-
ArtykułyDzień Bibliotekarza i Bibliotek – poznajcie 5 bibliotecznych ciekawostekAnna Sierant11
-
Artykuły„Kuchnia książek” to list, który wysyłam do trzydziestoletniej siebie – wywiad z Kim Jee HyeAnna Sierant1
-
ArtykułyLiteracki klejnot, czyli „Rozbite lustro” Mercè Rodoredy. Rozmawiamy z tłumaczką Anną SawickąEwa Cieślik2
-
ArtykułyMatura 2024 z języka polskiego. Jakie były lektury?Konrad Wrzesiński8
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2015-05-21
2016-01-27
2014-05-23
Dziecko, obdarowywane prezentami zamiast miłością, wytworzy w sobie egoistyczne potrzeby, które będzie przedkładać ponad potrzeby innych, ale to jeszcze nie ten klucz, tylko pierwsza myśl. Ojciec, rozpaczliwie nie mogący okazywać swej latorośli uczuć, w zamian pozwala synowi na bogactwo wolności, jednak nadmiar obfitości swobody bywa zgubny. Lecz to jeszcze nie ten klucz. Gdzieś w tle jest kobieta ważna dla obu tych mężczyzn, jednak nie ma wpływu na psychiczne życie rodziny. Zajmując się domem, nie spełnia się. Syn, który chce być kochany, dostaje możność robienia tego, czego chce i mówienia, co mu ślina na język przyniesie. Wobec tego zaczyna z nienawiścią traktować ojca, mniej lub bardziej świadomie oskarżać go o brak zaangażowania uczuciowego, jakże ważnego dotyku. Ojciec kupuje synowi mieszkanie naprzeciwko swego bloku. Nadal chce mieć go blisko, choć obaj są dorośli, i tego, czego nie było między nimi kiedyś, nigdy już nie będzie. Może być jedynie pojednanie, zrozumienie i wybaczenie. Syn więc mieszka nieopodal. Gardząc swoją rodziną, tkwi w emocjonalnym uzależnieniu od rodziców, ze szczególnym uwzględnieniem ojca, do którego ma ambiwalentny stosunek. Nie potrafi ułożyć sobie życia, bo nie potrafi przekroczyć granicy wsobnego dzieciństwa, które nadal pęta każdy jego krok. Szantażuje jak rozkapryszone dziecko wszystkich wokół samobójstwem, rozpaczliwie próbując przykuć uwagę innych. W tym wszystkim jest osamotnienie dotykające każdego człowieka, odkąd upadło feudalne średniowiecze. Jednak zdaje się, że to jeszcze nie ten klucz. Obaj są sztywni w swych zachowaniach. Syn przez to traci być może koło ratunkowe swego życia, jakim była ostatnia, najważniejsza kobieta jego życia. Następna jest jego matka, która umiera jako pierwsza. Pozostaje nicość, czarna dziura powoli wsysająca Tomasza do środka. Finał tragicznego losu Beksińskich nie kończy się jednak na synu, Ojciec, pieczołowicie skrywający się przed światem, staje się ofiarą we własnych czterech kątach. To może wywoływać skojarzenia z rodziną Kennedych. Żaden klucz nie zdoła wyjaśni wszystkich zawęźleń życia skomplikowanej rodziny Beksińskich.
Autodestrukcja zdeterminowała los Tomasz. Natomiast śmierć jego ojca, mizantropa i samotnika, każe postawić pytanie o przypadek i przeznaczenie. Pośmiertne czaszki, kościotrupy, symbole wojny czy architektura składająca się z tysięcy kości, osnutych pajęczynami, niczym wyjętych z otchłannego snu, i jedna myśl wylęgająca się gdzieś z tyłu głowy – a może działania malarskie Zdzisława były profetyczną projekcją tragicznego końca? Pytanie to pozostanie bez odpowiedzi. Jedno jest pewne, Magdalena Grzebałkowska trafiła w samą dziesiątkę z tematem, na domiar tego wykonała kawał świetnej, reporterskiej roboty.
Dziecko, obdarowywane prezentami zamiast miłością, wytworzy w sobie egoistyczne potrzeby, które będzie przedkładać ponad potrzeby innych, ale to jeszcze nie ten klucz, tylko pierwsza myśl. Ojciec, rozpaczliwie nie mogący okazywać swej latorośli uczuć, w zamian pozwala synowi na bogactwo wolności, jednak nadmiar obfitości swobody bywa zgubny. Lecz to jeszcze nie ten klucz....
więcej mniej Pokaż mimo to2014-06-30
Bodaj rok sposobiłem się do tej lektury, czekając na dogodny moment, na sygnał z niebios, na wewnętrzny asumpt. Żaden niebiański znak się nie pojawił, a jeżeli już nastąpił jakiś duchowy impuls, to był nijako słaby. Można powiedzieć, iż samorzutnie sięgnąłem po to dzieło klasycznego intelektualisty środkowoeuropejskiego, będąc w bibliotece i mając z tyłu głowy majaczące czerwone okładki z wypaloną na nich postacią Maraiego. Gruboczerwona książka czekała tam na mnie niczym dwudziestowieczny liniowiec transatlantycki. Otworzywszy pierwszą stronę, zaokrętowałem się i wypłynąłem na szerokie a nieznane wody umysłu Maraiego. Już zrazu czekał mnie sztorm drugiej wojny światowej, relacjonowany przez urodzonego w Kassie – dzisiejsze Koszyce – pisarza węgierskiego, wywodzącego się z rodu saskich patrycjuszy. Błyskawice bomb zniszczyły jego prywatny port, pełen książek, wspomnień i leciwego kurzu, przeistaczając go w rumowisko. Od tego momentu stał się wiekuistym żeglarzem, pływającym po oceanach i dokującym w portach naszej planety. Został nie tylko emigrantem uciekającym z ojczyzny skażonej czerwoną zarazą, ale także emigrantem wewnętrznym. Jak każdy człowiek obdarzony renesansową wiedzą, posiadający kręgosłup moralny i ideały, odium budził w nim panoszący się wszędzie rozpad dotychczasowych wartości: bezideowość, konformizm, serwilizm tudzież zgnilizna moralna. Na stronicach dziennika, który zaczął pisać w latach 40. ubiegłego wieku tuż po zerwaniu z publicystyką , którą uprawiał pierwej, kontestował te wszystkie zjawiska. Czynił to w sposób uczciwy; miarą, którą oceniał innych, oceniał także siebie.
Spośród oceanicznej ilości zapisków polski czytelnik dostaje jedną piątą – to znaczy ponad sześćset stron, co tylko uzmysławia ogrom spuścizny Maraiego. Subiektywnego wyboru dokonała polska tłumaczka Teresa Worowska. Tom ten stanowi znakomite uzupełnienie osiągnięć prozatorskich Sandora, ale może być także doskonałym wstępem do jego prozy.
Są takie publikacje, które należy miarkować powoli, jak morfinę, gdyż w przypadku przedawkowania uśmierca się sens – a tym sensem jest liturgia słowa czytanego, które z atencją i uwagą wchłaniamy, dając sobie możność przemyślenia majestatu myśli innego człowieka, z jakim, dzięki literaturze, mamy do czynienia w takim intymnym wymiarze.
Bodaj rok sposobiłem się do tej lektury, czekając na dogodny moment, na sygnał z niebios, na wewnętrzny asumpt. Żaden niebiański znak się nie pojawił, a jeżeli już nastąpił jakiś duchowy impuls, to był nijako słaby. Można powiedzieć, iż samorzutnie sięgnąłem po to dzieło klasycznego intelektualisty środkowoeuropejskiego, będąc w bibliotece i mając z tyłu głowy majaczące...
więcej Pokaż mimo to