kapitały z drugiej. Wczesny kapitalizm funkcjonował jeszcze w społeczeństwie post-feudalnym, z ograniczoną demokracją. Uprzemysłowienie i postęp techniczny spowodował zgrupowanie na małych obszarach wielkich mas roboczych, ujednoliconych majątkowo i społecznie. Nowa klasa od połowy XIX w. zaczęła nabierać swojej samoświadomości i czuć swoją siłę wynikającą z liczebności oraz znaczenia dla gospodarki. Uważam, że powieść możemy potraktować w dużym stopniu jako dokument i relację naocznego świadka. Emil Zola zanim przystąpił do pisania powieści obserwował na miejscu życie warstw robotniczych, przyglądał się z bliska wybuchającym ówcześnie strajkom i rewoltom. Tam też zapewne zetknął się z ideologią socjalistyczną, którą na kartach swojej powieści poniekąd promuje.
Drugą warstwą powieści jest obraz życia codziennego robotników i ich rodzin z osiedlu górniczym. Jest to środowisko silnie ze sobą zintegrowane i gotowe do wzajemnej samopomocy. Jednocześnie panuje, jak na tamte czasy, niezwykłe rozprężenie obyczajów. Toleruje się na przykład alkoholizm, przypadkowe stosunki seksualne, Kościołem nikt specjalnie się nie przejmuje, choć teoretycznie wszyscy są katolikami.
Trzecia warstwą powieści, jest historia górniczej rodziny Maheu i Stefana, człowieka zewnątrz, nowo zatrudnionego w kopalni. Zamienne jest, że cała rodzina pracuje w kopani od małych chłopców po schorowanych „dziadków”. Senior rodziny Maheu ma 48 lat z czego 40 lat stażu pracy w kopalni i zrujnowane do szczętu zdrowie.
Szczerze polecam lekturę najsłynniejszej powieści Emila Zoli, dzięki niej można bardziej docenić osiągnięcia społeczno-gospodarcze naszej epoki. Z drogiej strony u osób wrażliwych może wywołać przygnębienie i smutek po przez niezwykle naturalistyczny opisu nieszczęścia i biedy.
Germinal to jedna z największych powieści nurtu naturalistycznego XIX w. Tematyka do której w swojej książce nawiązuje Emil Zola jest bardzo istotna dla przemian społecznych z epoki rewolucji przemysłowej i w zmienionej formie aktualna po dzień dzisiejszy. Kluczem do całej akcji powieści jest powstanie kontrastu pomiędzy dwiema nowopowstałymi klasami społecznymi:...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-02-09
W Rosji przed reformą uwłaszczeniową cara Aleksandra II chłop pańszczyźniany był traktowany przez prawo cywilne jak rzecz. Właściciel ziemski mógł dowolnie rozporządzać swoim „mieniem”. Chłopów można było sprzedać, kupić, zastawić, wydzierżawić a nawet przegrać sobie w karty. Aby pogodzić to faktyczne niewolnictwo typu feudalnego z moralnością chrześcijańską, według której każdy człowiek posiada boski dar życia, ukuto termin „dusza chłopska” na określenie stanu posiadania w „inwentarzu ludzkim”. Centralny bohater powieści Mikołaja Gogola, Paweł Iwanowicz Cziczkow, ugania się po anonimowej rosyjskiej guberni w poszukiwaniu tychże dusz ludzkich, z tym zastrzeżeniem, że jego interesują tylko martwe dusze. Mówiąc językiem uwspółcześnionym, chodzi w tym miejscu o zmarłych chłopów, za którym należało płacić podatek, aż do czasu sporządzenia nowego spisu powszechnego.
Konstrukcja powieści nawiązuje do oświeceniowej tradycji satyryczno-moralizatorskiej, gdzie mamy motyw drogi, kolejne odsłony nowych typów osobowościowych bohaterów oraz opis chromych i amoralnych stosunków społecznych danych czasów. Jak na dobrą satyrę przystało „Martwe Dusze” obfitują w liczne komiczne sytuacje opisane przez Gogola z prawdziwą wirtuozerią. Setnie się uśmiałem z opisu monologu stangreta Selifana z trójką jego poczciwych koni, czy opis niezwykle skąpego obywatela ziemskiego i jego zręczne manewry uchronienia się przed jakimkolwiek zbytkowaniem. Jednak tym komicznym akcentom towarzyszy naprawdę poważna refleksja nad kondycją moralną ludzi w ogóle, ze szczególnym wypunktowaniem ułomności ówczesnego społeczeństwa rosyjskiego w okowach nieudolnej carskiej władzy. Mikołaj Gogol był obiektem licznych ataków ze strony twardogłowych konserwatystów za ośmieszanie, według jego adwersarzy, Rosji i Rosjan. Ta niekomfortowa dla pisarza sytuacja spowodowała, że miotał się przy swoich pracach nad dalszymi częściami „Martwych Dusz”, których skutkiem przedwczesnej śmierci nigdy nie ukończył - z wielką stratą dla literatury światowej.
W Rosji przed reformą uwłaszczeniową cara Aleksandra II chłop pańszczyźniany był traktowany przez prawo cywilne jak rzecz. Właściciel ziemski mógł dowolnie rozporządzać swoim „mieniem”. Chłopów można było sprzedać, kupić, zastawić, wydzierżawić a nawet przegrać sobie w karty. Aby pogodzić to faktyczne niewolnictwo typu feudalnego z moralnością chrześcijańską, według której...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-03-07
Uniwersum „Metro 2033” obejmuje niesamowity, mroczny, zatęchły i zmutowany świat po atomowej zagładzie znanej nam cywilizacji. Ocalała ludzkość to już tylko marne „resztki” przypadkowych ludzi, których Armagedon złapał w podziemiach metra lub w jego bezpośrednim sąsiedztwie. Niczym w „Boskiej Komedii” Dantego, gdzie podróżujący po piekle poeta opisuje okropności Infernum, główny bohater książki Gołchowskiego, młody Artem – dziecko podziemnych czasów, zwiedzając podczas wypełnienia swojej misji kolejne, odosobnione od siebie stacje metra, umożliwia czytelnikowi poznanie osobliwości i wynaturzeń, w jakie popadła namiastka ludzkości.
Autor popisuje się nie lada wyobraźnią przedstawiając nam różne możliwości prymitywnego bytowania ludzkości w podziemiach metra i ich sposobów w walce o przetrwanie. Jednak, kreśląc swoje wizje podziemnego świata, ochoczo korzysta z historii, którą wprost wtłacza w fabułę. Mamy tutaj nawiązanie do średniowiecznego związku handlowego miast Hanzeatyckich, które w książce przedstawiają przedsiębiorcze i bogate stacje metra, do ruchu komunistycznego - to z kolei przeludnione i spauperyzowane stacje dawnego moskiewskiego metra, czy wreszcie Czwartą Rzeszę stworzoną przez brutalną chęć dominacji i podporządkowania niektórych stacji metra. Takie w prostej linii czerpanie z historii Europy nieco mnie schładzało w moim entuzjazmie do tej książki. Mimo wszystko autor wytworzył tak niezwykły klimat, że chciwie czytałem kolejne strony. Bardzo podobało mi się, że autor dużo czasu poświecił opisowi oznak życia i działania popromiennych mutantów żyjących gdzieś na obrzeżach metra i na skażonej powierzchni, nie opisując jednak ich samych w akcji związanej z głównym bohaterem. To się nazywa budowanie napięcia i ostrzenie ciekawości czytelnika. Aż w końcu w drugiej części książki mamy niesamowity opis wyjścia Artema na rekonesans do ruin wielkiej moskiewskiej biblioteki, a następnie jego samotny rajd ulicami opustoszałej stolicy Rosji. Opis jego walki i ucieczki przed mutantami był tak emocjonujący i niezwykle sugestywny, że kilka razy czytałem ten sam fragment książki, aby raz jeszcze przezywać tą sytuację i wychwytywać szczegóły opisów.
Książka jest dla mnie fenomenalna i wciągnęła mnie w tematykę książek o postapokaliptycznych wizjach świata i ludzkości. Jest to nie tylko rozrywka najwyższych lotów, ale także możliwość do refleksji nad stanem naszej cywilizacji, nad chorobami ją trawiącymi. Żyjemy w czasie, gdzie barbarzyńskie państwo rządzone przez 30-letniego sadystycznego lekkoducha posiada broń atomową i od kilku lat odgraża się światu, że może ją w każdej chwili użyć. Wiem, że Korea Północna to daleki i nieznaczący kraj, ale I Wojna Światowa de facto rozpoczęła się w zapomnianym „zadupiu” ówczesnej Europy – okupowanym przez Austrię Sarajewie, a w jej wyniku zaginęły miliony ludzi, zaś Europa raz na zawsze straciła swoją dominującą pozycję w Świecie.
Uniwersum „Metro 2033” obejmuje niesamowity, mroczny, zatęchły i zmutowany świat po atomowej zagładzie znanej nam cywilizacji. Ocalała ludzkość to już tylko marne „resztki” przypadkowych ludzi, których Armagedon złapał w podziemiach metra lub w jego bezpośrednim sąsiedztwie. Niczym w „Boskiej Komedii” Dantego, gdzie podróżujący po piekle poeta opisuje okropności Infernum,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-05-01
Dla mnie powieść Wiktora Hugo „Nędznicy” jest matką wszystkich klasycznych powieści. Towarzyszyła mi od prapoczątków mojej przygody z literaturą, choć nie od razu potrafiłem jej sprostać. Do tego dochodzą liczne i na ogół udane ekranizacje, które wprowadzają w fascynujący świat „Nędzników”. Na wyjątkowe wyróżnienie zasługuje musical „Nędznicy” z 2012r., który poza doborową obsadą niezwykle oddziaływuje na emocje widza. Hogo pisał swoją najsłynniejszą powieść przez przeszło 20 lat i stworzył dzieło monumentalne i ponadczasowe, które z pewnością będzie czytane jeszcze długo po naszych czasach.
Mamy tutaj przykłady na niezwykłe pozytywne przemiany jakie potrafią zajść w człowieku, jeżeli tylko będzie chciał i wystarczy mu ku temu siły charakteru. Jean’a Valjean, były galernik i zdemoralizowany złoczyńca, przemienia się niczym Szaweł z Tarsu w św. Pawła apostoła, w człowieka prawego i altruistę, wspomagającego potrzebujących. Mamy też jednak przykłady na to, że małość charakteru i nikczemność jest czasami nie do wykorzenienia, czego dowodem w książce była sylwetka oberżysty Thenardiera.
Postać, która sprawiła mi najwięcej problemów w ocenie to policjant/szpicel Javert. Zastanawiałem się nad jego hierarchią wartości i motywacjami w działaniu. Z pewnością był człowiekiem konsekwentnym w swoim spojrzeniu na świat i gotowym ponieść wszelką ofiarę dla obrony swej wizji Świata i ludzi. Jednak po namyśle potępiam w czambuł całą jego postać i filozofię życiową. Tak naprawdę jest to tylko tępy służbista, który swoim działaniem krzewi zło, z tą różnicą, że w majestacie aktualnie obowiązującego prawa. Wiele nieszczęść w historii ludzkości wywołali tacy właśnie naprawiacze i strażnicy wyższych racji. Dla mnie ślepy serwilizm przed władzą czy aktualnym reżimem prawnym nie jest żadną cnotą. Przypominam, że hitlerowscy zbrodniarze, mordujący kobiety i dzieci, usprawiedliwiali się wykonywaniem rozkazów i swoim szacunkiem dla każdej władzy zwierzchniej. Wszystkich „Javertów” świata wzywam: żyjcie pełnią swojego życia i dajcie żyć drugim!
W powieści jest także cały, długi rozdział poświęcony historiozoficznym rozważaniom nad bitwą pod Waterloo. Jest to niesłychana gratka dla osób interesujących się historią. Czasami błahostka, bądź zupełnie przypadkowy, mały człowiek, może zmienić tory po jakich potoczy się historia. Tak też było w ostatniej bitwie cesarza Francuzów. Napoleon mawiał, że od wielkości do śmieszności jest tylko mały krok.
Puentując: powieść jest panoramicznym obrazem nędzy i trudu życia prostego ludu w XIX wieku w Europie. Takich nieszczęsnych dzieci jak Cosetta były miliony, zaniedbane, obarczane ciężką fizyczną pracą, pozostawione na pastwę losu. XIX-wieczna Francja była jednym z najbogatszych krajów Europy, ale bieda jej mieszkańców przebija niemalże z każdej strony książki. Niemiecki filozof Karol Marks pisał, że „byt kształtuje świadomość”. Stąd konstatacja autora opisywanej przeze mnie powieści, że człowiek zaniedbany i pozostawiony w nędzy zazwyczaj będzie „nędznikiem”, bez szans na lepsze życie.
Dla mnie powieść Wiktora Hugo „Nędznicy” jest matką wszystkich klasycznych powieści. Towarzyszyła mi od prapoczątków mojej przygody z literaturą, choć nie od razu potrafiłem jej sprostać. Do tego dochodzą liczne i na ogół udane ekranizacje, które wprowadzają w fascynujący świat „Nędzników”. Na wyjątkowe wyróżnienie zasługuje musical „Nędznicy” z 2012r., który poza doborową...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-10-05
Jest to bez wątpienia dzieło przełomowe w historii cywilizacji ludzkiej, które wywołało rewolucję światopoglądową wśród refleksyjnych jednostek na naszym globie. Jego znaczenie jest donośniejsze (to moja opina) niż heliocentryczne tezy Mikołaja Kopernika, które w swoim czasie również przeorały stary porządek myślowy. Nazwisko Karola Darwina stało się ogólnoświatowym symbolem przewrotu myślowego. Nauka, filozofia i nauki przyrodnicze jako takie nie mogą od tego momenty funkcjonować na dawną modłę. Ferment jaki wywołała teoria rewolucji Darwina podniecił gwałtowny sprzeciw wszelkiej maści wsteczniaków, obskurantystów czy konserwatystów, bojących się nowej prawdy obiektywnej i tego do czego ona doprowadzi. To tytaniczne znaczenie dla nauki, jakie wniosła teoria ewolucji, zaskakująco dziwnie koresponduje z naczelnym dziełem na ten temat Karola Darwina „O powstaniu gatunków drogą doboru naturalnego”. Książka, która jest naukowym manifestem nowego spojrzenia na historię życia jest na dzisiejsze czasy dość mało przystępna i niezbyt szokująca w swojej wymowie. Sam Darwin nie był człowiekiem śmiałym ani odważnym. Bardzo daleko mu było do rewolucjonisty walczącego ze starym porządkiem. Jest bezspornym faktem, że obawiając się ludzkiej krytyki i swojej nabożnej małżonki przez 20 lat bał się ujawniać swoje przełomowe przemyślenia. Dopiero rysujące się widmo uprzedzenia go przez innych, zmusiło tego statecznego człowieka do „odpalenia bomby”. Na szczęście dla sprawy logiczna i wręcz naturalna dla każdego znawcy tematu teoria Darwina znalazła prawdziwych wojowników o jej propagowanie, choćby w postaci Thomasa Henryiego Huxleya, zwanego przez bezradnych adwersarzy „buldogiem Darwina”. Odważnie i z pełnym przekonaniem lansował do szerokiej opinii publicznej idee ewolucji, nie bacząc na wściekły sprzeciw oponentów. Do historii nauki przeszła słynna debata oxfordzka, gdzie Huxley swoją logiczną argumentacją do krańcowej irytacji doprowadził miejscowych hierarchów kościelnych. Biskup Oxfordu, nie wiedząc jak poradzić sobie z dyskutantem, zapytał prof. Huxleya czy pochodzi od małpy ze strony matki czy ojca. Argumentacja niezgorsza od bieżących oszołomskich wypowiedzi niejakiego Cejrowskiego. Kościół stojący na straży dawnego porządku, czerpiący z tego układu korzyści materialne i społeczne, bojąc się utraty swoich licznych apanaży, będzie przez całe późniejsze dziesięciolecia zaciekle zwalczał teorię ewolucji. Ostatecznie oficjalne przedstawicielstwa kościołów chrześcijańskich we współczesnym świecie akceptują ewolucję jako niezaprzeczalny fakt naukowy. Choć najbardziej twardogłowe frakcje w największych wyznaniach religijnych czy odseparowane północnoamerykańskie sekty mają nadal z tym pewien problem.
Sama książka Karola Darwina jest na dzisiejszy czas nudnawa i przyciężka. Tezy przedstawiane przez Karola Drwina i przywoływane liczne przykłady są już nieco infantylne, gdyż dla człowieka z początków XXI w. są to po prostu oczywistości, do których nie trzeba nikogo przekonywać. Pamiętajmy jednak, że w tej książce padają pierwszy raz takie fundamentalne już na dzisiaj terminy jak „dobór naturalny”, „walka o byt” itp. Moim zdaniem dzieło Darwina spełniło już swoją rolę w historii nauki i na dzisiaj nie specjalnie nadaje się do użytku jako źródło wiedzy na temat ewolucji jako takiej. Jednak 150 lat jakie minęło od jej powstania posunęło naukę w tej dziedzinie o wiele dalej, gdzie niedzisiejsze argumenty „ojca teorii ewolucji” już po prostu nie przystają. Książka nie nadaje się też do czytania jako ciekawostka naukowa. Jej monotonno-archaiczny styl tylko może zniechęcać potencjalnych adeptów wiedzy o historii życia na Ziemi, a na pewno nie o to chodziło wielkiemu człowiekowi jakim był Karol Darwin.
Jest to bez wątpienia dzieło przełomowe w historii cywilizacji ludzkiej, które wywołało rewolucję światopoglądową wśród refleksyjnych jednostek na naszym globie. Jego znaczenie jest donośniejsze (to moja opina) niż heliocentryczne tezy Mikołaja Kopernika, które w swoim czasie również przeorały stary porządek myślowy. Nazwisko Karola Darwina stało się ogólnoświatowym...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-08-29
Moja droga była w wypadku tej książki klasyczna, sądząc z komentarzy moich poprzedników. Najpierw był film, dość mocno katowany przez telewizję lat 90-tych, która nawet zrobiła z tego mini serial. Mocno zapadły mi w pamięci epickie sceny z podwodnych łowów filmu Wolfganga Petersena. Gdzie całość była dopełniona niesłychanie pobudzającą muzyka filmową, której lubię posłuchać do dziś. Zwłaszcza w samochodzie na dłuższych trasach ;) Tę dość dziwną fascynację podwodnym piractwem niemieckich u-bootów rozbudowywałem programami Bogusława Wołoszańskiego traktującymi o Bitwie o Atlantyk. Dopiero po wielu latach połapałem się, że film mojego dzieciństwa ma swój książkowy pierwowzór. Ta monumentalna w rozmiarach i stopniu trudności narracji ustami i myślami głównego bohatera, stanowiła niewąskie wyzwanie czytelnicze. Niezaprzeczalnym największym atutem tej książki jest to, że wyszła ona spod pióra prawdziwego niemieckiego podwodnika z czasów II Wojny Światowej. Nie ma w niej nic z taniej tandety pisanej na zamówienie przez laików imających się przeróżnych tematów dla zarobku. Czuć, że książka „Das Boot” jest opus magnum autora i jej treść przez lata budował sobie w głowie. Dzięki jego biegłości w temacie, rzetelnie i wiarygodnie, na kartkach książki dowiadujemy się wielu niuansów na temat technicznej strony działania niemieckich okrętów podwodnych. Ich strategii działania, słabych oraz mocnych stron. Dodatkowo autor przez całe stronice opisuje na najróżniejsze, ale bardzo sugestywne sposoby stan oceanu atlantyckiego w czasie patrolu. Normalnie takie opisy przyrody a la Eliza Orzeszkowa czy inny Bolesław Prus już od szkoły podstawowej nużyły mnie i drażniły. W tym wypadku jest odwrotnie. Doskonale dodają realności całej historii i potrafią nam uzmysłowić piękno i zgrozę żywiołu jakim jest bezkresny ocean i zmagająca się z nim maciupeńka stalowa rura jaką jest u-boot. Ich realność i sugestywność powodowała, że oczami wyobraźni sam kiwałem się omiatany wichrami na kiosku okrętu podwodnego i przepatrywałem bezmiar horyzontu ;)
Bardzo mocnym atutem książki jest nieco przydługie, ale bardzo realistyczne opisanie niemiłej codzienności bytowej na okręcie podwodnym. Aż nadto dobitnie możemy się dowiedzieć jak było tam brudno, śmierdząco, biednie jeżeli chodzi o żywność, jak klaustrofobicznie i ciasno. W takich nie do pozazdroszczenia warunkach podwodniacy spędzali całe długie tygodnie na oceanicznych patrolach. Lotar Buchheim rewelacyjnie oddał jeden z wielu paradoksów działania łodzi podwodnych. A mianowicie, że są oni oportunistycznymi łowcami tylko do momentu wykonania pierwszego ataku na konwój. Po zadaniu mniej lub bardziej dotkliwego ciosu, myśliwi momentalnie przeistaczają się w zwierzynę. Eskorta konwoju robi wszystko, aby odgryźć się podmorskim prześladowcom. Gdy okręt podwodny jest orientacyjnie namierzony, przeciwnicy mają nad nim technologiczną przewagę i tylko kunszt i instynkt dowódcy, podparty szczęściem, umożliwia podwodnikom ujście z życiem. Przy wszystkich opisach kryzysowych sytuacji jak ataki bombami głębinowymi czy unieruchomienie okrętu na dnie Cieśniny Gibraltarskiej, autor całymi stronicami ukazuje nam traumatyczne „kociokwiki” stanów psychicznych głównego bohatera, które doskonale ukazują pod jaką presją jest człowiek, który może tylko nasłuchiwać i czekać na nieuchronny atak. Dodatkowo główny bohater sporo filozofuje sobie na tematy, powiedzmy, egzystencjalne. Mi się te przemyślenia podobały, bo był takie prawdziwe dla 30 letniego młodego mężczyzny, wykształconego, ale już ze sporym bagażem przeżyć i doświadczeń.
Jak większość niemieckich książek pisanych post factum z perspektywy przegranej wojny i stygmatyzacji narodu od największych barbarzyńców czasów nowożytnych, tak i ta ma bardzo pesymistyczny oddźwięk. Główny bohater , którym jest korespondent wojenny związany przecież z propagandą, jak i doceniany przez sztab broni podwodnej dowódca okrętu są bardzo pesymistyczni, a miejscami wręcz złośliwi dla samej idei prowadzonej przez siebie walki, jak i spodziewanych jej finalnych skutków. Dziwna postawa jak na ludzi, którzy zarówno sami, jak i dowodzeni przez nich ludzie codziennie narażają swoje życie, a których nazistowskie państwo obdarzyło całkowitym zaufaniem, powierzając im odpowiedzialne funkcje. Poza groteskowym pierwszym oficerem na całym u-bootcie nie ma ani jednego nazisty. Dziwne, gdzie się podziali wszyscy hitlerowcy? Pewnie zostali na brzegu w bazie okrętów podwodnych w Sanit- Nazire ;) Osobiście rozumiem to zjawisko w powojennej literaturze niemieckiej. To była cena, udanej bądź co bądź, denazyfikacji społeczeństwa niemieckiego.
Dla mniej jest to jedna z najlepszych książek wojennych którą przeczytałem, a przeczytałem ich naprawdę dużo. A już na pewno jest to absolutnie najlepsza książka z tematyki marynistycznej jaką miałem w rękach. Serdecznie polecam.
Moja droga była w wypadku tej książki klasyczna, sądząc z komentarzy moich poprzedników. Najpierw był film, dość mocno katowany przez telewizję lat 90-tych, która nawet zrobiła z tego mini serial. Mocno zapadły mi w pamięci epickie sceny z podwodnych łowów filmu Wolfganga Petersena. Gdzie całość była dopełniona niesłychanie pobudzającą muzyka filmową, której lubię...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-12-06
Książka niezwykła i zjawiskowa, posiadająca „olbrzymią siłę rażenia” czytelnika, pomimo upływu prawie 50 lat od dnia jest powstania. Jest to katastroficzna wizja przyszłości, gdzie ludzkość wymiera na skutek nieobliczalnej nuklearnej zagłady. Temat był niezwykle nośny i aktualny w czasach, w których Nevil Shute snuł swoją opowieść. Właśnie wtedy, pod koniec lat 50-tych, ludzkość była jeszcze świeżo po upiornych doświadczeniach pierwszego użycia bojowego bomby atomowej przeciwko ludziom. Mam tutaj na myśli zagładę Hiroszimy i Nagasaki. Były to czasy, gdy do grona atomowych potęg: USA i ZSRR, przystąpiły Chiny Ludowe. Państwo natenczas zupełnie nieobliczalne i prowadzące bandycką politykę międzynarodową. Eskalacja wyścigu zbrojeń i napięcia w czasie zimnej wojny powodowały, że przeciętni ludzie o dużej wyobraźni lękali się o swoją przyszłość, a także przyszłość człowieka jako gatunku. W owym czasie w Stanach Zjednoczonych firmy budowlane reklamowały się z usługą budowy przydomowego schronu przeciwatomowego dla całej rodziny, które były wkomponowanie w ogródki amerykańskich przedmieść, tak dobrze nam znanych z filmów familijnych. W szkołach i zakładach pracy po obu stronach Żelaznej Kurtyny organizowano szkolenia na wypadek ataku atomowego. W 1961r. świat wstrzymał oddech, gdy w czasie kryzysu kubańskiego atomowa konfrontacja wisiała na włosku. Związek Radziecki, aby zatrwożyć świat, na polarnym poligonie na Nowej Ziemi zdetonował największy ładunek nuklearny w historii, tzw. Car Bombę o sile 58 megaton, to znaczy, że ta bomba była kilkaset razy mocniejsza od tych użytych przeciwko Japonii w 1945 r. W wizji atomowego Armagedonu według Nevila Shute, konflikt jest sprowokowany przez małe i nieobliczalne państwa, w tym wypadku była to Albania (sic!), które swoimi prowokacyjnymi działaniami wojennymi uruchamiają cała maszynę międzynarodowych sojuszy i zależności, w skutek czego do konfrontacji stają supermocarstwa. Efekt, to w ciągu niewielu dni samounicestwienie się ludzkości. W literackiej wizji autora, peryferyjna Australia cudownie przeżywa tę hekatombę i staje się jedną z ostatnich ostoi żywiej ludzkiej cywilizacji na globie. Ale ten stan rzeczy nie może trwać długo, radioaktywne powietrze znad północnej półkuli globu ziemskiego nieuchronnie nadciąga i tutaj. Całkowite wymarcie ludzkości jako gatunku jest tylko kwestią czasu.
Aby jednak nie było zbyt mrocznie i beznadziejnie, pisarz zaserwował nam także dość interesujący romans na rodzącym się post apokaliptycznym tle. Kapitan amerykańskiego okrętu atomowego Dwight Towers, który wraz z całą załogą dziwnym splotem wydarzeń przeżywa walki na Północy, dociera na nietknięty jeszcze wojną brzeg Australii. Tutaj ten zasadniczy i uparty mężczyzna spotyka ekscentryczną i nieustatkowaną Moirę Davidson, która przez lata nie mogła znaleźć dla siebie pasującej drugiej połowy. Wreszcie jej się to udaje, tyle że na krótką chwilę, przed absolutnym końcem. Jej żywa i niejednoznaczna osobowość rozjaśnia niewesołe rozdziały książki poświęcone samozagładzie ludzkości. Spodziewany przez ocalałą cześć ludzkiej cywilizacji koniec jest przyjmowany spokojnie, wręcz chłodno. Bohaterowie książki starają się żyć tak, jakby się nic nie stało i borykają się z nowymi problemami, takimi jak brak paliwa, czy brak towarów z importu. Ojciec Moiry, poczciwy farmer, cały czas pracuje na swojej ziemi, planuje działania na przyszłość i dba o wszystko, tak aby służyło dalszym pokoleniom. Żona australijskiego oficera marynarki, Petera Holmesa, poprawia ostanie niedociągnięcia w remontowanym domu, a przydomowy ogródek jest zagospodarowywany tak, aby najpiękniejsze kwiaty zakwitły w roku następnym (a tego, jak wiemy, już nie będzie). Sklepikarze prowadzą swoje interesy dopóki mają towar i przychodzą do nich klienci. Wydawało mi się to początkowo naiwne i nierzeczywiste. Przecież ludzie, którzy wiedzą, że nie mają już przed sobą zbyt wiele życia powinni robić coś szalonego lub przynajmniej buntować się i żyć w dekadencji. I w tym miejscu przypomniałem sobie o kilku przypadkach z mojego życia, gdzie obserwowałem z daleka ludzi śmiertelnie chorych, świadomych swojego wyroku. I w żadnym z tych wypadków nie zaobserwowałem, aby ktoś spełniał jakieś swoje ekscentryczne marzenia czy robił szalone rzeczy. Wręcz przeciwnie, skupiali się na swojej codzienności i zachowywali się tak, jak gdyby nigdy nic. Pewnie psychologicznie można to wytłumaczyć fazą akceptacji lub przeciwnie, wypieraniem ze świadomości brutalnych faktów. Strasznie przykry był dla mnie opis sytuacji, gdy małżeństwo Holmesów kłóciło się o to, czy mają zażyć tabletki skracające przedśmiertne konanie w wyniku choroby popromiennej. Co zrobić z ich kilkuletnią córką? Czy matka lub ojciec może dokonać prewencyjnej eutanazji własnego dziecka? Czy może mają pozwolić na sytuację taką, w której umrą wcześniej przed córką, a osamotniane dziecko będzie żyło dzień, dwa może więcej, samo bez pomocy, w brudzie i głodzie wymierającego świata?
Książka jest bardzo pesymistyczna i przygnębiająca. Od samego początku można wyczuć, że w tej historii happy end’u nie będzie. Jest strasznie smętna, ale taka właśnie ma być. Ten utwór to wielki pacyfistyczny manifest, który miał przemówić do wielkich i małych tego świata i wezwać do opamiętania się. I chyba to się w jakimś stopniu udało, film miał dwie ekranizacje, ta pierwsza - z Gregory Packiem, była wielkim hollywoodzkim wydarzeniem wyświetlanym na całym wolnym Świecie. Myślę, że z tą książką musiał zapoznać się m.in. Ronald Regan, być może też Michaił Gorbaczow. Być może miało to w jakimś stopniu przełożenie na ich decyzje o stopniowym wygaszaniu zimniej wojny i ograniczeniu rozbudowy arsenału nuklearnego w obu państwa.
Książka niezwykła i zjawiskowa, posiadająca „olbrzymią siłę rażenia” czytelnika, pomimo upływu prawie 50 lat od dnia jest powstania. Jest to katastroficzna wizja przyszłości, gdzie ludzkość wymiera na skutek nieobliczalnej nuklearnej zagłady. Temat był niezwykle nośny i aktualny w czasach, w których Nevil Shute snuł swoją opowieść. Właśnie wtedy, pod koniec lat 50-tych,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-12-11
Książka Szczepańskiego opisująca „kampanię wrześniową” jest absolutną rewelacją wśród innych tego typu książek powieściowo-wspomnieniowych. Dla mnie jako osoby nieco wtajemniczonej w realia historyczne tamtego okresu wyjątkowość tej powieści polega na jej realizmie i symptomatycznym przykładzie dla wydarzeń na wszystkich frontach tej krótkiej wojny. Jakby ktoś chciał namalować obraz który miałby symbolicznie oddawać wszystkie aspekty wojny obronnej 1939 roku powinien skorzystać z tek książki.
Tekst książki autor płodził na świeżo w latach 40-tych. Wydał ją w połowie lat 50-tych w epoce obumierającego stalinizmu w Polsce. Zarówno w głębokim PRL-u jak i już po przełomie politycznym ’89 roku książka nikomu do niczego nie pasowała. Podzieliła smutny los prawdy historycznej. W przestrzeni publicznej nikogo nie interesuje prawda. Są tylko mity narodowe, gloryfikacje incydentalnych wypadków, powszechne przemilczanie większości wydarzeń, odczłowieczanie wrogów i demonizowanie przeciwników politycznych. Narracja historyczna epoki PRL-u sprowadzała się do jednoznacznego wzgardzenia przedwojenną formą państwowości, rządem i wszystkimi jego „agencjami”. Na tle tej degrengolady miały być tylko jednostkowe ale za to heroiczne czyny żołnierskie – najlepiej prostych żołnierzy z ludu, którzy w obliczy przeważającego liczebnie i technicznie wroga dają mu odpór. I ten post peerelowski przekaz właściwie funkcjonuje do dziś. Dla przeciętnego Polaka katastrofa z września ’39 sprowadza się do brawurowej walki do ostatniego żołnierza gdzie kamieniami milowymi są takie wydarzenia jak Westerplatte, Wizna, Mokra… Zapomina się przy tym, że na tle ponad miliona żołnierzy Wojska Polskiego te wspomniane bitwy są tylko potyczkami kilkuset żołnierzy, a co z resztą „silnych, zwartych i gotowych”? Po upadku PRL-u pojawiła się nowa narracja, która przejęła ten narodowy kult bohaterstwa żołnierza polskiego, uzupełniając go o rehabilitację przedwojennej państwowości, a nawet jego skompromitowanego establishmentu. Współczesna tez sprowadza się, że Polska mogła się nie tylko skutecznie obronić, a nawet wygrać militarnie z Wermachtem gdyby nie zdradziecki atak sowietów ot tyłu. Aby dowiedzieć się jak było naprawdę, to wystarczy zapoznać się z pierwszą lepszą, wyposażoną w aparat naukowy monografią na ten temat.
Autor zdaje się opisywać wydarzenia z pożyci prawie że autobiograficznych. Szczepański był uczestnikiem kampanii wrześniowej i przeszedł szlak bojowy tożsamy z przeżyciami głównego bohatera. Akcja zamknięta jest między dwa główne akty dramatu czyli między sierpniową mobilizacją, a wrześniową kapitulacją. W powieść zaczyna się atmosferą napięcia w oczekiwaniu na przyszłe wypadki i prowojennym entuzjazmem. Skala odrealnienia polskich elit a za tym społeczeństwa była posunięta na tyle daleko, że nie tylko uważaliśmy się za regionalne mocarstwo, ale za stronę, która przejmie inicjatywę w tym konflikcie. Konfrontacja z rzeczywistością przyszła już w zaledwie w kilkadziesiąt godzi później, gdzie jednostka narratora powieści wyruszyła z koszar na wschód kraju i tak będzie się posuwać przez 2/3 powieści. To jest często spotykany przez mnie motyw we wspomnieniach weteranów września, że nieustanie byli w odwrocie przed niewidocznym przeciwnikiem, który materializował się tylko po przez lotniczy obstrzał i bombardowania. Szczepański doskonale oddał deprymujący nastrój takiej sytuacji. Odział konnej artylerii z dnia na dzień dowiaduje się o upadku coraz to nowych miast jak Kraków i Łódź. Stykają się z przerażonymi uchodźcami, którzy nie wierzą w skuteczną zaporę jaką może dać polskie wojsko. Do starć z wrogiem dochodzi dopiero w połowie września. Z racji rodzaju broni jaki reprezentuje formacja bohatera jest to walka na dystans. Co powoduje, że zadawanie i przyjmowanie śmierci jest nieco surrealistyczne w opisie autora. Altarzyści nie wiedzą czy zadają przeciwnikowi straty i w jakim stopniu. Gdy jednostka skrwawiła się w bitwie pod Aleksandrowem spadają na żołnierzy mało budujące nowiny. Czyli atak ZSRR, który został w książce z konieczności cenzuralnych zredukowany do zaledwie wzmianki oraz ucieczka rządu za granicę wraz z naczelnym wodzem. Po mimo fatalistycznych nastrojów, odizolowani już żołnierze zamierzają walczyć dalej. W książce pojawia się jeszcze bardzo ciekawy, bo na czasie wątek relacji polsko-ukraińskich. Ostatni akt dramatu odgrywa się na ternach historycznej Galicji Wschodniej zamieszkałej w przeważającej mierze przez Ukraińców. Polscy żołnierze boją się ludności w nie mniejszym stopniu niż Niemców. Rani wolą znosić katusze transportu z oddziałem niż zostać we wsi „banderowców”. Ludność tylko pod groźbą terroru udziela wsparcia Wojsku Polskiemu. Z przekazów historycznych wiemy niezbicie, że Ukraińcy we wrześniu ’39 roku wydawali w ręce nazistów rannych lub zagubionych żołnierzy polski bądź nawet ich na miejscu mordowali. Była to niewielka uwertura przez ukraińskim ludobójstwem na masową skalę, które nastąpi za 4 lata. To już jest historia ale nie udawajmy dzisiaj, że tego nie było, bo wybiórcza pamięć historyczna mści się wydarzeniach najnowszych, a po drugie taką koniunkturalną amnezją obrażamy pamięć setek tysięcy niewinnych ofiar.
Ostatnie strony powieści są poświęcone poniżeniu w niewoli jenieckiej. Jest to opis niewoli takiej na gorąco, gdy dopiero żołnierzy się koncentruje w punktach zbornych aby ich następnie skierować do obozów jenieckich. Niezbyt mocno pilnowani mieli wielu sposobności ucieczki z których bohater książki Szczepańskiego skutecznie skorzystał. Ale zanim to się stało, jeńcy w poczuciu daremności swojego czynu żołnierskiego i ogólnego wycieńczenia przeżywają zupełny upadek morale. Konwojujący ich Niemcy nie znęcają się nad nimi specjalnie ale z lubością napawają się swoją przewagą i triumfem, która potwierdza jakoby ich rasistowski obraz świata. Niewola wiązała się też z głodem. Konwojentów jakby w ogóle nie interesowało wyżywienie mas jenieckich. Wygłodniali ludzie przeżywają tym razem fizyczne stadia upadku. Gdy kolumna jeniecka przechodzi prze ziemie zamieszkane już przez ludność polską, ta wspomaga rodaków w ramach swoich skromnych możliwości.
Książka kończy się takim specyficznym ludowym odczuciem rewanżyzmu, że nie jest to jeszcze koniec. Tak zresztą uważały ówczesne masy społeczne spoglądające na Zachodnich aliantów. Nie jest to konwencjonalna powieść wojenna mająca dostarczyć dreszczyku emocji lub podziwu dla bohaterskich czynów. Jest to bardziej sfabularyzowana kronika niefortunnej kampanii, gdzie przecenienie własnych sił i zasobów ściga się lekceważeniem możliwości śmiertelnie niebezpiecznego przeciwnika. Nie mogę nie dostrzec analogi do najnowszej wojny w Europejskiej. Ufny we własną propagandę Władimir Putin postanowił w trzy dni zawładnąć wielkim narodem słowiańskim. Gdy tym czasem ten zahartowany w trudach i gotowy na wielkie poświecenia lud nie zmierza oddawać za bezdurno oddawać swojej wolności. Kremlowskie sny imperialne rozwiały się niezwykle szybko, obnażając w gaciach króla z moskiewskiego zamku.
Książka Szczepańskiego opisująca „kampanię wrześniową” jest absolutną rewelacją wśród innych tego typu książek powieściowo-wspomnieniowych. Dla mnie jako osoby nieco wtajemniczonej w realia historyczne tamtego okresu wyjątkowość tej powieści polega na jej realizmie i symptomatycznym przykładzie dla wydarzeń na wszystkich frontach tej krótkiej wojny. Jakby ktoś chciał...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-04-07
„Porucznik Diabła” jest jednym z moich największych odkryć literackich z lamusa starych książek. Dla mnie ta powieść jest swoistą efemerydą pasjonującego kryminału w stylu Agathy Christie oraz retro kryminału na modłę serwowaną nam przez Marka Krajewskiego.
Autorem książki jest węgierka Maria Fagyas, której wczesne dzieciństwo przypadło na czasy, o których mówi książka czyli okres kilku lat przed wybuchem I Wojny Światowej. Fagyas z bezpiecznej perspektywy kilkudziesięciu lat, mieszkając w dalekich Stanach Zjednoczonych, poczyniła powieść osadzoną w realiach monarchii austro-węgierskiej, a właściwie zawężonej do elitarnego grona korpusu oficerskiego C.K. Armii. Powieść serwuje nam całą plejadę niezwykle interesujących postaci, które w większości są zawodowymi oficerami i, jak przystało na Austro-Węgry, ze wszystkich możliwych narodów habsburskiej monarchii. Z powodu tego, że nasi bohaterowie pełnią służbę we wszystkich zakątkach „kraju nad Dunajem”, akcja toczy się często w różnych miejscach, co daje nam możliwość poznania realiów życia codziennego większości regionów Austro-Węgier z klasycystycznym Wiedniem na czele.
Jednak główny trzon powieści osadził się na intelektualnym, a później także emocjonalnym pojedynku dwóch centralnych postaci powieści, prokuratorze wojskowym Emilu Kunze a niezwykle błyskotliwym i czarującym młodym porucznikiem Peterem Dorfrichtem. Zwykła procedura karno-sądowa przekształca się w dedukcyjną bitwę między stronami, potem wzajemną fascynację, aby na końcu osiągnąć fazę nienawiści i wzgardy.
Dzięki powieści możemy, niczym jak przez „fotoplastykon”, obejrzeć obyczajowość kasty oficerskiej C.K. Armii, jej kodeks moralny, pozycję społeczną i warunki bytowania. Jest to fascynująca przygoda dla każdego, kto interesuje się historią, a zwłaszcza historią naszych sąsiadów.
Trudno mi zrozumieć dlaczego ta książka jest zupełnie zapomniana, przy dzisiejszym trendzie czytelniczym na kryminały i powieści osadzone w minionych czasach, jest to absolutna perełka. Trafiłem na tę powieść zupełnie przypadkowo, a na pewno do niej jeszcze nie raz powrócę.
„Porucznik Diabła” jest jednym z moich największych odkryć literackich z lamusa starych książek. Dla mnie ta powieść jest swoistą efemerydą pasjonującego kryminału w stylu Agathy Christie oraz retro kryminału na modłę serwowaną nam przez Marka Krajewskiego.
Autorem książki jest węgierka Maria Fagyas, której wczesne dzieciństwo przypadło na czasy, o których mówi książka...
2016-11-18
Franz Kafka z wykształcenia prawnik, z wykonywanego zawodu - pracownik administracyjny, który z powodzeniem realizował karierę w Zakładzie Ubezpieczeń Robotników od Wypadków Królestwa Czeskiego w Pradze. W tej instucji wspiął się do rangi cenionego w urzędzie nadinspektora. Posiadał więc niezbędną wiedzę i doświadczenie aby w swojej powieści po mistrzowsku przedstawić administracyjno-biurokratyczne niedorzeczności w onirycznej wersji. Proces głównego bohatera Józefa K. jest dynamiczny, mamy wszczęcie postępowania, skierowania go do właściwego dla sprawy sądu („Pałać Sprawiedliwości” na strychu starej czynszowej kamienicy) dalej sprawa nabiera tępa, zaangażowany zostaje, za namową praktycznego wuja, adwokat, który składa wnioski, odwołania, sam oskarżony próbuje wpłynąć na tok postępowania w sposób nie formalny. W tym celu odwiedza osoby które mogą wywrzeć pozytywny wpływ na orzekających w jego sprawie niedostępnych i władczych sędziów. Fenomen książki polega między innym na tym, że cała fabuła jest poświęcona w rozwikłaniu i pozytywnym załatwieniu sprawy Józefa K. ale na żadnej stronicy nie znajdziemy żadnego najmniejszego konkretu, o co jest podsądny oskarżony, na jakiej podstawie prawnej, jakiego rodzaju wymiar sprawiedliwości rozpatruje sprawę. Myślę, że nie jeden z nas przy załatwianiu wszelkiego rodzaju spraw administracyjnych, miał do czynienia z „sytuacją kafkowską”, kiedy należało składać kolejne jakieś tam podanie, wypełniać formularze i oświadczenie, stawać przed kolejną instancją urzędniczą, by z czasem stracić orientację w zaawansowaniu sprawy i jej pierwotnego celu.
Dla mnie jest to rozprawa z kazuistyczną XIX wieczną machiną biurokracją typu niemieckiego, rozrosłą i sformalizowaną do absurdalnych rozmiarów, która siłą przymusu państwowego miażdżyła jednostki i poczucie zdrowego rozsądku, który jak wiemy nie jest nigdzie zadekretowany.
Ciekawy jest także surrealistyczny czarny humor Kafki. Na przykład ubawiło mnie zderzenie rezolutnego wuja Józefa K. z absurdalnościami procesu siostrzeńca. Równie zabawna była scena spotkania bohatera z malarzem Titorellim w jego „pracowni”, który był nękany przez napastliwe dziewczyny, które w swojej zapalczywości dorobiły sobie nawet klucz do jego atelier.
Powieść jest niezwykle trudna i wielowymiarowa, podchodziłem do niej kilkakrotnie. Myślę że sam Franz Kafka w swoim zapale twórczym, nie miał sprecyzowanej interpretacji opisywanej fabuły, tym bardziej, że w moim mniemaniu powieść jest niedokończona, a jej finalny obraz mógł być zupełnie inny. Sam autor nie planował jej upubliczniać i żądał jej zniszczenia po swojej śmierci.
Franz Kafka z wykształcenia prawnik, z wykonywanego zawodu - pracownik administracyjny, który z powodzeniem realizował karierę w Zakładzie Ubezpieczeń Robotników od Wypadków Królestwa Czeskiego w Pradze. W tej instucji wspiął się do rangi cenionego w urzędzie nadinspektora. Posiadał więc niezbędną wiedzę i doświadczenie aby w swojej powieści po mistrzowsku przedstawić...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toNajlepsza satyra antywojenna w historii literatury, zaserwowana w klimacie plebejskiej kultury naszego południowego sąsiada.
Najlepsza satyra antywojenna w historii literatury, zaserwowana w klimacie plebejskiej kultury naszego południowego sąsiada.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-02-04
Ponadczasowa komedia biurokratyczno-życiowa przedstawiająca w krzywym zwierciadle bardzo pospolite typu osobowościowe prowincjonalnych notabli.
Akcja utworu toczy się na rosyjskiej prowincji w pierwszej połowie XIX w. ale na dobrą sprawę mogła by się wydarzyć równie dobrze dzisiaj w jednym z polskich sielskich powiatów. Komedia Gogola dotyka tematu starego jak świat, czyli serwilizmu niższych rangą urzędników i obywateli przed osobami wyżej umiejscowionych w hierarchii. Kanwą dla utworu są takie ludzkie słabości jak płytkie karierowiczostwo, lizusostwo, głupota połączona ze strachem o swoją „małą stabilizację” w lokalnych piekiełkach różnych pomniejszych układów.
Podobno temat na komedię „Rewizor” podsunął Gogolowi sam Aleksander Puszkin, a inspiracją dla powstania tej prowokacyjnej i niebezpiecznej dla pomysłodawcy sztuki były autentyczne wydarzenia gdzieś hen daleko na niezmierzonych połaciach Imperium Rosyjskiego.
Nie chcę zdradzać szczegółów fabuły ale główną osią akcji jest zabawne qui pro quo, czyli mylne przekonanie, że niski w hierarchii urzędniczyna Chlestakow, hulaka i nieudacznik jest wszechmocną figurą wysłaną przez władzę centralną, który może zniszczyć jak i również wynieść na piedestał każdego kogo zechce.
Utwór wieńczy peanta: „Z czego się śmiejecie? Z samych siebie się śmiejcie!” Od razu przywołuje sobie w głowie niedawne obrazy z serwisów informacyjnych np. policjantów, którzy spędzili kilka dniówek na wycinaniu konfetti aby uświetnić przyjazd ministra, czy honorowanie wojskowymi salutami młodocianego, całkowicie przypadkowego pupila ministra obrony narodowej prze siwowłosych generałów Wojska Polskiego. „Rewizor” odgrywa się także tu i teraz i nie prędko zapadnie nad nim kurtyna…
Ponadczasowa komedia biurokratyczno-życiowa przedstawiająca w krzywym zwierciadle bardzo pospolite typu osobowościowe prowincjonalnych notabli.
Akcja utworu toczy się na rosyjskiej prowincji w pierwszej połowie XIX w. ale na dobrą sprawę mogła by się wydarzyć równie dobrze dzisiaj w jednym z polskich sielskich powiatów. Komedia Gogola dotyka tematu starego jak świat, czyli...
2017-03-01
Fryderyk Nietzsche i jego filozofia, to konfrontacja potęgi ludzkiego umysłu versus prawdziwe życie. Z życiorysu niemieckiego filozofa można wywnioskować, że to życie wygrało z gigantem filozofii. Nietzsche umarł niezupełnie doceniony przez współczesnych, nie pozostawiwszy po sobie rodziny, a ostatnie lata jego życia minęły w praktycznym obłąkaniu i odseparowaniu się od świata zewnętrznego. Dodatkowo, ku jego nieszczęściu, spuściznę filozoficzną Fryderyka Nietzschego wykorzystały kilkadziesiąt lat po jego śmierci przeróżnej maści kreatury i miernoty intelektu dla sowich ordynarnych celów. Z Adolfem Hitlerem i Alfredem Rosenbergiem na czele. W tym miejscu warto nadmienić, że Nietzsche podszywał się pod polskie pochodzenie, aby złośliwie drażnić pruskich nacjonalistów, zaś samą niemiecką kulturę uważał za upadłą.
W dorobku pisarskim Nietzschego dzieło „Tako rzecze Zaratustra” stanowi jego opus vitae , gdzie umieścił większość swoich założeń filozoficznych, do których dochodził przez lata w różnych traktatach. Podtytuł książki jest bardzo celny „Książka dla wszystkich i dla nikogo”. Traktuje ona o esencji ludzkiego życia, poszukuje celów ludzkiej egzystencji oraz aksjologicznych ram dla życia jednostki, czyli spraw, które dotyczą nas wszystkich. Ale jednocześnie jest ona niezwykle trudna w odbiorze. Aby nadążyć za myślą autor trzeba ją uważnie przestudiować, a nie czytać sobie do poduszki po ciężkim dniu. Jednocześnie pytania i tezy autora są niebywale abstrakcyjne i tak dalece odległe od poczciwej codzienności, że wydają się w pierwszym odruchu zbędne i przekombinowane. Przyznam się, że wiele wątków było dla mnie zbyt zagmatwanych, założenia filozoficzne zbyt abstrakcyjne, a sama lektura była jednym z większych wyzwań czytelniczych i to pomimo bardzo pięknego, literackiego języka. Jednak podświadomie czuje się emanującą z tekstu potęgę ludzkiej myśli, czego wyśmienitym muzyczny odzwierciedleniem jest poemat muzyczny Richarda Straussa „Tako rzecze Zaratustra”. Stylistyka przypowieści z życia i nauk Zaratustry jest według mnie bardzo mocno stylizowana na nowotestamentowe opisy życia wędrownego nauczyciela z Judei.
Może kiedyś, kiedy będę dysponował umysłem uwolnionym od codziennych spraw i problemów, powrócę do tej wymagającej książki i razem z autorem za rękę powędruje w stronę „światła bijącego od prawdy filozoficznej.” ;)
Fryderyk Nietzsche i jego filozofia, to konfrontacja potęgi ludzkiego umysłu versus prawdziwe życie. Z życiorysu niemieckiego filozofa można wywnioskować, że to życie wygrało z gigantem filozofii. Nietzsche umarł niezupełnie doceniony przez współczesnych, nie pozostawiwszy po sobie rodziny, a ostatnie lata jego życia minęły w praktycznym obłąkaniu i odseparowaniu się od...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-02-24
Jeżeliby zrobić sondaż i zapytać o najbardziej klasyczną powieść z dziedziny fantastyki naukowej, ja i mam nadzieje także wielu innych, odpowiedziałbym bez wahania „20.000 mil podmorskiej żeglugi” Juliusza Vernea.
Jest to nieco infantylna, ale bardzo urokliwa opowieść o ludzkich pragnieniach eksploracji dna mórz i oceanów. Książka powstała w dobie zafascynowania ludzkości nauką, a galopujący postęp techniczny odmienił życie ludzi niemalże z roku na rok. Jednak w czasach autora, człowiek nie był w stanie zbudować maszyny, która latałaby w powietrzu albo zanurzała się w morskie głębiny. Verne swoją książką chciał umożliwić ówczesnym czytelnikom niezwykłą morską podróż i zwrócić oczy opinii publicznej na potencjał i piękno jakie mogą dać ludzkości morskie odmęty.
Dodatkowo autorowi udało się stworzyć niezwykłe i bardzo interesujące postacie. Poczynając od zagadkowego geniusza czyli kapitana Nemo, który „stworzył” pierwszą na świecie łódź podwodną, skompletował wielonarodową załogę i uciekł od problemów świata i ludzi. Uzupełnieniem dla niego jest profesor Aronnax, który jest uosobieniem naukowca i pozytywisty. Za pomocą chłodnej logiki oraz ówczesnej wiedzy próbuje ogarnąć dziwy jakie serwuje mu kapitan Nemo i świat w jakim porusza się Nautilus. Ale aby nie było zbyt nudno i nadto uczenie mamy postać dziarskiego harpunnika Neda Landa, który zajmuje postawę zdecydowanie opozycyjną do tajemniczego kapitana. Jest obojętny na cuda jakie ma możliwość zobaczyć i niezwykłe sytuacje, w których uczestniczy. Jego plebejski spryt i determinacja w kluczowym momencie ratuje bohaterów.
Książka posiada niezwykły klimat przygody i odkrywania tajemnic natury. A wszystko to w uroczo staroświeckim już stylu. Jest to doskonała literatura dla dzieci i młodzieży, ale i starsi mogą oderwać się w przyjemny sposób od swoich codziennych spraw.
Jeżeliby zrobić sondaż i zapytać o najbardziej klasyczną powieść z dziedziny fantastyki naukowej, ja i mam nadzieje także wielu innych, odpowiedziałbym bez wahania „20.000 mil podmorskiej żeglugi” Juliusza Vernea.
Jest to nieco infantylna, ale bardzo urokliwa opowieść o ludzkich pragnieniach eksploracji dna mórz i oceanów. Książka powstała w dobie zafascynowania ludzkości...
Bracia Karamazow – przez lata wzdrygałem się przed podejściem do tej powieści. Objętość dzieła skutecznie schładzała mój czytelniczy zapał.
Jednak podjąłem próbę i w nagrodę wzbogaciłem swoje życie o jedną z najwybitniejszych pozycji pisarskich z jakimi dotąd obcowałem ( toczę wewnętrzny dyskurs, czy aby jednak nie jest to najwybitniejsza powieść jaką dotąd czytałem).
Tematyka, którą pasjonował się Dostojewski nigdy się nie starzeje. Pojęcia dotyczące celu życia, jego większego sensu, miłości, stosunku do świata, ludzi i Boga, są i będą naczelnymi tematami ludzkości.
Życiorysy trzech tytułowych bohaterów są przykładami trzech różnych postawa życiowych i sposobów na życie. Każdy jest inny, jednak wszystkich trzech łączy etos honoru, miłości i pragnienie odkrycia szerokorozumianej prawdy o sens naszego życia.
Z wątków z drugiego planu powieści bardzo poruszyła mnie smutna historia młodocianego Iljuszy, jego miłości do nieszczęsnego ojca, czy przygniatającego go poczucie odpowiedzialności za krzywdę wyrządzaną bezpańskiemu psu.
Znamienna jest także postać starca Zosimy, mnicha kochanego przez prosty lud, a swoją dobroć, modrość i czyste serce. Jego adwersarzami są mnisi z władz klasztornych, którzy z niskich pobudek i zazdrości pragną zniszczyć nimb świętości Zosimy. Wykorzystując do tego skostniałe doktryny i przesądy. Powyższy podział znajdziemy także dziś w każdej religii czy kościele.
Powieść jest wymagająca, musimy dysponować czasem i otwartym świeżym umysłem. Chętnie sięgnę po ta powieść za lad kilka, aby z nowej perspektywy jeszcze raz odpowiedzieć sobie na najważniejsze życiowo pytania.
Bracia Karamazow – przez lata wzdrygałem się przed podejściem do tej powieści. Objętość dzieła skutecznie schładzała mój czytelniczy zapał.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toJednak podjąłem próbę i w nagrodę wzbogaciłem swoje życie o jedną z najwybitniejszych pozycji pisarskich z jakimi dotąd obcowałem ( toczę wewnętrzny dyskurs, czy aby jednak nie jest to najwybitniejsza powieść jaką dotąd czytałem)....