-
ArtykułyCzytamy w weekend. 10 maja 2024LubimyCzytać13
-
Artykuły„Lepiej skupić się na tym, żeby swoją historię dobrze opowiedzieć”: wywiad z Anną KańtochSonia Miniewicz1
-
Artykuły„Piszę to, co sama bym przeczytała”: wywiad z Mags GreenSonia Miniewicz1
-
ArtykułyOficjalnie: „Władca Pierścieni” powraca. I to z Peterem JacksonemKonrad Wrzesiński8
Biblioteczka
2023-02-20
2019-10-05
Jest to bez wątpienia dzieło przełomowe w historii cywilizacji ludzkiej, które wywołało rewolucję światopoglądową wśród refleksyjnych jednostek na naszym globie. Jego znaczenie jest donośniejsze (to moja opina) niż heliocentryczne tezy Mikołaja Kopernika, które w swoim czasie również przeorały stary porządek myślowy. Nazwisko Karola Darwina stało się ogólnoświatowym symbolem przewrotu myślowego. Nauka, filozofia i nauki przyrodnicze jako takie nie mogą od tego momenty funkcjonować na dawną modłę. Ferment jaki wywołała teoria rewolucji Darwina podniecił gwałtowny sprzeciw wszelkiej maści wsteczniaków, obskurantystów czy konserwatystów, bojących się nowej prawdy obiektywnej i tego do czego ona doprowadzi. To tytaniczne znaczenie dla nauki, jakie wniosła teoria ewolucji, zaskakująco dziwnie koresponduje z naczelnym dziełem na ten temat Karola Darwina „O powstaniu gatunków drogą doboru naturalnego”. Książka, która jest naukowym manifestem nowego spojrzenia na historię życia jest na dzisiejsze czasy dość mało przystępna i niezbyt szokująca w swojej wymowie. Sam Darwin nie był człowiekiem śmiałym ani odważnym. Bardzo daleko mu było do rewolucjonisty walczącego ze starym porządkiem. Jest bezspornym faktem, że obawiając się ludzkiej krytyki i swojej nabożnej małżonki przez 20 lat bał się ujawniać swoje przełomowe przemyślenia. Dopiero rysujące się widmo uprzedzenia go przez innych, zmusiło tego statecznego człowieka do „odpalenia bomby”. Na szczęście dla sprawy logiczna i wręcz naturalna dla każdego znawcy tematu teoria Darwina znalazła prawdziwych wojowników o jej propagowanie, choćby w postaci Thomasa Henryiego Huxleya, zwanego przez bezradnych adwersarzy „buldogiem Darwina”. Odważnie i z pełnym przekonaniem lansował do szerokiej opinii publicznej idee ewolucji, nie bacząc na wściekły sprzeciw oponentów. Do historii nauki przeszła słynna debata oxfordzka, gdzie Huxley swoją logiczną argumentacją do krańcowej irytacji doprowadził miejscowych hierarchów kościelnych. Biskup Oxfordu, nie wiedząc jak poradzić sobie z dyskutantem, zapytał prof. Huxleya czy pochodzi od małpy ze strony matki czy ojca. Argumentacja niezgorsza od bieżących oszołomskich wypowiedzi niejakiego Cejrowskiego. Kościół stojący na straży dawnego porządku, czerpiący z tego układu korzyści materialne i społeczne, bojąc się utraty swoich licznych apanaży, będzie przez całe późniejsze dziesięciolecia zaciekle zwalczał teorię ewolucji. Ostatecznie oficjalne przedstawicielstwa kościołów chrześcijańskich we współczesnym świecie akceptują ewolucję jako niezaprzeczalny fakt naukowy. Choć najbardziej twardogłowe frakcje w największych wyznaniach religijnych czy odseparowane północnoamerykańskie sekty mają nadal z tym pewien problem.
Sama książka Karola Darwina jest na dzisiejszy czas nudnawa i przyciężka. Tezy przedstawiane przez Karola Drwina i przywoływane liczne przykłady są już nieco infantylne, gdyż dla człowieka z początków XXI w. są to po prostu oczywistości, do których nie trzeba nikogo przekonywać. Pamiętajmy jednak, że w tej książce padają pierwszy raz takie fundamentalne już na dzisiaj terminy jak „dobór naturalny”, „walka o byt” itp. Moim zdaniem dzieło Darwina spełniło już swoją rolę w historii nauki i na dzisiaj nie specjalnie nadaje się do użytku jako źródło wiedzy na temat ewolucji jako takiej. Jednak 150 lat jakie minęło od jej powstania posunęło naukę w tej dziedzinie o wiele dalej, gdzie niedzisiejsze argumenty „ojca teorii ewolucji” już po prostu nie przystają. Książka nie nadaje się też do czytania jako ciekawostka naukowa. Jej monotonno-archaiczny styl tylko może zniechęcać potencjalnych adeptów wiedzy o historii życia na Ziemi, a na pewno nie o to chodziło wielkiemu człowiekowi jakim był Karol Darwin.
Jest to bez wątpienia dzieło przełomowe w historii cywilizacji ludzkiej, które wywołało rewolucję światopoglądową wśród refleksyjnych jednostek na naszym globie. Jego znaczenie jest donośniejsze (to moja opina) niż heliocentryczne tezy Mikołaja Kopernika, które w swoim czasie również przeorały stary porządek myślowy. Nazwisko Karola Darwina stało się ogólnoświatowym...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-03-14
Kto by się spodziewał, że literacki ojciec Sherlocka Holmes’a, poza rewolucyjnymi jak na swoje czasy kryminałami, pisał także literaturę fantastyczno-przygodową. Czytając notę biograficznę Artura Conan Doyle’a dowiedziałem się, że autor w życiu wcale nie był takim drobiazgowym, zimnokrwistym racjonalistą jak jego literackie alter ego - doktor John Watson. Przez dużą część życia parał się spirytyzmem, gorąco wierząc w nadprzyrodzone, nieprzeniknione siły. Wizja, jaką stworzył w „Zaginionym Świecie” jest dość często wykorzystywana w literaturze. Mianowicie założył, że we współczesnym nam świecie istnieją jeszcze nieznane i dziewicze regiony, które kryją dawne, wydawałoby się zaginione światy. Na nieokreślonym geograficznie, zagubionym w górach Ameryki Południowej płaskowyżu żyją dawne formy życia jak dinozaury, ludzie pierwotni i najwcześniejsze formy hominidów. Tę prastarą pamiątkę paleozoiczną eksploruje grupa barwnych dżentelmenów uzbrojonych w sztucery myśliwskie i angielską flegmę. Sama powieść jest już na dzisiaj zupełnie zdezaktualizowana i nie da jej się traktować serio na miarę współczesnych wymagań literatury science-fiction. Ale jeżeli potraktujemy ją jako ciekawostkę z historii literatury, jest to naprawdę miło spędzony czas. No, może ostatni wątek historii zbyt mocno nadwyręży ł moją tolerancję. Główny bohater, aby przekonać londyńską opinię publiczną do swoich rewelacji z podróży, przywiózł na dowód pterodaktyla zamkniętego klatce. Aby spotęgować efekt, wypuścił go na oczach osłupiałej publiczności. Prastare zwierzę wywołało taki popłoch, że otwarto okno, przez które latający gad wyfrunął w kierunku mostu Westminsterskiego. Tego już było trochę (jak dla mnie) za dużo. Aha, na podstawie tej powieści powstał latach 20-tych niemy film. Jego staroświecka technika filmowa, między innymi sceny przedstawiające walkę tyranozaura z triceratopsem, doskonale pasują do trącącej myszką książki. Generalnie jednak jest to fajna odskocznia.
Kto by się spodziewał, że literacki ojciec Sherlocka Holmes’a, poza rewolucyjnymi jak na swoje czasy kryminałami, pisał także literaturę fantastyczno-przygodową. Czytając notę biograficznę Artura Conan Doyle’a dowiedziałem się, że autor w życiu wcale nie był takim drobiazgowym, zimnokrwistym racjonalistą jak jego literackie alter ego - doktor John Watson. Przez dużą część...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-02-13
Pomimo wielkiej roli „Cierpień młodego Wertera” dla historii literatury i filozofii doby romantyzmu, na dzisiaj jest to książka w swojej formie „nie z tego świata”. Poprzez swoje zanurzenie, w nie do końca dziś zrozumiałych, zawiłościach romantyzmu współczesny czytelnik nie lada się namęczy w obcowaniu z tym dziełem. Gdyby nie mój wielki szacunek dla autora Johanna Wolfganga Goethego, pewnie nie dotrwałbym do końca lektury, tak jak to zrobiłem przed laty w liceum. Centralną postacią jest młody, bardzo wrażliwy młodzieniec, który poprzez listy kierowane do swojego przyjaciela uzewnętrznia swoje zawiłe stany emocjonalne i dość dziwaczne przygody. Jako archetyp bohatera romantycznego Werter zakochuje się nieszczęśliwie w Lotcie. Pięknej dziewczynie, która wykazuje równie piękny charakter opiekując się domem i młodszym rodzeństwem po śmieci matki. Na nieszczęście dla Wertera, Lotta jest już wybranką innego. I w tym miejscu mamy znany z literatury i z życia motyw miłosnego trójkąta, w którym jedna ze stron nie ujawnia swojego afektu, a pod przykrywką przyjaźni podtrzymuje swoją namiętność. Takie tajenie swoich uczuć, jak i niemożność odseparowania się od obiektu westchnień, zazwyczaj prowadzi do katastrofy. Nie inaczej było z naszym romantycznym bohaterem, który jako nieodrodne dziecko swoich czasów, wybrał jedyne możliwe rozwiązanie dla ludzi jego stanu społecznego i wyznawanych wartości. Na dzisiejsze standardy sam bohater, jak i uwarunkowania sytuacyjne tego niezręcznego trójkąta miłosnego, są już bardzo anachroniczne i nie przemawiają tak silnie do czytelnika jak przed ponad 200 laty. Ale psychologiczny „efekt Wertera” jest silny aż do dziś. Chodzi tutaj o naśladownictwo różnych znanych i szanowanych w pewnych kręgach osób w ich desperackich czynach. Nie jeden raz samobójstwo znanej postaci było powielane przez wiernych fanów współodczuwających stany emocjonalne swojego idola.
Pomimo wielkiej roli „Cierpień młodego Wertera” dla historii literatury i filozofii doby romantyzmu, na dzisiaj jest to książka w swojej formie „nie z tego świata”. Poprzez swoje zanurzenie, w nie do końca dziś zrozumiałych, zawiłościach romantyzmu współczesny czytelnik nie lada się namęczy w obcowaniu z tym dziełem. Gdyby nie mój wielki szacunek dla autora Johanna...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-12-10
Eurypides - jeden ze słynnej trójki greckich tragików okresu klasycznego starożytnej Grecji. Tworzone przez niego tragedie, choć mocno nawiązujące do helleńskiej mitologii oraz ówczesnych problemów społecznych, są wielkim studium psychologicznym człowieka w sytuacji kryzysu. Eurypides celował w osadzaniu w głównych rolach swoich tragedii kobiet, które ze względu na złożoną osobowości i bardziej emocjonalne reagowanie na świat stanowiły wdzięczny materiał dla sztuk odgrywanych w antycznym teatrze. Życie samego Eurypidesa również mogło być kanwą dla ciekawej sztuki. Największe tryumfy świecił już jako człowiek dojrzały. Cała zachowana po nim spuścizna artystyczna dotyczy tylko jego schyłkowego okresu działalności, gdy był już niemalże starcem. Wielka szkoda, że nie możemy choć poglądowo mieć wgląd w to, jak kształtowała się jego kilkudziesięcioletnia droga artystycznego rozwoju. Dodatkowo okres jego największej aktywności przypada na smutne lata bratobójczej Wojny Peloponeskiej. Ten destrukcyjny konflikt załamał prymat Aten w świecie greckim, a co za tym idzie, dał kres systemowi demokratycznemu. Po tej niszczycielskiej wojnie kultura grecka już nigdy nie powróciła do swojej szczytowej formy. Eurypides, jako mieszkaniec Aten, był świadkiem jak kilkadziesiąt lat wojny niszczyło kraj i gubiło ludzi. Sama śmierć wielkiego tragika była niczym z jego utworów. Już jako przeszło 80-letni sędziwy starzec rezydował na dworze jednego z królów macedońskich, gdzie w wyniku makabrycznego incydentu został rozszarpany przez królewskie psy gończe.
Jako twórca teatralnych przedstawień szokował swoich współczesnych łamaniem sztywnej konwencji odgrywania klasycznej sztuki greckiej. Chętnie eksperymentował i wprowadzał nowości, takie jak odgrywane interwencje bogów z olimpijskiego panteonu, tzw. słynne „deus ex machina”. Jak już wspomniałem, najchętniej osadzał w głównych rolach kobiety i to kobiety silne, władcze oraz mściwe. To bardzo gorszyło ateńską widownię, z tego względu, że status kobiet helleńskich był bardzo upośledzony społecznie i sprowadzony głównie do roli piastunki domowego ogniska. Nawet role kobiece w teatrze ogrywali mężczyźni w kobiecych maskach. Skutek był taki, że pośmiertna sława Eurypidesa znacznie przewyższyła tę, gdy oglądał za życia swoją piękną ojczyznę. Coś jednak w tym jest. Jego bohaterki, nawet dzisiaj, to bardzo kontrowersyjne studium psychologiczne kobiet. Postać w jednej z jego tragedii, Elektra, mści się na swojej matce za wcześniejsze zamordowanie ojca. Ta dość szokująca sytuacja stała się odniesieniem dla współczesnej psychologii, tworząc tzw. kompleks Elektry. Najbardziej dla mnie wstrząsająca jest jednak postać Medei. Kobiety porzuconej przez swojego męża dla innej. Medea bierze sprawy w swoje ręce i morduje rywalkę. Ale tego jej mało, chce dalej mścić się na swoim wiarołomnym mężu i aby zadać mu najgłębszy cios morduje swoje dzieci. Widmo „samounieszczęśliwienia” siebie tym czynem na całe życie jest słabsze od rządzy zemsty i rewanżu. Dla antycznych widzów tego było za wiele i sztuka była bardzo mało popularna. Co ciekawe, w XX w. ruch feministyczny chętnie sięgał po motyw Medei, czyniąc z niej kobietę symbol, która walczy o samodzielny wpływ na swoje życie w świecie zdominowanym przez mężczyzn.
Eurypides - jeden ze słynnej trójki greckich tragików okresu klasycznego starożytnej Grecji. Tworzone przez niego tragedie, choć mocno nawiązujące do helleńskiej mitologii oraz ówczesnych problemów społecznych, są wielkim studium psychologicznym człowieka w sytuacji kryzysu. Eurypides celował w osadzaniu w głównych rolach swoich tragedii kobiet, które ze względu na złożoną...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-10-19
To jeden wielki paradoks, że „Monachomachia” czyli wojna mnichów, będąca w swoim przesłaniu satyrą i krytyką stanu duchownego przedrozbiorowej, Polski wyszła spod pióra prominentnego hierarchy kościelnego, jakim był Ignacy Krasicki, piastujący między innym godność arcybiskupa gnieźnieńskiego. Autor, będący czołowym człowiekiem Kościoła, musiał wiedzieć o czym pisze. Krasicki polsko-niemiecki arystokrata, człowiek wykształcony, zafascynowany ideami oświecenia z pewnością zżymał się na widok zaściankowego, zacofanego i mało lotnego kleru. Który raz zdobywszy swoją przewagę społeczno-materialną gnuśniał w swoim obskurantyzmie i zachłannym zaspakajaniu najniższych potrzeb. Jako hierarcha kościelny nie mógł bezpośrednio zaatakować stanu, z którego sam się wywodził, więc posłużył się poematem heroikomicznym, dzięki czemu wzbogacił polską literaturę o bardzo oryginalną pozycję, która zachowała swoją aktualność i do dzisiaj przyprawia o śmiech kolejne pokolenia czytelników, którzy czytają ją na swoich tabletach.
Sam Krasicki jednak też nie jest człowiekiem bez zarzutu. Przyjaźnił się z królem Stanisławem Augustem Poniatowskim, z którym łączyły go idee oświeceniowe, ale już nie poparł otwarcie Króla w jego planach reformatorskich dla kraju. Po I rozbiorze Polski znalazł się ze swoim urzędem i dobrami pod panowaniem Prus. W zmienionej sytuacji przelał swój sentyment na króla Prus Fryderyka II Wielkiego, z którym utrzymywał przyjacielskie stosunki, a który odwdzięczał się nadaniami godności arystokratycznych dla swego nowego polskiego podanego. Ja wiem, że wszyscy jesteśmy tylko ludźmi i pewnie sam zachowałbym się tak samo, ale w stosunku do takich historycznych postaci pozostaje jednak niesmak.
To jeden wielki paradoks, że „Monachomachia” czyli wojna mnichów, będąca w swoim przesłaniu satyrą i krytyką stanu duchownego przedrozbiorowej, Polski wyszła spod pióra prominentnego hierarchy kościelnego, jakim był Ignacy Krasicki, piastujący między innym godność arcybiskupa gnieźnieńskiego. Autor, będący czołowym człowiekiem Kościoła, musiał wiedzieć o czym pisze....
więcej mniej Pokaż mimo to2017-05-17
Człowiek od najdawniejszych czasów próbował odpowiedzieć sobie na odwieczne pytanie „skąd jesteśmy i dokąd zmierzamy” - pytanie, które jest aktualne do dziś i do tego momenty nie ma na nie odpowiedzi. Człowiek w zaczątkach różnych form cywilizacji zazwyczaj wybierał dwa sposoby na wyjaśnienie swego miejsca we wszechświecie: albo za pomocą dogmatycznych religii albo poprzez barwne i ciekawe przypowieści, wieloznaczeniowe baśnie o bogach i herosach. Pogodni starożytni Hellenowie, żyjąc w łagodnym klimacie i bezpiecznej kolebce swojej państwowości zabezpieczonej morzami i górami, stworzyli jedną z najciekawszych form wyjaśnienia sobie rzeczywistości za pomocą barwnych mitów. Grecy przy okazji tłumaczenia sobie osobliwości natury i różnic kulturowych, stworzyli niejako podwaliny dla nowożytnej kultury Zachodu.
Prof. Jan Parandowski dokonał literackiej syntezy informacji dostępnych o mitach helleńskich, które (należy o tym pamiętać) w swoich czasach nigdy nie były zebrane w jeden tom i ujednolicone. Całość jest spięta ładną klasyczną polszczyzną, rodem z przedwojennych środowisk uniwersyteckich, jak chociażby Uniwersytet im. Jana Kazimierza we Lwowie. Polecam tą książkę jako doskonałe źródło do zapoznania się, lub co bardziej prawdopodobne, do odświeżenia sobie mitologii antycznej Grecji. Wiedza zawarta w tomie Parandowskiego szczególnie przydatna jest przy odczytywaniu i intepretowaniu chociażby dzieł sztuki i architektury (zarówno tej dawnej jak i współczesnej) czy też filozofii. Ponadto jest to wiedza uniwersalna, wzmacniająca erudycję, a co najfajniejsze, jest to wiedza w pełni rozumiana i ceniona przez wszystkich wykształconych przedstawicieli kultury Zachodu, co cementuje poczucie przynależności do jednej wielkiej, paneuropejskiej rodziny cywilizacyjnej.
Człowiek od najdawniejszych czasów próbował odpowiedzieć sobie na odwieczne pytanie „skąd jesteśmy i dokąd zmierzamy” - pytanie, które jest aktualne do dziś i do tego momenty nie ma na nie odpowiedzi. Człowiek w zaczątkach różnych form cywilizacji zazwyczaj wybierał dwa sposoby na wyjaśnienie swego miejsca we wszechświecie: albo za pomocą dogmatycznych religii albo poprzez...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-01-22
Epos o Gilgameszu jest uznawany za najstarszy znany poemat epicki jaki wytworzyła ludzka cywilizacja. Liczy sobie już 5000 lat. W treści pojawiają się liczne archetypy typowe dla całej starożytnej mitologii. Można by wiele pisać o uniwersalnych, wzniosłych motywach w nim zawartych, jak ludzkie pragnie zdobycia nieśmiertelności, siła przyjaźni, wewnętrzna przemiana bohatera, czy odwieczny w literaturze motyw drogi z towarzyszącą mu przygodą. Ja jednak chce się skupić na niezwykłym odkryciu, zdeprecjonowanym przez współczesną poprawność polityczno-religijną, a mianowicie mezopotamskim opisie wielkiego kataklizmu zadanego ludzkości przez bogów, jakim był potop obliczony na wyniszczenie zepsutej rasy ludzkiej i stworzenia nowego początku.
Młody asyriolog George Smith w latach 70-tych XIX w. w zaciszu pracowni British Muzeum zajął się odcyfrowaniem glinianych tabliczek dostarczonych wcześniej w skrzyniach przez ekspedycje archeologiczne. Wyniku jego pracy, ponownie po tysiącleciach, światło dzienne ujrzał Epos o Gilgameszu oraz pojawiający się tam obszerny wątek o potopie. W celu uzupełnienia brakujących fragmentów tekstu, przy wsparciu finansowym Daily Telegraph, pojechał na Bilski Wchód szukać brakujących tabliczek. W ciągu pięciu dni eksploracji ruin dawnej stolicy Asyrii odnalazł brakujące elementy tekstu. A o to w skrócie to, co udało mu się odczytać na temat potopu. Jeden z bogów ostrzegł wybranego przez siebie człowieka przed wielkim potopem. W celu uratowania siebie, swojej rodziny, ma zbudować statek, na którym znajdują schronienie również zwierzęta i rośliny. W dalszej części mam opis o wylądowaniu statku na szczycie góry, potem starsza wersja Noego wysyła gołębice i kruka. Różnice jakie można zaobserwować, to wielobóstwo w mezopotamskiej wersji i imię głównego ocalonego Utnapisztin, zamiast swojsko brzmiącego Noego. Podobieństwa są tak uderzające, że nie mam żadnych wątpliwości, że hebrajscy kapłani zapożyczyli sobie bardzo sugestywną legendę i wykorzystali ją do wzbogacenia kanonu prapoczątków swojej wiary.
Zjawisko przenikania się kultur i wierzeń oraz wzajemnego zapożyczania atrakcyjnych motywów kulturowych jest naturalne i obecne we wszystkich epokach i cywilizacjach ludzkich. Czy się to komuś podoba czy nie, należy zaakceptować fakt, że tekst biblijny wielu miejscach jest kompilacją bądź mówiąc łagodniej inspirowany starszą „pogańską” wersją.
Ciekawą wizja artystyczną eposu o Gilgameszu jest polski film krótkometrażowy dostępny na YouTube-ie.
Epos o Gilgameszu jest uznawany za najstarszy znany poemat epicki jaki wytworzyła ludzka cywilizacja. Liczy sobie już 5000 lat. W treści pojawiają się liczne archetypy typowe dla całej starożytnej mitologii. Można by wiele pisać o uniwersalnych, wzniosłych motywach w nim zawartych, jak ludzkie pragnie zdobycia nieśmiertelności, siła przyjaźni, wewnętrzna przemiana bohatera,...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-01-18
Wielkie odkrycia archeologiczne z XIX i XX w. umożliwiły nam dostęp do zaginionej przed tysiącleciami historii i literatury Bliskiego Wchodu. Szczególnie doniosłym wydarzeniem w tym względzie było odkopanie z piasków pustyni asyryjskiej stolicy Niniwy wraz z ogromną biblioteką króla Assurbanipala. Tysiące glinianych tabliczek pokrytych pismem klinowym po dziesiątkach wieków zapomnienia, przemówiły do nas poematami o stworzeniu świata i ludzi. Ich lektura skłania mnie do szokującego przeświadczenia, że starożytni redaktorzy biblijnej Księgi Rodzaju wprost czerpali z bogatej mitologii Międzyrzecza, a biblijna narracja o kreacjonistycznej wizji stworzenia świata jest kompilacją! z wiele starszej politeistycznej wersji.
„Enuma elisz” babiloński poemat o stworzeniu świata. Utwór w zachowanej formie pisanej liczy już sobie ponad 4000 lat!!! Zafascynował mnie przede wszystkim swoją sędziwością, sięgającą prapoczątków wszelkich cywilizacji, języków pisanych, systemów religijno-filozoficznych. Przy pierwszym kontakcie wydaję się, że jest to trudna w odbiorze, niezbyt wyrafinowana kosmogonia. Lecz przy wnikliwszej analizie można znaleźć liczne elementy wspólne z biblijną Księgą Rodzaju. Czytamy tam na przykład, że na początku istniała tylko woda i panował chaos. Z tego chaosu narodzili się pierwsi bogowie. W wyniku walki pomiędzy nimi świat podzielił się na dwie części, z których jedna stała się ziemią, a druga niebem, następnie poprzez zmieszanie krwi bogów z gliną powstał człowiek. Finalnie dnia siódmego, dzieło wykuwania się świata zostało ukończone i zapanował spokój, odbyła się wspólna uczta bogów. Podobieństwa do później powstałych wersetów biblijnych są uderzające i dają sporo do myślenia. Cała mitologia Mezopotamii może być pierwowzorem dla licznych starotestamentowych motywów. Należy wymienić tutaj w pierwszy rzędzie mit o potopie, który bardzo obszernie jest opisany w pierwszym znanym w historii eposie bohaterskim czyli „Mit o Gilgameszu”. Historia sumeryjskiego poprzednika Noego i jego fortelu z arką została opisana o 2000 lat wcześniej niż starotestamentowa przypowieść. Sumeryjskie „wieże sakralne”, tzw. Zigguraty były kanwą dla historii o wieży Babel. Nawet sam rajski ogród, stworzony dla pierwszych ludzi, występuje w sumeryjskich podaniach. Sama Biblia dość precyzyjnie podaje geograficzne współrzędne rajskiego Edenu, tj. w dorzeczu czterech wielkich rzek, wymieniając między innymi rzekę Tygrys i Eufrat.
Wielkie odkrycia archeologiczne z XIX i XX w. umożliwiły nam dostęp do zaginionej przed tysiącleciami historii i literatury Bliskiego Wchodu. Szczególnie doniosłym wydarzeniem w tym względzie było odkopanie z piasków pustyni asyryjskiej stolicy Niniwy wraz z ogromną biblioteką króla Assurbanipala. Tysiące glinianych tabliczek pokrytych pismem klinowym po dziesiątkach...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-11-11
„Kandyd” jest dla mnie swoistym polem bitwy na którym Voltaire wojuje przeciwko oświeceniowej filozofii, stylu życia i porządkom społecznym. Używając literackiej satyry atakuje ówczesne rządy, kler, inkwizycję oraz panujące uprzedzenia klasowe. „Powiastka filozoficzna” powstała w połowie XVIII w. i była obliczona na rozprawę z bolączkami swojego czasu, więc większość zawartej w niej z kwestii dzisiaj „trąca nieco myszką”, jednak główny front rozprawy, a mianowicie podważanie modnej wówczas leibnizowskiej filozofii optymizmu według której „ ludzie żyją w najlepszym z możliwych światów” , a brutalną prawdą życia codziennego nie traci nic na swojej aktualności. Autor w zwieńczeniu swego dzieła nawołuje do porzucenia spraw wielkiego świata i płonnych prób jego naprawy na rzecz budowania swojej własnej małej stabilizacji - „trzeba uprawiać nasz ogródek”. Ja osobiście odbieram to jako apel do pracy nad samym sobą i swoim najbliższym otoczeniem, dbania o swój autonomiczny świat i cieszenia się małymi rzeczami, których życie nam przecież nie skąpi.
„Kandyd” jest dla mnie swoistym polem bitwy na którym Voltaire wojuje przeciwko oświeceniowej filozofii, stylu życia i porządkom społecznym. Używając literackiej satyry atakuje ówczesne rządy, kler, inkwizycję oraz panujące uprzedzenia klasowe. „Powiastka filozoficzna” powstała w połowie XVIII w. i była obliczona na rozprawę z bolączkami swojego czasu, więc większość...
więcej mniej Pokaż mimo to
Stanisław Zieliński pisał krótkie artykułu na temat ówcześnie wydawanych pozycji wydawniczych. Całość została spięta serią pod tytułem „Wycieczki Balonem”. Przejrzałem kilka recenzji i na tyle mi się spodobały, że zebrałem po antykwariatach całą serię na którą składa się sześć tomów. Jednocześnie pragnę ostrzec, że należy z tym uważać, bo jest to naprawdę mega „wykop” dla koneserów staroci. Pierwszy tom obejmuje eseje Zielińskiego z lat 1960-61 a więc epokę świeżo po stalinowską i wspomniane „nowości wydawnicze” są właśnie z tego szarego czasu. Z racji tego że lubię starą solidną literaturę, to ten zbór jest w sam raz dla mnie. Zieliński był znany jako mistrz krótkiej formy, absurdalnych i pisanych ze swadą opowiadań. Polubiłem ten jego kpiarski humor, który dzisiaj już na pewno nikogo by nie zaszokował ale dla mnie posiada gawędziarski urok doświadczonego i wykształconego dziadka. W takim stylu też są spreparowane poszczególne eseje. Autor generalnie skłania się do poglądu, że powieści sentymentalno-wspomnieniowe zawsze będą miały wzięcie ponieważ: „przeszłość się przeżywa, teraźniejszością się tylko żyje”. We wczesnych latach 50-tych rozprzestrzeniała się masowa w medycynie penicylina, która z pewnością uratowała życie wielu milionom ludzi, którzy przed jej wynalezieniem, zazwyczaj umierali przedwczesną, często przypadkową śmiercią. Odkrywca tego epokowego medykamentu Aleksander Fleming jest właściwie nieznany. A trzeba pamiętać, że prowadził jeszcze aktywną pracę naukową w latach 50-tych. Autor był uczestnik II Wojny Światowej był jednocześnie świecie przekonany, że po zwycięstwie nad Niemcami, Adolf Hitler będzie pojmany i wystawiany na pośmiewisko gawiedzi aby „odbrązowić” tą przegraną kreaturę. Stał się inaczej i o czym mówi książka „Ostanie dni Hitlera”. Absurdalność i płytki mistycyzm jaki panował w bunkrze Hitlera w jego ostatnich dniach Zieliński kwituje cytatem: „Na nieszczęście równie niebezpiecznie jest być zdrowym w domu wariatów, jak być wariatem wśród zdrowych”. Jedna z recenzji jest poświęcona Melchiorowi Wańkowiczowi, jako niezastąpionemu literackiemu gawędziarzowi z Kresów. Jego niepowtarzalny styl i słownictwo broniło się tak skutecznie, że liczni naśladowcy musieli wysiąść w takcie tej konkurencji z Wańkowiczem. Nie wiadomo na ile przedziwne określenia z prozy Wańkowicza były zaczerpnięte z jego autentycznych obserwacji i zasłyszanych rozmów, a na ile były to neologizmy fabrykowane przez bystrego pisarza. Dla mnie to nie ważne, bo liczy się efekt końcowy. Rubaszny styl kresowiaka można ująć z cytacie z Wańkowicza: (..) pojechał na żarcie jak pleban na Marcie(..) Zieliński sporo miejsca poświecił ówczesnym pisarzom wspomnieniowym chcących ocalić od zapomnienia miniony przedwojenny świat. I tutaj też możemy wspomóc się cytatem: „Każdy ma swoje obrazy przeszłości i nimi żyje”. Ciekawy była recenzja o książce na temat Cezarego Borgii – znaną kanalię, sodomitę i zbrodniarza na papieskim tronie. Zielińskiego dziwi dla czego ludzie tak bardzo interesują się tak zepsutymi i odpychającymi osobnikami nawet po wiekach. Podsumował to stwierdzeniem: „Przed domem zbrodni zawsze kupa gapiów. O mordercy mówi się zawsze więcej niż np. o laureacie nagrody Nobla. Zło po prostu przyciąga atencję”. Na koniec wspomnę o eseju poświęconemu radzieckiemu literacie i publicyście jakim był Michał Kolcow. Tutaj Zieliński mnie nie lada zagotował. Ten aktywny działacz komunistyczny, był między innymi współtwórcą czasopisma „Ogoniok”. W latach 30-tych był zagranicznym korespondentem „Prawdy” oraz uczestnikiem wojny domowej w Hiszpanii, gdzie na zawsze został upamiętniony przez Ernesta Hemingwaya w powieści „Komu bije dzwon”. Wszystko Zieliński o nim pisze i przytacza jego krytykę carskich czasów w Rosji. Ale ani słowem jednak nie zająknął się, że ten dziarski, czterdziestoletni bohater jego eseju został „rozwalony” po brutalnym śledztwie 1940 roku na Łubiance w Moskwie. Nie sądzę aby Zieliński była na tyle niezorientowany aby od razu nie odszyfrować tej informacji. Rozumiem, że nie mógł lub po prostu nie chciał o tym pisać. Ale jeżeli nie możesz pisać, prawdy, a chamskie przemilczenia tak ważkich spraw są równoznaczne z kłamstwem, to po co w ogóle o nim pisał. Nie możesz powiedzieć prawdy, to nie mów nić, tak jest moja dewiza! I w tym miejscu przypomniałem sobie, że Stanisław Zieliński był przez wiele lat aktywnym tajnym współpracownikiem bezpieki i nad wyraz obficie donosił na swoje środowisko zawodowe, a dowody na ten proceder „krzyczą” z archiwów Instytutu Pamięci Narodowej.
Stanisław Zieliński pisał krótkie artykułu na temat ówcześnie wydawanych pozycji wydawniczych. Całość została spięta serią pod tytułem „Wycieczki Balonem”. Przejrzałem kilka recenzji i na tyle mi się spodobały, że zebrałem po antykwariatach całą serię na którą składa się sześć tomów. Jednocześnie pragnę ostrzec, że należy z tym uważać, bo jest to naprawdę mega „wykop” dla...
więcej Pokaż mimo to