-
ArtykułyBieszczady i tropy. Niedźwiedzia? Nie – Aleksandra FredryRemigiusz Koziński3
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 26 kwietnia 2024LubimyCzytać271
-
ArtykułySzpiegowskie intrygi najwyższej próby – wywiad z Robertem Michniewiczem, autorem „Doliny szpiegów”Marcin Waincetel6
-
ArtykułyWyślij recenzję i wygraj egzemplarz „Ciekawscy. Jurajska draka” Michała ŁuczyńskiegoLubimyCzytać2
Biblioteczka
2023-03-12
2023-03-09
2023-03-07
2023-03-07
2023-03-06
2023-03-06
2023-03-06
2023-03-03
2023-02-27
2023-02-26
2023-02-25
2023-02-24
2023-02-20
Stanisław Zieliński pisał krótkie artykułu na temat ówcześnie wydawanych pozycji wydawniczych. Całość została spięta serią pod tytułem „Wycieczki Balonem”. Przejrzałem kilka recenzji i na tyle mi się spodobały, że zebrałem po antykwariatach całą serię na którą składa się sześć tomów. Jednocześnie pragnę ostrzec, że należy z tym uważać, bo jest to naprawdę mega „wykop” dla koneserów staroci. Pierwszy tom obejmuje eseje Zielińskiego z lat 1960-61 a więc epokę świeżo po stalinowską i wspomniane „nowości wydawnicze” są właśnie z tego szarego czasu. Z racji tego że lubię starą solidną literaturę, to ten zbór jest w sam raz dla mnie. Zieliński był znany jako mistrz krótkiej formy, absurdalnych i pisanych ze swadą opowiadań. Polubiłem ten jego kpiarski humor, który dzisiaj już na pewno nikogo by nie zaszokował ale dla mnie posiada gawędziarski urok doświadczonego i wykształconego dziadka. W takim stylu też są spreparowane poszczególne eseje. Autor generalnie skłania się do poglądu, że powieści sentymentalno-wspomnieniowe zawsze będą miały wzięcie ponieważ: „przeszłość się przeżywa, teraźniejszością się tylko żyje”. We wczesnych latach 50-tych rozprzestrzeniała się masowa w medycynie penicylina, która z pewnością uratowała życie wielu milionom ludzi, którzy przed jej wynalezieniem, zazwyczaj umierali przedwczesną, często przypadkową śmiercią. Odkrywca tego epokowego medykamentu Aleksander Fleming jest właściwie nieznany. A trzeba pamiętać, że prowadził jeszcze aktywną pracę naukową w latach 50-tych. Autor był uczestnik II Wojny Światowej był jednocześnie świecie przekonany, że po zwycięstwie nad Niemcami, Adolf Hitler będzie pojmany i wystawiany na pośmiewisko gawiedzi aby „odbrązowić” tą przegraną kreaturę. Stał się inaczej i o czym mówi książka „Ostanie dni Hitlera”. Absurdalność i płytki mistycyzm jaki panował w bunkrze Hitlera w jego ostatnich dniach Zieliński kwituje cytatem: „Na nieszczęście równie niebezpiecznie jest być zdrowym w domu wariatów, jak być wariatem wśród zdrowych”. Jedna z recenzji jest poświęcona Melchiorowi Wańkowiczowi, jako niezastąpionemu literackiemu gawędziarzowi z Kresów. Jego niepowtarzalny styl i słownictwo broniło się tak skutecznie, że liczni naśladowcy musieli wysiąść w takcie tej konkurencji z Wańkowiczem. Nie wiadomo na ile przedziwne określenia z prozy Wańkowicza były zaczerpnięte z jego autentycznych obserwacji i zasłyszanych rozmów, a na ile były to neologizmy fabrykowane przez bystrego pisarza. Dla mnie to nie ważne, bo liczy się efekt końcowy. Rubaszny styl kresowiaka można ująć z cytacie z Wańkowicza: (..) pojechał na żarcie jak pleban na Marcie(..) Zieliński sporo miejsca poświecił ówczesnym pisarzom wspomnieniowym chcących ocalić od zapomnienia miniony przedwojenny świat. I tutaj też możemy wspomóc się cytatem: „Każdy ma swoje obrazy przeszłości i nimi żyje”. Ciekawy była recenzja o książce na temat Cezarego Borgii – znaną kanalię, sodomitę i zbrodniarza na papieskim tronie. Zielińskiego dziwi dla czego ludzie tak bardzo interesują się tak zepsutymi i odpychającymi osobnikami nawet po wiekach. Podsumował to stwierdzeniem: „Przed domem zbrodni zawsze kupa gapiów. O mordercy mówi się zawsze więcej niż np. o laureacie nagrody Nobla. Zło po prostu przyciąga atencję”. Na koniec wspomnę o eseju poświęconemu radzieckiemu literacie i publicyście jakim był Michał Kolcow. Tutaj Zieliński mnie nie lada zagotował. Ten aktywny działacz komunistyczny, był między innymi współtwórcą czasopisma „Ogoniok”. W latach 30-tych był zagranicznym korespondentem „Prawdy” oraz uczestnikiem wojny domowej w Hiszpanii, gdzie na zawsze został upamiętniony przez Ernesta Hemingwaya w powieści „Komu bije dzwon”. Wszystko Zieliński o nim pisze i przytacza jego krytykę carskich czasów w Rosji. Ale ani słowem jednak nie zająknął się, że ten dziarski, czterdziestoletni bohater jego eseju został „rozwalony” po brutalnym śledztwie 1940 roku na Łubiance w Moskwie. Nie sądzę aby Zieliński była na tyle niezorientowany aby od razu nie odszyfrować tej informacji. Rozumiem, że nie mógł lub po prostu nie chciał o tym pisać. Ale jeżeli nie możesz pisać, prawdy, a chamskie przemilczenia tak ważkich spraw są równoznaczne z kłamstwem, to po co w ogóle o nim pisał. Nie możesz powiedzieć prawdy, to nie mów nić, tak jest moja dewiza! I w tym miejscu przypomniałem sobie, że Stanisław Zieliński był przez wiele lat aktywnym tajnym współpracownikiem bezpieki i nad wyraz obficie donosił na swoje środowisko zawodowe, a dowody na ten proceder „krzyczą” z archiwów Instytutu Pamięci Narodowej.
Stanisław Zieliński pisał krótkie artykułu na temat ówcześnie wydawanych pozycji wydawniczych. Całość została spięta serią pod tytułem „Wycieczki Balonem”. Przejrzałem kilka recenzji i na tyle mi się spodobały, że zebrałem po antykwariatach całą serię na którą składa się sześć tomów. Jednocześnie pragnę ostrzec, że należy z tym uważać, bo jest to naprawdę mega „wykop” dla...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-02-19
Książka nieco za obszernym gestem opisuje realia epoki w której żył Tadeusz Kościuszko a nieco przyciasnymi słowami charakteryzuje jego własną osobę. Autor tak szczegółowo podszedł to tematu, że można mieć czasami wrażenie obcowania z pracą stricte naukową. Motywem przewodnim było w intencji pisarza przedstawienie Tadeusza Kościuszkę przede wszystkim jako fachowca w dziedzinie w której się kształcił i w której praktykowaniu odniósł największe sukcesy życiowo-zawodowe. Mianowice naczelnik insurekcji z 1794 r. był przede wszystkim inżynierem i to o wąskiej specjalizacji jaką było budownictwo fortyfikacji wojskowych, zarówno stałych jak i doraźnych – polowych. Dopiero na kolejnych pozycjach można ulokować takie określenia jak mąż stanu, dowódca wojskowy, polityk i myśliciel. Teza przewodnia autora ma z jednej strony wykazać, że Kościuszko był człowiekiem bardzo praktycznym, opierającym się w sowiej profesji o twarde, wymierne dane. Jednak z drugiej strony nie był człowiekiem, który wybijał się ponad swoje ograniczenia i potrafił swoim umysłem szerzej ogarniać problemy ówczesnego Świata. Koleje dziejów obarczyły go zadaniami, które były ponad jego siły. Nie był przygotowany do dowodzenia wojskiem jako wódz naczelny. Nie był przygotowany do roli męża opacznościowego dla narodu. Był bardzo słabo zorientowany i osadzony w realiach politycznych kraju. Jego rewolucyjno-postępowe ideały były dość hasłowe i nijak dostosowane do rzeczywistości Rzeczpospolitej końca XVIII wieku. Te wszystkie niedostatki fatalnie urzeczywistniły się w czasie powstania 1794 roku. Z drugiej strony był szczerym patriotom, człowiekiem światowym o szerokich horyzontach, a przyszło mu zmierzyć z sytuacją tak fatalną, że nie jedna „napoleońska głowa” byłby bezradna.
Tadeusz Kościuszko pochodząc z średnio zamożnej rodzinny szlacheckiej od lat młodzieńczych był świadomy tego, że musi sam sobie wykuwać los, a rentierskie i dostatnie życie posiadacza ziemskiego jest poza możliwościami jego rodziny. Ponoć aby hartować swój charakter odżywiał się prostą a pożywną strawą i wstawał bardzo wczesnym rankiem. Aby pozbyć się snu i przejść na tryb aktywności stawiał przy swoim łóżku miskę z zimną wodą do której wstawiał stopu. Rozpoczął naukę w rzemiośle wojskowym. Z racji tego, że właściwie zdemilitaryzowana Rzeczpospolita nie dawała żadnych widoków na karierę wojskową, Tadeusz Kościuszko wyprawił się do Francji, gdzie przebywał jako młody człowiek przez kilka ładnych lat i ten właśnie pobyt ukształtował go jako postępowca, demokratę w ówczesnym ujęciu tego słowa. To właśnie na francuskiej ziemi doszła go wieść o skutecznym postaniu osadników amerykańskich przeciwko Koronie Brytyjskiej. W trakcie amerykańskiej wojnie o niepodległość Tadeusz Kościuszko miał szansę wykazać się swoimi umiejętnościami inżynierskimi przy budowaniu umocnień polowych oraz fortec. Dokazał, że biegle włada geometrią, matematyką i wyobraźnią przestrzenną. Za swoje zasługi na tym polu był doceniony przez uchwałę Kongresu Kontynentalnego, gdzie uzyskał stopień generalski, nadanie ziemskie i znaczne sumy pieniężne. Porzucił to wszystko i wrócił do swoich rodowych Siechanowicz po białoruskiej stronie Bugu aby wieść mało świetne życie drobnego ziemianina. Jednak przemiany polityczne w kraju po kilku latach wyrwały go z tego spokojnego żywota i został nominowany przez króla Stanisława Augusta Poniatowskiego na generała nowo zawiązywanej armii Rzeczpospolitej. Niebawem mógł dokazać swojego kunsztu wojennego w wojnie polsko-rosyjskiej 1792 roku, gdzie za swoje zasługi został odznaczony jako jeden z pierwszych w historii, nowo ustanowionym Orderem Virtuti Militari.
Stefan Bratkowski już bardzo pobieżnie przedstawił losy życiowe Kościuszki z czasów powstania narodowego oraz całe jego późniejsze życie po uwolnieniu w rosyjskiej niewoli w twierdzy Pietropawłowskiej w Petersburgu. W gruncie rzeczy jego książka nie jest biografią Kościuszki a bardziej monografią na temat historii wojskowości z drugiej połowy XVIII w. Do tego wszystkiego środek ciężkości zainteresowań autora jest położony na broń i strategię defensywną. Jak budowanie twierdzi umocnień, taktyka walki obronnej i używania artylerii jako środka zaporowego przed agresją. Książką jest bardzo wymagająco. Dla czytelników bez szerszej wiedzy z epoki i historii wojskowości będzie szalenie nudna. Sam uważam, że po pierwszej i do tego nieuporządkowanej lekturze jestem bardziej zagubiony w jej szczegółach niż mam wyrobiony na jej temat ogląd. Jedno jest natomiast pewne. Postać super bohatera polskiej historii Tadeusza Kościuszki jest szalenie zmitologizowana. Była eksploatowana dla celów politycznych i ideologicznych właściwie od samego początku. Próby wykorzystania marki jaką przedstawiało nazwisko Kościuszko podejmowali mu już współcześni jak Napoleon Bonaparte czy później Car Aleksander I. W dobie powstań narodowych był symbolem tego pierwszego, który podjął narodowowyzwoleńczą walkę. Wraz ze wzrostem zaczernia Stanów Zjednoczonych w świecie gen. armii amerykańskiej Tadeusz Kościuszko miał być symbolem wkładu polskiego narodu w budowanie nowoczesnego obrazu Świata. W okresie międzywojnia, gdy problemy społeczne i narodowościowe rozsadzały wątłe państwo Tadeusz Kościuszko miał być symbolem jedności ludu niezależnie od klasy społecznej a nawet pochodzenia narodowościowego. Aż w końcu komuniści postanowili wytrzeć się spuścizną Kościuszki dla ocieplenia swoich działań. Stąd mamy tą słynna I dywizję Ludowego Wojska Polskiego im. Tadeusza Kościuszki. Wiarołomne prosowieckie radio wzywające 1944 roku warszawiaków do powstania również było podparte imieniem wielkiego Polaka. Jak teraz piszę te zdania, to przed oczami ma charakterystyczny banknot pięciusetzłotowy z portretem bohatera z pod Racławic. Co ciekawe w III Rzeczpospolitej dano spokój naszemu bohaterowi i nawet groteskowa „IV Rzeczpospolita” nie brukała swoimi machinacjami imienia Kościuszki. Ciekawe z czego to wynika? Być może 50 lat brudnego zawłaszczania sobie symbolu Tadeusza Kościuszki przez komunistów polskich spowodowało, że obecnie mit Kościuszki musi sobie nieco odpocząć.
Książka nieco za obszernym gestem opisuje realia epoki w której żył Tadeusz Kościuszko a nieco przyciasnymi słowami charakteryzuje jego własną osobę. Autor tak szczegółowo podszedł to tematu, że można mieć czasami wrażenie obcowania z pracą stricte naukową. Motywem przewodnim było w intencji pisarza przedstawienie Tadeusza Kościuszkę przede wszystkim jako fachowca w...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-02-19
2023-02-17
2023-02-17
2023-02-17
2023-02-12
Jan Józef Szczepański przez całe dziesięciolecia w czasach swoich największych sił twórczych, był uznawany za człowieka o bardzo prawej kondycji moralnej, o staroświeckich zasadach, wręcz nieco groteskowego w swoim pryncypializmie przy kontaktach z środowiskiem literackim, rynkiem czytelniczym, czy w końcu w kontaktach z władzą. Efekt był taki, że nie specjalnie umiał pomagać swojemu bezdyskusyjnemu talentowi pisarskiemu po przez promocję dla swoich pomysłów, książek, poparcia ze strony ludzi wpływowych. Inny jego równie utalentowany kolega po fachu – Wojciech Żukrowski umiał wspaniale zadbać o lobbing dla swojej twórczości. Lata 90-ste są dla Szczepańskiego taką swoistą rekompensatą za wspomnianą odstawkę. Z stąd liczne, często przeleżałe na cenzorskich półkach, wydania utworów pisarza. Szkoda że te niewczesne możliwości przypadły na okres, gdy autor miał już ponad 70-lat i był już człowiekiem nieomal odchodzącym , a na pewno porządkującym już ostatecznie swoją humanistyczną spuściznę. Uprzedmiotowieniem tego zjawiska jest ta niewielka książka „Przed Nieznanym Trybunałem”, gdzie suflerem dla pisarza jest odziewający się w jezuickie szatki reżyser Krzysztof Zanussi. Zbiorek opowiadań otwiera manifest ideowy pisarza, który stwierdza, że dla jego pokolenia Joseph Conrad był swoistym przewodnikiem po meandrach moralności. Pisarz chce nam przekazać, że z jednej strony przekaz conradowski potrafił uskrzydlić młodych ludzi w czasach niemieckiej okupacji i pchnąć ich do czynów wspaniałomyślnych i bohaterskich. Z drugiej strony, Szczepański rozmyślając nad historią swojego kolegi, który w „rycerskim” a lekkomyślnym działaniu wpadł w ręce niemieckich oprawców. Cóż z tego, że kierował się romantycznymi hasłami, jak przyszło mu za to zapłacić w publicznej egzekucji, z zakneblowanymi ustami. Tak się skończyło jego dobrze niezaczęte życie, a jego ofiara nie specjalnie cokolwiek zmieniła. Kolejna historia dotyczyła Maksymilian Kolbego. Dość gruntownie zapoznałem się z szerokim humanistycznym przekazem Jan Józefa Szczepańskiego i nie mogę pogodzić głębi jego myśli oraz zainteresowań z oficjalną doktryną instytucji Kościoła Katolickiego. A ten dla propagowania swojej wizji rzeczywistości uprawia politykę hiper jednostronnego przekazu o życiu i działalności ludzi, których sformalizowana instytucja uznała za nadludzkich. Między innymi jest tak w przypadku Maksymiliana Kolbego. To zadziwiające, jak ślepy terror hitlerowski niszczący wszelkie, nawet potencjalne zarzewia terroru prześladował też duchownych. Całe tysiące księży w obozach pracy i zagłady nie dokazały chrześcijańskiego ducha. Wręcz przeciwnie wykazywali się małodusznością, wykorzystując swój duchowny nimb na innych współwięźniach. Zdaje się, że w tym kraju tylko jeden Maksymilian Kolbe ma równoważyć tą sytuację. Niejako dla kontrastu, kolejną osoba, której autor poświecą opowiadanie jest Charles Manson. Psychopatyczny morderca, który w swojej bądź co bądź bujnej wyobraźni uważał się za piątego anioła apokalipsy, Chrystusa i diabła jednocześnie. Szczepański bardzo szczegółowo i obficie opisał życie i działalność Mansona, poświęcając mu kilka razy więcej miejsca niż wspomnianemu wcześniej Maksymilianowi Kolbemu. Zapewne jest to pokłosie podroży autora do USA w latach 60-tych i 70-tych z którym pisał obszerne felietony i sprawozdania. Musiał się wtedy interesować sprawą, którą żyła całą Ameryka, a która była jaskrawym symbolem różnicy cywilizacyjnej Zachodu i Wschodu. Do tej pory nie znałem większych szczegółów o tym psycholu więc z ciekawością czytałem to, co autor ma na ten temat do powiedzenia. Książeczkę kończą przemyślenia autora inspirowane kuriozalnymi tyradami wygłaszanymi przez ekscentryków w londyńskim Hyde Parku. Było to dla mnie miłe, bo też miałem sposobność w swoim życiu posłuchać tych mądrości głoszonych z prowizorycznych podestów czy skrzynek po piwie. Całe to zjawisko wynika zapewne z tego, że ludzi czują się bezradni w stosunku do faktu, że żadna wiedza ani filozofia nie wyjaśnia „wszystkiego” w sposób niepodważalny. Z stąd próba dowiedzenia się być może prawdy z ust ludzi natchnionych lub „pozytywnie zakręconych”. Na koniec pisarz, który był orientalistą z wykształcenia atakuje naiwne ludzi ciągoty szukania objawienia w tzw. „obcych księgach”. Chodzi o to, że ludzie wyrastając w pewnej formacji kulturowo-religijnej przez całe życie mają okazję do obserwacji jej słabości, licznych kompromitacji i bezsilności w prawdziwej konfrontacji z metafizyką. Z stąd ucieczka w stronę obcych i egotycznych filozofii i religii, które nie zdążyły się jeszcze zużyć. Elekt jest żenujący, gdyż prowadzi do udawania, pokracznego przebierania się w cudaczne stroje – patrz sekta Hare kishna- powierzchowne przeżywanie mistyki, której się zupełnie nie rozumie.
Jan Józef Szczepański przez całe dziesięciolecia w czasach swoich największych sił twórczych, był uznawany za człowieka o bardzo prawej kondycji moralnej, o staroświeckich zasadach, wręcz nieco groteskowego w swoim pryncypializmie przy kontaktach z środowiskiem literackim, rynkiem czytelniczym, czy w końcu w kontaktach z władzą. Efekt był taki, że nie specjalnie umiał...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-02-11
Jest to jedna z ważnych, chociaż na pewno nie najważniejsza, książek rozrachunkowych z przegraną wojną obronną z 1939r. Pisana w dużym stopniu na gorąco po 5-10 latach po rzeczonych wydarzeniach, gdzie wspomnienia jeszcze żywo kołaczą się w jaźni uczestników. Powieść została oficjalnie ukończona i wydana około 1951 r. A więc musiała się wpisywać w jakimś stopniu w oficjalny ówczesny przekaz na temat tych wydarzeń. Hasłowo: dzielni żołnierze, małoduszni dowódcy, tchórzliwe władze, zdradzieckie elity. Książka jest w jakimś stopniu mocno wspomnieniowa, gdyż autor Wojciech Żukrowski 1939 r. był podchorążym artylerii, a więc weteranem opisywanej sugestywnie bitwy pod Różanem, gdzie został rany, stąd w mamy bardzo realistyczne opisy końcowych scen powieści w wojskowym lazarecie. To co mnie bardzo pozytywnie zaskoczyło, to że książka ma bardzo sensacyjny charakter. Jeżeli ktoś szuka emocji wynikającej w wartkiej akcji zmagań bojowych, to tutaj się nie zawiedzie.
Powieść zaczyna się gorączkowym wyczekiwaniem wroga, przez załogi fortecznych umocnień pod Różanem oraz przez oddziały artyleryjskie. Wojsko jest pewne swego, ufne w dogodne geograficznie umocnienia, siłę ognia swojej broni i ogólną tężyznę państwa polskiego. Pierwsze dni to mało budujące sceny bezładnego odwrotu oddziałów czołowych, które zostały rozgromione w bitwie granicznej. Odziały ułanów w manewrach odwrotowych starły się kąsać napastnika. Jednak formacje spod Różana są przekonane, że dopiero na nich wróg połamanie sobie zęby. Wielostronicowy opis bitwy pod Rożnem bardzo mocno trzyma w napięciu. Pomimo wyraźnej przewagi wroga, Polacy dzielnie stawiali mu czoła na umocnionych pozycjach, gdzie zorganizowane i nietknięte infekcją klęski odziały wykorzystywały przydzieloną sobie broń, szczególnie artylerię. Pomimo ogólnej masakry po obu stornach frontu, nastroje po polskiej stronie Narwi były optymistyczne. A tu naglę przyszedł rozkaz o generalnym odwrocie ponieważ przeciwnik przełamał się w innym miejscu i groziło zgrupowaniu okrążenie. Dalsze strony książki to już typowe dla literatury „polskiego września” opis niezorganizowanego odwrotu, dezorganizacji i masakry ze strony przeważającego technicznie wroga. Niemniej jednak dzięki talentowi autora wydarzenia są przedstawione bardzo plastyczne i ciekawie. Pod koniec książki Żukrowski musiał jednak oddać komunistycznej propagandzie, „to co cesarskie” i pojawiła się wśród rozbitych przypadkowych oddziałków wojska polskiego postać uwolnionego więźnia-komunisty. Który swoim uświadomieniem ideologicznym, osobistą odwagą nadawał kierunek frontowym rozbitką. Mimo, że lubię stare książki, to nigdy nie mogę się przyzwyczaić do tej nachalnej i nierealistycznej propagandy. Nieliczni polscy komuniści- pamiętajmy, że partia komunistyczna była w Polsce marginesem nawet na lewicowej części sceny politycznej – zostali w czasach stalinowskiej wielkiej czystki zutylizowani. Ruch komunistyczny był tak słaby i nieliczny, ze trzeba było rzucać na spadochronach kilku działaczy aby założyli w Polsce partię. To właśnie na tym bezrybiu mógł zając główna pozycję towarzysz „Wiesław”, który w tym czasie był niewykwalifikowanym robotnikiem z Małopolski po czterech klasach szkoły powszechnej. No ale jeżeli dzisiaj w hałasie rządowej propagandy bohaterem ruchu solidarnościowego ma być groteskowy Jarosław Kaczyński, który wykazał się całkowita impotencją jakichkolwiek czynów opozycyjnych, to czego wymagać od pisarzy żyjących i tworzących w totalitarnym państwie epoki stalinowskiej.
Jest to jedna z ważnych, chociaż na pewno nie najważniejsza, książek rozrachunkowych z przegraną wojną obronną z 1939r. Pisana w dużym stopniu na gorąco po 5-10 latach po rzeczonych wydarzeniach, gdzie wspomnienia jeszcze żywo kołaczą się w jaźni uczestników. Powieść została oficjalnie ukończona i wydana około 1951 r. A więc musiała się wpisywać w jakimś stopniu w...
więcej mniej Pokaż mimo to
W trakcie lektury epickiej pracy historycznej prof. Jerzego Strzelczyka „Goci – rzeczywistość i legenda” postanowiłem nieco sobie rozrzedzić powagę tej tematyki jakąś książką beletrystyczną na ten temat. I tak oto wpadłem na kompletnie mi wcześniej nieznaną autorkę powieści historycznych Hannę Malewską. Już na wstępie lojalnie muszę nadmienić, że nie dotarłem do końca tego przepastnego tomiska, a moje literackie spotkania z panią Hanną skończą się na tej pierwszej dość przypadkowej randce. Z lapidarnej notki biograficznej Hanna Malewska objawia się jako postać o nieskazitelnym życiorysie po mimo ponurej epoki naszej historii w jakie przyszło jej realizować swój najbardziej produktywny okres życia. Mowa w tym miejscu o koszmarze okupacji niemieckiej oraz ciemnej nocy stalinizmu w Polsce. Malewska zapisała piękna kartę w swoim życiu po przez aktywny udział w podziemiu niepodległościowym, gdzie brała także czynny udział w Powstaniu Warszawskim. Jej wojenna epopeja zakończyła się w randze kapitańskiej. Co ciekawe, nawet w tych ekstremalnych warunkach realizowała swoje literacie pomysły. Po wojnie związana była ze środowiskiem katolickich intelektualistów czego ukoronowaniem była posada redaktora naczelnego miesięcznika „Znak”. Powieść „Przemija postać świata” powstała w pierwszej połowie lat 50-tych, gdzie obowiązującym kanonem literacki był socrealizm.
Zamierałem pisarki było stworzenie w ramach, niczym historyczne obrazy Jana Matejki, wielkiego ściennego gobelinu epoki historycznej obejmującej okres od ostrogockiego panowania nad Italią a epoką podbojów bizantyjskich z czasów słynnego wodza Belizariusza kończąc. Ale nie tylko dzieje polityczne byłym tematem zainteresowania autora. Bogato zostały przedstawione realia życia codziennego czasów obumierającego antyku a rodzącej się epoki średniowiecza. Do tego trzeba dodać historiozoficzne rozważania niejako na boku fabuły i prochrześcijańskie akcenty. Malewska chciała jeszcze aby powieść była z wciągającą fikcyjną fabułą niczym najlepsza sienkiewiczowska proza. Efekt niestety jest taki, że mamy prawie 900 stron nijakości. Co tu ukrywać, powieść jest po prostu nudna, jak przemówienie I sekretarza Władysława Gomułki. Dobrze mi znane fakty historyczne choćby z książki prof. Strzelczyka są tutaj na siłę implementowane w rozwijającą się fabułę. Stworzone fikcyjne postaci są bez ikry i fantazji. Do tego dochodzą ideologiczne wtręty autora. Z jednej stronny mamy chrześcijańską apologię. Na przykład postaci katolickiego biskupa, który jako gracz polityczny, dysponujący wpływem społecznym, a będący jednocześnie postacią mało budującej powierzchniowości spotyka się z krewkim, młodym germańskim barbarzyńcą Teodorykiem Wielkim – królem Ostrogotów. Wpływa na jego decyzję i postawę nie po przez kontrakt polityczny tylko po przez jakąś mistyczną świętą aurę, boski fluid itd. To tak, jakby Morawiecki podrygiwał w śpiewnych tanach na eventach Tadeusza Rydzyka, bo jest pod hipnotyzującym wpływem tego brzuchatego guru dla prowincjuszy. W ogóle nie ma tutaj znaczenia, że rzucone dla niego hasło dla moherowych brygad wyborczych przekłada się na kluczowy milion głosów. Z drogiej stronny autorka sili się na ahistoryczną krytykę stosunków feudalnych, jako opartych na wyzysku i niesprawiedliwości. I robi to według marksistowskiej ówczesnej wykładni. Zapomina jednocześnie o tym, że ten układ społeczny był scementowany sankcją Kościoła, który sam był największym w historii feudałem, a za swoje usługi pobierał sute apanaże od władców ówczesnego Świata. Pomijam już fakt, że jednak feudalizm w ujęciu Karola Marksa był krokiem na przód w stosunku do epoki niewolniczej.
Podsumowując za beletrystyczne odmalowanie realiów epoki, która tak rzadko gości na stronach powieści historycznych dałbym Hannie Malewskiej 10 gwiazdek ale już ocena jako wciągająca książka do poczytania dla relaksu to niestety klasyfikuje się w okolicach 1 gwiazdki. Średnia statystyczna wychodzi zatem na 5 gwiazdek.
W trakcie lektury epickiej pracy historycznej prof. Jerzego Strzelczyka „Goci – rzeczywistość i legenda” postanowiłem nieco sobie rozrzedzić powagę tej tematyki jakąś książką beletrystyczną na ten temat. I tak oto wpadłem na kompletnie mi wcześniej nieznaną autorkę powieści historycznych Hannę Malewską. Już na wstępie lojalnie muszę nadmienić, że nie dotarłem do końca tego...
więcej Pokaż mimo to