-
ArtykułyW drodze na ekrany: Agatha Christie, „Sprawiedliwość owiec” i detektywka Natalie PortmanEwa Cieślik1
-
ArtykułyKsiążki na Pride Month: poznaj tytuły, które warto czytać cały rokLubimyCzytać4
-
ArtykułyNiebiałym bohaterom mniej się wybacza – rozmowa z Sheeną Patel o „Jestem fanką”Anna Sierant1
-
Artykuły„Smak szczęścia”: w poszukiwaniu idealnego życiaSonia Miniewicz3
Biblioteczka
2024-05-29
2022-11-21
2022-10-01
2022-10-02
2022-06-18
2021-10-15
2021-10-26
Nic mrożącego w żyłach krew w tej książce nie ma. Co najwyżej mnóstwo (tak na oko prawie 500 stron) treści mrożącej ciśnienie krwi z nudy - fascynującą tajemnicę, rozwiązywaną przez genialną rekonstruktor rozwiązałam w połowie książki, takoż sekret dziwnych sesji terapeutycznych.
Autor serwuje nam popłuczyny popularnych motywów tego typu książek, nie wspominając o nędznych nawiązaniach do "Millennium" Stiga Larsona (para głównych "rozwiązywaczy" tajemnicy, aspołeczność kobiety).
Do tego ograna do cna psychologia rodem z "Psychozy", zupełne niezrozumienie kwestii terapeutycznych (mieszanie spektrum autyzmu z zaburzeniami obsesyjno-kompulsyjnymi) i inne dyrdymały podlane klimatem satanistycznym, który w połowie się skiepścił.
A w blurbie to już zupełnie bez sensu ewidentnie ktoś nie czytał książki), bowiem profil psychologiczny mordercy zostaje opracowany prawie na początku powieści.
Nuda, panie, nuda.
Nic mrożącego w żyłach krew w tej książce nie ma. Co najwyżej mnóstwo (tak na oko prawie 500 stron) treści mrożącej ciśnienie krwi z nudy - fascynującą tajemnicę, rozwiązywaną przez genialną rekonstruktor rozwiązałam w połowie książki, takoż sekret dziwnych sesji terapeutycznych.
Autor serwuje nam popłuczyny popularnych motywów tego typu książek, nie wspominając o...
2020-08-12
2020-06-08
2020-03-24
2020-03-22
2019-10-13
Stek bzdur! Dawno nie czytałam tak głupiej i chaotycznej książki.
Autorka zdecydowanie nie ma bladego pojęcia o czym pisze w temacie adopcji, rodzin zastępczych, rodzin zaprzyjaźnionych oraz domów dziecka. Jeśli kogoś interesuje ta tematyka, to zdecydowanie odradzam, bo namiesza mu w głowie.
Wszyscy bohaterowie są niesympatyczni, wkurzający i niewiarygodni psychologicznie.
W książce o adopcji nie ma nawet wzmianki o tym, że procedurę zaczyna się przez Ośrodek Adopcyjny, prawie nic o tym, że wydział rodzinny sądu ma tu coś do powiedzenia. Wszystkie instytucje zajmujące się tą kwestią zastępuje w tej książce zakonnica, która jest tylko szeregowym pracownikiem placówki. Mimo że kilku bohaterów to prawnicy (co wymagałoby przynajmniej powierzchownego riserczu) to znajdziemy tu takie kwiatki jak "sąd wyda rozporządzenie w sprawie sytuacji dziecka" chyba postanowienie?), "czekało ich kolejne przesłuchanie" (chyba badanie?) (to o rozmowie w trakcie procedury weryfikacji rodziny na rodzinę zaprzyjaźnioną).
Scena w domu dziecka to jakieś romantyczne bajdurzenie: obcy ludzie wchodzą sobie pooglądać dzieci, jak zwierzątka w zoo, a wszystkie dzieci (od lat zero do kilkunastu, przybywające w jednym pomieszczeniu) z zachwytem przyjmują tą bezsensowną inwazję. Wspaniali państwo Lorscy nie przynoszą na te oględziny ze sobą nic, choćby po jabłku dla dziecka, choć śpią na milionach.
Państwo Lorscy to dokładnie tacy ludzie, którzy odpadają w pierwszej kolejności w procedurach adopcyjnych: niestabilni psychicznie, niedojrzali, nieodpowiedzialni, kłamiący i oszukujący, nie rozwiązujący problemów, skoncentrowani na własnych sprawach i potrzebach, pozbawieni empatii i upatrujący rozwiązania wszystkich problemów w pieniądzach. Główne elementy opisów ich charakteru to odzież kobiety, jej fryzura łonowa, markowe garnitury mężczyzny oraz co rusz wzmianki o ich luksusowym mercedesie i kabriolecie. Ich małżeństwo to jakaś napompowana patosem i polana górą lukru fikcja, bowiem nic ich nie łączy. Ich przyjaźnie (po jednej sztuce na głowę) to relacje jednostronne, polegające na próbach zbliżeniach się do nich innych ludzi, których bohaterowie traktują przedmiotowo i nigdy nie pytają o to, co u tamtych słychać.
Ten twór książkopodobny to jakiś przedziwny zlepek patetycznych komunałów, fragmentów wiedzy o adopcji/pieczy zastępczej/ubóstwie przepisanych bezmyślnie z netu oraz wstawionych z czapy na końcu dwóch fragmentów narracji pierwszoosobowej, nijak się mających do reszty książki.
Do tego nieznośne wymieszanie quasicochingu, wiary w wydaniu new age, głębokich przemyśleń rodem z telewizji śniadaniowej i kolorowej prasy dla kobiet, prostackich powiedzeń (tzw. mądrości ludowe), cytatów wziętych od autorów od Sasa do lasa oraz - ni przypiął, ni przyłatał - obszerne fragmenty popularnych polskich piosenek z lat 80-tych. Co to miało niby spowodować? U mnie wywołało niestrawność, odruchy wymiotne oraz ogromne poczucie straty czasu.
Do tego koszmarny styl, korekta nieogarniająca zapisu dialogów i wtrąceń między nimi oraz objętość sugerująca poważne dzieło. Mnie po lekturze pozostało tylko jedno pytanie: Co to było?!
Stek bzdur! Dawno nie czytałam tak głupiej i chaotycznej książki.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toAutorka zdecydowanie nie ma bladego pojęcia o czym pisze w temacie adopcji, rodzin zastępczych, rodzin zaprzyjaźnionych oraz domów dziecka. Jeśli kogoś interesuje ta tematyka, to zdecydowanie odradzam, bo namiesza mu w głowie.
Wszyscy bohaterowie są niesympatyczni, wkurzający i niewiarygodni...