-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński38
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant6
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na maj 2024Anna Sierant978
Biblioteczka
W XIX wieku sytuacja polityczna Stanów Zjednoczonych była już w miarę ustabilizowana i rozległe połacie tego kraju zaczęły stanowić cel podróży wielu ludzi pochodzących ze Starego Świata. Szczególne zainteresowanie kraj ten budził wśród Brytyjczyków, dla których wciąż pozostawał ,,zbuntowanym bratem", nawet jeśli nie do końca się do tego przyznawali. Najprościej było poznać Amerykę poprzez podróż do niej, to oczywiste. Z tego założenia co tysiące jego rodaków wyszedł i Charles Dickens, który pierwszy raz postawił stopę na tym kontynencie w 1842 roku. Efektem jego podróży są ,,Notatki z podróży po Ameryce" wydane kilka miesięcy po powrocie pisarza do Anglii.
Dzieło Dickensa łączy w sobie elementy pamiętnika i reportażu. Tekst podzielony jest na osiemnaście rozdziałów, każdy dotyczy osiągania przez Charles'a i Kate Dickensów kolejnych celów podróży. Wyjątkiem są dwa ostatnie rozdziały, z których pierwszy w całości poświęcony jest problemowi niewolnictwa, a drugi zawiera wnioski końcowe. Pisarz słusznie przewidywał, że jego ,,Notatki..." wzbudzą w Ameryce niemały skandal i zachowawczo wyjaśnił wszystkie kwestie, które mogły stać się jego zaczątkiem. Oczywiście, Dickens nie płaszczy się przed swoimi amerykańskimi czytelnikami, a jedynie podsumowuje krótko swoją podróż, opisując przy tym wady i zalety narodu amerykańskiego. Moim zdaniem żadne tłumaczenia nie były potrzebne. Pisarz przez cały czas stara się zachować obiektywizm: pisze zarówno o tym, co godne jest pochwały, jak i o tym, nad czym Amerykanie powinni jeszcze popracować. Problemem byłoby, gdyby świadomie ,,przechylał się" na jedną ze stron.
,,Notatki z podróży po Ameryce" są widocznie, choć najprawdopodobniej nieświadomie, podzielone, na dwie części. Pierwsza z nich opisuje to, co Dickensa najbardziej interesowało podczas wizyty w Stanach Zjednoczonych: zakłady dla obłąkanych, więzienia i szpitale. Nieproporcjonalnie dużo miejsca pisarz poświęcił historii Laury Bridgman, głuchoniemej dziewczynki, która w jednym z ośrodków została nauczona komunikowania się ze światem zewnętrznym za pomocą alfabetu palcowego. Dickens zwraca się do chorych i więźniów z galanterią godną angielskiego dżentelmena, którym niewątpliwie był, dyskutuje z nimi i żywo przejmuje się ich losem. Wiele zakładów stawia swoim rodakom za wzór, czego nie możne powiedzieć o więzieniach. W drugiej części swojego tekstu pisarz-podróżnik skupia się głównie na opisie przyrody odwiedzanego kraju oraz jego mieszkańców. Co zaskakujące, natura Stanów Zjednoczonych nie robi na Dickensie dobrego wrażenia, czasami wręcz go przygnębia. O samych Amerykanach ma raczej dobre zdanie, często wspomina o ich zaradności i życzliwości, ale nie waha się wspomnieć o ich licznych przywarach, z których za najważniejszą uważa plucie tytoniem w miejscach publicznych. Oczywiście nie jest tak, że w pierwszej części pisarz pisze jedynie o sprawach społecznych, a w drugiej tylko o swoich wrażeniach dotyczących zastanej kultury, jednak wspomniany podział jest dość wyraźny, choć uważam, że raczej niezamierzony.
Od ostatniej podróży Dickensa do Ameryki minęły sto siedemdziesiąt dwa lata - warto sprawdzić, jak tak potężny kraj jak Stany Zjednoczone prezentował się blisko dwieście lat temu. Przyznam się, że ja byłam zaskoczona tym, co Dickens pisał o Ameryce, ponieważ jego relacja wskazuje na to, że w ciągu tych lat Amerykanie przeszli niezwykłą przemianę z dość gnuśnego, choć i życzliwego narodu do obrońców świata z raczej luźnym podejściem do życia. ,,Notatki z podróży do Ameryki" to rewelacyjny reprezentant XIX-wiecznej literatury podróżniczej. Szczegółowość opisu oraz poczucie humoru i ironia, z którą Dickens przytacza swoje przeżycia oraz przemyślenia sprawiają, że jest to lektura, na której nikt nie powinien się zawieść. Ja zaliczam ją do swojej listy ,,absolutnie ulubionych książek, o których długo nie zapomnę".
W XIX wieku sytuacja polityczna Stanów Zjednoczonych była już w miarę ustabilizowana i rozległe połacie tego kraju zaczęły stanowić cel podróży wielu ludzi pochodzących ze Starego Świata. Szczególne zainteresowanie kraj ten budził wśród Brytyjczyków, dla których wciąż pozostawał ,,zbuntowanym bratem", nawet jeśli nie do końca się do tego przyznawali. Najprościej było poznać...
więcej mniej Pokaż mimo to
W PRL-u, zwłaszcza wczesnym, działy się rzeczy, które nie śniły się największym filozofom. Gdy brat zapytał się mnie ostatnio, o czym teraz czytam i odpowiedziałam mu, że o północnokoreańskim domu dziecka w Polsce, zobaczyłam na jego twarzy zdziwienie i konsternację. A jednak koreańskie sieroty przez sześć lat mieszkały i kształciły się w niewielkich Płakowicach, które obecnie są zaledwie osiedlem, częścią Lwówka Śląskiego. Nieznaną powszechnie historię tej mieściny opisała Jolanta Krysowata w swoim dość nietypowym reportażu literackim ,,Skrzydło anioła".
Po II wojnie światowej nasz glob został podzielony na dwa bloki: kapitalistyczny i socjalistyczny. Aby uchronić się przed zakusami konkurencyjnego bloku lud pracujący miast i wsi musiał się jednoczyć, nawet jeśli dotąd nic go nie łączyło. Ta idea przyświecała rządowi Polski Ludowej, który na znak przyjaźni z bratnim narodem koreańskim rządzonym ówcześnie przez Kim Ir Sena przyjął pod swoje strzechy ponad tysiąc sierot, których rodzice zginęli podczas niedawnej wojny. Dzieci przyjechały, pobyły i wyjechały. Słuch po nich zaginął.
Jolanta Krysowata zainteresowała się tą historią, gdy jej przyjaciel odkrył na cmentarzu w Osobowicach skromny grób trzynastoletniej Kim Ki Dok. Po nitce do kłębka dziennikarka dotarła do ludzi, którzy wiedzieli cokolwiek o samej dziewczynce jak i o lekarzach, którzy się nią zajmowali. Odpowiedzią na wszystkie pytania okazał się być ośrodek w Płakowicach, który w latach 1953-1959 gościł Kim Ki Dok i jej towarzyszy.
,,Skrzydło anioła" podzielone jest na dwie części. W pierwszej części Krysowata opisała początek swoich prób zdobycia jakichkolwiek informacji o dziewczynce i, nieco później, o Tadeuszu Partyce. Partyka był lekarzem zajmującym się Kim Ki Dok w ostatnich tygodniach jej życia. Jego biografia i próby ratowania życia młodej Koreanki są interesujące, ale zajęły ponad sześćdziesiąt stron, a nie wniosły zbyt wiele do historii tajnego ośrodka dla koreańskich sierot, o którym jest mowa na okładce. Ta część została napisana w pierwszej osobie liczby pojedynczej, narratorem jest sama autorka, która w żaden sposób nie maskuje się przed czytelnikiem. Druga część przypomina już powieść. Narrator odautorski zniknął, a jego miejsce zajął narrator wszechwiedzący.
Właśnie do tej części mam najwięcej zastrzeżeń. ,,Skrzydło anioła" to reportaż, co prawda literacki, ale wciąż reportaż. Jest to gatunek, który wymaga rzetelnego przedstawienia faktów, tymczasem opowieść o Płakowicach została przedstawiona niczym wymysł autorki. W tym dziele przeczytamy o wszystkich aspektach życia w samowystarczalnym ośrodku: o różnicach w podejściu do dzieci nauczycieli polskich i koreańskich, o miłości ponad podziałami i bezduszności władz. Wszystko to zostało podane czytelnikowi bez wytłumacznia mu, skąd autorka ma te wyjątkowo szczegółowe informacje. Całość czyta się bardzo dobrze, chwilami ciężko jest opanować skrajne emocje, które targają czytelnikiem, który poznaje świat tak odmienny od tego, do którego jest przyzwyczajony. Brakuje jednak źródeł. Informacje o tym, jak Krysowata dotarła do konkretnych osób to trochę za mało.
Z pewnością mogę polecić tę książkę osobom, które chciałyby poznać historię tego ośrodka, a nie mają ochoty na lekturę ciężkiego w odbiorze reportażu. ,,Skrzydło anioła" to swego rodzaju wariacja na temat tego, co mogło dziać się w ośrodku oparta na wywiadach z byłymi pracownikami płakowickiej placówki. Bez wątpienia dziennikarka włożyła mnóstwo pracy w przygotowanie tej książki. Mnie nie do końca odpowiada forma, w jakiej przedstawiła zgromadzone wiadomości, jednak wielu potencjalnych czytelników, zwłaszcza miłośników chwytających za serce powieści obyczajowych opartych na faktach, czy też lekkich reportaży literackich, będzie nią zachwyconych.
W PRL-u, zwłaszcza wczesnym, działy się rzeczy, które nie śniły się największym filozofom. Gdy brat zapytał się mnie ostatnio, o czym teraz czytam i odpowiedziałam mu, że o północnokoreańskim domu dziecka w Polsce, zobaczyłam na jego twarzy zdziwienie i konsternację. A jednak koreańskie sieroty przez sześć lat mieszkały i kształciły się w niewielkich Płakowicach, które...
więcej mniej Pokaż mimo to
Komunizm ostatecznie upadł... w którym roku? Podczas Jesieni Narodów w 1989 roku, a może trzy lata później, gdy rozpadł się największy nowotwór wszech czasów - ZSRR? A może to ustrojstwo trwa nadal? Korea Północna i Chiny są tego najlepszym przykładem. Ciężko jednoznacznie stwierdzić, kiedy i czy w ogóle, ta ideologia przeszła do historii. Pewnym jest jednak, że największym ciosem wymierzonym komunizmowi jest właśnie upadek ZSRR, kolebki sprawdzania tej teorii w praktyce. Upadek tego zlepku narodów zaczął się o wiele wcześniej, niż się powszechnie uważa. Efektem wieloletnich starań opozycji radzieckiej był pucz Janajewa, który wprawił w popłoch ówczesne władze Związku Radzieckiego. Przełomowe wydarzenie było niezwykłą szansą dla tysięcy dziennikarzy, którzy akurat wtedy byli w Moskwie, lub którym udało im się na czas do niej dotrzeć. W takim razie co powinien zrobić dziennikarz, który w tym czasie żeglował na statku Propagandista wzdłuż rosyjsko-chińskiej granicy? Za wszelką cenę próbować dostać się do Moskwy, czy wykorzystać sytuację i opisać to, w jaki sposób ludzie mieszkający na radzieckiej prowincji przyjęli upadek ZSRR i koniec komunizmu. Czy to przełomowe wydarzenie miało dla nich jakiekolwiek znaczenie?
Tiziano Terzani to znany włoski dziennikarz, reporter i publicysta. Jestem wielką wielbicielką jego talentu pisarskiego, zmysłu obserwacji i inteligencji odkąd przeczytałam jego Listy przeciwko wojnie, za pomocą których wdał się w polemikę z Orianą Falacci . ,,Dobranoc, panie Lenin" kupiłam sobie jako nagrodę za świeżo zakończony maraton i maturalny i... Boże, dlaczego jak tak późno zaczęłam ją czytać?!
Ta książka może pochwalić się wszystkim tym, czym powinien charakteryzować się rewelacyjny reportaż. Zacznijmy od tego, że Terzani rzeczywiście miał o czym pisać. Na początku lat 90. wszyscy wiedzieli, że coś się w ZSRR szykuje, ale nikt nie przepuszczał, że kryzys wybuchnie tak nagle. Terzani również. Dlatego właśnie, zamiast rezydować w Moskwie i czekać na rozwój wydarzeń, wybrał się w podróż na drugi koniec Związku Radzieckiego. Wiadomość o puczu zaskoczyła go 16 sierpnia 1991 roku w Chabarowsku. Reporter postanowił nie dołączać do zgrai dziennikarzy, których w Moskwie było już na pęczki, ale opisać upadek kolosa od tej najmniej docenianej jego strony. Z Chabarowska Terzani udał się na Syberię, do Kazachstanu, Kirgizji, Uzbekistanu, Tadżykistanu, Turkmenii, Azerbejdżanu, Gruzji oraz Armenii, aby podróż swą zakończyć w symbolicznym miejscu - w Mauzoleum Lenina.
Terzaniego nie interesują rozgrywki na górze, przedmiotem jego opisu jest reakcja maluczkich na wieść o puczu i jego konsekwencjach. Okazuje się jednak, że większość z nich nie wykazuje ani rozpaczy, ani radości, ani zaskoczenia tą informacją. W ich życiu bowiem nie zmieni się zbyt wiele. Komuniści zaczną nazywać się socjaldemokratami, ot cała zmiana. Problem pojawia się jedynie w momencie, gdy trzeba określić swoją narodowość. ZSRR rozpadł się na kilkanaście mniejszych lub większych republik, które dotąd, pomimo czasami olbrzymich, choć nieco już zatartych różnic kulturowych, były jednym państwem.
Problem narodowościowy to tylko jeden z wielu wątków poruszanych w tej książce. Składają się na nią notatki prowadzone przez włoskiego dziennikarza w czasie jego podróży po rubieżach ZSRR. Dzięki temu obok uwag o kondycji Związku Radzieckiego, znajdziemy fragmenty o urodzinach autora w Samarkandzie, użeraniu się z hotelowymi portierkami czy kłopotliwym towarzystwie komunistycznych dygnitarzy. Mnogość miejsc odwiedzanych przez Terzaniego sprawia, że nie powiela on raz poruszonych tematów, a książkę czyta się dzięki temu dosłownie w kilka chwil.
Wielkie brawa należą się również wydawnictwu Zysk i S-ka, które wydało tę książkę na rynku polskim. Oprawa graficzna jest fenomenalna i doskonale oddaje treść tego reportażu. Dodatkowo zachwyciła mnie grzbiet tej książki, który nawet nie zagiął się nawet wtedy, gdy to ponad pięciuset stronicowe tomisko musiałam otwierać w taki sposób, że większość wydań bardzo straciłoby przez to na urodzie.
Czytam tę recenzję i czytam i jestem coraz bardziej pewna, że kompletnie nie udało mi się oddać piękna tej książki. ,,Dobranoc, panie Lenin" to książka rewelacyjna, doskonała i ponadczasowa. Od niedawna również jedna z moich absolutnie ulubionych. Polecam Wam ją z całego serca!
Komunizm ostatecznie upadł... w którym roku? Podczas Jesieni Narodów w 1989 roku, a może trzy lata później, gdy rozpadł się największy nowotwór wszech czasów - ZSRR? A może to ustrojstwo trwa nadal? Korea Północna i Chiny są tego najlepszym przykładem. Ciężko jednoznacznie stwierdzić, kiedy i czy w ogóle, ta ideologia przeszła do historii. Pewnym jest jednak, że największym...
więcej mniej Pokaż mimo to
,,Ojczyzna to przede wszystkim naród, a potem państwo"
~Roman Dmowski
Zamieszczone wyżej słowa Romana Dmowskiego wydają się mądre i światłe: wręcz stworzone do powtarzania ich na pogadankach dotyczących patriotyzmu. Wynika z nich jeden wniosek: poczucie wspólnoty narodowej jest ważniejsze niż prawnie usankcjonowane istnienie państwa. My, Polacy, z pewnością zgodzilibyśmy się z tym twierdzeniem z racji tego, że nasi przodkowie przez 123 lata musieli podtrzymać naszą świadomość narodową w nadziei, że Polska wróci kiedyś na mapy Europy. Z nieco innymi problemami musieli radzić sobie Uzbecy, Tadżycy oraz mieszkańcy pozostałych państw Azji Środkowej, które przed 1991 rokiem należały do ZSRR. Ich świadomość narodowa dopiero kiełkuje, na dodatek z wielkimi problemami i wątpliwościami. Do jednej postaci historycznej przyznaje się kilka państw, a młodzi ludzie są zagubieni. Jeśli matka pewnego chłopca pochodzi z Kirgistanu, ojciec z Rosji, a on sam mieszka teraz w Tadżykistanie to kim on jest? Rosjaninem? Tadżykiem? Kim?
Problemy społeczne tego regionu świata były jednym z powodów ściągania do niego hord turystów i podróżników, zwłaszcza tuż po rozpadzie ZSRR. Jednym z nich jest Colin Thubron, niezwykle ceniony brytyjski pisarz zajmujący się głównie literaturą podróżniczą. W 2008 roku magazyn The Times zaliczył go do grona pięćdziesięciu największych powojennych pisarzy brytyjskich. Już od bardzo dawna chciałam zapoznać się z twórczością tego prozaika. Udało mi się to za sprawą jednej z jego książek o znaczącym tytule - Utracone serce Azji.
Utracone serce Azji to relacja Thubrona z jego podróży po państwach Azji Środkowej. Książka jest częścią serii wydawniczej Orient Express Wydawnictwa Czarnego, która kusi wspaniałymi i niezwykle klimatycznymi okładkami. Fotografia mężczyzny na koniu strzegącym swojego nędznego dobytku na pustkowiu jest udaną zapowiedzią tego, co czeka potencjalnego czytelnika, gdy ten zdecyduje się przeczytać tę książkę.
Kirgistan, Uzbekistan, Tadżykistan to jedne z przystanków, w których w trakcie swojej podróży zatrzymał się Thubron. Państwa te mają ze sobą wiele wspólnego. Tyle samo je różni, więc opisanie ich jest wyzwaniem dla każdego podróżnika-pisarza. Thubron skupił się na scharakteryzowaniu społeczeństw tych państw, nie zaś na obiektach turystycznych czy lichych ciekawostkach. Największe piętno na mieszkańcach tych krajów odcisnął ZSRR i jego polityka. Po rozpadzie tego sztucznego państwa ludzie, zarówno młodzi jak i ci starsi, często weterani II wojny światowej, czują się zagubieni i oszukani. Thubron nie spotkał na swojej drodze ani jednego człowieka, który bez problemów radziłby sobie w nowym świecie.
Ważnym elementem Utraconego serca Azji jest historia. Ta najdawniejsza, której przedstawicielami są brutalne hordy Czyngis-hana i ta nowsza, której reliktami są szczątki niezliczonych pomników Lenina. Dla osób niezainteresowanych tematem taki natłok informacji może być przytłaczający, ale ja, czytając je, byłam w swoim żywiole.
Utracone serce Azji to kawał porządnej literatury podróżniczej. Nie przebrniecie przez tę książkę w jeden wieczór. Polecam ją czytelnikom, których nie odstraszają suche opisy, natłok faktów i nie najłatwiejsze do przełknięcia historie. Azja Środkowa wymaga poważnego podejścia do tematu, co Thubron zrozumiał i do czego w swej książce się dostosował. Jeśli lubicie tego typu książki, śmiało sięgajcie po ten tytuł, natomiast jeśli macie ochotę na chwilę zapomnienia przy lekkiej lekturze, Utracone serce Azji nie jest tytułem, po który powinniście sięgnąć, chyba że lubicie wyzwania.
,,Ojczyzna to przede wszystkim naród, a potem państwo"
~Roman Dmowski
Zamieszczone wyżej słowa Romana Dmowskiego wydają się mądre i światłe: wręcz stworzone do powtarzania ich na pogadankach dotyczących patriotyzmu. Wynika z nich jeden wniosek: poczucie wspólnoty narodowej jest ważniejsze niż prawnie usankcjonowane istnienie państwa. My, Polacy, z pewnością zgodzilibyśmy...
2014-02-21
W 1992 roku Polska pogrążona była w dogorywającej właśnie euforii wolności. W tym samym czasie, w Bośni i Hercegowinie rozpoczęła się iście bratobójcza wojna, w wyniku której zginęło ponad sto tysięcy ludzi. Echa tego konfliktu rozbrzmiewają co roku na ekranach naszych telewizorów przy okazji corocznego wspominania masakry w Srebrnicy. To wszystko, krótka transmisja w wieczornych wiadomościach. A ludzie wciąż płaczą.
Wojciech Tochman jest reporterem specjalizującym się w opisywaniu wszelakich tragedii ludzkich. Pierwsza książka tego pisarza, którą przeczytałam to Dzisiaj narysujemy śmierć. Dotyczyła ona ludobójstwa w Rwandzie. Jakbyś kamień jadła opisuje dramatyczne wydarzenia, które miały miejsce na Bałkanach, na początku lat dziewięćdziesiątych poprzedniego wieku.
,,Warto przeczytać ten niezwykły reportaż, by zrozumieć, jak cieniutka jest politura cywilizacji i jak łatwo przyjaciele obracają się przeciwko przyjaciołom. Jakbyś kamień jadła trzeba by wysłać Boutrosowi Boutrosowi-Ghaliemu i Kofiemu Annanowi, Johnowi Majorowi i Douglasowi Hurdowi, Greorge'owi Bushowi i Billowi Clintonowi. Pewnie by jej nie przeczytali, ale nawet przekartkowanie książki Tochmana zmąciłoby spokój ich emerytury."
~Literary Review
Jeśli szukacie książki, która wyjaśni wam meandry wspominanej wojny to nie sięgajcie po ten reportaż. Niewiele znajdziecie w nim faktów, dat, z nazwiskami jest trochę lepiej. Tochman skupił się na tragedii jednostek, która nie znajduje się w kręgu zainteresowań tzw. wielkiej polityki. Uważam, że to świetny zabieg - gdy tragedia milionów zyskuje imię, nazwisko i twarz, staje się nam bliższa i autentycznie zaczynamy się nią przejmować. Jak powiedział Iosif Wissarionowicz Dżugaszwili: Śmierć jednej osoby to tragedia, śmierć milionów to tylko statystyka.
Kanwą swojej książki Tochman uczynił wysiłki tych, którzy przeżyli o odzyskanie szczątków bliskich. Pomaga im w tym Ewa Klonowska, znana antropolog, która wraz z grupą ekspertów podróżuje po terytorium danej Jugosławii w poszukiwaniu rozproszonych szczątków poległych. Nie zawsze udaje się znaleźć kompletny szkielet, zazwyczaj jest to czaszka, kilka kości, fragmenty ubrań. Jakbyś kamień jadła wyraża uniwersalną potrzebę pochowania ciała.
Wielkim atutem tej książki jest lapidarny język Tochmana. Minimum słów, maksimum treści - tak w skrócie można opisać jego styl. Lakoniczność jest dość szokująca w opisie tak tragicznych wydarzeń dzięki czemu realnie angażujemy się w opowiadane przez Tochmana historie. Nikt inny nie potrafi w taki sposób opowiadać o cierpieniu.
Polecam tę książkę osobom, które chcą dowiedzieć się co działo się na Bałkanach w czasie trwania wojny jugosłowiańskiej. Tochman stworzył okazję, by spojrzeć na te wydarzenia z perspektywy zwykłego człowieka. Ostrzegam jednak, że po lekturze tego reportażu długo nie będziecie w stanie dojść do siebie.
W 1992 roku Polska pogrążona była w dogorywającej właśnie euforii wolności. W tym samym czasie, w Bośni i Hercegowinie rozpoczęła się iście bratobójcza wojna, w wyniku której zginęło ponad sto tysięcy ludzi. Echa tego konfliktu rozbrzmiewają co roku na ekranach naszych telewizorów przy okazji corocznego wspominania masakry w Srebrnicy. To wszystko, krótka transmisja w...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-01-31
W 1993 roku w Ciudad Juárez znaleziono pierwsze ciała brutalnie zamordowanych kobiet. Wszystkie zostały zgwałcone, a następnie uduszone/podpalone/kilkakrotnie rozjechane samochodem. W 2005 roku liczba ofiar sięgała już 400 i wciąż rosła. Tymczasem mordercy wciąż pozostawali na wolności i popełniali kolejne przestępstwa, co ułatwiała im marionetkowa policja i bierność władz.
Marc Fernandez i Jean-Christophe Rampal postanowili zbadać tę sprawę i aby tego dokonać spędzili w Ciudad Juárez dwa lata. Efektem ich pracy jest książka Miasto morderca kobiet, w której starają się usystematyzować zdobytą wiedzę i przekazać światu choć ułamek tego, co warto wiedzieć o Juárez.
Dlaczego juareskie morderstwa są tak chętnie i dokładnie opisywane w mediach? Przecież teczki prokuratorów z całego świata pełne są aktów dotyczących morderstw, czasem okrutnych. Północ Meksyku nie jest chwalebnym wyjątkiem, jednak przypadki zabójstwa z Juárez mają wiele punktów wspólnych. Ofiarami zawsze są kobiety, młode, niezamożne, podobne do siebie pod względem fizycznym. Każda z nich przed śmiercią została zgwałcona, zazwyczaj przez kilku mężczyzn. Co jeszcze je łączy? To, że ich mordercy nigdy nie zostali ukarani.
Ciężko w jednej książce, niespełna 240-stronicowej, zawrzeć informacje o zbrodniach popełnianych przez 13 lat. W związku z tym, w Mieście... panuje informacyjny chaos. Na początku książki czytamy głównie o ofiarach, potem następuje gwałtowny przeskok do danych dotyczących ewentualnych (zawsze ewentualnych) winnych. Nie oskarżałabym jednak autorów o brak kompetencji literackich, już na pierwszy rzut oka widać, że są oni dziennikarzami, a nie mistrzami beletrystyki. Wielkim plusem tego reportażu jest fenomenalna podstawa źródłowa, niemalże każda oficjalna wypowiedź każdego z bohaterów tej książki jest w odpowiedni sposób udokumentowana. Na końcu tekstu znajduje się niepełna lista ofiar, skany dokumentów związanych z konkretnymi zabójstwami (niestety, jedynie w języku hiszpańskim) oraz lista polityków zajmujących się ,,umarłymi z Juárez". Chylę czoła przed ogromem pracy włożonym w tę książkę przez Fernandeza i Rampala.
Bardzo mi się podoba okładka Miasta.... Fotografia przedstawiająca różowe krzyże z wypisanymi na nich imionami kobiet znajduje się na polu bawełny, na którym znaleziono osiem ciał kobiet, których imiona widnieją na tych krzyżach. Sprawcy tych morderstw, podobnie jak wielu innych, nigdy nie zostali ukarani.
Pomimo tego, że treść tego reportażu jest szokująca, czyta się go niezwykle szybko. Całość podzielona jest na krótkie, zazwyczaj kilkustronicowe rozdziały. Mniej więcej w połowie książki znajduje się wstawka z kilkunastoma czarno-białymi zdjęciami przedstawiającymi głównie juarewskich polityków, Abdela Latifa Sharifa - głównego podejrzanego w kilku sprawach oraz dwa zdjęcia przedstawiające to, co zostało z ofiar. Zwłaszcza jedno z nich zrobiło na mnie kolosalne wrażenie.
Pomimo tego, że wiadomości nie są w tej książce odpowiednio posegregowane, można się niej naprawdę sporo dowiedzieć, co więcej - stanowi ona świetny materiał do dalszego zapoznania się ze sprawą ,,umarłych z Juárez''.
W 1993 roku w Ciudad Juárez znaleziono pierwsze ciała brutalnie zamordowanych kobiet. Wszystkie zostały zgwałcone, a następnie uduszone/podpalone/kilkakrotnie rozjechane samochodem. W 2005 roku liczba ofiar sięgała już 400 i wciąż rosła. Tymczasem mordercy wciąż pozostawali na wolności i popełniali kolejne przestępstwa, co ułatwiała im marionetkowa policja i bierność władz....
więcej mniej Pokaż mimo to2013-12-23
,Co to jest Zielony Przylądek? - zżymał się Karol II, kiedy domagano się od niego założenia nowej spółki angielskiej dla handlu z Gwineą - śmierdząca dziura"
Śmierdząca dziura z zabiedzonymi dziećmi cierpiącymi głód, niedolę i nie mającymi żadnych perspektyw, a czasami nawet dowodu osobistego. Co i rusz jesteśmy zalewani zdjęciami i reportażami z najbiedniejszych rejonów Afryki. Wiemy, że Ci ludzie są tacy jak my, ale jednak nie wyobrażamy sobie, by ci mieszkańcy słomianych lepianek mieli za sobą jakąkolwiek kulturę. Wielu wydaje się, że Afryka do połowy poprzedniego millenium kołysała się na drzewach, a jej część do tej pory się tam znajduje. Basil Davidson, ceniony brytyjski historyk i afrykanista w swoich książkach, między innymi w ,,Starej Afryce na nowo odkrytej" udowadniał, że to brednie.
Afryka jest celem wielu współczesnych podróży, głównie tych za jeden uśmiech. W związku z tym, miłośnicy tego kontynentu preferujący zwiedzanie świata z perspektywy własnej sofy, nie mają powodów do narzekań na brak literatury pozwalający im zapoznać się z kulturą tej części świata. Uwielbiam literaturę podróżniczą i interesuję się wszystkim, co ma jakikolwiek związek z Afryką, więc często sięgam po tego typu pozycje. Niestety, większość z nich podaje tylko ogólnikowe informacje na temat historii Czarnego Lądu.
Jeśli interesują Was podstawowe informacje na ten temat to ,,Stara Afryka..." nie jest książką dla Was.
Davidson bardzo rzetelnie podszedł do swojej pracy, którą najprawdopodobniej traktował jako misję przekazania laikom w tej dziedzinie wiedzy na temat historii starożytnej kotła kulturalnego zwanego Afryką.
Książka podzielona jest na rozdziały. Każdy rozdział traktuje o dziejach jednej z części tego kontynentu i jest podzielony na mniejsze, zazwyczaj bardzo krótkie, podrozdziały. Co mi się bardzo spodobało, na początku każdej kolejnej części tekstu znajduje się niewielka grafika przedstawiająca konturową mapkę Afryki z zacieniowanym jej fragmentem, o którym będzie opowiadał dany ustęp. Dzięki temu nieznający się na geografii czytelnicy mogą umiejscowić omawiany region na mapie kontynentu, co bardzo ułatwia nam zrozumienie tekstu i opisywanych w nim wydarzeń.
,,Stara Afryka..." zawiera konkretne informacje, bez ,,uromantyczniania" treści. Pomimo tego, Davidsonowi udało się uniknąć efektu znudzenia czytelnika nadmiarem faktów. Autor operuje bardzo swobodnym, zazwyczaj prostym językiem. Powtarzam jednak, że jest to pozycja skierowana głównie do osób zainteresowanych przemianami historyczno-kulturowymi tego kontynentu, choć Davidson nie zapomniał o miłośnikach literatury pięknej wstawiając do książki króciutkie kilkunastozdaniowe narracyjne fragmenty opowiadające o jakimś odkryciu, przemyśleniach lub życiu podróżników, badaczy, historyków zajmujących się tą częścią świata. Polecam zainteresowanym tematem jak i tym poszukującym nowego odłamu literatury, którym mogliby się zainteresować. Ja tymczasem wyruszam na wyprawę po stronach internetowych antykwariatów w celu kupienia sobie kolejnych książek tego autora.
,Co to jest Zielony Przylądek? - zżymał się Karol II, kiedy domagano się od niego założenia nowej spółki angielskiej dla handlu z Gwineą - śmierdząca dziura"
Śmierdząca dziura z zabiedzonymi dziećmi cierpiącymi głód, niedolę i nie mającymi żadnych perspektyw, a czasami nawet dowodu osobistego. Co i rusz jesteśmy zalewani zdjęciami i reportażami z najbiedniejszych rejonów...
Wyobraźcie sobie, że Bronisław Komorowski postanowił osuszyć jezioro Śniardwy po to by, powiedzmy, na jego miejscu umieścić pola kukurydzy. Pytacie się - jak to? po co? No właśnie po to, byśmy mieli więcej pól kukurydzy. Absurd? Absurd! I to na dodatek, taki, który już się wydarzył, i to na znacznie większą skalę.
W latach 60. XX wieku Jezioro Aralskie było czwartym co do wielkości jeziorem świata. Niestety, z biegiem czasu jego powierzchnia zmniejszyła się o 55 tys. km². Woda z Amu-darii i Syr-darii zamiast zasilać wody jeziora były sztucznie odprowadzane do wadliwie poprowadzonych kanałów irygacyjnych. Jezioro (nazywane przez niektórych morzem) Aralskie zostało wysuszone ponieważ władze ZSRR postanowiły uczynić ze swojego kraju potęgę w światowej produkcji bawełny, jednej z najbardziej wodochłonnych roślin na świecie.
Zanik jeziora nikogo poza tysiącami ,,zwykłych ludzi" (a jak powszechnie wiadomo, oni głosu nie mają) jakoś szczególnie nie zaniepokoił, gdyż uznano, że jest ono ,,oczywistą pomyłką natury".
Bartek Sabela, architekt, miłośnik wspinaczki i autor książki o przewrotnym tytule ,,Może (morze) wróci" w pewnym momencie swojego życia zainteresował się historią Jeziora Aralskiego i postanowił sprawdzić, jak obecnie wygląda ten akwen i jak radzą sobie ludzie, dla których było ono całym życiem.
Pomimo tego, że książka reklamowana jest jako reportaż o zaniku Jeziora Aralskiego to jego historia stała się również pretekstem do podróży autora do Uzbekistanu, którego to opis zajął większą część publikacji. Jeśli kiedykolwiek chcielibyście wybrać się do tego kraju, polecam Wam lekturę tej książki. Wiele rzeczy dzięki niej stanie się łatwiejsze. Formalnie rzecz biorąc, Uzbekistan jest republiką rządzoną przez prezydenta Isloma Karimova, który wprowadził w swym kraju autorytarne rządy. We wszystkich wyborach Karimov zdobywa co najmniej... 90% wszystkich głosów.
Poza praktycznymi informacjami i zwykłymi ciekawostkami na temat Uzbekistanu dużą część książki zajmują wspomnienia ludzi, którym Jezioro Aralskie dawało zatrudnienie, możliwość przeżycia i wspominania. Dla wielu Jezioro było całym życiem dlatego jego stopniowe zanikanie i i towarzysząca temu bezradność było dla nich życiową tragedią i porażką. Miasto Munjak, którego istnienie uzależnione było od położenia Jeziora Aralskiego w latach 60. było jednym z lepiej rozwiniętych miast ZSRR obecnie jest praktycznie wymarłe.
Symboliczna okładka książki, której jedyną ozdobą są zanikające litery oraz przewrotny tytuł tej publikacji jest najlepszą zapowiedzią tego, co możecie zastać jeśli zdecydujecie się przeczytać ten reportaż. Polecam go wszystkim tym, którzy interesują się absurdalną historią byłego ZSRR. Książkę czyta się bardzo szybko, a liczne zdjęcia dodatkowo uprzyjemniają lekturę. Nie zawiedziecie się na tej pozycji.
Wyobraźcie sobie, że Bronisław Komorowski postanowił osuszyć jezioro Śniardwy po to by, powiedzmy, na jego miejscu umieścić pola kukurydzy. Pytacie się - jak to? po co? No właśnie po to, byśmy mieli więcej pól kukurydzy. Absurd? Absurd! I to na dodatek, taki, który już się wydarzył, i to na znacznie większą skalę.
W latach 60. XX wieku Jezioro Aralskie było czwartym co do...
2013-08-17
Nie spodziewałam się, że ta książka będzie aż tak dobra. Przeczytałam ją w rekordowo krótkim czasie i szczerze tego żałuję. Zawsze będę miała szacunek dla ludzi, którzy zajmują się słowem, ale po lekturze ,,Kruchego lodu" mój podziw zamieni się w niemalże bezkrytyczne uwielbienie.
Wojtacha w krótkich, wojskowych słowach opisała specyfikę pracy korespondentów wojennych. Bezradność, pogoń za ujęciem, ,,lajfy" to całe ich życie. Reporterem trzeba się urodzić.
Dokładna recenzja znajduje się pod adresem: http://strofki.blogspot.com/2013/08/interesuje-mnie-czowiek-w-sytuacji.html
Nie spodziewałam się, że ta książka będzie aż tak dobra. Przeczytałam ją w rekordowo krótkim czasie i szczerze tego żałuję. Zawsze będę miała szacunek dla ludzi, którzy zajmują się słowem, ale po lekturze ,,Kruchego lodu" mój podziw zamieni się w niemalże bezkrytyczne uwielbienie.
Wojtacha w krótkich, wojskowych słowach opisała specyfikę pracy korespondentów wojennych....
2013-07-23
o wiemy o Chinach? Jest to jeden z największych krajów świata i, od niedawna, jeden z najbogatszych. Nauka i technika stoją tam na wysokim poziomie, język jest kompletnie niezrozumiały dla tzw.reszty świata, a kultura, w tym także kulinarna inspiruje ludzi na całym świecie. Co jeszcze? No tak, Chińczycy od lat przodują w produkcji różnego rodzaju badziewia, które koniec końców przyniosło krajowi miliardowe zyski. I do tego historia. Prastare dynastie Zhou, Qin, Han oraz te nowsze jak Ming czy Qing stworzyły wizerunek Chin jako uroczego ,,końca świata" gdzie żyją prawdziwi geniusze zdolni do wynalezienia papieru, prochu oraz wydania na świat chociażby Konfucjusza. Niestety (lub stety, nie bawmy się w politykę) po latach świetności i walk z Mongołami nadeszły czasy komunizmu, Mao Zedonga i polityki ,,wielkiego skoku", który przyniósł plagę głodu i śmierć milionów ludzi (trudno ustalić dokładną liczbę ofiar, zakłada się, że w latach 1958-1962 z głodu zmarło od 10 do 43 milionów ludzi).
Trochę tego jest. Konia z rzędem temu, kto to wszystko ogarnie. Mimo oczywistego trudu w poskładaniu tych wszystkich informacji wciąż zdarzają się straceńcy, ,,którzy próbują". Jednym z nich jest Peter Hessler, który relację ze swojej podróży po Chinach zawarł w książce ,,Przez drogi i bezdroża. Podróż po nowych Chinach".
Osią tego reportażu jest blisko ośmioletnia samochodowa podróż autora po Chinach. Słówko ,,samochodowa" ma tutaj kluczowe znaczenie bowiem autor nie poskąpił nam wielostronicowych opowieści o procedurze wyrobienia sobie chińskiego prawa jazdy, ceregieli niezbędnych przy wypożyczaniu auta, analizy rozwoju rynku samochodowego w ,,państwie środka" czy kulturze jazdy w Chinach. Przyznam, że dla osoby niezorientowanej w temacie (na przykład dla mnie) tego typu fragmenty były prawdziwą katorgą. Chwilami zastanawiałam się czy autor nie jest wielbicielem programu Top Gear.
Jeśli już wspominamy o minusach tej książki to nieco złośliwie bowiem nie jest jakieś szczególne utrudnienie przy lekturze tej książki chciałabym jeszcze nadmienić pewną nieścisłość, która w pewnym momencie zwróciła moją uwagę. Mianowicie Hessler w pewnym momencie wspomina, że na całym świecie nie ma ani jednego badacza, który zajmowałby się historią Chińskiego Muru po czym kilkadziesiąt stron dalej wspomina o Davidzie Spinderze, który poświęcił temu zagadnieniu kawał swojego życia.
Trochę się już wyżaliłam, czas na plusy tej publikacji. Reportaż podzielony jest na trzy części zatytułowane kolejno ,,Mur", ,,Wieś" i ,,Fabryka". W pierwszej części autor zdaje czytelnikowi relację ze swojej podróży śladem Wielkiego Muru, przybliża nam jego historię oraz opisuje to, jakie znaczenie ta budowla ma dla okolicznych mieszkańców. Jak się okazuje, dla części z nich jest to po prostu zbiór cegieł, które kiedyś można było bezkarnie kraść. Przy lekturze tej części dowiedziałam się, że w języku chińskim Wielki Mur to Chang cheng. Uwielbiam takie miejscowe ciekawostki, więc musiałam zwrócić uwagę na ten szczegół.
Druga część książki to opowieść o życiu współczesnej chińskiej wsi. Ten rozdział książki zaciekawił mnie najbardziej. Swego czasu autor wraz ze swoją przyjaciółką kupił dom w Sanchy, niewielkiej rolniczej wiosce i zaprzyjaźnił z jedną z okolicznych rodzin. W tej partii tekstu mamy okazję obserwować zwyczaje chińskich rolników, pojawienie się na wsi szeroko rozumianego biznesu oraz moment posłania dziecka do szkoły. Zdecydowanie, stara, wręcz mityczna chińska wieś jest tym, co tak ,,ciągnie mnie" do tego kraju.
Część trzecia to już panorama ,,przemysłowych" Chin. Wraz z autorem przenosimy się do strefy ekonomicznej Lioshi, gdzie dwóch biznesmenów pragnie zbić majątek produkując... kółka do biustonoszy. Zadziwiające jest to, w jaki sposób przedstawione jest robienie interesów w tym kraju. Kluczowe są łapówki oraz to, jakiego rodzaju papierosy palą okoliczni partnerzy biznesowi. Robotnicy fabryczni przypominają działające mechanicznie trybiki, które naturalnie pozbawione są jakiegokolwiek zabezpieczenia socjalnego. Co więcej, absolutnie im to nie przeszkadza.
Peter Hessler nakreślił spójny obraz nowych, przeobrażających się Chin. Pomimo kilku nieznacznych wpadek książka naprawdę warta jest przeczytania. Polecam wielbicielom podróży, socjologii jak i dobrej, prostej literatury podróżniczej.
o wiemy o Chinach? Jest to jeden z największych krajów świata i, od niedawna, jeden z najbogatszych. Nauka i technika stoją tam na wysokim poziomie, język jest kompletnie niezrozumiały dla tzw.reszty świata, a kultura, w tym także kulinarna inspiruje ludzi na całym świecie. Co jeszcze? No tak, Chińczycy od lat przodują w produkcji różnego rodzaju badziewia, które koniec...
więcej mniej Pokaż mimo tohttp://strofki.blogspot.com/2013/04/kronika-chaosu.html
http://strofki.blogspot.com/2013/04/kronika-chaosu.html
Pokaż mimo to2013-04-16
Fantastyczna książka, podziwiam Kapuścińskiego za jego dociekliwość, odwagę i pomysłowość, która w całej okazałości uwydatniła się w tej książce. Fragmenty wypowiedzi rozmówców naszego reportera są znakomicie dobrane i wyselekcjonowane dzięki czemu czytelnik może czuć się niczym uczestnik, a właściwie obserwator wydarzeń opisanych w tekście. Gorąco polecam!
http://strofki.blogspot.com/2013/04/czcigodny-pan-nie-mia-nawyku-czytania.html
Fantastyczna książka, podziwiam Kapuścińskiego za jego dociekliwość, odwagę i pomysłowość, która w całej okazałości uwydatniła się w tej książce. Fragmenty wypowiedzi rozmówców naszego reportera są znakomicie dobrane i wyselekcjonowane dzięki czemu czytelnik może czuć się niczym uczestnik, a właściwie obserwator wydarzeń opisanych w tekście. Gorąco...
więcej mniej Pokaż mimo to
Przerażająca książka zdająca sprawę z tego, co człowiek może zrobić człowiekowi. Najgorsze jest, że tej brodni nie popełnili ludzie sobie obcy, pochodzący z różnych krajów lecz bliscy sąsiedzi. Ta historia, historia ludobójstwa w Rwandzie pokazuje, że nikt nigdy nie może czuć się bezpiecznie. Zło może czyhać tuż za oknem.
http://strofki.blogspot.com/2013/04/piszemy-o-pamietaniu.html
Przerażająca książka zdająca sprawę z tego, co człowiek może zrobić człowiekowi. Najgorsze jest, że tej brodni nie popełnili ludzie sobie obcy, pochodzący z różnych krajów lecz bliscy sąsiedzi. Ta historia, historia ludobójstwa w Rwandzie pokazuje, że nikt nigdy nie może czuć się bezpiecznie. Zło może czyhać tuż za...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-01-07
http://strofki.blogspot.com/2013/03/obys-bya-matka-tysiaca-synow.html
Bardzo dobra książka, ciekawe zdjęcia. Jedyne co mi w niej nie pasuje to zbyt duży dystans między autorką a czytelnikiem. Historia prowadzona przez panią Wilk jest zbyt bezosobowa, utrzymana w charakterze skrupulatnego sprawozdania nie zaś wciągającego reportażu. Chwilami to naprawdę drażni. Mimo to polecam wszystkim tę książkę, zwłaszcza etnologom-pasjonatom takim jaka ja:).
http://strofki.blogspot.com/2013/03/obys-bya-matka-tysiaca-synow.html
Bardzo dobra książka, ciekawe zdjęcia. Jedyne co mi w niej nie pasuje to zbyt duży dystans między autorką a czytelnikiem. Historia prowadzona przez panią Wilk jest zbyt bezosobowa, utrzymana w charakterze skrupulatnego sprawozdania nie zaś wciągającego reportażu. Chwilami to naprawdę drażni. Mimo to...
2012-12-28
Nie jest literatura pierwszego rzędu. Robert Maciąg jest bardziej podróżnikiem niż pisarzem, z czego z resztą doskonale zdaje sobie sprawę. I to właśnie jest w tej książce najlepsze:). Autor nie sili się na patos, pisze po prostu, co czuł, co widział, co przeczytał. Jedyne co mi się nie spodobało, to zdjęcia. Za dużo portretów, kiepskich, schematycznych portretów. Dla osób, które marzą o podróżach, ale boją się zrobić pierwszy krok, lub po prostu chcą poznać trochę świata nie wstając z fotela, ta książka będzie wprost idealna. Polecam. Podróżnik-marzyciel.
Nie jest literatura pierwszego rzędu. Robert Maciąg jest bardziej podróżnikiem niż pisarzem, z czego z resztą doskonale zdaje sobie sprawę. I to właśnie jest w tej książce najlepsze:). Autor nie sili się na patos, pisze po prostu, co czuł, co widział, co przeczytał. Jedyne co mi się nie spodobało, to zdjęcia. Za dużo portretów, kiepskich, schematycznych portretów. Dla...
więcej mniej Pokaż mimo to,,Heban" przeczytałam kilka lat temu na wakacjach. Trafiłam na tę książkę całkiem przypadkowo. Pamiętam, że obraz Afryki przedstawiony w tym dziele absolutnie mnie zauroczył. Od tego momentu zaczęła się moja nieopisana miłość do nieznanego, do reportaży, literatury podróżniczej i podróży właśnie. Oprócz wspaniałej treści książka jest też dowodem doskonałego pióra Kapuścińskiego. Mistrzostwo!
,,Heban" przeczytałam kilka lat temu na wakacjach. Trafiłam na tę książkę całkiem przypadkowo. Pamiętam, że obraz Afryki przedstawiony w tym dziele absolutnie mnie zauroczył. Od tego momentu zaczęła się moja nieopisana miłość do nieznanego, do reportaży, literatury podróżniczej i podróży właśnie. Oprócz wspaniałej treści książka jest też dowodem doskonałego pióra...
więcej mniej Pokaż mimo to
Według Charliego LeDuffa Detroit jest miastem, które wytyczyło szlak, którym powoli podąża reszta Ameryki. Mityczne już pięć dolarów za godzinę pracy, które oferował Henry Ford, pociągnęło za sobą lawinę wydarzeń, które doprowadziły miasto do zagłady. LeDuff nie chce określać stanu Detroit inaczej. Opisuje go tak, jakby miasto miało było w stanie agonalnym - miasto, którego mieszkańcy przyznają, że ich życie przypomina wegetację. Wyrwać się z niej można tylko w jeden sposób - umrzeć i czekać, aż ktoś znajdzie wystające spod pokrywy lodowej obute stopy.
LeDuff wychował się w Detroit w typowej dla tego miasta rodzinie - kochająca matka była uzależniona od kolejnych mężów, bracia nie mieli na siebie pomysłu lub zajmowali się tym, co i tak nie miało przyszłości, a siostra... siostra szybko zrujnowała życie sobie i pośrednio swojej córce. Charlie jest „jedynym, któremu się udało”, wyjechał i zdobył pracę w „The New York Timesie”. Po latach zdecydował się wrócić do korzeni i przekazać światu prawdę o Detroit.
Biografia autora jest istotną częścią tego reportażu. Jest on specyficznym reprezentantem swojego gatunku, ponieważ nie można jednoznacznie stwierdzić, co jest jgo głównym tematem: upadek Detroit czy obecność LeDuffa w Detroit w ostatecznej fazie jego upadku i to jaki wpływ miejsce jego urodzenia miało wpływ na jego życie. Reporter wyrusza wgłąb Detroit i wgłąb siebie i historii swojej rodziny.
Wiele rozdziałów rozdziałów tej książki przypomina pamiętnik reportera, a nie efekt jego pracy. Styl jest bardzo potoczny, momentami wulgarny i bardzo amerykański. Nie mam nic do zarzucenia tłumaczce, bo to nie jej wina, ale uważam, że „Detroit. Sekcja zwłok Ameryki” jest na tyle obliczona na amerykańskiego odbiorcę, że w innych kulturach wypada sztucznie. Szczególnie widoczne jest to, jak już wspomniałam, w języku, jakim posługuje się autor - wiele z powiedzonek jego i jego bohaterów brzmi naturalnie w hollywoodzkich filmach, ale w naszej rzeczywistości już nie (vide: liczba i miejsce występowania przekleństw). Reporter cały czas balansuje na granicy między dosłownością i kiczem.
Praca LeDuffa jest bardzo upolitycznionym reportażem, jednymi z jego najważniejszych bohaterów są różnej maści politycy, którzy potwierdzają wszystko, co powszechnie sądzi się o ich profesji. Reporter daje im gorzką, także dla siebie, lekcję lokalnego patriotyzmu. Jego książka jest też ciekawym studium tego, jak bardzo zaangażowanie dziennikarza wzrasta wraz z czasem przebywania poza (korpo)redakcją i poza światem białych kołnierzyków.
Według Charliego LeDuffa Detroit jest miastem, które wytyczyło szlak, którym powoli podąża reszta Ameryki. Mityczne już pięć dolarów za godzinę pracy, które oferował Henry Ford, pociągnęło za sobą lawinę wydarzeń, które doprowadziły miasto do zagłady. LeDuff nie chce określać stanu Detroit inaczej. Opisuje go tak, jakby miasto miało było w stanie agonalnym - miasto, którego...
więcej Pokaż mimo to