-
ArtykułyKsiążka: najlepszy prezent na Dzień Matki. Przegląd ofertLubimyCzytać3
-
ArtykułyAutor „Taśm rodzinnych” wraca z powieścią idealną na nadchodzące lato. Czytamy „Znaki zodiaku”LubimyCzytać1
-
ArtykułyPolski reżyser zekranizuje powieść brytyjskiego laureata Bookera o rosyjskim kompozytorzeAnna Sierant2
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Czartoryska. Historia o marzycielce“ Moniki RaspenLubimyCzytać1
Biblioteczka
2019-12-17
2018-06-24
2018-03-31
2020-05-07
2020-06-11
2018-07-08
Krótkie opowiadanie Ernesta Hemingwaya jest najstraszliwszą ze zmór prześladujących gimnazjalistów. Kiedy polonistka podaje do wiadomości: "Możecie wypożyczać z biblioteki Starego człowieka i morze" wśród uczniów podnosi się zgodny jęk rozpaczy. No bo mają czytać kilkadziesiąt stron o starcu łowiącym rybę? Biedactwa. Gdy dowiedziałam się, że "Stary człowiek i morze" znika z kanonu lektur, pierwszy raz od miesięcy skakałam z radości. Nareszcie tak cenna książka zostanie ochroniona przed bezmyślnymi komentarzami głupkowatej młodzieży. Jednak znaczy to również, że będziemy słyszeć o niej coraz rzadziej. Ze względu na wysoki stopień odchylenia od dzisiejszych trendów czytelniczych i kłopotów ze wznowieniem wydania, "Stary człowiek i morze" będzie przywoływany coraz rzadziej.
Akcja opowiadania jest monotonna. Nie licząc chwili przed wpłynięciem w morze i wspomnienia o trzydniowym siłowniu się na rękę, treść opisuje głównie zmagania Santiaga z marlinem. Chociaż fabule brak dynamiczności, można zachwycić się stylem utworu. Sposobem, w jaki Hemingway przedstawia wysiłek Santiaga, jego myśli. Charakterystyczny jest bardzo, inny zupełnie. Język stanowi jeden z ważniejszych elementów w wyznaczaniu artyzmu utworu. Dobry pisarz posługuje się stylem różniącym się od wszystkich pozostałych. Hemingway mówi prosto i rzeczowo. Omija ozdobniki, metafory, wieloczłonowe zdania. Ta prostota ma mnóstwo uroku.
Język i fabuła to jedno. Nie urzekają większości i można to zrozumieć. Ale jak nie pochylić czoła w niemym hołdzie dla autora za wymowę tego utworu? Nadszedł czas na interpretację.
Szczęście mają Ci, którzy mogli omawiać ją na lekcji. Będąc tylko trzynastoletnią dziewczynką z chęcią głębszego poznania, nie zauważyłabym całej jej wyjątkowości.
Po skończeniu tej książki wiedziałam jedno- nie można się poddawać. Jesteśmy silni, niezwykle mocni i niepokonani. Jeżeli upadniemy powinniśmy wstać, otrzeć łzy i kulejąc iść przed siebie. Tak zachowuje się Santiago. Pomimo ponad osiemdziesięciu dni niepowodzenia on dalej robi to, co kocha. Co jest sensem jego życia. Wypływa w ukochane, choć bezlitośnie morze, żeby złowić ryby. Ilu z nas jest do tego zdolnych? Ilu z nas załamuje się po pierwszym niepowodzeniu? Dlaczego nie wyczerpujemy naszej wiary i nadziei, i siły do końca?
Rybakowi udaje się i dobry Bóg nagradza heroiczny wyczyn staruszka, który po kolejnych kilku dniach ciągnięcia linki uśmierca, z ogromnym żalem, rybę. Widzicie? Starając się, możecie osiągnąć swój cel. Tylko poprzez ciężką pracę nasze marzenie może się spełnić. Ale cóż to? Co za zawistne potwory pojawiają się na horyzoncie? Rekiny. Ludzie. Zazdroszczą ci sukcesu i pożerają twoją zdobycz. Santiago traci marlina, z którego tak się cieszył, którego tak bardzo pragnął, którego tak dzielnie bronił. Czy ciebie nie spotkało nic podobnego? Szybko odebrane marzenie? Inne wyobrażenie marzenia? Połów tej ryby był dla mnie od początku symbolem wędrówki do celu. Motywatorem do pokonywania własnych słabości. Hemingway uświadamia nam naszą wielkość. Przygotowuje na porażki i uczy radzić sobie z nimi. Te wnioski samodzielnie wysunęłam po przeczytaniu "Starego człowieka i morze".
Podczas lekcji polskiego nauczycielka zwróciła moją uwagę na bardzo istotny element, który można szeroko rozwinąć. Symbolika. To zagadnienie poszerzyło mój punkt widzenia w znacznym stopniu. Opowiadanie jest przecież nimi przesycone. (Hemingway pisząc ten utwór nie myślał o umieszczeniu ich w treści. To było nie zamierzone. Piękny przykład, że inni wiedzą więcej o nas niż my sami) Czy jest sens tłumaczyć każdy z symboli? Napomnę o kilku wybranych. Santiago- człowiek dążący do celu. Marlin- cel. Walka z marlinem- osiąganie celu. Ocean- życie. Latające ryby- ludzie wolni itd.
Oprócz zagadnienia, dotyczącego pokonywania słabości i symboliki, warto skupić się na jeszcze dwóch punktach. Po pierwsze przyjaźni Santiaga z Manolinem. Stary człowiek bardzo często wspominał chłopca. Mówił, że żałuje, iż nie ma go z nim. To dziecko było dla niego swego rodzaju bodźcem do dalszego działania. Każdy z nas czuje więcej sił, zapału do pracy, wiedząc, że ma obok siebie osobę, dla której jest ważny. Dzięki Manolinowi Santiago nie załamywał się w najbardziej krytycznych momentach, dalej parł do przodu. Obraz chłopca w umyśle dodawał mu energii. Jednak to nie wszystkie korzyści płynące z dobrych relacji międz nimi. Santiago prócz wsparcia mentalnego, otrzymał pomoc fizyczną. Manolin rozmawiał z nim, przynosił jedzenie oraz przynęty, przykrywał go kocem, gdy ten zasnął. A co otrzymał w zamian? Miłość, wiedzę, przyjaźń. Zapewne miał świadomość tego, ile wart jest dla rybaka. Fragment, w którym Santiago budzi chłopca ze snu jest wyjątkowo wzruszający. Ma w sobie coś nieuchwytnego, emanuje osobliwymi uczuciami. Relację miedzy tym dwojgiem można śmiało podawać jako przykład przyjaźni idealnej. Wiele nas uczą.
I powoli zbliżamy się do końca, linia mety majaczy na horyzoncie. Nie zapomnijmy o Martinie, właścicielu karczmy, postaci epizodycznej i często niezauważalnej. Bo co on takiego zrobił? W czasach, w których wszyscy jesteśmy nastawieni na posiadanie, zysk, majątek, dokarmiał biednego rybaka, choć wiedział, że nie otrzyma zapłaty. Wykazał się dobrem i miłosierdziem. Udowodnił, że dobrzy ludzie istnieją. Obronił nas wszystkich przed zarzutem zezwierzęcenia.
Mam tylko piętnaście lat i to, co piszę stanowi ułamek z całego przekazu utworu. Osoby w moim stadium rozwoju nie potrafią zgłębiać tak bogatych dzieł bez szkody dla autora. Po przeczytaniu książki podobnej do tej, jedna myśl błąka się mi po głowie. Przeciętna i zwyczajna jestem, niewiele wiem, zerem jestem w porównaniu do tych genialnych umysłów. Czy to się kiedyś zmieni? Miejmy nadzieję, że wytrwałą pracą, jak Santiago, dobrnę do niewyraźnego jeszcze celu.
C.P.
Krótkie opowiadanie Ernesta Hemingwaya jest najstraszliwszą ze zmór prześladujących gimnazjalistów. Kiedy polonistka podaje do wiadomości: "Możecie wypożyczać z biblioteki Starego człowieka i morze" wśród uczniów podnosi się zgodny jęk rozpaczy. No bo mają czytać kilkadziesiąt stron o starcu łowiącym rybę? Biedactwa. Gdy dowiedziałam się, że "Stary człowiek i morze"...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-05-16
2020-04-30
2018-05-12
2018-10-11
2018-04-15
2018-07-31
2018-12-06
2018-10-02
2018-08-10
2018-01-14
"Jedynak"
Wybór laureatów literackiej nagrody Nobla od lat wzbudza wiele kontrowersji. Nie obyło się bez nich dwa lata temu, kiedy wyróżniono Boba Dylana, słynnego barda. Część osób poddawała w wątpliwość wartość artystyczną jego tekstów. Media głośno krytykowały pozornie nieodpowiednie zachowanie noblisty. Podsycano wszystkie negatywne opinie. Dodatkowo Dylan jest przecież bardzo obcy polskiej społeczności. Jego twórczość, w czasie największej aktywności, nie wpisywała się w naszą ówczesną sytuację. Znacznie bliższy był Polakom pesymistyczny i zrezygnowany Cohen.
Znaleźli się oczywiście zwolennicy, którzy udowadniali racje przeciwne. Jerzy Jarniewicz w swojej książce o kontrkulturze lat sześćdziesiątych („All you need is love. Sceny z życia kontrkultury”) poświęca Dylanowi cały rozdział. Choć książkę wydano jakiś czas przed wręczeniem nagrody, to Jarniewicz już pisze, że przyznanie jej Dylanowi otworzyłoby literaturę na twórczość, która kiedyś była jej naturalną częścią, a dziś umiejscawiana jest na literackich peryferiach.
Nobel dla Dylana pomógł Filipowi Łobodzińskiemu wydać jedyną, jak na razie, tak dokładną antologię tekstów laureata, zatytułowaną „Duszny kraj”. W pierwszej kolejności tłumacz informuje nas, że Dylan jest nieprzetłumaczalny na polszczyznę. I ma dużo racji. Aluzje zrozumiałe tylko dla amerykańskiego czytelnika. Obce nam idiomy. Próba zachowania rytmu piosenek. Ale te przeszkody występują w każdym obcojęzycznych tekście. Co więc wyróżnia Dylana? Według Łobodzińskiego jest to trudność w dostarczeniu polskiemu odbiorcy takich emocji, jakich mogą doświadczyć czytelnicy oryginału, zachowując jednocześnie melodię utworów. Dlatego spolszcza on niektóre fragmenty, dodaje polskie odpowiedniki i związki frazeologiczne. Ale czy zamienienie tytułowej amerykańskiej autostrady 61 na polską A2, to nie zbytnia przesada? Warto porównać przekłady z oryginałami. Łobodziński tłumaczy i zachowuje najważniejsze elementy, jednak odbiega często od pierwowzorów.
Analizowanie jakiegokolwiek utworu bez najmniejszej wiedzy o autorze i o genezie, przynosi tylko obopólną szkodę. „Frankenstein” M. Shelley staje się bardziej gotycki po poznaniu niesamowicie romantycznych okoliczności jego powstania, „W drodze” J. Kerouaca nie byłaby tą samą powieścią bez znajomości historii życia jednego z najważniejszych bitników.
Tak samo wysokie wymagania stawia nam Dylan. Niektóre z jego tekstów zachwycają przy pierwszym kontakcie. Inne zyskują dopiero po przeczytaniu solidnego opracowania. Łobodziński w „Dusznym kraju” do każdego tłumaczenia załącza komentarz. Nie zawsze jest on jasny, w końcu jednoznaczność to coś, czego Dylanowi na pewno brakuje. Te komentarze wskazują na ślad, którego tropem trzeba podążyć samodzielnie.
Bob Dylan z życiorysem tak interesującym, jak pełnym luk i niedopowiedzeń miewał rozmaite okresy, wyraźnie zaznaczone w swojej twórczości. Od wybitnych protest songów po piosenki świąteczne. Tu złośliwi wytykają infantylność i degradację części dorobku noblisty. Pytają, dlaczego wyróżniono autora dziecięcych rymowanek? W przypadku Dylana należy przesypać jego piosenki przez sito, oddzielając gorsze od lepszych. Należy pamiętać o tych niezwykłych tekstach, które w latach sześćdziesiątych słuchano, powtarzano, uwielbiano. Które dodawały siły zbuntowanemu środowisku, które zachęcały je do kontynuowania zapoczątkowanych przemian, które odzwierciedlały ich uczucia. A także należy pamiętać o dziesiątkach późniejszych perełek, jakie Dylan niejednokrotnie produkował.
Jego piosenki z początku lat sześćdziesiątych uważa się za najwybitniejsze dokonania folk rocka, dlatego też okrzyknięto Dylana królem tego gatunku. Z początkiem kształtowania się Ruchu Hippisowskiego Dylan porzuca swój dotychczasowy styl i idzie śladami beatlesów, stając się prekursorem rocka. Bez Dylana rock nie mógłby zaistnieć w całej swojej krasie. Dylan był inspiracją dla najważniejszych muzyków tamtych czasów, jak The Beatles, Jimi Hendrix, Joan Baez, Patti Smith. Był on kopalnią nowej muzyki, jak powiedziała Baez. Wytyczył ścieżki i kroczył nimi odważnie, bo jego wielką misją jest tworzenie, pisanie, występowanie.
Tych, którzy wciąż mają wątpliwości, jakoby piosenka nie mogła być niczym wartościowym, powinno przekonać jedno ze zdań powtarzanych przez Dylana: „Urodziłem się poetą i umrę jako poeta”. Równie sugestywny jest fragment przemówienia noblowskiego: „Dziękuję za odpowiedź na pytanie, czy moje piosenki są literaturą”.
Ten Nobel przypomniał o trochę zapomnianym Dylanie. Sprawił, że nowe rzesze ludzi zainteresowało się jego biografią, jego dorobkiem. Dzięki temu Łobodziński mógł wydać „Duszny kraj”, a już niedługo ukarze się legendarna powieść Dylana „Tarantula", również w przekładzie Łobodzińskiego. Powinniśmy być szczególnie wdzięczni Akademii, bo dzięki niej możemy lepiej Dylana poznać. Może dzięki temu więcej osób przekona się o niezwykłości i fenomenie tego człowieka. Teraz możemy oddać się nie tylko muzyce, ale i słowom, po dziś zapierających dech, wywołujących ciarki i trafiających w najczulsze punkty. Ktoś powiedział kiedyś, że komu znudził się Dylan, ten jest znudzony życiem. I miał ten ktoś rację. Bo poezja Dylana to poezja o życiu, o różnych wymiarach życia.
C.P.
"Jedynak"
Wybór laureatów literackiej nagrody Nobla od lat wzbudza wiele kontrowersji. Nie obyło się bez nich dwa lata temu, kiedy wyróżniono Boba Dylana, słynnego barda. Część osób poddawała w wątpliwość wartość artystyczną jego tekstów. Media głośno krytykowały pozornie nieodpowiednie zachowanie noblisty. Podsycano wszystkie negatywne opinie....
2018-06-05
"Rzadki okaz"
Wśród ludzi wielkich i umysłów niezaprzeczalnie genialnych znajdują się powszechnie znane nazwiska, z których znajomości dumni są amatorzy, bo kojarzenie pisarzy pokroju Tolkiena albo Murakami zdecydowanie dowodzi znakomitego obycia kulturalnego. Jednak w tej samej grupie twórców mieszczą się osoby równie ważne dla światka literackiego, o których zapomniano niestety, z powodów mi nieznanych, a przecież wniosły one nieporównywalnie więcej niż autorzy popularni. Biedne Carson McCullers i Karen Blixen, kto was dziś czyta i docenia…
Bob Dylan miał to szczęście, lub nieszczęście, że usłyszały o nim miliony. Stał się jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci i tylko szczupłej grupce jego nazwisko nie powiedziałoby nic. Osoba sławna, więc zafascynowała wielu i wzbudziła w tłumach chęć dokładnego poznania (pragnienie to nasz kraju ominęło). Rzuciły się sępy na życie tego muzyka i poety i ciągnęły, ssały, śledziły, dręczyły. Ukazały się dziesiątki publikacji o Dylanie (na polskim rynku ciut mniej), setki artykułów (radzę szukać na anglojęzycznych stronach) i kilka filmów dokumentalnych (dostępne w oryginale oczywiście). Zbieranie to pazerne miało cel jeden- odpowiedź na pytanie: Kim jest Bob Dylan?
W szaleństwie swoim, oficjalnie nie potwierdzonym, lecz bliskim, spróbowałam znaleźć odpowiedź. I tak styczeń A.D. 2018 spędziłam na słuchaniu piosenek Dylana, czytaniu wierszy w oryginale i przekładzie Łobodzińskiego, oglądaniu filmów, filmików i wywiadów (poziom A2 nie pomagał mi w pracy) i przeglądaniu publikacji o Dylanie. Mało tego, zgłębiłam nawet dość dokładnie kontrkulturę, żeby wiedzieć, w jakim okresie przyszło mu żyć. Cofnęłam się do bitników, przeszłam przez hippisów i provosów, zahaczyłam też o punk rock. I jedno stwierdziłam po tych niezliczonych godzinach poszukiwań. Boba Dylana nie można przejrzeć ani zrozumieć. Znajdziesz fakty, znajdziesz opinie, wypowiedzi samego Dylana i nic one nie dadzą, bo tu sprzeczność goni sprzeczność. Za dużo domysłów i niezgodności. Zdarzenia, których uzasadnienia nie sposób znaleźć. Zachowania, których nie można wytłumaczyć. No cóż, rzekł kiedyś Bobby: „Nie jestem tym, za kogo mnie macie”. Gombrowicz mówił o ciągłym stwarzaniu i dostosowywaniu formy. Ten noblista robił to wiele razy. Przemiana z chłopca z małego miasteczka w gwiazdę folku. Z muzyka folkowego w mentora i przewodnika tłumów. Zerwanie z wizerunkiem guru i przeistoczenie w prekursora rocka. Aż do odcięcia się od dotychczasowej sławy, zaszycia z rodziną i przejścia po kilku latach na katolicyzm. Bob Dylan to nie Robert Zimmerman. Na pewnym koncercie powiedział: „Cześć, dziś jest Halloween, więc przyszedłem do was w masce Boba Dylana”. On szuka siebie do dziś i po drodze sprawdzał, lub nawet był, wieloma osobowościami. A mimo tego ciągłego braku stabilizacji, nie umiem nazwać go zagubionym. On paradoksalnie ma wszystko pod kontrolą.
Dylana ukształtowały olbrzymie rzesze twórców wszelkiego rodzaju. Pominę większość i skupię się tylko na jednej grupie, której znajomość konieczna jest przy czytaniu recenzowanej/tłumaczonej/opisywanej tu „Tarantuli”. Boba nazywa się często jedynym dzieckiem bitników, i nie można temu zaprzeczyć. Podobno Allen Ginsberg, autor genialnego poematu „Skowyt” i kilku tysięcy listów, słysząc po raz pierwszy Dylana, zapłakał. Wzruszył się, bo poczuł, że oto jest godny spadkobierca spuścizny Beat Generation. „Tarantulą” nasz bohater udowodnił, że Ginsberg się nie mylił.
(Co prawda, często wymienia się jako ostatniego żyjącego bitnika Toma Waitsa, ale Boba nie powinno się pomijać)
Najważniejszych bitników, ojców założycieli, było trzech: Jack Kerouac, William S. Burroughs i Allen Ginsberg. Każdy z nich stworzył dzieło, które uważane jest za kwintesencję omawianego ruchu. Były to powieści „W drodze” i „Nagi lunch” oraz właśnie „Skowyt”. W tych trzech tekstach zawarto wszystko, co było charakterystyczne dla bitników. Anarchię słowa i poglądów, całkowitą swobodę i wrogość wobec konsumpcjonizmu. Z ich idei wyrósł później Ruch Hippisowski. Ta trójka zapoczątkowało wielkie przemiany z lat sześćdziesiątych. Lecz i oni mieli swoich mentorów, między innymi Artura Rimbauda. Wszystko z czegoś wynika.
„Tarantula” zaczyna się od słów: „aretha/ w szafie grającej zza szyby szybująca królowa hymnu & hymenu wsączona w rankę po transfuzji na bani nasłuchiwała ułomnie słodkiej fali dźwięków”. I cóż można tu powiedzieć. Dalsza część jest pomieszana (uwaga, słowo klucz) jeszcze bardziej i nie łatwo doszukać się w treści jakiegoś sensu. Ale znajomość biografii Dylana ułatwia nam trochę zrozumienie ogólnego tematu utworu. Większa część tej „powieści” powstała w 1964 roku, kiedy Bob postanowił wyruszyć w podróż po Ameryce trasą, którą pokonali bohaterowie książki „W drodze”. Zabrał więc trzech przyjaciół i wspólnie wprowadzili plan w życie. W czasie tej podróży powstało m.in. Mr. Tambourine Man. „Tarantula” to zapis wspomnień, trochę przypominających sen i trochę pogmatwanych.
Język, sposób w jaki ją napisano, jest elementem najważniejszym, bo on wyróżnia „Tarantulę” spośród wszystkich innych powieści. I tu znowu pojawiają się bitnicy, którzy nie mieli wpływu tylko na fabułę i genezę. Dylan zastosował tutaj skrajny surrealizm i technikę cut up, która polega na dowolnym mieszaniu zdań i dłuższych wypowiedzi. Podobnie tworzył William S. Burroughs w „Nagim lunchu”, obrazy nie mające nic wspólnego z rzeczywistością, absurdalnie zestawione sytuacje. U Burroughsa jest jednak więcej części do złapania, treść opowiada jakąś historię, można się czegoś uchwycić i nie wypaść z toru. U Dylana wszystko się rozlazło, tu nie ma oparcia, dlatego trudniej ją ogarnąć, a są długie fragmenty, gdzie to jest zupełnie niemożliwe. Dylan jako bardzo dobry poeta zrobił coś jeszcze. Wprowadził w tę prozę rytm, co przypieczętowało ostatecznie jej wyjątkowość. W swoim braku kryteriów „Tarantula” jest dziełem idealnym.
Ta wycieczka dla wielu okaże się mordęgą, łamaniem dotychczasowego sposobu postrzegania literatury. Nie można czytać „Tarantuli” jak zwykłą książkę, nie można jej oceniać jak zwykłą książkę i nie można jej nazwać zwykłą książką. To mały wybryk natury i ukłon wielki należy oddać w stronę Boba Dylana. Jednego z najlepszych, a może i najlepszego, żyjącego poety.
C.P.
"Rzadki okaz"
Wśród ludzi wielkich i umysłów niezaprzeczalnie genialnych znajdują się powszechnie znane nazwiska, z których znajomości dumni są amatorzy, bo kojarzenie pisarzy pokroju Tolkiena albo Murakami zdecydowanie dowodzi znakomitego obycia kulturalnego. Jednak w tej samej grupie twórców mieszczą się osoby równie ważne dla światka literackiego, o których zapomniano...
2018-01-05
2019-07-29
2018-04-03
W stu dwudziestą rocznicę urodzin.
Informacje i cytaty pochodzą głównie z posłowia Zbigniewa Żabickiego zamieszczonego w wydaniu Państwowego Instytutu Wydawniczego, 1974 r.
Smuci mnie mała popularność tego pisarza, choć dociekliwiec mógłby wymienić przyczyny takiego stanu. Kruczkowski, mimo że nad wyraz zdolny i interesujący, przegrywa w walce o czytelników z pisarzami wybitniejszymi (to trzeba szczerze zaznaczyć) oraz na polu rywalizacji o „bycie modnym”. Tematyka, metoda literacka i przede wszystkim forma (celuje w dramaty) mogły i mogą nie odpowiadać odbiorcom.
Dwadzieścia lat przed powstaniem „Pierwszego dnia wolności” w głowie autora zrodził się pomysł napisania poematu dramatycznego o Czekaniu. Realizacja tego ograniczyła się do zarysowania kilku scen, ale idea została, zmieniała się, rozrastała. Jej ślady zostały w budowie akcji i w wypowiedziach. Wprowadzono jednak zasadnicze zmiany. Pojawił się dom w małym miasteczku i dopiero co uwolnieni jeńcy. Zamiast Czekania (pojawia się na marginesach) jest konfrontacja ideałów, postaw człowieka z rzeczywistością. Przemiany wynikły z prawdziwej sytuacji (okoliczności i nazwiska nie odpowiadają dokładnie rzeczywistości) oraz z transformacji społecznych i literackich, które nastąpiły od pojawienia się idei. Tu pojawia się pierwszy przełom, a jest nim rozpowszechnienie się filozofii egzystencjalizmu.
W tym okresie do głosu doszli Sartre, Camus, Beckett, Ionesco. Trudno zwięźle i w pełni zreferować filozofię, która kształtowała się na przestrzeni ponad stu lat, zaczynając od Kierkegaarda, idąc przez Jaspersa, Heideggera i kończąc na Sartre’u (najbardziej wpływowy i tworzący utwory najlepiej wpasowujące się w ramy tej filozofii). Kruczkowski podejmuje polemikę nie z konkretnymi wypowiedziami konkretnych twórców, ale z ogólnym zespołem przekonań. Wśród nich wymienić warto przeświadczenie, że jednostkę odgradza przepaść od świata i innych ludzi, a to pociąga za sobą przekonanie, że człowiek, jego postępowanie nie są determinowane przez żadne czynniki zewnętrzne. Jest to ta znamienna dla egzystencjalizmu wolność, powodująca lęki. Egzystencja postawiona sama sobie przed światem, która nie jest warunkowana przez niego, a przez samą siebie (śmierć, skończoność). Śmierć stanowi konieczność wymagającą buntu. Buntu mającego pewną wartość moralną. Egzystencjalizm wytyka jednostce pewną wartość, a jest nią odpowiedzialność za własne postępowanie. Odsuwanie tego oznacza oszukiwanie samego siebie. Konsekwencją nowych myśli była konieczność ponownego i pogłębionego rozpatrzenia problemu wolności, który w utworze Kruczkowskiego jest centralnym tematem.
On sam uważał, że „teatr winien osądzać nasze życie i dawać pełnię głosu przodującym myślom naszego wieku, ukazywać człowieka w procesie historycznym i posilać jego wiarę w możliwość świadomego przekształcania świata, w skuteczność zbiorowych wysiłków”.
Punktem wyjścia dla przemyśleń była dla Kruczkowskiego analiza sytuacji ideologicznej i postaw moralnych w społeczeństwie niemieckim w latach wojny. Nie jest to jednak podstawa ani nie jest to tak zarysowane jak w „Niemcach” (inny utwór tego autora). „Pierwszy dzień wolności” ma ambicje bardziej ogólne, uniwersalne. Nie rekonstruuje zespołu stosunków historycznych, ale sprzyja filozoficznej dyskusji, w tym zaznaczonej już wyżej polemiki z egzystencjalizmem, dokonywanej za pomocą losów postaci, których postępowanie - wbrew zasadzie wolności od czynników zewnętrznych - warunkują konieczności historyczne.
W takim ujęciu spór nie musi ograniczać się tylko do egzystencjalizmu, bo przecież i polski romantyzm (Mickiewiczowski „Dziady” czy „Kordian” Słowackiego) zastanawia się nad granicami wolności i senem tego pojęcia. Można dodać, że Kruczkowski swoją podróż pisarską rozpoczął od powieści „Kordian i cham”.
…………………………………………………………………………………………………
Początek marca 1945 roku. Małe niemieckie miasteczko opuszczone przez wojska hitlerowskie. Położenie frontu nie zostało ustalone. Armia wyzwoleńcza nie zdążyła jeszcze zorganizować sprawnej władzy. Po okolicy snują się rozbite, ale wciąż groźne oddziały nieprzyjaciela. W czasie trwania akcji jest to zatem „ziemia niczyja”. Zabieg ten, świadomy zapewne „tworzy warunki, w których ludzki wybór postępowania jest na pozór niczym nieskrępowany, nieuzależniony od okoliczności zewnętrznych, a więc warunki, w których wybór ten na pozór jest wolny”. W sposób sztuczny powstaje sytuacja, którą egzystencjalizm postrzegał jako naturalną cechę ludzkiego istnienia. Na tym tle Kruczkowski inicjuje konflikt dramatyczny.
Grupka jeńców wyzwolonych z obozu. Wyzwolenie będące kresem cierpień, możliwością powrotu do życia. Oprócz tego oznacza przede wszystkim w o l n o ś ć. Bohaterzy nazywają ją „zbyt późno znalezioną zgubą”, „z którą nie wiemy co zrobić”. Reakcje ukazują różne możliwości wykorzystania tej „zguby”. Najbardziej prymitywna jest reakcja Pawła. Bez pogłębienia pojmuje wolność jako sytuację, w której „c h c e s z znaczy m o ż e s z”. Dla niego ogranicza się to do rozrywki, pijatyk, kart i stosunku z kobietą zredukowanego do zaspokojenia potrzeb fizjologicznych („Myślałem przez pięć lat: wolność - osoba rodzaju żeńskiego”). Nieco inaczej przedstawiają się reakcje Michała i Hieronima. W pierwszym odruchu i oni marzą tylko o spełnieniu potrzeb konsumpcyjnych. Najpierw pragną jedzenia i spania, potem fantazjują o drobnomieszczańskim, spokojnym i dostatnim życiu. Później zaczyna im zależeć na czymś głębszym - ochronie wspólnoty jenieckiej. Dlatego sprzeciwiają się ochronie młodych dziewcząt, bo są N i e m k a m i, pochodzą z wrogiego obozu, już samo należenie do niego czyni je winnymi. Ponadto Michał, który utracił wszystkich bliskich, i który nie ma możliwości odbudowania życia, postanawia oddać się idei i zgłosić na front. Uznaje więc historyczną determinację ludzkiego losu. Bardziej od niego zrezygnowany jest Anzelm. Postać o tyle ciekawa, że przeciwstawia się naszym wyobrażeniom, bo on bardziej wolny czuł się w obozie. Wielki paradoks. Wolny w niewoli. To człowiek, który utracił wiarę w sensowność jakiegokolwiek postępowania. I zgodnie z prawami historii, i przeciw nim. Jego wolność równoważy się z tchórzliwą i samolubną ucieczką, z wyzwoleniem od wszystkiego (przede wszystkim od obowiązków). Dla autora taka postawa jest może i najbardziej niebezpieczną. Rezygnuje ona z działania i zanurza się w jałowej kontemplacji, pesymistyczni nastawia się do wszelkich twórczych działań. Anzelm postrzega życie jako czekanie na nieuchronny kres („W gruncie rzeczy zawsze czekamy tylko”). Wynika to oczywiście z przeżyć wojennych, z obecnej w tamtym czasie „znieczulicy”. Pobyt w obozie daje mu radość, bo jest gwarantem braku troski o chleb, zobowiązania rodzinne i społeczne. Jedyne czego wymaga od siebie to pisanie o rozwoju osobowości. Uszczypliwa ironia ze strony pisarza; o rozwoju osobowości pisze człowiek, którego własna uległa degradacji. Inni bohaterowie osądzają go surowo, jest dla nich wstrętny. Pojawia się nawet ostra reakcja w postaci chęci zabicia.
…………………………………………………………………………………………………
Powyższe postaci prezentują różne postawy, jednak najbardziej pogłębionym i filozoficznym bohaterem jest Jan, główna postać dramatu. Jan przeciwstawia się głównie poglądowi Pawła i mówi: „M ó g ł b y m, ale nie c h c ę. Wydaje mi się, że właśnie na tym polega wolność”. Pojmuje ją jako możliwość dokonania wyboru. To tłumaczy dalsze działania bohatera. Wynikało ona z potrzeby odzyskania prawa wyboru postępowania. Jego decyzja o ochronie zagrożonych gwałtem dziewcząt trwale rozbija jeniecką wspólnotę. One same odnoszą się z nieufnością i wrogością. Sytuacja wydaje się być niechciana przez obie strony, a dochodzi do niej w imię idei. W imię udowodnienia sobie, że powróciły stary świat i człowieczeństwo. Jan chce wcielić w życie pewien ideał humanistyczny. Czy nie o tym samym mówi zakończenie „Innego świata” Herlinga - Grudzińskiego?
Skomplikowane jest zachowanie Ingi, jednej z owych dziewcząt. Zachowuje wrogość do Jana mimo jego szczerych chęci i na przekór budzącemu się uczuciu. Gra, jedno uczucie zasłaniając drugim. W obliczu otoczenia miasteczka przez jeden niemiecki oddział Inga wchodzi na wieżę i strzela. Niektórzy dopatrywali się w niej dopełniania hitlerowskich ideałów, ale sam Kruczkowski zaprzeczał temu i zachęcał do spojrzenia na nią, jako na ofiarę okrutności wojny.
Zakończenie domaga się kilku słów komentarza. Błąd Jana tkwi w złudzeniu, że ludzie na tę samą sytuację zareagują jednakowo oraz w założeniu, że wszyscy ustosunkowują się odpowiednio do problemu egzystencji zbiorowości, gdy tymczasem na pierwszym miejscu znalazł się dla nich indywidualizm. W tym tkwi dramat bohatera, w błędnych założeniach. Dlatego ponosi klęskę. Jedna postawa, jedna słuszność upadają w obliczu zróżnicowania jednostek (polemika z marksizmem). Za pewną uznał konieczność złudzoną. W obliczu konieczności rzeczywistej (atak niemieckiego oddziału) dawne podziały zostają przywrócone. Inga testuje granice jego humanizmu. Sprawiedliwość wymierzona przez Jana może być podkreśleniem ironii historii. Ja jednak widzę w tym ślad po uczuciu. W „Mszach i ludziach” Steinbecka sytuacja jest podobna. Sprawiedliwość woli dać za dość przyjaciel niż zupełnie obca osoba.
Podkreślmy jeszcze raz: „Wybór dokonywany przez człowieka musi liczyć się z prawami historii, nie może być utopijny, nie może lekceważyć istniejącej sytuacji dziejowej”.
C.P.
W stu dwudziestą rocznicę urodzin.
więcej Pokaż mimo toInformacje i cytaty pochodzą głównie z posłowia Zbigniewa Żabickiego zamieszczonego w wydaniu Państwowego Instytutu Wydawniczego, 1974 r.
Smuci mnie mała popularność tego pisarza, choć dociekliwiec mógłby wymienić przyczyny takiego stanu. Kruczkowski, mimo że nad wyraz zdolny i interesujący, przegrywa w walce o czytelników z pisarzami...