rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Ocenę wystawiam z mieszanymi uczuciami, ponieważ generalnie oceniając książki, przede wszystkim biorę pod uwagę: czy książka miała coś mądrego do powiedzenia? Czy czytając miałam ochotę czytać dalej, czy interesowały mnie dalsze zdarzenia? Tu ocena jest jednak trudniejsza.

Mogę powiedzieć, komu książka spodoba się bezwarunkowo: matkom. Jestem przekonana, że wyciśnie z nich łzy i poruszy tak tylko, jak może poruszyć książka o trudnej sytuacji matki i jeszcze trudniejszej dziecka.

Ja matką jednak nie jestem. I chociaż moje umiejętności empatii pozwalają mi dostrzec wartość refleksyjną, którą ta książka dostarczy wspomnianej grupie docelowej, mogę powieść ocenić z trochę innej perspektywy.

Jest to powieść ciekawa, bo za ciekawą biorę każdą historię, która pozwala mi poszerzyć horyzonty i dowiedzieć się czegoś nowego. Z tego względu bardzo spodobały mi się inne książki autorki i podjęte zagadnienia takie jak zespół Aspergera, białaczka, czy społeczność amiszów. Po lekturze „Krucha jak kość” znacząco pogłębiłam wiedzę o chorobie OI już po kilku stronach, co oceniam bardzo pozytywnie.

Jednocześnie jest to powieść ogromnie tendencyjna, stawiająca tezę: aborcja jest zła, niemożliwe aby żałować urodzenia dziecka, poświęcenie matki jest zasadne i słuszne. W powieści pojawia się wątek postaci trzecioplanowej, która potwierdza tezę - przerwała ciążę z upośledzonym płodem, co zniszczyło jej życie, żałuje posiadania możliwości wyboru.

Przez cały okres lektury czułam zatem niesamowity zgrzyt. Dobry pisarz to dla mnie taki, który jest dobrym obserwatorem, a historię opowiada bezstronnie, nie zmuszając czytelnika do przejęcia jego poglądów.
Wspomniana postać może żałowała posiadania wyboru, jednak tysiące innych kobiet uważa możliwość wyboru za najwyższe błogosławieństwo, które ich życie, nie zniszczyło, a ocaliło. O tym książka jednak w swój stronniczy sposób, oczywiście nie mówi.

Przez lekturę przeszłam z przyjemnością czytania, jednak z niesmakiem wynikającym z treści jako takiej. Jest to książka interesująca, dobrze napisana, z przemyślana fabułą, ciekawymi postaciami i zaskakującym zakończeniem. Rozwija wiedzę na interesujący temat, skłania do refleksji i sprawia, że ma ochotę czytać się dalej. Nie wpływa to jednak na uczucie zawodu nad lubianą pisarką. Świat jest o wiele bardziej skomplikowany, a ludzkie wybory (oraz fakt, czego żałują a czego nie) bardziej złożone, niż zostało przyjęte w tej konserwatywnej, w opłakany sposób kobieco-matkowej opowieści.

Ocenę wystawiam z mieszanymi uczuciami, ponieważ generalnie oceniając książki, przede wszystkim biorę pod uwagę: czy książka miała coś mądrego do powiedzenia? Czy czytając miałam ochotę czytać dalej, czy interesowały mnie dalsze zdarzenia? Tu ocena jest jednak trudniejsza.

Mogę powiedzieć, komu książka spodoba się bezwarunkowo: matkom. Jestem przekonana, że wyciśnie z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Niesamowicie dobra, najlepsza książka o tej tematyce, jaką czytałam. Chowająca w cień nawet Złodziejkę książek, i rozbrajająca bombę miliona pytań w głowie. Gorąco polecam.

Niesamowicie dobra, najlepsza książka o tej tematyce, jaką czytałam. Chowająca w cień nawet Złodziejkę książek, i rozbrajająca bombę miliona pytań w głowie. Gorąco polecam.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Latem o niczym nie czyta się tak przyjemnie, jak o miłości. Czasem warto jest jednak odstawić na bok lekturę o tej tradycyjnej: damsko-męskiej, a zająć się tą mniej skomplikowaną. Najbardziej trwałą na świecie i najbliższą nam. Rodzinną, siostrzaną. A gdyby do tematu tak nieskończonej miłości dołożyć wątek seryjnych morderstw - przeważnie powstaje książka doskonała. Czy było tak również z Gdyby nie ona?

Rachel i Patty nie mają zbyt wiele poza sobą nawzajem. Matka pogrążona w głębokiej depresji nie podejmuje się wychowywania ich, ojciec natomiast rzadko odwiedza dom od czasu rozwodu. Dziewczynki spędzają więc cały swój wolny czas na pobliskim wzgórzu, bawiąc się i ucząc życia. Z czasem przestaje być tam jednak bezpiecznie. Zaczyna dochodzić do morderstw młodych kobiet, których zwłoki noszą na sobie ślady gwałtu; są nagie i ustawione w pozycje klęczącą. Ich ustawione obok buty nie mają sznurówek. Śledztwem zajmuje się ojciec sióstr: na początku przynosząc dzięki temu chlubę swoim córkom, a z czasem, gdy mordercy nie udaje się złapać - wstyd. Im bardziej policjant jest przygnębiony i zmęczony sprawą, tym większą determinację odczuwa Rachel. Decyduje się na schwytanie Wampira ze Wzgórza.

Jako że zdążyło ogarnąć mnie już wakacyjne lenistwo, nie miałam dużych wymagań względem powieści Joyce Maynard. Chciałam jedynie, aby mnie w miarę wciągnęła - tak, żebym dotarła do końca bez przeszkód. Tymczasem okazało się, że styl autorki szczególnie podszedł mi do gustu - był nieskomplikowany i klarowny, dzięki czemu książkę pochłonęłam w trzy dni. Gdyby nie ona to jednak także coś więcej niż dobrze skonstruowane dialogi. Największe wrażenie zrobiła na mnie psychologiczna strona tej historii. Z jednej strony do czynienia mamy mianowicie z rodzinną sytuacją podchodzącą pod zjawisko patologii (matka zupełnie nie zajmująca się córkami i skrajna bieda w domu), która w pewien sposób przyczynia się do ucieczki Rachel w środowisko kwalifikujące się jako popularne. Dziewczynka spotyka się z różnymi zachowaniami sprzecznymi jej naturze, między innymi czynnościami seksualnymi. Z drugiej strony natomiast obserwujemy natomiast miłość i oddanie dwóch sióstr, które nie słabną nawet wtedy, gdy ich drogi zaczynają się trochę rozchodzić. Widzimy ich zabawy, przygody; śledzimy ich kolejne etapy dojrzewania. Beztroska i wolność sympatycznych dziewcząt świetnie kontrastują także z dokonywanymi tam morderstwami. Nie możecie więc zaprzeczyć, że fabuła jest przemyślana i spójna. A także, wbrew temu co wydawało mi się w pewnym momencie, zupełnie nieprzewidywalna. Potrafi zaskoczyć równie mocno co przemówić do uczuć.

Gdyby nie ona nie reprezentuje literatury najwyższych lotów, ale dla kogoś tak niewymagającego jak ja, była to książka idealna. Lekka i intrygująca. Idealna na wakacje. Polecam!

http://wpapierowymswiecie.blogspot.com/

Latem o niczym nie czyta się tak przyjemnie, jak o miłości. Czasem warto jest jednak odstawić na bok lekturę o tej tradycyjnej: damsko-męskiej, a zająć się tą mniej skomplikowaną. Najbardziej trwałą na świecie i najbliższą nam. Rodzinną, siostrzaną. A gdyby do tematu tak nieskończonej miłości dołożyć wątek seryjnych morderstw - przeważnie powstaje książka doskonała. Czy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nicholas Sparks to pisarz z pokaźnym dorobkiem literackim - może nie tak ogromnym jak Stephen King, ale wystarczającym, aby czytelnik bez wysiłku mógł przewidzieć następne zwroty akcji w książce czy niewypowiedziane jeszcze słowa bohaterów. Chociaż na początku nie zgadzałam się z opinią, że jego dzieła są banalne i przewidywalne, to po przeczytaniu ośmiu, nabrałam jednak przekonania co do jej słuszności. Nie wierzyłam, że autor, którego tak długo ceniłam i którego pokochałam za napisanie jednej z moich ulubionych powieści - Pamiętnika, może mnie czymś jeszcze zaskoczyć. Wszystko zmieniło się wraz z lekturą Najdłuższej podróży, której ekranizacja wchodzi do kin właśnie dzisiaj.

Ira spędził swoje długie i szczęśliwe życie u boku żony, którą kochał nad życie. Dzielił z nią swoje myśli, codziennie od nowa oddawał jej swoje serce i wspólnie z nią kolekcjonował obrazy. Zrobił już właściwie wszystko, co miał zrobić, ale i tak nie chce umierać. Rzeczywistość jednak chce inaczej. Ira po wypadku samochodowym utyka w śnieżnej zaspie, niewidoczny dla ludzi, niezdolny do opuszczenia zniszczonego samochodu. Czeka na ratunek, powoli tracąc siłę i nadzieję.

Jakiś czas przed tym wydarzeniem, trafiają na siebie Sophia i Luke. Ona jest studentką historii sztuki. Próbuje zapomnieć o byłym chłopaku, który wielokrotnie ją zdradził. On pomaga matce w prowadzeniu rancza; zawodowo ujeżdża byki. Czy może połączyć ich miłość wielka jak Iry i jego żony Ruth?

Kiedy weźmie się do ręki Najdłuższą podróż, pierwszym, co rzuca się w oczy, jest jej niewiarygodna grubość. 500 stron to coś, czego u preferującego dwustustronicowe powieści Sparksa jeszcze nie było. Z czasem okazuje się jednak, że najnowsza pozycja pisarza jest jednocześnie najbardziej spośród wszystkich jego dzieł złożona. Oferuje zarówno więcej różnorodnych ciekawych postaci, jak i więcej wątków, zgrabnie się ze sobą zazębiających i łączących. Stanowi doskonałe przeciwieństwo Nocy w Rodanthe, których akcja toczyła się jednotorowo, a dalsze zdarzenia nie były zaskoczeniem chyba nawet dla samych bohaterów powieści. Tu jest inaczej: Najdłuższa podróż, jak na Sparksa, jest niewyobrażalnie dynamiczna i nieprzewidywalna. Oczywiście nie sposób nie odgadnąć przebiegu kilku wybranych wątków, ale największą tajemnicą i tak owiane jest samo zakończenie. Kreując je, pan Nicholas przeszedł sam siebie. Pozostawił czytelnika z nostalgicznym uśmiechem na twarzy i myślą, że już dawno nie czytał tak dojrzałej i dobrej książki.

Najdłuższa podróż opowiada zarówno o śmierci i trudnych wspomnieniach, jak cudzie powstania nowej, głębokiej i wiecznej miłości. Niesamowicie wzrusza i gra na uczuciach niespodziewającego się niczego odbiorcy. Jest lekturą obowiązkową dla wiernych fanów autora, a także dla tych, którzy do tej pory z uporem powtarzali, że Sparks to jedynie mdłe romansidła. Zastanawiam się, ilu z nich po przeczytaniu najnowszej jego powieści, nie krzyknęłoby "to było genialne!'. Ciekawe, czy przyjmą wyzwanie?
Gorąco polecam!

http://wpapierowymswiecie.blogspot.com/

Nicholas Sparks to pisarz z pokaźnym dorobkiem literackim - może nie tak ogromnym jak Stephen King, ale wystarczającym, aby czytelnik bez wysiłku mógł przewidzieć następne zwroty akcji w książce czy niewypowiedziane jeszcze słowa bohaterów. Chociaż na początku nie zgadzałam się z opinią, że jego dzieła są banalne i przewidywalne, to po przeczytaniu ośmiu, nabrałam jednak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jeszcze kilka miesięcy temu zarzekałam się, że nie lubię czytania młodzieżówek i nijak nie potrafię się do nich zmuszać. Niedawno zauważyłam jednak, że w ostatnim czasie pochłaniam je w naprawdę dużej ilości (wychodzi na to, że im bardziej jesteś szczęśliwy, tym mniej wybredny). Nie miałam więc żadnej wymówki, żeby nie przeczytać wychwalanej przez wszystkich Eleonory i Parka - i nie omieszkałam tego zrobić, gdy pojawiła się okazja.

Eleonora jest nowa w szkole. Ubiera się dziwnie, ma wściekle rude włosy i problemy w domu, o których nikt nie wie. Park jest wyśmiewany ze względu na swoje koreańskie pochodzenie, a własny ojciec uważa, że zachowuje się jak baba. Łączy ich siedzenie obok siebie w autobusie, czytane razem komiksy, tak samo słuchana muzyka oraz gorąca - bo pierwsza - miłość do siebie nawzajem.

Miało być dobrze - i było. Inna sprawa, że "dobrze" znaczy jednocześnie "zupełnie inaczej, niż się spodziewałam". Mam na myśli to, że niejednokrotnie słyszałam, iż Eleonora i Park to przesłodki romans dla młodzieży przypominający Romeo i Julię. Wszyscy wiemy, jak kończy się szekspirowska tragedia, ale nie przyszło mi do głowy, że choć romantyczna, książka będzie też niewiarygodnie smutna już od początku. Chodzi o sytuację domową Eleonory. Nie czytało się o niej ani przyjemnie, ani lekko. Najgorsza jest oczywiście świadomość, że pewnie niejeden czytelnik dzieła Rowell może się identyfikować z życiem Eleonory. Właśnie dlatego czytelnik oddycha z ulgą, kiedy główni bohaterowie wreszcie się w sobie zakochują. Prawdziwe problemy nie znikają, ale odrobinę mniej się liczą. Najważniejsza staje się postępująca relacja nastolatków. Relacja pełna zaufania, niepewności i nieznanych emocji - coś, czego może pozazdrościć każdy rówieśnik pary. Wiem, o czym mówię, bo sama mam 16 lat.

Eleonora i Park nie różni się specjalnie od innych młodzieżówek. W końcu każda pierwsza miłość jest tak samo urocza, co tragiczna. Okoliczności sprawiają jednak, że obie te jej cechy mogą się nasilić. A to z kolei przyczynia się do tego, że historię Eleonory i Parka czyta się niesamowicie szybko. Sama nie wiem: ze względu na nadzieję, że wszystko skończy się dobrze? A może po prostu dzięki temu, że kiedy napotykasz dobrą książkę, zapominasz o świecie prawie tak bardzo, jak kiedy zakochujesz się po raz pierwszy? To jednak musicie sprawdzić już sami. Przeczytajcie Eleonorę i Parka, na pewno nie pożałujecie!

http://wpapierowymswiecie.blogspot.com/

Jeszcze kilka miesięcy temu zarzekałam się, że nie lubię czytania młodzieżówek i nijak nie potrafię się do nich zmuszać. Niedawno zauważyłam jednak, że w ostatnim czasie pochłaniam je w naprawdę dużej ilości (wychodzi na to, że im bardziej jesteś szczęśliwy, tym mniej wybredny). Nie miałam więc żadnej wymówki, żeby nie przeczytać wychwalanej przez wszystkich Eleonory i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Thrillery mają w sobie to szczególne coś, które ciągnie mnie do siebie niezależnie od tego, że na co dzień przywykłam raczej czytać romanse. Oczywiście najlepszym przykładem rzucającego na kolana przedstawiciela tego gatunku jest seria Millenium Larssona, która przewyższa pod każdym względem większość książek powstałych kiedykolwiek na tej planecie (i wcale nie rzucam słów na wiatr!), ale moje serce zdołało sobie zaskarbić także kilku innych autorów. Jeśli chodzi o słynnego Harlana Cobena, to niejednokrotnie miałam możliwość czytania jego dzieł, ale jakoś z niej nie korzystałam. Aż do momentu, kiedy jedno z owych dzieł przypadkiem pojawiło się w moim domu, a wraz z nim pytanie: czy ktoś chce oddać mi inne książki Cobena?

Przyjaciółka Kat - nowojorskiej detektyw - zakłada jej konto na portalu randkowym. Kobieta trafia na nim na profil swojego byłego narzeczonego - Jeffa, który porzucił ją 18 lat wcześniej, i którego wciąż nie przestała kochać. W tym samym czasie o rozmowę prosi ją nastolatek, który twierdzi, iż Jeff porwał jego matkę. Kobieta nie chce mu wierzyć, ale rozpoczyna śledztwo, jednocześnie tropiąc prawdziwego zabójcę jej ojca. Czy zbrodnie są ze sobą powiązane?

Mimo że to moja pierwsza powieść Cobena, to nie miałam żadnego problemu z przywyknięciem do jego stylu pisania. Fabuła jest przejrzyście przedstawiona, dialogi nieskomplikowane i pełne humoru, a wątki ściśle ze sobą zazębione. Tęsknię za tobą czyta się błyskawicznie jeszcze nawet przed wciągnięciem się w wątek porwania matki Brandona. Wszystko dzięki świetnej kreacji głównej bohaterki, która zmaga się z widmami przeszłości w postaci dawnego ukochanego i pozornego mordercy jej ojca. Kat jest niesamowicie prawdziwa, a przy tym sympatyczna. Nie sposób nie kibicować jej w prowadzonym śledztwie.
Wątki kryminalne, wbrew rekomendacjom na okładce, niestety nie wniosły jednak niczego nowego do świata literatury. Nie wyróżniają się specjalnie od przestępstw w innych thrillerach, z tą różnicą, że z jakiegoś powodu dzieło Cobena czyta się lepiej, przyjemniej i szybciej. Poza tym, jak wspomniałam, nawet jeżeli bez powiewu świeżości, wciąż są mistrzowsko skonstruowane - a to wystarczająco dużo, aby nazwać książkę bardzo dobrą.

Z przyjemnością przeczytam dalsze książki Harlana Cobena, kiedy tylko będę miała taką możliwość. Nie wątpię, że podobnie jak Tęsknię za tobą, będą to spójne, śmiałe i intrygujące thrillery - ostatnie, którym można by powiedzieć "wcale za wami nie tęsknię". Polecam!

http://wpapierowymswiecie.blogspot.com/

Thrillery mają w sobie to szczególne coś, które ciągnie mnie do siebie niezależnie od tego, że na co dzień przywykłam raczej czytać romanse. Oczywiście najlepszym przykładem rzucającego na kolana przedstawiciela tego gatunku jest seria Millenium Larssona, która przewyższa pod każdym względem większość książek powstałych kiedykolwiek na tej planecie (i wcale nie rzucam słów...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Czy zdarza Wam się myśleć, że wszystko idzie za gładko, kiedy jesteście szczęśliwi? Że wszystko może w każdej chwili runąć?

Tak właśnie czuje się Kiera Allen - czy też, przynajmniej w jej sercu: Kyle. Jej miłość z Kellanem jeszcze nigdy nie była tak prawdziwa i namiętna, ale ma też swoją cenę. Wytwórnia zaczyna stawiać trudne do spełnienia warunki, a jej mężczyzna zyskiwać międzynarodową sławę. Czy zakochani wytrzymają tempo? Przecież miłość zwycięża wszystko, prawda?

Jak już wiecie, poprzednie dwie książki poświęcone Kierze zrobiły na mnie niemałe wrażenie. Z jednej strony wydawały się nieskomplikowane i przewidywalne, ale z drugiej pokazywały, że nie sposób się od nich oderwać. Wszystko dzięki nieodłącznym w książkach Stephens muzyce, emocjom oraz intrygom - słowem niezbędnym aspektom dobrej literatury. W Niepokornej nic się pod tym względem nie zmienia. Chociaż 650 stron książki może przerażać (w normalnych warunkach pewnie czytałabym ją miesiąc), to w praktyce przypomina raczej 150 stron. Zwieńczenie serii pochłonęłam zaledwie w pięć dni, jednocześnie normalnie chodząc do szkoły!

Nie jest też tajemnicą, że nic nie sprawia większej frajdy, niż czytanie o prawdziwej miłości. Ta Kiery i Kellana okazała się być świetnym jej przykładem. Powieść niejednokrotnie wzrusza, przyspiesza bicie serca i doskonale odzwierciedla nasze skryte marzenia. Jakkolwiek w pierwszej i drugiej części czytelnika miejscami mogły irytować jej negatywne elementy - na przykład stale obecna zazdrość, tak tutaj systematycznie one zanikają. Nawet Kiera w końcu przechodzi przemianę i przestaje drażnić swoją nieśmiałością i brakiem pewności siebie! Niestety w zamian pojawia się wątek symbolicznego małżeństwa i idące za nim zwracanie się do siebie "mężu" i "żono" przed faktycznym ślubem. Jednakże jest to jedyna wada i w większej perspektywie oczywiście nie przeszkadza w swobodnej lekturze.

Na serię poświęconą Kierze i Kellanowi trafiłam przez przypadek, jak się okazuje z obecnego punktu widzenia - bardzo szczęśliwego. Cieszę się, że miałam szansę poznać tak wciągającą historię. Gorąco polecam ją wszystkim tęskniącym do dobrej odskoczni od rzeczywistości fanom muzyki rockowej!

http://wpapierowymswiecie.blogspot.com/

Czy zdarza Wam się myśleć, że wszystko idzie za gładko, kiedy jesteście szczęśliwi? Że wszystko może w każdej chwili runąć?

Tak właśnie czuje się Kiera Allen - czy też, przynajmniej w jej sercu: Kyle. Jej miłość z Kellanem jeszcze nigdy nie była tak prawdziwa i namiętna, ale ma też swoją cenę. Wytwórnia zaczyna stawiać trudne do spełnienia warunki, a jej mężczyzna zyskiwać...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

nie odbiega poziomem od poprzednich części, czyta się szybciutko i z przyjemnością. nic, tylko szukać kolejnego tomu!

nie odbiega poziomem od poprzednich części, czyta się szybciutko i z przyjemnością. nic, tylko szukać kolejnego tomu!

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Love, Rosie całkowicie mnie oczarowała - przedstawianą historią, ale także jej nietypową listową formą. Musicie jednak wiedzieć, że losy Rosie nijak nie mogą równać się z tymi Jasmine! Czemu? Różni je przede wszystkim poziom zaawansowania fabuły. Ta w Love, Rosie jest dość zwykła, nawet jeśli niesamowicie przyjemna w odbiorze. Nie sposób jej jednak równać z zawiłym i wielowarstwowym ciągiem zdarzeń w Kiedy cię poznałam. Poza tym najnowsza powieść Ahern porusza o wiele poważniejsze tematy - między innymi alkoholizm, czy Zespół Downa. Postacie Jasmine i Matta są też lepiej wykreowane niż Rosie i Alexa - bardziej skomplikowane, ludzkie. W większym stopniu zaprzeczają same sobie, pokazując, co dzieje się z zagubionym człowiekiem.
Przy tym wszystkim zauważcie, że Love, Rosie w końcu niezmiernie mi się podobała! Zostawmy jednak "techniczne" aspekty. Gdybym miała odpowiedzieć na pytanie, dlaczego zakochałam się w Kiedy cię poznałam, odpowiedziałabym: za nutę szaleństwa. Niejednokrotnie można odnieść wrażenie, że działania Jasmine i jej sąsiada nie mają za wiele wspólnego z tą znaną nam, szarą rzeczywistością. Wydaje mi się jednak, że podobnych bohaterom sytuacjach, niejeden z nas spędzałby noce w ogródku sąsiada. Poza tym, czyż nie tylko wariaci są coś warci? To własnie za tę nieracjonalność i jednoczesną magię pokochałam Kiedy cię poznałam. Dzięki nim książkę pochłonęłam w dwa dni, a w ich ciągu zyskałam nowe spojrzenie na sens życia, postać drugiego człowieka i pojęcie "dobra literatura".

Możecie mi wierzyć, że z przyjemnością przeczytałabym Kiedy cię poznałam raz jeszcze, ale zwyczajnie jest mi szkoda na to czasu, kiedy wciąż mam do przeczytania kilka pozostałych książek Cecelii Ahern! Kiedy cię poznałam jest genialna, bardzo życiowa, od razu zdobywa serce czytelnika. Jestem pewna, że zakochacie się w niej, nawet jeśli nie jesteście pracoholikami jak Jasmine. W końcu spodobała się nawet takiemu leniowi jak ja!

http://wpapierowymswiecie.blogspot.com/

Love, Rosie całkowicie mnie oczarowała - przedstawianą historią, ale także jej nietypową listową formą. Musicie jednak wiedzieć, że losy Rosie nijak nie mogą równać się z tymi Jasmine! Czemu? Różni je przede wszystkim poziom zaawansowania fabuły. Ta w Love, Rosie jest dość zwykła, nawet jeśli niesamowicie przyjemna w odbiorze. Nie sposób jej jednak równać z zawiłym i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Historia Mii - dziewczyny, która straciła w wypadku rodzinę - zdołała poruszyć cały świat, a w tym oczywiście mnie. Jeśli zostanę nie była najambitniejszą czy najoryginalniejszą powieścią na świecie, ale zdecydowanie udało jej się zagrać na uczuciach wszystkich odbiorców - prawie tak skutecznie, jak Mii na wiolonczeli. Jeżeli chodzi jednak o drugą część, to nie miałam wobec niej wygórowanych oczekiwań. Niestety zdołałam nasłuchać się zbyt wielu negatywnych wobec niej opinii. Czy miały coś wspólnego z prawdą?

Kariera Adama jeszcze nigdy nie miała takiego tempa. Platynowe płyty, tysiące fanek, trasa koncertowa... Tylko dlaczego chłopak nie wydaje się być szczęśliwy? I trzyma się od kapeli tak daleko, jak tylko może?
Pewnego dnia, w przeddzień wyjazdu do Londynu, Adam napotyka się na baner reklamujący koncert Mii, jego dawnej miłości, której nie widział od trzech lat. Bez zastanowienia udaje się na jej występ, a po niedługim czasie spotyka Mię. Dziewczyna pragnie p
okazać mu swoje ulubione zakątki Nowego Jorku. Ma nadzieję odnowić znajomość? A może ponowne rozstanie jest nieuniknione?

Czytelnik szybko jest w stanie odpowiedzieć sobie na te pytania, gdyż kolejna książka Gayle Forman znowu należy do tych przewidywalnych. Na szczęście to nie przeszkadza w lekturze, a wręcz ją umila. Dzięki temu książkę czyta się szybko i z zainteresowaniem - właśnie tak, jak wszyscy lubimy. Szkoda tylko, że Adam musiał to wszystko popsuć... Wróć, jeśli pamiętasz bowiem niczym innym, niż ciągiem niekończących się pytań "co się stało z Adamem...?". Mianowicie przede wszystkim stał się on irytującym, wiecznie użalającym się nad sobą i rozkapryszonym gwiazdorem, który zachowuje się, jakby miał o piętnaście lat mniej, niż ma. Mia z kolei stała się oficjalna i wyniosła. Nie było to za fajne, gdyż sprawiało wrażenie, jakby czytało się o zupełnie innych ludziach w tej samej oprawie. Stylistycznej - i muzycznej. Ten aspekt historii Mii i Adama pozostał niezmienny. Bogu dzięki, bo to właśnie on był dla mnie najważniejszy! Możecie wiedzieć, że moją głęboką pasją jest gra na skrzypcach, więc Mia - chociaż wykonywała zupełnie inną muzykę od tej preferowanej przeze mnie - stała się mi bardzo bliska. Dobrze wiedziałam, że wszystkie opisy uczuć towarzyszącym graniu na instrumencie wcale nie zostały wyssane z palca, a dodatkowo radowały mnie wszystkie prozaiczne, a niesamowicie życiowe sytuacje, jak prośba o podanie struny A. Może rzeczywiście Wróć, jeśli pamiętasz nie była tak przesiąknięta muzyką, jak jej poprzedniczka, ale i tak zachowała pod tym względem zadowalający poziom. Jedyną wadą tej części powieści był fakt, że piosenki wykonywane przez Shooting Star zostały przetłumaczone na język polski. Ale to, jak wiadomo, nie jest już winą autorki.

Wróć, jeśli pamiętasz nie przewyższa pierwszego tomu. Nie jest też najlepszą książką, którą czytałam w tym roku, czy nawet miesiącu. Jest jednak świetną odskocznią od rzeczywistości (w tym egzaminu gimnazjalnego, którego ostatnią część skończyłam pisać godzinę temu) i wyśmienitym dopełnieniem losów Mii. Aż żal napisać coś innego niż - warto. W końcu nawet jeśli nie jesteście skazani na sukces jak Adam, to muzyka również jest doskonałą formą ucieczki!

http://wpapierowymswiecie.blogspot.com/

Historia Mii - dziewczyny, która straciła w wypadku rodzinę - zdołała poruszyć cały świat, a w tym oczywiście mnie. Jeśli zostanę nie była najambitniejszą czy najoryginalniejszą powieścią na świecie, ale zdecydowanie udało jej się zagrać na uczuciach wszystkich odbiorców - prawie tak skutecznie, jak Mii na wiolonczeli. Jeżeli chodzi jednak o drugą część, to nie miałam wobec...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Cukiernia pod Amorem oraz Podróż do Miasta Świateł należą do moich najukochańszych serii. Ten czysty geniusz zawarty w postaci pięciu niepozornych książek sprawił, że moje serce upewniło się w znaczeniu wyrażenia "dobra literatura". Możecie sobie tylko wyobrazić, jak ucieszyłam się, poznając datę premiery Klątwy (o której notabene wiedziałam od września 2013, kiedy to byłam na spotkaniu autorskim z panią Małgosią i gdy wspomniała, że pracuje nad nową powieścią). Odliczałam miesiące, tygodnie i dni. Moja radość nie znała granic, kiedy wreszcie wzięłam pierwszy tom Fortuny i namiętności do ręki.
Czy Winnice okazały się być równie interesujące jak Gutowo i Paryż?

Kiedy winnicki kat widzi oskarżoną o czary dziewczynę, od razu pragnie, aby została jego żoną. Czarownica jednak odrzuca drogę wolności i dobrowolnie wchodzi na stos. Przed śmiercią rzuca klątwę na wszystkich obecnych.
Od tej pory nic nie układa się w powiecie winnickim. Dochodzi do kilku śmierci, bijatyk, złamanych serc i jeszcze gorszych nieszczęść. Nie wiedzie się wszystkim - od miecznikowej Niezgodzkiej zaczynając, na kasztelanie Jandźwille i jego dzieciach skończywszy. Czy jest sposób aby odwrócić zły czar?

Od razu rzuca się w oczy, że fabuła została w najwyższym stopniu przemyślana i dopieszczona. Abstrahując nawet od jej nietuzinkowości (bo czy spotkaliście się już gdzieś z wątkiem palonej czarownicy rzucającej klątwę?), jest ona niesamowicie złożona. Do czynienia mamy z co najmniej sześcioma (o ile dobrze liczę) głównymi bohaterami i sporą liczbą tych pobocznych. Losy ich wszystkich misternie się ze sobą łączą, tworząc spójną i intrygującą relację z upadku polskiej szlachty. Jak myślicie - powodowanego złą gospodarką kraju? A może rzeczywiście klątwy? W końcu same problemy z wyborem nowego króla nie mogłyby przyczyniać się do kłopotów miłosnych mieszkańców Winnic - a kłopotów jest niemało. Bo cóż z tego, że Zofia darzy afektem Jana, jeśli jego ojciec skomplikował życie jej rodziny? I co ma powiedzieć zbójca Bartek Rabiński, obserwując gorącą miłość córki kasztelana Cecylii do podstarościego Kacpra Hadziewicza, który z kolei smali cholewki do miecznikowej?
Jak widzicie, nikomu nie jest łatwo. Nawet czytelnikowi pani Gutowskiej-Adamczyk! Jak zauważyłam, Klątwa jest powieścią trudniejszą niż poprzednie dzieła autorki. Zarówno pod względem stylistycznym, jak merytorycznym. Fortuny i namiętności nie można czytać myśląc o niebieskich migdałach, gdyż wtedy nie wyniesie się zbyt dużo z tej szczególnej lektury. Jednak gdy już na dobre zadomowi się w Winnicach, wreszcie docenia się czarujący, staropolski język osiemnastowiecznej szlachty; zachwycający, choć odrobinę mroczny klimat powieści. A że przez to historię czyta się trochę dłużej niż Cukiernię pod Amorem - tym lepiej. W końcu właśnie fakt, że losy bohaterów mogłam śledzić przez o wiele za krótki czas, był największą wadą pierwszej serii pani Małgorzaty!

Klątwa nie jest wszystkim, na co stać panią Gutowską-Adamczyk, to pewne. Pamiętajmy jednak, że wszystkie swoje zdolności zaprezentuje ona zapewne dopiero w kontynuacji, której już nie mogę się doczekać. Fortuna i namiętności z wszelką dozą prawdopodobieństwa nie zajmie honorowego miejsca Cukierni na mojej półce, ale wciąż stanowi perfekcyjną odpowiedź na pytania "jak powinna wyglądać dobra książka" oraz "jak powinien pisać znakomity autor". Pani Małgosiu, czytanie Pani książek to sama przyjemność!

http://wpapierowymswiecie.blogspot.com/

Cukiernia pod Amorem oraz Podróż do Miasta Świateł należą do moich najukochańszych serii. Ten czysty geniusz zawarty w postaci pięciu niepozornych książek sprawił, że moje serce upewniło się w znaczeniu wyrażenia "dobra literatura". Możecie sobie tylko wyobrazić, jak ucieszyłam się, poznając datę premiery Klątwy (o której notabene wiedziałam od września 2013, kiedy to byłam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Znacie już przebieg losów Sky i Holdera, prawda? Poznaliście już ich poruszającą przeszłość. Na pewno byliście wzruszeni jej nieubłaganymi skutkami i oddaliście serca sympatycznej i dzielnej Sky. Może stała się Waszą ulubioną bohaterką? A może czuliście, że jest Wam bliska jak siostra?
Czy jednak nie chcielibyście pokochać także równie mocno męską postać - Holdera? Do tej pory nie mogliście tego zrobić. Po prostu go nie znaliście. Nie mieliście prawa, jeśli nie przeczytaliście jeszcze Losing hope.

Druga część Hopeless to ponowne przeżycie dramatycznej historii dwojga nastolatków, tym razem z perspektywy Deana. Nie miałam o tym pojęcia. Nie spodziewałam się nawet zmiany narracji, a cóż dopiero tak niebanalnego zabiegu. Jeśli mam być jednak szczera, to o wiele lepszy niż on sam jest sam moment zdumienia. Przede wszystkim czytelnik przeżywa ogromne, dezorientujące uczucie deja vu. W Losing hope nie może być też mowy o dynamice akcji czy jakimkolwiek zaangażowaniu odbiorcy w nią, ponieważ znany jest już cały jej przebieg. W pierwszej części było zupełnie inaczej: tam, nawet jeśli byłam świadoma, że nie potrafię zakochać się w losach nastolatków, to jednak przeżywałam je razem z nimi. Tutaj czytałam płynnie i z przyjemnością, ale jednak machinalnie. Losing hope jest uboższe od Hopeless nie tylko o całą gamę różnych emocji ukrytych między kartkami, ale także o zawarte w nich życie. Abstrahując już jednak od czytelnika i obu książek, to przez znaczną część lektury, poważnie zastanawiałam się nad tym, jak Colleen Hoover mogło się chcieć pisać niemal identyczną książkę? Skoro dość nudne było samo czytanie jej, to jakież musiało być jej pisanie?

Dużym plusem kontynuacji książki Hoover jest natomiast kreacja postaci Holdera - o wiele dokładniejsza niż w pierwszym tomie. Skupiamy się już nie tylko na postępowaniu Deana, ale także na jego uczuciach i myślach. Uważam, że jest to miły i wrażliwy chłopak, który niestety nie ma raczej szansy istnienia w realnym świecie... ale czyta się o nim przyjemnie. Dodam, że jakkolwiek jego działania w Hopeless wydawały się dziwne, to teraz takie stały się ruchy Sky. Uwierzcie, że wszystko zależy od punktu siedzenia! Poza tym mamy okazję poznać trochę bliżej wątek bliźniaczki Holdera - Les, a także przeczytać jego listy pisane do niej, już po jej śmierci. Listy są w Losing hope jedynym aspektem nieznanym czytelnikowi z poprzedniej książki, więc nietrudno się domyślić, że niewątpliwie staną się ulubionym elementem drugiej części wielu czytelników - na przykład moim.

Losing hope jest książką nienaganną i pomysłową, ale niestety wyjątkowo niedynamiczną. Stanowi rewelacyjne dopełnienie Hopeless, ale nic poza tym. Z mojego punktu widzenia nie ma szans, aby ponownie zdołała złamać Wasze serca - może co najwyżej przywrócić wspomnienie tego uczucia. Ale - kto wie? Chyba warto spróbować. W najgorszym wypadku poznacie bliżej naprawdę czarującego chłopaka. Nie macie nic do stracenia!

http://wpapierowymswiecie.blogspot.com/

Znacie już przebieg losów Sky i Holdera, prawda? Poznaliście już ich poruszającą przeszłość. Na pewno byliście wzruszeni jej nieubłaganymi skutkami i oddaliście serca sympatycznej i dzielnej Sky. Może stała się Waszą ulubioną bohaterką? A może czuliście, że jest Wam bliska jak siostra?
Czy jednak nie chcielibyście pokochać także równie mocno męską postać - Holdera? Do tej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nie przepadam za recenzowaniem poszczególnych tomów różnych serii. Jeżeli seria jest dobra, wszystkie części będą prezentowały podobny poziom, przez co trudno je będzie zrecenzować (złe serie omija się rzecz jasna szerokim łukiem). Pisarze rzadko uczą się na swoich błędach, więc ich książki - nawet nie niezwiązane ze sobą fabułowo - charakteryzują się jednakowymi zaletami i wadami. Sprawa staje się zaś jeszcze cięższa, gdy mowa jest o tych samych bohaterach oraz zdarzeniach.
Nie ukrywam, że recenzja trzeciego tomu sagi Pretty Little Liars nie będzie łatwa do napisania, natomiast już zupełnie nie wyobrażam sobie recenzji części czternastej czy piętnastej. Jaki jednak będę miała wybór, kiedy książki Sary Shepard są tak wciągające?


Do mediów wycieka stare nagranie Emily, Hanny, Arii, Spencer oraz Ali. Jednocześnie wszystkie sekrety dziewczyn zaczynają wychodzić na jaw. To koniec ich dobrej reputacji? A może... koniec A.?

Musicie wiedzieć, że chociaż sytuacje rodzinne i towarzyskie nastolatek z Rosewood ulegają zmianie, to nie wpływają jednak na ich charaktery i postawy. Tutaj bez zmian: nadal największą sympatią darzę bezpretensjonalną Arię, a najmniej lubię irytującą Hannę. W Doskonałych nie dowiadujemy się o kolejnych sekretach przyjaciółek: skupiamy się raczej na tym, że wszystkie znane nam wpłynęły na wierzch. Obserwujemy, jak różne są reakcje dziewczyn na to. Zastanawiamy się, jaki będzie kolejny krok A. Nie można narzekać na nudę!

Nowe zdarzenia w Rosewood dotyczą jednakże bezpośrednio dynamiki akcji. Przez to, że zamiast zajmować się nowymi wątkami, autorka generalnie wałkuje jedynie te stare, Doskonałe nie są już tak wciągające jak dwie jej poprzedniczki. Nie zrozumcie mnie źle: pochłonęłam tę książkę dosłownie w moment. Ale już nie zachowywałam się, jakby dalsza lektura zależała od mojego życia. Mam nadzieję, że to niesamowite uczucie powróci w kolejnych tomach.

Trzeci tom PLL na pewno mnie nie rozczarował, ale zostawił z poczuciem, że autorkę stać na więcej. Jestem jednak pewna, że rozwinie ona swój potencjał w kolejnych tomach. W końcu już nie raz sprawiła, że mocniej zabiło mi serce, prawda? Wam z pewnością też - a jeśli nie, koniecznie musicie to zmienić. Doskonałe są książką dla Was, jeśli tylko Wasza chęć na dobrą lekturę jest silniejsza niż wstręt kłamstwem. Gorąco polecam!

Nie przepadam za recenzowaniem poszczególnych tomów różnych serii. Jeżeli seria jest dobra, wszystkie części będą prezentowały podobny poziom, przez co trudno je będzie zrecenzować (złe serie omija się rzecz jasna szerokim łukiem). Pisarze rzadko uczą się na swoich błędach, więc ich książki - nawet nie niezwiązane ze sobą fabułowo - charakteryzują się jednakowymi zaletami i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

pośród wszystkich książek Diane Chamberlain największe zainteresowanie wzbudziła we mnie właśnie Tajemnica Noelle. Połączenie "zagadkowy list" i "samobójstwo" zawsze działają na mnie jak magnes. Odkąd pamiętam intrygowali mnie bohaterowie-desperaci, zmagający się z życiem i nierzadko przegrywający z nim. Jest w tym coś rozpaczliwego, beznadziejnego. Tragizm sytuacji wynagradza jedynie fakt, że jest niemal zawsze jest on równoznaczny z materiałem na kawał dobrej literatury. A co jest jej fundamentem? Oczywiście doskonale wykreowany główny bohater! I rzeczywiście, Noelle - choć nieobecna w czasie postępów w akcji - jest niesamowitą postacią o gorącym sercu, olbrzymiej determinacji i ogromie tajemnic. Chamberlain nie skupia się jednak wyłącznie na tytułowej bohaterce: w Tajemnicy Noelle liczba postaci równa się prawie tej w Mistrzu i Małgorzacie, a przy tym wszystkie są od siebie różne, ludzkie i interesujące. Warto wspomnieć, że równie duża jest też liczba perspektyw narracji. Akcja dzieje się naprawdę wielotorowo, dzięki czemu nie można narzekać na brak dynamiki czy świeżych elementów w fabule. Swój udział w płynnym czytaniu ma jednak też nienaganny styl pisania Diane Chamberlain. Losy Noelle, Tary i Emerson poznaje się nie tylko w błyskawicznym tempie, ale i z prawdziwą przyjemnością.

Jedyną rzeczą, której żałuję, jest to, iż nie zdołałam pokochać Tajemnicy Noelle tak, jak Sekretnego życia CeeCee Wilkes. Pierwsza z nich jest książką bardzo dobrą, ale nie rewelacyjną. Druga sprawiła, że moje serce biło kilka razy szybciej i na kilka godzin nadała mojemu życiu o wiele żywszych barw. Różnica między nimi polega przede wszystkim na tym, że Sekretne życie wciąż mnie zaskakiwało, natomiast większość tajemnic Noelle zdołałam szybko przewidzieć. Nie zepsuło mi to radości z lektury, ale zniszczyło element zaskoczenia. Na pewno rozumiecie, co mam na myśli.

Jestem zadowolona z lektury Tajemnicy Noelle. Nawet jeśli nie była najlepszą przeczytaną przeze mnie pozycją w tym roku, to i tak trzymała poziom. Poza tym to dopiero moja druga spośród dziewięciu wydanych w Polsce książek Diane Chamberlain. Jedna z pozostałych siedmiu gości już nawet na mojej półce! Mam nadzieję, że będzie równie porywająca. Może nawet dorówna historii CeeCee? A może przebije tę poznawaną przez Tarę oraz Emerson? Muszę jak najszybciej się tego dowiedzieć. A Wy koniecznie musicie poznać sekrety skrywane przez Noelle. Uwierzcie, że mimo wszystko, są one naprawdę warte uwagi!

http://wpapierowymswiecie.blogspot.com/

pośród wszystkich książek Diane Chamberlain największe zainteresowanie wzbudziła we mnie właśnie Tajemnica Noelle. Połączenie "zagadkowy list" i "samobójstwo" zawsze działają na mnie jak magnes. Odkąd pamiętam intrygowali mnie bohaterowie-desperaci, zmagający się z życiem i nierzadko przegrywający z nim. Jest w tym coś rozpaczliwego, beznadziejnego. Tragizm sytuacji...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kiedy ostatni raz byłeś naprawdę szczęśliwy?
Nie mówię o uśmiechu ukrytym pod nosem czy cichym zachichotaniu. Mam na myśli radość tak wypełniającą twoje płuca, że chce ci się się latać, skakać i krzyczeć!
Sama doświadczam tego uczucia regularnie - kiedy tylko zakładam na siebie regionalny strój lubelski i wraz z zespołem idę podbijać scenę. Mam wtedy wrażenie, że jestem najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi.
A Ty? Kiedy ostatni raz pomyślałeś, że świat może ci zazdrościć?
Nie pamiętasz? Może czas na lekturę Jesteś cudem!

Zbiór pięćdziesięciu felietonów pióra Reginy Brett jest czymś zupełnie innym od książek, które przeczytałam do tej pory. Przede wszystkim przypomina coś na kształt autobiografii skupiającej się tylko na określonych aspektach życia pisarki. Jakkolwiek wszelkie biografie nie są moim ulubionym gatunkiem literackim, to felietony Brett czytało mi się naprawdę dobrze: szybko, z zaciekawieniem i chęcią na kolejne życiowe lekcje. Może nawet na inne książki autorki?

Jako nauczycielka pani Regina spisuje się nieźle. Trafnie wskazuje wartości i zalety życia, na które powinno się zwrócić uwagę i bardziej je docenić. Podkreśla, że wszystko wynika z dobroci. Nie używa protekcjonalnego tonu, a w jej słowach czuć autentyczną ufność i miłość do ludzi, świata, Boga. Owa religijność Jesteś cudem trochę przerażała mnie przed rozpoczęciem lektury, ale koniec końców nie było tak źle. Jedynym minusem książki była generalnie jej monotematyczność: autorka wciąż powołuje się na kilka krzyżujących się ze sobą swoich życiowych doświadczeń (głównie pokonanie raka piersi) oraz ludzi, których poznała. Bynajmniej nie zapomina o Bogu, ale na szczęście nie w stopniu większym niż inne poruszane przez nią tematy. Po jakimś czasie robi się to dość nudne - wprowadzanie nowych elementów do swoich felietonów zdaje się zastępować utrwalaniem tych poznanych już.

Żeby wynieść coś z Jesteś cudem wystarczy minimalna chęć. Może nie podobać ci się sposób pisania Reginy Brett czy nawet poruszane przez nią tematy, ale w żaden sposób nie uchronisz się przed zatrzymaniem się na chwilę, podumaniem, przeanalizowaniem wszystkiego, co cię otacza i w jakiś sposób jest dobre. Książkę możesz czytać zarówno jako niepoprawny optymista, jak i skończony pesymista. Nie masz nic do stracenia, a do wygrania szeroki uśmiech i spokój ducha. Tylko się nie bój! Może lekcje pani Brett akurat pozwolą ci zdać życie na piątkę z plusem?

http://wpapierowymswiecie.blogspot.com/

Kiedy ostatni raz byłeś naprawdę szczęśliwy?
Nie mówię o uśmiechu ukrytym pod nosem czy cichym zachichotaniu. Mam na myśli radość tak wypełniającą twoje płuca, że chce ci się się latać, skakać i krzyczeć!
Sama doświadczam tego uczucia regularnie - kiedy tylko zakładam na siebie regionalny strój lubelski i wraz z zespołem idę podbijać scenę. Mam wtedy wrażenie, że jestem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Ze stalkingiem jest trochę jak z chorobą: ma się świadomość, że istnieje; wie się, iż jest to coś strasznego; nie chce się mieć nic z tym do czynienia. A już na pewno nie na własnej skórze! Mnie jednak zawsze intrygowały podobne sprawy, więc doszłam do wniosku, że książka o tej tematyce może być bardzo ciekawa. Zwłaszcza, że chociaż pojęcie jest stosunkowo nowe, to na pewno nie jest takie samo zjawisko - przecież szaleńcy chodzili po świecie zarówno 50, jak i 500 lat temu. A czyż jest coś ciekawszego do opisywania, niż niewytłumaczalne i prześladujące ludzkość od zarania dziejów postępowania?

Rafe jest wszędzie, gdzie Clarissa się obejrzy. Kobieta czuje się zagrożona, ale wie, że aby policja poważnie potraktowała zgłoszenie nękania, musi przygotować przekonujący materiał dowodowy. W tym celu zaczyna pisać dziennik, w którym opisuje wszystkie - rzekomo pełne miłości - zachowania stalkera.

Fabuła jest najmocniejszą stroną Wiem o tobie wszystko. Wiedziałam to już od pierwszych stron, które choć nie należały do najbardziej pasjonujących, to miały w sobie coś bardzo mrocznego i intrygującego. Co? Oczywiście historię Clarissy i Rafe'a! Ilekroć mężczyzna pojawiał się na scenie, nie można było narzekać na brak napięcia. Poza tym akcję stale napędzały jego podarunki, czy też, jak możecie się domyślać, groźby. Jest więc obsesja, jest ślepa, niebezpieczna miłość; jest też strach ofiary... i oczywiście ciekawość odbiorcy. Czytelnik w całkiem naturalny sposób staje się swego rodzaju uczestnikiem tej groteskowej zabawy w kotka i myszkę.

Warto też wspomnieć, że akcja dzieje się dwutorowo. Obserwujemy rozpaczliwe zmagania głównej bohaterki z Rafe'em, a w międzyczasie jesteśmy świadkami procesu sądowego pewnej uprowadzonej i zgwałconej dziewczyny. Clarissa zasiada w ławie przysięgłych i szybko zaczyna dostrzegać powiązania między sprawą Carlotty, a własnymi problemami. Poza oczywistym brakiem nudy należy pochwalić więc także wielowątkowość powieści Claire Kendal. Jeśli wziąć pod uwagę wszystkie aspekty życia Clarissy (a do czynienia mamy zarówno z romansem, marzeniami o macierzyństwie, jak i miłością do baśni i szycia) oraz porwania Carlotty, można ujrzeć naprawdę wielowarstwową i złożoną powieść. Rzecz jasna - godną polecenia.

Na pierwszy rzut oka Wiem o tobie wszystko nie różni się specjalnie od innych thrillerów psychologicznych, ale kłamstwem byłoby stwierdzenie, że fabuła zupełnie nie odbiega od konkurencyjnych pozycji tego typu. Książka może nie zapiera tchu w piersiach, ale z pewnością umożliwia zapomnienie o bożym świecie. I oczywiście naukę, jak poruszać się po mieście niezauważonym. Polecam!

http://wpapierowymswiecie.blogspot.com/

Ze stalkingiem jest trochę jak z chorobą: ma się świadomość, że istnieje; wie się, iż jest to coś strasznego; nie chce się mieć nic z tym do czynienia. A już na pewno nie na własnej skórze! Mnie jednak zawsze intrygowały podobne sprawy, więc doszłam do wniosku, że książka o tej tematyce może być bardzo ciekawa. Zwłaszcza, że chociaż pojęcie jest stosunkowo nowe, to na pewno...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ostatnia przeczytana przeze mnie książka z gatunku YA/NA (nie odróżniam, nie bijcie!) to, o ile dobrze pamiętam, Morze spokoju. Moja relacja z nią była dość skomplikowana. Na początku nie podobała mi się prawie tak bardzo, jak to tylko możliwe, a kilkaset stron później, ku własnemu zdziwieniu, zakochałam się w niej. Krótkotrwale, co prawda, ale intensywnie.
Z analogicznym dystansem podeszłam do powieści, która zatrzęsła polskim rynkiem wydawniczym: Hopeless. Czy historia zatoczyła koło i książka podbiła moje serce? A może okazała się zupełnie beznadziejna i znienawidziłam ją? Zobaczcie sami!

Sky podejmuje najważniejszą decyzję w swoim życiu: postanawia, że ostatni rok będzie uczyć się, jak wszyscy, w szkole. Do tej pory uczyła ją matka, która nie pozwalała córce mieć też telefonu czy internetu. Siedemnastolatka nie stała się jednak z tego powodu dziwna - przeciwnie, ma najlepszą przyjaciółkę; spotyka się z chłopakami, których wpuszcza nocą przez okno. Problem polega na tym, że jej przyjaciółka Six wyjeżdża na drugi koniec świata w tym samym dniu, kiedy tajemniczy chłopak zaczepia ją na ulicy, myląc z kimś innym.

Już z wielu ust słyszałam, że mam nieokreśloną awersję do bestsellerów (pomijając rzecz jasna, że obecnie niemal wszystko określa się mianem bestsellera). Myślę, że to jednak nie do końca tak. Zostańmy przy przykładzie Morza spokoju - przecież w wakacje mówił o nim każdy! A jednak wciąż pamiętam swoje morze uczuć po przeczytaniu ostatniego zdania. Z Hopeless miało być podobnie. Różnica polegała na tym, że na początku postanowiłam wstrzymać się z oceną, zanim dowiem się więcej. Była to dobra decyzja, bo szybko okazało się, że powieść Hoover czyta się niesamowicie szybko i przyjemnie. Hopeless jest rewelacyjnie napisane! Język przystosowany do młodego czytelnika sprawia, że powieść nie sposób przeczytać w dłużej niż kilka dni. Ja pochłonęłam ją przykładowo w półtora. Poza tym dynamika akcji nie pozostawia wiele do życzenia i nie sposób się podczas lektury nudzić. Inna sprawa, że owe wartko następujące po sobie zdarzenia, oprócz powierzchownego zaintrygowania, nie wywoływały większego zaskoczenia czy bicia serca. Pod tym względem nie jestem w stanie pojąć fenomenu książki: połowę tajemnic przewidziałam sama, a połowę skwitowałam zwykłym "o, nie spodziewałabym się". Tak samo rzecz ma się z wątkiem miłosnym, który rzekomo łamał serca i wyciskał łzy dziesiątków czytelników. Mogę go określić jako słodki i kochany; wiele razy nawet za bardzo i w widoczny sposób nienaturalnie. Oprócz tego, że oczywiście dotyczy miłości, którą każdy chce przeżyć, nie sprawia, że w jakiś szczególny sposób ma się ochotę na znalezienie się na miejscu głównej bohaterki. Zwłaszcza, że mdlała ona prawie tak często, jak Anastasia i Bella przygryzają wargi.

Obiektywnie patrząc, Hopeless jest nie różniącą się od innych młodzieżówką. Jak to bywa z tym gatunkiem, z pewnością nie zrobi wrażenia na oczekujących wysokiego poziomu i wpasuje się w gust nieoczekujących zbyt wiele. Jeśli chodzi o mnie, to jestem bardziej na tak niż nie. Za parę tygodni zapomnę o tej książce i jestem tego świadoma, ale skłamałabym mówiąc, że nie podobała mi się. W każdym razie postaram się szybko zdobyć kontynuację i nie tracić nadziei na to, że będzie ona przynajmniej równie dobra!

http://wpapierowymswiecie.blogspot.com/

Ostatnia przeczytana przeze mnie książka z gatunku YA/NA (nie odróżniam, nie bijcie!) to, o ile dobrze pamiętam, Morze spokoju. Moja relacja z nią była dość skomplikowana. Na początku nie podobała mi się prawie tak bardzo, jak to tylko możliwe, a kilkaset stron później, ku własnemu zdziwieniu, zakochałam się w niej. Krótkotrwale, co prawda, ale intensywnie.
Z analogicznym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Od zawsze ciągnęło mnie do amerykańskich lektur. Buszujący w zbożu czy Wielki Gatsby - pozycje, z którymi musi zmagać się amerykańska młodzież - o wiele bardziej przemówiły mi do wyobraźni niż, przykładowo, aktualnie omawiana przez moją klasę Balladyna.
Kolejny tytuł z listy - Zabić drozda - chodził za mną już od wielu lat. Raz miałam na niego większą ochotę, a raz mniejszą, ale ostatecznie skusiło mnie umiejscowienie akcji w Stanach lat trzydziestych. Czasy bardzo bliskie tym, za którymi szalałam jeszcze rok temu (czytaj: obsesja nad Przeminęło z wiatrem, a co za tym idzie - wojną secesyjną) i które zdążyły mi już obrzydnąć... ale sentyment do nich oczywiście pozostał.
Pora więc postawić pytanie: jak wrażenia?
I od razu odpowiedź: jak najlepsze.

Poznajcie Smyka i Jema - zwykłe rodzeństwo, które narzeka na szkołę, każde lato wykorzystuje do maksimum wraz z zaprzyjaźnionym Dillem i panicznie boi się nigdy nie pokazującego się sąsiada, którego osoba urosła do rangi legendy. Życie dzieci zmienia się z chwilą, gdy ich ojciec adwokat staje w obronie Murzyna oskarżonego o gwałt na białej dziewczynie, a całe miasteczko odwraca się od nich.

Charakterystyczne cechy przedstawianych czasów nadają zdarzeniom wspaniały klimat. Nie pierwszy raz przekonałam się, że to właśnie w czasach, gdy nie każdy potrafił czytać, a niedzielne obiady gotowane było przez czarnoskóre służące, działy się najciekawsze historie, w których brali udział najciekawsi ludzie. Harper Lee na przykładzie swoich bohaterów mistrzowsko ukazuje zawiłą naturę ludzką, niemożliwą do określenia, a cóż dopiero do zrozumienia - i jednocześnie ośmiesza ją. Oczami dzieci jeszcze wyraźniej widać wszystkie jej sprzeczności, wady, skłonności do wierzenia w stereotypy i konwenanse... a także nieszkodzące skądinąd nikomu niewytłumaczalne dziwactwa. Perfekcyjnie został oddany też problem rasizmu i wszelkiej zresztą odmienności. Zabić drozda, nawet jeśli trochę niedynamiczna i przewidywalna, to zdecydowanie najwartościowsza książka, jaką przeczytałam na razie w tym roku. A poza tym - chyba najbardziej złożona. Składa się z ogromnej liczby wątków naturalnych dla ludzkości i jednocześnie skomplikowanych dla filozofów. Każdy szczegół, nawet ten dla młodych bohaterów nieistotny, ma spore znaczenie. Łączy się z innym, równie niepozornym, i tworzy wielowarstwową, bogatą w przesłanie historię. Łatwo przeoczyć kilka ważnych detali, a jeszcze łatwiej nie zrozumieć całości... Jednak gdy już się uda, nie sposób nie powiedzieć "to było genialne".

Zawsze powtarzam, że każda naprawdę dobra książkę musi mieć wiele den. A Zabić drozda może być tak naprawdę tym, czym chcemy, aby była: historią przygód trójki dzieci; kroniką rozprawy przeciw niewinnemu człowiekowi; świadectwem życia kilku nieszczęśliwych ludzi, kilku naprawdę dobrych, a także paru zwyczajnie niezwykłych. Ważne jest to, że w życiu - nawet tym literackim - nic nie jest czarno-białe. Podobnie jak jednoznaczny nie jest śpiew drozda...

http://wpapierowymswiecie.blogspot.com/

Od zawsze ciągnęło mnie do amerykańskich lektur. Buszujący w zbożu czy Wielki Gatsby - pozycje, z którymi musi zmagać się amerykańska młodzież - o wiele bardziej przemówiły mi do wyobraźni niż, przykładowo, aktualnie omawiana przez moją klasę Balladyna.
Kolejny tytuł z listy - Zabić drozda - chodził za mną już od wielu lat. Raz miałam na niego większą ochotę, a raz...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Moje uczucia względem twórczości Antonii Michaelis nie są najpozytywniejsze. Jakkolwiek Dopóki śpiewa słowik przeczytałam z krótkotrwałym zainteresowaniem, to niesamowicie popularny Baśniarz mocno mnie rozczarował. Właściwie to nie wiem, co skłoniło mnie do sięgnięcia po kolejną książkę autorki. Zwłaszcza, że uplasowała się ona dokładnie pośrodku między dwoma pozostałymi jej powieściami. Tygrysi księżyc jest oryginalną i klimatyczną, ale niestety całkiem przeciętną historią.

Tematyka Indii nigdy nie jest złym wyborem. Przedstawienie kraju, w którym bogowie o wielu rękach są celebrowani na równi z przechadzającymi się po ulicach krowami, okazało się najmocniejszą stroną książki! Jest tu ukazane wszystko: od życia biednych uliczników, po przepych i bogactwo najzamożniejszych radżów. Podróż do Indii, nawet jedynie dzięki barwnie napisanej powieści, jest świetnym doświadczeniem. Szkoda więc, że autorka nie wykorzystała w pełni swojego potencjału do zastosowania lepszej narracji... Zdaję sobie sprawę, że miała być to baśń, więc język siłą rzeczy musiał być jak najprostszy. Chodzi jednak o to, że wszystkie powieści Michaelis są do siebie tak podobne, iż zaczyna to być irytujące. Zbliżone do siebie fabuły to jedno, ale identyczny sposób opisywania wszystkiego to drugie. Pani Antonia próbuje być jednocześnie poetycka, baśniowa, ale i groteskowa oraz świetnie władająca czarnym humorem. Moim zdaniem średnio jej to wychodzi. W końcu nie każdy może być Zafonem - także pod względem budowania napięcia. Akcja pozostawia wiele do życzenia zarówno pod względem dynamiki, jak i przewidywalności. I znowu: tak, to miała być baśń. Ale miała być nią także Dopóki śpiewa słowik, a jednak kilka razy zdołała mnie porządnie zaskoczyć. Samo wykreowanie sympatycznego, ale jednocześnie nie najbystrzejszego głównego bohatera, nie jest kluczem do napisania dobrej powieści.

Nie jestem zadowolona z trzeciego spotkania z Antonią Michaelis. Nie był to czas całkiem stracony, ale lektura dłużyła mi się i na pewno mogłabym wykorzystać spędzane nad nią godziny lepiej... Mimo wszystko uważam jednak też, że fani Baśniarza pokochają i indyjską jego wersję. W końcu opowieść jest drogą ucieczki. Choćby i do Indii.

http://wpapierowymswiecie.blogspot.com/

Moje uczucia względem twórczości Antonii Michaelis nie są najpozytywniejsze. Jakkolwiek Dopóki śpiewa słowik przeczytałam z krótkotrwałym zainteresowaniem, to niesamowicie popularny Baśniarz mocno mnie rozczarował. Właściwie to nie wiem, co skłoniło mnie do sięgnięcia po kolejną książkę autorki. Zwłaszcza, że uplasowała się ona dokładnie pośrodku między dwoma pozostałymi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ośmielę się założyć, że zdecydowana część z nas widziała film Romana Polańskiego, który jest ekranizacją dzieła Iry Levin. Film jest niezaprzeczalnie genialny i jestem to w stanie stwierdzić nawet jedynie po drugiej połowie, którą widziałam. Po papierowy oryginał sięgnęłam z chęcią zapoznania się z ową nieznaną dla mnie pierwszą połową historii Rosemary. Poza tym chciałam porównać fragment produkcji Polańskiego z całokształtem książki Levin. W końcu nie od dzisiaj mówi się "najpierw książka, potem film". Ze względu na znajomość zakończenia i ze względu na to, że film zwykle bywa gorszy. Ale nie tym razem, Drodzy Czytelnicy. Polański pozostaje Polańskim, a Ira Levin ze swoją książką może się schować...

Dlaczego? Przede wszystkim książka jest niesamowicie niedynamiczna. Nie mówię, że nie czyta się jej szybko - pochłonęłam ją w jedną dobę. Po prostu... właściwie nic się w niej nie dzieje. Nie oczekiwałam energicznej akcji - w końcu wiedziałam, że ekranizacja bogatsza była raczej w odpowiedni klimat, aniżeli wartki ciąg zdarzeń, ale na pewno z uśmiechem powitałabym jakiekolwiek istotne zdarzenia. A jeżeli już musi ich nie być, to nie zaszkodziłoby chociaż wprowadzić tę specyficzną atmosferę grozy, która była największym atutem produkcji filmowej! Tymczasem atmosfera zgrzyta (dopiero pod koniec jej poziom wyraźnie wzrósł) i brak jest interesująco prowadzonej narracji. Obserwujemy jedynie bohaterów, którzy zdecydowanie nie są mistrzami ekspresji i którzy sami do końca nie wiedzą, o co im chodzi. Trochę więcej zaczyna się dziać, gdy Rosemary dopadają pierwsze wątpliwości co do prawdomówności jej lekarzy, sąsiadów, męża. Rozwija się piekielny wątek (który jest bardzo oryginalny!), a włos troszeczkę jeży się na głowie. Nawet sceptyczny czytelnik staje się niepewny, jeśli chodzi o moce nadprzyrodzone. Wtedy, owszem, robi się ciekawie. Szkoda, że tak późno! Zwłaszcza, że nawet wtedy z pewnością nie był to szczyt możliwości autorki, a przecież to właśnie na ukazanie końcówki wyczekiwałam z taką niecierpliwością, zastanawiając się, czy dorówna ona finałowi Polańskiego. Odpowiedź brzmi: nie. W filmie końcówka jest dość chaotyczna, gwałtowna i zostawiająca odbiorcę z wielkim znakiem zapytania na twarzy i pytaniem "ale o co tu chodziło, cooo?". Natomiast ostatnie strony książki są równie niezrozumiałe (summa summarum właśnie o to chodzi w tej historii, że nikt do końca jej nie ogarnia), ale o wiele bardziej rozwlekłe i nudne. Nietrudno zgadnąć, co jest lepsze.

Mimo wszystko nie jestem wielce rozczarowana lekturą Dziecka Rosemary. Właściwie dzięki jej niewielkiej objętości nie zdążyłam się nawet nią znużyć! Widzę jednak namacalną różnicę między filmem a oryginałem i nijak ma się ona do kolejności, z jaką zapoznawałam się z oboma dziełami. Jeśli mam coś polecać, to tylko ekranizację Polańskiego. Jest to naprawdę fantastyczny i warty obejrzenia film. A książka? Tylko jako dopełnienie wrażeń wywołanych filmem!

http://wpapierowymswiecie.blogspot.com/

Ośmielę się założyć, że zdecydowana część z nas widziała film Romana Polańskiego, który jest ekranizacją dzieła Iry Levin. Film jest niezaprzeczalnie genialny i jestem to w stanie stwierdzić nawet jedynie po drugiej połowie, którą widziałam. Po papierowy oryginał sięgnęłam z chęcią zapoznania się z ową nieznaną dla mnie pierwszą połową historii Rosemary. Poza tym chciałam...

więcej Pokaż mimo to