-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik234
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant13
Biblioteczka
2018-03
2014-09
2014-09-30
2014-04-13
Od jakiegoś czasu kieruję się dewizą: najpierw książka, potem film. W ten sposób w moje ręce trafił Wilk z Wall Street.
Zaczynając czytać wiedziałam mniej więcej czego mogę się spodziewać, wszak trailery Wilka z Wall street i recenzje filmowe krążyły po internetach równie intensywnie, jak informacje o aneksji Krymu do Rosji. Byłam więc przygotowana na dużą dawkę niecenzuralny słów, na tony narkotyków, seks i pieniądze pod każdą postacią. I ze wszystkim miałam do czynienia czytając wspomnienia Jordana Belforta.
Wilk z Wall Street to satyryczna rekonstrukcja jednej z najbardziej zwariowanych karier w historii światowego biznesu - tak przynajmniej brzmi opis z okładki. Jest to zresztą rekonstrukcja autobiograficzna, a więc spod pióra głównego bohatera. Czytając więc historie Jordana Belforta nie mogłam przestać się zastanawiać jak mocno przedstawione wydarzenia zostały zniekształcone pod wpływem czasu? Czy po kilku latach silnego uzależnienia i życia na roller coasterze można pamiętać, jakie proporcje danego narkotyku przyjęło się określonego dnia? Gdybym miała opisać swoja najlepsza imprezę z uwzględnieniem ilości alkoholu, jaki wtedy przyjęłam, na pewno byłby on kilkukrotnie większy niż w rzeczywistości, a to dlatego, ze po upływie czasu wszystko nabiera jeszcze większej mocy. Rewelacje Belforta przyjmowałam więc z przymrużeniem oka. Nie próbuję jednak umniejszać jego zdolności narkomańskich, bo z pewnością są one „imponujące”. Ale chyba nie aż tak, jak je przedstawił sam zainteresowany w książce. I nie - nie jestem frustratem, który czepia się każdego szczegółu. Po prostu nie potrafię ślepo wierzyć we wszystko co jest sygnowane etykietką „na faktach” (choćby autentycznych :) ). Nie wpłynęło to jednak na przyjemność czytania.
Cała ksiazka to zbiór szokujących, zadziwiających, a czasem przerażających historii z życia - jak nazywa to sam Belfort - bogatych i dysfunkcyjnych. Opowieści te byłyby z pewnością jeszcze bardziej szokujące, gdyby zostały opublikowane w czasach, kiedy miały miejsce, a wiec w latach 90. Teraz - w XXI. wieku mało już dziwi i porusza nas dogłębnie. W całej książce nie znalazłam ani jednej historii, która zaparłaby mi dech w piersiach. Wszystkie natomiast utwierdziły mnie tylko w przekonaniu, że na świecie nie ma nic, czego nie można byloby kupić. Łącznie z kochającą żoną. I to chyba zrobiło na mnie największe wrażenie. Nie rozrzutność głównego bohatera, nie jego narkomańskie ekscesy, nie jego niewierność, nie jego przebiegłość i nos do interesów, ale utopia, w jakiej żył, a która skończyła się z wraz z zamknięciem kajdanek na jego nadgarstkach. Do ostatniej strony wierzyłam, że Księżna Bay Ridge - której postać została świetnie stworzona i jest niewątpliwe mocna strona książki - nie zawiedzie moich wyobrażeń o szczęśliwym życiu małżeńskim. Niestety zawiodła. A że lubię bad-endy, to druga połowa książki bardziej mi przypadła do gustu niż pierwsza i to ona zaważyła na tym, jaką ocenę ogólną wystawiłam książce. A jest ona dobra.
Ciężko jest oceniać czyjeś życie. Właściwie chcąc zachować przyzwoitość nie powinniśmy tego robić. Ale jeśli ktoś wystawia swoją prywatność do publiczności - w tym przypadku subtelnie, bo pod postacią satyrycznej książki, to chyba przysługuje nam prawo do równie subtelnego osądu.
O ile historie i anegdoty przytoczone w Wilku nie zrobiły na mnie piorunującego wrażenia, to psychologiczna charakterystyka Jordana Belforta już tak. I doceniam to o tyle bardziej, że autorem tej charakterystyki jest sam bohater, więc w przeciwieństwie do reszty, podziwiam go nie jako biznesmena, ale jako człowieka, który trzeźwo spojrzał na swoje życie, a wrażeniami podzielił się z czytelnikami. I nawet jeśli jest to fikcja, stworzona na potrzeby książki, to ja ją kupuję.
Od jakiegoś czasu kieruję się dewizą: najpierw książka, potem film. W ten sposób w moje ręce trafił Wilk z Wall Street.
Zaczynając czytać wiedziałam mniej więcej czego mogę się spodziewać, wszak trailery Wilka z Wall street i recenzje filmowe krążyły po internetach równie intensywnie, jak informacje o aneksji Krymu do Rosji. Byłam więc przygotowana na dużą dawkę...
2014-03
Życiem rządzi przypadek.
„Powtórnie narodzonego” znalazłam najpierw na filmwebie, szukajac dobrego dramatu, potem jednak zauważyłam jego wersję papierową w empiku. Postanowiłam więc zacząć od początku, czyli od przeczytania książki, a potem obejrzenia filmu. Kurier paczkę przyniósł, mama ją rozpakowała, a ja tylko obejrzałam z obu stron i porzuciłam na dobry miesiąc. Kiedy w końcu przeczytałam książkę nie miałam wątpliwości: to mój numer 1. Dlaczego?
Margaret Mazzantini na niewiele ponad 500 stronach udało się stworzyć coś, czego wielu autorom nie udało się przez całe życie. Stworzyła historię, która ożywa w wyobraźni czytelnika i nie pozwala o sobie zapomnieć. Nawet jeśli główna bohaterka nie wzbudza czyjejś sympatii, to i tak ciężko jest nie utożsamić się z nią i nie przeżywać jej dramatów. Historia miłości Gemmy i Diega jest genialnie wykreowana. Nie jest to banał, z którym mamy do czynienia dość często w książkach o miłości. Jest to uczucie najpierw młodzieńcze, szalone, nierozważne, ale dojrzewające z każdą kartka papieru. I genialne w tym wszystkim jest to, że ja także dojrzewałam z bohaterami. Gdy blisko 50-letnia Gemma stwierdziła, że jest zmęczona życiem, ja czułam to razem z nią. [SPOJLER] Kiedy natomiast ukochany Diego zdradził ją - czułam niepohamowaną złość i rozczarowanie. Pod koniec miałam wrażenie, że niosę ze sobą bagaż doświadczeń i ogromną, burzliwą miłość. Czegoś takiego nie doświadczyłam jeszcze przy żadnej książce.
Mocną stroną „Ponownie narodzonego” jest postać Pietra, buńczucznego 16-latka, którego obecność po retrospekcjach Gemmy jest zawsze niczym świeże powietrze w dusznym pokoju. Mimo że Pietro pojawia się dość rzadko w ciągu całej historii, jest on ważnym jej elementem, a do tego wnosi on dużą dozę (u)śmiechu. Jego buntowniczość, jego życiowa niedojrzałość, dziecinność, beztroska i częsta irytacja wzbudzają pozytywne uczucia. Postać Pietra jest do tego tak bardzo prawdziwa, że zaczynam podejrzewać i to bardzo poważnie, że bazuje ona na prawdziwej postaci - być może dziecku autorki.
Jeśli chodzi o bohaterów nie można pominąć Gojka. Przyjaciel Gemmy ekspresowo zdobywa sympatię czytelnika, chociaż są momenty, kiedy jego arogancja staje się irytująca. Gojko to typ mężczyzny, którego chciałoby się mieć obok w momentach życiowego zwątpienia. To przyjaciel, o którym marzy każda kobieta. To też dowód na to, że przyjaźń damsko-męska nie istnieje, bo któraś strona zawsze żywi większe uczucia. Wybuchowy Sarajewianin to lokalny patriota, dzięki któremu czytelnik nawiązuje więź nie tylko z bohaterami, ale także z miejscem wydarzeń - Sarajewem i ówczesną Jugosławią w ogóle.
Dramatyzmu całej historii dodaje właśnie tło historyczne i miejsce wydarzeń. Myślę, że gdyby Margaret Mazzantini przeniosła swoich bohaterów gdzieś do Europy - może do Niemiec sprzed upadku Muru Berlińskiego? to czar towarzyszący historii Gemmy i Diega szybko by prysł. Głębokie i bezgraniczne uczucie na tle rozpadającej się Jugosławii to niesamowity kontrast, który robi naprawdę ogromne wrażenie. Historycznym wydarzeniom towarzyszy zazwyczaj gorzki komentarz Gojka - tubylcy wierzącego, że piękna Europa pomoże jego ojczyźnie przed autodestrukcją.
Jestem absolutnym fanem realizmu i uwielbiam książki, których fabuła rozgrywa się w mało atrakcyjnych miastach. To kuriozalne, ale kocham miejsca, które są naznaczone piętnem wojny, w których pod kurzem na ulicy czuć jeszcze przelaną krew. Sarajewo to jedno z takich miast. Dlatego między innymi „Ponownie narodzony” zdobył moje serce.
Nie wiem, czy odważę się obejrzeć film, bo tak jak napisałam, Mazzantini stworzyła historię, która ożywa w wyobraźni… nie chciałabym skonfrontować obrazów z mojej głowy z tymi na ekranie, a potem poczuć się oszukaną. Nie chciałabym się rozczarować i wystawić niską ocenę filmowi tylko dlatego, że moja wyobraźnia jest lepsza od tej u scenarzysty. Wiem tylko, że moim następnym krokiem będzie przeczytanie historii Jugosławii, a kiedyś z pewnością podroż do Sarajewa.
Życiem rządzi przypadek.
„Powtórnie narodzonego” znalazłam najpierw na filmwebie, szukajac dobrego dramatu, potem jednak zauważyłam jego wersję papierową w empiku. Postanowiłam więc zacząć od początku, czyli od przeczytania książki, a potem obejrzenia filmu. Kurier paczkę przyniósł, mama ją rozpakowała, a ja tylko obejrzałam z obu stron i porzuciłam na dobry miesiąc. Kiedy...
2014-01-01
Dawno nie czytalam tak pozytywnej, tak przyjemnej, ujmujacej i zwykło-niezwykłej ksiązki, jak ta.
Jeśli ktos zapyta o czym jest powieść Sumińskiej to powiem, że o życiu i będzie to jak najbardziej poprawna i trafna odpowiedź!
Nie ma tu wartkiej akcji, nie ma tu jakiegoś wiodącego problemu, ba! nie ma tu nawet punktu kulminacyjnego... Jest za to odrobiona dramatu, troche wiecej komedii, szczypta kryminału i dużo ŻYCIA. Tego codziennego. Ah! I zwierząt... takich bardzo nie-domowych:)
Jeśli wiec ktos nie kocha braci mniejszych, to nie powinien sięgac po Zwykle Niezwykle Życie, bo sie zawiedzie i wyda książce niesłuszną recenzję. Mam jednak nadzieje, ze jak juz ktos chwyci za powiesc, to zrobi to po uprzednim zapoznaniu sie z tematem, a mianowicie samą autorką. Dorota Sumińska jest bowiem lekarzem weterynarii, a nawet zwierzecym psychologiem. Wiec jesli to drugie kogos nie oburza, nie irytuje i nie wzbudza niechęci - prosze śmiało chwytac za ksiażkę.
Zwykle niezwykle życie czyta sie ekspresowo. A potem sie tego żałuje, bo chcialoby sie czytac dalej, ale ostatnia kartka zostala juz przewrócona.
Idealna na weekend. :)
Dawno nie czytalam tak pozytywnej, tak przyjemnej, ujmujacej i zwykło-niezwykłej ksiązki, jak ta.
Jeśli ktos zapyta o czym jest powieść Sumińskiej to powiem, że o życiu i będzie to jak najbardziej poprawna i trafna odpowiedź!
Nie ma tu wartkiej akcji, nie ma tu jakiegoś wiodącego problemu, ba! nie ma tu nawet punktu kulminacyjnego... Jest za to odrobiona dramatu, troche...
2014-01-17
Zawiedzione oczekiwania.
Rublowski świat przedstawiony jest na przykładzie Gry, natomiast jego mieszkańcy to pionki biorące w niej udział. Ta koncepcja nie do końca mnie przekonała. Czasami miałam wrażenie, ze autor na siłe tłumaczy niektóre zjawiska "zasadami gry". Do tego odwołania do "Morrowinda" czy "Obliviona" uwazam za zupełnie zbędne, bo 90% czytelników zapewnie nie wie o czym mowa.
Ktoś wczesniej napisał, że spodziewał sie plotkarstwa w stylu pudelka, a dostal ksiazke socjologiczna. Zgadzam sie w 100%, jednak przyznac muszę, że odrobina pudelka wyszłaby w tym przypadku na dobre. Paniuszkim opisuje zasady "gry" odwołując się do niewielu przykładów, a jak już to nie są one zbytnio zaskakujące. Właściwie wszystko o czym pisze Rosjanin kazdy z nas w mniejszym czy większym stopniu wiedział, albo się domyślał.
To że Rosja jest krajem absurdu wiedzial kazdy. To że korupcja kwitnie tam jak uprawy na czarnoziemach też nie było nikomu obce. To że rosyjscy magnaci są najbardziej próznymi miliarderami na świecie mozna bylo sie domyśleć - serwisy informacyjne (nie tylko plotkarskie) co kilka dni donoszą o zaskakujących zachciankach rosyjskich oligarchów (prywatny koncert Mariah Carey z okazji urodzin za X milionów dolarów to tylko jeden z wielu tego typu wyskoków). Paniuszkin nie odkrywa przed nami niczego nowego. On po prostu zebrał wszystko do kupy i umiescił w jednej ksiazce, a nie w tysiącach artykułów w internecie. Całość doprawił garstką danych o których nikt nie miał pojęcia, a które autor uzyskał podczas prywatnych rozmów z "bohaterami" książki. I tak jak autorka innej recenzji na tym portalu, ja takze mam wątpliwości co do obiektywności autora, ktory jasno daje do zrozumienia, że z wieloma osobami wymienionymi w książce powiązany jest towarzysko. A chyba nikt nie pluje publicznie w swoje gniazdo?
Książka mimo wszystko ciekawa. Nie czytalam jej wprawdzie jednym tchem, tak jak sugerowały to różne media (ksiazke zakupilam po rekomendacji w Dzien Dobry TVN i Wysokich Obcasach), ale cos nie pozwoliło mi o niej zapomniec.
Tak czy inaczej, jeśli ktoś chce zanurzyc sie w próżny światek rosyjskich miliarderów, bardziej polceam reality show "Bogaci też płaczą" lub "Rosjanie, jakich nie znacie". Więcej zabawy, a przekaz ten sam.
Zawiedzione oczekiwania.
Rublowski świat przedstawiony jest na przykładzie Gry, natomiast jego mieszkańcy to pionki biorące w niej udział. Ta koncepcja nie do końca mnie przekonała. Czasami miałam wrażenie, ze autor na siłe tłumaczy niektóre zjawiska "zasadami gry". Do tego odwołania do "Morrowinda" czy "Obliviona" uwazam za zupełnie zbędne, bo 90% czytelników zapewnie nie...
2013-10-30
Na tym samym poziomie co pierwsza część, a mimo wszystko sięgająca głębiej istoty problemu państwa totalitarnego. Kosogłos to nie jest już śmiertelna przygoda. To coś więcej. Ta częśc trylogii osiągnęła zupełnie inny wymiar. To charakterystyka współczesnego świata. Każda postać uosabia zupełnie inne zachowania. Mamy tu bohaterów dobrych i złych. Dwie wizje państwa bazujące na innych podstawach, a jednak posiadające cechy wspólne.
Ta część jest o wiele bardziej brutalna, poważna i na swój sposób prawdziwa. Nie brak jej oczywiście absurdalnych i aż za bardzo fantastycznych tworów takich jak choćby trójząb Finnicka, który na polecenie wraca do właściciela (coś na wzór zaklęcia Accio z HP)...
Książki Collins to swoiste transportery wartości, o które należy walczyć i które należy bronić, a które są tu dozowane we właściwy sposób.
I gdyby nie fatalny w moim mniemaniu (!) wybór partnera głownej bohaterki, Kosogłos dostałby ode mnie o jedną gwiazdkę więcej :)
Na tym samym poziomie co pierwsza część, a mimo wszystko sięgająca głębiej istoty problemu państwa totalitarnego. Kosogłos to nie jest już śmiertelna przygoda. To coś więcej. Ta częśc trylogii osiągnęła zupełnie inny wymiar. To charakterystyka współczesnego świata. Każda postać uosabia zupełnie inne zachowania. Mamy tu bohaterów dobrych i złych. Dwie wizje państwa bazujące...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-10-28
Najsłabsza część trylogii.
Nie rozumiem idei stworzenia kolejnych, do tego mało udanych igrzysk. Zamiast tego preferowałabym skupienie się na podwalinach powstania, a nie na szykowaniu bohaterów do kolejnych walk na arenie.
Szkoda, że Collins nie poświęciła wiecej uwagi nowym bohaterom, takim jak Finnick czy Johanna. Mieli potencjał.
Najsłabsza część trylogii.
Nie rozumiem idei stworzenia kolejnych, do tego mało udanych igrzysk. Zamiast tego preferowałabym skupienie się na podwalinach powstania, a nie na szykowaniu bohaterów do kolejnych walk na arenie.
Szkoda, że Collins nie poświęciła wiecej uwagi nowym bohaterom, takim jak Finnick czy Johanna. Mieli potencjał.
2013-10-01
Żałuję trochę, że najpierw obejrzałam film, a potem dopiero sięgnęłam po słowo pisane. Przyznam jednak, że pierwszy raz w życiu mam do czynienia z naprawdę udaną ekranizacją.
Sama książka wciąga niesamowicie. Pozwolę sobie porównać ją do Zmierzchu, który w końcu tak jak Igrzyska też jest powieścią dla młodzieży. Ja chcę jednak zaznaczyć jedną rzecz. O ile Zmierzch nie skrywa w sobie żadnego górnolotnego przekazu, o tyle Igrzyska Śmierci mają w sobie pewną mądrość, który nawet niewymagający czytelnik powinien odnaleźć.
To ciągle nie jest cykl na miarę Harrego Pottera, ale spokojnie może zająć miejsce za dziełami Rowling:)
Żałuję trochę, że najpierw obejrzałam film, a potem dopiero sięgnęłam po słowo pisane. Przyznam jednak, że pierwszy raz w życiu mam do czynienia z naprawdę udaną ekranizacją.
Sama książka wciąga niesamowicie. Pozwolę sobie porównać ją do Zmierzchu, który w końcu tak jak Igrzyska też jest powieścią dla młodzieży. Ja chcę jednak zaznaczyć jedną rzecz. O ile Zmierzch nie...
2013-10-01
Wg informacji na tyle książki, powieści historyczne Zofii Kossak mogą rywalizować z dziełami takich guru tego gatunku, jak choćby Henryk Sienkiewicz. Jako wielka fanka twórczości Litwosa muszę z żalem wyznać, iż jest to absurdalne stwierdzenie, co piszę opierając się zaledwie na Błogosławionej Winie, więc skora jestem do zmiany zdania, o ile znajdę ku temu powody.
Mimo wszystko Błogosławiona... to książka dobra, pięknie ujmująca istotę wiary chrześcijańskiej. Żałuję, że przeczytałam ją po wizycie w Kodniu, w przeciwnym wypadku inaczej spojrzałabym na Obraz i może bardziej zrozumiała jego cudowność, a nawet dostrzegła moc.
Przy ocenie książki należy pamiętać, iż pomimo wszystkim niepodważalnym faktom, jest to nadal powieść historyczna, a więc dzieło bazujące zarówno na prawdziwych wydarzeniach jak i fikcji literackiej. I żeby nie psuć przyjemności czytania nie powinniśmy roztrząsać co jest czym.
Brakuje tu rozległych i dokładnych opisów przyrody, drogi, otoczenia jak u Sienkiewicza, ale tłumaczę to inną koncepcją autorki, która cały swój talent pisarski tchnęła w sferę emocjonalną bohatera, rozlegle przedstawiając wewnętrzne rozdarcie i przemianę Sapiehy.
Szkoda, że sam akt "porwania" obrazu został tak pobieżnie nakreślony, szkoda, że pierwsza wizyta w Rzymie została sprowadzona do uzdrowienia i kradzieży. Szkoda, że brakuje dokładniejszego opisu reakcji papieża na zbrodnię i jej wpływu na dalsze losy w Watykanie.
A cuda opisane w książce? Czy są prawdziwe? To już kwestia wiary.
Moja jest po tej książce silniejsza.
Wg informacji na tyle książki, powieści historyczne Zofii Kossak mogą rywalizować z dziełami takich guru tego gatunku, jak choćby Henryk Sienkiewicz. Jako wielka fanka twórczości Litwosa muszę z żalem wyznać, iż jest to absurdalne stwierdzenie, co piszę opierając się zaledwie na Błogosławionej Winie, więc skora jestem do zmiany zdania, o ile znajdę ku temu powody.
Mimo...
2013-09-03
Nigdy nie czytałam horrorów, a w kinematografii gatunek ten nie budzi we mnie nawet nikłego zainteresowania, a wręcz przeciwnie - wzbudza niechęć.
Kultową książkę "Lśnienie" znałam już "ze słuchu" za sprawą równie kultowego filmu (którego nie widziałam), także nie potrzebowałam żadnej większej motywacji, wszak klasykę należy znać. Zupełnie przypadkowo dostałam tę książkę w prezencie i już tego samego dnia wzięłam się do czytania.
Mniej więcej 3/4 książki czytałam pochłonięta nią całkowicie. Świetna, dogłębna charakterystyka i psychologiczny obraz głównych postaci, konkretne opisy otoczenia i momentami cięty humor - za sprawą tych elementów książkę czyta się naprawdę przyjemnie, jeśli można w ten sposób czytać horrory ;)
A no właśnie. Horror. Cały czas zastanawiałam się, w jaki sposób można stworzyć horror na papierze. Jak można wzbudzić w człowieku strach, albo gęsią skórkę, bez świetnie ucharakteryzowanych upiorów wyskakujących nieoczekiwanie zza winkla... Pan King pokazał mi, że można i to w sposób wybitny. Stopniowo narastające napięcie wykreowane za pomocą rozległych opisów wewnętrznych zmian bohaterów, a więc także ich zachowań a do tego ponure i chłodne krajobrazy wzudziły we mnie strach niejednej nocy, kiedy zasiadałam do lektury.
Niestety wszystko to wydaje mi się opisane aż nazbyt dokładnie. Nie mogłam doczekać się końca książki, a przede mną ciągle było jeszcze dużo. Za dużo. Skróciłabym książkę o 1/5. Darowałabym sobie niektóre, w moim mniemaniu zbędne, opisy.
[SPOILER]
Przede wszystkim jednak zawiodłam sie na zakończeniu. Jestem fanką zakończeń fatalnych, nienawidze happy endów, ale w tym przypadku chętnie zachowałabym przy życiu Jacka i dowiedziała się w jaki sposób rodzina poradziła sobie po ucieczce z Panoramy - w jaki sposób hotel zmienił Jacka i czy Wendy potrafiła wybaczyć mężowi/hotelowi, to co się wydarzyło?
Horror to mimo wszystko nie mój gatunek, ale "Lśnieine" uważam za ksiązkę niezwykle intrygującą.
Nigdy nie czytałam horrorów, a w kinematografii gatunek ten nie budzi we mnie nawet nikłego zainteresowania, a wręcz przeciwnie - wzbudza niechęć.
Kultową książkę "Lśnienie" znałam już "ze słuchu" za sprawą równie kultowego filmu (którego nie widziałam), także nie potrzebowałam żadnej większej motywacji, wszak klasykę należy znać. Zupełnie przypadkowo dostałam tę książkę w...
2013-08-22
Pragnienie miłości w skrajnym wydaniu.
Bardzo dobra do momentu rozstania z Lydią. Potem już tylko dobra.
Pragnienie miłości w skrajnym wydaniu.
Bardzo dobra do momentu rozstania z Lydią. Potem już tylko dobra.
2013-07-19
Pierwsza powieść i w ogóle pierwszy utwór Bukowskiego po jaki sięgnęłam. Zainteresowana popularnością pisarza oraz podobno niepowtarzalnym stylem pisania, zupełnie przypadkowo, na pierwszy ogień wzięłam "Faktotum". No, może nie do końca przypadkowo. Mając do wyboru kilka powieści pisarza, czytając na końcu książki krótkie opisy właśnie "Faktotum" najbardziej mnie zainteresowało. Tani hotel, alkohol, przerażenie życia - to określenia, które zdecydowały o wyższości "Faktotum" nad resztą pozycji Bukowskiego.
Już po kilku stronach wiedziałam z jaką literaturą i z jakim stylem mam do czynienia. Pierwsze rodziały (każdy nie dłuższy niż 2 strony) i pierwsze... zażenowanie? Chyba tak to mogę określić. Bardzo bezpośredni opis otaczającego świata, wulgaryzmy wylewające się z każdej strony, beznamiętność głównego bohatera i... i to wszystko, co widzimy na co dzień, a co mało kto potrafi umiejętnie przedstawić słowem pisanym.
Uwielbiam naturalizm...ale w filmach. Uwielbiam brutalne odzwierciedlenie rzeczywistości, popadające niekiedy w trupizm. Jednak naturalizm na papierze nie do końca do mnie przemawia. Opornie szło mi z "Faktotum", wiedziałam jednak, że muszę dobrnąć do końca, bo nigdy nie zostawiam książki niedokończonej. Jakie było moje zdziwienie, gdy po 50 stronach (na ponad 200) zaczynałam odczuwać dziwną więź z bohaterem.
Jego obojętność, lenistwo i alkoholizm - to, co zazwyczaj niszczy człowieka, pozwalało głównemu bohaterowi przetrwać i zapewniało mu względny spokój. Podczas gdy inni gonili za pracą, karierą, poświęcali wszystko, by coś osiągnąć (chociaż sami nie wiedzieli co takiego), Chinaski siedział w obskurnym hoteliku, chlejąc tanie wino (w moich wyobrażeniach porównywalne do naszego Komandosa) i przeskakując w ten sposób z dnia na dzień. Część życia spędził jako bezrobotny, drugą część życia jako pracownik typu "przynieś, podaj, pozamiataj". Mimo iż kilka razy główny bohater doprowadza do irytacji i ma się ochotę kopnąć go w dupe i powiedzieć: Chinaski, bierz się kurwa za siebie, zdobywa on sympatię czytelnika i napędza w ten sposób całą powieść.
Nie mając na dobrą sprawę nic - bo ani stałego domu, ani nawet pełnej walizki - Chinaski nie popada w modną obecnie (a i pewnie w tamtych czasach też) depresję, tylko żyje dalej. Jak to sie mówi: chujowo, ale stabilnie...
Czyli wciąż lepiej niż większość z nas.
Pierwsza powieść i w ogóle pierwszy utwór Bukowskiego po jaki sięgnęłam. Zainteresowana popularnością pisarza oraz podobno niepowtarzalnym stylem pisania, zupełnie przypadkowo, na pierwszy ogień wzięłam "Faktotum". No, może nie do końca przypadkowo. Mając do wyboru kilka powieści pisarza, czytając na końcu książki krótkie opisy właśnie "Faktotum" najbardziej mnie...
więcej mniej Pokaż mimo to2012-12-23
Autobiografia Andrzeja Iwana, to obowiązkowa lektura dla każdego fana piłki nożnej. Tę książkę można polecić każdemu, jednak kibicom przede wszystkim.
"Spalony" to obraz człowieka, który miał wszystko, a teraz nie ma nic. Tym jednym zdaniem opiszę tę książkę, gdyż dużo juz zostało tu powiedziane na temat jej zawartości, więc nie będę się powtarzać.
Autobiografia Iwana ukazuje nam świat polskiej piłki nożnej, lat 70. i 80. . Lat, prawdopodobnie najowocniejszych w historii polskiego futbolu, a już na pewno w historii Wisły Kraków.
Ta książka ma wyjątkową wartość dla młodszych kibiców, którzy ze względów oczywistych nie mieli okazji żyć w tamtych czasach, a PRL znają tylko ze szkoły i opowieści dziadków.
Anegdoty i wspomnienia Iwana w świetny sposób ukazują absurdalność tamtych czasów. Groteskowe wręcz przygody piłkarza i jego kumpli, z jednej strony bawią, z drugiej jednak ilustrują nam, że mimo wszelkich zapewnień Polska należy do wschodu. Wschodu, który został dobitnie naznaczony komunistyczną ideologią, której ślady widoczne są do dziś.
Iwan opisuje także piłkarzy, z którymi wówczas miał okazję grać, czyli prawdę mówiąc całą śmietankę ówczesnego futbolu, którą do dziś wspominamy z nutą tęsknoty.
Charakterystyki Gorgonia, Młynarczyka, Deyny, Szarmacha i innych, stworzone przez Iwana, ukazują tych piłkarzy od nieco innej strony, niż zwykliśmy poznawać. Oprócz wartości iście piłkarskich, "Ajwen" nakreśla nam także cechy charakteru danych piłkarzy, opisuje ich skłonności, zainteresowania, przyzwyczajenia, wady, zalety...
W wyjątkowo surowy sposób Iwan opisuje reprezentację Polski prowadzoną przez Jacka Gmocha. Bez zbędnych ceregieli, rozprawia się ze szkoleniowcem, ujawniając szokujące fakty dot. jego osoby.
W podobnym tonie Iwan opisuje MŚ w Hiszpanii, które wprawdzie dały Polakom wiele szczęścia, ale dla piłkarzy pozostawiły gorzki posmak.
W książce nie brakuje także bardzo prywatnych, wręcz intymnych wyznań, dotyczących własnych słabości i uzależnień.
Szczerość z jaką Iwan komentuje polską piłkę nożną z przełomu lat 70. i 80. ujmuje czytelnika już od pierwszych stron.
Korupcja, sprzedawanie meczów, handel wódką, układy z MO... Iwan krok po kroku demaskuje polski futbol i PRL.
Po opublikowaniu książki, część polskiego piłkarskiego świata z pewnością nie mogła przez długi czas spać spokojnie.
Wśród opisów meczów, treningów, wieczornych imprez, uzależnienia od hazardu i alkoholu, wyraźnie brakuje rodziału o rodzinie.
Dowiadujemy sie wprawdzie, że żona Iwana znosiła jego wyskoki i do dziś są razem, lecz nic poza tym.
Pani Barbara z pewnością nie uśmiechała się do męża za każdym razem, gdy dowiadywała sie o jego przewinieniach. Z pewnością miała też momenty zwątpienia i załamania. Nie chce mi się wierzyć, że była tak silna, że ani razu nie pomyślała, by rzucić Andrzeja i zacząć żyć pełnią życia.
Wiemy ile zdrowia kosztowały Iwana uzależnienia. Ile kosztowały te uzależnienia jego żoną?
Nie proszę o to, by Iwan ujawnił intymne szczegóły z jego małżeństwa, ale wywiad z Barbarą Iwan, na końcu książki na pewno byłby świetnym dodatkiem.
Dodatkiem, który spowodowałby, że książce dałabym 10/10.
Autobiografia Andrzeja Iwana, to obowiązkowa lektura dla każdego fana piłki nożnej. Tę książkę można polecić każdemu, jednak kibicom przede wszystkim.
"Spalony" to obraz człowieka, który miał wszystko, a teraz nie ma nic. Tym jednym zdaniem opiszę tę książkę, gdyż dużo juz zostało tu powiedziane na temat jej zawartości, więc nie będę się powtarzać.
Autobiografia Iwana...
2009-01-01
Przepiękna powieść o zranionej przyjaźni i życiu z poczuciem winy, a wszystko to na tle krwawej historii Afganistanu, podczas upadku Kabulu.
Przeczytana prawie 4 lata temu, stąd cieżko napisać mi konstruktywną recenzję.
Książka jednak wstrząsnęła mną bardzo i należy do moich ulubionych.
Przepiękna powieść o zranionej przyjaźni i życiu z poczuciem winy, a wszystko to na tle krwawej historii Afganistanu, podczas upadku Kabulu.
Przeczytana prawie 4 lata temu, stąd cieżko napisać mi konstruktywną recenzję.
Książka jednak wstrząsnęła mną bardzo i należy do moich ulubionych.
2013-02-11
Sięgnęłam po książkę, po tym, jak każdego dnia minimum jedna osoba mi o niej wspominała. Generalnie nigdy nie było to nic wiecej niż "STARA! Musisz to przeczytac". Przy którejś wizycie w Empiku kupiłam w końcu Greya.
Książkę czytałam 15 dni. To baaaardzo dużo. Mówiono mi, że połknę ją w jeden dzień. Że wciąga niesamowicie. Że czyta sie z zapartym tchem. Sto stron przed końcem (ok. 600 ma cała ksiązka) dwa razy wchodzilam na allegro, żeby ją wystawic i sprzedac (co z książkami robię RZADKO, bo traktuję je jako trofea). 100 stron przed końcem miałam sie poddac. Chciałam rzucic białą flagę i nie dokończyc Greya. Moja zasada brzmi jednak tak, że co zaczęłam, staram się szybko skończyc (tyczy się to książek, filmów, seriali i wszelakich związków). Tak więc dobrnęłam do końca.
Z ręką na sercu przyznam, że to najgorsza książka jaką czytałam. A przeczytałam wszystkie częsci Zmierzchu (co zaczynam, to kończę - także wszelkie sagi, trylogie itd. zaczęłam jedno, przeczytam resztę). I o ile Zmierzch był płytki, a bohaterowie banalni. O ile cała historia była bardziej śmieszna niż ciekawa, to jednak nie miałam problemu z przeczytaniem całej sagi. W Greyu poddałam się już na pierwszej części!
Tu nic nie ma. NIC. Bohaterką jest szara dziewczynka, na którą uwage zwrócił bogaty, przystojny erotoman. Schemat żywcem wyciągnięty z serii "Nie dla mamy, nie dla taty, lecz dla każdej małolaty" (kto w młodości przeczytał, temu przybijam piątkę!). Dziewczyna, która ubiera dżinsy i trampki, a nie suknie i szpilki jak jej równieśniczki. Przepraszająca na każdym kroku za bycie brzydkim kaczątkiem i dziwiąca sie na każdej stronie, dlaczego AKURAT ONA. Zero jakiejkolwiek scenerii. - Jak to cholery jasnej nakręcą film? Oprócz pobieżnych opisów apartamentu i domu rodzinnego Greya, nie wiemy nic o otoczeniu!
No i punkt kulminacyjny - sceny erotyczne. Rozciągnięte na kilka stron, obfitujące w dokładnie opisy gry wstępnej i penetracji. Sceny nie zwykłego seksu, a tego najbardziej perwersyjnego. Tego o którym wstydzimy się głośno mówic, żeby nie wyjśc wśród społeczeństwa na spaczonych seksualnie, ale o których częściej lub rzadziej myślimy.
Bawią mnie starsze kobiety, czytające Greya. A widzę je za każdym razem, gdy jestem w pociągu. Kobiety, które zabraniają swoim mężom oglądania filmów porno, wyrzucają ich z łóżka i każą spac na kanapie za każdym razem, jak znajdą najnowsze wydanie "Peepshow" w ich teczce. Kebiety wręcz święte i czyste, bez perwersji. Śmieszą mnie, bo czytają Greya - niemieckie porno w wydaniu literackim. Nie do oglądania, lecz do czytania. I nadal uważają się za święte i czyste, bo przecież CZYTAJĄ. Bo porno w wydaniu literackim to przecież nadal siłą rzeczy literatura. Czyli kultura! I to wyższa.
Ale wracając do książki. Nawet opisy seksu są tu nudne. I jeśli kogoś fascynują i wywołują szybsze bicie serca, to współczuję. Współczuję marnego życia erotycznego;)
Słabo, słabo.
Sięgnęłam po książkę, po tym, jak każdego dnia minimum jedna osoba mi o niej wspominała. Generalnie nigdy nie było to nic wiecej niż "STARA! Musisz to przeczytac". Przy którejś wizycie w Empiku kupiłam w końcu Greya.
Książkę czytałam 15 dni. To baaaardzo dużo. Mówiono mi, że połknę ją w jeden dzień. Że wciąga niesamowicie. Że czyta sie z zapartym tchem. Sto stron przed...
Przeczytałam dosyć szybko, bo książka wciąga. Jednak z perspektywy czasu mało treściwa, powielająca w kółko te same problemy i sytuacje. Dla mnie postawa narratorki to nie do zaakceptowania i totalnie niezrozumiała, ale książka ukazuje, że są ludzie myślący i działający inaczej niż przeciętny Kowalski. Ciekawa.
Przeczytałam dosyć szybko, bo książka wciąga. Jednak z perspektywy czasu mało treściwa, powielająca w kółko te same problemy i sytuacje. Dla mnie postawa narratorki to nie do zaakceptowania i totalnie niezrozumiała, ale książka ukazuje, że są ludzie myślący i działający inaczej niż przeciętny Kowalski. Ciekawa.
Pokaż mimo to