-
ArtykułyKsiążka na Dzień Dziecka: znajdź idealny prezent. Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
Artykuły„Zaginiony sztetl”: dalsze dzieje Macondo, a może alternatywna historia Goraja?Remigiusz Koziński1
-
Artykuły„Zależy mi na tym, aby moje książki miały kilka warstw” – wywiad ze Stefanem DardąMarcin Waincetel1
-
ArtykułyMagdalena Hajduk-Dębowska nową prezeską Polskiej Izby KsiążkiAnna Sierant2
Biblioteczka
2018-09-09
2018-09-07
2018-09-05
2018-09-03
2018-08-27
2018-08-20
2018-08-16
2018-08-14
2018-07-15
2018-07-12
2018-07-09
2018-09-01
Tytuł, okładka, blurb, nawet nazwisko autorki, kojarzące mi się wyłącznie z kiepskim "tasiemcem" (wybaczcie, moje określenie na bardzo długie serie, których autor nie wie, kiedy należało je zakończyć) - wszystkie te elementy wskazują, że "Bogini oceanu" to historia z gatunku tych banalnych i przewidywalnych. Mimo wszystko dałam jej szansę, licząc na to, że "Mała syrenka" w takim wydaniu będzie miała chociaż szczątkowy urok oryginału.
Całość napisana jest poprawnie i "Bogini (...)" czyta się niezwykle szybko - należy do tych książek na jeden, góra dwa wieczory. Tyle plusów.
Najbardziej boli mnie kreacja postaci. A raczej jej pobieżność. Żadna z nich nie wzbudziła we mnie emocji - ani pozytywnych, ani negatywnych. Nieraz, nie mogłam też stwierdzić, czy za ich działaniami stał jakiś powód czy rzut kostką. Irytował mnie zwłaszcza fakt, że CC, główna bohaterka i osoba służąca w wojsku, bez żadnego zastrzeżenia czy chwili refleksji przyjmuje to, co ją spotyka. Rodzina zapomniała o moich urodzinach, jedyną sensowną opcją wydaje się przeprowadzenie dziwnego rytuału z równie dziwnej książki? No jasne, kto by postąpił inaczej?! Syrena chce się zamienić ze mną ciałami? Wow, ale super pomysł! Nowo poznana kobieta mówi mi, że jest starożytną boginią? Pff, przecież to zdarza się codziennie...
Nie zrozumcie mnie źle, ja rozumiem, że to książka fantastyczna i magia jest tu ok, ale takie poprowadzenie fabuły wymaga przedstawienia choć minimalnych rozterek u bohatera, zwłaszcza, jeśli jest to osoba wojskowa, która - przynajmniej mnie - kojarzy się z pewną nieufnością, odpowiedzialnością i logicznym myśleniem.
Fabuła sama w sobie jest prosta jak drut i niemiłosiernie wręcz przewidywalna. Zaskoczyły mnie może dwie rzeczy, z których jedną było zakończenie. Miało ono szansę odrobinę dodać tej książce w moich oczach, ale kiedy już chciałam pochwalić autorkę za klimat oryginalnej "Małej syrenki", coś jej się odwidziało i - SPOILER - wszystko zakończył przesłodzony happy end...
Jasne, lekkie "odmóżdżacze" są potrzebne, wiem o tym z własnego doświadczenia. Ale jest ich na tyle dużo, że z pewnością znajdziecie coś, przy czym "Bogini oceanu" będzie mogła się schować. Śmiem nawet twierdzić, że nie będzie to żadnym wyzwaniem.
Tytuł, okładka, blurb, nawet nazwisko autorki, kojarzące mi się wyłącznie z kiepskim "tasiemcem" (wybaczcie, moje określenie na bardzo długie serie, których autor nie wie, kiedy należało je zakończyć) - wszystkie te elementy wskazują, że "Bogini oceanu" to historia z gatunku tych banalnych i przewidywalnych. Mimo wszystko dałam jej szansę, licząc na to, że "Mała...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Wojna... Czy to słowo mnie przerażało? Chyba nie. Początkowo pewno nawet nie bardzo je rozumiałem. Owszem, mówiło się o niej, tata w dwudziestym roku walczył w obronie Polski, a zanim Niemcy na nas napadli, ludzie chyba wierzyli, że i tę agresję uda się odeprzeć.
Wrzesień trzydziestego dziewiątego roku miał być moim pierwszym miesiącem szkoły. Tak się nie stało."
150 stron. Nieco ponad 150 stron liczy sobie "Przybysz" autorstwa Piotra Tymińskiego. To dużo czy mało? Dla mnie jeden wieczór, dwie, może trzy godziny czytania. A biorąc pod uwagę, że kilka dni temu skończyłam książkę liczącą niemal 1000 stron, aż ciśnie się na usta odpowiedź "mało". Jednak na tych 150 stronach zawarta została historia, która być może zaważyła na całym życiu bohatera. Opowieść o strachu, przyjaźni, zaufaniu, podróży. I o wojnie. Przede wszystkim o wojnie. Nadal "mało"?
Rok 1944. Wojna powoli dobiega końca, kiedy dwunastoletni Bronek, nazywany Dzidkiem, zostaje pojmany przez Niemców. Trafia do transportu wiozącego ludzi na roboty przymusowe w Rzeszy. W bydlęcym wagonie, ściśnięty wraz z tłumem podobnych mu nieszczęśników, nie traci nadziei na powrót do domu. Wspólnie z poznanym w niedoli kolegą podejmuje decyzję o ucieczce. Choć chłopcy wiedzą, że ryzykują życie, pragnienie wolności jest silniejsze niż wszelkie przeszkody… W tej historii, opartej na autentycznych wydarzeniach, długa i niebezpieczna droga do domu będzie przeżyciem, którego bohaterowie nigdy nie zapomną.
Z panem Tymińskim miałam już okazję współpracować - recenzowałam książkę "Wołyń. Bez litości". Dlatego też bez wahania zgodziłam się przeczytać również "Przybysza". Jednak do napisania opinii zbierałam się dłuższy czas, nie będąc pewną, co i w jaki sposób chciałabym napisać.
Narracja pierwszoosobowa sprawiła, że czułam się, jakbym słuchała opowieści z ust samego Bronka. Sama historia została napisana tak, jak zrelacjonowałby to dwunastoletni chłopiec: prosto, bez zbędnych metafor i ozdobników. Dzięki temu nabiera ona charakteru. A to nieuchwytne poczucie autentyczności, świadomość, że ktoś kiedyś naprawdę przeżył to, o czym teraz czytam, jest niesamowite i sprawia, że od lektury trudno się oderwać.
Z bohaterów najlepiej poznajemy Bronka. Jest to bohater dynamiczny, a jego przemiana wewnętrzna została bardzo dobrze przedstawiona. Bo trzymiesięczna wędrówka i ukrywanie się były wyczerpujące nie tylko fizycznie, ale także - a może przede wszystkim? - psychicznie. Życie w niepewności, strach, wątpliwości - wszystko to wpłynęło na Dzidka. Odniosłam wrażenie, że dzięki tym bądź co bądź, traumatycznym przeżyciom, chłopiec dojrzał. Zobaczył na własne oczy i zrozumiał, czym tak naprawdę jest wojna i jak okropne niesie skutki. Poznał wartość przyjaźni i nauczył się, że zaufanie wymaga czasu, ale kiedy już się pojawi jest niezwykle cenne...
Uważam, że "Przybysz" to książka warta uwagi z kilku powodów. Bo przedstawia wojnę nie przez pryzmat bohaterskiej walki z bronią w ręku, ale samodzielnej, wyniszczającej walki o przetrwanie. Bo jest to walka będąca udziałem dziecka i z jego perspektywy opowiedziana - mam wrażenie, że takich historii jest znacznie mniej niż wspomnień napisanych przez osoby dorosłe. Bo mówi o uniwersalnych wartościach w sposób przystępny. Bo choć - wydawałoby się - niepozorna, na długo pozostaje w pamięci. Nadal "mało"?
"Wojna... Czy to słowo mnie przerażało? Chyba nie. Początkowo pewno nawet nie bardzo je rozumiałem. Owszem, mówiło się o niej, tata w dwudziestym roku walczył w obronie Polski, a zanim Niemcy na nas napadli, ludzie chyba wierzyli, że i tę agresję uda się odeprzeć.
więcej Pokaż mimo toWrzesień trzydziestego dziewiątego roku miał być moim pierwszym miesiącem szkoły. Tak się nie stało."
150...